Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-07-2011, 00:23   #477
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Wejście magini było głośne, jej strój wzbudzał zgorszenie, a jej wygląd załamywał samą czarodziejkę. Nic więc dziwnego, ze zaczęła działania, od kilku solidnych kufli znieczulacza, zwanego powszechnie krasnoludzkim ale.
Bo i obecny wygląd niespecjalnie Sylphii przypadł do gustu, jak i komentarze oburzonych jej śmiałą kreacją krasnoludów. Zresztą cała sytuacja była... raczej mało optymistyczna.
Drucilla mogła się mylić. Jej pseudonaukowy bełkot, mógł być tylko bełkotem. A jej tezy wyssane z palca.
Mogła się mylić... ale, co jeśli się nie myliła?
Rozglądać się póki co mogli po głównej sali, ale tu wszystko było takie...zwyczajne. Krasnolud jadły piły i przekomarzały się, wykazując się we własnym gronie olbrzymia kulturą osobista, o którą ciężko było posądzić brodaczy. Czyżby to późniejsze kontakty z ludźmi i elfami, tak schamiały tą rasę rasę?
Póki co obserwacje sprowadzały się do takich filozoficznych wniosków i do niczego poza tym.
Nowy wygląd coraz bardziej “nowo narodzonym krasnoludom” powszedniał i atmosfera zagrożenia powoli zanikała. Bo jak tu się przejmować czymkolwiek skoro brodacze bawili się wesoło, muzyczka grała skoczna, a ale było dość... tanie.
Dopiero niezwykły wypadek, wybił czwórkę przybyszów z tego radosnego nastroju.
Przypadkowo zauważony przez Dru stworek przebiegający pomiędzy nogami biesiadujących krasnoludów.
Początkowo zdawało się że to szczur, ale dokładniejsze przyjrzenie się “stworkowi” sprawiło że ciarki po grzbiecie przeszły awanturnikom.
To nie był szczur.
To była odcięta krasnoludzka dłoń, przemierzająca podłogę karczmy na palcach. Zmierzała w kierunku jednej ze ścian, bardzo szybko jak na swój rozmiar.
A gdy była już przy dziurze w ścianie.


Pokazała co sądziła o obserwatorach jej przemarszu. I znikła w sąsiedniej komnacie.
Iluzja spokoju i bezpieczeństwa prysła jak bańka mydlana.

Na zewnątrz karczmy też nie było miło. Bez mocy karcenia i czarów Kastus był tylko osiłkiem z buzdyganem. Co prawda machał nim nieźle, ale przyszpilona reszta drużyny też umiała walczyć.
Najskuteczniejsza okazywała się różdżka Rogera, ale pozostały oręż ten dawał się widmom we znaki.
Co z tego, skoro widma się nie kończyły. Najgorzej zaś czuł się Teu. Odcięty od planu powiązanego z nim, oddalony od chowańca czuł się taki... bezradny. Okropne uczucie.
Gdy towarzysze się zebrali, Sabrie próbowała otworzyć, a potem wyważyć drzwi do karczmy. Pułapka czy nie,lepiej zaryzykować niż dać się tutaj osaczyć widmom. Nie udało się. Drzwi okazały się odporne na jej ciosy. Podobnie jak okna. To co wyglądało jak błona zwierzęca i fakturze ją przypominało, okazało się twardsze od stali.
Przyduszeni więc do ściany, czwórka bohaterów desperacko walczyła o życie. Bo i życie mogli tu postradać. To było frustrujące. Pokonali wszak tyle przeszkód i niebezpieczeństw. Z tylu matni udało im się wyjść cało, a teraz... zginą przytłoczeni przewagą liczebną widmowych sylwetek.

Nagle... burza ustała. Niebo się wypogodziło, a mgliste sylwetki stopiły się w jeden mglisty opar.
Mrok znikł, walka się skończyła, Pozostała mgła, przenikliwe zimno i karczma, która obecnie coraz mniej
wyglądała na normalny budynek. Teraz, gdy cały obszar promieniał delikatnym blaskiem nie pochodzącym od słońca przenikającym przez wyjątkową zimną i wilgotną mgłę.
Spojrzenie Teu spoczęło na symbolu karczmy. I elfowi od razu zrobiło się zimniej. Może to tylko przypadek, może ty tylko błędne skojarzenie, ale topór nie musiał być opleciony wstęgą. Ów topór mógł być opleciony rozdwojonym wężowym językiem, a wtedy... od samego rozważania po elfich plecach przeszły ciarki.
Bo wtedy karczma miałaby w szyldzie symbol kultu Demogorgona.

Sabrie zaś zajęła się przepytywaniem Kastusa. Niestety strapiony zniknięciem Drucilli kapłan niespecjalnie potrafił się skupić. A tym bardziej udzielić sensownych odpowiedzi. Stwierdził, że coś zablokowało jego kontakt z bóstwem odcinając go od czarów i darów kapłańskich. Że gnomkę pewnie spotkało to samo.
Powiedział, że nie są na planie materialnym Faerunu. Nie wiedział też jak powrócić. Zasugerował, że magini może znać odpowiedni czar. Problem w tym że Sylphia była kolejną zaginioną.
O wiele większą wiedzą wykazał się Teuivae, niestety niewiele większą użytecznością. Pozostało więc zaleczyć rany, przemyśleć sytuację... odnaleźć towarzyszy i przegrupować się.

Mgła była gęsta, więc drużyna dla bezpieczeństwa trzymała się razem, zwłaszcza że po ziemi pełzały węże, swego rodzaju...


Długie na pół metra szkielety węży, pełzały po ziemi, szczerząc kły do zbliżających się awanturników. Nie atakowały, ale też nie wykazywały przestrachu.
Podobnie jak poruszające się na razie z dala od drużyny niebieskoskóre dwunożne bestie, o szponiastych łapach i gigantycznych paszczach, w które nikt z drużyny nie chciał trafić.


Obecność dwóch takich stworzeń przyciągnęła uwagę grupy. Gdyż te dwie bestie walczyły chyba coś.
Wystarczający powód, by się tym zainteresować, choć niekoniecznie dołączyć się do boju pomiędzy nimi, lub stoczyć bój z nimi. Stwory wydawały z siebie złowrogie piski strasząc siebie nawzajem i szykując do walki. Był to jednak wzajemny blef. Każde z nich starało się udowodnić, że jest potężniejszy od drugiego.
Widząc nadchodzącą grupkę, stwory zmieniły zdanie i spojrzały w stronę podróżników skrzecząc ostrzegawczo.
Ostatecznie, zerkając na siebie nawzajem i na całą czwórkę przybyszy potwory zaczęły się tyłem wycofywać, uznając, że nie jest to dobra okazja na umieranie.
I obie bestie porzuciły swą zdobycz. Hralma. Krasnolud był blady i nieprzytomny... i umierający.

Koni i ich śladów nie było. Ni Miiel’e ni Vraidem się nie odzywali. Uprząż rzeczywiście była zerwana i wymagała naprawy. Jednakże bardziej od uszkodzeń wozu, martwił fakt braku pozostałych członków drużyny. W tym i najważniejszej osoby... jej upierdliwości Dru.
Kastus pierwszy zauważył fakt, że z wozu nic nie ubyło, za to coś przybyło. Duża skrzynia owinięta łańcuchem. Kapłan korzystając ze swego buzdyganu roztrzaskał łańcuch pozwalając zajrzeć do skrzyni.
Widok był nieciekawy. Gnijąca krasnoludzka głowa z resztkami wyleniałej brody. Z ust głowy wylewała się krew oraz ropa.


Co jednak nie przeszkadzało gnijącej głowie się odezwać.-Już nie długo, cieplutcy dołączycie do armii umarłych śpiewających hymn ku czci dwugłowego władcy.
I zaśmiać się.- Jesteście zgubieni, wasze dusze są zgubione, wasze życia wam wydarto, a los mogą odmienić tylko ci... którzy weszli w przeszłość. Ufacie swym kamratom?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-07-2011 o 00:37.
abishai jest offline