Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-07-2011, 12:19   #6
Minty
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Podobno nie ma większego wstydu, niż kraść i dać się złapać. Lisander rozumiał to doskonale, szczególnie w obecnej sytuacji. Gdyby wszystko toczyło się zwyczajnym tokiem zdarzeń, zabrakłoby elfowi dumy do sponiewierania i ciała do skopania, a to i tak w najlepszym wypadku.

Życie złodzieja to nieustanny wir emocji i niepowstrzymana karuzela zdarzeń. Rzeczy, na które ma się wpływ stanowią żałosne minimum, wbrew pięknym opowieściom nikt nie trzyma życia we własnych rękach, łotrzykowie w szczególności polegają na ślepym losie.

Przywykło się mówić, że stereotypy kłamią. W zwyczaju ludzkości leży także myślenie tymi stereotypami, co może wprowadzić niezdystansowanego obserwatora w niemały zamęt. Stereotypowy złodziej powinien być filigranowy i zwinny, nieprawdaż? Lisander nie może i nie był skrzatem, ale za wielkoluda również nie mógł uchodzić. Czy to pomogło mu w starciu z niedźwiedziowatym Relinvenem? Odpowiedź jest równie bolesna, co oczywista.

Są takie miejsca, których żaden porządny złodziej nie powinien wiązać ze swoimi planami. Zazwyczaj kuszące wizjami obfitych łupów, aby w rzeczywistości zbesztać twardymi pięściami strażników. Salony błyskawicznie ustępują miejsca lochom, złote kandelabry i miękkie poduszki nikną nawet na dnie wyobraźni, tak rzeczywiste są więzienne siennik i ogarek.
Dociekliwsi zadadzą sobie pewnie pytanie, czy warto jest brnąć w złodziejskim procederze, narażając się na chłosty, szykany i kary? A czy warto wspinać się po drabinie do nieba ryzykując śmiertelny upadek?

Zbrodnia to środek, nigdy cel. W przeciwnym razie złodziej jest już stracony. Jako czująca istota staje się zerem.
Świat dzieli się na rządzących i na rządzonych, w cieniu jednych i drugich stoją jednak kaci, którzy w dźwięku opadających ostrzy znajdują sposób na sianie własnego zamętu.
Oczywiście kaci nie są bezwartościowi. Ich rola w świecie jest łatwa do zauważenia, i mimo, że jasno niewdzięczna, to z widokami na miejsce w historii, nieważne z jakim komentarzem.
Zatracając się w zbrodni istota staje się katem, maniakalnym oprawcą, który prędzej, czy później sam położy głowę na stołku.
Wstyd Lisandera zawsze brał się z obawy przed staniem się jednym z katów.
Wyższość, z jaką patrzyli na niego praworządni i ci, których postępki nigdy nie wyjdą na jaw, ironiczne uśmieszki i swoboda w operowaniu jego losem, to była realna kara, jednak najbardziej bolesne było samo osądzanie.

A tym razem było inaczej. Nikt nie tryumfował ujawniając jego winę, nie poświęcono mu nawet większej uwagi. Owszem, Roland Relinven obszedł się z nim dokładnie tak, jak obchodzi się ze złodziejem, nie szczędził mu ani obelg, ani kuksańców, jednak w jego dalszym postępowaniu zdawało się być więcej podstępu, niż dobroduszności. Zachowywał się dziwacznie, jednak zamiast zastanawiać się nad słusznością jego decyzji, elf zachodził w głowę, w jaki sposób przyjdzie mu cierpieć z powodu obecności w planach magnata.

Złote założenie każdego rozsądnego złodzieja zakładało, żeby nie pchać się tam, gdzie nie pada na ciebie deszcz. Tutaj, jak i wszędzie indziej, wyjęty spod prawa Lisander był również wykluczony z życia politycznego, co w doskonały sposób odpychało go od wszystkiego, co z polityką było powiązane.
Decyzje zwyczajnego elfa miały dotyczyć jego samego, ewentualnie bliskiego mu otoczenia, zaś polityka wiązała się nie tylko z ogromną odpowiedzialnością, ale i nieopisanym ryzykiem.
Kiedy Lisander ukradł komuś sakiewkę, wtedy ingerował w jego życie bezpośrednio, mając świadomość tego, jakie skutki wynikną z podjętych przez niego decyzji. Taka klarowność sytuacji była dla elfa niczym złoty środek na życie.
Oczywiście uczestnictwo w planie przebiegłego możnowładcy nie była jeszcze wielką grą polityczną, ale nawet niezbyt ostrożna istota powinna domyślić się, czym mogło się to skończyć.

Mimo wszystko stawka kusiła, a odmowa wcale nie mieniła się jasnymi barwami. To była jedna z tych sytuacji, które zwykło określać się błahym mianem „okazji”. W rzeczywistości Lisander wcale nie miał wyboru, a rozsądek nakazywał poczekać z radością ze złapania porządniejszego zlecenia, przynajmniej do chwili, kiedy elf otrzyma pieniądze do rąk własnych.

- Zgadzam się, dobrze – powiedział elf nie patrząc na nikogo z obecnych.

Lisander nie był jedynym, który przystał na propozycję magnata. Jego przyszli kompani zdawali się mieć równie nikłe wątpliwości, co on sam, jeden z nich beztrosko zajął się pochłanianiem jedzenia i picia, drugi w geście zawarcia umowy uścisnął Relinvenowi dłoń. Elf nie mógłby zrobić ani tego, ani tego. W obu przypadkach nie pozwoliłby mu na to wciąż zalegający na sumieniu wstyd.
Elf starał się odgadnąć, jak potoczą się jego losy przez kilka najbliższych tygodni. Na wpół oświetlona piwnica była początkiem jego historii i mogła okazać się również jej zakończeniem. Nadzieje Lisandera na pozytywne rozwiązanie tego wszystkiego spalały się równie szybko, co wosk w oświetlających pomieszczenie świecach.
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 12-07-2011 o 12:59.
Minty jest offline