Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2011, 16:08   #10
Piszący z Bykami
 
Piszący z Bykami's Avatar
 
Reputacja: 1 Piszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znanyPiszący z Bykami wkrótce będzie znany
Alo; Thedas, Tevinter, szemrana karczma

Poruszenie gdzieś na lewo zamarło na krótko i po chwili wypuściło z siebie kłęby gęstej mgły. Dym opanował zaraz całe, niewielkie pomieszczenie, z nieprzeniknioną gęstością. Nieco łzawiły od niego oczy, poza tym nie był jednak duszący ani nieprzyjemny, miał delikatny zapach ziół. Po chwili począł opadać, a spomiędzy jego kłębów wyrosła powoli zaiste tajemnicza, odziana w czerń postać, która jednym ruchem odrzuciła skrywającą ją pelerynę w kolorze nocy i szybkim susem doskoczyła do stolika, przy którym siedziałeś. Pierdyknęła się przy tym w drewnianą ławę, wiedziałeś bo huk poniósł się po całej spelunie, postać zacisnęła jednak zęby by niczego nie dać po sobie poznać. Oto stała przed tobą żywa esencje sprytu i pompatyczności organizacji, dla której przyszło ci pracować. Cienie.
Świsnęło, spomiędzy mroku wystrzelił ostry sztylet i pomknął w stronę postaci, ta w ostatniej chwili uchyliła się przed jego ostrzem, po czym wykrzyknęła rozeźlona w stronę kąta, z którego nóż nadleciał.
- Kurwa mać, Ronald, ten nóż miał się wbić w stół, kurwa, w stół!
- Miało być złowrogie wejście… - – wymamrotała leniwie postać z kąta – Stwierdziłem, że jak cię zabiję, to będzie złowrogo…
- Dupa, kurwa, a nie złowrogo! – odwrzasnęła postać do RonaldaWbijasz nóż w stół i tyle! To takie trudne, kurwa?! Nie zabijasz swoich!
- Cholera, to zapalcie tu trochę światła! Jak ja mam rzucać nożami w takich ciemnościach!
Odetchnąłeś na myśl, jak niewiele brakowało by ten nóż znalazł się w twoich plecach. Popatrzyłeś na swych towarzyszy. Ronald, który wyszedł właśnie z cienia i przysiadł się do ciebie, był człowiekiem tak kościstym, że zdawało się iż byle podmuch wiatru może porwać go pod niebo. Ubrany również w czerń, o włosach ognistych, przy tym świetle mających jednak odcień mrocznego bordo. Palce miał długie i cały poobwiązywał się paskami, za które powtykał ostre, śmiercionośne noże do rzucania. Zaiste, miał ich tak wiele, że człowiek aż zaczynał się zastanawiać, czy aby nie nosi też jakichś ukrytych w naturalnych otworach ciała. Tak, tak, to był prawdziwy miłośnik noży. Z kolei postać, która wcześniej wyłoniła się z mgły, nosiła na plecach dwa skrzyżowane miecze, była niższa od Ronalda i znacznie od niego tęższa, ale przy nim każdy wydawał się tęgi. Osobnik ów na imię miał Batsalel i nie pierwszy to raz spotykałeś się z nim w tym miejscy by odebrać jakieś zlecenie.

- Cisza, cisza, co tu się wyprawia? – na schodach pojawił się jeszcze jeden człowiek, wysoki, dobrze budowany mężczyzna o szerokich barkach i umięśnionych udach, z czarnymi, krótkimi włosami i delikatnym zarostem. Był młody, jak większość Cieni, nazywał się Edwin. Naciągnął właśnie rękawiczki na dłonie i począł drapać się z mozołem po jajach. Za nim zamajaczył jeszcze zarys innej postaci, skąpo odzianej, o szczupłych, ogolonych nogach, które to jako jedyne mogły rzucić się w oczy, reszta bowiem niknęła w cieniu ponad schodami. Niewątpliwie była to panienka do towarzystwa, z którą to Edwin skończył się właśnie zabawiać, niewykluczone jednak, że był to też jakiś zniewieściały, młody chłopiec, wszakoż speluna ta słynęła z oferowania usług jak najbardziej wyuzdanych, za które zresztą liczyła sobie niemałe pieniądze. Samemu Edwinowi zaś, co było faktem powszechnie znanym, wszystko było jedno, czy gździ się z panienką, czy z młodym chłopcem.
- O, Norh, stary druhu, jesteś wreszcie! – zawołał radośnie Edwin, schodząc ze schodów. – Hej, masz chwilkę czasu jak tu skończymy? Bo mam tam na górze naprawdę smakowity kąsek! – dodał z uśmiechem, mrugając do ciebie okiem, po czym przysiadł się do waszej trójki.
- Dobra, dobra, Edwin, do rzeczy. – odezwał się Ronald
- Tak, tak, najpierw obowiązki, później przyjemnościEdwin uśmiechnął się ponownie, po czym wzrok przeniósł na KrakersaO, widzę, że przyprowadziłeś z sobą nasz nowy nabytek, świetnie, świetnie… Jak on się miewa? – zapytał, nim zaś zdołałeś udzielić odpowiedzi, do rozmowy wciął się Batsalel:
- Trzeba go odprowadzić do Rivain
- Tak, tak… – potwierdził Edwin, widząc twoją minę – Jakiś kretyn zażyczył sobie, żeby wykraść tego kundla jego matce tutaj i przyprowadzić mu go do Rivain. Śmieszna sprawa, ale forsy sypnął jak głupi, tośmy się zgodzili – i zaśmiał się na koniec.
- Kurwa! – wybuchnął nagle Batsalel w stronę EdwinaWeź ty się, kurwa, uspokój!
- Ja?! – zdziwił się Edwin.
- Tak, kurwa, ty! Niech cię szlak, to jest poważna organizacja, tu nie ma, kurwa, miejsca na twoje śmiechy-chichy! Kurwa mać, człowieku, spoważniej w końcu! I na co nam, kurwa, takie zlecenie?! Co my, kurwa, jesteśmy?!Batsalel bardzo poważnie traktował gildię i budowaną wokół niej aurę profesjonalizmu i tajemniczości. Może nawet za bardzo.
- Człowieku, uspokój się. Takie decyzje i tak nie należą do mnie, a my nie jesteśmy rycerskim zakonem! Płacą grubą forsę, to kradniemy co chcą.
- Kurwa, to jakaś farsa, a nie złodziejska gildia!
- Uspokójcie się oboje!
– wtrącił się w końcu nożownik Ronald, po czym zwrócił się do ciebie ciepłym, ojcowskim głosem – Słuchaj, chłopcze, bo możeś zdążył sobie już pomyśleć, że tych dwóch idiotów wysyła cię do Rivain z powodu jakiegoś głupiego kundla. Otóż nie, pies jest tylko przy okazji, zabierzesz go, bo masz po drodze.
- Tak, tak…
– włączył się Batsalel, zadowolony, że wreszcie zaczyna robić się tajemniczo i poważnie – Tak naprawdę, interesuje nas to: – i pokazał ci kawałek steranego materiału, na którym naszkicowany był jakiś smoczy naszyjnik:


- To jest bardzo cenna rzecz. – podjął EdwinWiemy skądinąd, że interesują się nią same Antiviańskie Kruki, musisz więc być ostrożny.
- Nie wiemy, gdzie się dokładnie znajduje.
– dodał BatsalelWiadomo tylko, że w rękach jakiejś moczymordy z Rivain. A konkretnie z Dairsmund. Musisz więc przejść się po tamtejszych oberżach i dyskretnie rozpytać, jasne?
- No, a przy okazji odwiedź „Rubinowego Słowika”. Zapytaj tam o Alana Carviliusa i oddaj facetowi psa. I nie zapomnij odebrać od niego zapłaty. Zrozumiałeś?



Nicolas Silverbade; Thedas, wciąż nieopodal Fereldenu, na szlaku

Marv odprowadził cię bacznym wzrokiem do samych drzwi, gdy zaś opuściłeś karczmę, zwrócił się do Lethiasa.
- I co, myślisz, że się nada?
- Idealny szpieg. Sam to powiedziałeś.
- Wiem, wiem. Szpieg idealny. Ale czy się nie połapią! Jeśli to prawda, co mówią, to magowie będą teraz ostrożni jak nigdy dotąd!
- Yhm. Masz rację, mój drogi Marvello.
- I co? Ani trochę się nie przejmujesz?!

Lethias uniósł wzrok na rozmówcę.
- Oczywiście, że się przejmuję. Ale ten chłopak to najlepszy wybór do tego zadania. Sam o tym wiesz. Nie mamy nikogo, kto mógłby to zrobić lepiej. Przyjmą go tam z otwartymi ramionami. I nie zdradzi go żadna emocja. Nadaje się jak nikt inny…
- Do czorta, Leth, jak oni go złapią…! To będzie po nim! I po nas!
- Nie koniecznie…
- Cholera, jasne, że koniecznie! Nie uda nam się tego wyprzeć, nie tym razem!

Lethias znów popatrzył na Marva.
- Oby więc wszystko poszło gładko…
Na chwilę zapadła cisza. Trójka Szarych Strażników popijała w milczeniu piwo i posilała się strawą. Wszyscy, poza Lethiasem wyglądali na strapionych. W końcu odezwał się Lorand.
- Myślicie, że to prawda, co mówią o Kinloch Hold? Że ona tam jest…?
- Co, potęga?
– zaśmiał się Marv.
- Myślicie, że rzeczywiście wiedzą coś o nadchodzącej Pladze?
Nikt nie odpowiedział. Marv z nagłym zaangażowaniem zajął się swym posiłkiem, Lethias natomiast wzrok przeniósł gdzieś w dal, nie próbując nawet udawać, że unika odpowiedzi. Zamyślił się. *Czy coś wiedzą? Z nimi nigdy nic nie wiadomo. Z pewnością dzieje się tam coś niepokojącego. Mam jednak nadzieję, że plotki są mocno przesadzone. Ach, Nicolasie, oby udało ci się coś w tej sprawie ustalić…*

*

Gotowy do podróży, ruszyłeś na trakt wraz z grupami podróżnych wszelakiej maści. Miałeś szczęście, bo tuż za bramą miasta natknąłeś się na pewną starą babę, która jechała w tym samym kierunku. Zaproponowała, że podwiezie cię, dopóty przynajmniej, dopóki drogi wasze się nie rozejdą. Miła była i bardzo na tą przysługę nalegała, toteż przysiadłeś się i dałeś odpocząć nogom. Baba jechała wozem ciągnionym przez dwa czarne konie, które sama prowadziła, choć był z nią jeszcze jej syn. Młody chłopak, całkiem dobrze zbudowany, ale okropnie okaleczony, ponoć bowiem wydrapano mu ongiś oczy. Nie mogłeś tego zweryfikować, bo nosił na nich czarną opaskę, nie ulegało jednak wątpliwości, że był on niewidomy. Wóz po brzegi wyładowany był sianem, wśród którego walało się jeszcze kilka beczek. Nawet cię to zaciekawiło, gdzież to baba jedzie żeby jeno sianem handlować, ta wyjawiła ci jednak w sekrecie, że pod sianem ukryte ma jedzenie i to jego handlowaniem się zajmuje, a siano to dla zmyły dla potencjalnych zbójników. Opowiedziała ci od razu o pewnej swej dobrej przyjaciółce, którą to zbóje napadły i zgwałcić próbowały, ale uciekły biedaczyska, bo przyjaciółka owa okazała się mieć okropny świerzb na całym ciele. Baba śmiała się, nie szczędząc szczegółowych opisów, ty zaś nauczyłeś się, że im mniej z nią będziesz gadał, tym lepiej na tym wyjdziesz. Wyobrażenie starego, pomarszczonego cielska pokrytego ohydnym świerzbem długo jeszcze nie dawało ci spokoju.
W drodze spotkaliście i innych podróżnych. Dwóch z nich baba zabrała na wóz, kilku innych jechało obok na swych koniach, gaworząc z pulchną starowinką. Nie uszło twej uwadze, że wszyscy podwożeni szczęściarze wyposażeni byli w widoczne uzbrojenie, najwidoczniej baba sprytnie otaczała się towarzystwem, które mogło okazać się pomocne w razie ewentualnego napadu. Cóż, na syna niestety liczyć nie mogła, a sama na wojowniczkę nie wyglądała.
Jednym z konnych jeźdźców, który towarzyszył wam w drodze, była pewna piękna elfka. Milcząca i cicha, wpatrzona w dal horyzontu. Towarzyszyła wam chyba tylko dlatego, że z kolei jej towarzysz; inny jeździec, o twarzy wesołego hulaki, wdał się właśnie w zażyłą dyskusje z babą na temat sensu codziennego zmieniania bielizny. Oboje zgodzili się w końcu, że to rzeczywiście nadmiar roboty.

Jechaliście wąską ścieżką, wokół rozciągały się bezkresne pola i oddalone lasy. Wzdłuż drogi, poza nielicznymi drzewami i sięgającymi niekiedy niebotycznych rozmiarów głazami, nie było nic. Czasem spotkaliście tylko jakiegoś podróżnika, który zmierzał w przeciwnym kierunku. Baba pozdrawiała każdego z nich, reszta podróżnych machała mu serdecznie. Słowem; sielanka. Ale każda sielanka musi się kiedyś skończyć.
- Och, Godryka! Zawsze mnie to zastanawia, po co ty zbierasz wszystkie te przybłędy po drodze? Skoro wszystkie i tak uciekają, jak przyjdzie co do czego…! – usłyszałeś nagle zadowolony głos i uniosłeś głowę. Baba zatrzymała wóz, na jednym z przydrożnych głazów stał nieogolony mężczyzna, odziany w kapelusz i skórę. Do pasa przytroczony miał miecz, za głazem czaiło się dwóch jego kompanów.
- Znowu ty, parszywy kmiocie! Złaź mi z drogi, już, wynocha! – zawołała baba.
- Haha! Ta ślepa miernota to twój syn, którym tyle mi groziłaś? – roześmiał się zbój, ty zaś powiodłeś wzrokiem po okolicy. Walało się tu parę jeszcze sporych kamieni, poza tym trawa była wysoka. Nie wiadomo, ilu jego kompanów czaiło się w okolicy.
- Zjeżdżaj, brudasie! – wrzasnęła dziarsko baba, a zbój ziewnął w odpowiedzi i wypowiedział wyuczoną formułkę:
- No dobra, panie i panowie, wrzucać sakwy na wóz i uciekać w podskokach, konie zostawić! Posłuszni przeżyją, nieposłusznych odeślę na tamten świat, tylko szybko, szybko, bo nie mam dziś cierpliwości…
Zrobiło się niewielkie poruszenie, jeden z podróżujących na wozie krzyknął i rzucił się do ucieczki.
- A sakwę zostawił?! – wykrzyknął za nim herszt wesoło i głową skinął na jednego ze swoich kompanów spod głazu. Ten wyjął szybko łuk, napiął strzałę i ciach! grot wbił się w plecy dezertera, który runął natychmiast na ziemię. Jego towarzysz, który również jechał na wozie, dobył od razu swej sakiewki i błagając o litość cisnął ją w siano, po czym również zaczął uciekać. Zbój ponownie napiął łuk, herszt odezwał się jednak:
- Zostaw, niech biegnie. Sakwę zostawił, uczciwy z niego chłop, hehe.
Zrobił się kocioł, dwóch konnych, w tym elfka, rzuciło się na zbójników, koń faceta potraktowany został jakąś siekieropodobną bronią trzeciego ze zbójów, samemu facetowi natychmiast podcięto gardło. Elfce strzała przebiła bok na wylot, padła natychmiast na ziemię, wyjąc z bólu, choć wciąż żywa. Została wściekła baba-Godryka, jej przerażony syn, jakiś chłopina na koniu, który ruszał już do ataku na zbójców i ty, który szybko podjąć musiałeś decyzję, co też należy w tej sytuacji zrobić…

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vAzIcViJa4E[/MEDIA]

Ara’assan; Thedas, wyspa Par Vollen, wioska Sanshibas

- Zawsze możesz robić podpałkę na drutach – rzekł złośliwie Trask i oboje się roześmialiście. Rozmawialiście jeszcze trochę o obecnej sytuacji, wzajemnie martwiliście się zaistniałymi nagle okolicznościami i podnosiliście na duchu. W końcu poczułaś jednak nieprzemożne zmęczenie; efekt dnia pełnego wrażeń. No, może nie tak pełnego, ale jedna wiadomość o ciąży wystarczyła za cały wór męczących przygód. Zasnęłaś, sama nie wiedząc, kiedy.

*

To był istny koszmar. Kupa mięsa powybijanych krwawo istot cuchnęła teraz ogromem rozkładającego się truchła. Byłaś tam. Wszędzie zaschnięta, karmazynowa krew, pomioty plączące się pomiędzy zmasakrowanymi zwłokami. Ty wśród nich, wśród zwłok, martwa, rozorana i cuchnąca, z ręką oderwaną od ciała. Cóż za potworna śmierć! Zawyłaś z bólu, którego nie czułaś. Obudziłaś się ze snu.

*

Spocona i zdyszana popatrzyłaś po izbie. Był ranek, bardzo wczesny, wioska wciąż pogrążona musiała być we śnie. Ale ty nie chciałaś już spać, nie miałaś zamiaru wracać w tamte strony. Koszmar mógł powrócić. Ułożyłaś się wygodniej, uspokoiłaś oddech i leżałaś długą chwilę, wpatrując się bezczynnie w sufit. Nagle rozległ się w pobliżu tupot pędzących stóp. Coś trzasnęło w oddali, gdzieś zamajaczył jakiś krzyk. Coś się działo.
Huknęły drzwi, przez które wpadła pędem Mała Ara, ledwie łapiąc oddech.
- Ucie-uciekajcie! – wydyszała – Przypłynęli!
- Co się dzieje, kto przypłynął…? – wymamrotał obudzony znienacka Trask zaspanym głosem.
- Łowcy! – wykrzyknęła Mała Ara i oboje stanęliście natychmiast na nogi.

Łowcy. Różnie to bywało z polowaniem na qunari. Niektórzy żywili do nich niewiadomego pochodzenia urazę, uważając za rasę, którą wybić powinno się do cna. Od tak. Inni widzieli w nich idealnych wojowników, siłą chcieli więc z nich robić maszyny do zabijania na własnych usługach. Jeszcze inni niewolili ich w celach zgoła innych, ot choćby po to by mieć egzotycznego pupila na swym dworze, którym można pochwalić się wśród znajomych książąt. Byli też tacy, co przeprowadzali na tej rasie zaawansowane eksperymenty i rytuały, w celach często bardzo mętnych i niewiadomych, wiadomym zaś było niektórym skądinąd, że podobnymi zabiegami parała się organizacja zwana Czerwonym Kręgiem, choć nikt nie wiedział niczego dokładnie. Na domiar zaś złego, świat alchemików obiegła ostatnimi czasy plotka, jakoby w ciele qunaryjczyków znajdowały się magiczne komponenty, z których stworzyć można niezwykle potężne eliksiry. Żadnych potwierdzonych informacji o działaniu takowych specyfików nie było, chętnych do potwierdzenia tej teorii nie brakowało jednak na całym świecie.
Nie wiadomo, czego chcieli ci, których statki dobijały właśnie złowrogo do brzegów Sanshibas, wiadomo jednak, że byli to ludzie, a za tymi nikt tutaj nie przepadał. Brak przyjaznych zamiarów został potwierdzony, gdy tylko stopa ich dotknęła ziemi, natychmiast wyjęli bowiem miecze, łuki i sztylety, miotać poczęli zaklęcia i podpalać lasy. Mogłaś widzieć teraz słup dymu unoszący się znad brzegu wyspy, nie mogłaś jednak wiedzieć, co się tam dzieje. Statki nadpływały z oddali horyzontu, wysoko nad nimi powiewały zaś bandery z herbem księstwa de Artois, choć nie wszystkim był on może tutaj znany.

Po ulicach wioski poniosło się larum alarmu, qunaryjczycy wybiegali na ulice i pędzili w różne strony. Nie było takich, co biegali by w jakiejś chaotycznej panice, nie, wszyscy tutaj mieli swój cel. Wojownicy biegli w stronę brzegu by walczyć tam z przybyłymi, dołączali do nich zresztą również qunari innych profesji, w tym także kobiety czy niezupełnie wyrośli jeszcze z dziecięcego wieku młodzieńcy. Wraz z nim postanowił popędzić także Trask, tobie jednak kazał stąd uciekać. W głąb wyspy, bo tam kierowali się uciekinierzy. Jedna z kobiet wpadła właśnie do izby, namawiając was, ciebie i Małą Arę, do ucieczki wraz z innymi. Mieszkańcy wyspy dzielili się wszak na tych, którzy rasy ludzkiej nienawidzili oraz na tych, którzy bali się jej śmiertelnie. Na tych, którzy chcieli wyrżnąć przybyłych łowców w pień i na tych, którzy woleli uciekać od okrucieństwa, które znów ich odnalazło. Najczęściej jednak uczucia te były przemieszane. Popatrzyłaś na kobietę, na Traska i na Małą Arę. Ona z pewnością powinna uciekać, nie można pozwolić, by znów dotknęło ją okrucieństwo ludzi. Trask zaś z pewnością pójdzie walczyć i wątpliwe by jakakolwiek siła odciągnęła do od tej powinności. Nieświadomie rękę położyłaś na swym brzuchu. Co natomiast powinnaś zrobić ty?
 

Ostatnio edytowane przez Piszący z Bykami : 15-07-2011 o 19:16. Powód: kosmetyczne korekty (literówki, błędy, przecinki, odstępy itp.)
Piszący z Bykami jest offline