Prawdę powiedziawszy, nie spodziewał się, że pracownicy karczmy wykażą się takim zrozumieniem obecnej sytuacji i chęcią pomocy. Wszyscy brnęli razem w to pieprzone bagno, które pozostawił im jego kochany braciszek. Na ile jednak ów zapał był szczery, a ile w tym było wyrachowania. Przecież w tym momencie nie trudno było powiedzieć, że o wszystkim doniesie się strażnikom, no chyba że szanowny pan zapłaci okrągłą sumkę. A może oni liczyli na udział w zyskach, jaki mogliby otrzymać poza normalną comiesięczną pensją?
Nim zdążył sobie poukładać wszystko w głowie, zauważył za oknem ruch. W chwili gdy podniósł głowę, jakaś sylwetka oderwała się od szyby i zniknęła. Jednak ten moment wystarczył aby Brunon poznał mężczyznę. Podsłuchiwał ten sam, który wypytywał się o kompanów, których ciała pewnie już mijały Twierdzę Reikguardu. Momentalnie zerwał się z stołka i pognał w kierunku tylnego wyjścia. - Łapać łobuza – wrzasnął do patrzących na niego z osłupieniem pracowników. – Złodziej! Tam! Na zewnątrz!
Dopadł do drzwi, które otwarły się z hukiem i wybiegł na dziedziniec. Widział znikające za rogiem plecy podsłuchującego. Nie miał raczej szans na jego złapanie, ale biegł jeszcze ile sił w nogach, licząc na łut szczęścia. - Złodziej! Łapać draba! – darł się, licząc że ktoś usłyszy i złapie mężczyznę. Na wyjaśnienia przyjdzie czas później. |