Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2011, 20:38   #15
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Moonus Mandel, biura A’Shaeda Heatera,
Patric, Marcus, Lowie


Patric bez szczególnych akrobacji pokonywała kolejne metry, na przemian ześlizgując się w dół po rurowatych osłonach kabli i skacząc z jednego wywietrznika na drugi. Szerokie kraty dawały świetny uchwyt dłoniom oraz oparcie stopom.

W ślad za dziewczyną poruszał się Marcus. Chłopak poruszał się w nieco bardziej akrobatyczny sposób, po prostu zeskakując spore kawałki od jednego wywietrznika do drugiego i w ostatniej chwili chwytając się rury lub też wystającego fragmentu obudowy klimatyzatora.

Jednak ani dziewczyna, ani łowca nagród nie mogli pod względem brawury dorównać wookiemu.

Gdy tylko para ludzi zeszła z balkonu i rozpoczęła dość mozolną wspinaczkę, Lowchawwa podrapał się po głowie by po chwili wpaść na genialny pomysł. Wprawnym ruchem wysunął z karwaszy wibroostrza nadgarstkowe i uruchomił je. Podwójne, lekko zakrzywione klingi o długości krótkich mieczy zabuczały cicho.

Kilka sekund później Patric mocniej chwyciła się rury po której ześlizgiwała się, gdy obok przeleciała włochata bestia jaką był Lowie. Beztroski i brawurowy wookie z trudem powstrzymał się od ryku, gdy na wysokości czwartego piętra wbił wibroostrza w ścianę by złagodzić upadek. Dwa podwójne ślady szponów wyraźnie wskazywały którędy poleciał kudłacz.

Dwie minuty później Patric razem z Taycrosem zeszli z izolacji, przyglądając się z zainteresowaniem wookiemu.

-Jesteś cały?- Zahne zmarszczyła brwi, widząc jak wielkolud spokojnie ogląda swoją broń. Lowie skinął krótko głową, ukrywając ostrza w karwaszach.
Marcus uśmiechnął się lekko.

-Świetnie. W takim wypadku możemy iść.

Lowchawwa wzruszył obojętnie ramionami i spokojnie ruszył za dwójką ludzi. Idąc, całkiem nieźle udało mu się zamaskować fakt że utyka. Po kilkunastu przecznicach ból obolałych nóg nieco osłabł. Sam wookie szczerzył się przyjaźnie przez cały czas, ukrywając tym samym grymas bólu.

Moonus Mandel, pasaż handlowy
Siódemka


Danpa pokręcił się trochę po całkiem sporym budynku, wchodząc w większe grupy ludzi i rozglądając się dyskretnie dookoła. Może paranoja była przydatną rzeczą w zawodzie najemnika, ale w tym wypadku jego współpracownicy nie mieli za bardzo racji. Nikt go nie śledził, co bardzo chłopakowi odpowiadało.

Po jeszcze kwadransie asekuracyjnego chodzenia po pasażu Siódmy zdecydował się na opuszczenie tego miejsca i skierował się na najbliższy tor wyścigowy.

Moonus Mandel niestety nie mogło się pochwalić takimi torami jak chociażby Tatooine. Miejscowi lubili wyścigi, ale na małych przestrzeniach i polegające przede wszystkim na ciągłym skręcaniu w lewo na dużym, jajowatym stadionie. Mimo że sam wyścig był niezbyt ciekawy, to oglądający i owszem.
Ludzie, bothanie, veknoidzi, ceresanie, durosi… Chłopak co prawda często widywał takie mieszanki rasowe w jednym miejscu ale nigdy nie były to miejsca tak ordynarnie nudne jak te wyścigi. Idąc pomiędzy ludźmi i nieludźmi rozglądał się z ciekawością, nadstawiając uszu.

Nagle usłyszał dość skrzekliwy głos jakiegoś trandoshianina rozmawiającego w ciemnym zaułku z dość wychudzonym nemoidianinem. Jaszczur trzymał w łapie mały holoprzekaźnik. Widoczna na nim postać była bardzo zniekształcona.

-Jak to, nie będzie towaru?!- trandoshanin prawie ryknął, ale nemoidianiec uciszył go lekkim kopniakiem w nogę.

-Zamknij pysk, Thesk. – czerwone oczy obcego zwróciły się na przekaźnik.- Czemu nie będzie dostawy? Odpalamy wam siedemdziesiąt procent zysku ze sprzedaży. A robota jest coraz niebezpieczniejsza. Republika zaczęła baczniej monitorować czarny rynek leków.

-I właśnie dlatego koniec z towarem. Stał się zbyt charakterystyczny.

-A co z nami?!- trandoshanin znów ryknął, ale tym razem zarobił prawy prosty od towarzysza.

Zniekształcona postać na komunikatorze chyba westchnęła, ale zakłócenia były bardzo silne.

-Sprzedajcie to co wam zostało bez wypłacania naszej części. Ile to miało być… ? Prawie dwadzieścia tysięcy kredytek w tym miesiącu. Za to spokojnie utrzymacie się aż znajdziecie nową robotę. A teraz żegnam. I nie odzywajcie się już do mnie.

Jaszczuroludź ryknął gniewnie i chwycił przekaźnik by zmiażdżyć go w wielkiej dłoni. Nemoidianin westchnął.

-Thesk, to kosztuje.- mruknął, wychodząc z zaułka.- Rusz się, trzeba się tego pozbyć

Obaj dość szybko opuścili zaułek, mijając nieświadomie siedzącego na ławce Danpę. Głowa trandoshianina wyrastała ponad tłum.

Moonus Mandel, niższe poziomy miasta
Kelevra


Najemnik spokojnie szedł przez dość parszywe ulice tej części miasta której żaden porządny obywatel nie odwiedziłby z własnej woli. Szumowiny, podrzynacze gardeł, dilerzy oraz prostytutki wymieszane z biedniejszymi mieszkańcami oraz zwykłymi żebrakami. Cudowne miejsce, nie ma co. Prawie jak Mos Eysla.

Slevin szedł z kapturem na głowie oraz płaszczem na ramionach który skutecznie maskował fakt że mężczyzna miał na sobie ciężki pancerz oraz plecak odrzutowy który zabrał ze schowka pożyczonego myśliwca. Łowca nagród przywykł już do podobnych miejsc oraz ludzi, przez co od razu namierzył kantynę dostatecznie drogą by nie mógł tam wejść byle kto a dostatecznie szemraną by spotykała się tam chociaż część miejskiego półświatka. Takie miejsca cholernie różniły się od wyższych poziomów, zamieszkałych przez porządnych obywateli.

Po prawdzie mężczyzna rozczarował się lekko, odkrywszy że Vanko ulokował swoją siedzibę w cholernie burżuazyjnej części miasta, gdzie w każdym barze siedziała banda wymuskanych wymoczków nie mających zielonego pojęcia o marszałku. Dlatego właśnie wylądował w tych cholernych slumsach.

Mandalorianin cicho wślizgnął się do zatłoczonej sali i szybko zajął miejsce w zacienionym koncie. Nie potrzebował wiele czasu by namierzyć właściwą osobę.

Siedzący przy stoliku bandzior był tak niski i chudy że mógłby spokojnie zostać wzięty za jawwę jednak wyraźnie zaprzeczał temu widoczny pod kapturem nos oraz szkła gogli. Co jakiś czas podchodził do niego mniej lub bardziej obdarty mężczyzna albo też kobieta i dyskretnie podawali mu jakieś obgryzione kartki. Kelevra zbadał wzrokiem otoczenie by namierzyć jego obstawę.

Byli.

Dwóch całkiem sporych byków, z czego jeden był nawet gamorreaninem.


Trzeba było to rozegrać albo finezyjnie, albo brutalnie. Sama kantyna wyglądała na taką gdzie bójki i strzelaniny były standardem.

Moonus Mandel, pogranicza portu kosmicznego
Patric, Marcus


Subtelna mieszanina ładnych oczu Patric i jej gładkiej gadki z przekonywującym gadaniem Marcusa sprawiła że po zajrzeniu do kilku barów w dość odległych zakątkach miasta udało im się zebrać garść informacji o Iscanie Vanko oraz zdobyć namiar na kontakt który mógłby wiedzieć o wiele więcej.

W sumie barmani, uliczne cwaniaczki i podchmieleni żołnierze równie mocno wyzywali co chwalili marszałka. Z tego dość ciekawego miksu wynikało że mężczyzna był cholernie cięty na każdy rodzaj niesubordynacji oraz łamania prawa, tępił jak się dało szmugiel oraz przemytnictwo a porządek i przestrzeganie zasad w każdej dziedzinie życia stawiał ponad wygodą cywili przez co dochodzi do częstych tarć pomiędzy nim a obecnym senatorem układu Bothan, Herlaquinem Bonthan.

Idąc razem z wookiem nie mieli problemów również z co bardziej twardogłowymi informatorowi. Maniakalny uśmiech na paszczy włochacza łamał wszystkich po kolei bez konieczności rękoczynów.

Ostatni z przyciśniętych mężczyzn polecił odwiedzenie baru „Paszcza Sarlacka” prowadzonego przez emerytowanego kapitana który miał wiele styczności z marszałkiem. Sam dziadek spojrzał na was z umiarkowanym zainteresowaniem gdy podeszliście do baru wewnątrz dość spokojnego lokalu.


-W czym mogę pomóc?- zapytał głębokim głosem, nie zdradzającym starczego osłabienia.

Moonus Mandel, prze barem „Paszcza Sarlacka”
Lowie


Wookie stał z rękami skrzyżowanymi na piersi, jednocześnie strasząc przechodniów naburmuszoną miną. Nie odpowiadało mu to że musiał siedzieć przed barem, ale dziewczyna i ten blaszakowaty chłopak mieli trochę racji w tym co mówili.

-On ma już pewnie swoje lata, może się ciebie wystraszyć.

-Dziwnie się uśmiechasz.

-Zaufaj mi, znam się na tym i lepiej zareaguje na mnie i Marcusa.

-Coś nie tak? Noga cię aby nie boli?

-Z resztą jeśli zaczniesz go bić, tak jak tamtego bitchanina

-Ty, czy ty aby nie masz czękościsku?!

-Marcus, nie pomagasz...

Lowchawwa potrząsnął głową, pozbywając się z niej wspomnień tej niezbyt zgranej rozmowy. Odruchowo pomasował łydkę, która już powoli przestawała boleć.

Idący w stronę wookiego devorianin z uśmiechem odbezpieczył pistolet blasterowy i zbliżył się nieco bardziej, by dokładnie wycelować pomiędzy płytki pancerza swojej ofiary. Początkowo myślał o strzale w głowę ale przy tym kalibrze broni rozbryzgałaby się ona po ścianach, a sam zabójca słynął ze stylu. A rozwalenie komuś łba nie było stylowe.

Rogacz uśmiechnął się jeszcze szerzej, powolutku unosząc broń.
Nawet przez głowę mu nie przeszło że wielki, włochaty wookie od samego początku świadomy był jego obecności za swoimi plecami.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline