Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2011, 01:42   #8
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Wąsaty jegomość siedział przez kilka chwil w milczeniu, przyglądając się uważnie swoim gościom.
Zupełnie tak, jakby zamierzał zajrzeć głębiej, ignorując materię. Przypominał przy tym posąg trwający w zamyśleniu trwającym na wieki.
Złudzenie przerywał jedynie spokojny ruch dłoni pocierającej policzki pokryte kilkudniowym zarostem.
Raptem klasnął w dłonie i wstał.

-Dość wspominek!-poklepał kamień ścian, po czym ruszył w kierunku ciemnego korytarza.

-Cholera... Gdzie to było... Beauclair, Mettina, Hagga, Rivia, Aedd Gynvael, Lan Exeter... Jesteś, franco-sapnął cicho.

-Co my tu mamy... Może piołunówka, pieprzówka... O! Ta chyba będzie dobra-powiedział, ponownie sapiąc.

Gdy tylko zbliżył się do źródła światła, ujawnił się wraz z małą baryłką na ramieniu i butlą w dłoni.

-Nilfgaardzka cytrynówka. Ciężka do uświadczenia w lokalnych karczmach-pękata butelka z zażółconym płynem z hukiem wylądowała na stole.
Duże, przezroczyste szkło mogło pomieścić najmniej półtora litra alkoholu.

-A tu...-postawił delikatnie drewnianą baryłkę tuż obok gorzałki.

-Czerwone wino z Toussaint! Proszę się częstować! Za kilka minut przyślę do was służkę. Pokaże wam pokoje.
A ty, kutafonie, spróbuj uciec albo coś ukraść. Osobiście wpakuję ci bełt w dupę
-dodał w kierunku złodzieja.

Wyglądało na to, że Roland nie tolerował kradzieży. Przynajmniej w obrębie jego własności.

-Za godzinę w moim gabinecie, proszę-zwrócił się do Roche'a i Savi, po czym wyszedł, kłaniając się nisko.
Lena skrzywiła się lekko w odpowiedzi na rozkazującą nutę, występującą pomimo grzecznościowego zwrotu dodanego na sam koniec, zaś Vernon splunął.

Podziemne pomieszczenie opuściła jeszcze jedna osoba.
W kilka chwil później wstała również Areastina, za którą szybko zamknęły się drzwi.


***


Brego, Galen, Lisander, Teddevelien:

Promień światła z korytarza wpadł przez szparę. Wślizgnęła się przez nią drobna dziewczyna w czarnej sukni zdobionej złotymi nićmi.
Dygnęła szybko.

-Panowie pozwolą, że zaprowadzę do pokojów-dygnęła ponownie, odgarniając z twarz kosmyk krótkich włosów upiętych w luźny kok.

-Proszę za mną-powiedziała cicho, gdy tylko weszli na schody prowadzące do wyjścia.
Służka jeszcze raz dygnęła, tym razem jedynie w kierunku nadal siedzących przy stole dowódców.

Lena Savi wyglądała jak rozwścieczona modliszka, której potrzebny jest jeden, niewielki bodziec, by zaatakować.
Vernon Roche z kolei przypominał wielkiego szerszenia broniącego gniazda.
W obu przypadkach cierpliwość kończyła się.

To jednak był problem gospodarza, nie gości oddalających się od odgłosów zabawy.
Podążali ciepłym korytarzem wyłożonym marmurową, brązową posadzką przypominającą drewno.
Na białych ścianach, w sporej odległości od siebie świeciły silnym blaskiem szklane, przezroczyste talerze.

Co jakiś czas napotykali zamknięte drzwi prowadzące do pomieszczeń bądź przejść wiodących w nieznanym kierunku i niewiadomych miejsc.
Prawdopodobnie do innych pokojów.

Odgłosy zabawy przypominały niewyraźne buczenia. Dopiero wtedy wysłanniczka arystokraty zatrzymała się.

-Około godziny dziewiątej rano przybędzie śniadanie. Jeśli będą panowie czegoś potrzebowali, prosimy o udanie się w kierunku, z którego przyszliśmy. Jest tam hol, a tam zawsze są osoby zdolne pomóc.
Pokoje przeznaczone specjalnie dla panów to cztery kolejne, zaczynając od tego
-wskazała drzwi po lewej stronie.

Pomieszczenia znajdowały się w odległości dziesięciu do piętnastu metrów od siebie - około dwóch razy rzadziej niż okna po przeciwnej stronie korytarza.

-Zapraszamy i jednocześnie przepraszam panów, ale muszę wracać na przyjęcie-dygnęła jeszcze raz, szybko oddalając się od czwórki mężczyzn.


Areastina:

Szybko opuściła zimną, kamienną piwnicę, natychmiast odczuwając różnicę w temperaturze.
Bez najmniejszej zwłoki skręciła w lewo, widząc swój nieodległy cel - hol główny sąsiadujący z salą balową.

Pewnym, wojskowym krokiem zakręciła w prawo przy pokaźnym wejściu do posiadłości znajdującym się po stronie serca.
Było ono strzeżone przez sześciu gwardzistów.

Następny raz tego samego dnia przeszła przez wewnętrzne dwudrzwiowe przejście znajdujące się pod piętrem posiadłości a pomiędzy schodami wyginającymi się w łuki.
Obejmowały one szerokie przejście wiodące ku pomieszczeniu, z którego dochodziły skoczne nuty wygrywanej na mandolinach i fletach, muzyki.

Prócz wielkości nie było ono wyjątkowe. Tak jak w pozostałych, poznanych częściach dworku, podłogi wyłożone były marmurem imitującym drewno, natomiast na białych ścianach wisiały szklane talerze emitujące jasny, ciepły blask.

Zgrabnie wyminęła bawiących się ludzi oraz jeden z zastawionych stołów, trzymając się prawej ściany, mającej ją doprowadzić do podwładnych.
Zajmowali oni dwa stoły, zaś tuż obok nich znajdowały się zarówno wojska Temerii, jak i Niebieskie Pasy.

Do kompanii zajmującej prawy, dolny róg sali dołączyło przedstawicielstwo wojsk Nilfgaardu.

Rozplanowanie było szczególnie niefortunne...


Brego | Galen | Lisnader | Teddevelien:

Nie można było napawać się ogromem pomieszczenia, które można było porównać do największej izby wiejskiej chaty średniej wielkości.

Jednakże nie od wczoraj wiadomo było, iż liczy się nie rozmiar, a jakość.
Ta z kolei była na wysokim poziomie.

Zimne podłoże pokrywał miękki dywan w rozmaitych odcieniach brązu, natomiast prawdziwe drewno wyłożone na ścianach i suficie pogłębiały atmosferę swojskości połączonej z elegancją.

Zarówno jednoosobowe łóżko czy kufer w jego nogach, jak i stolik wraz z krzesłem niepozbawionym oparć na przedramiona, stylistycznie oraz kolorystycznie współtworzyły charakter pokoju gościnnego.

Kontrastem pozostawał kominek wykonany z prostego kamienia, lecz bynajmniej nie ujmowało to uroku.
Przeciwnie, uwiarygadniało imitację przytulnej chatki.

Wreszcie zasłużony odpoczynek...


***


Areastina:

Ciężka noc. Ale spokojna.
Przynajmniej jeśli nie liczyć kilku bójek pomniejszych szlachciców, których nazwisk nie opłacało się pamiętać, paru prób wychędożenia zarówno szlachcianek jak i służek przez mało znaczące osobistości.

Wszelkie zapędy skutecznie hamowali ludzie Rolanda, więc ochrona nie miała najmniejszego powodu, by powstać z krzeseł.
Naturalnie prócz posilenia się przy jednym z uginających się stołów.

Zdarzył się nawet odgórny alarm, po którym bramy Rajczewa zostały zamknięte w obawie przez atakiem ryboludów, ale wszystko szybko się skończyło.

Żadnej próby zamachu. Dzięki Melitele.

Nawet niefortunnie dobrane towarzystwo z prawego, dolnego rogu sali przestało wydawać się niefortunne.
Nikt nie odzywał się do siebie poza sporadycznymi burknięciami.

Zaszłości historyczne nie pozwoliły Temerczykom odezwać się zarówno do wojsk Dol Blathanna jak i Nilfgaardu.
Prawda, z wzajemnością.
Nawet cisza pomiędzy członkami jednego zespołu okazała się nie do przerwania. Mało kto chciał się odzywać w obecności dawnego wroga.

Nawet jeśli początek upłynął na siedzeniu jak na szpilkach w gotowości do odparcia absurdalnego ataku ze strony, jeszcze niespełna trzy dekady temu, stronnictw zajmujących przeciwne strony barykady, to spadła ona niemalże do zera wraz z wszechogarniającą nudą.

W końcu jedynym zajęciem godnym do przeciwstawienia się usypiającej sile była obserwacja gości.

Czas płynął w usypiającym tempie, dlatego też niemalże każdy zespół rozmieszczony w kątach przyjął z niejaką ulgą wschód słońca - zapowiedź rychłego zakończenia potwierdzanego przez szlachciców śpiących po krzakach oraz ważniejsze osobistości udające się na spoczynek.

Najbardziej wytrwałymi osobami okazali się muzycy. Grając przez całą noc nadal mieli siłę na wygrywanie wesołych, energicznych melodii.
Obecnie w powietrzu unosiły się melodyjne dźwięki harfy śpiewającej w duecie z lutnią.

-Idziemy-mruknął Roibhilin, zdejmując maskę.

Siedzące w holu zaspane służki w czarnych sukniach wyszywanych złotymi nićmi, natychmiast poderwały się na nogi.
Jedna z nich, tłumiąc ziewnięcie, wyskoczyła do przodu.

-Pozwól, Panie, że zaprowadzę do pokoju-dygnęła szybko, po czym odwróciła się, podążając schodami na piętro.
Pewnie przeprowadziła przez otwarte dwuskrzydłowe drzwi, wprowadzając do obszernego, owalnego pomieszczenia, gdzie spotykało się pięć korytarzy.

Oprócz nich znajdowało się tam blisko tuzina zamkniętych wejść pilnowanych przez strażników stojących bez ruchu niczym posągi.

-Pan Relinven pragnie zaproponować ten pokój-wskazała drugich od prawej strony.

-Pańscy towarzysze znajdowaliby się tuż obok-tym razem jej dłoń znalazła się w linii prostej do pierwszych.

-To jakieś żarty? Mam spać nad tymi brzdąkaniami?-warknął urzędnik.

-Zapewniam Pana, że pomieszczenia są dobrze wygłuszone...-powiedziała, nerwowo miętosząc w dłoni kawałek sukni.

-Dobrze. Jednak jeśli to nie jest prawda, osobiście dopilnuję, byś straciła pracę. Zrozumiałaś?-zapytał, zaś służka pokiwała i spuściła głowę.

-Możesz się oddalić-dokończył.

-Chcę się wyspać, więc ani się ważcie mi przeszkadzać. To rozkaz-rzekł chłodno, wchodząc do środka.

Najbezpieczniej byłoby umieścić chociażby dwóch podwładnych wewnątrz pokoju Roibhilina, ale kto by miał siłę na użeranie się z zadufanym dupkiem po nieprzespanej nocy?
Poza tym zdawało się, że było bezpiecznie dzięki nieustająco rotującym żołnierzom ze znakami Rajczewa. Dzięki temu żaden z nich nie był zaspany.

Zadziwiające, jak dużymi siłami dysponował arystokrata...

Teraz działało to jedynie na ich korzyść. Mogli się wyspać.
Pospiesznie weszli do dużego pokoju bez okien, wyraźnie dostosowanego do nich.
Nie posiadał żadnych mebli prócz jednoosobowych łóżek wypełniających całą przestrzeń. Przypuszczenia potwierdzała ich ilość, odpowiadająca liczności całej drużyny łącznie z dowódcą.

Wreszcie upragniony odpoczynek...


***


Brego | Galen | Lisander | Teddevelien:

Przyjemna odmiana - syta kolacja, ciepłe łóżko, długi sen i... pukanie do drzwi...

To by było na tyle, jeśli chodzi o czas wolny.

-Życzę smacznego-uśmiechnęła się platynowa blondynka, gdy tylko otworzył drzwi.
Od razu położyła tacę na rękach gościa i wróciła do wózka, odjeżdżając do kolejnego punktu.

Zawartością tacy okazał się talerz z parującymi kiełbaskami, trzy pajdy chleba oraz kufel zimnego, jasnego piwa.


Teddevelien:

Zakończenie odpoczynku przyniosło nowe plany na nadchodzący dzień w Rajczewie.

Ćwierćelf wyszedł z pokoju, zgodnie z instrukcjami służki, skierował się ku holowi, mając nadzieję znaleźć osobę zdolną do rozwiązania jego problemu, jakim było znalezienie kogoś pokroju kamerdynera.

Jedną z kobiet w czarnych sukniach spotkał przechodzącą przez pomieszczenie, będące jego celem.
Zapytana o osobę sprawującą takiż urząd, wyraźnie nie wiedziała co odpowiedzieć, ale kiedy Ted objaśnił funkcje szukanego osobnika, twarz rozmówczyni natychmiastowo się rozpromieniła.

-Ah! Pan Bernard Larski! Podkomorzy nadworny.
Bardzo mi przykro, ale pan Larski obecnie jest bardzo zajęty. Jego podstawowym obowiązkiem jest zastępowanie marszałka dworu, zaś pan Relinven z samego rana opuścił Rajczew wraz z kapitan Savi.
Dzisiaj jeszcze wróci, więc wtedy będzie mógł pan spotkać się z podkomorzym.
Może ja będę w stanie w jakiś sposób pomóc lub wskazać kogoś, kto będzie mógł?


Gdy tylko Teddevelien wyjaśnił, że chodzi o spotkanie z przyprowadzonymi elfami, dziewczyna skinęła głową w zamyśleniu.

-Za chwileczkę wrócę-podwinęła lekko suknię i podbiegła do strażników pilnujących wejścia.
Jeden z jej rozmówców machnął ręką w kierunku korytarza znajdującego się naprzeciwko tego, z którego wyszedł ćwierćelf.

Wróciła do gościa z uśmiechem na twarzy.
-Jeszcze są w nadwornym szpitalu. Zaprowadzę-odwróciła się we wskazanym przez gwardzistę kierunku.

-Musimy dojść do końca i skręcić w prawo-powiedziała, śmiało brnąc do przodu, a kiedy napotkali przeszkodę w postaci ściany stojącej naprzeciwko, zakręcili w kierunku dwuskrzydłowych drzwi.
Szarpnęła jedno ze skrzydeł, które ledwie zdołało się uchylić.

Surowe, kamienne wnętrze wypełnione było łóżkami, obecnie w większości pustymi.
Obok każdego znajdował się malutki stolik oraz złożone parawany.

Jedyne niepuste posłania należały do przyprowadzonych elfów, z których tylko jeden wyglądał dobrze.
Śpiący Aen Seidhe jeszcze niedawno mógł zostać trupem. To on zawisł.
Ostatni miał szczęście, że miał obie ręce. W niego trafił topór kata.

Może jeszcze mieli jego broń?


Galen:

Wiedźmin stosunkowo szybko wyszedł ze swojego pokoju, bez chwili zwłoki kierując się ku wyjściu.
Niespiesznie przeszedł obok sześciu gwardzistów, pilnujących wejścia do posiadłości.
Przy otwartej bramie Rajczewa również napotkał strażników, jednakże różnili się oni od poprzednich.

Kamienne sfinksy zdawały się być groźniejsze niż ludzie. Dzikie oczy każdego z nich, można było przysiąc, obserwowały uważnie każdy ruch.
Drapieżnie szczerzyły kły.

Łowca potworów nie zamierzał zatrzymywać się przy żadnym z posągów, natychmiastowo obierając kierunek.
Północny zachód.
Oznaczało to próbę dotarcia do jakiejś wioski nad Zatoką Praksedy.

Znajdowała się ona zadziwiająco blisko. Jedynie kwadrans drogi szybkim krokiem przyniósł rezultaty w postaci napotkania kilkunastu domków pokrytych strzechą.

Osada rybacka. Dało się to poznać nie tylko po łódkach na powierzchni wody czy wędkarzach stojących uparcie na krótkim, zniszczonym molo.
Wkoło pełno było porozwieszanych sieci rybackich.
Najgłębiej pośród lądu znajdowały się względnie małe pola ze zbożem. Pracowało na nim kilka cieni. Najpewniej jedyni rolnicy w wiosce.

Niemniej nie dla nich Galen przybył tutaj. Przynajmniej nie bezpośrednio dla nich.
Przybył tu po informacje, planując odwiedzić kilka miejsc, mogących mu pomóc, lecz kiedy tylko zobaczył do czego przybył, natychmiastowo wykreślił z listy antykwariusza i jakiekolwiek targowisko.

Oznaczało to, iż nie miał co liczyć na książkowe informacje na temat vodyanoin, jeśli tylko jakiekolwiek wiarygodne wiadomości istniały gdziekolwiek na Kontynencie.

Powoli wszedł pomiędzy skupisko chatek. Nie byli nawet w dziesiątej części tak bogaci jak drobni szlachcice, którzy spali w krzakach w Rajczewie.
Czy tacy ludzie mogli mieć styczność z wielkim magnatem?
Odpowiedź wydawała się być oczywista.

Pierwszym miłym zaskoczeniem okazał się drobny sklepik domowy. Nieporadnie wydłubany w desce szyld, przedstawiający trzy kółka mogące być wszystkim, wisiał nad otwartym oknie.
Siedział sam łysiejący, chudy mężczyzna, ale kiedy tylko wiedźmin spytał o pułapkę na ryboludy, tamten spojrzał na klienta, jak na fruwającego utopca.

-A na długouche kurwy syny czy ludziów so jakie? Wnyki ino, co za nogę chycić potrafio, ale dobrze schowieć czeba-rzekł tonem znawcy.

No to kwestię pułapek miał z głowy. Dostał jednak coś cenniejszego. Potwierdzenie przypuszczeń arystokraty w stosunku do inteligencji tego, z czym przyszło im się zmierzyć.
Ponadto postanowił upewnić się w kwestii występowania antykwariusza w okolicy.

-Wanty... co? Czas jaki temu po polach łaziły babony take... Może to i te Wantykwateweriusze-podrapał się po czaszce.

Może jednak Roland przesadził w swoich spekulacjach?

Jakby nie było, skoro już tutaj dotarł, można było wypytać ludzi, jaki to jest ich pan.
Może dowie się czegoś ciekawego?


Areastina:

Roibhilin jeszcze się nie obudził. Przynajmniej tak mówili ludzie Relinvena pilnujący spokoju śpiących ważniaków.

W sumie nic w tym dziwnego. Poszedł spać blisko cztery godziny temu. Zupełnie jak elfy pilnujące go.
Jedynie nieliczni członkowie jej drużyny już się przebudzili, kontrolując co pewien czas czy urzędnik już wstał.
Albo się wyspali, albo nie mogli zasnąć. Nie wiadomo co bardziej prawdopodobne, ponieważ dla niektórych była to pierwsza eskorta. Sytuacji nie poprawiał fakt wzmożonej ilości kłębiących się wkoło, ludzi.

Oni nie spali, przez większość czasu siedząc bezczynnie.
Ona chciała wybrać się na połów informacji, więc musiała wstać przynajmniej godzinę wcześniej niż Roibhilin.

Szybko wyszła ze wspólnego pokoju, pospiesznie schodząc na dół, gdzie przy wyjściu czekało sześciu zupełnie innych strażników, lecz nie przyglądała się im zbyt uważnie, natychmiastowo wypadając na dwór.

Zgodnie z tym, co widziała poprzedniego dnia, za posiadłością znajdują się domy.
Mogły należeć do najważniejszych postaci w Rajczewie lub wprost przeciwnie, do licznej służby oraz dużego wojska.
Może do jednych i drugich?

Jakby nie było, istniała spora szansa na znalezienie tam karczmy. Metodą eliminacji, jeśli nie tam, to gdzie?
Chyba jedynie w okolicznych wioskach, lecz tam raczej żołnierze raczej by nie chodzili.

Kiedy w końcu minęła wielkie domostwo, zobaczyła małe miasteczko. Obecnie prawie całkowicie opustoszałe, jednakże wyposażone w tawernę.
Rzucała się w oczy dzięki wielkiemu napisowi wyrytemu w ścianie: "Gospoda "U Harna" zaprasza!"
Znajdowała się pod nim wielka podobizna pieczonego świniaka.
Do środka wabiły zapachy przygotowywanego porannego posiłku.

Może nie było tak źle z frekwencją? Może ilość osób chodzących po uliczkach świadczyła o tym, iż siedzieli w karczmie?
Z pewnością nie wszyscy, ale choćby część...

Rzeczywistość okazała się bardziej brutalna.
Jedynie jeden stolik był zajęty przez dwóch zaspanych mężczyzn sączących po kuflu piwa.

Nawet za ladą nie było nikogo i jedynie głosy dobiegające z zaplecza pozwalały sądzić, iż jest w środku właściciel.

-Na obrady jakieś-mruknął apatycznie jeden z gości oberży prawie całkowicie pozbawiony włosów.

-Podobnież inne arystokraty też tam są. I Pogoń sama. Z kapitanową-dokończył.

-I co, zostawił tu wszystkich samych?

-Skądże. Przecież jest podkomorzy nadworny, a wszyscy i tak zdychają po całej nocy. Przed południem nie wylezą. Z resztą, dobrze by było, gdyby wyleźli przed wieczorem.
Mnie tam ciekawi tylko kiedy wrócić zamierza...


-Mówiłeś, że tylko kilku z naszych zabrał, czyli pewnikiem kołem popołudnia. Z pewnością przed wieczorem.
Spotkania z ryboludami ryzykować nie będzie
-stwierdził drugi z siedzących, lekko zarośnięty brunet.

-Jak się coś z tym gównem nie zrobi to lada dzień strach będzie rzyć za bramę wystawić.
Potem to już nie będzie czego zza czego wystawiać. Mówię ci, jeszcze w tym roku będziemy trząść dupami w Mahakamie.


-Czemu akurat tam?

-Bo te rybie ścierwa, jeśli z czymś problem będą miały, to tylko ze sforsowaniem bram krasnoludów.
Zaleją wszystko w pizdu i w pizdu nas wygonią
-machnął ręką ze zrezygnowaniem, zaś czarnowłosy towarzysz pokiwał głową.

-Ale przynajmniej Czarne skurwysyny też w dupsko dostaną-rzekł, po czym obaj roześmieli się cicho, ale szybko zamilkli.

-Tego gówna jest zbyt dużo. Tyle już gryzie glebę, a oni w dupie to mają.
Pamiętasz jak jeszcze miesiąc temu trzech tylko wylazło?
-wspomniał brunet.

-Taaa... W tym jeden, wielki kutafon, ale poszło jakoś. Teraz to jak trzydziestu wylezie, to dobrze będzie-stwierdził i zamyślił się.

-Świat się kończy-wypalił po kilku chwilach.

-Taaaa...-mruknął jego rozmówca.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline