Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2011, 20:19   #81
Sileana
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
„- Chyba nie powinnaś nadwyrężać swojej nogi. Może spakuję także twoje rzeczy i notatki wuja?
- Nie jestem żadną Lucy!”


Judith omal nie dostała palpitacji, kiedy zorientowała się, co się jej wymknęło. W zasadzie, nawet odetchnęła z ulgą, bo w końcu miała szansę przestać udawać, a artykuł... już dawno przestał ją interesować. Nawet gdyby chciała go napisać, to mogłaby go sprzedać tylko jako fantastyczną opowiastkę, jej redaktor na pewno nie przyjąłby tekstu, w którym główną rolę pełniły dymne potwory i opętani ludzie.
A czy ona, gdyby sama tego nie przeżyła, uwierzyłaby choćby w co drugie słowo? Oczywiście, że nie. Mocno stąpająca po ziemi młoda sufrażystka, przyszła dziennikarka jednego z najpoczytniejszych dzienników Bostonu? Takie historie nadawały się do książeczki ze strasznymi bajdurzeniami, nie do poważnej gazety i poważnego umysłu.
W każdym razie, ulga była chwilowa, bo przecież nie mogła nie spodziewać się poważnych konsekwencji kłamstwa. Z premedytacją okłamywała tych ludzi przez... dwa dni(„To niemożliwe... To tylko dwa dni? Wydaje się jakby co najmniej tydzień, jak nie dłużej...”). Podawała się za ich krewną, najbliższą zmarłemu profesorowi osobę, mataczyła i kręciła, koloryzowała i zmyślała. Nie sądziła, by czynnikiem łagodzącym było to, że potrafiła jako jedyna zająć się porządnie notatkami Wilbury’ego i znalazła ten przeklęty pamiętnik („A prawda, nie wiedzą o tym”). Tak czy inaczej, była ranna, siedziała w tym z nimi, a nawet trochę bardziej, i nie mogli jej teraz po prostu porzucić („Chyba”).

- Więc kim jesteś? - zapytała Sam, wyrywając Judy z potoku niespokojnych myśli.
- C-co? – Rozmyślania to co innego, ale wyznanie prawdy tak od razu? - Co? – Powtórzyła, chcąc zyskać na czasie.
- Skoro nie jesteś Lucy, to kim jesteś? – Kobieta uśmiechała się do niej z jakimś dziwnym wyrazem twarzy, Judy nie mogła go zidentyfikować.
- Ale... jak to, nie jestem Lucy? - Zapytała bezradnie, patrząc maślanym wzrokiem. Chciała zyskać na czasie, najwięcej jak się da.
- To ty tak twierdziłaś. Może wolisz by zwracać się do ciebie inaczej? Masz jakieś ulubione zdrobnienie, albo przezwisko? – Sam zwracała się do niej uspokajającym tonem. Judith w końcu skojarzyła takie zachowanie – tak mówiło się do przestraszonego dziecka.
Sam najwyraźniej uznała, że po tych wydarzeniach, Judy coś poprzestawiało się w głowie. Miało to swoją korzyść, dzięki temu nie uwierzyła w jej oświadczenie, ale z drugiej strony Judy czuła się już bardzo dobrze, dzięki pomocy lekarskiej. Troszeczkę otępiała po silnych lekach, ale nie aż tak, by nie wiedzieć, co mówi.
- Ja... Nie, chyba... Chyba chciałam powiedzieć, że... Że sama to zrobię? - Zakończyła, patrząc się z niepokojem na kobietę.
Szczerze mówiąc, plotła bez sensu, bo Sam... cóż, Czarna Dalia okazała się niezwykle naiwna, żeby nie powiedzieć: głupia. Jakim cudem takie słowa mogły ujść jej płazem? Ale uszły. Sam po prostu wzięła się za pakowanie, utwierdziwszy się najwyraźniej w przekonaniu, że kuzynka Lucy zwariowała albo leki zadziałały na nią za mocno.
Judith oczywiście było to na rękę, dzięki temu bowiem, po pierwsze, nie straciła towarzyszy; a po drugie, ucieczka z nawiedzonej gospody poszła nadzwyczaj szybko i sprawnie. Brnięcie w błocie po kostki okazało się jednak zbyt dużym wyzwaniem dla rannej nogi dziewczyny, przez co posuwali się bardzo powoli i zanim dotarli do bram kościoła, byli już bardzo mocno przemoczeni i zziębnięci.

Ksiądz wydawał się niezwykle wręcz niechętny gościom, herbatę zrobił im chyba tylko dlatego, że zamierzał ją zrobić tylko dla siebie. Poza tym, nie był personą wzbudzającą zaufanie i sympatię. Wyraźnie dawał im znaki, że nie są mile widziani.
Jego rozmowa z Solomonem przypominała nudny mecz tenisa – piłeczka przelatywała od jednego do drugiego zawodnika. Zero emocji. Zero istotnych zagrań. A mimo to ksiądz zdawał się zdobywać punkty. To on był górą w tej rozgrywce, technikę miał o wiele lepszą niż Solomon.
Postanowiła się więc wtrącić. Na chybił trafił, po prostu wyrzuciła z siebie pierwsze pytanie, jakie przyszło jej na myśl. Efekty nie były może piorunujące, ale księdzem wyraźnie wstrząsnęło.
Trzeci zawodnik zawsze dodaje smaczku grze. Nawet jeżeli tylko blefuje.
Jej skok udał się tylko w części, ponieważ tak naprawdę, ostatecznie do niczego nie doszli. Ksiądz odesłał ich do domu wynajmowanego przez Wilbury’ego. Judith już widziała tam siebie, pożeraną przez różnorakie dziwaczne potwory, takie jak te, które widziała w oryginalnym pamiętniku.
To przypomniało jej, że musi, jeszcze przed nadejściem Jamesa, przejrzeć notatki spakowane przez Sam, i sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu.

Na szczęście, nie zapytała siebie, dlaczego tak jej na tym zależy...
 
Sileana jest offline