Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2011, 16:52   #117
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Luisa



- Jeśli dona pozwoli, nie rozpatrywałbym zarazy w kategoriach tragedii - Manuel Maria Andrade zakręcił winem w kielichu i skłonił się przepraszająco w zamian za to, że ośmielił się mieć odmienne zdanie.
Luisa obkręcała na palcu rodowy pierścień, który dziesiątki lat temu zdjęła ze stężałego palca swego pana i męża, granda de Todos. Skinęła ghulowi swego brata łaskawie na znak, że nie jest gniewna za brak poklasku dla swej wizji rzeczywistości.
- A za co pan, panie Andrade, jest łaskaw ją uważać? - uniosła brwi.
Spojrzenie wielmoży było twarde jak skała i bezlitosne.
- Za karę boską. To oczywiste. Pleniący się grzech...

Luisa starannie panowała nad swoją twarzą, by nie wyszły na nią żadne oznaki zniecierpliwienia i zwyczajnej nudy. Podobne opinie słyszała po wielokroć, i zawsze zachodziła w głowę, jak to się dzieje, że doświadczeni zostali właśnie ci, a nie inni prostaczkowie. Czy parę mil na północ, zachód czy południe ludziom się mniej grzeszy? Luisie wydawało się to niemożliwe.

Ludzie wszędzie są tacy sami.


- Czy brat mój nas zaszczyci? - wcięła się Andrademu bezlitośnie w jego kazanie o winie i karze.
Ghul zmarkotniał.
- Nie wiem tego niestety, pani. Dziś miał przedstawić wszystkim swą decyzję odnośnie pewnej kwestii, na której pomyślne rozwiązanie wielce liczyłem... Lecz nie wrócił przed świtem do zamku, jak przyobiecał.
- Miejmy nadzieję, że wszystko z nim w porządku - odparła troskliwie Luisa, wiedziała dobrze zarówno to, że jej brat spędził dzień w zamku da Cunhów pod czułą opieką Szaleńca Iblisa, jak i to, że po zmroku wraz z nim udał się do Oka Zachodu. Zadowolony z siebie Jokanaan, skryty za maską służacego, krążył wśród gości balansując tacą z owocami i Luisa wiedziała również i to, że Nosferatu szuka osób, którym mógłby sprzedać tę informację, którą jej przekazał za darmo.

Po schodach od strony ogrodu, unosząc suknię w palcach obciągniętych koronkowymi rękawiczkami, szła wspierając się lekko na ramieniu męża Graziana Mendoza. Luisa nawet ze swego miejsca słyszała szelest jej brokatowych sukien, a w czarnych oczach Tremere widziała pytanie. Skinęła jej lekko. Tak, Luisa też już wie, gdzie i z kim książę bawi. I nie, nie można z tym już nic zrobić. Tak, czekamy na efekty.

Cierpliwe czekanie jest tym, co nam, kobietom, zawsze wychodziło najlepiej. Mężczyźni nie umieją czekać.


Graziana Mendoza dopłynęła przed donę de Todos. Pokłoniła się z szacunkiem należnym wielmożnej pani i zmarszczyła brwi. Nie podobał jej się rozwój wydarzeń. Luisie też zresztą nie - ale nie zamierzała załamywać rąk na zapas, nim zobaczy kwiaty, które wzrosną z zasianego przez Szaleńca ziarna. Może się nawet okazać, że pozwoli im wydać owoce...

Po tarasach i ogrodach Zamku Słońca przechadzali się goście, zarówno śmiertelnicy, jak i wampiry i ghule. Dla tych specjalnych gości Luisa przykazała wydzielić jeden z tarasów, na którym Kostaki ustawił krzesło dla niej - niewiele mniej zdobne od tego, z którego każdej nocy książę Damaso ferował wyroki. W tym miejscu Spokrewnieni mogli w słodkim zapachu różanych krzewów bez obawy rozprawiać o sprawach Rodziny, przy schodach stał Kostaki, zawracając tych, dla których uszu nie były przeznaczone poruszane tu sprawy. Gangrel z oporami pozwolił przyodziać się w liberię, ale z topora nie zrezygnował. Stał kołysząc się nerwowo, szarpał raz po raz drogocenne materie obciskające jego potężną pierś i silił się na uprzejmość i kurtuazję.

Pomnik kompromisu.


Wśród śmiertelnych rozprawiano głównie o zarazie, ale i o przejściu Zamku Słońca w ręce doni de Todos. O niej mało kto słyszał, zaś poprzedni właściciel, hrabia Camillo, był niezwykle znany i darzony szacunkiem i sympatią. Spokrewnieni prócz Graziany nie poświęcali zarazie wiele uwagi - czymże była śmierć nawet i setek pospólstwa. Wszak urodzą się nowi... Rozprawiano o Zelotach i o tym, kiedy się ruszą... Toreador Agustin był gotów wyruszyć choćby i tej nocy, a przynajmniej tak deklarował. W niszy kilku Gangreli rozprawiało o Krwawych Łowach, a raczej ich klęsce... Po Szarlatance Sarze słuch zaginął, a brutalny rajd na włości Kapadocjanki zakończył się fiaskiem... Rabia zniknęła, a w jej domu na nieproszonych gości czekał Assamita. Nim oddał ducha swemu Bogu, zdążył poważnie ranić Cykadę. Pani Zwierząt wpadła w szał i zaczęła się rzeź, której kres położył młody Zelota Giordano, mianowany niedawno przez księcia primogenem klanu... Zza róż dobiegały Luisę zdziwione komentarze na temat jego straceńczej odwagi...Jednak ponad wszystko rozprawiano przyciszonymi głosami o księciu. Co rzeknie na klęskę Łowów? Cóż miał dziś ogłosić? Gdzie jest teraz i dlaczego nie pojawił się jeszcze?

W miarę jak Jokanaan dobijał kolejnych interesów, sprzedając swą informację, rozpalały się kolejne dyskusje i spekulacje, w których pojawiało się niewymawiane do tej pory - bo chyba wszyscy woleli o nim nie pamiętać - imię Iblisa. Szaleniec, choć nieobecny, już zmroził atmosferę w Zamku Słońca. Wyciągnięto na wierzch i drobiazgowo analizowano zapowiedziany na dzisiejszą noc pojedynek Armanda z Iblisem, który ukazał się teraz w nowym świetle... jeśli nie stanął pod znakiem zapytania.

Luisa znała kilka odpowiedzi na pytania, które dręczyły zebranych, ale wolała zachować je dla siebie. Ale nie mogła odmówić sobie przyjemności obserwowania efektów swoich posunięć.
- A gdzieś twa córka Lucinda, dobry panie Andrade? Wiele słyszałam o jej urodzie, rada bym była przyjrzeć się dziewczęciu...

Manuel Andrade zesztywniał.
- Córka ma źle się czuła, została w zamku pod opieką naszego medyka - zełgał gładko.
- To wielka szkoda... być może kiedy indziej, gdy wydobrzeje?
- Będę zaszczycony, dona.

Mam nadzieję, że nigdy. Damaso jest tak samo nieudolnym ojcem, jak synem i bratem.

W kącie samotny i starannie omijany Armand z zaciśniętymi szczękami obserwował zgromadzonych.


Gaudimedeus


Morze patrzyło i wspinający się brukowaną ulicą ku Zamkowi Słońca Manuel znów nie mógł oprzeć się wrażeniu, że morze wie... teraz więcej.

Prześladowało go wspomnienie płomieni na ręku Celestina, ognia, który nie dawał światła ni ciepła. Wiedział, a może raczej miał przeczucie bliskie pewności, kto posiał ziarno tej idei wśród ferrolskich Spokrewnionych, kto pierwszy stwierdził, że i wśród nocy, na jakie skazano Kaina i jego dzieci może pojawić się światło. I odkupienie.

Prawda była tak oczywista, ale tak bolesna, że nie chciał pamiętać. Po rozmowie ze zmartwychwstałym Celestinem strach i wstyd skonał w trawiących go płomieniach. "Allach jest światłem nieba i ziemi. Jego światło podobne jest do światła lampy umieszczonej w niszy.", szeptał na stosie jego zmarły nauczyciel, płonący, tak jak i Manuel teraz płonął. "Lampa w krysztale lśni jak świecąca gwiazda. Światło nad światłami". Ali miał łagodną duszę i pragnął odkupienia, którego upatrywał w swym Bogu. To jego słowa sprzed lat, przekazywane przez usta Sokoła i później Mewy, zniekształcone, ale nadal prawdziwe, dotarły do Manuela.

Co jednak zrobili z tymi słowami inni? Ali musiał wiedzieć i dlatego pragnął śmierci. Było już za późno na pytania, ale być może odpowiedź wciąż czekała na niego wśród ocalonych z Subhi ksiąg. Światło na martwym ciałem, krąg klanów i statek, statek... Mewa wskazująca dłonią na jakiś nieokreślony punkt w oceanie. "Tam spadły te gwiazdy. Palec Diabła. Nie pływamy tam". Dlaczego? Coście uczynili z tą ideą?

A ty? Coś zrobił z własną? I co uczynisz z tym światłem danym ci do ręki?

Morze patrzyło. Morze wiedziało. Więcej. Nie wszystko.

***

Zamek Słońca górował majestatycznie nad miastem, zza murów otoczonych wianuszkiem gapiów, głodnych i chorych, i pomstujących na możnych bawiących się w czas zarazy, gdy śmierć zbierała żniwo na ulicach. Zza murów dobiegał gwar rozmów, śmiechu i słodka woń kwiatów.

Manuel bywał tu wielokrotnie za czasów poprzedniego właściciela, hrabiego Vargasa, i znał dobrze rozkład pałacu, choć gruntownie przebudowanego, ale jednak wzniesionego przez Maurów, którzy wyryli na nim i na tej ziemi nieścieralne piętno... Zastanawiał się, czy dona de Todos wie, że zamek należał do obalonego przez jej brata księcia Malafreny... i czy on sam nie powinien uznać tego za znak, zapowiedź tego, co może się wydarzyć. Surowy w obejściu Damaso rezydował w zwykłej kamienicy, wzgardził wystawną siedzibą poprzednika. Jego siostra zdawała się poczynać tak, jakby się w tym zamku urodziła.

Coś jeszcze zwróciło uwagę Manuela prócz tej łatwości, z jaką dona de Todos weszła w rolę wielkiej pani rządzącej z tradycyjnej siedziby książąt Ferrolu, jakby zakładała własną suknię, jakby nigdy w życiu nie robiła nic innego...

Elizjum. Tu jest Elizjum.


Niewielu o tym pamiętało, ale Zamek Słońca za czasów Malafreny był Elizjum. Drugie było w Niebla del Valle, w twierdzy Rabii. Obydwa były magnesem, który przyciągał artystów, poetów i myślicieli, za dawnych, bogatych czasów, gdy Ferrolem rządził Malefrena, a na ziemiach tych żyli Maurowie.

Dziś wampirom w Ferrolu musiała wystarczyć nosferacka knajpa na nabrzeżu, nawet w wietrzny dzień woniejąca rybami. Jednak formalnie nigdy nie stwierdzono, że Zamek Słońca przestał być Elizjum, miejscem, gdzie odwieszamy na kołek miecze i bojowe topory, miejscem, gdzie chowamy zęby i uśmiechamy się do siebie, nawet jeśli za progiem mamy stanąć przeciwko sobie.

Elizjum. Po prostu zapomnieliśmy. Za cichą, obopólną zgodą.

Manuel musiał przyznać, że powstał dzięki temu ciekawy problem, w sam raz na rozważania przy pucharze vitae w spokojną, ciepłą noc. Co może odebrać temu miejscu miano Elizjum, które nie powstaje wszak z woli księcia, ale z woli ogółu?

A może jest wola potężniejsza nawet od naszej?

Na dziedzińcu przed stajniami stał już czarny powóz Graziany i karoca Agustina o witrażowych szybkach, na których wiły się szklane kwiaty. Wyleniały osiołek, zapewne własność Trędowatych, obżerał leniwie krzew tamaryszku. Spojrzał na Manuela kaprawym okiem, zamiędlił pyskiem i pochylił łeb, jakby prosząc, by skrócić jego męki.

Za plecami Manuela krzyknęła dziewczyna. Odwrócił się, do stóp toczyły mu się mandarynki z upuszczonej przez służącą misy, małe słońca pachnące słodyczą utraconych dni. Dziewczyna z piskiem pobiegła w stronę stajni.


Ktoś się śmiał... Szczupły mężczyzna pojący przy kamiennym korycie zgrabnego karosza. Nie wyglądał na służacego, bardziej na zbiedniałego szlachcica, jednego z tych, którzy chętnie najmowali się do służby u możniejszych od siebie. Pochwycił spojrzenie Manuela i złapał się teatralnie za serce. Jego oczy śmiały się w młodzieńczej, rumianej twarzy, a twarz ta była Manuelowi znajoma.

Sługa Bajjaha skłonił się żartobliwie.
- Mówili, że nie znasz dnia ni godziny, gdy kostucha przetnie nić żywota... ale taką piękną pogodną noc mamy. Może mi odpuścisz?

 
Asenat jest offline