Alexiei nie okazał się tak opanowany, jak na początku wyglądał i po krótkiej rozmowie rozwalił szaleńca. Odebrał tę przyjemność Brunnerowi, a i tak niczego się nie dowiedzieli. Poza tym, że aby rozwiązać zagadkę swojego porwania, powinni szukać w Neutopii. Absurd i bzdura. Przecież nigdy się tam nie dostaną. Teraz priorytetem było wydostanie się z tej popieprzonej stacji.
Aby jednak wysłać sygnał, trzeba się było wybrać na długą wycieczkę do uszkodzonego przekaźnika. Brunner zajął się wyszukiwaniem przydatnych części i podzespołów, w które stacja była obficie zaopatrzona. Wyposażony w dwie masywne skrzynie sprzętu i narzędzi załadował się wraz z Eustachym na rozklekotany prom i wyruszyli w drogę na obrzeża systemu. O dziwo, prom sprawował się nad wyraz dobrze, co korzystnie rokowało na przyszłość. Skoro to zdezelowane pudło latało po prowizorycznej naprawie, to może i przekaźnik będzie działał.
Zadziałał, ale uruchomienie go graniczyło z cudem i Brunner sam nie wierzył w to, że mu się udało. Przyszło mu na myśl, że powodzenie przedsięwzięcia zawdzięcza obecności stale zamyślonego, pogrążonego w modlitwie pilota. Może to jego psalmy sprawiły, że jakiś łaskawy bóg zdecydował się na interwencję. Brunner postanowił jednak nie prosić Eustachego o wyjaśnienie owego fenomenu. Jeszcze się obrazi i więcej nie pomoże modlitwą.
Wrócili do stacji i spędzili na niej kolejne dwa dni, z niecierpliwością oczekując na odpowiedź. Przez ten czas Brunner przeczesywał magazyny i składziki w poszukiwaniu różnych przydatnych akcesoriów. Wszystkie swoje znaleziska ładował do dużej, wykonanej z durastali skrzynki, którą przyozdobił etykietą radioaktywności i podpisem „Brunner spec”. Dwa dni potem pojawiła się odpowiedź, na szczęście pozytywna. A pół doby później zjawił się frachtowiec, który zabrał ich z tego przeklętego miejsca.
Ich celem stała się Ziemia Turnera. Jak się okazało osada leżała na nic nie znaczącej planetce, w części kosmosu podlegającej Konfederacji. Można było powiedzieć, że Brunner wracał do domu. Osada, w której się znaleźli była dla niego niczym nowym. Bywał w takich od dziecka. Trochę kojarzyła mu się nawet z rodzinnym Valaxa, ale tutaj chyba nie padało na okrągło. Wręcz przeciwnie, opady należały do rzadkości. Wyszedł na płytę lądowiska, przeciągając się i ciągnąc za sobą swoją skrzynkę. Teraz stanowiła jego jedyny dobytek. Mógł zapomnieć o mamonie zgromadzonej za wykonywanie zleceń. Raczej nie miał szans na jej odzyskanie. Korzystając ze swojej wiedzy o takich miejscach, niezawodnie skierował swoje kroki w kierunku najbliższej knajpy. Miał ochotę porządnie się urżnąć. Ale najpierw potrzebował zapalić. |