Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2011, 17:47   #61
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Coś jednak zaskoczyło. Flamia, chcąc czy nie, odstawiła dumę na bok. Rozmowa rozkręcała się i nawet mieli już pomysł na te przeklęte więzy. Mark znowu uwierzył, że nawet w takiej sytuacji będzie przydatny. Cieszył go też entuzjazm byłej szefowej, gdyż to oznaczało, że miała jakiś plan. Teraz musiał być ostrożniejszy i bardziej wrażliwy przy zadawaniu pytań.
Dźwięk odsuwanej klapy przerwał rozmowę. Wszyscy cofnęli się z powrotem pod ścianę, poza mnichem. Strażnicy i tak zauważyli by dziwne poruszenie, po co więc na siłę tworzyć pozory? Mark uniósł się powoli i machnął dłonią, jakby był gospodarzem witającym gości.
- Jak ty…!? – zdumiał się młodszy z nich, wskazując na więzy. Dokładnie pamiętali, że wszyscy więźniowie mieli ręce związane na plecach, ale on jakimś magicznym sposobem trzymał je przed sobą. Wyszarpnęli koziki zza pasa i podeszli do niego. Krew spłynęła na ostrze, a kilka kropel kapnęło na ziemię. Mark ze stoickim spokojem spojrzał na swojego oprawcę. Sam fakt, że był od niego wyższy mógł zdeprymować chłopaka, ale jeszcze to chłodne spojrzenie i mina pełna politowania, sprawiła że dodatkowo struchlał. Drugi podniósł z ziemi Laverona i warknął na swojego towarzysza by się pospieszył.

Słońce na zewnątrz nieźle dopiekało. Półelf skulił się, mrużąc oczy. Mnich na moment oślepł. Przyłożył dłonie do oczu, ale nadal nie mógł ich otworzyć. Spod powiek wypłynęło kilka łez. Żołnierze popychali ich i kazali się pospieszyć. Wojownik znosił te wszystkie obelgi spokojnie. Przez ten krótki moment w zamknięciu znalazł wyciszenie. Przypomniały mu się czasy klasztorne. Karano go tam wielokrotnie. Nikt nie nanosił się tyle wody ze studni u podnóża góry co on. Nikt nie pokochał tak słonecznego blasku, po przebywaniu kilku dni w ciemnym i ciasnym pokoju. Wtedy psioczył jak szczeniak, ale po wielu latach zrozumiał. Nauczyciele chcieli go utemperować. Pochodził z zupełnie innego stanu niż większość jego rówieśników i wywyższał się, był arogancki oraz nieposłuszny. Trzeba go było złamać, gdy móc z kawałków ulepić nową, lepszą istotę. Używano pracy fizycznej, bata, strachu, psychologii. Wszystkiego, co tylko mogło sprawić mu ból zarówno cielesny jak i duchowy. Wręcz torturowali go, ale nigdy nie dało się wśród nich wyczuć złości czy nienawiści. Raczej smutek, że są zmuszani robić takie rzeczy. Mark niezliczone razy myślał o ucieczce, z trudem mogąc prostować palce od pracy czy uderzeń bambusowym kijem. Poddawał się tak wiele razy, ale zawsze wstawał i unosił głowę z dumą. W końcu zapomniał jak smakuje zrezygnowanie. Długo nikt nie postawił jego silnej woli próbie. Teraz czekała go potyczka z czarodziejem. Chwile słabości minęły, napełniała go teraz siła i wiara. Podniósł się z ziemi i uniósł głowę do góry. Na wpół ślepy zaczął nieporadnie iść przed siebie, tam gdzie mu kazano. Odgłosy przybrały na sile. Musieli znajdować się znacznie bliżej głównego kompleksu budowli, niż początkowo sądził. Wprowadzono ich do pomieszczenia. Nagłe zapadnięcie ciemności nie wpłynęło pozytywnie na jego percepcję. Laveron czuł się już lepiej i pomagał mu w wybraniu odpowiedniego kierunku. Nagle jego stopa zahaczyła o jakiś wystający kamień i mnich upadł na ziemię. Poczuł chłód posadzki. To nie było zwykłe pomieszczenie dla służby ani żaden z budynków znajdujących się na obrzeżach posiadłości. Chyba, że lady miała zbyt dużo pieniędzy, a za mało pomysłów na jej wydawanie. Strażnik podszedł do niego, klnąc jak szewc i kopnął go w żebra. Cios nie miał być silny, ale mimo wszystko coś w Marku zaiskrzyło. Podniósł się i niespodziewanie rzucił się na żołnierza, łapiąc go za chabety i przyciskając go do ściany.
- Zrób to jeszcze raz, a skręcę cię kark – wysyczał mu prosto w twarz. Chwilę później ktoś złapał go za włosy, a do grdyki przyłożył kozika. Wojownik zrozumiał przesłanie. Puścił mężczyznę i z rękoma uniesionymi do góry, cofnął się kilka kroków.
- Trzeba było powiedzieć, że coś kombinujesz to bym ci pomógł – wyszeptał mu do ucha półelf, kiedy strażnicy zajęli się krzesaniem ognia.
- Jeszcze nie czas na to. Najpierw chce się dowiedzieć czego ta zakała od nas chce.

Korytarz był długi. Wzrok Marka już się poprawił, ale i tak widział niewiele. Tylko dwie pochodnie rozjaśniały mrok. Odgłosy ich kroków na kamiennych schodach odbijały się echem od ścian. Przez długi czas był to jedyny dźwięk jaki im towarzyszył. Później pojawiło się jeszcze marudzenie strażników. Pozwoliło ono zanotować jeszcze jedną ciekawostkę o czarodzieju. Miał on wystarczająco ikry by postawić się lady, albo jej ogromne zaufanie. Tak czy siak, musieli spiskować już od dawna. W grę wchodziło więc coś więcej niż mieszek pełen złota, a to trochę komplikowało sytuację. Skoro to nie pazerność nakłoniła Edwina do zdrady, trudniej będzie do niego dotrzeć. Zwłaszcza komuś kto należy do komanda Flamii, ale z drugiej strony ktoś taki jak on…
„Może to dlatego chce ze mną porozmawiać na osobności. Wątpię, żeby chodziło o mój urok osobisty. Tylko czego on ode mnie oczekuje i dlaczego kazał przyprowadzić też jego?”
Wzrok wojownika mimowolnie zwrócił się w kierunku półelfa. Niestety nic nie przychodziło mu do głowy. Postanowił więc trochę się rozerwać.
- To raczej niezbyt mądre, sprzeczać się przy więźniach – powiedział głośno, jakby do siebie. Strażnicy zignorowali tę uwagę. – W każdej chwili można by takie informacje wykorzystać, nie Laveron? Przecież wiesz, że mam długi język. Co by było gdybym się tak wygadał, no nie wiem na przykład przy lady. Dopiero by się zrobiło zamieszanie.
- Zamknij jadaczkę, cwelu jebany! – nie wytrzymał jeden, ten który został przyparty do muru. Odwrócił się momentalnie i przystawił płonącą pochodnię do twarzy mnicha. – Jeszcze jedno słowo, a wypalę ci oczy. Masz szczęście, że Edwin koniecznie chce z tobą gadać. Gdyby to ode mnie zależało wybebeszył bym was na miejscu albo wykastrował i wysłał do kopalni. Tam wasze miejsce ścierwa.
Mark uśmiechnął się, prowokując żołnierza jeszcze bardziej, ale ten uznał że i tak powiedział za dużo. Reszta wędrówki odbyła się już bez przygód, jedynie strażnicy zaczęli do siebie szeptać i upewniać się, że nie są podsłuchiwani.

Sala w której się znaleźli była znacznie mniejsza niż można było oczekiwać. Mark poczuł się trochę zawiedziony, ale szybko zmienił zdanie kiedy poczuł wiatr na twarzy. Tak głęboko pod ziemią i bez większych wyjść na powietrze ciężko o przeciąg. Szybko udało się zlokalizować źródło tego dziwnego powiewu. Był nim sam czarodziej, stojący w drugim końcu sali nad kamiennym łożem. Przed nim, na pulpicie, leżało opasłe tomiszcze. Dookoła kamiennej płyty było mnóstwo kadzideł z których sączył się delikatny dym. Na łoży spoczywała kobieta, o długich falujących włosach. Była piękna, bogato obdarowana przez naturę, a z jej twarzy promieniowała niewinność. Można by tak powiedzieć niemalże o każdej ofierze rytuału. Edwin wpatrywał się w kobietę szepcząc cicho jakieś dziwne słowa. Może były to modlitwy dla demonów, może jakieś zaklęcia albo zwykły przepis na potrawkę z serca w sosie własnym, tylko że w zapomnianej mowie. Nie obchodziło to mnicha ani trochę. Kobieta wiła się na kamieniach, jakby była w objęciach kochanka i zanurzała się w nim albo to on zanurzał się pomiędzy jej nogami. Wyglądało to tak, że wszyscy w sali przyglądali się jej w niemym zachwycie i z pewnością myśli mieli zupełnie nie polityczne. Laveron nawet trochę przyspieszył kroku, żeby samemu znaleźć się na miejscu urojonego kochanka, ale strażnicy przytrzymali go w stosownej odległości by nie przeszkodził ich mistrzowi. Uwagę Marka przykuło coś zupełnie innego, już dawno nauczył się uciszać wrzącą krew na widok kobiet. Przez małe okienka, widać było salę obok. Miała taką samą wysokość jak ta w której przebywali teraz, ale była znacznie przestronniejsza. Mogła to być też iluzja optyczna, gdyż komnata ta była prawie pusta. Poza niezwykle sugestywnymi malowidłami na ścianach znajdował się tam tylko kwadratowy podest z czterema kolumnami i baldachimem niczym nad królewskim łożem. Na środku tego podestu znajdowała się Zareth Blaumond. Kobieta detektyw, również najęta do rozwiązania tej sprawy. Chociaż widział ją tylko raz, to i tak rozpoznał ją momentalnie. W ostatniej chwili zacisnął usta, by nie dać poznać, że ją zna. Wyglądała okropnie. Przerażona niczym kociak w czasie burzy, nie wiedziała co ze sobą zrobić. Ubranie było w strzępach, jakby cały oddział królewski chciał się z nią zabawić jednocześnie. Mark nie rozumiał dlaczego się tutaj znalazła i co to była za komnata obok, ale miał przeczucie, że ona nie miała prawa go widzieć. Dodatkowo te maszkarony na ścianach. Pomimo odległości, dało się wyczuć gęsią skórkę kiedy się na nie patrzyło. Ciężko było sobie wyobrazić co musi przeżywać ona, na którą obrazy same patrzą. Mark z konieczności zmusił się by odwrócić głowę z powrotem na kamienny ołtarz, gdzie właśnie rozgrywał się finał. Musiał się teraz dobrze ukrywać, gdyż stawka gry nagle sporo wzrosła.
Kobieta jęknęła głośno i osunęła się bezwładnie na łoże. Jej rękę bezwiednie, jakby podtrzymywana przez inną niż jej siłę, sięgnęła za bezgłowie po inkrustowany sztylet. Podniosła się do pozycji siedzącej, a jej głowa wisiała luźno na piersi. Oczy miała zamknięte. Ostrze sztyletu delikatnie zagłębiło się w okolicach kostek i wykonało dookoła nich nacięcie, tak by krew mogła swobodnie spływać z żył. Później tę samą czynność wykonała w okolicach nadgarstków. Szkarłatna ciecz spływała bo jej bladym i gładkim ciele, jednak umęczonej kobiecie nadal nie było dość. Uniosła broń do góry i dźgnęła się we własny brzuch, trochę powyżej lędźwi. Po policzkach popłynęły łzy. Kolejny cios był już wolniejszy, jakby próbowała się powstrzymać ale nie miała sił. Chłodny metal jeszcze kilka razy zatopił się w jej ciele. Każdemu uderzeniu towarzyszyło głuche stęknięcie, które powoli przemieniało się w łkanie. Edwin podszedł do niej i delikatnie wyjął sztylet z dłoni. Następnie przyłożył go do potylicy dziewczyny.
- Proszę… nie… - delikatny i melodyjny głos z trudem przebił się przez jęki strachu i bólu. Prośba nie zrobiła na czarodzieju wielkiego wrażenia. Z kamienną twarzą pchnął ostrze poprzez miękką tkankę czaszki, kończąc męki ofiary. Edwin starannie ułożył martwe ciało, tak by krew spływała do płytkich rowków w kamieniu i skapywała do glinianego naczynia. Dopiero teraz dało się zauważyć, że to nie był jedynie pusty blok skały. Powoli zaczynały migotać dziwne symbole i wzory, aż zalśniły krwawym blaskiem. Podobna rzecz stała się z ostrzem sztyletu, z którego czarodziej starannie zlizał cała krew. Jedynie inkrustowane symbole nadal jarzyły się szkarłatem.
- Serca przestały ci już smakować czy to może jakaś nowa moda? – zagadnął Mark starając się o spokojny ton, chociaż wewnątrz cały wrzał. Edwin uśmiechnął się pod nosem i odwrócił w stronę swoich więźniów i bladych strażników.
- Jesteś jedynie workiem mięśni, który gówno wie o magii. Nigdy nie zrozumiesz szlachetności tego rytuału i mocy jaką niesie. – odpowiedział jadowicie. - Zjadanie serce dziewic to wymysł trubadurów ku uciesze motłochu. Prawda jest dużo łagodniejsze i szlachetniejsza.
- Nie widzę nic szlachetnego w takiej śmierci – dodał mnich buńczucznie podnosząc głowę. – Czego od nas chcesz, zdrajco?
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline