Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-07-2011, 17:47   #61
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Coś jednak zaskoczyło. Flamia, chcąc czy nie, odstawiła dumę na bok. Rozmowa rozkręcała się i nawet mieli już pomysł na te przeklęte więzy. Mark znowu uwierzył, że nawet w takiej sytuacji będzie przydatny. Cieszył go też entuzjazm byłej szefowej, gdyż to oznaczało, że miała jakiś plan. Teraz musiał być ostrożniejszy i bardziej wrażliwy przy zadawaniu pytań.
Dźwięk odsuwanej klapy przerwał rozmowę. Wszyscy cofnęli się z powrotem pod ścianę, poza mnichem. Strażnicy i tak zauważyli by dziwne poruszenie, po co więc na siłę tworzyć pozory? Mark uniósł się powoli i machnął dłonią, jakby był gospodarzem witającym gości.
- Jak ty…!? – zdumiał się młodszy z nich, wskazując na więzy. Dokładnie pamiętali, że wszyscy więźniowie mieli ręce związane na plecach, ale on jakimś magicznym sposobem trzymał je przed sobą. Wyszarpnęli koziki zza pasa i podeszli do niego. Krew spłynęła na ostrze, a kilka kropel kapnęło na ziemię. Mark ze stoickim spokojem spojrzał na swojego oprawcę. Sam fakt, że był od niego wyższy mógł zdeprymować chłopaka, ale jeszcze to chłodne spojrzenie i mina pełna politowania, sprawiła że dodatkowo struchlał. Drugi podniósł z ziemi Laverona i warknął na swojego towarzysza by się pospieszył.

Słońce na zewnątrz nieźle dopiekało. Półelf skulił się, mrużąc oczy. Mnich na moment oślepł. Przyłożył dłonie do oczu, ale nadal nie mógł ich otworzyć. Spod powiek wypłynęło kilka łez. Żołnierze popychali ich i kazali się pospieszyć. Wojownik znosił te wszystkie obelgi spokojnie. Przez ten krótki moment w zamknięciu znalazł wyciszenie. Przypomniały mu się czasy klasztorne. Karano go tam wielokrotnie. Nikt nie nanosił się tyle wody ze studni u podnóża góry co on. Nikt nie pokochał tak słonecznego blasku, po przebywaniu kilku dni w ciemnym i ciasnym pokoju. Wtedy psioczył jak szczeniak, ale po wielu latach zrozumiał. Nauczyciele chcieli go utemperować. Pochodził z zupełnie innego stanu niż większość jego rówieśników i wywyższał się, był arogancki oraz nieposłuszny. Trzeba go było złamać, gdy móc z kawałków ulepić nową, lepszą istotę. Używano pracy fizycznej, bata, strachu, psychologii. Wszystkiego, co tylko mogło sprawić mu ból zarówno cielesny jak i duchowy. Wręcz torturowali go, ale nigdy nie dało się wśród nich wyczuć złości czy nienawiści. Raczej smutek, że są zmuszani robić takie rzeczy. Mark niezliczone razy myślał o ucieczce, z trudem mogąc prostować palce od pracy czy uderzeń bambusowym kijem. Poddawał się tak wiele razy, ale zawsze wstawał i unosił głowę z dumą. W końcu zapomniał jak smakuje zrezygnowanie. Długo nikt nie postawił jego silnej woli próbie. Teraz czekała go potyczka z czarodziejem. Chwile słabości minęły, napełniała go teraz siła i wiara. Podniósł się z ziemi i uniósł głowę do góry. Na wpół ślepy zaczął nieporadnie iść przed siebie, tam gdzie mu kazano. Odgłosy przybrały na sile. Musieli znajdować się znacznie bliżej głównego kompleksu budowli, niż początkowo sądził. Wprowadzono ich do pomieszczenia. Nagłe zapadnięcie ciemności nie wpłynęło pozytywnie na jego percepcję. Laveron czuł się już lepiej i pomagał mu w wybraniu odpowiedniego kierunku. Nagle jego stopa zahaczyła o jakiś wystający kamień i mnich upadł na ziemię. Poczuł chłód posadzki. To nie było zwykłe pomieszczenie dla służby ani żaden z budynków znajdujących się na obrzeżach posiadłości. Chyba, że lady miała zbyt dużo pieniędzy, a za mało pomysłów na jej wydawanie. Strażnik podszedł do niego, klnąc jak szewc i kopnął go w żebra. Cios nie miał być silny, ale mimo wszystko coś w Marku zaiskrzyło. Podniósł się i niespodziewanie rzucił się na żołnierza, łapiąc go za chabety i przyciskając go do ściany.
- Zrób to jeszcze raz, a skręcę cię kark – wysyczał mu prosto w twarz. Chwilę później ktoś złapał go za włosy, a do grdyki przyłożył kozika. Wojownik zrozumiał przesłanie. Puścił mężczyznę i z rękoma uniesionymi do góry, cofnął się kilka kroków.
- Trzeba było powiedzieć, że coś kombinujesz to bym ci pomógł – wyszeptał mu do ucha półelf, kiedy strażnicy zajęli się krzesaniem ognia.
- Jeszcze nie czas na to. Najpierw chce się dowiedzieć czego ta zakała od nas chce.

Korytarz był długi. Wzrok Marka już się poprawił, ale i tak widział niewiele. Tylko dwie pochodnie rozjaśniały mrok. Odgłosy ich kroków na kamiennych schodach odbijały się echem od ścian. Przez długi czas był to jedyny dźwięk jaki im towarzyszył. Później pojawiło się jeszcze marudzenie strażników. Pozwoliło ono zanotować jeszcze jedną ciekawostkę o czarodzieju. Miał on wystarczająco ikry by postawić się lady, albo jej ogromne zaufanie. Tak czy siak, musieli spiskować już od dawna. W grę wchodziło więc coś więcej niż mieszek pełen złota, a to trochę komplikowało sytuację. Skoro to nie pazerność nakłoniła Edwina do zdrady, trudniej będzie do niego dotrzeć. Zwłaszcza komuś kto należy do komanda Flamii, ale z drugiej strony ktoś taki jak on…
„Może to dlatego chce ze mną porozmawiać na osobności. Wątpię, żeby chodziło o mój urok osobisty. Tylko czego on ode mnie oczekuje i dlaczego kazał przyprowadzić też jego?”
Wzrok wojownika mimowolnie zwrócił się w kierunku półelfa. Niestety nic nie przychodziło mu do głowy. Postanowił więc trochę się rozerwać.
- To raczej niezbyt mądre, sprzeczać się przy więźniach – powiedział głośno, jakby do siebie. Strażnicy zignorowali tę uwagę. – W każdej chwili można by takie informacje wykorzystać, nie Laveron? Przecież wiesz, że mam długi język. Co by było gdybym się tak wygadał, no nie wiem na przykład przy lady. Dopiero by się zrobiło zamieszanie.
- Zamknij jadaczkę, cwelu jebany! – nie wytrzymał jeden, ten który został przyparty do muru. Odwrócił się momentalnie i przystawił płonącą pochodnię do twarzy mnicha. – Jeszcze jedno słowo, a wypalę ci oczy. Masz szczęście, że Edwin koniecznie chce z tobą gadać. Gdyby to ode mnie zależało wybebeszył bym was na miejscu albo wykastrował i wysłał do kopalni. Tam wasze miejsce ścierwa.
Mark uśmiechnął się, prowokując żołnierza jeszcze bardziej, ale ten uznał że i tak powiedział za dużo. Reszta wędrówki odbyła się już bez przygód, jedynie strażnicy zaczęli do siebie szeptać i upewniać się, że nie są podsłuchiwani.

Sala w której się znaleźli była znacznie mniejsza niż można było oczekiwać. Mark poczuł się trochę zawiedziony, ale szybko zmienił zdanie kiedy poczuł wiatr na twarzy. Tak głęboko pod ziemią i bez większych wyjść na powietrze ciężko o przeciąg. Szybko udało się zlokalizować źródło tego dziwnego powiewu. Był nim sam czarodziej, stojący w drugim końcu sali nad kamiennym łożem. Przed nim, na pulpicie, leżało opasłe tomiszcze. Dookoła kamiennej płyty było mnóstwo kadzideł z których sączył się delikatny dym. Na łoży spoczywała kobieta, o długich falujących włosach. Była piękna, bogato obdarowana przez naturę, a z jej twarzy promieniowała niewinność. Można by tak powiedzieć niemalże o każdej ofierze rytuału. Edwin wpatrywał się w kobietę szepcząc cicho jakieś dziwne słowa. Może były to modlitwy dla demonów, może jakieś zaklęcia albo zwykły przepis na potrawkę z serca w sosie własnym, tylko że w zapomnianej mowie. Nie obchodziło to mnicha ani trochę. Kobieta wiła się na kamieniach, jakby była w objęciach kochanka i zanurzała się w nim albo to on zanurzał się pomiędzy jej nogami. Wyglądało to tak, że wszyscy w sali przyglądali się jej w niemym zachwycie i z pewnością myśli mieli zupełnie nie polityczne. Laveron nawet trochę przyspieszył kroku, żeby samemu znaleźć się na miejscu urojonego kochanka, ale strażnicy przytrzymali go w stosownej odległości by nie przeszkodził ich mistrzowi. Uwagę Marka przykuło coś zupełnie innego, już dawno nauczył się uciszać wrzącą krew na widok kobiet. Przez małe okienka, widać było salę obok. Miała taką samą wysokość jak ta w której przebywali teraz, ale była znacznie przestronniejsza. Mogła to być też iluzja optyczna, gdyż komnata ta była prawie pusta. Poza niezwykle sugestywnymi malowidłami na ścianach znajdował się tam tylko kwadratowy podest z czterema kolumnami i baldachimem niczym nad królewskim łożem. Na środku tego podestu znajdowała się Zareth Blaumond. Kobieta detektyw, również najęta do rozwiązania tej sprawy. Chociaż widział ją tylko raz, to i tak rozpoznał ją momentalnie. W ostatniej chwili zacisnął usta, by nie dać poznać, że ją zna. Wyglądała okropnie. Przerażona niczym kociak w czasie burzy, nie wiedziała co ze sobą zrobić. Ubranie było w strzępach, jakby cały oddział królewski chciał się z nią zabawić jednocześnie. Mark nie rozumiał dlaczego się tutaj znalazła i co to była za komnata obok, ale miał przeczucie, że ona nie miała prawa go widzieć. Dodatkowo te maszkarony na ścianach. Pomimo odległości, dało się wyczuć gęsią skórkę kiedy się na nie patrzyło. Ciężko było sobie wyobrazić co musi przeżywać ona, na którą obrazy same patrzą. Mark z konieczności zmusił się by odwrócić głowę z powrotem na kamienny ołtarz, gdzie właśnie rozgrywał się finał. Musiał się teraz dobrze ukrywać, gdyż stawka gry nagle sporo wzrosła.
Kobieta jęknęła głośno i osunęła się bezwładnie na łoże. Jej rękę bezwiednie, jakby podtrzymywana przez inną niż jej siłę, sięgnęła za bezgłowie po inkrustowany sztylet. Podniosła się do pozycji siedzącej, a jej głowa wisiała luźno na piersi. Oczy miała zamknięte. Ostrze sztyletu delikatnie zagłębiło się w okolicach kostek i wykonało dookoła nich nacięcie, tak by krew mogła swobodnie spływać z żył. Później tę samą czynność wykonała w okolicach nadgarstków. Szkarłatna ciecz spływała bo jej bladym i gładkim ciele, jednak umęczonej kobiecie nadal nie było dość. Uniosła broń do góry i dźgnęła się we własny brzuch, trochę powyżej lędźwi. Po policzkach popłynęły łzy. Kolejny cios był już wolniejszy, jakby próbowała się powstrzymać ale nie miała sił. Chłodny metal jeszcze kilka razy zatopił się w jej ciele. Każdemu uderzeniu towarzyszyło głuche stęknięcie, które powoli przemieniało się w łkanie. Edwin podszedł do niej i delikatnie wyjął sztylet z dłoni. Następnie przyłożył go do potylicy dziewczyny.
- Proszę… nie… - delikatny i melodyjny głos z trudem przebił się przez jęki strachu i bólu. Prośba nie zrobiła na czarodzieju wielkiego wrażenia. Z kamienną twarzą pchnął ostrze poprzez miękką tkankę czaszki, kończąc męki ofiary. Edwin starannie ułożył martwe ciało, tak by krew spływała do płytkich rowków w kamieniu i skapywała do glinianego naczynia. Dopiero teraz dało się zauważyć, że to nie był jedynie pusty blok skały. Powoli zaczynały migotać dziwne symbole i wzory, aż zalśniły krwawym blaskiem. Podobna rzecz stała się z ostrzem sztyletu, z którego czarodziej starannie zlizał cała krew. Jedynie inkrustowane symbole nadal jarzyły się szkarłatem.
- Serca przestały ci już smakować czy to może jakaś nowa moda? – zagadnął Mark starając się o spokojny ton, chociaż wewnątrz cały wrzał. Edwin uśmiechnął się pod nosem i odwrócił w stronę swoich więźniów i bladych strażników.
- Jesteś jedynie workiem mięśni, który gówno wie o magii. Nigdy nie zrozumiesz szlachetności tego rytuału i mocy jaką niesie. – odpowiedział jadowicie. - Zjadanie serce dziewic to wymysł trubadurów ku uciesze motłochu. Prawda jest dużo łagodniejsze i szlachetniejsza.
- Nie widzę nic szlachetnego w takiej śmierci – dodał mnich buńczucznie podnosząc głowę. – Czego od nas chcesz, zdrajco?
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 03-08-2011, 10:43   #62
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Marcus von Klatz

Skrzywiony uśmiech Edwina na zarzut zdrady mówił wszystko. Czarodziej miał gdzieś swoich towarzyszy, czy kogo-, lub cokolwiek, poza samym sobą.
- Jesteś durniem, dzieciaku. Może jeszcze zrozumiesz, jakim idiotą się stałeś ufając innym – ruszył dłonią wypowiadając inkantację zaklęcia.

Nagły ból przeszył ciało Marcusa. Jakby coś go paraliżowało, szczypało, coraz mocniej, aż do bólu tysiącami świdrujących dreszczy, bolesnych, nie szalenie może, ale takiej ilości, ze po prostu wydawało mu się, że jego zmysły dziczeją. Nawet wytrenowany umysł mnicha bronił się przeciwko temu z najwyższą trudnością. Pot podrywał ciało, język kołowaciał, zaś jęk wydawany przez zaciśnięte wargi wzmagał się. Drętwiał niemalże, czuł to prawie, prawie … aż nagle kolejny ruch ręką czarodzieja spowodował, że niespodziewany atak skończył się równie zaskakująco, jak zaczął. Czyżby to była nauczka, lekcja dla niepokornego mnicha? Pewnie racja, gdyż sadystycznych skłonności czarodziej musiał lubić takie udowadnianie swojej przewagi. Marcus obolały, jeszcze bardziej zdezorientowany niemal zawisł na ramionach strażników, gdyż ciało przez chwile słuchało go kiepsko. Ręce ledwie poddawały się jakimkolwiek komendom, nie mówiąc już na temat innych części ciała. Och, czuł, ze powoli wraca wszystko do normy, tyle, że słowo powoli oznaczało, iż dużo wody w rzecze Rauvin przepływającej przez Silverymoon musi przepłynąć, zanim nie wróci do poprzedniej formy.
- Rzucić to ścierwo do lochu – zakomenderował obojętnie strażnikom Edwin.

Roztrzęsiony, spocony niczym żniwiarz podczas upalnego dnia, Marcus nawet nie szedł, był prowadzony, ciągniony momentami, niekiedy samemu próbując przebierać obolałymi nogami. Nie poznawał swojego ciała, a właściwie przypominał sobie najgorsze możliwe treningi. Nawet podczas nich nie był tak bardzo obolały oraz przemęczony, jak właśnie po czarach wrednego maga. Jednak obserwować mógł ciągle badając wszelkie możliwe szanse ucieczki. Każda obserwacja mogła się przydać. Strażnicy ciągnęli go tą samą drogą, co poprzednio. Myślał sobie, jak potoczyła się kariera Zareth Blaumond, pani detektyw ze wspaniałego Miasta chwały Waterdeep. Doskonale widział przed chwilą, jak wykańczały ja własne ciosy sztyletu trzymanego dłonią, która odmawiała posłuchu swojej właścicielki. Szaleństwo, okropność oraz zemsta. Również obserwował. Strażników, służących, którzy od czasu do czasu spieszyli wykonywać jakieś polecenia. Wszyscy przechodzący spuszczali spojrzenie udając, że nie dostrzegają Marcusa. Lecz on spoglądał na tyle bystro, na ile mógł do chwili, kiedy ujrzał przechodzącego mężczyznę. Tamten chyba na niego nie zwrócił uwagi. Szedł rozmawiając, śmiejąc się przy jakiejś młodej dziewczynie.


Właściwie nie chciał temu nawet wierzyć. Ale jednak. Niewątpliwie on, Mizzrym, który przecież padł podczas walki. Widział wszak to osobiście. Jak to możliwe? Wtedy padł, tymczasem teraz spokojnie szedł nie przejmując się oraz czarując galanterią jakąś młodą służkę. Dziwne. Niemożliwe. Niezwykle. Nieprawdopodobne. Szalone. Wariackie. Pokopane. Nieprawdziwe. Nierzeczywiste. Idiotyczne. Jednakże doskonale przecież widział swojego dawnego towarzysza. Był. Zniknął. Za zaułkiem. Za skrajem budynku. Czyżby stanowił jedynie przywidzenie wywołane magią? Któż to wie.

Wreszcie znalazł się wewnątrz zamkniętego pomieszczenia, ponownie przy innych członkach swojej grupy. Flamia przysunęła się do niego dziwiąc się, że jest sam. Jednak nie spytała, pewnie licząc, że sam jej to też Marcus wyjaśni. Właściwie racja, jego towarzysz został na miejscu. Jego nie wzięto na powrót. Zadrżał myśląc, co może się właśnie dziać.
- Nieciekawie, ale mamy szansę – wyszeptała. - Strażnik za kupę forsy zgodzi się nas wypuścić podczas balu. Robią uroczystość. Wtedy będzie kupa gości, osłabiona czujność. Uda nam się wymknąć. Pomyślimy na temat zemsty na tym łajdaku – wysyczała raczej, niżeli cicho wyszeptała.

Igan Mardock i Lady Yllatris

Ranek nadszedł, jak zwykle po nocy. Igan był w stanie wyspać się w każdych warunkach oraz w każdym miejscu, zaś Yllatris … właściwie powinna także, ale chyba nie była w stanie. Nie można powiedzieć nawet, że prześladowały ją koszmary, bo to nie były koszmary, wręcz przeciwnie, piękne sny pokazujące ją wewnątrz wspaniałego łoża. Leżała przyodziana wyłącznie w przeźroczyste szaty z muślinu, takie, jak niekiedy zakładają jej dziewczęta, by podniecić co bardziej nieruchawych klientów. Wtedy nadchodził on, nagi, męski, pełen pożądania, które wyzierało z jego oczu oraz podnieconego ciała, pragnący rzucić się na nią, niczym kot na myszkę, zedrzeć tę resztę materiału oraz posiąść. Gwałtownie, mocno, tak, żeby krzyczała najpierw zaskoczona nagłym bolesnym wtargnięciem, potem zaś z szalonej rozkoszy. Wiedziała doskonale, że tak chce ją mieć, zaś jej kobiecość aż się wiła skręcając, ażeby ofiarować mu to, otrzymując nawzajem rozkosz. Ale on dochodził, pochylał się, sięgał twardą, męską dłonią do owych muślinowych szat … wtedy się budziła. Niby nic, ale ten sen powtarzał się wielokrotnie oraz wielokrotnie ulatniał, dokładnie wtedy, gdy już prawie się do kapłanki dobierał. Obudziła się rozkojarzona, niepewna tyleż wnerwiona bólem głowy, który dopadł ja tego ranka, co całym snem. Można się było zastanawiać jedynie, czy owe nerwy to dlatego, że ani razu nie udało się kontynuować akcji po tym, jak ów nieznajomy mężczyzna zbliżał się do niej.

Obydwoje obudzili się o świcie. Igan, jak zwykle, naturalnie czujny, Yllatris, bowiem po prostu nie mogła dalej zasnąć. Cóż więc naturalniejszego, niż wczesne śniadanie? Ellen przygotowała szybko mleko, wodę, zioła miętowe, trochę sera, chleba owoców, ot właśnie to, co najlepsze na wczesny posiłek. Kiedy mieli się zabrać do jedzenia, pokojówka przybiegła kolejny raz.
- Pani Yllatris, jakaś pani do pana Mardocka. Elfka – dodała po cichu.
- Jak wygląda? - zainteresował się Igan. Cóż mogła chcieć od niego? Ponadto podał jej punkty kontaktowe zupełnie inne, niżeli siedlisko rozkoszy Lady Yllatris.
- No, tak jak każda elfka, eee, jasne włosy, smukła, piękne oczy.
Ellen widocznie chciałaby mieć takie ciało, jak owa elfka, bo wypowiadała słowa marzycielskim tonem. Niesłusznie, bo choć nieco bardziej okrągła, niżeli bywają córy elfiego rodu, miała wiele uroku oraz niewieściego wdzięku.
 
Kelly jest offline  
Stary 21-08-2011, 09:48   #63
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Sprawy ogólnie rzecz ujmując wydawały się coraz bardziej komplikować. Jeszcze wieczorem, przed snem Igan usiłował jakoś sobie to wszystko poukładać, ale jego wysiłki spełzły na niczym; po raz kolejny, zresztą. Prawda - brutalnie szczera była taka, że ze sprawą, z którą nie poradzili sobie lokalni Harfiarze miała się zmierzyć topniejąca w oczach, niczym śnieg w kwietniu, grupka całkowicie niezgranych z sobą awanturników. Brońcie Bogowie... to już lepiej było nic nie robić i liczyć na Los... Igan miał od dawna utarty schemat działania. Schemat, który pozwolił mu przeżyć i jakoś funkcjonować w tej profesji. Rozpoznanie, analiza, działanie. Tutaj - niech to wszyscy diabli wezmą - było rozpoznanie przez działanie, a analiza miała wolne...

Na dworze było parno, albo Igan nie potrafił zasnąć zbytnio starając się ogarnąć całą sytuację, albo jedno i drugie...

W ogóle wyglądało na to, że spraw było więcej niż jedna, albo wszystko było pokręcone. Rozmowa z Lady Yllaatris w zasadzie skomplikowała kilka spraw zamiast je rozjaśnić. Chłopak jakoś dopasowała posiadane przez siebie informacje i wydawało mu się, że wszystko pasuje. Tymczasem kapłanka Sune znalazła kilka dziur w jego rozumowaniu i przypomniała kilka faktów, które niewątpliwie trzeba było wziąć pod uwagę...


Mardock otworzył oczy kiedy pierwsze promienie słońca przedostały się przez zieleń drzew i wpadły przed otwarte okiennice do wnętrza pokoju. Poleżał jeszcze chwilę w bezruchu sprawdzając czy właściciel pokoju już obudzi się czy może jeszcze śpi na tyle mocno, aby udało się wymknąć z pokoju bezszelestnie. Najwidoczniej wczorajsze późnowieczorne zamieszanie nie wpłynęło dobrze na elfa, ponieważ jeszcze smacznie spał. Igan wstał więc cicho nie siląc się jednakże na bezszelestne poruszanie i wyszedł na korytarz. Najrozsądniejszym kierunkiem wydawała się kuchnia lub jej najbliższe okolice. Nawet nie dlatego, że Igan był głodny, ale - wszyscy wczesnym rankiem zawsze szli do kuchni; tam zaczynało się życie...

Lady Yllaatris również pojawiła się na dole i w zasadzie nie pozostawało nic innego wczesne śniadanie. Ellen przygotowała szybko coś lekkiego, a jednocześnie dobrego na “dzień potem”. Zanim jeszcze zdążyli porządnie zabrać się do jedzenia dziewczyna po raz kolejny wpadła do kuchni anonsując wczesnego gościa...
Informacja przyniesiona przez służącą była dla Igana co najmniej zaskakująca. Nie oczekiwał tutaj nikogo i nie spodziewał się, że ktoś go tutaj znajdzie. Po prawdzie nie ukrywał się zbytnio przychodząc do przybytku Lady Yllaatris, ale... Zresztą, teraz, nie miało to już żadnego znaczenia.

- A-ha - skwitował słysząc ten, jakże dokładny, opis wyraziście zaskoczonym głosem i dodał - zaraz zejdę, znaczy tam będę.
 
Aschaar jest offline  
Stary 31-08-2011, 12:11   #64
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Lady Yllaatris weszła do kuchni. Siedziała tam prawie cała “wesoła rodzinka”, którą Oolaatra raczyła opowieścią o dwójce kochanków, na których się w nocy natknęła w ogrodzie. Towarzystwo pokładało się ze śmiechu gdy dziewczyna ze szczegółami opisywała ich igraszki. Opisy były dość wyraziste i uwidaczniały braki pary lub też je kompletne zagubienie w sytuacji, która najwyraźniej ją przerosła.
Rozmowa nawet nie chwilę nie przycichła gdy pojawiła się szefowa. Nikt chyba nie zauważył gromów jakie ciskał z oczu na otoczenie. Najbardziej złowrogim spojrzeniem kapłanka obdarzyła Igana. Po krótkich rozmyślaniach nad tematyka i istotą swoich snów kapłanka zwyczajnie doszła do wniosku, że to z pewnością chłopka jej na nią zesłał. Irracjonalnie wmówiła sobie również, że Mardock musi być jakimś szpiegiem podesłanym Harfiarzą.
Siadła taka chmurna przy stole, co też większość przypisała pijaniu od co najmniej dwóch dni i specjalnie się tym nie przejęła. Elisys rzuciła jakąś uwagę o dziewicach. Yllaatris już miał coś jej rzec, gdy do kuchni wtoczyli się Kenneth Ramsay i Effie Hawkwood. Nawet kapłanka nie mogła się powstrzymać na ich widok. Słyszał już coś niecoś z opowieści Oolaatry, a jedno spojrzenie na parę utwierdziło ją w przekonaniach.
- Macie przesrane. - Złość wyładował na nowoprzybyłych.
Oboje pytająco spojrzeli na zebranych.
- Ty. - Kapłanka przemówiła do Effie, a w zasadzie do uwięzionego w jej ciele Ramsaya. - Bo tknąłeś córeczkę szefa. - Cała sala ryknęła śmiechem w tym i sama Effie, ale ustami Ramsaya.
- Ty się tak nie ciesz. - Kapłanka zwróciła się do niej. - Za dziewięć miesięcy pożałujesz tego wszystkiego.
Teraz to już nikomu nie było do śmiechu. No może po za samą kapłanką, która dała w ten sposób upust swojej frustracji związanej ze sanami, z własnymi pragnieniami i potrzebami i całą tą cholerną sytuacją.
Atmosferę trochę rozładowało wejście Darsys. Hakwood i Ramsay skorzystali z okazji i zniknęli nie narażając się już na uszczypliwości zebranych. Chyba uświadomili sobie co takiego stało się tej nocy.

Yllaatris kazała wprowadzić gościa. Elfka, a w zasadzie drowka, gdyż zaraz spadła zasłona iluzji okazała się być znajomą Igana.
Kapłanka wysłuchała posilając się nowinek jakie ze sobą przyniosło. A na dźwięk imienia Jaheira mało co się nie udławiła. Kevaver zaczął ją uderzać otwartą dłonią między łopatki, aż połknięty kawałek szynki wypadł na talerz.
Okazało się, że nowoprzybyła jest kolejnym agentem półelfki, który ma dołączyć do ich wspaniałej drużyny. A dodatkowo ma odgrywać rolę jedne z jej panienek.
Za kilka chwil mieli się zjawić słudzy di Grizz. Z opowieści drowki wychodziło, że zamówione ma bal dziewczyny do towarzystwa pochorowały się nagle i szukają nowych i ktoś im szepnął słówko o przybytku lady Yllaatris. Jakiż szczęśliwy zbieg okoliczności. Pomyślała zgryźliwe lady.
Nie miała czasu jednak dłużej nad tym rozmyślać, gdyż ponownie pojawiła się Darsys. Yllaatris dobrze wiedziała kogo zaanonsuje służka. Wstała od stołu ciężko wzdychając i poszła dobijać targu. A że dobrze wiedziała, że są w potrzebie wyciągnęła więcej niźli to miało prawo naprawdę kosztować. I do tego obciążyła lady Salivię kosztami wynajęcia powozów dla tak dużej ilości podróżnych. A co sobie będzie żałować.

Ekipa zebrała się w dość ekspresowym tempie. Wszyscy, no może po za Yllaatris, podekscytowani perspektywą uczestnictwa w balu.
Powozy podjechały. Do jednego zapakowali się Yllaatris, drowka, Igan i Morley. Do drugiego cała reszta. A bagaże pojechały jeszcze trzecim. Czwórka z pierwszego powozu miała zapewne wiele do omówienia podczas podróży.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 10-09-2011, 15:45   #65
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Post wspólny

Powozy i całe towarzystwo w nich ruszyło na wielki bal lady di Grizz. Przez początek drogi Igan był bardziej zajęty samym wyjazdem i tym wszystkim co się z tym wiązało niż rozmową jaką usiłowano nawiązać w pojeździe. Okazało się bowiem, ze wcale tak dużo do omówienia nie było... Dla niego to była całkowicie nieprzygotowana akcja i to go denerwowało... Później sporo czasu poświęcono sprawom etykiety i zachowania, choć i tak wychodziło, że próby ucywilizowania Igana spełzną na niczym, a przynajmniej - dadzą efekt mierny. W końcu rozmowa urwała się na moment. Rozmowa, której w zasadzie nie było. Drowka wygłaszała długi monolog na temat tego jak i co. Czyli w ogólnym skrócie, że należy traktować ją jak inne dziewczęta. Zapewniła przy tym, że w razie czego da sobie radę. Dla samej Yllaatris jasnym było, że ta niezależna kobieta traktuje te sprawy niczym kąpiel. Wzamiankę, że ludzcy mężczyźni to jacyś tacy słabeusze i że w zasadzie to mierzwią ją, skwitowała tylko grymasem mającym zapewne być uśmiechem. Wszak łączenie przyjemnego pożytecznym to chleb powszedni kapłanki.
Na pytania Igana o Savoir-vivre odpowiadała krótko i treściwie. Dla niej to przecież była oczywista oczywistość.

- Jaki jest plan? - zapytał z nienacka Igan rzucając słowa w zasadzie w powietrze, nie personalnie do kogoś - Przybywamy na bal i cco?
- To chyba wy wiecie najlepiej - odparła ciemnoskóra dziewczyna. - Bawimy się, słuzymy gościom, jednocześnie zaś postaramy się dobrac do prywatnych komnat lady diGrizz. Jesli bowiem ma cos na sumieniu, pewnie ukryte jest właśnei tam.
- Słyszałeś. Przybywamy. Włamujemy się. - Sakrkazm był aż nadto oczywisty. - Sama ułożyłaś ten plan czy ktoś ci pomógł?? - Kapłanka nawet nie oderwała oczu od krajobrazu jaki mijali.
- Nie, nikt mi nie pomógł, nie wiem także, czy trzeba się będzie gdziekolwiek włamywać. Podczas bali robi się takie zamieszanie, tyle osób się kręci, ze często łatwo się wśliznąć tam, gdzie normalnie byłoby to niemożliwe. Jeśli zaś ktoś odkryje taką osobę, może się łatwo wykręcić. Warto także obserwować gosci - odparła udając, że nie rozumie ironii.
- Dla mnie bomba. Mmamy jakiś rozkład pokkoi di Grizz, czy coś? Jakieś ttypy gdzie czegoś szszukać, czy po prostu przekoppiemy całe domostwo ddo góry noggami? Tak, zawsze mmożna udać pparkę, która wyszła na mmałe conieco, tyle, że nnnie we wszystkich pokojach...
- Marzenie ściętej głowy.
- Coraz llepiej.
Yllaatris już miała rzucić kolejną złośliwość, ale w porę ugryzła się w język i to dosłownie. Głośne “ałaaa” było jak na razie jedyną jej odpowiedzią.
- Nudzicie - oznajmiła drowka - czymże byłyby takie akcje bez odrobiny ekscytacji. Jesteś ponoć naprawdę niezły w spacerowaniu po miejscach, które właściciele chcieli trzymać całkowicie zabezpieczone. Potraktuj więc to, jako standardową robotę. Zaś ty, kapłanko, jak masz jakiś problem, po prostu baw się oraz obijaj, zaś potem wyjaśnij Jaheirze, że po prostu jesteś słaba.
- Ja mam ludzi od bycia mocnym!!
- Słusznie mówisz. Wreszcie - oznajmiła elfka. - Skoro jednak masz ludzi, to dowódź oraz nie narzekaj.
- Eksytacji - tak. Ggłupoty - nie. Przy sttandardowej robocie mam dokkładne plany mmiejsca, po którym przyjdzie mmi spacerować, znam ddokładne zwyczaje ddomowników i dokkładnie wiem czego szukkam. A najważniejsze - nikt nnie wie, że po tym mmiejscu spaceruję. Tutaj nic nnie wiem, ppoza zapewnieniami jakiejś ppanienki, która tak w zasadzie tto jedzie po co? - utkwił swoje stalowe oczy w drowce i dokończył: Dzięki ttemu, że planuję jeszcze żyjję i jestem dobry w ttym co robię. Jak wwwidzę ci co zarzucają innym ssłabość nie potrafią nawet uzzyskać planów z-zamku swojego największego wwroga. Hamuj więc sswój język, żebbyś sama nie mmusiała wyjaśniać zznacznie wwyżej jak to Wielcy Harffiarze nie potrafią ssobie porradzić z poddstawowymi sprawami. Zzamek di Grizz ppowstał wwczoraj? A może pprzebuddowano ggo wwczoraj? Nnikt nie był w nnim na bbalu, ggddzie ppoddobno powwstaje ttakie zzammiesszanie, że łatwo się ggdzieś wwslizgnąć? Nie bądź śmmieszna - dalliście ciała nna cccałej linii nie mmając pplanów pposiaddłoścci di Grizz, a przynajmniej części naziemnej. - dokończył szybko na jednym tchu. Kiedy się denerwował jego wada stawała się bardziej widoczna, a teraz po prostu był praktycznie wściekły. “Jakoś to będzie” było świetnym i zawsze możliwym do wykonania planem. Tyle, że często ten plan kończył się w fosie z sztyletem w plecach, albo, w lepszym wypadku, w lochach.
- Nie wiem, o kim mówisz? - uśmiechnęła się złośliwie elfka. - Raczej miej pretensje do swojej towarzyszki. Jesteś wszak Harfiarzem. Przybyłam tutaj dopiero co poszukując waszego druha Mizzryma, który okazał się już nie być waszym druhem. Skoro lubisz planowanie, doskonale. Planuj więc oraz dumaj, dlaczego wiedząc sam o balu, nie zadbałeś o znalezienie jakiegoś służącego, spicie go, przepytanie, czy co tam cokolwiek. Miałeś sporo czasu. Położenie wszystkiego na talerzu jest niewątpliwie miłe, ale nei zawsze wykonalne.
- Do mnie?? - Yllaatris wskazała na siebie swoim własnym palcem i zrobiła duże oczy ze zdziwienia.
- Chyba miał pretensje do Harfiarzy? Brak planów etc. - wyjaśniła niewinnie. - Czy ktoś tutaj należy jeszcze do Harfiarzy?
- Też sobie zadaję to pytanie. - Popatrzyła po kolei na każdego ze swoich towarzyszy. - Ktoś jeszcze po za mną do nich należy?? Bo jak na razie wychodzi mi, że Jaheira podsyła mi przypadkowe przyb... - Kapłanka wzięła głęboki oddech. - Przypadkowe osoby, zupełnie nie związane z organizacją.
- Przesadzasz Yllatris - odezwał się spokojnie Dotes. - Zarówno twój partner na bal, jak reszta współpracowaliśmy z Harfiarzami. Nie ma więc mowy, że zostały dopuszczone przypadkowe osoby do sprawy. Natomiast to, że akurat właśnie takie osoby znalazły się tutaj, kiedy zaistniała taka potrzeba, to inna sprawa. Wiesz doskonale, więc nie ma co dogryzać innym, bowiem nie są nic winni. Pomocy nie tylko nie odmawiamy, wręcz przeciwnie, ale to ty jesteś dowódcą.
- Tylko, że większość tych nieprzypadkowych współpracowników zniknęła gdzieś. Lub też została oskarżona o kradzież przez innych swojej maści. I wcale mi nie chodzi o to że jesteś drowem. - Yllaatris spojrzała zpode łaba na drugą kobietę. Tu nastała chwila ciszy. A jeżeli ktokolwiek miałby ochotę przerwać ją swoim paplaniem, to kapłanka z miejsca go uciszała. A gdy już uznała, że wystarczy jej wsłuchiwania się w odgłosy przyrody odezwała się. Mówiła spokojnie, czsami wręcz flegamtycznie.

- Dobrze. Skoro jestem tu dowódcą, to teraz każdy członek tej Drużyny Marzeń opowie nam coś o swoich zdolnościach. Żebym mogła coś zaplanować. - Ostatnien słowa wypowiedział głośniej i mocniej je akcentując.
- Moje znasz - uśmiechnął się Morley. - Nie pozwolę, żeby coś ci się stało na balu, czy gdziekolwiek.
- Kusza, sztylet oraz trochę drowiej magii - stwierdziła elfka. - Potrafię także wspomóc twojego partnera przy dostaniu się tam, gdzie trudno się dostać.
- Igan?? Skarbie?? - Yllaatris powoli przerzuciła swój wzrok na chłopaka i wpatrując się w niego maślanymi oczętami czekała aż ten coś powie. Minę miała przy tym jakby przyglądała się samemu Lathanderowi.
- Zzastanówmy się - w granicach pprawa dobrze wwyglądam. A przeppraszam, mogę jeszcze naryssować plany. - wyszczerzył zęby - A ppoza prawem... Mam się rozzwodzić nad ppożyczaniem czy uciszanniem?
- Hm, sądzę, że jeżeli coś sobie pożyczysz, zaś lady diGrizz jest, kim jest, nie bedziemy sie tym przejmować - stwierdził Morley. - Natomiast uciszanie może być od czasu do czasu niezbędne.
- Przypuszczam raczej - wtrąciła drowka - że pozwolenie na pożyczanie zdopinguje do ewentualnego uciszania. Aczkolwiek nie wiadomo, czy to będzie konieczne.
- O mamuniu!! - Yllaatris przewróciła teatralnie oczami. - Skoro już wszystko jasne, to ty - Wskazała na drowke. - Możesz zając się wyciąganiem informacji od służby. Bardziej niż na pieniądze i wino poleca na kobiece wdzięki.
- Chętnie, ale sadzę, że Twoja pokojówka byłaby bardziej pomocna. Naprawdę niektórzy mężczyźni boja się drowek - elfka wyciągnęła sztylet. Podrzucała wysoko bawiąc się nim oraz chwytała za głownię, kiedy opadał.
- Nie!! - Odpowiedziała stanowczo kapłanka.
- Dobrze, jednak sama wiesz, ze niektórzy tak spogladają na naszą rasę. Dziedzictwo drowów nie jest dobre - przyznała.
- Koniec rozmów na ten temat!! - Warknęła Yllaatris. - Do mego domu przyszła elfka. Może niech tak zostanie.
Drowka skinęła nie wypowiadając się dalej na ten temat.
Igan zignorował całą scenę, nie dlatego, że była - sama z siebie dziwna, ale dlatego, że właśnie przestał rozumieć całe towarzystwo.

- Jakież więc mamy plany? - spytał kapłankę Dotes.
- To raczej ja się was powinnam o to zapytać. W końcu to wy jesteście specami od tego.
- Plan mamy świettny - pojecie “sarkazm” chyba byłoby tu odpowiednie gdyby Igan takowe znał, tak był tylko wredny - Proppozycja moja jjest taka. Na początku bbalu lady Yllaatris ppowinna wyraźnie dać do zzrozumienia, że jest zaintteresowana i zaborcza w sstosunku do swojej nnowej zabawki zznaczy mnie. Ta zagrywka dosskonale wytłumaczy mmoje zniknięcie z kimkkolwiek - spojrzał wymownie na Drowkę - w celu również rraczej wiadomym. Będziemy mogli zzniknąć kilkakrotnie nie wwzbudzajac podejrzeń , a nawet lady bbędzie mogła posspacerować po apartamentach - rzzekomo poszukując mnnie. Początkowo musimy się rozezznać w sytuacji i oppracować dokładniejszy plan, bbo jak zauważyła wccześniej Yllaatris - z począttkowej drużyny kilkunnastu osób zostało nas ddwoje...
- Wiesz, mi polecili ochraniać cię, toteż będę za twoimi plecami niczym cień. Niech cię spróbuje ktoś ruszyć. Jeśli jednak chcesz, mogę sie trochę powłóczyć po zamku, może wsród służby oraz poobserwować. Wielcy panowie oraz szlachetne panie nie zwracają uwagi na takich jak ja, co bywa niekiedy przydatne.
- Natomiast ja raczej będę zwracać uwagę - przyznała drowka - ale moge pomóc własnie odwracając czyjąś uwagę, jeśli będzie potrzeba.
Skinęli oboje wysłuchując Igana.
- Tak, tego łajdaka także dorwiemy, mam nadzieję - mruknęła śpiewnie drowka, mając na myśli półelfa.
- Panie Dotes, na takich balach raczej nic mi nie grozi. Nie słyszałam aby ktoś mi groził. Więc... rób co uważasz za stosowne. - Dodała Yllaatris.
- Jeśli na tym balu będą osoby, które stały za całą rozróbą, którą próbujesz, piękna pani - mrugnął do kapłanki - rozpracować, sądzę, że nie przejmą się balem. Pewnie, że nie zrobią tego otwarcie, ale mają rozmaite możliwości.
- Boisz się utraty chlebodawczyni?? - Zapytała przekornie Yllaatris i wcale nie wzięła sobie do serca jego ostrzeżenia.
- Boje się, żeby coś ci się nie stało - przyznał. - Mam wrażenie, że musimy byc naprawdę bardzo ostrożni, zwłaszcza, jeśli cokolwiek odkryjemy. Doprowadzeni do ostateczności przeciwnicy mogą machnąć ręką na konieczność ukrycia. Jednak obawiam się bardziej skrytego ataku.
- Nie jest to bardziej ryzykowne niż włóczenie się nocami po dzielnicy biedoty. - Kapłanka wzruszyła ramionami. - Myślę, że plan Mardocka wydaje się rozsądny.
- Tak racja- stwierdził Dotes, zaś drowka zgodziła się dodając, że chętnie będzie towarzyszyć Mardockowi, służąc zarówno umiejętnościami, jak tworząc pretekst owego wałęsania się. skoro bowiem ma być panienką lekkich obyczajów, to cóż naturalniejszego, ze jeden spośród gości zechce ją wykorzystać gdzieś na ustronnym miejscu.
- Tylko nie przesadzajcie z tym zaangarzowaniem w sprawę. - Uśmiechnełą się pod nosem kapłanka.
- Czemu właściwie? - drowka była naprawdę zaciekawiona. - Pewnie, że praca przede wszystkim, ale miłe chwile, które jurny mężczyzna może zapewnić kobiecie są niezbędne dla odpowiedniego nastroju oraz relaksu. We wszystkich drowich miastach to wiedzą, zaś nasza Bogini także nie przeciwstawia się temu miłemu rytuałowi.
- Chciałabym zobaczyć jak celnie rzucasz wtedy nożami. Albo... jak on to robi. - Trudno było jednak stwierdzić an którego z mężczyzn kapłanka wskazała.
- Wiesz, wtedy nie rzucam nożami - przyznała drowka, która widocznie traktowała intymność jako coś kompletnie niezrozumialego - przynajmniej zazwyczaj, właściwie zdarzyło mi się, ale nawet wtedy trafiłam, choć przyznaję, że dopiero zaczynaliśmy.
- Właśnie, a co jak będziecie kończyć?? - Yllaatris nie zaprzestała dociekać.
- Wtedy zazwyczaj drowy proszą, żeby ich ktoś osłaniał w takim momencie. Mogłabyś stanąć obok oraz pomóc, ja zaś mogłabym także wyświadczyć taką przysługę. Podobno kapłanki Sune maja szereg ciekawych umiejętności oraz dobra technikę. Warto więc przypatrywać się elicie, nawet, jeśli to ludzka elita. Chętnie więc popilnowałabym uważając na ciebie oraz może nauczyłabym się czegoś ciekawego - przysłuchujący sie dyskusji kobiet Dotes gryzł wargi, żeby nie skomentować propozycji.

Igan cała rozmowę nie dotyczącą samego balu i zadania jakie ich czekało puścił mimo uszu patrząc w okno powozu.
- Ciekawa i warta rozpatrzenia propozycja.
- Wobec tego jesteśmy umówione - stwierdziła drowia dziewczyna.
- Doczekać się wprost nie mogę. - Yllaatris z wyraźnym entuzjazmem uśmiechnęła się do drowki.
- Dziewczyny jakby zaistniała potrzeba, służę pomocą - rzucił niby poważnie Dotes - Jeśli zaś nie to pozwólcie chociaż popatrzeć. Wiecie także chętnie bym się czegoś nauczył - usiłował utrzymać poważny ton, ale miał widoczne problemy. Jednak elfina ciemnoskóra widocznie przyjmowała jego słowa obojętnie oraz nie znała się na ironii, gdyż stwierdziła, że jej to nie przeszkadza.
- Nie dałbyś rady nam dwóm. - Yllaatris obdarzyła Dotes takim samym spojrzeniem jakim jakiś czas temu Igana.
- Pewnie masz rację - przyznał Morley. - Ale jeśli zacząłbym od ciebie, pewnie by mi wystarczyło - obdarzył kapłanke powłóczystym spojrzeniem, które niosło ze sobą iskierki drobnych ogników.
Kapłanka tylko roześmiała się.
- Aha dodam - dorzucil Mirley - że jesli będziemy razem, nie przeszkadza mi, iż będzie ona patrzyła - wskazał na drowkę.
- Niby dlaczego patrzenie miałoby przeszkadzać? - spytała niepewnie ciemnoskora elfina
- Bo ludzie bywają pruderyjni i zakłamani w tych sprawach.
 
Aschaar jest offline  
Stary 27-09-2011, 23:21   #66
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Ból. To było ostatnie co pamiętał. Nie ból fizyczny, związany z uszkodzeniem powłoki jaką stanowiło jego ciało. Nie. Te tortury były znacznie bardziej wyrafinowane. Znacznie okrutniejsze. Nie bez kozery mówiło się, że czarodzieje potrafią łamać ludzi jednym słowem. Tutaj wystarczył właściwie gest, niewielki ruch dłoni, by potężny mnich zwalił się na posadzkę, jęcząc niczym młokos. Zaatakowano jego umysł. Silna wola zdała się na nic. Początkowo próbował się bronić, dzięki naukom klasztoru, ale szybko zrozumiał, że nie miał szans z zaklęciem. Próbował więc odciąć swoje ciało od zmysłów odpowiedzialnych za ból. To także nie pomogło. Tortury gorsze, niż bicie bambusowymi kijami, niż potyczki z mistrzem Apai, niż rozgrzane pręty powoli zagłębiające się w ciało. Szlag to było nawet gorsze od igieł mistrza Zen, sztuki tak okrutnej, że używanej jedynie jako postrachu. Ciało odmawiało mu posłuszeństwa. W pewnym momencie zrozumiał, że upadł na kolana. Pot zrosił mu czoło. Włosy na całym ciele zjeżyły się. Zasieki obronne stworzone przez ciężki klasztorny rygor. Umysł mnicha padł, ale nie został złamany. Istniała bowiem ochrona, którą stworzył sam i to na wiele lat przed podjęciem nauk.

Cwałował. Mijał pola, lasy, zagrody. Nie zwracał uwagi, że w pełnym pędzie mija domostwa. Nie zwrócił uwagi, kiedy z małej leśnej dróżki, wyleciał na główny trakt, a podkowy zastukały o kamienie. Nie interesowało go, że był środek nocy, ani deszcz siekający bo po twarzy. Nie obchodziło go, że koń może bardzo łatwo okuleć w takich warunkach. Myślami ciągle był przy wydarzeniach ostatnich kilkunastu minut. Starał się od nich uciec, cały czas smagając konia piętami, ale obrazy w głowie pozostały. Jakby potężna siła wyryła go w jego umyśle na zawsze.
Gdzieś blisko uderzył piorun. Koń z przerażenia próbował się zatrzymać. Kopyta ślizgały się bowiem po mokrej drodze. Jeździec z trudem utrzymał się w siodle, ale gdy wierzchowiec stanął dęba, zsunął się po jego zadzie. Ogier, jak każdy z tej stadniny, nie zerwał się gdy tylko poczuł smak wolności. Zadudnił tylko kopytami w miejscu i parsknął kilka razy, ale nie odszedł daleko. Marcus nie miał sił się podnieść. Nie tylko z powodu stłuczonego zadka. Czuł jak brakuje mu sił na cokolwiek. Jak uchodzi z niego wola życia. Równie dobrze mógłby umrzeć tutaj i teraz. W jednej chwili stracił wszystko na czym mu zależało. Został zdradzony przez tych których kochał. Cięcie na prawym policzku nadal mocno piekło i krwawiło. Zlepione kosmyki włosów opadały mu na czoło. Wydarzenia ostatnich chwil przeniosły się z wyobraźni na zachmurzone, czarne chmury. Widok leżącego i ciężko oddychającego ojca w stajni. Stojące w oknie ich domostwa dwie kobiety. Jego matka, ze smutnym uśmiechem na ustach pełnym żalu i rozpaczy, oraz jego młodsza siostra, z przerażenia tuląca się do maminej sukni. Ryczała ze strachu, ale jej oczy wskazywały, że nie z powodu jego ucieczki. To ona zdradziła ojcu jego zamiary. Wtedy w młodzieńcu coś pękło. Osoba, którą kochał nad życie, z którą spędzał każda wolną chwilę i której się zwierzał, zdradziła go. Jego własna siostra, dla której wskoczył by w ognie piekielne gdyby coś jej groziło, złamała obietnicę i ostrzegła rodziców przed jego planem ucieczki. Stracił wszelkie wątpliwości.
Potem była już tylko gonitwa, ucieczka, pola i deszcz, który nieprzerwanie atakował go kolejnymi falami. Hartował jego ciało, tak jak ten obraz zahartował jego duszę. Po policzkach ciekły dwie strużki wody…

Znowu był w swoim ciele. Leżał na ziemi. Nie pamiętał kiedy upadł, nie widział ile trwały tortury. Ciało skwierczało z bólu. Dzięki swoim przeżyciom nie został złamany, ale tylko głupiec mógłby uwierzyć, że zniósłby takie doświadczenie bez żadnego efektu. Nie padły jednak żadne pytania. Nie było monologu. Tylko krótki gest i mocarne łapy jego ochroniarzy.
„ Jebnięty, chory zboczeniec - przemknęło tylko przez myśl Markowi.
Wleczono go do wyjścia. Nie miał siły nawet się opierać. Nie był w stanie nawet wyklinać czarodzieja w myślach. Z trudem uniósł głowę, by ostatni raz spojrzeć na schwytaną towarzyszkę. Z trudem przebił się przez mgłę i skupił na obrazie za szybą. Na kroplach krwi, kapiących ze kobiecej piersi, prosto na trzymany przez nią sztylet. Zabiła się? Wątpił. Ktoś taki nie targnął by się na swoje życie. Przynajmniej nie w pełni świadomości. Oblicze pani detektyw, wskazywało że sama była zdziwiona tym faktem.
Mimo przemożnej ochoty zamknięcia oczu i odpłynięcia w odmęty nieświadomości, trzymał głowę podniesioną. Obrazy wirowały mu w głowie. Czasami miał też dziwne przeskoki. Pamiętał murowane schody, a dosłownie sekundę później widział już zieloną trawę. Własne ciało odmawiało mu posłuszeństwa, nawet zmysły, ale obserwował. Notował w głowie ułożenie budynków i wszelkie możliwe detale, które mogą się im przydać. Zawsze się przydają. Ustawione skrzynki, pospiesznie ustawiane w oddali namioty, zbrojni i służba pędzący wykonać czyjś rozkaz. Olbrzymia ciżba, w której ujrzał kogoś, kogo nie spodziewał się zobaczyć po tej stronie. Znowu miał wrażenie, jakby jego umysł płatał mu figle. Rozmyślał na temat tej dziwnej wizji, aż do baraku służącego za ich więzienie. Nawet leżąc na chłodnej ziemi i patrząc w sufit nie wierzył. Mizzrym. Towarzysz broni żył i miał się lepiej niż oni. Co to była za magia!? Co się tutaj dzieje? Znowu wiele pytań kotłowało się w głowie mnicha. Ta aż spuchła z bólu. Przypomniał sobie informacje o dziwnych wizjach Mablunga. Może i jemu, czarodziej namieszał w głowie? Przełamał wszelkie mentalne zasłony tak delikatnie, że ten sam się nie zorientował? Była to bardzo niebezpieczna myśl. Mark zasępił się. Kolejna tajemnica do wyjaśnienia, a miał nadzieje że te będą się raczej rozwiązywać.
„Prawdziwy węzeł Gordyjski. Pociągniesz z jednej strony, w innym miejscu pętla zaciska się mocniej. Coś trzeba z tym fantem zrobić”
Słowa Flamii dotarły do niego po krótkiej chwili. Kolejną minutę zajęło mu przeanalizowanie ich. Pomysł sam w sobie był dobry. W takim zamieszaniu będą mieli większe szanse na ucieczkę. Musiał jednak spróbować zdobyć jeszcze jakieś informacje. Przełknął żółć cisnącą mu się do gardła i spokojnie, uważając by nie zwymiotować, zapytał się, z trudem klecąc zdania.
- Wybacz, że mówię to z tego poziomu, ale ciężko było by mi teraz wstać. – obserwował jej reakcję, a nie widząc sprzeciwu, kontynuował - Jesteś pewna tego strażnika? Chodzi mi o to, czy jesteś w stanie zaoferować mu więcej niż milady.
- Problem jest taki, że bogacze nie planują płacić wiele strażnikom. On zdaje sobie sprawę, że jeśli nas wsypie, milady mu nie da tak czy siak zbyt wiele, jeśli w ogóle. Natomiast my mu damy naprawdę tyle, że będzie mógł swobodnie uciec całkiem zamożny
Mark odetchnął głęboko i zmusił swoje ciało do uniesienia się do pozycji siedzącej. Poczuł jak mięśnie brzucha drżą niebezpiecznie.
- Czyli mamy zapewnione wyjście. Co z bronią? Chyba, że zamierzamy w takim stanie wędrować do najbliższego miasta licząc na szczęście.
- Najbliższe miasto jest niedaleko, jak wiesz. Jednak nie. Sadze, że jakąś broń zdobędziemy u strażników. Pamiętaj, że szykowany jest wielki bal. Mnóstwo gości oraz wiele służby. Spokojnie uda się przy takim tłumie znaleźć jakąś broń. Możesz wierzyć, że poradzimy sobie.
Mnich zastanowił się przez moment nad sytuacją. Wyglądało to dobrze, ale nie chciał nzać konkretnych szczegółów. Nadal wietrzył jakiś podstęp w tym, co zrobił mu czarodziej:
- Będziemy musieli się chyba rozstać... - powiedział po chwili wachania. - Tak to dobry pomysł. Muszę odzyskać moją broń.
- Twoją, to inna sprawa. Wątpie czy to będzie możliwe. Jednak spróbujemy zrobić co się da.
- Nie martwcie się. Do tej pory nie zginąłem i nie mam zamiaru tego zrobić zanim nie wykończę tego podłego zdrajcy. Poza tym jak poradzilibyście sobie beze mnie? - uśmiechnął się boleśnie, robiąc dobrą minę do złej gry. Nie było jednak czasu na żarty. Nie znał tak dobrze Flamii i nie wiedział jak zareaguje, a nie chciał ponownie zrobić jakiegoś głupstwa.
- Możemy teraz porozmawiać? - zapytał spokojniejszym i cichszym głosem, po krótkiej przerwie. - Na temat tego co zdarzyło się na polanie oraz dlaczego do tego doszło?
- Możemy, ale dlaczegotak się stało, nie wiem. Nie wiem kiedy nas sprzedał. Ale się dowiem, możesz wierzyć Marcusie, niezwykle rzadko nie udaje mi się czegoś osiągnąć. Niekiedy trwa wprawdzie to trochę wolno, ale prędzej czy później będę go miała na wyciągnięcie miecza - trudno było to określić, jednak ton głosu kobiety sprawiał, że mnich naprawdę nie poktraktował tego jak przechwałkę, lecz rzeczywistą prawdę.
- Mi nie chodzi o to dlaczego on nas sprzedał, ale co takiego stało się, że Milady zdecydowała się na taki krok. Dlaczego postanowiła nagle nas zdradzić?
- Nie wiem, jednak sądze że po prostu otrzymała od kogoś leszpą, jak jej się wydawało, ofertę. Może także nas chciał ktoś dorwać. Grupy najemników mają niejednego wroga.
- Niestety mam niejasne przeczucie, że chodziło o coś więcej. - rozpoczął swoją grę Mark, już ryzykując znacznie więcej niż powinien. - Myślę, że mogła nas o coś podejrzewać i mogło mieć to związek z wyprawą Dantibi... nie mieliście ostatnio jakiś wizyt? Nikt nie próbował was śledzić, podkraść się?
- Właściwie powiedziałbym, od kiedy powstała ta grupa, ciągle nas ktoś próbuje śledzić. Przyzwyczaisz się. Nie było nieczego nadzwyczajnego albo było, tylko nie dostrzegliśmy. Być może ten łajdak Edwin dbał, żebyśmy nie dostrzegli.
- Tylko jaki miałby w tym interes... ale w takim razie gdzie było Dantibia kiedy przybyłem wraz z ... - na wspomnienie towarzysza przed oczami Marka stanął obraz z obozu. Nerwowo przełknął slinę ale zdania nie dokończył. Dopiero po dłuższej chwili odezwał się do niej ponownie.
- Flamio, ja muszę to wiedzieć. Dla niego. Każdy szczegół jest ważny...
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 06-10-2011, 22:45   #67
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Marcus von Klatz

Mnich planował dłuższą rozmowę z Flamią. Chciał wiedzieć więcej. Tyle, ze nie było mu to akurat dane. Kobiecy wódz najemników pewnie niespecjalnie chciał podzielić się z nim wiedzą. Jakby nie było, należał do oddziału bardzo niedługo, toteż może po zdradzie Edwina Flamia nie ufała mu jeszcze całkiem. Przecież byłoby dla Edwina banalne wprowadzić do grupy swojego człowieka, który mógłby donosić uprzedzając go o ewentualnych próbach ucieczki. Przy takim postawieniu sprawy wręcz rodziło się pytanie: czy powiedziała mu wcześniej prawdę?


Spojrzenie kobiety było jednak nieokreślone, nie mówiące nic. Możliwe zresztą, że chciała mu wyjaśnić parę spraw, kiedy otwarły się drzwi i stanęli w nich uzbrojeni strażnicy. Ich zacięte miny oraz nasączone trucizną kusze dawały jasno do zrozumienia, że nie warto się im przeciwstawiać.

- Będziesz pierwszy – wyjaśnił jeden ze strażników wskazując na Marcusa. - Wstawaj, tylko spokojnie – dodał jednoznacznie dając do zrozumienia, że to nie przelewki.
- Przygotujcie się do starcia – rzucił inny. - Będziecie walczyć trójkami. Ty masz pecha, że jest was dycha, toteż zostaniesz dodany do dwójki innych.

Przeszli do innego pomieszczenia. Tym razem Marcus obserwowany oraz pilnowany nie mógł wiele obserwować, jednak słyszał odgłosy zamieszania, jakby przybywało wielu ludzi. Jakieś rozmowy, krzątanina okrzyki. Jednak wewnątrz kolejnego pomieszczenia była tylko dwójka ludzi.
- Twoi partnerzy – mruknął strażnik. - Radzę się dogadać, bo twoje jaja będą zależeć od współpracy.




Mężczyzna trzymał się, ale Marcus poznał, że był ranny.
- Witaj nieznajomy – powiedział powoli. Wyraźnie mówienie sprawiało mu trudność. - Nazywam się Carter, byłem porucznikiem gwardii, to zaś moja ukochana Unatris.


Lady Yllatris i Igan Mardock

Dwór lady diGrizz dorównywał wielu książęcym pałacom. Ogrody, fontanny, wielu gości oraz jeszcze więcej służby.


Niektórych Yllatris rozpoznawała, jako ekskluzywnych gości swojej siedziby. Innych razem z Iganem spotykali gdzie indziej. Alton Wisdbrom, wytwornie ubrany w towarzystwie jakiejś damy, którą kapłanka rozpoznała, jako drogą kurtyzanę, sprzedającą się kilku zamożnym dworzanom. Była ponoć singlem niezwiązanym z jakimkolwiek opiekunem. Nie tworzyła jednocześnie konkurencji dla domu rozkoszy Yllatris, ponieważ preferowała bycie utrzymanką. Stałe związki bardziej jej się podobały niż usługi świadczone przez dziewczyny kapłanki.

Oprócz Wistbroma dostrzegli jeszcze kilku dworzan, którzy jednak udawali, ze nie poznają kapłanki. Właściwie nie ma się co dziwić, byli wszyscy szanowanymi osobami, świecącymi cnotą uczciwości małżeńskiej. Ich żony przeważnie miały urodę odwrotnie proporcjonalną do ilości drogich cacek, którymi się na balety poobwieszały. Bacząc oczywiście, by żadna nie odstawała od swoich koleżanek, żon innych dostojników dworskich oraz arystokratów.

Kiedy podjechali bliżej, podobnie jak do innych powozów, tak do ich kolaski podszedł młody człowiek ubrany w tunikę. Skłonił się witając kapłankę.
- Lady Yllatris, witamy na skromnej uczcie mojej pani lady diGrizz. Zarówno ty, świątobliwa kapłanko, jak twoi przyboczni, jesteście najmilszymi gośćmi.
Służący mówił jeszcze sporo, ale można się było domyślać, że inni witający pozostałych goście rzucali takimi samymi tekstami.
- Moja pani zaprasza do przygotowanej bawialni. Mogę także zaprowadzić do pani pokoju, gdzie będzie się mogła pani przebrać, wypocząć chwilę, wypić kielich wina przed rozpoczęciem balu – służący zwracał się do kapłanki widocznie uznając ją za najważniejsza osobę towarzystwa.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 08-11-2011 o 11:36.
Kelly jest offline  
Stary 09-10-2011, 10:15   #68
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Pojazdy w końcu dotoczyły się przed pałac Lady diGrizz. Słowo pałac było tutaj odpowiednie - Igan zaklął w myślach widząc wielkość budowli - nie będzie prosto szybko poznać jej planów. Właściwie to było to z góry skazane na niepowodzenie - układ pomieszczeń i przejść pomiędzy nimi, korytarzyków, ślepych ścian, zapadni i wszystkich innych elementów jakie tylko przyszły do głowy konstruktorom i budowniczym widzącym sporą kasę sponsora przekraczała zdrowy rozsądek. Wprawne oko Igana wychwyciło kilka kolejnych etapów rozbudowy pałacu - zachowano oczywiście styl i klasę budynku - jednak kolejne etapy dokumentowały rozrost potęgi właścicielki. Tym bardziej nie mieściło się w Iganowej głowie - jak można było tak spierniczyć sprawę i nie wiedzieć nic o tym budynku, nie wsadzić kilku zaufanych...

*****

Igan rozglądał się po otoczeniu, ubiory służby, gości, gesty, zachowania... Wszystko co mogło mu pomóc we wtopieniu się w barwny tłum. W zasadzie był zadowolony, że służący nawija wyuczoną formułkę, która bardziej nudziła niż dodawała splendoru - więcej czasu przy wejściu, więcej czasu na obserwację... Czekał więc grzecznie, aż Yllaatris zabierze głos i zdecyduje gdzie idą. Propozycja pokoju była kuszącą - pozwoliłaby na zwiedzenie części pałacu; jednak dość oczywistym było, że pokój składał się z słuchającego ucha, patrzącego oka i pokoju właściwego...
 
Aschaar jest offline  
Stary 07-11-2011, 11:51   #69
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Lady Yllaatris uśmiechnęła się w duchu.
~Cóż za pruderia. ~
W zasadzie to nie obchodziło jej czy dostojni panowie się przyznają do znajomości z nią czy nie. Ją obchodziły pieniądze jakie zostawiali w jej kiesie odwiedzając jej przybytek. Ona mogła równie dobrze, a nawet lepiej, udawać że ich nie zna. Skoro chcą ciągnąć taką szopkę przed swoimi ślubnymi to ich sprawa. A rękę dałaby sobie uciąć, że maszkarony, które im towarzyszyły i które co noc spoczywały w ich łożach i tak wiedzą o niewierności małżonków.
Ot tak stara gra małżeństw. Mąż zdradza i stara się to ukryć. Żona udaje, ze nie widzi zdrad męża. A gdy już jakaś wyjdzie na jaw jest oburzona zachowaniem wiarołomnego i współczuje, nawet szczerze, zdradzonej.

Służące słuchała jednym uchem, znała i tę sztuczkę. Szkoda tylko, że diGrizz poskąpiła grosza i nie wynajęła specjalistów. Nie mniej jednak uśmiechała się i czyniła wszystko by wyglądać na ukontentowaną zachowaniem służącego.
W myślach tworzyła też listę szczegółów jakie musi omówić z Igane, a o jakich zapomniała mu powiedzieć podczas przyśpieszonego kursu dobrego wychowania. I zaczynała żałować, że to jego poprosiła o bycie swoim towarzyszem.
Pierwszą pozycję na jej liście zajmowało podawanie ręki damie przy wysiadaniu z powozu. Musiał to uczynić służący, który ich witał. Yllaatris w myślach machnęła na to ręką.

- Udamy się do swoich komnat. - Zaczęła spokojnie. - Długo to była podróż i musimy się odświeżyć.
- Darsys, kochanie. - Zwróciła się do swojej służki. - Dopilnuj naszych rzeczy. - Dziewczyna dygnęła i poszła wypełniać rozkaz swej pani. Kapłanka była pewna, że nie ma lepszego zabezpieczenia ich bagażu. Musieliby dziewczynę uśpić, zakneblować bądź zabić by móc spokojnie dobrać się o ich prywatnych rzeczy.
Lady Yllaatris i całe to wesołe towarzystwo głównym wejściem, a Darsys, karety i ich rzeczy wejściem dla służby. Wszyscy udali się do pokoi przygotowanych dla nich.

Kapłanka chwyciła pod ramię Igana, na szczęście chłopka był w pobliżu. Przysunęła się do niego bardzo blisko.
- Przedstawienie czas zacząć. - Szepnęła mu do ucha uśmiechając się przy tym tak jakby prawiła mu o rzeczach, które będą razem robić i to nie koniecznie w sypialni. To wszystko na potrzeby ewentualnych postronnych obserwatorów. - Uśmiechaj się dużo. Mógłbyś mnie objąć przy okazji. - Mówiąc to kapłanka umieściła swoją dłoń na pośladku mężczyzny. Jak się bawić, to na całego.
I tak dwa gruchoczące gołąbki i całą reszta ruszyli do komnat dla nich przeznaczonych.
Oczywiście ci z tyłu mieli pełen ubaw i zaczęli komentować. Yllaatris tylko raz się przez ramię obejrzała. Tylko raz obrzuciła ich wymownym spojrzenie. Temat się urwał a dziewczyny zajęły się podziwianiem pałacu. A było co podziwiać. To kapłanka musiała przyznać,. DiGrizz tanio się nie sprzedała.
Bo czymże różni się szlachecka córa od dziwki?? Tylko ceną.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 13-11-2011, 12:15   #70
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
W końcu służący zakończył swoją tyradę, o tym jak bardzo Lady diGrizz jest szczęśliwa i kontenta z przybycia gości. Dziwnym zbiegiem okoliczności potok słów zakończył się dokładnie pod drzwiami przeznaczonego dla Lady Yllaatris pokoju. Co uniemożliwiło zadanie jakichkolwiek sensownych pytań. Lokaj zadał jeszcze jakieś nieistotne pytanie i ze źle ukrywanym zadowoleniem ukłonił się wpuszczając gości do pokoju.


Pokój, cały apartament właściwie, urządzony był w iście książęcym stylu z przepychem aż nazbyt dobitnie świadczącym o aspiracjach diGrIzz. Służącą znajdującą się w pokoju kapłanka Sune szybko oprawiła do przygotowania odświeżającej kąpieli i pozostali w pokoju sami, a przynajmniej tak się wdawało.

W ramach grania “chłopaka z rynsztoka” Igan obszedł całe pomieszcznie, pomacał każdą zasłonę, każdy obraz, każdy mebel i prawie zwinął dywan. Po kilkunastu minutach był pewny, prawie, że nie są podsłuchwani. Służąca pojawiła się ponownie informując, że kąpiel jest gotowa. Lady Yllaatris oddaliła się, a Igan wykorzystał okazję i wyszedł na zewnątrz. Przez chwilę parzył na ogród i jego ukształtowanie, a potem z twarzą cielęcia patrzącego na malowane wrota zaczął przyglądać się pałacowi.

Kapłanka odświeżona i pachnąca pojawiła się w końcu w pokoju i całe towarzystwo udało się na salę balową. “Przedstawienie czas zacząć” - pomyślał Igan wychodząc z pokoju. Już na korytarzu Yllaatris z pasją i oddaniem zaczęła grać swoją rolę, więc na sali - wzbudzając oczywiście sporą, choć ukrywaną, sensację wkroczyła już ze swoją nową zabawką - pinczerkiem Iganem...
 
Aschaar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172