Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2011, 08:55   #174
Irmfryd
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
- Wracając do podświadomości: należę do obozu który nie zgadza się z tym, że znika ona w momencie śmierci. Przemawia do mnie idea podświadomości zbiorowej – mówi Bowman.
- Wie Pan byłoby to dobre wytłumaczenie wielu pytań jakie nastręcza mi to miasto. Ale żeby coś takiego istaniało, aby taki podmiot zbiorowy miał sens musi być … kontrolowany, albo stymulowany przez jakiś efekt, medium … w sumie sam nie wiem co mogłoby to być.
- Ależ profesorze...- uśmiecha się Bowman - Przecież dobrze Pan wie, że podświadomości nie da się kontrolować. Chciałby robić to rzecz jasna rozum, ale wtedy...Straciłaby ona swoją istotę, prawda?
- Tak, ale pewnymi środkami można ją wyłączyć albo pobudzić. Człowiek w hipnozie jest bardzo … plastyczny. Można z niego wydobyć informacje, których nawet nie jest świadomy że posiada. Prosty eksperyment uniwersytecki … studentowi podaliśmy Xhystos Times z prośbą o przeczytanie i w miarę jak najlepsze zapamiętanie jednego z artykułów. Miał na to kwadrans. Po tym czasie został przepytany z tego co zapamiętał. Popełnił dwa czy trzy błędy. Następnie pytaliśmy go a tytuły innych artykułów w gazecie. Okazało się, że nie zapamiętał ani jednego. Następnie po dwóch tygodniach poddany został hipnozie. W czasie jej trwania potrafił nie tylko wymienić tytuły ale także ze szczegółami opisać ilustracje w gazecie. Oto potęga podświadomości … czy można na nią wpływać. Śmiem twierdzić, że tak. Uważam, że docierając tak głęboko możemy sprawić, że to podświadomość w pewnych momentach może zacząć kierować świadomością. Ten temat jest bardzo interesujący … zupełnie zapomniałem o swoim spostrzeżeniu … a może to podświadomość doszła w tym momencie do głosu? Wracając do dzieci … przecież to niemożliwe. Znaczyłoby to że mieszkańcami miasta są tylko osoby przyjezdne.
- Czy to rzeczywiście...- zawiesza głos na chwilę rozmówca - ...rzeczywiście niemożliwe?
Kolejna pauza jest zbyt krótka, bym mógł od razu odpowiedzieć na to pytanie. Bowman nawiązuje do drugiej kwestii.
- Hipnoza...Tak. To między innymi znając Pański udział w eksperymentach o których Pan opowiada chciałem nawiązać z Panem współpracę. Wtedy nie udało się, może powrócimy do tego teraz? Czy uważa Pan, że w przypadku Bluma mogłaby okazać się skuteczna i czy, co najważniejsze, byłby Pan w stanie go do tego nakłonić?
- Uważam, że to klucz do wyleczenia Pana Bluma. Ale to jest Pański pacjent, nie chciałbym tutaj ingerować w metody stosowane przez psychiatrów. Co do nakłonienia do współpracy … Persival jest wyjątkowo oporny jeśli chodzi o moją osobę. Jakby w każdym mym słowie węszył podstęp. Nie wiem czy jest w stanie mi zaufać. Chyba, że zrobić to bez jego wiedzy. Miasto bez dzieci skazane jest na wymarcie … to zupełnie naturalne … - gładko przechodziłem od tematu do tematu zupełnie jakby mój umysł w danym momencie działał dwutorowo.
- Nie ma mowy o ingerencji, w żadnym wypadku. Właśnie o współpracy. Przecież szedł Pan, by mi pomóc... Proszę właśnie o seans hipnozy z Pana udziałem. - podobnie jest chyba z Bowmanem - Miasto jednak nie umarło, prawda? Przeciwnie, jego korzenie rozrastają się.
- To interesujące, jeśli uda się nam namówić Bluma do współpracy nie widzę przeszkód abyśmy wspólnie podali go hipnozie. Korzenie? Co ma Pan na myśli?
- Dlatego prosiłem, by Pan porozmawiał z Persivalem, mimo tego że stosunki nie układają się między wami najlepiej. Ze mną...Nie porozmawia poważnie, co więcej, nie uwierzy w moje istnienie w tym mieście przez co prawdopodobnie nawet nie będzie w stanie mnie zobaczyć. Pana postrzeganie...Powiedzmy, że obecnie łatwiej spotkać mi się z Panem niż z Blumem. Korzenie. Co zwykle przychodzi nam na myśl, gdy o nich myślimy?
- Z pobytu w Trahmerze pozostał mi zapas środków farmakologicznych, można by się nimi wspomóc gdyby był duży opór ze strony Persivala. Ale oczywiście najpierw trzeba z nim porozmawiać … może Goldmann byłby dobrą przynętą. Korzenie … w przypadku miasta solidność, opoka … będąca podstawą, podwaliną dalszego rozwoju … ale brak dzieci nie idzie mi tu w parze.
- Korzenie to jest też: początek, to jest to od czego wszystko się zaczyna. Korzenie po prostu opisują źródło i przyczynę, że dany symbol ma takie akurat znaczenie. Dzięki odkrywaniu korzeni możemy sprawdzić, że dane znaczenie symbolu jest prawdziwe.- mówił doktor - Pamiętajmy również o symbolice drzewa odwróconego korzeniami do nieba z gałęziami skierowanymi do ziemi. Według niektórych źródeł odwrócone drzewo pokazuje ponadnaturalne pochodzenie człowieka i zachęca go do tego, by uwolnił się od ziemskich ograniczeń i znalazł w sobie, istniejące pod maską iluzji, własne wewnętrzne miejsce “wolności”, miejsce idealne. Tak więc - czy zgodzi się Pan zatem przekonać w moim imieniu Bluma do eksperymentu? A jeśli nie uda się go przekonać, podjąć się misji wprawienia go bez jego zgody w stan, w którym będzie możliwe poddanie go hipnozie?
- A więc jaki był początek doktorze Bowman … jak powstało miasto, kto je założył? W jaką glębę spadło ziarno o nazwie Samaris? Nie ma tu bibliotek, uniwersytetu … gdzie sprawdzić genezę? Blum jest pańskim pacjentem, jeśli uważa Pan, że to co mówiłem jest słuszne w jego wypadku, jestem skłonny służyć pomocą.
- Geneza...Kto z nas może mierzyć się z wiecznością? - Bowman przewraca oczyma - Obawiam się, że ja nie jestem w stanie odpowiedzieć na Pańskie pytania. A czy Pan wreszcie jednoznacznie odpowie na moje? Tak, on jest moim pacjentem, ale nie posłucha mnie. Z pewnych względów. Albo Pan pomoże z hipnozą, przekonując Bluma czy też może nawet dosypując mu ukradkiem tych prochów, albo nie. Proszę o dezycję, profesorze Watkins. Czy to, co Pan wcześniej powiedział - oznacza: tak?
- Czyżbym słyszał emocje? Odpowiedź brzmi tak, jeśli uda mi się go namówić dobrowolnie lub przy pomocy środków farmakologicznych to możemy poddać go hipnozie. Dlaczego ... w naszym mieście nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na proste pytanie doktorze Bowman?
- Emocje? Można to chyba tak nazwać. Po prostu nie wiem jak długo jeszcze będziemy mogli rozmawiać, stąd zależy mi na zakończeniu rozmowy konkretami. Proszę wybaczyć, jeśli wydałem się Panu obcesowy, profesorze. To determinacja. - oddycha swobodniej - Co do pytania...Nie jestem pewien, o które proste pytanie chodzi. Czy to dotyczące narodzin miasta? Jeśli tak, to proszę się nie dziwić braku odpowiedzi, wynika to po prostu z braku wiedzy. Nikt z nas prawdopodobnie nie jest tak stary jak Samaris.
Bowman popatruje nagle jakby uważniej na mnie i mruży lekko oczy w kaprawym spojrzeniu.
- Swoją drogą, a czy potrafi Pan odpowiedzieć, jak narodziło się Xhystos? Ktokolwiek z jego mieszkańców odpowie na Pańskie pytanie, ale dotyczące właśnie owego miasta?
- W Xhystos są biblioteki, archiwa, spisy, rejestry, księgi … te dokumenty wiele mówią o powstaniu miasta. Jest też oczywiście wydział historii na uniwersytecie. Doktorze ja nie pytam kogokolwiek … nigdy nie pomyślałbym w ten sposób o jego ekscelencji. Pan również nie jest osobą całkowicie przypadkową. Są też inne proste pytania pozostawione bez odpowiedzi … czy nie wydaje się Panu dziwne, że właściciel hotelu nie wie skąd pochodzą te pyszne owoce, które serwuje w restauracji? Gość restauracji w Xhystos uznałby to za wyjątkową impertynencję i na pewno więcej nie odwiedził takiej restauracji.
- Nie wie? A może nie zna Pana jeszcze na tyle, by odpowiedzieć. Wszyscy mamy różne motywacje. Mówi Pan o rejestrach i księgach, proszę powiedzieć, czy kiedykolwiek czytał Pan osobiście jakiekolwiek dokumenty, które mówią o początku Miasta? Historycy - jak daleko sięga ich wiedza.
Bowman patrz mi prosto w oczy.
- Są tajemnice, które nigdy do końca nie zostaną wyjaśnione. Wiedza, do której nigdy nie będziemy mieli dostępu.
- Doktorze nie miałem na myśli wydarzeń “świeżych”. Chodzi mi o historię odległą … a tu nawet najbardziej utajnione zdarzenia z biegiem lat stają się całkiem jawne. Stanowią źródło badań historyków. Widzę, że chce mi Pan coś powiedzieć … rozumiem. Zmieniając temat może powie mi Pan gdzie zaopatruje się w tak wyborną kawę?
- Nie jest wcale taka wyborna. To Pan ją taką czyni, profesorze. Przybywając do Samaris, podróżnicy przywożą ze sobą bardzo różne rzeczy. Wiele z nich trafia właśnie do mojego antykwariatu.

***

- Mamy uwzględniać Bluma? Skoro tak bardzo podoba mu się Samaris? Sam nie wiem ….. - prycha Vincent popijając odrobinę kawy.
- Myslę, że tak, w końcu przyjechaliśmy tu razem a dodatkowo rozwiązanie jego problemu znajduje się w Xhystos … - odpowiedam z utkwionym w filiżankę wzrokiem.
- Aha … - tylko tyle ma do powiedzenia w tej kwestii Vincent.
- Kwestia tylko żeby Blum nabrał chęci, porozmawia z nim Pan?
- Mogę spróbować. Czemu nie. Nasze relacje do tej pory były poprawne.
- Jeśli nie uda się go przekonać … i zawiodą inne metody to i tak musimy szukać wyjścia z tego miejsca. Przydałyby się jakieś narzędzia … przecież łyżką - potrząsam trzymaną w dłoni łyżeczką - nie wydłubiemy otworu w murze. No i lina … myślę, że oficjalnie nie da się tego kupić.
- Musimy zatem popytać i mieć oczy wokół głowy.
- Pozostaje jeszcze kwestia znalezienia budynku przylegającego bezpośrednio do muru. Przyznam Panu, że po całym dniu chodzenia nie udało mi się dotrzeć do domów przylegających do strzelistej palisady. Jest to conajmniej dziwne...
- Jest. Wiele rzeczy wydaje się tutaj być dziwnymi. Ale nie możemy oceniać miasta po kilku dniach pobytu. Rozejrzę się za takim budynkiem. Ostatnio upodobałem sobie spacery po mieście.
- Jeśli nie budynek to może … nie bez sensu - szybko porzucam myśl. - Nie sądzę aby udało się tu znaleźć maszynę latającą albo chociaż balon. Chyba, że kanały … ścieki powinny mieć ujście … być może nawet do oceanu.
- Ale co dalej, profesorze. Na pustyni zginiemy. Niechybnie. Wydostanie się poza mury Samaris powinno być jedynie początkiem naszego planu. Jak dotrzemy do Thrameru. Jak dostaniemy się niezauważeni przez szalonego gubernatora na altiplan? Jak? Jesteśmy jak w więzieniu, drogi profesorze. Tylko kratami są mury, jest fosa Samaris, jest ocean i otaczająca miasto pustynia. A za nią dżungla. Musimy .. myśleć racjonalnie. Co nam da ucieczka z miasta, jeśli za jego murami czeka nas śmierć z pragnienia, śmierć od kłów lub pazurów dzikich bestii lub, jeśli będziemy mieć niewiarygodne szczęście i dotrzemy cudem do Thrameru, śmierć z rozkazu szaleńca władającego miastem? Co nam da, profesorze - powtarza głucho Vincent.
- A co jeśli tu zostaniemy? Będziemy powtarzać te same codzienne czynności, grać w kanastę, chodzić do Bowmana na kawę. Coś wpływa na nasze zachowania tutaj, ucieczka wydaje się być najlepszym pomysłem w tym wypadku. A co za murami … nie wiem. Może pójdziemy wzdłuż linii brzegowej, albo prosto przez pustynię. Kompas, który posiadam może być pomocny. Nawet jeśli miałbym zginąć za murami uważam, że i tak nie możemy tu dłużej zostać Vincencie.
- Jednym słowem: odwieczny dylemat człowieka. Śmierć czy niewola - śmieje się gorzko negocjator. - Szkoda, że musimy dokonywać wyborów tego rodzaju. Zawsze. Przez całe życie.
- Niestety … - odpowiadam bez emocji. - Ważniejsze jest aby za nas nie dokonywano wyborów. Musimy się spieszyć zanim będzie za późno.
Vincent przytakuje skinieniem głowy.


***

Gdy tylko wszedłem do antykwariatu, stojący za kontuarem Bowman w milczeniu pokazuje mi spojrzeniem osobę siedzącą w kącie. Daję parę kroków naprzód, a potem podchodzę do postaci siedzącej w półmroku.

Persival Blum znajduje się w stanie pomiędzy snem, a jawą. Jego ciało spoczywa w pozycji osuniętego na fotel śpiącego człowieka, niezdolne do jakiegokolwiek ruchu. Ale oczy pozostają otwarte, choć zasnute białą mgłą. Usta również są półotwarte. Mruga rzadko, w nienaturalnie długich odstępach czasu. Wydaje się nie zwraca uwagi na nikogo. Na stoliku stoi prawie pusta filiżanka, a w powietrzu unosił się jeszcze zapach wybornej kawy.

- Witam, profesorze. - odzywa się głucho doktor - Jak Pan widzi, wypełniłem moją część umowy. Teraz kolej na Pana. Proszę zaczynać.

- Tak, widzę - opowiadam niepewnie Watkins spoglądając na rozłożonego w fotelu Persivala. Nie wiem czy pomysł z farmakologicznym wprowadzeniem w letarg był dobry. Nigdy wcześniej tak nie postępowałem. Klasyczna metoda hipnozy jest na pewno bezpieczniejsza.
Zrzucam surdut po czym rozwieszam go na oparciu krzesła. Przez kilka minut krążę wokół będącego w letargu Bluma. Gdy wreszcie odzywam się mój głos był przyjaźnie dla ucha modulowany:
- Persivalu Ferdynandzie Blum … rozluźnij się, pozwól dłoniom znaleźć podparcie aby ich ciężar nie stanowił wysiłku. Siedzisz wygodnie, lekko, jesteś wypoczęty … jest ci dobrze ... Opowiedz mi teraz o najszczęśliwszym momencie w twym życiu.

Blum, słuchając moich słów, wyraźnie się rozluźnia. Spięcie mija powoli, dziwna pozycja ciała zmienia się na wygodną. Dłonie oparły się swobodnie o elementy mebla. Na twarzy pojawiła się jakaś lekkość, nawet leniwy półuśmiech. Nie odpowiada jednak.

- Może jest Pan zbyt gwałtowny...- szepta ze swojego miejsca w cieniu Bowman - ...niech Pan spróbuje oznaczyć wyraźnie moment wejścia w trans, zanim zacznie zadawać pytania. Może sprawdzi się klasyczne odliczanie?

Gestem dłoni uciszam doktora Bowmana. Cicho na palcach podchodzę do niego i szeptam do ucha:
- Dajmy mu czas … nie powinniśmy go popędzać.

Bowman milknie. Jego mina nieco mnie drażni. Nie zaprzątam swego umysłu tym dłużej, swą całą uwagę poświęcam Blumowi. Ten już dłuższy czas nie porusza się, tylko błąkający się po twarzy Persivala uśmiech świadczy że nie jest on wcale nieprzytomny. Milczenie przeciąga się.

Doktor spogląda pytająco na Maurice’a, ale tym razem siedzi cicho.
- Radość, euforia … najszczęśliwszy dzień w życiu … zastanów się Persivalu - tym samym tonem głosu co poprzednio zadaję pytanie. Milczenie trwa. Gdy już miałem znowu się odezwać...

- Teraz.

Słowo padło bardzo cicho. Łatwo byłoby go przeoczyć, gdyby nie to że obaj z Bowmanem siedzieliśmy w absolutnej ciszy.

- Teraz jestem szczęśliwy.
Blum przemawia takim tonem, jakby zdradzał sekret. Szeroki uśmiech wykwitł na ustach Persivala. Milczy.

- Cieszę się … - dotykam dłoni Persivala. - A co z niedokończonymi w Xhystos sprawami?
Twarz Bluma momentalnie tężeje. Ręka cofa się przed dotykiem.
- Goldmann. - mowi gniewnie, ale powoli.

- Antykwariat, majątek, żona … Goldmann … czy te słowa dla ciebie już nic nie znaczą? - nieodrywając wzroku od Bluma zadaję pytanie.
- On...zabrał mi to wszystko. - oddycha ciężko, na szyi pęcznieją grube żyły. Nagle na twarz Persivala powracał uśmiech. Tym razem był jednak taki, że mimowolnie odsuwam się z przestrachem. Jest to uśmiech przerażający, niemalże sadystyczny. Oczy Bluma pozostają zamknięte, ale najwyraźniej coś ogląda - gałki oczne poruszają się.
- Nie ma go. Już nigdy mi nie zaszkodzi. - odezywa się z rozkoszą.
- Co się z nim stało Persivalu?
- Zabiłem go. W dżungli. Jego już nie ma.
- Mylisz się … to stało się wcześniej … jeszcze w Xhystos … i to nie ty go zabiłeś Persivalu.
- Zabiłem go. W dżungli. Widziałem go.
- To nie był on … to tylko zła wizja, którą zabrałeś ze sobą z Xhystos. Czy pamiętasz katastrofę tramwaju?
- To nie był on...- nagle na twarzy Persivala zaczyna się tworzyć chaos. Dalszych moich słów zdaje się nie słyszeć...W przerażający sposób oblicze Bluma lawiruje pomiędzy obłąkańczym przestrachem, gniewem, a okresami czegoś, co mogło wyglądać jak objawienie. - To nie był on...To nie był on...To nie był on...
- Brawo, wreszcie odkryłeś prawdę Persivalu … to nie był on. Goldmanna ostatni raz widziałeś w Xhystos … katastrofa tramwaju … przypomnij sobie ... rozpędzony tramwaj … przerażeni pasażerowie i Ty wśród nich. Byłeś tam … przypomnij sobie.
- Nie! - Blum kręci głową tak energicznie, jakby miała się zaraz urwać - Nie ma mnie tam. Nie ma mnie w tramwaju. Goldmanna tam nie ma.
- Mylisz się … przejdź na przód wagonu i przyjrzyj się dobrze motorniczemu … zrób to Persivalu. Zajrzyj w jego twarz, zajrzyj w twarz Goldmanna.

Zaczynam czuć się dziwnie, mówiąc te słowa. Mam wrażenie, że antykwariat zaczyna lekko wirować...Odczucia Persivala zaczynają mi się coraz bardziej udzielać, jak zwykle nie mam na to wpływu...Czuję niemoc...Energię, która nie może znaleźć ujścia...
- Nie mogę...- stęka Blum, jakby ta odpowiedź przyszła mu z wielkim trudem - Goldmann jest teraz gdzie indziej. Nie ma mnie w tym tramwaju...
- Więc gdzie teraz jesteś Persivalu?
Nieco się uspokaja...
- Jestem...Jestem w swoim domu.
- Co widzisz, opisz to.
- Siedzę na fotelu. Przede mną moje biurko, mój sekretarzyk. Moja lampa. Na blacie leżą te papiery...- wzdryga się - ...dalej okno. Słychać za nim dźwięki orkiestry. Jest parada. Zasłony mają szkarłatny kolor. Szyba jest lekko niedomyta...Po kałamarzu chodzi mucha...

Nie przestaje mówić. Ze słów wyłania się obraz dostatniego mieszczańskiego domu, który mówca odtwarza chaotycznie, ale z najdrobniejszymi szczegółami.
- Czy czegoś w nim brakuje?
Przestaje wyliczać. Chwilę jakby się zastanawia.
- Kogoś.
Czuję w sobie wzbierającą rozpacz. Gniew. Frustrację.
- Bardzo dobrze Persivalu, gdzie jest twoja żona?
- Nie ma Jej...
Głos tego człowieka zaczyna drżeć. Po policzkach zaczynają płynąć łzy. Rozpacz ogarniała moje serce.
- Musisz ją odszukać. Być może wyszła obejrzeć paradę … sprawdź to Persivalu.
- Nie. Wiem gdzie wyszła. Nie poszła na paradę.
- Ufasz jej?
- Teraz już nie.

- Skoro wiesz gdzie poszła odszukaj ją … teraz … zrób to Persivalu.
- Wstaję...- odpowiada Blum - Idę.
Rozpacz zaczyna przemieniać się w czysty gniew. Czuję gorąco, wypalające mi policzki. Przerażające jest to, że choć w Blumie tak gotowało się wewnątrz, twarz Persivala pozostaje zimna, nieruchoma jak maska. Jest to taka twarz, jaką znam z podróży. Czy też twarz z kawiarni, gdzie go poznałem.
Blum milczy. Przez nos słychać tylko co jakiś czas sapanie. Stopy i palce rąk drżą.
- Jesteś na ulicy, słyszysz odgłosy parady, gra orkiestra.

Trąbki i puzony grają w moich uszach. Tętno rośnie.

- Tak. Idę. Widzę Ją, tam! Jest daleko...Spieszy się. Do urzędu.
Oddech Persivala przyspiesza.
- Celestyno...Poczekaj...- wyrzuca z siebie rozpaczliwie. - Nie rób tego!
- Idź za nią Persivalu.
- Idę. Jest tłum. Z drogi...Z drogi...
- Słyszysz ten odgłos? Ten turkot maszyny jadącej po szynach?
- Tak. Słyszę go. Słyszę trąbki, śmiechy. Gra orkiestra...
- Co z Celestyną … zgubiłeś ją, straciłeś z oczu …?
- Nie. Widzę ją...Ona mnie też zobaczyła! Ucieka. Dobiega do przystanku...Biegnę...Poczekaj!

Persival jest zdyszany. Czuję pulsowanie krwi. Moje tętno musi być wysokie, jakbym biegł razem z Blumem.
 
Irmfryd jest offline