Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2011, 08:06   #175
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Pamiętałem!

Wspomnienia napłynęły niechcianą rzeką. Przelały się, niczym fala przyboju, przez moją głowę. Przez moją ... duszę.

Pamiętałem coś, co chciałem zapomnieć. Pamiętałem ten wypadek. Tą katastrofę! Tą tragedię, która zmieniła życie wielu ludzi.

Nathan Clark. Miał kolor krwi. Kolor utraconego życia. Szaleniec. Dysydent. Terrorysta. A w końcu ... zabójca.

Sen. To był jednak sen.

Otwieram oczy w hotelowym pokoju w Samaris. Widzę ścianę, biurko - przy którym spisywałem swój dziennik, krzesło i zamurowane okno. Mam ochotę wstać i walić w nie czołem. Ale nie! Wcale nie mam takiej ochoty. Na nic nie mam ochoty. Tylko siedzieć. W jednym miejscu. Bez ruchu.


.......


.......


Ile czasu upłynęło, kiedy zorientowałem się, że siedzę bez ruchu na swoim łóżku? Godzina. Może i więcej. Czułem, że to jeszcze nie koniec. Że póki myślę, póki mój skołowaciały umysł jakoś jeszcze funkcjonuje, będę szedł dalej.

Szedł dalej? Dokąd? Czy jest jeszcze jakaś droga?

- Kim jesteś, Vincencie Rastchell?

Niewypowiedziane, czy też może wypowiedziane pytanie wisi w powietrzu, jak dym tytoniowy w kawiarniach Xhysthos, gdzie wieczorami zbierają się miłośnicy pogawędek o literaturze.

Dobre pytanie. Bardzo dobre.

Kim bowiem jestem?

Nie mam pojęcia, kim jestem. Nie mam nawet pojęcia, gdzie jestem? Znów powraca niedorzeczna myśl, że Samaris to miasto umarłych. Że zginęliśmy próbując się do niego dostać. Że ja zginąłem.

Wszystko plącze się, niczym szarfa szalonej akrobatki na pokazie dla Rady. Wiruje szaleńczo. Tak szybko, że ani oko, ani umysł nie potrafią za nią nadążyć.

Wstaję, po długim namyśle. Dokonuje porannej toalety. Ubieram się.

Te same, niemal rutynowe ruchy powtarzane przez ciało – przez dłonie, palce, ręce. Tego dnia jednak mój umysł jest gdzieś indziej.

Analizuje szalone obrazy z jakże realnego snu. Kiedy zamykam powieki widzę śmierć Judith i Kristofa. Widzę Nathana Clarka. Jego melonik, jakże podobny do tego, w którym paradował Blum. Laskę z wysuniętym ostrzem, jakże podobną do tej, na której wspiera się profesor Watkins. Czy to ma znaczenie? Czy cokolwiek ma jakiekolwiek znaczenie?

Ostatni raz sprawdzam swój wygląd, poprawiam ułożenie kołnierzyka i schodzę na dół, do restauracji.

Nadeszła pora śniadania. Nic nie może zakłócić biegu rzeczy. Dzień musi płynąć zgodnie z rozkładem.

Jest czas na sen, jest czas na dzienne sprawy i jest czas na Samaris.

Tak. Miasto czeka.

Wstaję. Wychodzę. Myśli mam już spokojne.

Wiem, kim jestem.

Jestem sobą. Zawsze nim byłem.
 
Armiel jest offline