Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2011, 12:06   #110
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wyciągnięta ręka krasnoluda tylko przez ułamki sekundy wisiała samotnie w powietrzu.
- Stoi! - odrzekł Aglahad nie czekając na reakcję pozostałych i nie pytając się ich o zdanie. Jednocześnie oburącz złapał dłoń krasnoluda i potrząsł nią. - A więc kiedy wyruszamy?
Ravowi określenie 'nawet' nie wydało się zbytnio pozytywne, ale po wcześniejszych doświadczeniach nie sądził, że znajdą lepszą ofertę.
- Stoi! - Zgodził się z Aglahadem i wyciągnął rękę do krasnoluda. Ten uścisnął mu dłoń gdy tylko uwolnił swoją z dłoni Aglahada. - To gdzie i kiedy się spotkamy? - spytał.
- Jutro o świtaniu wyruszam z Haven - odpowiedział kupiec drapiąc się po skołtunionej brodzie. - Zatem koło ścieżki prowadzącej do tych waszych ruin będę przejeżdżał nie później niż o godzinie Drugiej Straży. Albo będziecie na szlaku, albo ruszam sam. Mnie tam za jedno.
- Będziemy - zapewnił Rav.
- Nie będziesz sam - stanowczo powiedział Aglahad. - Już ja tego dopilnuję!
- Do widzenia - powiedział Rav podnosząc worek i ruszając w stronę wyjścia z karczmy.

Chociaż byli uskrzydleni podwójnym sukcesem - udanymi zakupami oraz znalezieniem kogoś, z kim mogli się zabrać, to jednak droga do Domu okazała się wyjątkowo długa. Inaczej idzie się bez obciążenia, inaczej targając niewygodne worki, których, prawdę mówiąc, nie było jak trzymać. W końcu jednak dotarli.

- Goldkeeper?! - Amarys nie kryła rozczarowania, usłyszawszy wieść o umówionym transporcie i tylko to uratowało chłopaków przed jej marudzeniem na temat opłakanego stanu sakiewki. - Też mi transport.... Założę się, że każe nam iść koło wozu, żeby konia nie męczyć, a jakby nas ktoś napadł to nas zostawi na przynętę i popędziiiiiii!! - burczała, przeglądając zawartość worków. Z wolna jednak rozpogadzała się. Rzeczy były dobrej jakości, w przyzwoitym stanie, rozmiarze i ilości, toteż przynajmniej o jedno mogła się przestać martwić. Szybko rozłożyła torby i plecaki, i rozpoczęła rozdzielanie gratów pomiędzy ich czworo. Worki zachowała na wszelki wypadek.
Że też sama nie poszłaś załatwiać, pomyślał Rav, ale nie zdążył słowa powiedzieć gdyż odezwał się Aglahad.
- Lepszy taki transport niż żaden! - odpowiedział Aglahad kapłance, gdy ta zabrała się za rozdzielanie przyniesionych przedmiotów. - No i Goldkeeper przynajmniej wie dokąd się udajemy, a to już coś... nieprawdaż? Poza tym może to poprawi ci humor - dodał chłopak wyjmując trzy kostki szarego mydła. - Tylko mi nie dzięk... - Aglahad nie skończył, gdy dziewczyna podziękowała mu radośnie, choć triumfalny błysk w jej oku świadczył, że cieszy się iż wyszło na jej.
- Trochę musimy iść koło wozu i tak - Rav skomentował wcześniejsze nieco słowa Amy. - W końcu musimy nabrać nieco wprawy.
Po dwóch godzinach i wielu kłótniach w końcu byli spakowani. Graty zostały porozdzielane, a plecaki zapięte. Najcięższy plecak dostał Rav, ale pozostałe plecaki nie były wiele lżejsze - przedmiotów które musieli unieść było dużo, a podróż daleka. Mimo to żadne z nich nie narzekało, a wręcz dało się wyczuć podniecenie przygotowaniami do podróży. Amy wyglądała nieco śmiesznie, gdyż u paska dyndało jej sporo sakiewek z ziołami i różnymi dziwnymi składnikami, ale solidny dębowy kostur, jaki z dumą dzierżyła w ręce skutecznie powstrzymywał od kpin.
- Amy, chcesz może procę? - spytał Rav. Jemu, przynajmniej teoretycznie, nie była potrzebna, chyba że do polowania na króliki. Skoro on miał łuk, to w dłoniach Amy proca byłaby znacznie lepiej wykorzystana.
Założył kolczugę i przypasał miecz. Czuł się nieco nieswojo, ale świadomość tego, że musi się nauczyć sprawnie poruszać z tym wyposażeniem przeważyła. Pochodzi z tym trochę i się przyzwyczai. A na szlaku, wiadomo, nikt się nie będzie dziwić widząc kogoś w zbroi.
- Może być - zgodziła się łaskawie dziewczyna, popatrując na Rava. W pełnym rynsztunku poruszał się trochę niezgrabnie, ale prezentował się całkiem-całkiem.




Podróż była znacznie bardziej monotonna niż to sobie wyobrażał młody złodziejaszek. Owszem była to miła odmiana po ostatnich, pełnych przerażających wydarzeń, dniach, jednak nie tak Aglahad wyobrażał sobie opuszczenie Domu. Do tego wstydził się łez - nawet on, który planował opuścić Dom już dawno temu nie potrafił opuścić go bez nich.

Monotonię przerwały krzyki starca, brodzącego w wodzie. Z początku złodziejaszek pomyślał iż ma do czynienia z niegroźnym wariatem w białych szatach, jednak gdy starzec uformował w ręku ognistą kulę Aglahad z niepokojem i cicho zapytał się idącego obok Trzmiela:
- Degary, co to za czar?
- Niebezpieczny - skomentował równie cicho Rav, zanim ich drużynowy mag zdążył udzielić odpowiedzi. - Na oko sądząc - powiedział, oceniając wielkość stale rosnącej kuli - lepiej by było znaleźć się jak najdalej.
Nie wiedział w pierwszej chwili, czy zaproponować staruszkowi, żeby przestał się bawić w taki niebezpieczny sposób, czy też zanurkować w najbliższy rów. Pierwsza opcja wydała mu się o tyle niebezpieczna, że mag mógł nagle zmienić obiekt zainteresowania i rzucić kulą ognia prosto w nich.
- Może my spróbujemy odzyskać ten kapelusz - powiedział głośniej, sam nie do końca wiedząc, czemu w ogóle zabrał głos.
- Właśnie! - dodał Aglahad. - Nie ma potrzeby niszczenia mostku!
- On ma ten kapelusz na głowie, ślepoty! - sarknęła Amy, po czym podbiegła do brzegu rzeki i krzyknęła z całych sił: Szanowny panie dziadku! Rzeka już oddała panu kapelusz, ma go pan na głowie!! - Amy było trochę żal wyraźnie już stetryczałego czarodzieja. - NA!! GŁO!! WIE!! - wrzasnęła jeszcze, obawiając się, że mag ma kłopoty nie tylko z pamięcią, ale i ze słuchem.
- Widzimy przecież, panno mądralińska - syknął Rav. - Bądź rozsądna.
Nie wiedział, co nagle napadło dziewczynę. Zamiast sugerować, że mag jest stetryczałym dziadem trzeba było to załatwić inaczej. Zaoferować pomoc, a nie obrażać... Poza tym starzec mógł mówić o innym kapeluszu.
Trzmiel przez chwilę gapił się na jątrzącą się sferę z niezbyt mądrym wyrazem twarzy kogoś, kto ogląda coś naprawdę wspaniałego. Taka była poniekąd prawda. Pomijając straszliwe wydarzenia które towarzyszyły zniszczeniu Domu, Anduval nie popisywał się nigdy magicznymi zaklęciami. Ba. Upodobał sobie prawie wyłącznie pracę przy użyciu swojego solidnego kostura. Ewentualnie zadowalał się Trzmielowym wysiłkiem, dzięki któremu jego pracownia była czysta posprzątana.
Tak czy inaczej z tego też powodu nie usłyszał z początku pytania Aglahada, ani dalszych propozycji działania. Za to zobaczył co robi Amarys i przeraził się nie na żarty.
- Amy, stój!
Owszem. Nie znał tego zaklęcia, ale trzeszcząca wokół sfery magia dawała dość do myślenia, że jeśli niesforny czarodziej jej nie zauważy, lub zaklęcie wyrwie mu się spod kontroli, efekt może być... no może być tak przeróżny, że nie sposób nawet zgadywać co się wydarzy.
Nie tracąc więc czasu pobiegł za mydlaną kapłanką do brzegu i gdy ta nadal krzyczała, pociągnął ją o tyle niezręcznie, że oboje runęli do rzecznej wody.
- Eeee... - Staruszek zatrzymał chwilę temu rozpoczętą inkantację, spoglądając na Amarys, a moc która wypełniała jego wzniesione dłonie, poczęła się zmieniać. Najpierw płomień począł zmieniać barwę. Z jasnego pomarańczu i czerwieni nagle stał się brązowy, by za chwilę pojawiły się w nim zgniło zielone przebłyski. Widząc to mag nie czekał ani chwili - uprzednio u schwyciwszy kraniec długiej szaty, począł długimi susami sadzić w kierunku najbliższych drzew.
- Chooodu! - Krzyknął rozdzierająco skacząc na łeb i na szyję wgłąb pobliskich zarośli. Rozległ się trzask pękających gałęzi i stłumiony jęk. Nagle... Kula magicznej energii pękła z hukiem, dziwnie podobnym do tego jaki ludzkie żywoty zwykły wydawać po zbyt dużej porcji fasoli. I wtedy dotarł do Was zapach. Ciężki, siarkowy fetor, podobny do woni nieświeżych jajek opanował całą okolice. Z pobliskiego drzewa z głośnym łomotem zwalił się krogulec, z zarośli kwicząc niczym zarzynana świnia umknął gruby dzik, a na powierzchni wody wypłynęło kilka ryb, by kontynuować swoją podróż w dół rzeki brzuchami do góry. A Wy...
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 16-05-2012 o 09:32.
Kerm jest offline