Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2011, 13:35   #119
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Iblis

Ze ścian patrzyły martwe oczy wypchanych zwierząt i nieobecne oczy dawno zmarłych szlachciców. Ścierwa i portrety, trofea długiego, pełnego walki życia Cykady. Chmurny i gniewny siedział pod nimi książę Labrera i przysłuchiwał się jednym uchem nadskakiwaniu Adana.

Iblis siedział niedaleko, w nastroju dużo lepszym niż książę. On osiągnął swój cel. Poróżnił księcia z panią Zwierząt, i choć książę zgodził się, bo zgodzić się musiał na jej wypłynięcie, choć przyjął jej zapewnienia, że nie przyłożyła ręki do porwania, Iblis zasiał w nim ziarno niepewności. Książę nie uwierzył, nie naprawdę, na chybotliwej i nigdy pewnej umowie pojawiły się głębokie rysy. Gestem Szaleniec odmówił przyniesionego pucharu krwi. Nie to, że podejrzewał Cykadę o tak sztubacki wybieg, nie... Prędzej przemocą wtłoczyłaby mu własną krew w gardło jak tuczonemu kapłonowi. Obawiał się raczej złośliwej natury Adana, tego, że przeklęty ghul odcharknął bulgoczącą mu w krtani flegmę z żółcią i napluł w puchary. Książę pił.

Najwyżej się skręci w boleściach.


Salome znów znikła, prosząc szeptem o przeciągnięcie wizyty. Iblis przeciągał, aż poczęło mu się wydawać, że czas, a on sam z nim, rozsnuł się na pasmo cieniutkie jak włos, jeszcze chwila, a pęknie... Ponura twierdza i nadskakujący, fałszywie usłużny Adan zaczynali działać mu na nerwy. Cedząc słowo po słowie, powodowany nagłym impulsem, wywieszczył ghulowi śmierć w mękach. Adan wybuchnął charkotliwym, starczym śmiechem.
- Kiedyż to będzie, szlachetny panie?
- Kiedy nadejdzie czas.
- Bliżej czy dalej? Doczekać się nie mogę... to będzie jak wybawienie.

A Iblis nie widział w nim ani krzty strachu. Mógł się zresztą domyślić, że wieloletni ghul Cykady może wyczekiwać śmierci jak wytęsknionej ukochanej. Żadna śmierć nie była tak straszna jak dalsze lata służby.

Książę począł dręczyć Adana drobiazgowymi pytaniami o przygotowania do wyprawy w wąwozy, znudzony Iblis wodził oczami po okopconej powale. Dręczyło go przeczucie prawdy, tak bliskiej, że tykał ją już koniuszkami palców, lecz coś nie pozwalało mu jej chwycić i urobić w dłoniach jak glinę. Do tego miał wrażenie, że powinien wiedzieć.

Pamiętam. Pamiętam, że to już się wydarzyło.


Nie słaby książę i nadskakujący mu śliniący się ghul, oczywiście... Nie porwanie dziewek, one, nawet jego Anastazja, były tylko pyłkami uniesionymi wichurą wydarzeń. Nawet nie zwierzęce pożądanie, ogień głodu w oczach Gangrelki, ten był mu również znajomy, ale zapisany na trwałe w pamięci. Tylko on, Celestin, i inni, ofiara i zmartwychwstanie.

Pamiętam. Byłem tam. I było też morze.

Gdzie to było? Z opornej pamięci wyrwał przemocą jakiś niewyraźny fragment nieznanego wybrzeża, wyspę w oddali, lecz widok ten nie mówił mu nic. Tylko smak soli w ustach, zaciśnięte gardło, rozszalałe bicie własnego serca, włosy targane wiatrem i strach, strach, strach, czy zdąży. Obcy mężczyzna, jego krzyk. Nóż w jego dłoniach i miecz w trzęsących rękach Iblisa. I ciemność, lepka ciemność uciekającego życia. Przeczucie, nie, pewność, triumf, że wygrał, że zdążył, że już nigdy... co?

- Skończ to - wyszeptała Salome do jego ucha, jej miękkie palce otoczyły ramię Szaleńca. - Znalazłam. Czas w drogę.

***

- Co znalazłaś? - zagadnął do Salome, obecnie szczupłego młodzieńca w zawadiackim kapeluszu.
Salome milczała od kiedy opuścili twierdzę, teraz też odwróciła się niechętnie, a coś w jej twarzy napełniło serce Iblisa przerażeniem.
- Coś ważnego.
- Co?
Wskazała na ciemne mury twierdzy.
- Nie w cieniu Oka.
- Do diabła, Cykada wypłynęła, nic nie usłyszy - naciskał.
Salome pokręciła głową i spojrzała mu smutno w oczy.
- Iblisie, znamy się nie od dzisiaj. Wiesz, jaka jestem, a ja wiem, jaki ty jesteś i do czegoś zdolny. Dla dobra ciebie i tej biednej, słodkiej dziewczynki pokażę ci to, co znalazłam, dopiero w mieście... - Przegoniła dłonią natrętnego gza - ...abyś nie zrobił czegoś okrutnego i bardzo, bardzo głupiego. Byś miał czas się opamiętać.
- Jestem spokojny - zapewnił Iblis, choć czuł, że coś zaraz rozerwie go od wewnątrz na strzępy.
- Akurat.
- Mów.
- Nie gorączkuj się. Książę patrzy. W mieście Labrera pojedzie prosto do swej siostry, a my zatrzymamy się na chwilę w Passionario. Tam ci pokażę. Zastanawia mnie jedna rzecz...
- Tak? - Iblis podpłynął do zarzuconego haczyka i począł przyglądać się przynęcie.
- Cykada kazała zdjąć portrety. Wisiały w sali wieczernej - podobizny poprzedniego księcia, Malafreny, i Mehmeda, jego doradcy. Tych zabitych w Niebla del Valle. Kazała je dzisiaj zdjąć. Po co? Zawsze lubiła się nimi pysznić... i kuć nimi oczy Labrery, by nie zapomniał, że bez niej by nie wygrał.
- Dlaczego to ciÄ™ dziwi?
- Iblisie, takie stare wiekowe truchła lubią niezmienność i stałość. Gdy nagle wprowadzają jakąś zmianę w swym otoczeniu, to niechybny znak, że coś śmierdzi - zmarszczyła nos i popędziła konia. - Pomów z księciem i namów go, by z letka przyspieszył. Nie mamy całej nocy na tłuczenie się w siodłach. I jeszcze jedno... Krab przepadł, a jego miejsce u boku Cykady zajął ów młody Zelota... a to już w ogóle jakiś dowcip losu jest... śmiejesz się?
- Nie, skądże.
- To słusznie, bo to nieśmieszny dowcip.

***

Kot Salome patrzył na Iblisa jednym okiem zielonym a drugim zakrytym bielmem i ropą. Iblis siedział przy zarzuconej bezładnie klejnotami i ozdóbkami toaletce Salome, w jej prywatnym pokoju, wśród delikatnych materii i dziewczęcych, łagodnych barw. Kot siedział na balustradzie balkonu, tuż poza granicą tchnącego od szaleńca chłodu. Obydwaj starannie udawali, że mają się nawzajem w dupie. Kot miał ochotę rozorać twarz Iblisa pazurami, a Iblis wypatroszyć kota... i tak sobie siedzieli w obłoczkach wzajemnej chęci mordu, bo Salome gdzieś poszła, wymawiając się, że na chwilę jeno, wydać dyspozycje ghulom.

Szaleniec patrzył na odbicie własnej twarzy w lustrze Salome i wbrew sobie począł się zastanawiać, jaka była za życia... przynajmniej pamiętała, jaka była, nawet jeśli to było dla niej nie do zniesienia. Iblis widział za sobą pustkę.

Szczęknął klucz. Gdy Iblis się odwrócił, ujrzał, że Salome ze sporym wysiłkiem podnosi potężny rygiel i zabezpiecza nim drzwi, jakby fikuśny włoski zamek miał nie wystarczyć... W milczeniu patrzył, jak przegoniła kota z balustrady i zaryglowała również wyjście na taras.

- To konieczne? - sarknał.
- To mój dom i ja decyduję, co konieczne, a co zbędne.
- Mam oddać sztylet? - zakpił.
- Nie zabezpieczam siebie. Nie jesteś w stanie mnie skrzywdzić. Chronię świat. I ciebie również.

Sięgnęła za zapaskę spódnicy i położyła coś na stole, zamigotały ametysty. Iblisem targnęło. Potem zamarł, siedział jak zamieniony w kamień. Nie wziął bransoletki o zerwanym zapięciu do ręki, i bez tego dobrze wiedział, że należała do Anastazji, a przedtem do jej matki, dziewczyna się z nią nie rozstawała. Wszystko się zgadzało. Brakowało jednego fioletowego oczka. Anastazja tak rozpaczała po tym zgubionym kamuszku, że Manfred przewrócił zamek do góry nogami i potrząsał nim dobry tydzień. Ten brakujący kamyk Iblis do tej pory nosił w sakiewce.

- Znalazłam ją w jednej z cel, zakopaną w słomie. Mój człowiek poświadczył, że trzymali tam jakąś dziewkę, ale nie widział jej twarzy. Wczoraj gdzieś ją przenieśli - słowa Salome docierały do niego jak przez mgłę.


Wokół uchwytów dwóch kamyków zaschła zakrzepła krew. Iblis spojrzał szalonym wzrokiem w lustro i znalazł swe własne odbicie ohydniejszym niż zniekształcona twarz Trędowatej. Wrzasnął i uderzył w nie pięścią, a kiedy powstał, odwracając się do Salome, z rozczapierzonymi jak szpony palcami, Nosferatu o smutnych oczach po prostu zniknęła.

Iblis krzyczał i łkał, tłukł się pomiędzy sprzętami, dopóki nie poczuł mocnego uderzenia w tył głowy i nie zaległa lepka ciemność.

Pamiętał ciemność. Bardzo dobrze pamiętał ciemność. W tej ciemności na przemian śmiał się z nich, pokonanych, bo zdążył, bo wygrał, bo jemu się udało, i modlił się lękliwie by ci, którzy byli z nim, również dopadli swych ofiar. Pamiętał ciemność i strach w tej ciemności. Strach, że jeśli jego towarzyszom się nie udało... to wszystko wydarzy się jeszcze raz.

***

Jeszcze nim się obudził, czuł miękkie palce gładzące go po skroni i włosach, słyszał szeptane łagodnie słowa, zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, że nie jest za późno i zdąży odbić Anastazję.

Ocknął się z głową na podołku Salome, na ruinach roztrzaskanej w drobiazgi toaletki, wśród potłuczonego szkła i rozsypanych klejnotów. Obok siedział kot Salome i mordował go zielonym okiem. To pokryte bielmem było obojętne i zezowało gdzieś w bok, a Salome była ciepłym morzem łagodności i współczucia.

- Mówiłam, że zrobisz coś głupiego. Skończyło się na moim zwierciadle, na szczęście - wytknęła mu bez złości. - A teraz, jeśli nie planujesz już rozbijania moich skarbów, proponuję, byśmy udali się na ucztę do książęcej siostry. Wstań i ochędóż się, wyglądasz jak upiór. Twój gniew niewiele pomoże dziewczynie. Wiedzieć, a dać po sobie poznać, że wiesz, to w twojej sytuacji klęska. Musisz działać ostrożnie... a ja ci w tym pomogę. Wstań już proszę. Strasznie ciężki jesteś.
 
Asenat jest offline