Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2011, 18:58   #118
Wroblowaty
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Jeszcze chwilę temu emanujący tak silnie magią jak dół kloaczny emanuje smrodem, elf teraz jak gdyby nigdy nic biegł tuż za krasnoludem, w stronę topniejących pod naporem królewskiej konnicy sił Dunlandczyków. Kilka łbów zostało jeszcze do przetrącenia, kilka kończyn do połamania, wydawało by się, że przed Kh'aadzem i jego nadziakiem, jeszcze bardzo pracowita noc. Mała grupka dezerterująca z szyku, rzuciłą broń i bez łądu zaczęła uciekać, wprost na krasnoluda z jego elfim towarzyszem, gdy pierwszy chwycił się za rozbity udeżeniem tarczy nos, by sekudę później paść na ziemię z połamanymi od udeżenia obuchem żebrami, drugi nawet nie zorientował się, kiedy elfia klinga furkocząc w powietrzu otworzyła jego udową tętnicę... Pozostali niedoszli zdobywcy Tharbadu, postanowili odchylić drogę swojej ucieczki, byle ominąć dwójkę prących do przodu postaci...

Biegli nadal, a Ci nieliczni przeciwnicy, którzy mieli pecha znaleźć się zbyt blisko, lub nie w porę zaczęli się oddalać od szarżującego krasnoluda padali na ziemię pod ciężkimi ciosami nadziaka, Kh'aadz widząc, że przed nimi w zasadzie już czysta droga do królweskich odddziałów, a wróg jest w kompletnej rozsypce, rzucił krótkie spojrzenie do tyłu. Odwrócił się dokładnie w tym samym momencie, w którym ciało jego towarzysza, przeszył spazm bólu, wraz z opierzoną strzałą wdzierający się prosto do jego serca. Siła uderzenia rzuciłą Andarasem do przodu, powalając go na twarz, na i tak już śliski od krwi bruk. Kh'aadz z rosnącym przerażeniem patrzył na drgającą jeszcze, strzałę, sterczącą z pleców elfa.

- Nieeeeee !!! - Ryknął na całe gardło zrywając się w stronę przyjaciela, którego twarz twardo udeżyła o podłoże. Wydawało mu się, że pokonanie trzech metrów dzielących go od towarzysza zajmuje mu całą wieczność, wszystko na około działo się nienaturalnie powoli, przestały do niego docierać jakiekolwiek zewnętrze odgłosy z wyjątkiem jego ciężkich kroków i świszczącego, z każdym haustem powietrza, coraz słabszego i płytszego oddechu elfa, którego poprzysiągł strzec... Dopadł do niego, przyklękając od razu z biegu, rzucił dziko spojrzeniem na boki, samemu nie bardzo wiedząc czego tak ba prawdę szuka, czy strzelca, czy pomocy. Życie dosłownie wyciekało z każdą kroplą elfiej krwi, mieszającej się z piaskiem i brudem rynsztoku.

- Saaanitaaariuuuusz ! - Krasnolud wrzeszczał raz po raz biorąc elfa pod ramię i ciągnąc go jak najszybciej mógł w stronę króla.

- Bogowie, nigdy nic od was nie chciałem... Saaaanitarrriuuusz !

- I nadal nie chce! Ale jak zabierzecie go ze sobą, to pożałujecie, że nie zabiliście mnie puki była okazja!!! Saaanitariusz urwa!!!- Kh'aadz warczał swoistą modlitwę co raz przerywając ją nawoływaniem pomocy i prąc co sił do przodu, świszczący oddech, jeszcze w miarę wyraźny chwilę temu, już nie dochodził do jego uszu, mimo to biegł z Andarasem przerzuconym przez plecy i wzywał pomocy nie szczędząc gardła... Mając nadzieję, że nie jest już za późno...

...Gdy w jednej z baszt okalających most wraz z wojskowym cyrulikiem położyli go na wznak na stole, Kh'aadz wyjął nóż i rozciął delikatnie ubranie na plecach elfa, tak, aby znachor mógł łatwo dostać się do strzały.

- Ty w czepku urodzony S...synu! - sapnał z ulgą w głosie odkrywając co najprawdopodobniej uratowało życie jego szpiczastouchego drucha. Metalowa płytka wielkości dłoni, sprytnie schowana pod ubraniem, ułożona dokładnie pod lewą łopatką, jak się później okazało, identyczna z przodu na sercu. Strzała trafiła w brzeg ukrytego pancerza i ześlizgując się wytraciła nieco impet, przez co nie zagłębiła się w ciało elfa aż tak bardzo jakby mogła. Mimo to rana była poważna, ale nie wydobywały się z niej pęcherzyki powietrza, co znaczyło, że albo Andaras już nie oddycha, albo, co miał nadzieję, grot nie przebił się do płuca.

- Trzymaj się kretynie, słyszysz mnie? - rzucił cicho, ale z troską w głosie robiąc miejsce cyrulikowi, który, co patrząc po wprawie z jaką się zabierał do tematu, w swojej wojskowej karierze nie jeden grot już wydłubywał z trzewi...

- Spróbuj tylko z tego nie wyjść... To sam Cię ukatrupię... Słyszysz!?

--=O=--


Wieści z północy, były gorzej niż złe, tak więc Kh'aadz nie dziwił się, że król postanowił się niezwłocznie zbierać, a nadal śpiącego i majaczącego w malignie Andarasa, kazał zapakować wraz z resztą drużyny na statek na statek. Przed odpłynięciem zdążyli jedynie pochować Golina, krasnolud nie bardzo przepadający za zbyt dużymi ilościami wody w około, starał się nie wychodzić zbyt często na pokład, traktując siedzenie przy łóżku Andarasa jako świetną wymówkę. Medyk, który co prawda miał obiekcje ku temu, uważając, że chory powinien leżeć sam i nikt nie może mu przeszkadzać, pod groźbą kalectwa uniemożliwiającego dalsze wykonywanie zawodu okazał się być całkiem roztropnym człowiekiem i szybko przystał na propozycję, iż jeden krasnolud w tą czy w tamtą, na pewno nie zaszkodzi.

Mijały kolejne dni, Andaras nadal nieprzytomny bredził na zmianę o boginiach albo ciemności, Kh'aadz siedział i majstrował to przy uchwycie nowej tarczy, jaką nabył z królewskiej zbrojowni, żeby dopasować ją do swojej ręki, to przy paskach hełmu i naramienników, które mierzone na ludzi wymagały drobnych poprawek, żeby mogły leżeć na krasnoludzie jak druga skóra. Będzie musiał rozejrzeć się jeszcze za jakimś małym brzuścem lub napierśnikiem, bo jeśli przyjdzie się w przyszłości mierzyć z okrytymi złą sławą Uruk-Hai... to wysłużona kolczuga nie wystarczy. Po kilku kolejnych dniach, Dearbhail znowu przyszła do nich zajrzeć, tym razem, Andaras postanowił zrobić im wszystkim niespodziankę i po raz pierwszy odzyskał przytomność... Jak było do przewidzenia, Derbhail się tak ucieszyła, że na dzieńdobry zasypała ledwo żywego elfa bitewnymi opowieściami o tym co było jak go nie było, tak więc w mniej niż 10 minut Andaras był niemal na bieżąco z obecną sytuacją, plus jeszcze miał do przemyślenia konkluzje i spekulacje samej wojowniczki, które ta ochoczo przytaczała. Kh'aadz siedział z boku, z lekko spuszczoną głową, obawiał się tego momentu. Cieszył się, że elf wraca do zdrowia... ale bał się tej chwili, gdy się przebudzi i zostaną sam na sam... Ten moment w końcu nastał, gdy Derabhail wraz ze swoją rozradowaną i uśmiechniętą od ucha do ucha twarzą, cichutko zniknęła za drzwiami...

Odczekał chwilę gapiąc się w futrynę, po czym już nie tak wesoły jak dotąd, z pochmurną twarzą, przepełnioną zakłopotaniem obrócił się w stronę elfa.
- Tjaaaa... - westchnął przeciągle zbierając się w sobie... Na kilometr śmierdziało, że to co siedzi brodaczowi w głowie, ciąży mu bardzo. Nabrał w końcu powietrza w płuca, wstrzymał je przez chwilę, po czym z nieukrywanym żalem i smutkiem, wydobył z siebie ciche...
- Przepraszam. - Kh’aadz przyżekł, że będzie przy Andarasie i będzie go chronił, bo ten uratował mu życe... A teraz, gdy przyszła godzina próby, zawiódł i jego przyjaciel tylko cudem uniknął śmierci. Czuł się podle.

- To raczej ja dziękuje. Za wyniesienie z bitwy. To robota zabójców wrogów a może kolegów Perły. Strzelał z daleka nic nie mogłeś poradzić. Niech cie nie zadręcza krasnoludzka duma.- tu elf mimo, że zmęczony wyraźnie się uśmiechnął. Śmiejąc się na wspomnienie poprzedniego sporu. Mrugnął zawadiacko okiem do krasnoluda, ale ten jakby nie przyjmował do swojej świadomości, że wszystko jest w porządku.

-Żyjemy a przed nami jeszcze wiele wyzwań. Nie mam już sił czas się zdrzemnąć. - Andaras przymknął oczy i znowu pogrążył się we śnie...
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline