Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2011, 23:18   #119
Zekhinta
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Dearbhail sądziła, że noc będzie ciężka. Nie spodziewała się jednak, że dzień, który po niej nastanie będzie bardziej mroczny i przygnębiający. Zawsze się mówi, że każdy nowy poranek przynosi nadzieję. Czy i tak było tym razem?

Młoda wojowniczka z Rohanu siedziała na podłodze w stajni i patrzyła się na boksy. W jednym z nich był Bestia. W drugim Hazelhoof, który ciągle patrzyła się w stronę dziewczyny, rżąc cichutko od czasu do czasu. W stajni znalazło się też miejsce dla Caomhnoira. Koń spał teraz spokojnie, pozbawiony ciężaru siodła i uzdy, jego boki unosiły się i opadały miarowo w głębokim, równym oddechu. Rohirka patrzyła na wszystkie trzy konie nie potrafiąc się cieszyć z tej sytuacji. Wizyta w stajni zawsze była dla niej odskocznią od problemów. Dziewczyna kochała konie, a zwłaszcza swojego Hazelhoof’a i, chociaż było kilku bliskich jej ludzi, to jednak on był jej najlepszym przyjacielem.

Na myśli o bliskich westchnęła ciężko. Trian i Bergo byli daleko. Tak samo jak ukochany ojciec i jej matka. Dziewczyna zastanawiała się, co dzieje się w jej ojczyźnie. Czy i tam ludzie walczą o przetrwanie? Czy jej rodacy również stawiają opór atakującym armiom? Walczą z ludźmi czy orkami? Jeśli i tam rozpętała się wojna, to czy wszyscy zostali zmobilizowani do walki? Jeśli tak, to matka zostanie sama. Ojciec pójdzie walczyć, chociaż nie jest wojownikiem jest silny i umie posłużyć się mieczem. Bergo tak samo. Może na konia nie wsiądzie, ale na pewno jego siła przyda się w walce.

A Trian? Czy właśnie teraz, wiele kilometrów stąd wysłuchuje rozkazu króla? Może właśnie prowadzi swój eored do walki? Albo jest na jakiejś naradzie? Albo już...

Dearbhail zerwała się na równe nogi tak gwałtownie, że spłoszyła konie, które zaczęły niespokojnie rzucać łbami. Któryś zarżał głośno, ze strachem, inny zaczął niespokojnie stąpać w swoim boksie. Chłopiec stajenny, zaniepokojony tym rozgardiaszem wbiegł szybko do środka, uspokoił zwierzęta. Rozejrzał się po pomieszczeniu, ale oprócz niego i koni nie było tam nikogo.

Rohirka bowiem wybiegła ze stajni tak szybko, jak przed chwilą stanęła na nogi. Biegła przez dziedziniec, bez celu, przed siebie. Schody. Korytarz. Zakręt. Drzwi. Schody. Powiew wiatru na twarzy. Zatrzymała się dopiero, gdy zaczęła tracić dech. Serce obijało się boleśnie o żebra, płuca paliły nieprzyjemnie, mięśnie były otępiałe. Dziewczyna zachwiała się na nogach i zaczęła gorączkowo łapać powietrze. Jednak ten wysiłek fizyczny uspokoił jej myśli. Wyrzuciła z głowy przerażającą idee, która się tam przed chwilą pojawiła.

Po kilku minutach Dearbhail doszła całkowicie do siebie. Rozejrzała się i z zaskoczeniem stwierdziła, że stoi na murach zamku, w tym samym miejscu co wczoraj wieczorem. Miasto w świetle słońca wyglądało strasznie. Spalone, zniszczone, zburzone. Królewscy ludzie uwijali się w nim, pilnując, szukając ocalałych, porządkując miasto. Dziewczyna odszukała wzrokiem miejsce, gdzie jeszcze kilka godzin temu stały słupy. Wtedy to postanowiła, że uratuje Golina. Że nie da mu zginąć. Nie mogła na to pozwolić. Zarówno ze zwykłych, egoistycznych powodów jak i wyższych pobudek. Nie chciała, żeby zginął, bo był dobrym człowiekiem. Nie chciała, żeby zginął bo miała nadzieję, że będzie mu dane jeszcze długie i szczęśliwe życie. No i w końcu, nie chciała, żeby zginął, bo chciała mu powiedzieć, że go przeprasza i, że jest mu wdzięczna za wszystko, co dla niej zrobił. Za to, że się nią opiekował. Za to, że jej pomagał. Za to, że był przy niej w momencie, gdy jej życie znalazło się w niebezpieczeństwie.

Teraz było już jednak za późno. Wiedziała, że już nigdy nie będzie miała okazji z nim porozmawiać. Golin zginął na jej oczach, tuż przed nią a ona nie była wystarczająco silna, aby mu pomóc.

Westchnęła cichutko i z zaskoczeniem zdała sobie sprawę z tego, że o dziwo, z jej oczu nie płyną łzy. Wydawało się jej, że powinna płakać. Przecież zginął jej przyjaciel, czuła się winna jego śmierci. A jednak, nie mogła płakać. Czemu? Czyżby jednak jej nie obchodził aż tak bardzo? A może nie miała już czym płakać? Nie potrafiła odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Zrezygnowana wróciła się do schodów na dziedziniec. Wolno skierowała swe kroki do zamku i tam w stronę komnat, których im użyczono. Gdy mijała komnatę, w której jeszcze wczoraj mieszkał Perła zatrzymała się gwałtownie.

Zaraz po skończonej walce, gdy obili miasto, próbowali się odnaleźć w tłumie. Endymiona Dearbhail miała ciągle w polu widzenia, jednak musiała odszukać Kh’aadza i Andarasa, to była im winna. Gdy w końcu się do nich przebiła, czekała ją niezbyt miła niespodzianka. Drużyna jednak była prawie w komplecie. Prawie. Brakowało Perły. W okrojonym składzie, bo elf był jednak ciężko ranny i został szybko zabrany do zamku, zabrali się za poszukiwania. Zmęczeni fizycznie i psychicznie przeczesywali miasto. I chociaż każde z nich poszło swoja drogą efekt był marny.

Nigdzie nie mogli znaleźć Perły. Kolejny powód do zmartwień. Dziewczyna wolałaby wiedzieć, co się stało. Nawet, gdyby odpowiedź na pytanie co stało się z Valamirem miała by być przygnębiająca. To lepsze, niż takie zawieszenie w niepewności.

Szybko otrząsnęła się z tych myśli. Miała bowiem jedną, bardzo ważną w jej odczuciu sprawę do załatwienia.

Dearbhail praktycznie wymusiła na medyku, aby pozwolił jej wejść do Andarasa. Na chwilkę, tylko kilka słów, muszę zobaczyć, jak się czuje... i tym podobne argumenty padały z jej ust. W końcu, najprawdopodobniej mający już dość jej terkotania pozwolił jej na kilka minut. Dziewczyna wparowała do komnaty elfa z przyklejonym na twarzy trochę sztucznym, ale jednak szerokim uśmiechem.

- Hej-nie-będę-cię-długo-męczyć-powiedz-mi-tylko-jak-się-czujesz-czy-wszystko-w-porządku? - jej słowa miały szybkość strzały, wystrzelonej przez elfiego łucznika i zostały powiedziane na jednym wydechu, chociaż można by z nich na spokojnie ułożyć ze dwa, trzy zdania.

Znachor co prawda kategorycznie wzbraniał się przed obecnością osób trzecich w pomieszczeniu rannego, ale Kh’aadz w tym wypadku potrafił być nad wyraz przekonujący. Krasnolud, który już siedział w środku i nie odstępował łóżka przyjaciela na krok spojrzał w stronę wejścia, w którym stanęła młoda wojowniczka.

- Na razie śpi... - odpowiedział spokojnie. - Ale usiądź na chwilę jeśli chcesz. - zapraszającym gestem wskazał wolny taboret przy łóżku.

Dziewczyna dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że w pokoju jest oprócz niej ktoś jeszcze. Zmieszała się, ale chętnie skorzystała z propozycji krasnoluda. Gdy tylko usiadła, od razu zapytała cicho:

- Co z nim? Wyliże się z tego?

- Kto go tam wie... - odpowiedział krasnolud słabo maskując zatroskanie w swoim głosie.

Elf jakby obudzony wtargnięciem dziewczyny

-Wyliże się wyliże.- powiedział lekko przy tym pochrypując. Z racji tego że budził się kilka razy w majakach. Zapytał upewniając się -Jesteśmy na statku. Czy to w głowie mi jeszcze chybocze?

Dearbhail drgnęła, zaskoczona tym, że Andaras się obudził. Na jej twarzy jednak wykwitł prawdziwie szczery uśmiech.

- Jeszcze nie! Ale teraz, skoro miasto odbite, pewnie będziemy wkrótce wyruszać... Tak się ciesze, że nic ci nie jest! To znaczy, no, że nic poważnego. E, chciałam powiedzieć, że... no wiesz, mogło być gorzej - zakończyła kulawo.

- Co prawda w majakach gadałeś niemal równie sensownie co zawsze... Ale dobrze Cię znowu słyszeć czarnoksiężniku... - krasnolud wydukał zadziwiająco ciepłym głosem

- Miło was widzieć. Znaczy że żyjecie co z resztą?- dla elfa towarzysze byli bardzo ważni. Ważniejsi może od niego samego.

- Z Endymionem wszystko w porządku - odparła szybko.- Trochę stłuczeń, ale co się dziwić, mamy za sobą ciężką walkę. Jak będziesz na siłach, to ci wszystko opowiem - ciężko było rozeznać, czy to groźba, czy obietnica, gdy przy tych słowach oczy dziewczyny zabłyszczały z dumy - bo jest co opowiadać. Ale się działo! - Po tym wykrzykniku Dearbhail umilkła na chwilę, wyglądało, jakby szukała odpowiednich słów. - Niestety... nie udało nam się dotrzeć do Golina na czas. No i w tej całej zawierusze zaginał Perła. Mam nadzieje, że nie zginął! To by było okropne! - zakończyła ponurym głosem. Spuściła głowę, jasnoblond włosy zakryły częściowo jej twarz.

- Perły nie ma? Niech go szlak- elf zakrztusił się jeszcze trochę. Tacy ludzie jak on nie znikają bez powodu dziewczyno. Patrząc na mój stan i łącząc to z faktem że miał pilnować moich pleców obawiam się najgorszego. Skoro nie wrócił do naszego wypłynięcia znaczy że nie wróci nigdy. Mogę się mylić więc nie martwmy się na zapas, powiedział widząc że dziewczyna smutnieje. Opowiadaj- elf poprawił się na poduszce, podciągając ją bardziej pod plecy. -Sił może dużo nie mam ale starczy już tego leżenia. Chwila historii nie zawadzi.

- Albo grubo się przeceniasz, albo nie znasz w ogóle naszej dziewczynki. - Kh’aadz zażartował odsuwając się nieco na swoim taborecie, robiąc miejsce dla oratorki.

Dearbhail niepewnie podniosła głowę i chwilkę zastanawiała się, co ma zrobić. Z jednej strony korciło ją, ach, jakże miała ochotę wszystko opowiedzieć, ale z drugiej nie chciała męczyć Andarasa. W końcu jednak wrodzona beztroska wygrała wewnętrzną walkę. Co prawda zarumieniła się na słowa Kh’aadza, ale nie zmieszały ją one na zbyt długi czas.
- Nie uwierzysz! Ubiłam orka! To znaczy, walczyłam z nim! Było ich dwóch, siedzieli w chaszczach i ja ich zobaczyłam i powiedziałam o tym Endymionowi. No i poszliśmy za nimi. I zaczęliśmy walczyć i Endymion walczył z tym większym ale mi się trafił ten brzydszy, ale go pokonałam! - tu dziewczyna wstała z taboretu i zaczęła gestykulować do wtóru swojej opowieści. - Najpierw go ciachnęłam, ale on sparował mój cios. I w ogóle, skubany ciągle nie dawał się usiec! Potem mi zniknął i zaatakował znienacka, ale ja aż taka głupia nie jestem! Przejrzałam go i jak mu wbiłam miecz w bebechy, jak go nie trzasnęłam w tę paskudną gębę! To nawet Endymion mnie pochwalił! - zakończyła niesamowicie z siebie dumna, siadając z powrotem na taborecie. - Było ich tylko dwóch, ale Endymiona i tak to zaniepokoiło. Potem wkroczyliśmy do miasta, spotkaliśmy się chwilę, wtedy, co zauważyliśmy tych konnych. No wy polecieliście przodem, Endymion i ja zostaliśmy. Ci konni byli z Bree. I nie tylko, ale okazało się, że miasto zostało zaatakowane. Nie Tharbard, tylko Bree. Przez okrów... Potem razem z konnymi ruszyliśmy w stronę portu. Cały czas walcząc. Cały czas - jej głos trochę osłabł, ale po chwili wróciła do dawnego wigoru. - Ani Endymion, ani ja sie nie daliśmy! Usiekliśmy tylu przeciwników, że aż głowa mała! Potem dotarliśmy do portu... Król był cały i zdrowy, opanowaliśmy miasto ale... ale nie zdążyłam uratować Golina. - Tu ponownie jej głos stał się cichszy. My weszliśmy do miasta. My walczyliśmy. My dosiedliśmy koni. My prowadziliśmy kawalerię. My dotarliśmy do portu... w tej litanii tego, jaka dobra była ich drużyna niczym cios obuchem było nagłe przejście na ja. Ja nie ocaliłam Golina. Dziewczyna jednak znowu uśmiechnęła się sztucznie i spojrzała elfowi prosto w oczy.
- Ale cieszę się, że z tobą jest lepiej. Zobaczysz, chwila moment i będziesz zdrów jak ryba. Mam nadzieje, że cię nie zanudziłam?

-Nie nie.-elf uśmiechnął się -Endymion miał racje dzielnie się sprawiłaś. Moje gratulację. Golinowi widać pomóc się nie dało. Mam nadzieje że zadbasz o wzięcie naszych koni?

Dearbhail pokiwała głową. Spojrzała na Andarasa i widziała zmęczenie malujące się na jego twarzy. Zrozumiała, że nie ma prawa go więcej męczyć. Wstała ze swojego miejsca, odwróciła sie, ale po chwili jakby namyśliła i ponownie zwróciła w stronę elfa. Złapała lekko swoją dłoń w jego dłonie, uścisnęła ją po przyjacielsku.

- Trzymaj się - rzuciła z uśmiechem, po czym wyszła z komnaty.

Cieszyła się, że to Andaras zaproponował, aby zabrać ze sobą konie. Ona sama nie chciała zostawiać Hazelhoofa ale bała się, że gdyby postulowała za zabraniem zwierzaka zostało by to uznane za dziecinną zachciankę. Ale skoro Andaras też chce zabrać ze sobą Bestię, to zupełnie inna sprawa!

Podniesiona tym na duchu dziewczyna znalazła się w stajni w tempie jeszcze szybszym, niż wcześniej z niej uciekła. Batalia przeprowadzona z nadwornym weterynarzem wspomaganym przez chłopca stajennego na pewno nie zapisała się w żadnej kronice czy pieśni, ale Dearbhail była z niej niesamowicie dumna. Przede wszystkim dlatego, że okazała się wygrana dla młodej wojowniczki. Zostało ustalone, że konie mają być gotowe do drogi i że weterynarz ma przygotować dla nich zapas leków i opatrunków, które można zabrać ze sobą w podróż.

Podróż... gdy sprawa z końmi została załatwiona Dearbhail udała się do swojej komnaty, aby zebrać wszystkie rzeczy. Wiele tego nie było, ale wolała być gotowa. Oczyściła zbroję, każdą jej część osobno. Owinęła ją potem w materiał i zapakowała szczelnie licząc na to, że w najbliższych dniach nie będzie potrzebna. Równie dokładnie zajęła się mieczem. Po jakimś czasie leżał obok zbroi i tarczy oraz reszty manatków gotowy do zabrania na statek.

Gdy dziewczyna zakończyła tę pracę, słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Za chwilę miał się zacząć pogrzeb Golina, a po nim podróż na południe. Zanim jednak to się stanie, Dearbhail musiała zrobić jeszcze jedną rzecz...

***

Pogrzeb Golina był, w odczuciu młodej wojowniczki, podniosły i smutny. Choć nie zjawiło się na nim wiele osób, każdy z obecnych żegnał przyjaciela. Dearbhail pojawiła się jako jedna z ostatnich, nieśmiało weszła pomiędzy obecnych żałobników. Nieśmiało, bo zrobiła coś, czego nie zrobiła z własnej woli od wielu, wielu lat. Na pogrzeb założyła długą, czarną suknię. Na pierwszy rzut oka nie widać było, że to nie jej strój – zdawało się prawie, że to suknia szyta na miarę. Było to jednak mylne wrażenie. Rohirka nawet nie miała przy sobie takich ubrań. Czarną, żałobną suknię pożyczyła na szybko od jednej z dziewczyn służących na zamku. Wojowniczka była prawdziwie wzruszona, gdy kobiety, wysłuchawszy jej prośby, szybko rozpuściły między sobą wici i już godzinę później w jej pokoju znalazło się kilka sukien, z których mogła wybierać do woli. Znalazła jedną, pasującą do jej wzrostu. Niezbyt fortunnie układała się na reszcie sylwetki, ale mogła ujść w tłoku.

Dearbhail w czasie pogrzebu była milcząca, poważna, patrzyła prosto w płonący stos. Zachwyciło ją to, że Golin otrzymał ceremonię godną królów. Zasługiwał na to. Dziewczyna widziała, że Endymion bardzo przeżywa całą tę sytuację. Chciała powiedzieć mu jakieś słowo pocieszenie, ale nie mogła żadnego znaleźć. Stała więc tylko milcząca, modląc się w duchu aby dusza Golina zaznała spokoju gdziekolwiek się udaje.

Ogień powoli trawił ciało strażnika. Zapadał zmrok. I gdy było już po wszystkim, gdy ceremonia dobiegła końca a żałobnicy zaczęli się rozchodzić, Dearbhail nie wiedziała, czy to dlatego, że coś jej wpadło do oka, czy może dlatego, że dym ze stosu podrażnił oczy, ale popłynęły z nich gorące, gęste łzy.

***

Podróż statkiem na początku była dla Dearbhail niesamowicie ciekawym przeżyciem. Co i raz przeszkadzała marynarzom zadając pytania dotyczące żeglugi. Szybko jednak zdała sobie sprawę z tego, że tylko im zawadza i zaczęła spędzać czas stojąc na pokładzie i obserwując morze. Często też siedziała z Hazelhoofem i Bestią, zaczęła również sama się sobą zajmować. Jednakże, gdy tylko miała okazję, wdawała się w rozmowy z kimkolwiek, kto wyraził ochotę na spędzenie z nią odrobiny czasu.

Im bliżej byli celu, tym bardziej dziewczyna stawała się podekscytowana. To, co wydarzyło się na północy, zostało na północy. Wiedziała, że nigdy nie wyrzuci tego z pamięci i wiedziała, że to, czego dowiedzieli się o oddziałach, nie, o armii orków to poważna sprawa, zagrożenie dla każdego człowieka w Śródziemiu. Ale teraz, w tym właśnie momencie chciała znowu poczuć się jak kiedyś, nieskrępowana, beztroska i żądna przygód.

Wiedziała, że już wkrótce nie będzie mogła pozwolić sobie na ten luksus.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline