Droga do miejsca, o którym wspominała znaleziona przez starego brodacza notatka, zajęła im tydzień czasu. Tydzień jazdy przez las, zniszczone przez wojenną zawieruchę wsie i sioła, zrujnowane gospodarstwa i z rzadka napotykane, podnoszące się z upadku osady, w których ludzie bardziej przypominali zwierzęta niż rozumne istoty.
Nie wszyscy dotarli do celu podróży. Już na samym jej początku, tuż po opuszczeniu Ruhrhoff, zarówno Angus jak i Bruno odeszli. Tak po prostu, spakowali swoje manatki i w nocy, bez słowa zniknęli. Jaki był powód owego odejścia, można było tylko spekulować. Być może spowodowała to utrata wiary w boskość Karla, a oferowane przez Fredericka pieniądze nie stanowiły dla nich wystarczającej zachęty. Rankiem, gdy zorientowali się, że towarzyszy nie ma, Jost skwitował ich decyzję paroma przekleństwami i gorzkimi słowami. Potem wyruszyli dalej, nie było sensu rozwodzić się nad całą sprawą, choć każdy w sercu czuł, że w zredukowanej do trzech osób grupie ich szanse na powodzenie całego przedsięwzięcia znacznie spadają.
Ogromna posiadłość, nazywana Willą Hahn była, podobnie jak wszystko przez co przetoczył się walec wojny, w opłakanym stanie. Wszędzie widoczne były zniszczenia. Jednak nie one były najgorsze. Widać też było wpływ Chaosu. Co krok, poczynając od rozbitej bramy napotykali oznaki spaczenia. A to jakieś narośla na murze, sadzawkę pełną bulgoczącej, cuchnącej cieczy czy też kałuże pełne mieniącego się wieloma kolorami błota, które ostrożnie obchodzili, uważając aby w nie nie wdepnąć. Dom musiał być kiedyś piękny, jednak teraz był niczym więcej jak splugawioną ruiną. Podobnie rzecz się miała z pozostałymi budynkami. - No to przynajmniej wiemy, żeśmy są na dobrym tropie – powiedział Jost, gdy w stajni, obok obgryzionego szkieletu konia, znaleźli wóz i trumienkę. Tę samą, z którą Tobias uciekł w Altdorfie. – Ciekawe gdzie są teraz?
Potem jeszcze obeszli cały, trzypiętrowy budynek naokoło, jednak nie udało się im dostrzec żadnych śladów ludzkiej obecności. Gdzie w takim razie ukrywał się Tobias z dzieckiem? Jost widział tylko dwie możliwości. - Albo są w środku tego domostwa – wskazał ręką na willę, po czym przeniósł wzrok na ponury żywopłot. – Albo tam... - Chyba się nie za bardzo możemy rozdzielić – stwierdził chwilę potem. Już kierował swoje kroki w kierunku wejścia do rezydencji. – Trzeba zobaczyć co jest w środku. Ta Splugawiona Świątynia może być wszędzie...
Odkaszlnął gdy stanął w progu, za lekko uchylonymi drzwiami panowała ciemność i zaduch. Wszystko pokrywały narośla, które musiały być źródłem nieprzyjemnego odoru. Jost wyciągnął zza pazuchy chustkę i zatkał sobie usta. Przecież owe zarodniki mogły być szkodliwe dla zdrowia. Zrobił krok naprzód i zagłębił się w mroczne wejście. Miał zamiar szybko spenetrować pomieszczenia i jak najszybciej opuścić to miejsce. Miał cichą nadzieję, że nikogo tu nie będzie, a owa świątynia, o której wspominał Vanderpeer będzie na świeżym powietrzu. Ostatnie stwierdzenie wywołało u Josta śmiech. Kultyści Nurgle’a i świeże powietrze, dobre sobie... Hehe... |