Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-07-2011, 20:29   #291
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Angus pospieszał ja mógł. Odpaśli tylko konie, czego dopilnował sam. Wolał stajnie od wnętrza knajpy, zaraza odstraszała go bardzo skutecznie. Dowiedzieli się tylko że pozostają na tropie, zarówno Tobiasz jak i Karl byli przed nimi. Tajemnicza kobieta też, co niepokoiło Angusa. Nie byli dla niej przeciwnikami, a dzięki wskazówkom z ICH pamiętnika zmierzała prosto do celu.

Odnaleźli wioskę Ansela. Dzięki informacjom uzyskanym przez Soe, nie musieli tracić czasu na przepytywanie miejscowych. Potwierdziło się to, czego obawiał się Albiończyk. Tutaj także panowała zaraza. Odnaleźli dom, Angus sprawdził broń i rozglądał się pilnie. Uwiązał konia przed budynkiem, wybierając pewniejszy konar drzewa niż balaskę spróchniałego płotu. Weszli ostrożnie do opuszczonego domu i szybko okazało się że byli tu inni przed nimi. Zaraz się też okazało iż suchy opis w pamiętniku Ansela to jedno, a makabryczna zawartość piwniczki to drugie. Angus zbladł jak pergamin, chwycił się ręką za usta i wybiegł na górę. Okropność. I nigdzie naszyjnika, trop się urywał.

Krzyk Soe spowodował że zebrał się w sobie. Pułapka. Mutanci wrzeszcząc już gnali w ich kierunku, a albiończyk wyglądał uważnie ich kolejnej fali z innego kierunku. Wyrwał pistolet zza pasa i przymierzył do mutanta w włócznią. Wydał mu się najgroźniejszym przeciwnikiem. Strzał huknął, Angus zaś wyciągnął pałasz z pochwy i przygotował się do obrony.

[Rzut w Kostnicy: 10]
[Rzut w Kostnicy: 14]
 
Harard jest offline  
Stary 14-07-2011, 22:41   #292
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Dość niespodziewanie, nawet dla nich samych, ta walka miała być zupełnie inna niż ostatnia, stoczona na dachu kamienicy w Altdorfie. Nie byli tu nieprzygotowani, a napastnicy byli doskonale widoczni w świetle dnia. To akurat mogła być wada, patrząc na ich paskudną aparycję, ale ułatwiała walkę. No i nie byli to wielcy myśliciele. Zwyczajnie szarżowali do przodu. Najpierw brzęknęła cięciwa kuszy, a Bruno z satysfakcją ujrzał, jak bełt wbija się głęboko najpierw w rój much a ułamek sekundy później - w znajdującego się w jego środku mutanta, natychmiast zwalonego z nóg. Pofrunął sztylet Soe, ale on spudłował, natomiast znacznie więcej szczęścia miał Angus, gdy kula jego pistoletu odłupała kawałek szczęki pokrytego ropieniami potwora, który zaczął wrzeszczeć z bólu i mimowolnie łapiąc się za twarz. Pozostała dwójka nagle straciła rezon, ale teraz nie miała już wyjścia - musiała bronić się przed czwórką ludzi jednocześnie i dosłownie kilka chwil później była już martwa. Wygrali to nawet bez jednego zadrapania, dobijając także rannych.
Była to zadziwiająco żałosna zasadzka. A może zwyczajnie mieli dużo szczęścia?

Szczęście wygrzebało się z krzaków z zakrwawionym toporem. Degnar szczerzył się z zadowoleniem, wcześniej pozbywając się dwóch innych mutantów, które czekały w krzakach, obserwując przejeżdżających przez wioskę ludzi. Wyglądał marnie, ubrudzony, niedospany i zmęczony, poza tym najwyraźniej przynajmniej jednemu z zabitych poszła tętnica i teraz miał na sobie także sporo cuchnącej juchy, dobrze, że przynajmniej czerwonej. Jego pogoń za Vanderpeerem tutaj się urywała, gdyż kultyście udało się go wyprzedzić, ale krasnolud przypadkiem natrafił teraz nie tylko na mutantów, ale także swoich kompanionów, których zostawił w Altdorfie. Patrzyli na niego teraz dziwnie, najwyraźniej żądając wyjaśnień.
Najpierw jednakże miał im do pokazania co innego. Kartkę, którą zabrał z ciała jednego z dwóch innych mutantów, zabitych trzy dni temu. Zaskoczył ich w opuszczonej chacie, niedaleko przed Kietchdorfem.

"Weź trochę swoich najlepszych ludzi i czekaj przy domu Vormana. Podejrzewam, że ktoś za mną podąża. Musimy przeprowadzić ceremonię dla Mistrza Hahn, przeprowadzić ją bez żadnych kłopotów lub zakłóceń. Poinstruuję arcykapłana co musi zrobić. Kiedy rozwiążesz mój problem, spotkamy się w Splugawionej Świątyni, pomożesz mi w przygotowaniach."
Nie było podpisu, ale przekaz był jasny. Nikt z nich nie wiedział nic o żadnej splugawionej świątyni, ale Degnar dowiedział się co nieco o Hahnie. Jego Willa ponoć miała być wielką posiadłością, zbudowana przez Lucjusza Hahna dla całej jego rodziny. Ponoć była tydzień drogi w kierunku Wolfenburga, ale nikt z pytanych w tych okolicach ludzi nie miał pojęcia, czy jeszcze stoi.
 
Sekal jest offline  
Stary 16-07-2011, 09:26   #293
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
- No, niech mi kleszcze zadek oblezą, jeśli to nie moje ulubione człeczyny! - rozpromienił się khazad, podchodząc do grupy z szeroko rozpostartymi ramionami.
- Tak żem sobie właśnie myślał, że znajdę was pewnikiem gdzieś, gdzie by się żaden rozsądny człek nie zapuścił! - rozejrzał się po podłej, okrytej morowym powietrzem mieścinie. - Ale żeby aż tak was do matuli-śmierci gnało?
Nim jednak przyjął dawnych przyjaciół w serdeczne objęcia, zatrzymał się, jakby sobie coś przypomniał.
- Heil Karl? - rzucił niepewnie.
Nie dostrzegając maślanych, natchnionych ślepi odetchnął z ulgą.
- Nawet nie wiecie jakim jest rad, że wam wreszcie te głupoty ze łba wywiało!
Uścisnął ich mocno, nie oszczędzając nieznanego mu człeka.
- Widzę, że dokoptowaliście sobie też nowego kompana! - zmierzył postać wzrokiem. - A tobie, druhu, czemu nadmiernie żywot ciąży, żeś do takiej kompanii dołączył?

Gdy skończyły się już pogaduchy, podszedł ostrożnie na skraj pobliskiego lasu, próbując dojrzeć jakąś zdatną do wojażu ścieżynkę.
- To którędy do tego całego Wolfenburga?
 
Tadeus jest offline  
Stary 17-07-2011, 19:43   #294
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Soe popatrzyła na trupy, a potem na swój zakrwawiony miecz. Zaczynała wierzyć, że te obrzydlistwa wcale jej już nie ruszają. Było jej trochę niedobrze, ale czuła ulgę widząc, że nie żyją, a oni obeszli się bez strat. Zmusiła się, aby przyjrzeć się choć trochę każdemu z nich. Nie miała pojęcia, a ostatecznie i tak nie zbliżyła się do tego otoczonego rojem much. Dlaczego na świecie było coś, co aż tak niszczyło ludzi? To było niesprawiedliwe. Przecież ta kobieta była piękna. Mimo swojej niebieskiej skóry, rozprutego brzucha i okropnego grymasu na twarzy. Tam gdzieś, kiedyś, była piękna.
Soe zadrżała, niespodziewanie przytulając się do Josta i otaczając ramieniem jego rękę.
- Nie chcę się nigdy stać taka... jak oni.
Przełknęła ślinę. Nawet mówienie o nich, jak o ludziach a nie zwierzętach, było trudne. Chciała się stąd oddalić, nawet nie mając ochoty przeszukiwać ich ciał w poszukiwaniu jakichś wskazówek.

I wtedy pojawił się uśmiechnięty Degnar i jakby nigdy nic zaczął się witać. Soe otworzyła szeroko usta a potem uderzyła go w pierś swoją małą piąstką, czego pewnie nawet nie poczuł.
- Jak mogłeś! Najpierw nas opuściłeś, a teraz się witasz jakby nigdy nic!
Prawie na niego wrzasnęła. Ale przynajmniej natychmiast zapomniała o mutantach.
- Nie przytulę się do ciebie, zapomnij. Śmierdzisz jeszcze gorzej niż my!
Nie mogła jednak odrzucić uczucia sympatii, którą czuła do nieco zdziwaczałego khazada. Ostatecznie też się uśmiechnęła.
- Ale nie myśl sobie, że ci odpuszczę. Opowiadaj jak się tu znalazłeś. Ze szczegółami! Potem mogę ci powiedzieć jak obijałam sobie tyłek o siodło. Wiesz, potrzebuje silnych dłoni do masowania.
Zaśmiała się i szturchnęła go pod żebra. Musieli sobie jakoś uprzyjemnić jakoś kolejne dni nudnej wędrówki.
 
Lady jest offline  
Stary 17-07-2011, 21:01   #295
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
- No patrzajta, jak to małe się boczy! A jakie to pyskate się zrobiło! - odparł z rechotem, rozmasowując ugodzony bok. - I jeszcze po tym wszystkim opowiastek żąda! Ha! Gdyby nie to żem już stary i schorowany, to bym ci ten wytrzęsiony zadek pasem złoił!
Ponownie wybuchnął gromkim śmiechem.
- Ach, brakowało mi was, wy pomylone człeczyny!

W końcu klasnął w dłonie, sadowiąc swój obszerny zadek na pobliskim murku.
- W gruncie rzeczy nie dziwie wam się jednak, że palicie się do poznania mych dziejów. Wszak nie obce wam są i opowiastki z wcześniejszych chwalebnych wojażów! Niech mi broda wypadnie, jeśli tym razem było gorzej! Wszystko zaczęło się od...

-... i wtedy żem ruszył w pościg za tym całym Wanderpipem, czy jak mu tam! A powiem wam, że lekko nie było! Nikczemnik poznał się od razu na mej cielesnej obszerności i począł kluczyć, jak szalony między straganami! Prawo i lewo, lewo i prawo! A moje brzuszysko rozhuśtane już nie na żarty poszło w tany, przelewając się na coraz to przeciwległe boki, do nadanego rytmu! W końcu na trzecim zakręcie żem już się nie wyrobił. Zarzuciło mną i poooleciałem jako ta gęś, abo inny nielot, prosto w stoisko ze śledziami! A on mi zniknął, kiep parszywy. Ale to jeszcze nie koniec był bo...

-... kule armatnie świszczały nam wszędzie nad łbami, ogień, dym i drzazgi haratały i smoliły nasze przyodziewki! Ale żeśmy walczyli! Znaczy się.... oni się bili! Straż z piratami jakiemiś na rzece!


- A ja na tej całej chybotliwie łajbie Strzyganów, co mnie po dobroci ze sobą zabrali. Ale i tam się toporzyskiem narobiłem! Łotry wlazły bowiem na nasz pokład skraść wątpliwą cnotę strzygańskich bab! A że wątpliwa, to wiem, co mówię, bo mnie młódki nocami bodły tymi swoimi wychudłymi kulasami, coby do chędożek nakłonić. Tak po prawdzie, to dopiero później wydumałem, że tylko po to mnie zabrali... zapewne słyszeli, co się gada o khazadach i ich masywnym orężu...
- No ale gadam wam co dalej na tej rzece... Coraz więcej ich się wlewało i po chwili cała bitka przeniosła się do nas! Między Strzygan! Cóż to za widowisko było! Jucha tryskała wszędzie! Sam żem w oko zresztą dostał obfitym jej strumieniem, tak żem zupełnie oślepiony wystąpił z pluskiem za pokład, prosto w zabójcze głębiny! Myślałem już, że to mój koniec, gdy...




-... drugi dzień broniliśmy już murów przed atakami plugawców! Ach cóż to był za piękny bój! Do dzisiaj od huku armat brzęczy mi w lewym uchu, gdy raczę się trunkiem! Mało brakowało a i prawe jajco bym stracił, gdy nieopatrznie wystąpiłem za róg podczas wrażego ostrzału! Ale Przodkowie czuwali nad rodowym dziedzictwem! Tedy żeśmy w końcu wyparli ich za mury i przeszli do ataku! Jak jeden mąż, masywną, bohaterską szarżą z bojowym okrzykiem na ustach! Prosto w rozstawione przez nich wilcze doły... I znowum zachował cudem jajca, dziurawiąc ino stopę i prawię ramię! Ale dobrze nas tam poskładali. Przy okazji żem poznał w lazarecie takiego dziwaka... Hupfelnudel... pudel... czy jakoś tak. Spodobałbym wam się! Człeczyna był zupełnie szalony! Udziergał sobie wielki pęcherz ze skór, napompował go gorącym powietrzem i twierdził, że na takim pierdzie w worku gdziekolwiek poleci! Założyłem się z nim, bo i kto by się nie założył? Przerżnąłem dwadzieścia karli, ale przemierzyłem tydzień drogi w zaledwie dwa dni! Jako ten ptak, abo inny smok, wśród chmurnych bałwanów! Rzeknę wam, że takiego przeżycia się nie zapomina! W te dwa dni wyrzygałem tyle, ile bym nigdy w tydzień nie zdołał...

-... i tym sposobem dogoniłem kogo trza i przybyłem w porę, by ocalić wasze wychudzone człecze zadki...
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 18-07-2011 o 00:16.
Tadeus jest offline  
Stary 18-07-2011, 17:26   #296
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Wygrana przyszła im zbyt łatwo. Nikt nie odniósł żadnej rany, chociażby zadrapania. Jost był wdzięczny bogom za ową łaskawość, gdyż mutanci wyglądali na takich co mogli przenosić jakieś choróbska. Przyszło mu do głowy, że to właściwie oni mogli być przyczyną plagi pustoszącej okolicę. Otarł miecz o łachmany jednego z nich. Wtedy przytuliła się do niego Soe.
- Nie staniesz się – powiedział i odwzajemnił uścisk. Właściwie to skąd miał tą pewność, że nie. Każde z nich mogło się przemienić w taką ohydę, przecież wszyscy byli narażeni na zgubny wpływ Chaosu. Czy wówczas miałby odwagę aby zabić zmutowanego towarzysza?

Jost nie wierzył własnym oczom. Z krzaków, jak gdyby nigdy nic wylazł, a raczej wytoczył się baryłkowaty krasnolud, w którym niechybnie wszyscy rozpoznali zaginionego w Altdorfie, Degnara. To tylko i wyłącznie dzięki niemu potyczka poszła tak łatwo. Okazało się bowiem, że stary brodacz pozbawił życia pozostałych czyhających w zasadzce mutantów.
No i do tego miał coś, co znowu nakierowało ich na trop Vanderpeera. Splugawiona Świątynia i Willa Hahn. Te dwie nazwy właściwie nic Jostowi nie mówiły, ale pierwsza wyraźnie wskazywała na kultystów, a to łączyło się z Tobiasem. Khazad oczywiście wiedział, gdzie trzeba się udać, tylko za bardzo nie orientował się w terenie. Podobnie jak oni wszyscy. Którędy na Wolfenburg? Nawet nie było kogo zapytać.

Zachęcony przez złodziejkę krasnolud opowiedział swoje przygody, od momentu w którym pognał za znikającym w tłumie Tobiasem, aż do chwili gdy wynurzył się z krzaków. Opowieść obfitowała w niezwykłe wydarzenia i zwroty akcji. Jost zaśmiewał się do rozpuku gdy słuchał kwiecistych opisów khazada. Nie wierzył w ani jedno słowo jakie wypłynęło z ust Degnara. Ale nie powiedział tego na głos. Po co psuć zabawę sobie i innym?
- Na pełny trzos Ranalda! Toć rzeczywiście interesująca pogoń była – powiedział zamiast tego. – A nie ma w pobliżu owego wynalazcy z fruwającym workiem? Podróż wygodniejsza by była. I może byśmy się nie porzygali zbytnio.
 
xeper jest offline  
Stary 19-07-2011, 18:51   #297
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Droga na Wolfenburg była tą samą główną drogą, którą podążali do wsi, w której się znajdowali. Tego przynajmniej pewny był Angus, najbardziej z nich wszystkich zaznajomiony z mapami. Wyruszyli jeszcze tego samego dnia, nie chcąc ani chwili więcej spędzisz w tym paskudnym, zniszczonym miejscu. Las, przez który mieli podróżować wyglądał przy tym niemal przyjaźnie, nawet jeśli miał im towarzyszyć także przez następny tydzień, który zająć miała droga.
Droga, którą nie wszyscy mieli ochotę już kontynuować. Już pierwszej nocy zarówno Angus jak i Bruno odeszli, wracając tą samą drogą, którą przyszli. Być może wizja pogoni za mrzonkami, mutantem i marnymi trzystoma koronami zupełnie przestała im się podobać. Być może...
Prawda była taka, że rankiem ich już nie było. Nie zostawili nawet słowa pożegnania, wybierając swoją drogę. I pozostała ich tylko trójka, połowa z tych, którzy rozpoczynali całą tę pogoń za Karlem jeszcze w Marienburgu.

Dni mijały powoli. Las się nie kończył, choć coraz częściej mijali wypalone jego fragmenty. Spotkali też kilka zrównanych z ziemią wsi, a nawet kilka, które próbowały powoli podnosić się z popiołów, ale widok wychudzonych, brudnych i często chorych ludzi nie zachęcał do bratania się z nimi. To co mieli ze sobą było całkiem pokaźnym majątkiem, wliczając w to Soe w całości. Młoda, ładna, zdrowa i w miarę czysta dziewczyna widziała spojrzenia. Tylko trochę inne od tych wygłodniałych, spoglądających na konie.
W końcu po sześciu dniach las się niemal skończył, a zaczynały się spalone i splądrowane pola, a także pojawiła się rzeka. Kamienny most prowadzący przez nią został zburzony, a nurt, choć powolny, nie zachęcał. Płynęły nim zwłoki i brud, a kolor wody był zdecydowanie zbyt zielony. Stracili kilka godzin na poszukiwaniu bezpiecznej przeprawy, nie odważyli się także uzupełnić wody nigdzie w pobliżu.

A ósmego dnia podróży, po wypytaniu kilku nielicznych spotkanych ludzi, dotarli do willi rodziny Hahn. Dużego, ogrodzonego kompleksu kilku budynków i całkiem sporych terenów wokół.
Kiedyś musiało tu być pięknie.
Kiedyś...


Rezydencja, nawet zapewne najlepiej ukryta, nie miała szans uniknąć Burzy Chaosu, która przetoczyła się niemalże po wszystkim w tej okolicy. Najpierw musieli przejść dobre dwieście metrów przez gęsty zagajnik, aż dotarli do bramy. Zarówno ona, jak i mur wokół rezydencji, sprawiały bardzo marne wrażenie. Jedno skrzydło żelaznych wrót leżało na ziemi, drugie było na wpół otwarte. Mur był pokruszony w wielu miejscach, a także obrośnięty jakimś paskudztwem, które rozprzestrzeniało się wszędzie. W wielu miejscach zamiast ziemi było połyskujące i mieniące się błoto, a rośliny przybierały zupełnie nienaturalny, seledynowy kolor, wykazując jawne oznaki spaczenia. Musieli bardzo uważać, aby nic nie wpaść, ale za to już w pobliżu bramy znaleźli wyraźne ślady wozu i konia. Ten którego ścigali musiał tam być.
Na metalowej tabliczce wciąż znajdował się zdatny do odczytania napis, który odcyfrowała Soe, popisując się podstawami czytania. "Willa Hahn".

Dalej było już tylko gorzej, choć - o dziwo - zabudowania wciąż stały i najwyraźniej miały się całkiem dobrze. Oni jednak najpierw doszli do czegoś, co wcześniej musiało być otoczonym zielenią i arkadami basenem, a teraz było jednym śmierdzącym plugastwem, które obeszli bokiem. Wszystko wokół pokrywał fosforyzujący mech, większość łuków była skruszona, a po naturalnej zieleni i kwiatach nie pozostał nawet ślad. Ale nie to było najgorsze. W basenie nie było już wody, a tylko bulgocząca, jasnobrązowa maź, wydzielająca okropny zapach rozkładu.
Po prawej stronie mieli olbrzymią stajnię. Jej wrota i kilka okiennic zostały wyrwane i teraz światło padało także do jej środka, ale nie było tam zbyt wiele. Sporo odchodów w kącie i puste boksy, w których kiedyś stały konie. Trochę zniszczonych narzędzi. Tylko w jednym z boksów, podpisanym nawet tabliczką z imieniem klaczy: "Piękna" znajdował się oczyszczony do czysta koński szkielet. Trochę dalej znajdował się wóz, wciąż z dziecięcą trumną, w której Tobias porwał Karla. Nie było ich oczywiście tutaj a szkielet konia sugerował, że nie było ich tu od kilku przynajmniej dni - mięso było bowiem zjedzone przez większe zwierzęta, które na kościach pozostawiły ślady kłów - to mogli stwierdzić bez problemu, nawet jeśli żadne z nich się na takich rzeczach nie znało.

Przed nimi była już tylko wielka, piękna, przytłaczająca wręcz, trzypiętrowa rezydencja. Mimo, że pokrywał ją miejscami dziwaczny mech, a ona sama wyglądała na zaniedbaną, poważnych szkód nie dostrzegali żadnych. Może prócz posągów i zdobień, wcześniej najpewniej religijnych, a teraz przedstawiających plugawe symbole Potęg Chaosu. Okna były zasłonięte mocnymi okiennicami, lub zwyczajnie zabite deskami, a frontowe drzwi - lekko uchylone - wpuszczały tam niewiele światła. Mogli jednakże dostrzec, że wnętrze wyglądało na zupełnie nienaruszone.Wydobywał się z niego tylko nieprzyjemny zapach i zaduch, a wszystko najwyraźniej pokryte było dość grubą warstwą pleśni, która najwyraźniej wydzielała też ten zapach.
W obie strony odchodziły tu brukowane drogi, a raczej - kiedyś brukowane, teraz będące co najwyżej błotnistym żwirowiskiem. Okrążały one willę, a jedna prowadziła dalej, za tereny należące go Hahnów. Na tyłach rezydencji znajdował się kiedyś też ogród i szklarnia - w tym pierwszym o dziwo wciąż coś rosło, natomiast szklarnia była już tylko metalową ramą bez szyb. A jeszcze dalej straszył olbrzymi żywopłot, w jednym miejscu wycięty tak, aby można było wejść w jego obręb.
 
Sekal jest offline  
Stary 22-07-2011, 12:06   #298
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Droga do miejsca, o którym wspominała znaleziona przez starego brodacza notatka, zajęła im tydzień czasu. Tydzień jazdy przez las, zniszczone przez wojenną zawieruchę wsie i sioła, zrujnowane gospodarstwa i z rzadka napotykane, podnoszące się z upadku osady, w których ludzie bardziej przypominali zwierzęta niż rozumne istoty.

Nie wszyscy dotarli do celu podróży. Już na samym jej początku, tuż po opuszczeniu Ruhrhoff, zarówno Angus jak i Bruno odeszli. Tak po prostu, spakowali swoje manatki i w nocy, bez słowa zniknęli. Jaki był powód owego odejścia, można było tylko spekulować. Być może spowodowała to utrata wiary w boskość Karla, a oferowane przez Fredericka pieniądze nie stanowiły dla nich wystarczającej zachęty. Rankiem, gdy zorientowali się, że towarzyszy nie ma, Jost skwitował ich decyzję paroma przekleństwami i gorzkimi słowami. Potem wyruszyli dalej, nie było sensu rozwodzić się nad całą sprawą, choć każdy w sercu czuł, że w zredukowanej do trzech osób grupie ich szanse na powodzenie całego przedsięwzięcia znacznie spadają.

Ogromna posiadłość, nazywana Willą Hahn była, podobnie jak wszystko przez co przetoczył się walec wojny, w opłakanym stanie. Wszędzie widoczne były zniszczenia. Jednak nie one były najgorsze. Widać też było wpływ Chaosu. Co krok, poczynając od rozbitej bramy napotykali oznaki spaczenia. A to jakieś narośla na murze, sadzawkę pełną bulgoczącej, cuchnącej cieczy czy też kałuże pełne mieniącego się wieloma kolorami błota, które ostrożnie obchodzili, uważając aby w nie nie wdepnąć. Dom musiał być kiedyś piękny, jednak teraz był niczym więcej jak splugawioną ruiną. Podobnie rzecz się miała z pozostałymi budynkami.
- No to przynajmniej wiemy, żeśmy są na dobrym tropie – powiedział Jost, gdy w stajni, obok obgryzionego szkieletu konia, znaleźli wóz i trumienkę. Tę samą, z którą Tobias uciekł w Altdorfie. – Ciekawe gdzie są teraz?

Potem jeszcze obeszli cały, trzypiętrowy budynek naokoło, jednak nie udało się im dostrzec żadnych śladów ludzkiej obecności. Gdzie w takim razie ukrywał się Tobias z dzieckiem? Jost widział tylko dwie możliwości.
- Albo są w środku tego domostwa – wskazał ręką na willę, po czym przeniósł wzrok na ponury żywopłot. – Albo tam...
- Chyba się nie za bardzo możemy rozdzielić – stwierdził chwilę potem. Już kierował swoje kroki w kierunku wejścia do rezydencji. – Trzeba zobaczyć co jest w środku. Ta Splugawiona Świątynia może być wszędzie...

Odkaszlnął gdy stanął w progu, za lekko uchylonymi drzwiami panowała ciemność i zaduch. Wszystko pokrywały narośla, które musiały być źródłem nieprzyjemnego odoru. Jost wyciągnął zza pazuchy chustkę i zatkał sobie usta. Przecież owe zarodniki mogły być szkodliwe dla zdrowia. Zrobił krok naprzód i zagłębił się w mroczne wejście. Miał zamiar szybko spenetrować pomieszczenia i jak najszybciej opuścić to miejsce. Miał cichą nadzieję, że nikogo tu nie będzie, a owa świątynia, o której wspominał Vanderpeer będzie na świeżym powietrzu. Ostatnie stwierdzenie wywołało u Josta śmiech. Kultyści Nurgle’a i świeże powietrze, dobre sobie... Hehe...
 
xeper jest offline  
Stary 22-07-2011, 22:02   #299
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
- Te, człeczyno! Pewnyś, że nadal dobrze leziemy? - zagaił po raz trzeci w ciągu godziny do prowadzącego ich Angusa. - A może ta mapka jakaś felerna? Albo złą stronicą trzymasz? Przysiąc bym mógł, że tamten o... - wskazał paluchem. - ...pieniek mijamy już co najmniej ze trzy razy...Aby na pewno te bazgroły czytać umisz?

Podróż przez gęsty, jesienny las przyprawiała go o prawdziwą depresję i nie ukrywał, że chciałby, by jak najszybciej dobiegła końca. Nie mógł doczekać się już ostatecznego boju z wymykającymi się nikczemnikami! A tymczasem, przyszło mu leźć... i leźć... człap... człap... człap. A wokół tylko rudo-zgniłe liście, szare niebo i dujący jesienny wiatr.



- Daleko jeszcze?

Nudy nie do wytrzymania... Ach, gdyby choć jakiś plugawiec zjawił się... można by, jak przystało, wrazić mu w rzyć toporzysko i później to opisać, eh... znaczy się... opowiedzieć o tym przy kuflu. Niestety jednak nie zapowiadało ani na mutantów, ani na kufle. Trafili chyba na sam koniec świata, ten z rodzaju wyjątkowo zadupnych. Krasnolud zmełł przekleństwo w ustach. Wokół nich nie było absolutnie nic! No... Poza tym okropnymi drzewami i plaskającym pod buciorami błotem. Plask... człap... plask... człap.

- Daleko jeszcze?

No dobrze, gwoli ścisłości wypadało zauważyć, że czasem mijali jakieś człecze osady, albo ich części, resztki, bądź wypalone ślady na ziemi. Czasem ciężko było nawet stwierdzić, co tam wcześniej stało. No ale cóż z tego?! Skoro wszyscy plugawcy, zadowoleni ze swego dzieła, najwyraźniej gdzieś czmychnęli? Przepadli? Jak piwo w brodę! Chciało mu się wyć z nudów. Cała motywacja do podróży gdzieś umknęła, mało brakowało a zapomniałby nawet po co się tam w ogóle wybierali.

- Daleko jeszcze?

Nie pamiętał już nawet kiedy właściwie odłączyła się od nich ta dwójka człeczyn. Czyżby jednak nie spieszyło im się specjalnie do grobu? Albo przynajmniej nie aż tak, by podróżować z krasnoludem i jego kompanią? Degnar wyszczerzył zęby. Znowu zrobiło się jakoś rodzinnie i swojsko w drużynie. Jak już ginąć, to przynajmniej w doborowym towarzystwie...

Od wszystkich tych przemyśleń prawie przegapiłby smakowicie pachnący dym bijący w niebo z pobliskich kominów. Trakt wyłonił się z lasu, ocierając się o bramę jakiejś miejscowej osady.


- No! Patrzajta jak to gościnnie wygląda! - wskazał dwie upiornie ponure jelenie głowy. Z jednej z nich nadal spływało coś niepokojąco czarno-różowo-brązowego. Khazad jednak w żadnym stopniu się tym nie zraził. Wręcz przeciwnie, był podniecony i całkowicie oczarowany wizją karczemnego spoczynku i trunku.
- Co takie miny stroicie, jakby wam kto buzdyganem szczękę popieścił?! Przecie to siołko urocze, jak mało które! Z pewnością nas ugoszczą niczym swoich.
Spojrzał na ich ponure miny.
- Nie, to nie! Żałować będziecie, jak ja będę się mięsiwem zajadał i piwskiem raczył, a wy tu jak te kołki nadal w błocie sterczeć będziecie! A niech was glizdy i ślimaki oblezą!

Dziarskim krokiem oddalił się od grupy i ruszył wśród zabudowania.
- Te, człeczyno! - zagaił z entuzjazmem pierwszą napotkaną w środku wioski postać. Zgarbiony humanoid w porwanych, okrwawionych łachmanach poruszył nozdrzami, wciągając powietrze do charczących płuc. Odwrócił się w jego stronę. Bardzo powoli... Nadal nie podnosząc brudnej, wychudzonej głowy.
- No do ciebie przecie gadom! Ja nie żaden człeczy szlachciura cobyś musiał przede mną głowiznę chylić ku błotku!
Postać wybełkotała coś niezrozumiałego pod nosem, kierując się pomału w stronę khazada... krok za krokiem... noga za nogą w wyjątkowo dziwnej i pokracznej parodii chodu.
- Co wy tu po jakiemuś kitajsku gadocie?! JA ŻEM PO PIWO PRZYSZ...
Nie zdążył dokończyć, gdy zdeformowana postać skoczyła mu do gardła z krwiożerczym rykiem. W ostatnim momencie uniknął zakrwawionych czarnych zębów ghoula, impetu jego ciała nie był jednak w stanie. Upadł w błoto desperacko próbując odsunąć kąsającą szczękę od swojej szyi. Brudne, zaropiałe pazury zadrapały upiornie o jego zbroję. Ostatkiem sił zrzucił napastnika z siebie. Dopiero teraz mógł mu się przyjrzeć. Zakrwawiona, poharatana gęba należała do jakiegoś człeczego smarkacza, pewnie nie starszego od Soe. Khazad zaklął siarczyście, wyszarpując topór zza pasa.

W tym samym momencie wszędzie wokół niego zaczęły rozwierać się drzwi domostw. Wyjrzało z nich paręnaście zgarbionych, wychudzonych człeczych sylwetek. Lecz nie to było najbardziej przerażające. Najgorszy był smród, który buchnął z zamkniętych dotychczas izb. Smród i jego źródło, którego ze swojej perspektywy dostrzegał tylko fragmenty. To jednak starczyło. Domy pełne były trucheł i to człeczych! Poćwiartowanych, posegregowanych i przygotowanych do upiornej uczty. To to mięso musiał czuć w dymie! Przez chwilę zupełnie go zamroczyło.

Gdy wróciły mu zmysły biegł już panicznie przed siebie wywijając toporem gdzie popadnie, mierząc niemal na ślepo w każdą mroczną postać, próbującą zagrodzić mu drogę. Nie wiedział, czy trafił choć jednego z nich, wypadł z wioski, przewracając się kilka razy w błocie. Serce biło mu jak szalone, wymioty zbierały mu się już w ustach. Jeszcze trochę i sczezłby tam z czystego strachu. W końcu przekroczył pędem jelenią bramę, dobiegając do towarzyszy. Dopadł do nich, próbując w panice wysłowić nieskładne wieści. Plótł i bredził mieszając czasy i fakty, wciąż pokazując za siebie.

Nikogo tam nie było... Kto wie, może mieszkańcy upiornej wioski zdegenerowali się do tego stopnia, iż nie byli w stanie podjąć pościgu... A może po prostu wszystko zobojętniało im do tego stopnia, że nie pragnęli niczego poza koszmarnymi zapasami, które zgromadzili w swoich domostwach?

Czym prędzej opuścili wioskę, podejmując mozolną podróż ku północy. Khazad przed następne dwa dni wciąż oglądał się za siebie, a w nocy nie odstępował od swojego topora, wypoczywając tylko lekkim, nerwowym i przeplatanym koszmarami snem.

Gdy dotarli do willi był już kłębkiem nerwów. Stylisko wyszarpniętego topora drżało mu w dłoni, a dostrzeżony nagle w mroku szkielet konia o mało co nie przyprawiłby go o zawał serca. Postępująca bezsenność powodowała, że cienie płatały mu figle, a dostrzegane kątem oka przedmioty przekształcały się w niepokojące, upiorne sylwetki. Do samego budynku wkroczył za Jostem, ostrożnie i z plecami zlanymi zimnym potem. Trząsł się tak, że prawie słychać było jak szczękał zębami. Marzył o jakimś ciepłym, znanym i bezpiecznym miejscu.
- Co to było?! - wrzasnął nagle, cały podskakując.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 22-07-2011 o 22:20.
Tadeus jest offline  
Stary 23-07-2011, 12:32   #300
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Kolejne dni podróży, która mogła doprowadzić ich do śmierci. Soe czasami zastanawiała się, dlaczego wciąż podąża za Karlem. Powinna to rzucić, uciec z powrotem do Marienburga, wrócić do życia, które znała. A jednak coś ją ciągnęło, jakaś potrzeba. Wydawało się jej, że potrzebuje jakiejś zmiany, bardzo poważnej zmiany we wszystkim, co dotyczyło jej życia. Najpewniej nie chodziło tu nawet wyłącznie o złoto, chociaż miała poważny kryzys, gdy okazało się jednego ranka, że Angus i Bruno zniknęli. O ile tego drugiego nie mogła obwiniać, to na swojego nauczyciela czytania była wręcz wściekła! Ta emocja była znacznie prostsza, pomagała iść dalej i nie pozwalała pogrążyć się w smutku, nawet jeśli przez chwilę miała ochotę za nim pobiec. Ale tylko przez chwilę. Zbliżyła się przy tym do Josta, sycząc wściekle.
- Jeśli ty mi zrobisz coś takiego, to dorwę cię nawet na drugim końcu świata i utnę co trzeba!
Odwróciła się szybko, aby nikt nie zobaczył łez zbierających się w jej oczach.

Następne dni były nudne. Musiała to przyznać, przynajmniej w duchu, bo na zewnątrz okazywała głównie irytację spowodowaną zachowaniem Degnara. Najpierw marudził, potem pobiegł jak głupi do splądrowanej, wyglądającej także na splugawioną, wioski i zaraz potem przybiegł z powrotem, wrzeszcząc z przerażenia. Soe obdarzyła go powłóczystym spojrzeniem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- A myślałam, że krasnoludy to dzielna, twarda rasa. Może się myliłam.
Jeszcze bardziej zbliżyła się do Josta, obdarzając go sympatycznym, chociaż trochę wymuszonym, uśmiechem.
- Teraz tylko ty jesteś moją nadzieją na przeżycie. Ale się uparłam, więc jak już robimy te głupoty, to przynajmniej razem.
Nagle pochyliła się w siodle, bardziej wyprostowała, aby dosięgnąć jego twarzy i cmoknęła go w usta, mrugając przy tym zawadiacko.

Mimo bardzo nieprzyjemnego widoku, jaki obecnie stanowiła Willa Hahn, Soe ucieszyła się, gdy wreszcie do niej dotarli. Oznaczało to koniec, przynajmniej na ten czas, nudnej, męczącej wędrówki. Zostawili konie pod stajnią, przywiązane tak, aby nie mogły nażreć się niczego paskudnego. W samej stajni był już tylko trup i złodziejka podejrzewała, że obecność kości mogłaby na zwierzęta podziałać jeszcze gorzej. Skrzywiła się, gdy Degnar znowu podskoczył. Stał się strachliwy jak jakaś tchórzofretka i aż korciło złodziejkę, aby to wykorzystać. W pewnej chwili, gdy zwiedzali okoliczne tereny, zbliżyła usta do jego ucha i szepnęła "Bu!", ciekawa jego reakcji. Zaśmiała się po tym cicho, rozkładając bezbronnie ręce. Być może to była jakaś jej próba przebicia się przez ponurą rzeczywistość, która otaczała ich zewsząd.
W końcu musieli podjąć decyzję i dziewczyna przytaknęła tej Josta. Także owinęła twarz, ale dodatkowo założyła także rękawiczki, a ubranie dokładnie sprawdziła, mając nadzieję, że żaden fragment jej ciała nie jest odsłonięty.
- Lepiej nie dotykajmy tu niczego, a jeśli będzie trzeba to przez materiał. Ta pleśń na pewno nie jest naturalna.
 
Lady jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172