Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2011, 17:43   #25
Yzurmir
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Panie von Staden. — Markiz kiwnął głową w stronę szlachcica, stojąc na zewnątrz gospody, gdzie spotkał się z podróżnymi. Mężczyzna wydawał mu się zbyt wypacykowany, jakby bardziej dbał o to, by sprawić nobliwe wrażenie, niż o faktyczny tytuł. "Von", nie "von", mogło w istocie być tak, że żadnego tytułu nie miał. "Nawet jeśli się pospieszyłem z oceną, to tylko na lepsze wyjdzie. Może w ten właśnie go sposób zdobyłem?", pomyślał de Nevoix.

Do towarzyszy Heinricha Roland nie odezwał się, tylko niedbale skinął w ich stronę. Nie pogardzał pospólstwem jako takim, ale uważał, iż jest ono tak liczne, że szkoda czasu na wdawanie się w bliższe kontakty z każdym napotkanym plebejuszem. Przeleciał tylko wzrokiem grupkę, zatrzymując się na stojącej skromnie z tyłu Urlike. Przemknął pomiędzy Swannem i Brunnem, zupełnie nie zwracając na nich uwagi, i podszedł do dziewczyny.

Sacrebleu! Ciężko mi uwierzyć, że nie przedstawiono mnie takiej urodziwej młodej damie — mruknął szarmancko, chwytając ją za rękę i składając na niej pocałunek. — Me miano Roland de Nevoix — m a r k i z Roland de Nevoix — przedstawił się, spoglądając służce w oczy i akcentując odpowiednio swój tytuł; następnie wyprostował się i pogładził po wąsie. Czując, że musi się wytłumaczyć, dodał: — My, Bretoni, szanujemy niewiasty niezależnie od pochodzenia. W końcu białogłowa to białogłowa — zawsze zasługuje na więcej honorów niźli szlachetni nawet mężowie.

To stwierdziwszy poprowadził dziewczę na środek ich zgromadzenia, wciąż trzymając ją za chwyconą w dworskim geście rękę. Rozejrzał się swobodnie, jakby po prostu czegoś szukał, choć w rzeczywistości zrobił to z obawy przed tajemniczymi prześladowcami.

A teraz proszę wszystkich o podążanie za mną oraz mymi mężnymi kompanami, którzy upewnią się, że nikt nas nie będzie ścigał. W istocie powzięliśmy pewne daleko idące środki bezpieczeństwa, o czym przekonacie się w czasie drogi. Sprawa jest bardzo groźna i nie należy lekceważyć szczegółów!

Droga była dość długa i całkiem męcząca, lecz Roland umilał sobie czas cichą rozmową z Urlike. Po miesiącach spędzonych wyłącznie w towarzystwie brudnych Kislevitów stanowiło to bardzo przyjemną odmianę. Oczywiście mógłby poflirtować z którąś z chłopek, chociażby w karczmie albo w pobliskich wsiach, ale wolał, by miejscowi nie dowiedzieli się o nim więcej niż potrzeba. Ostrożności w końcu — zwłaszcza w obliczu tych nagłych zniknięć — nigdy za wiele. Ta dziewczyna natomiast nie pochodziła stąd, a zatem była bezpieczna.

Jak znajdujesz życie w Imperium? — gaił do niej. — Ach, to smutna kraina, jeśli byś pytała mnie. Żebyś tylko mogła zobaczyć pola i winnice Bretonii — klify Bordeleaux i zamki Brionne, liczne i tchnące przepychem! Onieśmielające piękno Pani Jeziora i jej służek — oto wspomnienia, które przechowywane są w mym sercu, lecz wywołują w nim żal i ból straty. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będzie mi dane ujrzeć równiny mego rodzinnego kraju… Oczywiście i inne ziemie także mają swój urok. Jak tutejsze głębokie lasy i majestatyczne góry… Albo rozległe stepy Kisleva, pokryte połyskującym śniegiem… Jednak za każdym razem, gdy podziwiam te wspaniałe widoki, mała część mnie wciąż tęskni za polami i strumykami krainy, w której się wychowałem.

Wreszcie dotarli do obozu. Roland usiadł i poprosił gości, aby zrobili to samo.
To bardzo niemądrze ufać nieznajomym… — powiedział, a grupkę otoczyli Kislevici, którzy jednak po chwili także usiedli przy ognisku. — W tej sytuacji jednakże było to właściwe działanie i cieszę się, że posłuchał pan mych słów, ‘err von Staden — zwrócił się bezpośrednio do Heinricha. — Podejrzewam, że nasza motywacja może się wydać tajemnicza, może nawet podejrzana — czemu zupełnie obcy ludzie mieliby udzielać podróżnikom rad i ratować ich od pewnej śmierci? Otóż sprawa zniknięć dotyczy mnie i moich kompanów osobiście.
Da, to już dwa miesiące jak Dimitriego ni ma! — rzucił jeden z Kislevitów, wyraźnie ośmielony tym, że znajdował się na swoim terenie.
Dokładnie — potwierdził markiz. — Dlatego zależy nam na rozwikłaniu zagadki tych zniknięć i odzyskaniu naszego towarzysza — miejmy nadzieję, że całego i zdrowego. Od pewnego czasu obserwujemy okolicę, zbierając informacje, lecz nie byliśmy gotowi na wykonanie żadnego ruchu. Teraz, wraz z waszym przybyciem, nadarzyła się okazja, na którą długo czekaliśmy. A zatem…? Panie von Staden, jest pan zainteresowany współpracą? — De Nevoix spojrzał krytycznie na siedzących przed nim ludzi. — W sytuacji zagrożenia z pewnością przyda wam się zbrojna pomoc, jaką mogą zapewnić moi kompani.

Markiz strategicznie zwlekał z poruszeniem kwestii zapłaty. Chciał poczekać na moment, w którym ci ludzie będą się już czuli w pewnym sensie zależni od jego grupy, i dopiero wtedy dać do zrozumienia, iż oczekują pieniędzy, subtelnie i tak, aby nie wyszło na to, że jego samego w jakimkolwiek stopniu obchodzą takie banały.

Możemy zacząć od wymiany informacji. Z tego, co nam wiadomo, fala zaginięć zaczęła się już dość dawno temu, najwyraźniej jeszcze zanim przybyliśmy do Ostermarku. Zniknięcia dotyczą przede wszystkim samych mieszkańców wsi, jedynie od czasu do czasu porwany zostaje podróżny. Mówię „porwany”, jednak w rzeczywistości nie wiem, co dokładnie dzieje się z ofiarami. Jest jednak w mojej wiedzy fakt, iż bezpośredni związek z tymi wydarzeniami ma grupa dziwnie ubierających się ludzi. I, niestety! nie wiem, kim oni są. Być może to kultyści, których u was w Imperium tak wiele, a być może po prostu des fous ordinaires. Wiem jednak, że od nich należy zacząć, gdyż zawsze zjawiają się tuż przed zniknięciami i właśnie dlatego ich widok w gospodzie mnie zaalarmował… To wszystko, co mam do powiedzenia. Teraz, panie von Staden, może pan wyjawić cel swojej wizyty oraz podzielić się informacjami posiadanymi przez pana.

Dopiero usłyszawszy wyjaśnienia szlachcica, markiz powiedział:
A zatem teraz wszystko już wiemy. Pozostaje tylko drobna kwestia — kwestia nieco nieprzyzwoita do omawiania w tak zacnym towarzystwie, ale cóż! życie nie jest łatwe w tych czasach. Moi kislevscy towarzysze chcą, aby im zapłacić. Nie będzie to wiele, sądzę, iż dziesięć złotych koron tygodniowo powinno w zupełności ich zadowolić.
Przyjaciel przyjacielem, ale jeść trzeba — dorzucił jeden z kozaków pod spojrzeniem markiza.
A jeśli już mamy za sobą różnorakie błahostki — de Nevoix wstał, wyciągając rękę do swego rozmówcy — to pragnę wyrazić mą najszczerszą i gorącą wiarę, że nasza współpraca daleko nas zawiedzie. A teraz może coś zjemy!

Roland usiadł, a jego towarzysze wyciągnęli mięso oraz kończące się już zapasy prawdziwej kislevskiej wódki.
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 22-07-2011 o 19:01.
Yzurmir jest offline