Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-07-2011, 22:01   #89
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


JUDITH DONOVAN

Kuzynka Lucy i Judith przeszły do pokoju wskazanego przez księdza, chociaż prawdę mówiąc lepiej byłoby nazwać to pomieszczenie klitką niż pokojem. Było wąskie i małe. Z trudem zmieściło się tam jedno łóżko, mała szafa i niewielki stolik przy wezgłowiu łóżka. Stała na nim lampa wypełniona naftą i zapałki. Po rozpaleniu światła pokój okazał się dość przytulny.

Lucy już wcześniej zrzuciła przeciwdeszczowy strój. Rozpakowała swoje juki i wyjęła ciepły sweter, po czym pośpiesznie zmieniła przemoczone odzienie na suche. W końcu, już przebrana, wyjęła notes, okulary i zaczęła przeglądać materiały.
Judith siadła z boku, w nogach łóżka. Postanowiła uporządkować swoje notatki, sprawdzić czy nic nie zginęło. Obie młode kobiety pracowały, tylko od czasu do czasu zerkając na siebie.

Po kilku minutach było pewne, że notatki nie zginęły. Troszkę ucierpiały na skutek przenoszenia przez deszcz, lecz nie na tyle, by stały się nieczytelne.

W pewnym momencie spojrzenie Judith spoczęło na dnie spakowanego w pośpiechu bagażu. Aż wstrzymała oddech. Nie przypomniała sobie, by to pakowała, ale wyraźnie ujrzała woreczek, który znaleźli wśród rzeczy profesora. Z tego, co dziennikarka pamiętała, były w nim trzy kamyczki w kształcie łez – czarne jak onyksy. Z niepokojem zauważyła jednak coś, jakby wypaloną dziurę z boku woreczka.

Sama nie wiedząc, czemu to robi, wyjęła pakuneczek na zewnątrz i drżącymi palcami rozsupłała zamknięcie. Ujrzała dwa kamyczki. Jeden gdzieś znikł.

- Co tam masz ciekawego, Judith? – zapytała Lucy.




SOLOMON COLTHRUST, JAMES WALKER

W tym samym czasie z dość niechętną miną ksiądz ubrał się w sztormiak i zaprowadził swoich gości do kościoła. Chwilę męczył się z zamkiem, w który najwyraźniej wdała się wilgoć, aż w końcu mechanizm puścił i mogli wejść do środka kościoła.

W środku kościół był skromny. Wręcz surowy.


Faktycznie, dach przeciekał i wnętrze domu Bożego wypełniał zapach ... wilgoci, pleśni i grzybni. Kojarzył się z opuszczoną chatą.

- Jak widzicie, panowie, skromnie tutaj – duchowny powiedział to z niejakim zakłopotaniem. – Jestem tutaj od niespełna roku i dopiero próbuję przekonać społeczność lokalną do mojej posługi. Daleko mi jednak do mojego poprzednika, ojca Adama. Tego uwielbiało całe Bass.

Zakaszlał najwyraźniej uderzony odorem zbutwienia.

- Wrócę do domu – powiedział, kiedy duszność minęła. – Proszę przypadkiem nie wchodzić na dzwonnicę. Schody są w kiepskim stanie. A przy tej pogodzie pewnie zalało piwnice. Znów zmuszony będę wylewać wodę wiadrami, jak burza się skończy.




NORMAN DUFRIS


Deszcz padał jak szalony. Jego szum był jedynymi dźwiękami. które słyszał Norman. Kiedy już myślał nad innymi sposobami zyskania narzędzi od Reda, drzwi jednak otworzyły się powoli.

Mechanik stał w drzwiach, a jego marchewkowa fryzura mocno odcinała się od kredowobladej twarzy. Wyglądał na wykończonego i wystraszonego.

- Coś powiedział? O latarni?

Powtórzyłeś mu, jak sprawy się miały z generatorem. Red milczał przez chwilę, po czym sięgnął po sztormiak.

- Poprzedzi ich ciemność – mruknął niewyraźnie, ale potem głośno dodał. – Dobra. Zobaczę co się da zrobić. Ale tylko rzucę okiem, jasne?

Przytaknąłeś.

W chwilę później Red wyszedł na zewnątrz ze skrzynią z narzędziami w ręce. Stanął na moment, jakby się wahał. Spojrzał w niebo, z którego lał się drugi ocean i zrobił krok w tył, jakby miał zamiar wrócić.

- Ciemno trochę. Za bardzo – powiedział wręczając ci mokrą skrzynię. – Nie idę!

Po czym szybko wrócił do domu i zatrzasnął za sobą drzwi.

W swojej pracy widziałeś już wielu wystraszonych ludzi. Nigdy jednak kogoś, kto by bał się aż tak, jak Red.

Spojrzałeś za siebie, ale widziałeś jedynie zarysy domów przesłonięte kurtyną z deszczu. Niespodziewane odniosłeś wrażenie, że ktoś obserwuje cię gdzieś poza polem widzenia. Poczułeś się niemal tak, jak dzisiejszej nocy, nim Bruce Wright wkroczył do „Pirackiego Skarbu”.



SAMANTHA HALLIWELL

Ksiądz wyszedł z mężczyznami, a „kuzynki Lucy” zajęły wzmiankowany pokoik – maleńki, jak garderoba statystek na deskach podrzędnych teatrów. Nie było sensu, byś się tam pchała, więc z kubkiem ciepłego picia usiadłaś na kanapie w salonie.

Szum deszczu i napar podany przez księdza działał uspokajająco. Przykryta jakimś kocem sama nie wiedziałaś, kiedy się zdrzemnęłaś.

* * *

Kiedy otworzyłaś oczy była już noc!

Ciasny salonik księdza był pusty. Panowała w nim niezmącona, przerażająca cisza. I ciemność. Gęsta, niczym smoła lub kawa podawana na rogu czterdziestej piątej i drugiej alei. Czarna, niczym grzechy świata.

Było zimno. Naprawdę zimno. I wtedy coś lub ktoś w ciemnościach poruszyło się! Prosto w twoją stronę. Gwałtowny ruch, a zaraz po nim rozbłysk światła, w którym ujrzałaś szczupłego, kompletnie nagiego mężczyznę. Jego ciało ociekało krwią. Z przerażeniem zauważyłaś, że lewe przedramię tego człowieka i oba uda przebijają wielkie gwoździe, a blade ciało ocieka czerwienią krwi.

Mężczyzna złapał cię za nadgarstki z przerażającą siłą i wrzasnął:

- Voorafgegaan door de duisternis!

Z jego ust wylała się czarna jak smoła maź, a ty obudzilaś się z wrzaskiem.


* * *

Obudziłaś z rozdygotanym sercem czując jeszcze dotyk palców na swoim ciele oraz cuchnący oddech szaleńca.

I wtedy ujrzałaś księdza. Właśnie wchodził do saloniku, ale twój krzyk zatrzymał go w progu.

A ty zobaczyłaś, że jego cień ... rusza się, jakby żył własnym życiem.

Tego było już za wiele. Straciłaś przytomność.
 
Armiel jest offline