Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2011, 02:03   #60
Uzuu
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
I usłyszał wrzask stwora, ale i ludzki krzyk i tętent kopyt.
- Zamknijcie bramę! Ja go odciągnę! - zabrzmiał głos w którym Alfred rozpoznał głos “Herr Kritzle” i mgliście przypomniał sobie jakąś sylwetkę spadającą spod dachu magazynu i zabawnie wywijającą orła przed dupnięciem o ziemię. A może to był ktoś inny?
- Ten to ma dzisiaj niefart - wycharczał do Gerolda, choć skupił się na wleczeniu strażnika i poganianiu kultystki kopniakami i razami - o mało co go nie wykastrowałem, posłańca nie najął, kości poobijał a teraz jeszcze chyba chce żeby smok w zadek go użarł... - wdzięczny był jednak losowi że jest cień szansy na to by “Kritzle” odciągnął bestię. I tak nie wiedział w co ręce włożyć, tyle było do zrobienia...

Gerold dał się prowadzić jak dziecko do kryjówki którą wynalazł im Mont. Uczucie które jeszcze chwilę temu kazało mu walczyć do końca nagle gdzieś odeszło gdy smok zwyczajnie jak głupie zwierzę dał się ponieść instynktowi zabijania i pognał za konnym. Alchemik spoglądał zrezygnowany na kultystkę, ofiarę wiatrów magi które oni uwolnili, spoglądał na okaleczonych strażników których mag światłą sprowadzał jednego po drugim do magazynu czując samemu bezcelowość tych czynności. Laska znów na chwilę doprowadziła go do normalności, wiedział czego potrzebował. Jego wiedźmi wzrok pokazywał mu drogę, Chemon ciągnął go ku sobie niczym trop prowadzi ogara ku jego ofierze. Sehlad uśmiechnął się w końcu, otaczał go drobne skupiska żółtego wiatru. Podchodził do każdego i czerpał powoli, spijał delikatnie moc przypisaną do źródeł metalu. Czuł jak jego umysł znów wraca na właściwe tory, jak myśli przestają błąkać się chaotycznie by przyjąć należne im miejsce w machinie jego świadomości. Widocznie jedyne czego potrzebował by się uspokoić to była mała przekąska przed głównym daniem.

"Kritzle" tymczasem z grzbietu dziwnego wierzchowca wykrzykiwał obelgi, ewidentnie próbując zwrócić na się uwagę potwora. I faktycznie, dzięki bogom smok zrezygnował z pościgu za nimi, dudniące odgłosy stąpnięć zaczęły się oddalać, podobnie jak pełne furii ryki i stukot kopyt. Alfred szarpnął ciężkie wrota pobliskiego magazynu, otworzył jedne skrzydło, razem z Geroldem wciągnął rannego. Wissenlandczyk podskoczył ku nie stawiającej oporu kultystce - a raczej jej roztrzęsionemu wrakowi, skamlącemu z bólu i przestrachu, wepchnął ją do środka, rzucił na stertę jakichś baryłek. Nachylił się nad rannym.
- Egomet arcessere vis tractatio vulnus, Hysh potestate, IAM! - zaintonował wyraźnie wymawiając słowa i dotknął strażnika. Ale dopiero za drugim razem ulotne pasma Białego Wiatru wniknęły w ciało zamykając najgroźniejsze rany i wymywając część bólu i osłabienia.

Samemu krzywiąc się z bólu wyszedł przed magazyn, rozejrzał się ostrożnie a nie dostrzegając smoka ruszył po rannych w walce przed magazynem. Nie wiedział czy Gerold będzie się temu dziwił czy też nie, ale Alfred nader poważnie traktował swoje obowiązki wobec Imperium i jego obywateli. A strażnicy ginęli i odnosili rany w walce ramię w ramię z tym samym wrogiem co i on i Sehlad. Po kolei zawlókł nieszczęśników do magazynu, skąpany w blasku purpurowego “wiru”. Po drodze zerkał na pasma Dhar spływające z nieba ku potworowi. Podjął decyzję. Wcisnął strażnikowi sztylet do ręki, każąc mu pilnować kultystki i rannych. “Dużo musi nam opowiedzieć” - wyszczerzył zęby tłumacząc oszołomionemu mężczyźnie dlaczego chce więźnia przy życiu zachować - “I wszystko, dziwka, wyśpiewa.” - Nie na darmo był Zwiadowcą, znał wagę informacji.
- Idę zapolować na tego sukinsyna - powiedział do Gerolda drąc resztki kaftana na pasy, związał je by przechodziły na skos przez pierś, miecz przytroczył i założył na plecy. Koszula, nie chroniona przez pochwę, długo się nie ostanie przy ostrej jak brzytwa klindze miecza, ale ten nie będzie przeszkadzał w poruszaniu się i dłoni nie będzie obciążał, a jednocześnie będzie "pod ręką", gdyby potrzeba nadeszła.
- Kusznicy by się przydali - mruknął do Sehlada wydmuchując krew cieknącą z nosa, otarł twarz rozmazując karminowe strużki i brązowe plamy zdzierając, splunął czerwienią - spróbuję go osłabić i chociaż rozbić mu pancerz na łbie, może oślepić i węchu pozbawić.
Raz jeszcze użył zaklęcia uzdrowienia na najbardziej potrzebujących, siebie nie wyłączając. Musiał być w pełni sił by w ogóle myśleć o tym by mierzyć się z gigantyczną bestią.

Alchemik nie odstępował już swego towarzysza ani na krok.
- Kusznicy, kilka balist, oddział krasnoludzkich grajków i linoskoczek. - Sehlad wyraźnie zakpił ze słów Alfreda.
- Mamy to co mamy i próbujemy wykończyć bestię zanim ona zrobi to samo z nami. Mogę cię wspomagać ale nie jestem pewny czy dam radę zrobić coś jeszcze. Dobrze gdyby udało się przyciąć trochę to Dhar które cały czas go wzmacnia. Słuchaj myślisz że dali byśmy radę go utopić? Zresztą lepiej się pośpieszmy bo z naszego bohatera na koniu wiele nie zostanie. - Gerold roześmiał się szczerze. Czuł że wszystko jednak pójdzie dobrze jeśli się zgrają i nie popełnią zbyt wielu błędów.
- Alfred jeśli to nam się uda to ja idę się najebać i uwierz mi że będziesz mnie nienawidzić rano za rachunek! Dobra słuchaj spróbujemy zrobić tak... - Plan maga metalu był wyjątkowo prosty. Zwabić gada do rzeki i utopić. Mont wraz z tym który użył magii cienia unieruchomią bestię a Sehlad zniszczy wszystko co mogło by pomóc wydostać się nielotowi na powierzchnię, jeśli się uda i jego magia podziała zwyczajnie na łuski to dociąży gnoja i poślą go na dno rzeki na tyle długo by upewnić się że tam zostanie. Ale by tego dokonać musieli się śpieszyć.

Alfred wyszczerzył zęby gdy zorientował się że Gerold zaczyna wracać do psychicznej równowagi i, podobnie jak on sam, zaczyna kombinować.
- Wszystko z wyjątkiem krasnoludzkich grajków. A płaci ten kto pierwszy padnie pod stół - rzucił w końcu. Świadomość tego że nie oszalało się i ma się przy boku bratnią duszę podnosiła na duchu. O przeżyciu nie wspominając.
Ruszyli za smokiem - a raczej hałasem jaki ten czynił, przedzierając się ciasnymi uliczkami Boegenhafen.
- Nie wiem czy utopimy tego skurwiela - mruknął ponuro - Smoki chyba potrafią pływać, z drugiej strony to nie jest prawdziwy smok, jak mi się wydaje, tylko taki powstał po transformacji, więc nie do końca powinien “dobrze czuć się w swojej skórze”. W końcu co cztery łapy, zionięcie ogniem, ogon i skrzydła to nie to samo co ludzka sylwetka. Chyba że się mylę. Ale pomysł z dociążeniem pancerza jest przewrotny i może się powieść - pokiwał z uznaniem głową. - Na razie spróbuję go osłabić. I oślepić, jeśli Sigmar pozwoli. I miejmy nadzieję że Kritzle ma trochę oleju w głowie - dorzucił gdy biegli już za rumorem i rykami smoka.

* * *

Nazywano ich Wędrownymi czarodziejami, magami którzy przez praktykę i ciągłe doskonalenie siebie mieli w końcu zasłużyć na pełnoprawny tytuł magistra magii. Tak naprawdę jednak sami siebie często nazywali psami gończymi lub zwyczajnie ludźmi od brudnej roboty. Kolegia Magi nie liczyły się z tymi adeptami bo oni mieli jedynie służyć dotąd dopóki ktoś nie uzna że mają już dosyć, najczęściej byli to ich własni mistrzowie którzy potrzebowali sojuszników ze statusem w przepychankach zarówno tych wewnętrznych jak i tych dotyczących polityki regionu w którym rezydowali, całej prowincji lub przy tych najpotężniejszych całego Imperium. Często zdarzało się że próby i zadania którym poddawani byli Wędrowni czarodzieje były trudniejsze niż wynikało to z pierwotnych założeń, ale prawda jest taka że naprawdę mało który z magów spodziewał się wysłać swoich kolegów do walki ze smokiem.

W butach omotanych płótnem Alfred zawsze dziwnie się czuł, ale skradając się wzdłuż magazynu nie obawiał się aż tak bardzo o czyniony hałas. Udało się im wreszcie dogonić smoka, który najwidoczniej również potrzebował chwili odpoczynku po szaleńczym pościgu za magicznym wierzchowcem. Ostrożnie wyjrzał zza rogu, upewniając się że najkrótsza droga by go dopaść - przejście pomiędzy magazynami - jest zbyt ciasna by gad mógł się szybko przecisnąć.

Był … olbrzymi. Mag światła po prostu nie mógł uwierzyć w to co widział na własne oczy. W innych okolicznościach mógłby podziwiać gigantyczną bestię, ale teraz czuł jedynie nienawiść, wiedząc co stało za jej pojawieniem się w Boegenhafen. I z czego czerpała moc. To pomagało przełamać strach.
- Egomet arcessere vis fulgor redituus esse inferos, Hysh potestate, IAM! - zaintonował modląc się do Ulryka i Sigmara o przychylność, bowiem zaklęcie odesłania demona rzucane bez potrzebnych komponentów było naprawdę na granicy jego możliwości. Pasma Hysh zawirowały wokół jego palców, zalśniły i … rozpłynęły się bezsilnie. Mont jedynie się skrzywił. Taki jego psi los, najwidoczniej. Z determinacją zabrał się do powtórnego splatania zaklęcia.

Mag metalu czekał na swoją kolej w tej nierównej walce, jego arsenał w tej chwili ograniczał się jedynie do kilku zaklęć w tym jednego którym wspierał swego towarzysza gdy tylko potrafił. Pluł sobie w swą krótką brodę że nie przykładał się pilniej do zaklęć bojowych ale kto by pomyślał że spokojny żywot kupca-alchemika może owocować w tego typu wydarzenia. Gerold próbował wymyślić jak inaczej mógł się przydać ale nie potrafił się za bardzo skupić przy tak częstych rykach i próbach zrobienia z niego dobrze wysmażonego steku.

* * *


Pojedynek szarpał nerwy i odzierał z sił. W starciu ze smokiem Mont zaprzągł każdą sztuczkę i naukę które zdobył w trakcie służby w Zwiadowcach. Przeciwnik rozmiarami przewyższał każdego znanego mu stwora - inteligencja zaś jaką prezentował była ludzka. Ratowała ich tylko ciasnota zabudowań i możliwość ukrycia się.
- Dobrze, kurwa, że tylko o niego trzeba się martwić - mruknął Alfred tłumiąc kaszel i skinął na Gerolda, stojącego w następnej uliczce. Ten podniósł kamień i cisnął go daleko. Każdy kto pozostał w niszczonej i palonej przez smoka dzielnicy był tylko sobie winien. Po odgłosach sądząc miasto wkrótce będzie niczym wymarłe, po tym jak cała ludność próbowała jednocześnie opuścić nieszczęsne Boegenhafen. Rozpoczął splatanie zaklęcia gdy przez brudne szyby dostrzegł cicho poruszający się kształt. To było dobre miejsce. Skądś dobiegł go tętent kopyt utkanego z cienia wierzchowca. Na swój sposób było to równie niepokojące co polowanie na nich, ale “Kritzle” odwalił kawał dobrej roboty parę razy w ostatniej chwili odciągając uwagę drapieżnika.
- Egomet arcessere vis ardensa spectare...

“Trzech na jednego i nadal nie potrafimy sobie poradzić z tą poczwarą”. Alchemik wygrzebywał się właśnie ze zgniłej a teraz poprzypalanej sterty kapusty która uratowała mu życie.
- Ależ to śmierdzi ale przynajmniej i tak nic mi już nie zaszkodzi... - Sehlad mamrotał do siebie wsłuchując się w odgłosy walki która przesunęła się w dół ulicy. Plan z rzeką coraz bardziej wydawał się odległy gdyż oni sami próbując przeżyć chowali się coraz głębiej w labiryncie uliczek wciągając smoka za sobą. Ten na dodatek jak by kompletnie ignorował zasady dobrego wychowania zwyczajnie burząc i niszcząc to co stanęło mu na drodze. Gerold wiedział że wcześniej czy później któryś z nich będzie miał zwyczajnego pecha i nie będzie miał się po prostu gdzie schować.

Smok stąpał ostrożnie i czujnie rozglądał się na wszystkie strony. Łuski na głowie zdawały się niczym przeorane wybuchami, sterczały na sztorc, urwane i spalone - i faktycznie tak było, bowiem trafienie zaklęciem Gorejącego wzroku raziło z taką siłą że tkanki zmieniały się w parę - a oczy wyglądały jakby za chwilę miały wypłynąć, ale stwór Chaosu ciągle był zdolny do walki. Wydawało się że kolejna sztuczka się nie powiodła - nie dał się ogłupić, przyspieszył i spojrzał w kierunku przeciwnym do tego skąd dobiegł brzdęk kamienia, prosto na Wissenlandczyka ale to było właśnie to na co czekał mag światła. Uśmiechnął się okrutnie widząc rozszerzające się z zaskoczenia źrenice smoka i zbyt późno nadymające się cielsko.
- IAM!!! - dokończył i kolejne promienie Hysh uderzyły w pysk gada z taką siłą że ten aż się zatoczył, a spalone kawałki ciała rozbryznęły się naokoło. Mont odskoczył i przywarł do ściany chroniąc twarz gdy ogień i ryk buchnęły z przejścia, ruszył biegiem ku Sehladowi. Bestia już próbowała sforsować przejście niczym żywy taran.
“Trzeba wymyślić coś innego. Byle tylko oślepić tego skurwysyna, to może faktycznie uda się go utopić...”

“Pamiętajcie najtrudniej jest wyrwać się z narzuconych sobie schematów, kreacja i innowacja, improwizacja i wyobraźnia to narzędzia które zaprowadzą wasze badania dużo dalej niż podążanie za bezpiecznymi wydeptanymi już przez innych ścieżkami. Nie bądźcie jednak zbyt pewni siebie na nowym niezbadanym szlaku czeka was wiele przeszkód i ślepych zaułków.”
Gerold uwijał się jak szalony, jego twarz jaśniała uśmiechem i dłonie coraz dotykały nowych elementów drewnianych magazynów między którymi się schronił. Alfred niedługo powinien przyciągnąć gada by ten zapłacił za swoją pewność siebie. Mag metalu żałował że nie wpadł na to dużo wcześniej zaoszczędził by im sporo czasu i na pewno nie nabiegali by się tyle. Czuł jak ziemia drży gdy bestia biegła, ryk potwora niemal ogłuszał i sprawiał że chciało się zatykać uszy. Zza węgła wypadł Mont dysząc ciężko.
- Wytrzyma?! - Alchemik w odpowiedzi uśmiechnął się tylko i uderzył laską w drewnianą belkę, ta natomiast wydała metaliczny dźwięk. Gerold z dumą w sercu przyjrzał się swemu dziełu. Każdy drewniany element obydwu budynków blokujący wejście do tego zaułka był teraz wykonany z metalu. Mag był wykończony ale miał nadzieje że smok doceni jego pomysłowość gdy w pełnym pędzie wpadnie na następny drewniany budynek których gruzy znaczyły trasę ich przemarszu. Sehlad był pewny że wytrzyma, albo naprawdę chciał w to wierzyć.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline