Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-07-2011, 14:45   #51
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Osłupienie trwało krótko. Alfred gorzko zaklął. Ostrożność trzeba było odrzucić, wobec tylu przeciwników i tego co w chorobliwym blasku rozwijało się za ich plecami nie było szansy na subtelne postępowanie czy metodyczne działanie. Mogli jedynie sprowokować atak mutantów, przyjąć walkę tutaj, w ulicy, by tłum heretyków nie mógł wykorzystać liczebnej przewagi, zalać ich masą zdeformowanych ciał. Zapach krwi w połączeniu z wpływem Dhar sprawiał że kręciło mu się w głowie. Wiedział co będzie się z nim działo w nocy. Jeśli przeżyje.

Zignorował zmaltretowane, rozszarpane ciała. Napatrzył się na nie w swoich snach do przesytu. Przeklął ojca z pasją która zamieniła jego głos w warkot.
- Ludzie! - ryknął i wskazał ziemię pod stopami - Przyjmiemy walkę tutaj, by nas nie otoczyli. I zabijemy każdego z tych przeklętych przez Sigmara i ludzi grzeszników!

Gerold skinął tylko głową zgadzając się z magiem światła. Było ich za mało by szturmować musieli zastawić pułapkę, uśmiechnął się sam do siebie choć równie dobrze mogło to być wzięte za pewność siebie i wyniku tego starcia. Był tak naprawdę zwykłym człowiekiem, jedyne walki w jakich uczestniczył lub widział to były te karczemne bójki, to były walki w jakimś porcie lub gdzieś w magazynach między skłóconymi robotnikami, rzadko kiedy kończyły się gorzej niż na docucaniu jednego z przeciwników. Cholera przecież największe co w życiu zabił to szczur w jednym z labolatoriów swego mistrza. Gerold uśmiechał się dalej uświadamiając sobie jak nawet jego repertuar zaklęć jest bezużyteczny w zwykłej walce, nie potrafił ranić, unieruchamiać lub nawet powstrzymać kogoś przed zadaniem ciosu. To nie było tak że mag metalu bał się, martwe ciało nie było dla niego czymś obrzydliwym, było tylko zbiorem wartościowych składników do eksperymentów a walka nie była dla emocjonująca, była dojściem z punktu A do punktu B, przy uwzględnieniu wszystkich zmiennych i dodaniu czynnika losu który zwyczajnie trzeba było zminimalizować. Naprawdę bawiło go że ci strażnicy będą teraz zwyczajnie na niego liczyli, należało więc sprzedać im następną część tego przedstawienia a w tym akurat był bardzo dobry.

Zaślepieni orgią zabijania i bezczeszczenia kultyści jeszcze nie zwrócili na nich uwagi wędrując między ciałami w poszukiwaniu celu dla zaspokojenia swej żądzy masakrowania, ba, część nawet pognała za tajemniczym kusznikiem, ale Mont wiedział że mają tylko chwilę na przygotowanie się do walki.

Godziny rozmów z Geroldem, omawianie czarów i zasobów w ich dyspozycji właśnie procentowało. Nie musieli dyskutować co teraz począć, zamiast tego wskazał magowi metalu strażników by ten wspomógł ich swoimi mocami, sam zaś z miejsca zaczął splatać czar, zimnymi, niebieskimi oczami wyszukując "szczęśliwca" który pierwszy poczuje gniew maga Imperium. Okazał się nim masywny stwór o przerośniętej, metalicznie połyskującej ręce, przypominającej raczej odlaną w żelazie gigantyczną maczugę, którą z zapamiętaniem rozbijał truchło wierzchowca na miazgę, rozpryskując krwawe strzępy naokoło. Dlaczego z takim zapamiętaniem to robił i jaki miało to cel? Alfred nie wiedział i nie interesowało go to. Soczewka błysnęła w jego dłoni, wyuczonymi gestami zaczął wycinać otwory w materii rzeczywistego świata, skupiając Biały Wiatr.
- Egomet arcessere vis ardensa spectare! - zaintonował splatając czar, poczuł mrowienie w głowie gdy Hysh scalał się niczym palce zaciskające się w pięść. Mutant poderwał głowę jakby zorientował się co mu zagraża, kilka stworów w pobliżu również dopiero teraz spojrzało znad rozrywanych, pożeranych resztek ciał, ale było za późno by któryś z nich zdążył cokolwiek zrobić.
- IAM! - Alfred uwolnił czar, bliźniacze lance światła trysnęły z jego oczu i trafiły maczugorękiego prosto w twarz. Z siłą ciosu zadanego dwuręcznym młotem. Mutant runął na ziemię niczym kłoda, metaliczne ramię zadźwięczało na kamieniach na podobieństwo kowadła staczającego się po skale.

Mag światła nie wiedział czy kultysta był martwy czy nie. Nawet jeśli ten przeżył, to pławił się w prywatnym oceanie cierpienia. A taki pokaz mocy powinien podnieść morale strażników.
- Gerold! - rzucił nagląco - Oślepię ich! Razem! - krzyknął przebijając się przez chór pełnych żądzy krwi i mordu wrzasków kultystów. Właśnie podrywali się do ataku. Drwiący głos wewnątrz czaszki Alfreda zakpił że jego ojciec czułby się tutaj bardzo na miejscu. “Dobrze wiesz co by krzyknął...”

Sehlad pamiętał długie spory z magiem światła na temat natury i możliwości kształtowania wiatrów magi. Dlaczego tylko elfy potrafiły posługiwać się nimi wszystkimi, od czego zależała umiejętość posługiwania się konkretnym wiatrem, czemu jedni mieli do tego większy talent od innych lub dlaczego inni w ogóle odwołują się do potęgi Dhar skoro możliwości kolorów są nadal dalekie od zrozumienia i pojęcia czy jakieś granice ich wykorzystania w ogóle istnieją. Nie obyło się również bez drobnych eksperymentów na które mogli sobie pozwolić jeśli tylko znaleźli czas wolny od obowiązków. Alchemik zdołał stworzyć bardzo chwiejną teorię której jednak wiele brakowało do perfekcji, miała wile nieścisłości ale wyjaśniała podstawy ich eksperymentów. Ryk szaleńców których ciała były dotknięte czynnikiem chaosu wyrwał go z odrętwienia. Czas było sprawdzić teorię w praktyce.

Mont niemal zawył z wściekłości. Niemal. Z wysiłkiem stłumił ryk furii bowiem kultyści już szarżowali. Nie było odwrotu. I w takiej sytuacji następny czar powinien mieć największy efekt.
- Odwróćcie wzrok bo oślepniecie! - krzyknął do strażników dramatycznym gestem wskazując przed siebie - Nie patrzcie tam dopóki nie rozbłyśnie światło!
- Egomet arcessere vis mico inquinii! - wyrecytował następną formułę, zerknął na Gerolda by sprawdzić czy ten zsynchronizuje czar z jego własnym, ignorując lęk i podświadomą chęć by jak najszybciej uwolnić zaklęcie odczekał z zimną, gadzią cierpliwością na chwilę gdy kultyści będą już w pełnym biegu, niezdolni zatrzymać się i uniknąć stratowania przez następujących im na pięty, macki i kopyta - IAM!

Gerold skupił się na otaczających ich wiatrach magi. Widział praktycznie jak wszystkie odpycha potęga mrocznego wiru, jak rozprasza je lub ściąga kumulując w niesamowitych ilościach. Potęga chaosu pomyślał tylko. Razem z Alfredem rozpoczął swoją własną inkantację. By po pierwszym słowie wypuścić moc powoli gromadzącą się wokół niego. Pierwszym zaklęciem miała być Skaza ale to był błąd, mógł zniszczyć czar towarzysza. Zamknął oczy, nie potrzebował widzieć bo wystarczało tylko czuć to co go otaczało. Czuł moc światła gromadzącą się obok jego towarzysza, czuł jak niepozorna wydawała się iskra którą tworzył w swym umyśle. Poczuł jak nastąpiło uwolnienie. Najprostsze rozwiązania są przeważnie najlepsze, słowa wyryte głęboko w jego głowie przez mentora który prowadził go przez tajniki alchemii wieloletnią ścieżką zdawały się teraz być wszystkim czego potrzebował. Jego iskra pomknęła ku zaklęciu Alfreda, jak zaczęła spalać paliwo które jej dostarczono. Niczym po sznurku dotarła do najdalszych zakątków rozrastającego się w szalonym tempie i osiągającego już efekt w świecie który go otaczał. Bojowe okrzyki przemieniły się w skowyt bólu. Jego oczom ukazały się kreatury wijące się na ziemi w spazmach bólu. Czar oślepienie działał na zmysł wzroku a jego zaklęcie jedyne paliwo jakie mogło znaleźć to były właśnie oczy... Dwóch strażników wydzierało się wniebogłosy, byli ofiarami własnej głupoty i ciekawości. Wypalone oczodoły ziały czernią, swąd spalonego mięsa powoli zaczynał docierać do nozdrzy wzbudzając obrzydzenie. Walka jednak trwała nadal i wyglądało na to że ich szanse wyglądają dużo lepiej.

Szczęka Alfreda opadła. Oczywiście, znane były poglądy że co prawda człowiek nie jest w stanie opanować więcej niż jednego Wiatru Magii, ale operując w kilku można uzyskać efekt który teoretycznie … i tak dalej, i tym podobnie, ale prawda była brutalnie szczera - każde Kolegium, jak bardzo magowie w Imperium by nie odczuwali swoistego braterstwa broni (czy raczej strachu przed polującymi na nich...), “swoją” magię uważało za najlepszą i jedyną godną szacunku i wygłaszanie pochwał idei splatania różnych Wiatrów współdziałając z przedstawicielami innych Tradycji było uważane za coś porównywalnego z, dajmy na to, seksem ze zwierzętami. Ale żebracy nie mogą wybrzydzać i jeśli przeżycie zależało od tak ścisłej współpracy z magiem metalu, Mont był gotów na to.

Efekt czaru przeszedł wszelkie spodziewanie. Alfred czuł że skóra piecze go niczym po słonecznym poparzeniu, a przecież nie znalazł się w zasięgu - niezmiernie powiększonym - własnego zaklęcia. Kilka istot leżało wyjąc okropnie i dodając swój wrzask do krzyku nieszczęsnych strażników, parę następnych dobiegło do interweniującej grupki lecz z oczyma zalanymi krwią lub zamkniętymi po magicznym ataku a reszta potykała się na wijących się ciałach. Strażnicy od razu mieli pełne ręce roboty, szczęściem jaskrawy rozbłysk światła obrócił w niwecz szarżę grzeszników. Mag zdołał opanować zaskoczenie i ponownie przywołał moc Gorejącego wzroku, obierając za cel kolejnego kultystę który zdawał się być zbyt trudnym przeciwnikiem dla ich zaskakujących towarzyszy broni. Sęk w tym że ten nie zdradzał posiadania jakichś szczególnie przydatnych w walce mutacji, ale za to nader zręcznie obracał ostrym niczym igła rapierem, w porównaniu z którym broń strażników wyglądała nader nieprzekonująco. Alfred spojrzał na heretyka i podniósł dłonie.
- Egomet arcessere vis ardensa spectare … - twarz szermierza eksplodowała zanim zdołał pchnąć … Lorenza, tak strażnik miał chyba na imię, ale Mont nie czekał, otarł krwawe łzy i znowu sięgnął do sakiewki. Strach i furia przygasły, zepchnięte gdzieś w odległy zakątek umysłu, jedynie zimny gniew palił się w nim gdy wyszukiwał następne zagrożenie, nie zwracając uwagi na przemianę.

Księgi nie potrafią oddać napięcia jakie panuje na polu bitwy, nie opiszą krwi zraszającej twarz gdy jeden ze strażników jest rozrywany przez olbrzymie kleszcze, mądre słowa nie uczą cię co zrobić gdy może okazać się że jesteś następny, ilustracje nie pokazują serca które dudni jak szalone i pompuje krew, zmieszaną ze strachem oraz chęcią przeżycia. Nie piszą o szczęściu gdy jeden z oślepionych potworów atakuje swego towarzysza mającego już rozorać twoje trzewia. Bo to jest właśnie walka, punkt A i B z czynnikiem przypadku. Gerold zaklął szpetnie, znał autora traktatu i czuł że będzie musiał z nim koniecznie porozmawiać.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 17-07-2011, 17:15   #52
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
Magia to nie krasnoludzkie działo organowe, nie można w nieskończoność przywoływać kolejnych zaklęć bez żadnych konsekwencji. Alfred próbował właśnie ocalić jednego z walczących strażników którego pochwyciły właśnie wielkie kleszcze gdy niematerialny powiew, podobny lodowatemu wichrowi kislevskiej zimy, wziął go w swoje objęcia i oślepił, otumanił, pozbawił woli. Nie wiadomo przez jaki ułamek czasu Pan Zmian okazywał swoje zainteresowanie magiem światła nadużywającym jego cierpliwości, ale gdy ten odzyskał zmysły koźlogłowy stwór właśnie doskakiwał do niego, wywijając błyszczącą klingą.
“Jestem trupem!” - Alfred wiedział że nie ma szans na ujście z życiem, ale dłoń automatycznie sięgnęła do rękojeści sztyletu, a ciało wygięło się w łuk, nogi odruchowo napięły do odskoku. Jakimś cudem krótkie ostrze uderzyło w miecz w próbie zablokowania ciosu - i wypadło z dłoni maga pod siłą uderzenia ale dłuższa klinga zamiast wypatroszyć Monta jak wieprzka jedynie zraniła go w bok. Mutant jednak nie przestawał wywijać bronią i mag mógł jedynie rozpaczliwie odskakiwać. Niezborność ciosów powiedziała mu jakiż to cud się wydarzył i Alfred żałował że nie ma własnego miecza, bowiem rychło by skończył ten pojedynek widząc że przeklęta przez bogów kreatura najpewniej pierwszy raz w życiu miała w dłoni porządną broń. Nie potrzebowała jej. Ostre zębiska zapewne jej wystarczały. I mogła jeszcze je wykorzystać, bowiem po kolejnym uniku Wissenlandczyk poczuł nagle jak uderza o coś łydką i pada jak długi.

Rymsnął na ziemię z siła która wycisnęła mu dech z piersi a całe lewe ramię sparaliżowała bólem. Mutant wrzasnął triumfalnie i rzucił się na niego, wypuszczając miecz, który mu najwidoczniej tylko zawadzał. Ostre pazury wbił w kołnierz maga, a śmierdzące szczęki zatrzasnęły się tuż przed twarzą Alfreda. I jak by istota nie była niewprawna we władaniu bronią, to w zwarciu nie była nowicjuszem - i gdyby nie jej żądza krwi Wissenlandczyk byłby bez najmniejszych szans. W tej sytuacji wcale dużo większe nie były...
- Gerold, pomocy! - wrzasnął Mont gdy tylko odzyskał głos. Kompletnie bezradny, nic więcej nie mógł zrobić jak tylko odpychać szyję mutanta. Lewe ramię przydatnością przypominało zmrożony połeć mięsa.

Laska alchemika była wykonana całkowicie z metalu i mimo że do walki się nie nadawała to jej ciężar w zupełności wystarczył by pierwszym uderzeniem zdezorientować stwora a drugim całkowicie zamroczyć. Mag metalu szybko pomógł podnieść się towarzyszowi by razem mogli znów kontynuować walkę, widać było zresztą że blondynowi brakowało sporo z umiejętności szermierki, gdzie uniki miał wyćwiczone całkiem nieźle.

Szaleńczy atak mutanta nieoczekiwanie zelżał. Błysk metalu i chrupnięcie kości były odpowiedzią na wrzask Wissenlandczyka i ten zrzucił z siebie nagle bezwładne ciało. Podciągnął się do pionu korzystając z pomocy Gerolda, podziękował mu skinieniem głowy nie mogąc dobyć głosu. Krew płynęła mu z ran na szyi i w boku, ale pierwsze co Mont zrobił to sięgnął po rękojeść miecza i pchnął mutanta pod szczękę, upewniając się że ten nie żyje. Gdyby był nieco mniej obolały i roztrzęsiony, pewnie zwróciłby uwagę na wyśmienitą jakość zdobycznej klingi, zdziwiłby się może nawet skąd w rękach tak niezgrabnego “szermierza” tak dobra broń. Niestety, nie to zaprzątało mu głowę. Może gdyby miał więcej czasu doceniłby rękodzieło, a rozejrzawszy się na spokojnie - dojrzał poprzedniego właściciela, rozgniecionego na miazgę w jego rycerskiej zbroi, w tej jednak chwili był szczęśliwy że trzyma w garści kawał porządnego żelaza. Czym prędzej sięgnął do sakiewki bowiem już czuł że słabnie z upływu krwi.


- Dobra robota a teraz zajmijmy się tymi w środku. - Mag metalu wyglądał na zadowolonego mimo drobnego cięcia i kilku siniaków nic mu nie było. Czego nie można powiedzieć o strażnikach. Tylko dwóch z nich było zdolnych do dalszej walki i również dzięki magii Alfreda.
- Panie a Lorenz... oni jeszcze żyją, prawda? - faktycznie mężczyźni oślepieni na początku zdawali się jeszcze dychać ale niewidomi nie nadawali się do walki kompletnie.
- Nie pomożemy im jeśli nie skończymy naszej roboty, zwyczajnie nie będzie pewnie komu. - Sehlad nie miał pojęcia czy mówi prawdę ale taka ilość Dhar... tak naprawdę wszystko mogło się wydarzyć a on naprawdę liczył na to że nie będzie musiał być tego świadkiem.

Alfred wstał znad poranionych. Zrobił co mógł - to znaczy ocalił od niechybnej śmierci strażnika nieledwie rozdartego na dwoje, drugiemu pomógł o tyle że nie wykrwawi się przez najbliższe minuty, ale by przywrócić wzrok oślepionym … potrzebował więcej czasu. Więcej niż mieli do dyspozycji. Rozkaszlał się i skrzywił z bólu. Gerold ocalił go przed odgryzieniem twarzy, ale pazury mutanta głęboko poraniły mu szyję i niemal rozpruły tętnice. Bogom dziękował za to “niemal”. I tak musiał skorzystać ze swej magii by w ogóle być w stanie się poruszać. Spojrzał na maga metalu i strażników, rozkojarzony otarł rękawem strużkę krwi z nosa, zacisnął zęby.
- Później im pomogę - powiedział i wskazał magazyn - a na razie - ruszamy TAM!
Pobiegli, po drodze bez litości dobijając rannych i oślepionych grzeszników.

Może nie było to najlepsze rozwiązanie ale wraz z dwoma przerażonymi już nieźle strażnikami wdarli się do środka. Być może ktoś bardziej zwinny próbował by się zakraść i zaatakować z zaskoczenia, być może ktoś obeznany z taktyką spróbował by zwyczajnie spalić magazyn i tych co w środku ale im wydawało się że czasu mają coraz mniej a każda stracona sekunda odbiera im szansę na zwycięstwo. I być może ich brawura była właśnie ich jedynym atutem oraz słabością.

- Wyjebani matkojebcy, więcej was z hospicjum nie uciekło? - Gerald nie przebierał w słowach, miał zwyczajnie dość już tego całego dnia. Pierwszy szczęk broni przywrócił go jednak szybko do rzeczywistości.
- Kupcie nam tylko trochę czasu chłopcy... Alfred rozbij posążek!! - Mag metalu skupił się na swojej lasce. Metal uspokajał jego myśli i sprawiał że wszystko nabierało jasności i układało się w zwyczajny schemat. Postarzenie jak by samo wskoczyło do jego umysłu jako następny krok. Stary kawałek kości szybko pojawił się w dłoni maga, to wokół niej koncentrował się Chamon. Kość zaczęła się kruszyć i rozsypywać. I wtedy zauważył mroczne macki, nierzeczywiste jak by utkane z mroku oplatające czarnoksiężnika. Próbowały go powalić, udusić, ale walka nie była wyrównana. Podsycenie, było naturalnym wyborem następnego zaklęcia, jeśli wspomoże nieznanego maga może wtedy się uda...Nie było wiele czasu a on dopiero teraz pomyślał co się stanie jeśli uszkodzi przedmiot kumulujący takie ilości Dhar. Było już za późno, pył ze składnika właśnie przesypywał się przez palce alchemika. Zabawne jak wszystko nagle zwolniło, jak słyszał wyraźnie każdą sylabę recytowaną przez maga światła, jak widział ostrze sztyletu zsuwajace się z magicznie wzmocnionego pancerza jednego ze strażników, jak znów czuł iskrę w która miała rozpalić wyssć każdą drobinę jaka mogła wspomóc magiczne macki. Właśnie weryfikował swoją teorię, na pewno nie byli jedynymi próbującymi połączyć wiatry a skoro nikt tego efekty były mierne albo konsekwencje i skutki nazbyt nieprzewidywalne. Gerold właśnie po raz pierwszy od bardzo dawna znalazł w sobie potrzebę złożenia małej prośby do bogów imperium, poprosił o odrobinę szczęścia.

To co ujrzeli było niczym fizyczny cios. Wpadli do środka na podobieństwo szarżujących Wysokich Hełmów, zupełnie jakby Alfred postradał zmysły, jakby zapomniał wszystkiego czego nauczył się w Zwiadowcach. Podobnie jak Gerold czuł jednak przez skórę że ostatnie czego nie mają w nadmiarze to czas. Mieli rację.

Wpatrywał się w jednoczące się kształty i usiłował pojąć co się dzieje. Nie było to łatwe, bowiem mieli jedynie sekundy na obserwację nim kultyści ruszali do ataku, podjudzeni słowami przywódcy. Z ciężkim sercem zdał sobie sprawę że Gerold miał rację - nie było czasu na powtórkę z placu przed magazynem, kilkunastu grzeszników zaleje ich garstkę a jeśli nawet nie to kupią potrzebny do transformacji czas.
- Ulryku i Sigmarze, obdarzcie łaską bo jak nie... - mamrotał gorliwie, jednocześnie sięgając po jeden z ostatnich komponentów. W takich sytuacjach nie ma ateistów.
- Egomet arcessere vis ardensa spectare, IAM! - wyrecytował kierując wzrok na jadeitową statuetkę a Hysh w jego głowie toczył walkę z napierającą zewsząd Dhar. Mogła to być ostatnia czynność w jego życiu ale nie zawahał się ani chwili. Metaliczny smak i zapach krwi w połączeniu z takim nagromadzeniem Wiatrów Magii wręcz go dławiły.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline  
Stary 18-07-2011, 21:08   #53
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Na wsi
Z każdą chwilą było coraz gorzej. Ośmieleni druzgoczącą przewagą zwierzoludzie wpadli w prawdziwy morderczy szał. Natarli na magów bez żadnej litości, zasypując ich wątłe ciała całymi seriami morderczych ciosów. Darragh o mało co nie straciłby głowy. Potężne ostrze wyszczerbionego topora minęło go dosłownie o włos, zatapiając się z ogłuszającym hukiem w korze rosnącego za nim drzewa. Wielowiekowy dąb trysnął aromatyczną żywicą, zaś z jego wstrząśniętych gałęzi spadło morze szybujących liści. Ta ofiara zapewne uratowała im życie. Drogocenny dar drzewa już po chwili uchwycony został bowiem w potężne podmuchy wirującego wiatru. Dwa uderzenia serca później liście były już wszędzie, chłoszcząc zarówno magów jak i ich plugawych wrogów. Podniesiona z liśćmi kurzawa ograniczyła widoczność do paru stóp, pogłębiając panujący na skraju lasu chaos. To mogła być ich szansa!


Magnus bez zastanowienia wpadł między dwóch gorów zagradzających im drogę ucieczki. Był niczym żywe srebro, wirując w błyskawicznych uderzeniach i unikach. Nim zwierzoludzie zdążyli podjąć skuteczną obronę ich gardła rozdarte zostały potężnymi ciosami tileańskiego topora. Posoka trysnęła intensywnym strumieniem, barwiąc karmazynem szybujące wokół niego liście.

Telimena odetchnęła z ulgą. Koźla morda zastygła w połowie ruchu, niczym jakiś figlarny posąg z dekadenckich nadwornych przyjęć. Widać wręcz było niewyobrażalny wysiłek wątłego zwierzoczłeka, który prężył się jak mógł, byle tylko poruszyć choć jednym mięśniem, jednym pacem, byle tylko zwolnić morderczą strzałę. Jego powieka zadrżała, a gałka zaszła z wysiłku krwistą czerwienią. W końcu mu się jednak udało. Wydał się z siebie zduszony zwycięski ryk, puszczając szyp w krótką drogę ku celowi. Szkoda tylko, że zajęło mu to zdecydowanie zbyt dużo czasu. Czasu, który czarodziejka wykorzystała, by znaleźć się zdecydowanie gdzie indziej. Strzała poszybowała z głośnym wizgiem prosto w potylicę ungora, który zamierzał się na Telimenę. Potężnym cielskiem wstrząsnął śmiertelny dreszcz, gdy maszkara zwaliła się z nóg z głośnym tąpnięciem, niczym przewrócony wór kartofli.

Wpadli w liściastą zawieruchę, słysząc za sobą plugawe przekleństwa skrępowanych ciernistymi pędami wrogów.

W mieście
Powietrze w magazynie aż iskrzyło od magii. Czarodziejskie wichry szalały jak opętane, wypaczając przypadkowe ciała i przedmioty. Ogromne nagromadzenie mocy aż huczało im w głowach, utrudniając koncentrację, czyniąc każde pobranie mocy śmiertelną grą z pokusą niewyobrażalnej potęgi. Doskonale czuli, że i oni mogliby zaczerpnąć z lejącego się z nieba źródła mocy, że i oni mogliby skosztować pierwotnej potęgi samej nieopisanej Pustki! Tylko jeden gest, jedna inkantacja, a staliby się niezwyciężeni! Mogliby bez problemu zdobyć potęgę Śpiewającej Góry dla siebie, a potem... Stać się bogami!

Mało brakowało, a poddaliby się plugawym obietnicom. Była w nich jednak siła, której niezdolne były pokonać nawet demoniczne podszepty. Wiatry Magii wezbrały w ich ciałach, koncentrując się pod postacią rzuconych zaklęć. Nadnaturalne energie niemal jednocześnie uderzyły w smoczy posążek, rozszczepiając materię, z której był stworzony. Krępowany cienistymi mackami smok ryknął opętańczo wstrząsając podwałami magazynu. Jego pół-materialny ogon świsnął w powietrzu miażdżąc momentalnie ciała dwóch z jego wyznawców. Kreatura wiła się i rzucała wypełniając pomieszczenie charczącymi przekleństwami w dawno zapomnianych demonicznych dialektach. Jednak smok nadal rósł, choć już znacznie wolniej i w wielkim bólu. Przez moment sącząca się z nieba energia jakby zanikła, straciła na mocy. Trwało to jednak zbyt krótko, by zrobiło większą różnicę. Monstrum i tak było już wielkości co najmniej dwudziestu mężczyzn.

Aż nagle, nie wiadomo kiedy z jego pyska trysnęły języki żywego ognia. Zupełnie materialne! Wnętrze magazynu natychmiast wypełniło się czarnym dymem, paru kultystów stanęło w płomieniach, a budulec magazynu pod wpływem niewyobrażalnej temperatury dosłownie eksplodował od rozsadzającego go żaru. Nastąpił ogłuszający huk, a po nim wszystko zakryła czarna, dusząca ściana.

Gdy doszli do siebie stali wśród spopielonych szczątków magazynu. Ogromny jaszczur zaryczał poirytowany, zrzucając ze swych pancernych łusek resztki zwęglonego dachu.


Wydawał się szaleć w furii, trzepocząc bezradnie skrzydłami. Był ogromny! Ale mimo wszystko wydawał się jakiś... niedokończony i trochę pokraczny, jakby ich interwencja powstrzymała go przed wchłonięciem pełnej mocy. No i najwyraźniej nie mógł latać. Gdy tylko ich zauważył, jego oczy zaszły czerwienią, a z nozdrzy trysnął piekielny czarny dym. Otworzył paszczę, szykując się do szarży i następnego zionięcia.

Wysoko nad nim na niebie nadal wirowała spaczona brama. Ich wiedźmi wzrok pozwolił im dojrzeć pasemka dhar, sączące się z niej wciąż do starożytnego smoczego cielska.

Na wsi
- Na Leśną Panienkę, a cóż to tam u was było?! Ryki żeśmy z kniei słyszeli jakoby, kto, kogo żywcem ze skórzyzny obdzierał!
Na miejscowych chłopów wpadli przy wozie. Ci jednak, o dziwo, miast ruszyć na nich jak na krwiożerczych kultystów przystało, szczerze zaniepokoili się ich losem. Już po paru chwilach zebrało się wokół nich parunastu uzbrojonych po zęby wieśniaków.
- Gadajcie że no, czy tu znowu jakoweś zbóje grasują? Panienki matecznik poniewierają?! Trza im będzie pokazać, że u nas około wioski nie ma żartów! Jako długo panienka Rhyi'a jest przy nas, tako długo ino zwyciężyć możem!
 
Tadeus jest offline  
Stary 19-07-2011, 11:50   #54
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
Pozwoliła sobie na lekki uśmiech, gdy przeznaczona dla niej strzała utkwiła w drugim napastniku. Zwinnie przemknęła między drzewami osłaniając twarz od śmigających liści. Jasne włosy targał wzniecony przez druida ostry wiatr, szarpiący wszystkim co spotykał na swej drodze. W tym całym chaosie dostrzegała sylwetki uwijające się w tumanach kurzu. Rozpoznała znajome kształty druida i rosłego Magnusa. Oni także ruszyli w stronę traktu i skrytego nieopodal powozu. Biegła ile sił w drobnym ciele co jakiś czas odgarniając dłonią niższe gałęzie i przesadzając powalone, spróchniałe pnie. Nie dostrzegła jednego z grubych korzeni. Potykając się upadła boleśnie, a pobliski krzew rozdarł jej płaszcz. Wstrzymała oddech, widząc jedną z bestii biegnącą na ślepo przed siebie. Podziękowała w myślach Morrowi, za to, że nie wziął jej dzisiaj do siebie i gdy tylko kupa mięśni i sierści oddaliła się, wznowiła ucieczkę.

Wypadła na drogę jak upiorna driada, w okurzonym rozdartym płaszczu, z włosami potarganymi na wszystkie strony. Tkwiły w nich liście i drobne gałązki. Ubranie i policzki znaczyła czarna ziemia. Zatrzymała się pochylając i wsparła dłonie na kolanach łapiąc powietrze. Pierś poruszała się szybko i dziewczyna miała wrażenie, że zaraz serce rozsadzi ją wyskakując na zewnątrz. Obróciła głowę spoglądając na zebranych chłopów. Jej towarzysze już tu byli. Wyprostowała się powoli przysłuchując krótkiej wymianie zdań i ruszyła powoli w ich stronę szacując ich szanse w starciu ze zwierzoludźmi. Sama, nie miała ochoty wracać do lasu, choć wątpiła by wieśniacy zdolni byli poradzić sobie sami. Zdobyła się na ostatni czar, korzystając z ich nieuwagi. Ostatecznie mogliby się nimi posłużyć. Złożyła dłonie wypowiadając w myślach zaklęcie. [ Akceptacja Przeznaczenia ]
Doszła do grupy siadając na kamieniu i zaczęła wyjmować pamiątki z przygody w lesie z włosów.

-Gadajcie że no, czy tu znowu jakoweś zbóje grasują? Panienki matecznik poniewierają?! Trza im będzie pokazać, że u nas około wioski nie ma żartów! Jako długo panienka Rhyi'a jest przy nas, tako długo ino zwyciężyć możem.

Skinęła głową i bez słowa wskazała dłonią kierunek skąd jeszcze przed chwilą żwawo umykali. Uniosła później wzrok na tileańczyka spoglądając pytająco.
 
Witch Elf jest offline  
Stary 19-07-2011, 13:16   #55
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Krew, pot, flaki i łzy. Chaos. Chaos walki. To, w czym Tileańczyk czuł się naprawdę mocny. Siła mięśni, dynamika pracy serca, wyniesiony na wyżyny poziom adrenaliny - dla niego to wszystko było normalne. Bo walczył od lat. Od wielu lat jego ręce były splamione krwią. Nie zawsze potworów, czasem ludzi czy innych ras zamieszkujących Stary Świat - coś jednak ich łączyło. Ich wszystkich - plugawych niegodziwców - Magnus uważał za wrogów... Osoby, które nie zasługują na życie. Tileańczyk był gotów odebrać im je. Wykreślić ich ze świata już na zawsze. Posłać ich do krainy Morra zanim oni poślą tam go...

Tak też było tym razem. Zanim druid zareagował, zanim młoda czarodziejka zrozumiała jaki wykonać czar - on już wiedział. Wiedział co ma robić. To co robił zawsze. Nie potrzebował zawiłych formuł czy ciężko dostępnych składników. Potrzebował jedynie serca, które zawsze podpowiadało mu, w których momentach dobyć broni. Było takich wielu. Ogrom zginął, ale on się trzyma. Dobywając broni nie zastanawia się nad niczym. Nie można myśleć o zabijaniu jako o czymś złym. Dla niego zabijanie jest jak test - ciężki egzamin będący wynikiem wielogodzinnych treningów.

Mała, błyszcząca metalicznym blaskiem spod karmazynowej posoki tarcza wraz z swym odwiecznym rywalem tańczyła swój taniec zagłady. Topór nie dawał za wygraną. Siekał raz za razem w trakcie, gdy tarcza odbijała ciosy przeznaczone dla weterana i reszty. Po raz kolejny byli w miarę blisko, po raz kolejny nadarzyła się okazja do wspomożenia towarzyszy. Magnus nie zamierzał jej zmarnować. Siła z jaką uderzał nie zostawiała wiele do życzenia. Jednym ciosem potrafił powalić rosłego mutanta. Tego, który od lat spotykał się jedynie z mniejszymi, słabszymi i często chorowitymi przeciwnikami. Jego wzrok wyrażał ogromne zdziwienie. Zwykły człowiek nie potrafiący sklecić umagicznionego zdania powalił go w mgnieniu oka. I to był już koniec... Nie zawyje więcej ze swymi splugawionymi pobratymcami, nie zarżnie bez litości żadnej białogłowy, nie wzniesie ryku do swego Pana Mordu... Ale Magnus to wszystko rozumiał. Szanował każdego za podjęcie walki. Nierównej, ale jednak…



W pewnym momencie z prawdziwego transu wyrwał Wiecznego Ucznia czar rzucony przez Darragha. Liście - te stare i pożółkłe, jak i zielone i silne - rozpoczęły morderczy wir chłoszcząc zarówno wojownika, magów, jak i ich przeciwników. Poważnie utrudniały widoczność. To była ich szansa. Szansa na ucieczkę z tego miejsca pełnego trupów, które całkiem niedługo zamienią się w nic nie wartą padlinę. Tileańczyk obrócił się w kierunku ucieczki widząc dwóch zagradzających im drogę mutantów. Poderwał plecak zarzucając go szybko i zabrał nie naładowaną kuszę. Kolejna śmierć nastąpiła sekundę później, następna tuż po niej. Obaj mutanci leżeli zalewając się bulgoczącą posoką. A drużyna była wolna. Wśród liści uciekali przez las. Magnus starał się trzymać blisko druida, który z racji swej profesji znał to miejsce najlepiej. Biegnąc wojownik nawet nie schował broni. Nie mógł tego zrobić na wypadek gdyby ktoś z nich upadł, zatrzymał się, zwątpił. Wtedy on zatrzymałby się i walczył. Aż do ostatniego uderzenia serca by walczył. Bo nie tylko był oddany ich misji, ale tak właśnie wyobrażał sobie swoją śmierć. W nierównej walce. Nie chciał umierać jako staruszek w ciepłym łóżku. Wolał zginąć skąpany w krwi swych wrogów...

W końcu trójka znalazła się w okolicy powozu. Magnus odniósł najmniejsze obrażenia. Jego hełm co prawda ociekał karmazynem, ale to nie była jego krew. Widząc chłopów Tileańczyk schował broń. Nawet jak przybyli tu po nich nie miał zamiaru ich krzywdzić. Za ich naturalność, szczerość i pomoc jaką im zaoferowali. Ich miny były zwarte i gotowe. Każdy z nich był zdeterminowany, ale jak się okazało nie do walki z członkami drużyny. Słysząc pełne powagi słowa mieszkańców wsi wojownik zadecydował się im pomóc. Wiedział, że wielu może zginąć, ale jak go tu nie będzie a zwierzoludzie wtargną do wioski będzie jeszcze gorzej. Trzeba zająć się tym natychmiast.

- Zostaliśmy zaatakowani przez zbójów co prawda, ale nie w ludzkiej skórze. Były to potwory okropne zarówno ciałem, jak i duchem. Ich plugawa postać może wystraszyć każdego. Wiemy gdzie są i jeżeli zdecydujecie się walczyć idę z wami. - rzekł ściągając hełm wojownik.

Swój plecak włożył do wozu a reszcie polecił przeczekać walkę tutaj. Nie chciał ich więcej narażać. Nie mógł. Już jeden umarł - z czego zapewne jego przełożeni z Kolegiów nie będą zadowoleni. Musiał zrobić jeszcze coś. Wyciągnął z wozu małe zawiniątko po czym rozwinął je. Chroniło ono dwie buteleczki będące silnymi środkami leczniczymi - sam bardzo rzadko z nich korzystał.

- Widzę, że nie wyszliście z tej walki bez obrażeń. Jako, że to po części moja wina bierzcie i uleczcie swe rany za pomocą tych preparatów. To sprawdzone środki lecznicze... - powiedział z spuszczoną głową wojownik i podał towarzyszom po buteleczce.

Ani Telimena, ani druid nie wiedzieli dlaczego spuścił wzrok. Wyglądał jak zwykle zadziornie, ale tym razem coś się zmieniło. Zrozumiał, że pochopną decyzją naraził towarzyszy na śmierć. Więcej obiecał sobie tego nie robić. Jakby przez niego coś im się stało nie wybaczyłby sobie. Mimo iż widział tyle krwi, tyle śmierci... Dlatego też nie chce aby wśród mieszkańców wsi było więcej ofiar. Dzisiaj może zginąć wielu, ale jeszcze więcej uda się uratować. Czas rozprawić się z mutantami.
 
Lechu jest offline  
Stary 19-07-2011, 14:12   #56
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
W zasadzie po wygładzeniu włosów, (i nie licząc ziemi) uznała, że poszarpane nogawice i kaptur, mogą stanowić ciekawy przykład jej nowego, rebelianckiego stylu. Jako, że i tak rzadko zwracano na nią uwagę, efektowne rozcięcia w kilku miejscach z pewnością przydadzą jej charakteru. Myśli zniknęły jednak tak szybko jak się pojawiły, gdy serdeczny tileańczyk powziął kolejną ryzykowną decyzję. Przyglądała mu się przez chwilę gdy stał ze spuszczonym wzrokiem. Skrucha wyglądała komicznie na obliczu barczystego wojownika i nawet przez chwilę jej twarz nabrała nieco kpiącego wyrazu. Obróciła wzrok wlepiając go w trzymany w dłoni flakonik ze „sprawdzonymi środkami leczniczymi”. Wolała inne, „wyssanie życia” też było sprawdzone i chętnie użyłaby go na rozmówcy. Chwilowo nie miała jednak siły. Odkorkowała butelkę zębami, powąchała zawartość , uniosła ją do oczu i spojrzała przez płyn. W końcu wypiła, mając nadzieję, że nie zamieni się w ropuchę. Bogowie wiedzą, jak trudno w dzisiejszych czasach znaleźć prawdziwego księcia…

Zamierzała pozostać jakiś czas przy wozie by z pewnym opóźnieniem sprawdzić sytuację. Gdy tylko Magnus ruszył z wieśniakami, udała się do niego wyjmując z rzeczy bukłak z lekkim winem. Odgarnęła gałęzie z kozła, złamała jedną z nich i wskoczyła na siedzisko. Wyciągnąwszy sztylecik zaczęła skrobać korę. Z niewiadomych przyczyn, to zajęcie zawsze ją uspokajało. Nie była w tym szczególnie dobra, ale i najbardziej znany jej kształt ludzkiej czaszki- nie był trudny.
 
Witch Elf jest offline  
Stary 20-07-2011, 17:24   #57
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Obolały Gundulf powoli wygrzebał się spod przykrywającej go warstwy pogruchotanych belek i dachówek. Otrzepał się z pyłu i popiołu, po czym złapał rękami za pulsujący bólem krzyż.
- Osz kurwa – mruknął i przeciągnął się. W krzyżu coś głośno strzeliło i po chwili ból zaczął ustępować. Ręką otarł twarz z pyłu i krwi. Rozejrzał się po pobojowisku. Niestety nie udało mu się ubić bestii. Gdy ta rozpoczęła swoją orgię niszczenia czar prysnął. Cieniste macki rozpłynęły się w powietrzu, uwalniając smoka z miażdżącego uścisku. Teraz gad otrzepywał się z pokrywających go resztek. Był potężny, chyba osiągnął swój właściwy rozmiar. W jaki sposób miał go pokonać? Mimo iż nie był sam, jego znajomi magowie znaleźli się po tej samej stronie konfliktu co on, w ten sposób udowadniając, że nie są wyznawcami Mrocznych Bogów, to ich szanse były co najwyżej mierne. Zwłaszcza, że Gundulf nie dysponował zaklęciami ofensywnymi. Jego magia polegała na oszukiwaniu, wprowadzaniu w błąd i tworzeniu iluzji. W paru innych miejscach osmalone szczątki poruszyły się, co niechybnie świadczyło o tym, że nie wszyscy kultyści polegli. Ich szanse zmniejszyły się jeszcze bardziej...

Smok rozglądnął się, miotając wielkim łbem na prawo i lewo. Jego oczy zaszły czerwienią, gdy dostrzegł swych oponentów. Gundulf niemal słyszał gotujący się i wzbierający w smoczych trzewiach ogień. Z nozdrzy gada buchnął czarny dym. Grau nie czekał na to co będzie dalej. Ile sił w nogach pognał w kierunku sąsiedniego magazynu, starając się wypatrzyć miejsce, gdzie zgromadziło się najwięcej cienia, a co za tym idzie najłatwiej można było utkać zaklęcie. Biegnąc mimowolnie spojrzał w niebo, w miejsce z którego wątłe pasma spaczonego eteru spływały do ciała smoka. Brama wciąż była otwarta i mimo iż nie miała tej mocy co uprzednio, to nadal stanowiła znaczne zagrożenie. Teraz priorytetem było ją zamknąć i pozbawić smoka energii, która go zasilała.

Gundulf zniknął w podcieniach i wyciągnął przed siebie rękę. Wokół rozłożonych palców zgromadziła się szara mgła, która wolno, zbyt wolno jak na obecną sytuację, spłynęła na ziemię i zawirowała. Powoli rozrosła się do znacznych rozmiarów, przybierając kształt konia. Cienisty rumak drgał i rozmywał się, jego grzywą i ogonem targał magiczny wiatr. Gundulf jeszcze przez moment stabilizował wierzchowca, po czym wyprowadził go na ulicę i wskoczył na grzbiet. Kopyta skrzesały magiczne iskry na bruku, gdy dwukrotnie okręcił wierzchowca wokół własnej osi.
- Zamknijcie bramę! – krzyknął do dwóch magów. – Ja go odciągnę!

Przegalopował kawałek w stronę smoka, tak aby ten skupił na nim całą swoją uwagę. Spiął konia, który stanął dęba.
- No, przerośnięty padalcu! – krzyknął przemykając tuż przed smoczym łbem. – Tu jestem! Goń mnie, jaszczurko!
Pognał przed siebie, mając nadzieję, że uda mu się odciągnąć gada na wystarczająco długi czas, aby tamci zdołali w jakiś sposób zamknąć bramę. Sam nie miał ku temu żadnych możliwości. Oglądnął się, czy aby smok pędzi za nim, po czym skręcił w wąski przesmyk między dwoma magazynami. Potem wypadł z drugiej strony i popędził szeroką aleją wprost do portu. Nie chciał aby gad go zgubił, więc pozwalał mu co chwila się zobaczyć, po czym znowu przyspieszał i zmieniał kierunek. O swojego rumaka się nie obawiał. Cienisty wierzchowiec nie męczył się ani nie mógł okuleć. Byleby tylko nie zatrzymywać się na zbyt długo.
 
xeper jest offline  
Stary 23-07-2011, 14:03   #58
 
Darragh's Avatar
 
Reputacja: 1 Darragh ma wyłączoną reputację
Udało im się. Dzięki odwróceniu uwagi potworów zdołali uciec z polanki. Druid instynktownie orientował się w lesie, więc doprowadził towarzyszy do wozu. Przy wozie spotkała ich niespodzianka w postaci kilku wojowniczych chłopów. Na całe szczęście nie byli do nich wrogo nastawieni, a wręcz chcieli pomóc.

Zanim Darragh otworzył usta, odezwał się Magnus, ostrzegając ich przed zagrożeniem i zapewniając pomoc w walce z owym.

"Głupiec. Dopiero co uniknęliśmy rozszarpania na kawałki, a on chce tam wracać z tymi ludźmi. Nie mają szans, lecz cóż my możemy zrobić?"

Szczególną uwagę druida przykuły fiolki z niebieskawą cieczą, które wraz z Telimeną dostali od Magnusa. Domyślał się, czym jest ta ciecz, a zapach tylko utwierdził go w przekonaniu, że to mikstury leczenia.

- Jak widać jesteś pełen niespodzianek Magnusie. Dziękuję, ale skoro zamierzasz wykazać się niepotrzebnym heroizmem, to zostaw tą miksturę dla siebie. Ja pochodzę po okolicy i poszukam odpowiednich ziół na swoje rany. Nic mi nie będzie...

Zanim Magnus wyruszył z chłopami, Druid jeszcze go zatrzymał.

- Niechaj Wielka Matka ma Cię w swej opiece. Nie daj się zabić.

Kiedy się wszyscy rozeszli, Darragh począł przeszukiwać okolicę, w poszukiwaniu roślin, nadających się do leczenia. Gdy już takowe znalazł, rozgniótł je na miazgę, pokrył nimi rany i zabandażował kawałkiem płótna (jeśli takowe jest na wozie) lub kawałkiem własnej szaty. Następnie usiadł na wozie i zaczął medytować, aby zebrać siły po tak wyczerpującym boju fizycznym, jak i magicznym.
 
Darragh jest offline  
Stary 23-07-2011, 16:57   #59
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Gerold stał i wpatrywał się jak urzeczony w pełną transformację istoty chaosu. Coś o czym w akademii tylko teoretyzowali, coś co nigdy nie wykroczyło poza mury laboratoriów uczelni tutaj przybrało formę pełną materialną. Mag metalu był zachwycony, nie dostrzegał drobnych niedociągnięć istoty które ograniczały jej możliwości, widział tylko formę i siły które doprowadziły do przemiany. Mężczyzna najpierw nie poczuł bólu ostrza zagłębiającego się w jego ręce, widział fanatyka który szykował się do następnego ciosu gdy nagle wszystko objęły płomienie.

Kupiec nie wiedział czy żyje, nie był pewny czy w ogóle powinien sprawdzać. Czuł przeraźliwy swąd spalonego ciała i ból. Bał się podnieść i wyjść ze swojej kryjówki w której wydawało mu się że jest tak bezpieczny. Słyszał ryk wściekłego smoka który szukał sprawców swojej porażki. Mężczyzna dopiero po chwili zdał sobie sprawę że jest przyduszony spalonym ciałem, kultysta nieświadomie uratował mu życie, następna z wielu ironicznych sytuacji dzisiejszego dnia. Sehlad przed chwilą otarł się o śmierć, nie był pewny czy chce ryzykować ponowną próbę, nie był pewny czy tym razem starczy mu odwagi by zdobyć się na walkę z tą istotą. Chciał zwyczajnie ukryć się i przeczekać. Czemu akurat on! Gniew powoli wzbierał w nim na tych którzy zmusili go by przekroczył granice o których nawet nie śnił że istnieją, był coraz bardziej wściekły na sprawcę bolącego ramienia, był wściekły na to że pachniał jak ścierwo wyciągnięte z grobowca, był wściekły na to że zmuszono go by bał się o swoje życie. Mag metalu zacisnął dłoń na swojej lasce i wygrzebał się w końcu spod gruzowiska by ponownie stanąć na polu walki. Był naprawdę zły.

Poparzony, oszołomiony i ogłuszony Alfred może wcześniej by zareagował, gdyby spadające resztki dachu nie zasypały go na podobieństwo lawiny. Gdy w końcu odzyskał zmysły przyglądał się tępo gigantycznemu potworowi, wijącemu się właśnie z bólu. Jak mizernie na jego tle wyglądał leżący u stóp maga miecz! Niczym igła niezdolna zagrozić kostropatemu, łuskowatemu cielsku potwora!

Zanim zdążył zmusić mięśnie do ruchu i rozejrzeć się w poszukiwaniu Gerolda, z gruzowiska tuż obok niego, spod płonących szczątków, z rykiem i zawodzeniem na świat wydostało się kolejne okropieństwo. Przenikliwy odór zepsucia bijący od niego sprawił że Wissenlandczyk zatoczył się oszołomiony a jego członki odmówiły posłuszeństwa.



Bestia sięgnęła ku niemu pękiem macek i uwięziła go w miażdżącym uchwycie, a Mont mógł jedynie wpatrywać się w przerażeniu w płonące ślepia i czekać na bolesną śmierć. Ta jednak nie następowała. Potwór omiótł spojrzeniem swe drżące, mutujące, bulgoczące cielsko i nagle podniósł głowę, uwięził wzrok maga w iście piekielnym blasku ślepi. Szczęki zatrzasnęły się i otworzyły parę razy jakby przełykając, jakby składając słowa, wreszcie upiorny jęk czy zawodzenie dobyło się z gardła.
- Poooo... poooooommmm … mmmmóóóóżżżż miiiiiiii!
Wissenlandczyk nagle zrozumiał. To był jeden z kultystów który uległ wypaczającemu wpływowi Dhar i Mont zadrżał przypominając sobie jak jego własna skóra i mięśnie wibrowały gotowe rozlać się w nowe kształty … gdyby tylko wytrenowana wola maga światła nie trzymała ich w ryzach.

Mówią że szaleństwo może uderzyć z fizyczną siłą. Szaleństwo widoczne w oczach istoty mogło uderzać z siłą tarana. Przerażenie i odraza Alfreda były bliźniaczym odbiciem tego co dostrzegał w płonących ślepiach mutanta. Nie mogąc dobyć głosu pokiwał tylko głową, Może wiedząc o losie swego ojca nie powinien okazywać litości, ale nie mógł się na to zdobyć, widząc taką mękę. Nikt na to nie zasługiwał.

Potworny kształt wypuścił go z uścisku. Wissenlandczyk przełamał bezwład i sięgnął po zdobyczny miecz. Dygocząca spazmatycznie istota wpatrywała się w niego a jej długi, niski jęk mówił o piekielnych katuszach jakie cierpiała. Sztych miecza oparł się o miejsce gdzie człowiek ma serce … a raczej gdzie powinno być serce i Alfred pchnął mocno. Z krótkim okrzykiem bólu i wybawienia potwór padł na ziemię, a ogień w jego ślepiach zgasł. Mag ledwo zdołał wyrwać ostrze z gumowatego, zaczynającego dymić cielska.

Ta zwłoka niemal ich zabiła. Smok zdołał opanować swoje cierpienie i wężowym ruchem odwrócił się ku niemu i Geroldowi, opuścił łeb gestem godnym wcielonej grozy. Na szczęście Gerold żył i stał obok, mniej więcej cały i zdrowy.
- Oślepmy go! - wrzasnął Mont widząc nadymające się do zionięcia cielsko bestii Chaosu. Wiedział że inaczej nie zdążą uciec - Razem!
Hysh niknął na tle takiej ilości Dhar, podobnej fali zakrywającej resztki falochronu. Ale tak jak wbite w dno morza pnie, tak i pasma Białego Wiatru ciągle gdzieś tu były obecne. Zaczerpnął z nich ostrożnie choć i pospiesznie, wyciągając dłoń ku kamieniom podłogi. Przez myśl mu nawet nie przeszło zaczerpnąć Czarnego Wiatru, prawdziwej anatemy i przeciwieństwa Hysh.
- Egomet arcessere vis mico inquinii! - zaintonował i poczekał na Sehlada, choć instynkt samozachowawczy wył by brać nogi za pas - IAM!!!
Odwrócił wzrok.

Długowłosy blondyn nie widział już przed sobą cudu transformacji, nie widział przerażającej istoty która jednym zionięciem obracała ludzi w pył, spoglądał tylko na kogoś kto był przyczyną wszystkich jego dzisiejszych problemów i chciał się go pozbyć. Czuł fale Dhar zalewające go jeszcze niczym fale przypływu, wiedział że mógł z nich czerpać dowolnie i wzmocnić swoją magię tak jak jeszcze nigdy przedtem, czuł że wystarczy tylko by otworzył swój szczelny umysł, by przepłynęła przez niego i nawet najprostsza z jego sztuczek będzie potężną bronią. “Więc to jest potęga wiatrów chaosu”, człowiek wzgardził nią i odrzucił niczym robactwo wijące się po jego szatach. Brzydził się tym dotykiem, chciał oczyścić, obmyć z resztek potęgi która próbowała go skalać. Laska uderzyła o bruk wydając metaliczny dźwięk a palce maga strzeliły w odpowiedzi na okrzyk Alfreda. Podsycenie znów dotknęło magii maga światła ale wiedział że tym razem było słabsze. Wiedział że nawet ich wspólna magia to może być zdecydowanie za mało na tą bestię.

Błysk, jak poprzednio, niemal i ich oślepił, mimo tego że obaj odwrócili spojrzenie, świadomi zagrożenia. Wściekły wizg, zaczynający się gdzieś w głębi trzewi a kończący w ultradźwiękach, dał znać że bestia nie była tak dobrze przygotowana jak oni, a ściana hałasu niemal ich przewróciła. Mont spojrzał na smoka. Ten wściekle wywijał łbem a powieki szczelnie zakrywały źrenice. Bestia była jednak z twardszej niż jej podwładni ulepiona gliny, bardziej spaczeniem przesiąkniętej. Choć krew tryskała spod pancernych powiek, już po chwili te zamrugały niczym zatrzaskujące się i rozwierające wierzeje. Smok w męce potrząsał głową, a Alfred zdał sobie sprawę że kupili sobie tylko sekundy … kilkanaście uderzeń serca zanim bestia zacznie odzyskiwać nadwerężony wzrok.
- Wiejemy! - krzyknął zdecydowanie zbyt głośno ale przez ryk potwora prawie nic nie słyszeli i odwrócił się ku nieistniejącemu już wyjściu z magazynu. W piekielnym, purpurowym świetle “wiru” zaczęli chwiejnie brodzić przez szczątki, naraz jednak wskazał na coś palcem.
- To nasz! - rzucił do Gerolda i pochylił się nad strażnikiem. Ten zdawał się dychać, choć ledwo był przytomny a czerwień barwiła mu plecy, ale i tak miał więcej szczęścia niż drugi, którego belka przyszpiliła do kamiennego podłoża niczym upiornego motyla. Przerzucił sobie ramię strażnika przez szyję i nie puszczając miecza nagląco machnął do maga metalu by i on pomógł. W tym momencie jego noga uwięzła. Szarpnął się raz i drugi ale nie dało to skutku, zamiast więc spoglądać w tył, ku smokowi, spojrzał na przeszkodę. I dobrze zrobił. To co podrywało się z zasłanej resztkami dachu podłogi pod jego nogami bardziej człowieka przypominało niźli potworność która błagała wcześniej Monta o wybawienie, ale za to nie odrazą wobec siebie płonęło, ale nienawiścią do oprawców swego pana. Zamierzyło się na czarodzieja paznokciami, nie dbając że jedna ręka przypomina bardziej płetwę morskiego stworzenia, wyszczerzyło się w nienawiści nie wiedząc że grymas jeszcze bardziej upaskudził stopioną niczym wosk połowę twarzy. Wissenlandczyk warknął upuszczając strażnika, ale nie zawahał się za to ani chwili i rąbnął w twarz mutanta gałką ciężkiego miecza, aż chrupnęło. Ten zatoczył się pod ciosem i upadł, a mag z wściekłością nastąpił na zdrowe ramię kultysty. Trzasnęły cienkie kości a ból pokonał wreszcie nienawiść grzesznika i ten rozpłakał się piskliwym głosem. Kobiecym. Alfred zamierzył się mieczem chcąc pozbawić go … ją głowy ale zawahał się i przez sekundę coś sobie przemyślał.
- Wstawaj, ty kurwo! - wrzasnął i sięgnął do ramienia grzeszniczki, poderwał ją i potrząsnął, pchnął do przodu, poprawił kopniakiem w dupę. Chwycił ponownie strażnika i razem z podtrzymującym go również Geroldem jęli umykać. Zbyt dużo czasu minęło by dalej mitrężyć. Obolałymi, zakrwawionymi oczyma szukał wejścia w jakąś boczną uliczkę, byle tylko zgubić pościg - bo ten był nieunikniony.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 24-07-2011, 02:03   #60
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
I usłyszał wrzask stwora, ale i ludzki krzyk i tętent kopyt.
- Zamknijcie bramę! Ja go odciągnę! - zabrzmiał głos w którym Alfred rozpoznał głos “Herr Kritzle” i mgliście przypomniał sobie jakąś sylwetkę spadającą spod dachu magazynu i zabawnie wywijającą orła przed dupnięciem o ziemię. A może to był ktoś inny?
- Ten to ma dzisiaj niefart - wycharczał do Gerolda, choć skupił się na wleczeniu strażnika i poganianiu kultystki kopniakami i razami - o mało co go nie wykastrowałem, posłańca nie najął, kości poobijał a teraz jeszcze chyba chce żeby smok w zadek go użarł... - wdzięczny był jednak losowi że jest cień szansy na to by “Kritzle” odciągnął bestię. I tak nie wiedział w co ręce włożyć, tyle było do zrobienia...

Gerold dał się prowadzić jak dziecko do kryjówki którą wynalazł im Mont. Uczucie które jeszcze chwilę temu kazało mu walczyć do końca nagle gdzieś odeszło gdy smok zwyczajnie jak głupie zwierzę dał się ponieść instynktowi zabijania i pognał za konnym. Alchemik spoglądał zrezygnowany na kultystkę, ofiarę wiatrów magi które oni uwolnili, spoglądał na okaleczonych strażników których mag światłą sprowadzał jednego po drugim do magazynu czując samemu bezcelowość tych czynności. Laska znów na chwilę doprowadziła go do normalności, wiedział czego potrzebował. Jego wiedźmi wzrok pokazywał mu drogę, Chemon ciągnął go ku sobie niczym trop prowadzi ogara ku jego ofierze. Sehlad uśmiechnął się w końcu, otaczał go drobne skupiska żółtego wiatru. Podchodził do każdego i czerpał powoli, spijał delikatnie moc przypisaną do źródeł metalu. Czuł jak jego umysł znów wraca na właściwe tory, jak myśli przestają błąkać się chaotycznie by przyjąć należne im miejsce w machinie jego świadomości. Widocznie jedyne czego potrzebował by się uspokoić to była mała przekąska przed głównym daniem.

"Kritzle" tymczasem z grzbietu dziwnego wierzchowca wykrzykiwał obelgi, ewidentnie próbując zwrócić na się uwagę potwora. I faktycznie, dzięki bogom smok zrezygnował z pościgu za nimi, dudniące odgłosy stąpnięć zaczęły się oddalać, podobnie jak pełne furii ryki i stukot kopyt. Alfred szarpnął ciężkie wrota pobliskiego magazynu, otworzył jedne skrzydło, razem z Geroldem wciągnął rannego. Wissenlandczyk podskoczył ku nie stawiającej oporu kultystce - a raczej jej roztrzęsionemu wrakowi, skamlącemu z bólu i przestrachu, wepchnął ją do środka, rzucił na stertę jakichś baryłek. Nachylił się nad rannym.
- Egomet arcessere vis tractatio vulnus, Hysh potestate, IAM! - zaintonował wyraźnie wymawiając słowa i dotknął strażnika. Ale dopiero za drugim razem ulotne pasma Białego Wiatru wniknęły w ciało zamykając najgroźniejsze rany i wymywając część bólu i osłabienia.

Samemu krzywiąc się z bólu wyszedł przed magazyn, rozejrzał się ostrożnie a nie dostrzegając smoka ruszył po rannych w walce przed magazynem. Nie wiedział czy Gerold będzie się temu dziwił czy też nie, ale Alfred nader poważnie traktował swoje obowiązki wobec Imperium i jego obywateli. A strażnicy ginęli i odnosili rany w walce ramię w ramię z tym samym wrogiem co i on i Sehlad. Po kolei zawlókł nieszczęśników do magazynu, skąpany w blasku purpurowego “wiru”. Po drodze zerkał na pasma Dhar spływające z nieba ku potworowi. Podjął decyzję. Wcisnął strażnikowi sztylet do ręki, każąc mu pilnować kultystki i rannych. “Dużo musi nam opowiedzieć” - wyszczerzył zęby tłumacząc oszołomionemu mężczyźnie dlaczego chce więźnia przy życiu zachować - “I wszystko, dziwka, wyśpiewa.” - Nie na darmo był Zwiadowcą, znał wagę informacji.
- Idę zapolować na tego sukinsyna - powiedział do Gerolda drąc resztki kaftana na pasy, związał je by przechodziły na skos przez pierś, miecz przytroczył i założył na plecy. Koszula, nie chroniona przez pochwę, długo się nie ostanie przy ostrej jak brzytwa klindze miecza, ale ten nie będzie przeszkadzał w poruszaniu się i dłoni nie będzie obciążał, a jednocześnie będzie "pod ręką", gdyby potrzeba nadeszła.
- Kusznicy by się przydali - mruknął do Sehlada wydmuchując krew cieknącą z nosa, otarł twarz rozmazując karminowe strużki i brązowe plamy zdzierając, splunął czerwienią - spróbuję go osłabić i chociaż rozbić mu pancerz na łbie, może oślepić i węchu pozbawić.
Raz jeszcze użył zaklęcia uzdrowienia na najbardziej potrzebujących, siebie nie wyłączając. Musiał być w pełni sił by w ogóle myśleć o tym by mierzyć się z gigantyczną bestią.

Alchemik nie odstępował już swego towarzysza ani na krok.
- Kusznicy, kilka balist, oddział krasnoludzkich grajków i linoskoczek. - Sehlad wyraźnie zakpił ze słów Alfreda.
- Mamy to co mamy i próbujemy wykończyć bestię zanim ona zrobi to samo z nami. Mogę cię wspomagać ale nie jestem pewny czy dam radę zrobić coś jeszcze. Dobrze gdyby udało się przyciąć trochę to Dhar które cały czas go wzmacnia. Słuchaj myślisz że dali byśmy radę go utopić? Zresztą lepiej się pośpieszmy bo z naszego bohatera na koniu wiele nie zostanie. - Gerold roześmiał się szczerze. Czuł że wszystko jednak pójdzie dobrze jeśli się zgrają i nie popełnią zbyt wielu błędów.
- Alfred jeśli to nam się uda to ja idę się najebać i uwierz mi że będziesz mnie nienawidzić rano za rachunek! Dobra słuchaj spróbujemy zrobić tak... - Plan maga metalu był wyjątkowo prosty. Zwabić gada do rzeki i utopić. Mont wraz z tym który użył magii cienia unieruchomią bestię a Sehlad zniszczy wszystko co mogło by pomóc wydostać się nielotowi na powierzchnię, jeśli się uda i jego magia podziała zwyczajnie na łuski to dociąży gnoja i poślą go na dno rzeki na tyle długo by upewnić się że tam zostanie. Ale by tego dokonać musieli się śpieszyć.

Alfred wyszczerzył zęby gdy zorientował się że Gerold zaczyna wracać do psychicznej równowagi i, podobnie jak on sam, zaczyna kombinować.
- Wszystko z wyjątkiem krasnoludzkich grajków. A płaci ten kto pierwszy padnie pod stół - rzucił w końcu. Świadomość tego że nie oszalało się i ma się przy boku bratnią duszę podnosiła na duchu. O przeżyciu nie wspominając.
Ruszyli za smokiem - a raczej hałasem jaki ten czynił, przedzierając się ciasnymi uliczkami Boegenhafen.
- Nie wiem czy utopimy tego skurwiela - mruknął ponuro - Smoki chyba potrafią pływać, z drugiej strony to nie jest prawdziwy smok, jak mi się wydaje, tylko taki powstał po transformacji, więc nie do końca powinien “dobrze czuć się w swojej skórze”. W końcu co cztery łapy, zionięcie ogniem, ogon i skrzydła to nie to samo co ludzka sylwetka. Chyba że się mylę. Ale pomysł z dociążeniem pancerza jest przewrotny i może się powieść - pokiwał z uznaniem głową. - Na razie spróbuję go osłabić. I oślepić, jeśli Sigmar pozwoli. I miejmy nadzieję że Kritzle ma trochę oleju w głowie - dorzucił gdy biegli już za rumorem i rykami smoka.

* * *

Nazywano ich Wędrownymi czarodziejami, magami którzy przez praktykę i ciągłe doskonalenie siebie mieli w końcu zasłużyć na pełnoprawny tytuł magistra magii. Tak naprawdę jednak sami siebie często nazywali psami gończymi lub zwyczajnie ludźmi od brudnej roboty. Kolegia Magi nie liczyły się z tymi adeptami bo oni mieli jedynie służyć dotąd dopóki ktoś nie uzna że mają już dosyć, najczęściej byli to ich własni mistrzowie którzy potrzebowali sojuszników ze statusem w przepychankach zarówno tych wewnętrznych jak i tych dotyczących polityki regionu w którym rezydowali, całej prowincji lub przy tych najpotężniejszych całego Imperium. Często zdarzało się że próby i zadania którym poddawani byli Wędrowni czarodzieje były trudniejsze niż wynikało to z pierwotnych założeń, ale prawda jest taka że naprawdę mało który z magów spodziewał się wysłać swoich kolegów do walki ze smokiem.

W butach omotanych płótnem Alfred zawsze dziwnie się czuł, ale skradając się wzdłuż magazynu nie obawiał się aż tak bardzo o czyniony hałas. Udało się im wreszcie dogonić smoka, który najwidoczniej również potrzebował chwili odpoczynku po szaleńczym pościgu za magicznym wierzchowcem. Ostrożnie wyjrzał zza rogu, upewniając się że najkrótsza droga by go dopaść - przejście pomiędzy magazynami - jest zbyt ciasna by gad mógł się szybko przecisnąć.

Był … olbrzymi. Mag światła po prostu nie mógł uwierzyć w to co widział na własne oczy. W innych okolicznościach mógłby podziwiać gigantyczną bestię, ale teraz czuł jedynie nienawiść, wiedząc co stało za jej pojawieniem się w Boegenhafen. I z czego czerpała moc. To pomagało przełamać strach.
- Egomet arcessere vis fulgor redituus esse inferos, Hysh potestate, IAM! - zaintonował modląc się do Ulryka i Sigmara o przychylność, bowiem zaklęcie odesłania demona rzucane bez potrzebnych komponentów było naprawdę na granicy jego możliwości. Pasma Hysh zawirowały wokół jego palców, zalśniły i … rozpłynęły się bezsilnie. Mont jedynie się skrzywił. Taki jego psi los, najwidoczniej. Z determinacją zabrał się do powtórnego splatania zaklęcia.

Mag metalu czekał na swoją kolej w tej nierównej walce, jego arsenał w tej chwili ograniczał się jedynie do kilku zaklęć w tym jednego którym wspierał swego towarzysza gdy tylko potrafił. Pluł sobie w swą krótką brodę że nie przykładał się pilniej do zaklęć bojowych ale kto by pomyślał że spokojny żywot kupca-alchemika może owocować w tego typu wydarzenia. Gerold próbował wymyślić jak inaczej mógł się przydać ale nie potrafił się za bardzo skupić przy tak częstych rykach i próbach zrobienia z niego dobrze wysmażonego steku.

* * *


Pojedynek szarpał nerwy i odzierał z sił. W starciu ze smokiem Mont zaprzągł każdą sztuczkę i naukę które zdobył w trakcie służby w Zwiadowcach. Przeciwnik rozmiarami przewyższał każdego znanego mu stwora - inteligencja zaś jaką prezentował była ludzka. Ratowała ich tylko ciasnota zabudowań i możliwość ukrycia się.
- Dobrze, kurwa, że tylko o niego trzeba się martwić - mruknął Alfred tłumiąc kaszel i skinął na Gerolda, stojącego w następnej uliczce. Ten podniósł kamień i cisnął go daleko. Każdy kto pozostał w niszczonej i palonej przez smoka dzielnicy był tylko sobie winien. Po odgłosach sądząc miasto wkrótce będzie niczym wymarłe, po tym jak cała ludność próbowała jednocześnie opuścić nieszczęsne Boegenhafen. Rozpoczął splatanie zaklęcia gdy przez brudne szyby dostrzegł cicho poruszający się kształt. To było dobre miejsce. Skądś dobiegł go tętent kopyt utkanego z cienia wierzchowca. Na swój sposób było to równie niepokojące co polowanie na nich, ale “Kritzle” odwalił kawał dobrej roboty parę razy w ostatniej chwili odciągając uwagę drapieżnika.
- Egomet arcessere vis ardensa spectare...

“Trzech na jednego i nadal nie potrafimy sobie poradzić z tą poczwarą”. Alchemik wygrzebywał się właśnie ze zgniłej a teraz poprzypalanej sterty kapusty która uratowała mu życie.
- Ależ to śmierdzi ale przynajmniej i tak nic mi już nie zaszkodzi... - Sehlad mamrotał do siebie wsłuchując się w odgłosy walki która przesunęła się w dół ulicy. Plan z rzeką coraz bardziej wydawał się odległy gdyż oni sami próbując przeżyć chowali się coraz głębiej w labiryncie uliczek wciągając smoka za sobą. Ten na dodatek jak by kompletnie ignorował zasady dobrego wychowania zwyczajnie burząc i niszcząc to co stanęło mu na drodze. Gerold wiedział że wcześniej czy później któryś z nich będzie miał zwyczajnego pecha i nie będzie miał się po prostu gdzie schować.

Smok stąpał ostrożnie i czujnie rozglądał się na wszystkie strony. Łuski na głowie zdawały się niczym przeorane wybuchami, sterczały na sztorc, urwane i spalone - i faktycznie tak było, bowiem trafienie zaklęciem Gorejącego wzroku raziło z taką siłą że tkanki zmieniały się w parę - a oczy wyglądały jakby za chwilę miały wypłynąć, ale stwór Chaosu ciągle był zdolny do walki. Wydawało się że kolejna sztuczka się nie powiodła - nie dał się ogłupić, przyspieszył i spojrzał w kierunku przeciwnym do tego skąd dobiegł brzdęk kamienia, prosto na Wissenlandczyka ale to było właśnie to na co czekał mag światła. Uśmiechnął się okrutnie widząc rozszerzające się z zaskoczenia źrenice smoka i zbyt późno nadymające się cielsko.
- IAM!!! - dokończył i kolejne promienie Hysh uderzyły w pysk gada z taką siłą że ten aż się zatoczył, a spalone kawałki ciała rozbryznęły się naokoło. Mont odskoczył i przywarł do ściany chroniąc twarz gdy ogień i ryk buchnęły z przejścia, ruszył biegiem ku Sehladowi. Bestia już próbowała sforsować przejście niczym żywy taran.
“Trzeba wymyślić coś innego. Byle tylko oślepić tego skurwysyna, to może faktycznie uda się go utopić...”

“Pamiętajcie najtrudniej jest wyrwać się z narzuconych sobie schematów, kreacja i innowacja, improwizacja i wyobraźnia to narzędzia które zaprowadzą wasze badania dużo dalej niż podążanie za bezpiecznymi wydeptanymi już przez innych ścieżkami. Nie bądźcie jednak zbyt pewni siebie na nowym niezbadanym szlaku czeka was wiele przeszkód i ślepych zaułków.”
Gerold uwijał się jak szalony, jego twarz jaśniała uśmiechem i dłonie coraz dotykały nowych elementów drewnianych magazynów między którymi się schronił. Alfred niedługo powinien przyciągnąć gada by ten zapłacił za swoją pewność siebie. Mag metalu żałował że nie wpadł na to dużo wcześniej zaoszczędził by im sporo czasu i na pewno nie nabiegali by się tyle. Czuł jak ziemia drży gdy bestia biegła, ryk potwora niemal ogłuszał i sprawiał że chciało się zatykać uszy. Zza węgła wypadł Mont dysząc ciężko.
- Wytrzyma?! - Alchemik w odpowiedzi uśmiechnął się tylko i uderzył laską w drewnianą belkę, ta natomiast wydała metaliczny dźwięk. Gerold z dumą w sercu przyjrzał się swemu dziełu. Każdy drewniany element obydwu budynków blokujący wejście do tego zaułka był teraz wykonany z metalu. Mag był wykończony ale miał nadzieje że smok doceni jego pomysłowość gdy w pełnym pędzie wpadnie na następny drewniany budynek których gruzy znaczyły trasę ich przemarszu. Sehlad był pewny że wytrzyma, albo naprawdę chciał w to wierzyć.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172