Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2011, 02:35   #482
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Sylphia-Krasnoludka odstawiła w końcu Ale, po odpowiednim znieczuleniu swego nowego ciała, będąc już odrobinę w bardziej znośnym nastroju zaistniałą sytuacją. Nie wiedząc co też konkretnego dalej uczynić, postanowiła standardowo zasięgnąć języka u karczmarza...
- Witojcie gospodarzu - Zagadnęła brodacza starając się naśladować Krasnoludzką gwarę - Jak tam sie mo wasz interes?.
-Ano dobrze dziewuszko, bardzo dobrze. Ty musisz być z daleko, boś...
-jakoś nie znalazł odpowiedniego określenia na strój magini. A ta rozglądając się po karczmie, znudzonym wzrokiem spojrzała na herb owego przybytku zawieszony naprzeciw drzwi wejściowych do karczmy. Topór owinięty wstążką, co za... babski znak. Nie pasujący do krasnoludów. Wstążka?
Gdy tak się jej przyjrzeć to ów znak wydawał się bardziej znajomy. A gdy uznać wstążkę za język gada kojarzył się z demonologią. A dokładniej z kultem Demogorgona.
- Ano z daleka, z daleka... - Zamrugała do niego teatralnie rzęskami, uśmiechając się od ucha do ucha - A powiedzcie no, co to za znak, takiego jeszcze nie widziałam. Toż chyba nie herb klanowy?.
-Aaaa toooo... Mój prapraprzodek takie malowidło zakupił. Nie lza go więc ruszać. Takoż ta karczma została.
- ładne wytłumaczenie. Gładkie kłamstewko, sądząc po drżeniu głosu i zaskoczeniu malującym się na twarzy karczmarza. Przez moment, jego twarz zmieniła się na bardziej drapieżną, złowieszczą niemal. Ale to była chwila. A potem znów był nieco gapowatym sklerotycznym staruszkiem.
- Ahaaaaa - Uśmiechnęła się promieniście udając kompletną idiotkę. Czuła zaś każdym skrawkiem ciała, iż na karczmarza należało wyjątkowo uważać, może więc lepiej nie spożywać tu więcej trunków, ani ewentualnego jadła?. Ogólnie zaś całe miejsce miało w sobie coś... hmmm... naprawdę niepokojącego, nie wspominając o takim szczególe, jak ożywiona, chodząca sobie po podłodze ręka...
- A tak sie jeszcze spytom gospodarzu, co to za gości tu mocie, jest kto ciekawy?. Pewnikiem wiecie o każdym nieco.
-Anom... ci tam to architekci i kapłani z chramu Moradina. Oni projektują wielki kamienny most który ma spiąć oba brzegi rzeki Dessarin. Po lewej od nich są wojownicy krasnoludzcy, co mają dzikie plemiona ludzi trzymać z dala od robotników. No i som robotnicy.
-odparł karczmarz, po czym spytał przyglądając się bacznie Sylphii.- A panienka pracuje w branży rozrywkowej? Z Wielkiej Rozpadliny, może?
Magini zachichotała, starając się pozostać w roli słodko-ciekawskiej-idiotki, po czym pokręciła głową.
- Noooooooo... nie wiem czy tą branżę można by tak nazwać - Znowu zamrugała teatralnie, po czym dodała - W Wielkiej Rozpadlinie dawno już nie byłam... ale nie będę jużci przynudzać i przeszkodzoć w robocie, pogodamy se później, jakbyście gospodarzu jeszcze chcieli...

Po czym Sylphia zakończyła rozmowę z karczmarzem, i przez chwilę przyglądała się zarówno gościom, jak i swym towarzyszom przebywającym w karczmie, czyli... Drucilli popijającej z kolejnymi krasnalami. Bowiem ta nowa towarzyszka podróży i Revalion gdzieś się już ulotnili. Dosyć dziwne, że nikt jeszcze nie udał się "na zwiady?". Nie mając zamiaru nadal bezczynnie siedzieć, udała się na piętro mając zamiar pomyszkować tu i tam w nadziei na odnalezienie jakiś wskazówek pozwalających na opuszczenie tego dziwacznego miejsca.
Schody skrzypiały niemiłosiernie, gdy szła na górę. Na szczęście nikt nie zwrócił uwagi na Sylphię. Co prawda krasnoludy zerkały na wchodzącą na górę ślicznotkę, to jednak były zbyt dobrze wychowane by zaczepiać kobiety. Na piętrze było cicho i spokojnie. Długi korytarz i kilkanaście zamkniętych pokoi. Słabo oświetlony korytarz, wyściełany wełnianym dywanem.
Z pozoru było tu... spokojnie. Ale i im dłużej szła korytarzem, tym bardziej...
Obróciła się nagle. Na początku wydawało jej się to złudzeniem optycznym, ale nie...
Ściana rzeczywiście lekko wybrzuszyła się na kształt płaskorzeźby nagiego krasnoluda próbującego przerwać powierzchnię ściany, jakby ta była błoną oddzielającą go od prawdziwego świata.
Płaskorzeźby śmiertelnie przerażonego krasnoluda.
- Eeeeee... - Wydusiła z siebie wielce elokwentnie Sylphia na widok nietypowego zjawiska. Z walącym w piersi sercem wpatrywała się w to, co wyprawiało się na ścianie, obserwując z dziwną suchotą w ustach.
- Sły... słyszysz mnie? - W końcu szepnęła do "płaskorzeźby".
-Ratuj swą duszę...- niemal na skraju szeptu odezwała się płaskorzeźba. Wokół "rzeźby", ze ściany wyłoniły się pazurzaste łapy i wciągnęły krasnoluda z powrotem do ściany. Która stała się znów zwykłym kawałkiem..cegły. Nie było to budujące przeżycie.
To miejsce z każdą chwilą stawało się niebezpieczniejsze, a Sylphia... była tu sama.
Kochasie gdzieś zniknęli, a Drucilla była na dole. Kątem oka magini zauważyła jakichś ruch. Jakiś cień przeciął chyłkiem zakręt korytarza. Ale... czy warto to było sprawdzać samemu?


Samotnie myszkująca Magini nie byłaby sobą, gdyby nie wściubiała nosa gdzie nie powinna. Z drugiej zaś strony, aż tak wielce płochliwa nie była, żeby ją jakaś maszkara w ścianie czy cienie w korytarzu przegnały na wszystkie wiatry. Ruszyła więc w głąb słabo oświetlonego celu...
Coś umykało szybko, niskie zakapturzone. Przemknęło do schodów prowadzących na stryszek.
Do opuszczanych schodów na łańcuchach, które szybko podniosło do góry zaraz po wejściu.
Sylphia wyciągnęła ze swojej podręcznej torby okulary o przyciemnionych szkłach, dzięki którym mogła doskonale widzieć w ciemności. Następnie rzuciła na siebie czar "Niewidzialności" a na końcu "Stanu lotnego".
- No - Stwierdziła po przygotowaniach sama do siebie. Pod postacią niewidzialnego, mglistego obłoczka uniosła się w górę pakując na strych...
Osobnik ów okazał się być krasnoludem siedzącym na taborecie w starym pełnym pajęczyn strychu. Smród tu był straszny, smród potu, odchodów i uryny. Krasnolud kiwał się na tym stołeczku tam i z powrotem pojękując.-Nic nie widziałem, nic nie słyszałem, nic nie widziałem, nic nie słyszałem...
W zakamarkach strychu kryły się szczury, dziesiątki szczurów... żywych, martwych na których żywe ucztowały i... rozkładających się nieumarłych szczurów. Pławiły się one w starych ludzkich odchodach i gnijących wnętrznościach. "Cudne" miejsce i krasnolud nie mający w głowie wszystkich klepek.Niemniej , gdy mu się przyjrzała z bliska to... To był ten sam krasnolud którego mieli podwieźć ! Tylko że młodszy... i żywy!
Sylphia, zakrywając nos i usta dłonią, była bliska zwymiotowania. Powstrzymywała się jakoś jednak resztkami sił, starając nie gapić na szczury i wnętrzności, i skupiać na (cholernym) Krasnoludzie z traktu. Pojawiło się tak wiele ewentualnych pytań... Magini zakończyła więc jedno z zaklęć, pozostając jeszcze skryta niewidzialnością.
- Nie bój się - Odezwała się do niego miłym, spokojnym głosem - Wszystko będzie dobrze...
-Nie będzie. Nigdy nie jest. Kolejne rogi diabła,kolejne ofiary, kolejne rogi diabła, kolejne ofiary...
- krasnolud zmienił nieco swoją mantrę patrząc się do przodu.
- Ofiary kogo, lub czego? - Spytała.
-Ofiary ze wszystkich. Ofiary z każdego. Dusze dla dwugłowego pana, ciała na mięso, słaby umysł na okrucieńca, dłonie na bestie. -szeptał szalony krasnolud kiwając się coraz energiczniej na stołku, wyrzucając z siebie bełkotliwie.- Sala pełna krwi, wrzaski tak głośne, nie ustają nawet, gdy życie przeminie, nie da się ich uciszyć... one wchodzą, wchodzą do uszu, potem do głowy... a potem zagnieżdżają się w snach.Obrazy i krzyki. Nie dają spać, nie spać, nie wolno spać, wtedy przychodzą, wtedy leje się krew i ból, sen to koszmar, sen to zło, nie spać, nie spać, nie spać.
Sylphia słuchała wywodów nieznajomego z coraz większym niepokojem. W jakim oni też się znaleźli porypanym miejscu, i czy istniał sposób na ucieczkę?. Był jeszcze jeden, i to chyba najważniejszy szczegół...
- Powiedz kto za tym stoi, kto jest za to odpowiedzialny. Zakończę te piekło i w końcu nastanie pokój - Powiedziała, rezygnując już i z niewidzialności, ukazując się swojemu rozmówcy.
-Odpowiedzialny?- zachichotał krasnolud jakby usłyszał żart.- Wszyscy jest odpowiedzialny. Wszyscy.Wszyscy.I...- pojawienie się czarodziejki zaskoczyło krasnoluda. Być może dotąd brał Sylphię za kolejny głos w swej głowie. Przyglądał się jej przez chwilę w zastanowieniu.- Ty... i nie ty, prawda? Dobroć zawsze doznaje odpłaty. Zejdź w głąb, by poznać odpowiedzi. Zejdź w głębię... jeśli chcesz przerwać krąg. Inaczej się nie da. Uratuj siebie, bym zaznał pokuty.
- Pokuty za co?
- Zastanowiła się - Uczyniłeś coś złego?. A ma to może wszystko jakiś związek z wisielcami na trakcie?.
-Pokuty za strach, pokuty za nie czynienie nic, pokuty za odwracanie oczu od zła. Pokuty za to że patrzę i udaję, że nie widzę. Nie wolno udawać.-
szeptał cicho krasnolud. Spojrzał na swoje dłonie.- Gdybym...był silniejszy. Gdybym... znalazł odwagę. Zawiodłem i zostałem skazany... na pamięć cyklów. Obserwowanie własnego dzieła.
- A jeśli zaproponuję byś poszedł ze mną, byśmy razem stawili czoła zagrożeniu?. Wspomogę cię moją magią
- Zrobiła krok ku niemu, stojąc o metr od Krasnoluda - Razem zwyciężymy!.
-Za późno, dla mnie za późno...za późno, o wieki za późno... Ratuj siebie, zniszcz korzeń, samo zniszczenie pnia nie wystarczy. Dotrzyj do korzenia. Zniszcz go.
-odparł nerwowo krasnolud zaprzeczając gwałtownymi ruchami głowy.- Idź już... twoi towarzysze... są zagrożeni.
- No dobrze, jak tam chcesz...
- Odpowiedziała Sylphia wzruszając ramionami - Wszyscy jednak w tym siedzimy, zajmę się problemem.
-Czas ucieka czas, czas ucieka czas, czas ucieka czas...
- krasnolud zaś znów zamknął się w swoim szaleństwie odseparowując od nieprzyjemnej rzeczywistości.

Van der Mikaal udała się więc ponownie do głównej sali przybytku, by podzielić się z zresztą nowinami, jakie poznała. Na miejscu jednak okazało się, że niemal wszyscy gdzieś wyparowali, samemu podejmując się zadania zbadania zakamarków karczmy... jak najmniej rzucając się w oczy wyjaśniła więc Dru o co biega, mając zamiar udać się teraz do karczemnych piwnic w poszukiwaniu odpowiedzi na cały rozgrywający się wokół cyrk.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline