Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2011, 20:51   #231
Gekido
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Tamir wpatrywał się w smugi gwiazd za iluminatorem. Wyczekiwał momentu, gdy wyjdą z nadprzestrzeni w pobliżu planety, na której mieli spędzić prawdopodobnie kilka najbliższych miesięcy. A on, nadal nie był do końca przekonany, czy powinien to robić. Wątpliwości dręczyły go właściwie od chwili, kiedy wyszedł z pokoju Ery w Świątyni, gdy podjęli decyzję. Dodatkowo spokoju nie dawała mu nagła chęć Karnisha do stworzenia takiej oazy dla Jedi. Zabrak miał swój typ, ale oczywiście wolał się w tym przypadku mylić...
Nagle obraz w przestrzeni się zmienił. Smugi gwiazd, które otaczały Ambasadora, stały się błyszczącymi punktami na czarnym tle kosmosu. Błękitno-zielona tarcza Thyton odcinała się na tle pustki kosmosu. Z tej perspektywy planeta wyglądała na piękną i atrakcyjną, a pomysł przylotu tutaj, zwłaszcza w towarzystwie Ery, nie taki zły, jak jeszcze chwilę temu.
- Drodzy pasażerowie, właśnie dotarliśmy na Thyton. Dziękujemy za skorzystanie z linii Tamir. Napiwki mile widziane. Jak również ktoś, kto poprowadzi dalej pilota, żeby nie wylądował w sercu puszczy.- nadał przez interkom, po czym skierował Ambasadora ku planecie.

Posiadłość Karnishów. Te słowa wciąż kołatały się Zabrakowi po głowie, kiedy chodził po budynku. Zwiedzał go niepewnie. Zupełnie nie przypominał w tej chwili pewnego siebie zawadiaki o sprężystym kroku, który rzucał się na armie droidów nie bacząc na to, że zostawił wspierających go żołnierzy w tyle. Był teraz jak dziecko, a każdy jego krok był ostrożny, badawczy. Budowla miała w sobie coś... kojącego. Jej wielkość, podobizny Karnishów na ścianach, ich popiersia na korytarzach. Młody Jedi szybko doszedł do wniosku, że jakiś czas mu zajmie, nim się przyzwyczai do tego miejsca....
Po zakończonej kolacji, kiedy wszyscy zaczęli opuszczać jadalnię i został w niej mistrz Karnish oraz zgłaszający chęć posporzątania po posiłku Zabrak, Tamir niepewnie spojrzał w kierunku Jedi, w którego rodzinnym domu mieli zamieszkać.
- Czy możemy porozmawiać, mistrzu? - zapytał, zbierając kilka talerzy
- Oczywiście Tamirze. Co się stało?
- Chodzi o pomysł zebrania nas tutaj. - zaczął Zabrak. - Nie będę się oszukiwał, że nie wyczułeś echa Ciemnej Strony we mnie na Tatooine. Czy to był powód, dla którego chciałeś stworzyć miejsce, w którym Jedi będą mogli odetchnąć od wojny? -
- Nie będę cię okłamywał, że tak nie jest. Rzeczywiście uważam, że cierpienia na wojnie są prostą i dość krótką drogą wiodącą ku Ciemnej Stronie. Jednak nie jest to jedyny powód.-
- Zatem co jeszcze było powodem? -
- Wahania Jedi to nie tylko wybór między Jasną i Ciemną Stroną. Sora Bulq przekonywał, że to Konfederacja jest tą dobrą stroną w tym konflikcie, a skorumpowana Republika stała się złem, którego Jedi nie powinni więcej bronić. Wielu rycerzy i padawanów ta filozofia przekonywała gdy widzieli potworności wojny. Zmęczenie prowadzi też do dekoncentracji, a z tego nie ma żadnego pożytku. Można przez nie zginąć - na chwilę się zawahał. - Lub doprowadzić do czyjejś śmierci. Na Coruscant, gdzie docierają wszystkie wieści z frontu nie ma warunków do porządnego odpoczynku. Tutaj jest inaczej.-
- Zatem byłem tylko jednym z powodów... - powiedział cicho Zabrak, jakby do siebie. - Jak długo tu zostaniemy? -
- Tak jak mówiłem wam w Świątyni. Każdy jest oddzielnym wyjątkiem, każdy potrzebuje innej ilości czasu na dojście do siebie. Oczywiście nie będę tu nikogo trzymał na siłę, mogę wam tylko radzić.-
- Co mi zatem poradzisz, mistrzu? -
- Musisz znaleźć wewnętrzny spokój. Nie powiem ci jak to zrobić, każdy dochodzi do tego inną drogą. Lecz gdy go odnajdziesz staniesz się bardziej odporny na pokusy Ciemnej Strony.-
Tamir przytaknął tylko głową.
- Jeśli nie będę potrafił sobie poradzić, pomożesz mi z tym?-
- Oczywiście - Karnish uśmiechając sie położył dłoń na ramieniu Zabraka. - Od tego tu jestem.
- I pomyśleć, że na początku wojny zastanawiałem się nad wzięciem pod swoje skrzydła padawana... - mruknął z bladym uśmiechem.
- To naturalne, że rycerz chciałby komuś przekazać swoją wiedzę. Nie ma w tym nic dziwnego.
- Pewnie nie. Sęk w tym, że ktokolwiek byłby moim padawanem, wiele by się ode mnie nie nauczył. Byłby tyle razy narażony na niebezpieczeństwo, że Rada dostałaby zawału. -
- Skąd ta niska samoocena? Chyba nigdy nie rozmawiałeś z Erą o jej mistrzyni.
- Wiem o Caprice wystarczająco wiele, by jej podziękować za świetną medyczkę, jaką jest Era- stwierdził Zabrak. - A niska samoocena... Elom, Kamino, Tatooine... Era miała rację już jakiś czas temu. Niepotrzebnie podejmuję zbędne ryzyko i na razie tylko ja za to płacę. Gdybym miał padawana, płacilibyśmy oboje. -
- Jestem pewien, że rzuciłbyś się w wir walki wcześniej upewniając się, że nic mu nie grozi. Może faktycznie czasami działasz zbyt impulsywnie, ale to wada młodości. Innych nie narażasz. A na Elom, Kamino czy Tatooine może nie zawsze zwyciężałeś, ale nie znam zbyt wielu Jedi, którzy wyszli by spod ręki Mrocznego. Ty nawet jednego zabiłeś.-
- Wycieńczonego, a mną kierował gniew. - mruknął niezadowolony. - Nienajlepszy przykład dla młodego umysłu. -
- Być może. Ale wróciłeś do Jasności. Nie popadłeś zupełnie w Ciemną Stronę. Nadal jesteś jednym z nas. To niemała sztuka.-
- Jak to jest, że w twoich oczach jestem silniejszy niż naprawdę? - zapytał, wkładając kolejne naczynia do mycia.
- Może to w swoich oczach jesteś słabszy niż w rzeczywistości?-
- Zawsze wydawało mi się, że patrzę na siebie w miarę obiektywnie. - stwierdził. - Ale kilka razy podczas tej wojny przekonałem się, że przeceniłem swoje umiejętności.-
- Każdemu się zdarza. Nawet mistrz Yoda nie jest nieomylny.-
- Pewnie tak. Ale widział mistrz Karnish, żeby mistrz Yoda atakował uszkodzonym myśliwcem desantowiec Konfederacji? - zapytał Torn unosząc brew. - Bo to jedno z moich osiągnięć. -
- Nie, ale widziałem jak jego uczeń wpada prosto w pułapkę jednego łowcy nagród i daje się złapać, jeśli ci to wystarczy.-
- Uczeń nie zawsze musi być taki jak jego mistrz. Spójrz na Erę i Caprice, czy Yalare i mnie. -
- I w ten sposób nawet wedle własnego poglądu o twoich umiejętnosciach rycerza potwierdziłeś, że nadajesz się na nauczyciela - Karnish uśmiechnął się szeroko. - Nawiasem mówiąc tym uczniem byłem ja.-
- Domyśliłem się. - uśmiechnął się do Karnisha. - Dziękuję za rozmowę, mistrzu. - odparł, zabierając się za zmywanie naczyń po kolacji.
- Zawsze znajdę czas na miłą pogawędkę.

***

Dni mijały mu dość leniwie. Większość czasu, jeśli nie spędzał go z Erą, czy w kuchni podczas swojego dyżuru, spędzał na medytacji. Pierwsze dwa tygodnie pobytu skupiał właśnie na tym. Nawiązywał do rozmowy z mistrzem Karnishem, do tego, że musi odnaleźć wewnętrzny spokój. Musiał to zrobić sam, nikt nie zrobi tego za niego. Nawet, jeśli Karnish wskaże mu drogę, to Tamir wiedział, że i tak będzie musiał przejść ją sam.
Pogodził się ze śmiercią przyjaciół. Nie spychał obrazów z Tatooine w odmęty umysłu. To nie miało sensu. Nie należało zapominać. Należało zaakceptować i pamiętać, ale nie rozpamiętywać. To, co stało się na Tatooine było straszne, bolesne i odbiło się echem na jego relacjach z Erą i jego własnym podejściu do siebie samego. Ale nie mógł nic poradzić na śmierć Nejla i Jareda. Nie był jej winny. A poddanie się gniewowi... dostał nauczkę. Powinien znacznie lepiej nad sobą panować. Nie ulegać impulsowi. Nie działać bezmyślnie. Był tu po to, by się tego uczyć. I po to, by poprawić swoje relacje z Erą i przemyśleć, jak długo tu zostaną.

Tamir wciąż jeszcze nie mógł przyzwyczaić się do tego miejsca. Było swego rodzaju świątynią, jednak nie czuł tu jeszcze takiego spokoju jak w murach miejsca, które nazywał domem na wiecznie pełnej życie Coruscant. Jednak nie brakowało mu tutaj niczego. Było miejsce, w którym mógł medytować i trenować, miał gdzie spać, co jeść, a i okolica dostarczała widoków do podziwiania.
WspinajÄ…c siÄ™ powoli po schodach, wczuwaÅ‚ siÄ™ w spokój tego miejsca. CzuÅ‚ go jak echo, jak cieÅ„ podążajÄ…cy ciÄ…gle za nim. Ale jeszcze nie potrafiÅ‚ go wpuÅ›cić do siebie. Jeszcze nie nadszedÅ‚ na to czas. Jeszcze byÅ‚o nieco za wczeÅ›nie.Â-
Zatrzymał się przed drzwiami do pokoju Ery. Młodej Jedi nie było w bibliotece, więc obstawiał, że znajdzie ją u niej. Uniósł dłoń i zapukał. Wiedział, że może wchodzić bez tego, niemal jak do siebie, ale mimo wszystko wolał dać znać, że ktoś zaraz może wejść.
Era patrzyła w okno. Drzewa szumiały cicho, łagodnie obraz przesuwał się przed nic nie widzącym wzrokiem. Była tu i zarazem jej nie było. Myśli uciekały, drylowały po dalekich, nerwowych szlakach od których robiło się jej zimno. Ostatnio były bardzo natarczywe. Wgryzały się w umysł. Uparte i natrętne.
Na dźwiÄ™ku pukania podskoczyÅ‚a uderzajÄ…c Å‚okciem w parapet.Â-
- ProszÄ™
Na dźwięk przyzwolenia, Zabrak przekroczył próg pokoju Ery. Właściwie niczym nie różnił się od tego, który zajmował on sam. Zresztą, ich pokoje wcale nie dzieliła taka duża odległość. Jednak mimo braku różnic w pomieszczeniach, Tamir wolał przebywać tutaj, niż u siebie. Pewnie dlatego, że powietrze było przesiąknięte młodą Jedi.
- Na co tak patrzysz? - zapytał, siadając na skraju łóżka.
- Las. Jest piękny - odpowiedziała cicho. - Spokojny, nic nie wybucha.
-Ciężko do tego przywyknąć, prawda? - zapytał, nie podnosząc się. - Ale po to tu jesteśmy. Żeby nie słyszeć wybuchów. Żeby o nich nie myśleć. Żeby zapomnieć. -
Odwróciła się do niego siląc sie na słaby uśmiech.
- Tak, tylko na to chyba trzeba czasu. Przejdziemy się po południu do tego lasu?
Zabrak skinął głową, zgadzając się na prośbę, Ery.
- Czas... nie wiem jak wiele go tu będziemy mieli. Czy się tu nie zasiedzimy? -
- A to by było takie złe? - spytała łagodnie.
- Pytanie, czy to byłoby uczciwe. - odparł z zamyśleniem
Era westchnęła.
- Wyobrax sobie dwie rodziny. obie maja dzieci które kochają nad wszystko. W jednej rodzinie dziecko jest chore w drugiej nie. To nie uczciwe owszem, ale czy to wina rodziców zdrowego dziecka?
- Nie. - Zabrak pokręcił głową. - Ale im dłużej będziemy tu siedzieli, tym trudniej będzie nam stąd odlecieć. Oderwać się od tego spokoju, ciszy, z dala od wszystkiego. -
- Albo się nam znudzi i będziemy nią wymiotować - mrugnęła. - Nie martw się na zapas przystojniaku.
- Ktoś musi, skoro inni wolą wpatrywać się na drzewa, zapominając o całej reszcie świata - odparł, pokazując Erze język.
- Reszta świata czuje sie zazdrosna? - spytała zaczepnie.
- Nie wiem, nie jestem aż tak zespolony z Mocą, by zapytać o to resztę świata. - odparł udając, że nie wie o co pyta jego rozmówczyni
- No to nad tym pomedytuj - pokazała mu język.
- To ciebie interesuje, czy reszta świata jest zazdrosna, nie mnie. - stwierdził z szelmowskim uśmiechem. - Ale na pewno jakaś jego część jest, skoro przychodzi i upomina się o uwagę. -
Era uśmiechnęła się wstała i przysiadła na łóżku za plecami Tamira.
- A jakiej uwagi sobie ta część życzy? - spytała.
- Choćby najmniejszej. Byle czuła się zauważana. - odparł z lekkim uśmiechem, odnajdując dłonią, dłoń Ery. - To jak, idziemy na ten spacer? - zapytał gładząc czule dłoń wierzchem kciuka
Skinęła głową i uśmiechnęła się łagodnie.
- Tak... z tobą u boku przynejmniej nie będe musiała się martwić o swoje bezpieczeństwo.

***

Wojna mijała gdzieś obok nich. Wieści z pola bitew, z różnych frontów, dochodziły do nich szczątkowo. Każdy przybywający na Thyton Jedi mógł odnaleźć spokój w posiadłości Karnishów, a Tamir szybko stał się pomocnikiem mistrza Irtona. Chętnie oprowadzał przybyłych Jedi po posiadłości, zajmował rozmową, czy wspólnym, spokojnym treningiem. Wiedział i widział, jak bardzo rozbici niektórzy przybywali. Jakiś czas temu sam przecież wyglądał podobnie. I pamiętał, że przyjaciele i spokój tego miejsca, bardzo mu pomogli. I on starał się pomagać w ten sam sposób każdemu, kto tego potrzebował i kto taką pomoc chciał przyjąć.
Sam wykorzystywał sposobności, gdy mistrz Karnish był wolny, by porozmawiać z nim na różne tematy. Luźne rozmowy pomagały zacieśniać więzi. Podobnie, jak oferta wspólnych treningów, z której Tamir szybko skorzystał i wykorzystywał tak często, jak tylko mógł. Yalare zawsze powtarzała, że Jedi szkoli się zawsze i wszędzie, gdzie tylko ma okazję i sposobność do tego. Bycie Jedi, to ciągłe doskonalenie się. I Zabrak miał zamiar doskonalić się pod każdym względem. Na sali treninowej razem z mistrzem Karnishem, w bibliotece przy zgromadzonych tam zbiorach, na łonie natury podczas medytacji, gdzie kontemplował samego siebie i poznawał Moc, czy pomagając innym Jedi dojść do siebie.
Jednak nie każdemu Torn mógł pomóc. Już wcześniej było kilka takich przypadków, ale gdy Zabrak zobaczył na Thyton Caprice, był w takim szoku, że nie wiedział nawet, czy zacząć próbować. A po rozmowie z Erą, od której dowiedział się, co się stało, doszedł do wniosku, że nie da rady w żaden sposób pomóc twi'lekance. Uznał, że młoda Jedi znacznie lepiej sobie z tym poradzi, a Torn odsunął się nieznacznie w cień, by dać obu kobietom czas dla siebie. W tym czasie skupiał się na dalszym doskonaleniu siebie. Aż po długiej rozmowie z mistrzem Karnishem, Caprice zaczęła wracać do siebie, a Torn postanowił to wykorzystać, by pomóc jej na własny sposób. Subtelny jak lądujący na tobie Venator...

Siedząc na jednej z gałęzi i opierając się o pień drzewa, Tamir wsłuchiwał się w szum wiatru i świergot ptaków. Zdążył się już przyzwyczaić do spokoju na tej planecie i polubić go. Siedząc z zamkniętymi oczami, Zabrak rozmyślał nad obecną sytuacją w rezydencji Karnisha. Caprice od przybycia chodziła strasznie smętna, jak cień człowieka. Zupełnie nie przypominała tej Jedi, z opowieści Ery. I Tamir jej się nie dziwił. Nie wiedział, co to znaczyło stracić padawana. Ale wiedział jedno-Caprice była wojowniczką, chodzącym żywiołem i rozmowa z Karnishem, którą przeprowadziła trzy dni temu, nawet tak długa, nie do końca pozwoli jej się otrząsnąć. Należało zająć czymś jej myśli.
Zabrak otwarł oczy i zerknął w dół pomiędzy gałęziami. Chyba wywołałem smoka Krayt z legowiska. pomyślał, widząc Caprice i Erę idące powoli przez las. I w tym momencie, Torn dostał olśnienia. Uśmiechnął się do siebie łobuzersko, po czym spuścił obie nogi z gałęzi i zeskoczył, lądując miękko przed obiema kobietami.
- Dzień dobry piękne panie. - powiedział uśmiechając się i kłaniając się dworsko.
Skupiona na rozmowie z mistrzynią Era pisnęła cicho odskakując w tył. Caprice Leh nie dała się tak zaskoczyć, stała w miejscu przyglądając się uważnie intruzowi.
- Zrób to jeszcze raz a zafunduje ci lewatywę - oznajmiła dziewczyna grożąc zabrakowi palcem.
- Uważaj jest do tego zdolna - dodała Caprice.
- Grozisz, czy obiecujesz? - zapytał
Tamir posłał Erze szelmowski uśmiech. Przeniósł jednak wzrok na Caprice. Przyglądał jej się przez chwilę, po czym z zastanowieniem stwierdził.
- Gróźb spodziewałbym się raczej z twojej strony. -
- Ona nie warczy, ona od razu gryzie - Era uprzedziÅ‚a odpowiedź mistrzyni. - A on... WskazaÅ‚a Tamira. - ...lubi igrać z ogniem... dlatego podejrzewam, ze byÅ›cie siÄ™ polubili... i Â-zaraz coÅ› razem wysadzili.
Twi'lekanka przekrzywiła głowę przyglądając się zabrakowi.
- NaprawdÄ™?
- Po pierwszych opowieściach Ery wziąłem sobie ciebie jako wzór do naśladowania i podczas pierwszej misji zabrałem się za gonienie cię w ilości odniesionych ran. - stwierdził łobuzersko. - Niestety, póki co nie mam jeszcze żadnego implantu, ale po tym co wyczyniam, Era pewnie bardzo chętnie wszczepiłaby mi chip uniemożliwiający robienie głupich rzeczy. -
Wzrok Tamira przebiegł po sylwetce Caprice, zatrzymując się na dwóch cylindrycznych przedmiotach wiszących u jej pasa.
- Na przykład takich, jak wyzywanie cię na pojedynek. -
Caprice uśmiechnęła się pod nosem.
- Naprawdę umiesz się cieszyć życiem co?
Era westchnęła.
- Znam ten błysk w oczach i was obojga. Dajcie mi tylko kwadrans na splądrowanie ambulatorium, dobrze?
Zabrak uśmiechnął się szerzej i skinął głową, Erze.
- Żebyś wiedziała. - odpowiedział Caprice. - Sala, którą udostępnia mistrz Karnish jest chyba trochę za mała, prawda? - zapytał. - Chyba zostaniemy tutaj. -
- Wyśmienity pomysł, przestrzeń urozmaici zabawę - zgodziła się Leh.
- Zabawę... Po prostu pięknie... - mruknęła Era pod nosem i ruszyła ścieżką wprost do posiadłości. - Nie zaczynać zanim nie wrócę! Jak ja tu zataszczę respirator...
Caprice pokręciła głową.
- Czuje się głęboko wzruszona twoim zaufaniem co do moich umiejetności! - krzyknęła za Erą.
Zabrak uśmiechnął się szeroko, odprowadzając wzrokiem Erę. Następnie przeniósł wzrok na Caprice, nie tracąc uśmiechu z warg. Bardzo długo czekał na okazję do stoczenia z nią pojedynku, a teraz taka się nadażyła.
- Sądzę, że raczej takim zaufaniem darzy moje umiejętności. - stwierdził.
- Wyraźnie stwierdziła, ze jesteśmy siebie warci - stwierdziła twi'lekanka i spojrzała na Torna mrużąc ciemne, zielone oczy. - Sporo o tobie słyszałam, długo się znacie?
Zabrak uśmiechnął się półgębkiem.
- Też dużo o tobie słyszałem. - powiedział, podchodząc do powalonego drzewa i siadając na pniu. - Siadaj. Przyda ci się odpoczynek przed pojedynkiem. - poklepał miejsce obok siebie. - Znamy się w sumie od... hmm... ile to już będzie... - zamyślił się. - Podczas lotu na Elom się poznaliśmy. A to było już jakiś czas temu. -
- Az taka stara nie jestem szczawiku - odparła gładko siadając na wskazanej gałęzi. - Czyli młoda straszy mną od samego początku wojny... ładnie, bardzo ładnie... Sho jest dokładnie taki sam. Przez nich oboje mam opinie naczelnej jędzy w zakonie - mówiła wesoło, bez gniewu. - Słyszałam, że szkoliła się Yalare? Jedna z nielicznych osób w tym zakonie przy której Mace Windu musi się spocić na sali treningowej.
- Jeśli chciała mnie nastraszyć, to kiepsko jej to wyszło. - stwierdził wzruszając ramionami. - Nie mogłem się doczekać żeby cię poznać i stoczyć z tobą pojedynek. Więc w moim przypadku, tylko mnie zachęciła. - uśmiechnął się. - Znasz Yalare tylko ze słyszenia, czy też osobiście? - zapytał zaintrygowany
- Zakon jest wbrew pozorom mały, wszyscy się tu znamy. Ale więcej o niej słyszałam niż widziałam, głównie od mojego byłego ucznia Shoo, miał kiedyś zatarg z niejakim Korelem, przyszła mu wtedy z pomocą. - odparła twi'lekanka.
Uśmiech zmalał właściwie do zera.
- Korel... Galaktyka jest mniejsza, niż się wydaje. - stwierdził posępnie. - Ale Korel już nie będzie niczyim zmartwieniem. - dodał wzruszając ramionami.
- Słyszałam. Dobra robota. - skwitowała krótko. - Skoro sobie z nim poradziłeś, to będzie ciekawy pojedynek.
Tamir skinął tylko głową na potwierdzenie.
- Zaproponowałbym, że przegrany stawia kolejkę, ale po tym, co słyszałem, źle by się to dla mnie skończyło. - rzucił z delikatnym uśmiechem, próbując przywrócić swobodny ton rozmowy.
- Tutaj nie ma jak postawić kolejki, Irton rozgoni towarzystwo zanim zrobi się zabawnie. Moze na Nar-Shaaddzie? - zaproponowała.
Zabrak zaśmiał się wesoło.
- W takim razie to się dla mnie skończy jeszcze gorzej, niż picie z tobą tutaj. - stwierdził kręcąc głową. - Jeszcze nad tym pomyślimy. - spojrzał w kierunku, w którym poszła Era. - Trochę jej długo schodzi. Czy ona naprawdę sądzi, że będą nam potrzebne wszystkie medykamenty, które mistrz Karnish tu zebrał? -
- Znając ją ściąga zaopatrzenie z Coruscant, jest stanowczo nadopiekuńcza - uśmiechnęła się krzywo. - Ma to po mnie.
- Nie mogłaś nauczyć jej czegoś innego? - zapytał z udawanym wyrzutem. - Nie wiem jak ty, ale ja jej daję jeszcze minutę. -
- Jeśli zaczniemy bez niej nie będziemy mogli zjeść już żadnego posiłku na tej planecie, bo dosypie nam środków przeczyszczających do jedzenia.
Zabrak pokręcił głową z prychnięciem.
- Taak, znam ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że byłaby do tego zdolna. - Tamir podrapał się po podbróku. - Będę musiał się na niej jakoś zemścić za to, że każe mi tak długo czekać. Wie, że chciałem stanąć z tobą do walki, a kiedy mam okazje, ona to przeciąga. A do najcierpliwszych osób na tej planecie nie należę. -
- Spokojnie, niech sie zajmie sprzętem i nie wpada na pomysł ściągnięcia Irtona - skwitowała Caprice. W tej samej chwili w oddali rozległy się kroki, sądząc po odgłosie więcej niż jednej osoby.
- Przysięgam... - zaczął Tamir wyostrzając wzrok. - Jeśli wykrakałaś, to odbije się to na Erze. -
- Zaraz siÄ™ przekonamy.
Po chwili na horyzoncie pojawiła sie Era z wielką torbą ratownika medycznego plus kilkoro padawanów niosących sprzęt.
- Jeszcze żywi? Szkoda miałbym dwa problemy z głowy - skwitowała sucho. - Przyprowadziłam widownię.
- Ma dziewczyna szczęście. - mruknął cicho Tamir tak, że tylko Caprice mogła to słyszeć.
- Żyjemy. Na razie umawialiśmy się tylko na drinka na Nar Shaadda. - stwierdził z uśmiechem podnosząc się.
 
Gekido jest offline