Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-07-2011, 20:51   #231
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Tamir wpatrywał się w smugi gwiazd za iluminatorem. Wyczekiwał momentu, gdy wyjdą z nadprzestrzeni w pobliżu planety, na której mieli spędzić prawdopodobnie kilka najbliższych miesięcy. A on, nadal nie był do końca przekonany, czy powinien to robić. Wątpliwości dręczyły go właściwie od chwili, kiedy wyszedł z pokoju Ery w Świątyni, gdy podjęli decyzję. Dodatkowo spokoju nie dawała mu nagła chęć Karnisha do stworzenia takiej oazy dla Jedi. Zabrak miał swój typ, ale oczywiście wolał się w tym przypadku mylić...
Nagle obraz w przestrzeni się zmienił. Smugi gwiazd, które otaczały Ambasadora, stały się błyszczącymi punktami na czarnym tle kosmosu. Błękitno-zielona tarcza Thyton odcinała się na tle pustki kosmosu. Z tej perspektywy planeta wyglądała na piękną i atrakcyjną, a pomysł przylotu tutaj, zwłaszcza w towarzystwie Ery, nie taki zły, jak jeszcze chwilę temu.
- Drodzy pasażerowie, właśnie dotarliśmy na Thyton. Dziękujemy za skorzystanie z linii Tamir. Napiwki mile widziane. Jak również ktoś, kto poprowadzi dalej pilota, żeby nie wylądował w sercu puszczy.- nadał przez interkom, po czym skierował Ambasadora ku planecie.

Posiadłość Karnishów. Te słowa wciąż kołatały się Zabrakowi po głowie, kiedy chodził po budynku. Zwiedzał go niepewnie. Zupełnie nie przypominał w tej chwili pewnego siebie zawadiaki o sprężystym kroku, który rzucał się na armie droidów nie bacząc na to, że zostawił wspierających go żołnierzy w tyle. Był teraz jak dziecko, a każdy jego krok był ostrożny, badawczy. Budowla miała w sobie coś... kojącego. Jej wielkość, podobizny Karnishów na ścianach, ich popiersia na korytarzach. Młody Jedi szybko doszedł do wniosku, że jakiś czas mu zajmie, nim się przyzwyczai do tego miejsca....
Po zakończonej kolacji, kiedy wszyscy zaczęli opuszczać jadalnię i został w niej mistrz Karnish oraz zgłaszający chęć posporzątania po posiłku Zabrak, Tamir niepewnie spojrzał w kierunku Jedi, w którego rodzinnym domu mieli zamieszkać.
- Czy możemy porozmawiać, mistrzu? - zapytał, zbierając kilka talerzy
- Oczywiście Tamirze. Co się stało?
- Chodzi o pomysł zebrania nas tutaj. - zaczął Zabrak. - Nie będę się oszukiwał, że nie wyczułeś echa Ciemnej Strony we mnie na Tatooine. Czy to był powód, dla którego chciałeś stworzyć miejsce, w którym Jedi będą mogli odetchnąć od wojny? -
- Nie będę cię okłamywał, że tak nie jest. Rzeczywiście uważam, że cierpienia na wojnie są prostą i dość krótką drogą wiodącą ku Ciemnej Stronie. Jednak nie jest to jedyny powód.-
- Zatem co jeszcze było powodem? -
- Wahania Jedi to nie tylko wybór między Jasną i Ciemną Stroną. Sora Bulq przekonywał, że to Konfederacja jest tą dobrą stroną w tym konflikcie, a skorumpowana Republika stała się złem, którego Jedi nie powinni więcej bronić. Wielu rycerzy i padawanów ta filozofia przekonywała gdy widzieli potworności wojny. Zmęczenie prowadzi też do dekoncentracji, a z tego nie ma żadnego pożytku. Można przez nie zginąć - na chwilę się zawahał. - Lub doprowadzić do czyjejś śmierci. Na Coruscant, gdzie docierają wszystkie wieści z frontu nie ma warunków do porządnego odpoczynku. Tutaj jest inaczej.-
- Zatem byłem tylko jednym z powodów... - powiedział cicho Zabrak, jakby do siebie. - Jak długo tu zostaniemy? -
- Tak jak mówiłem wam w Świątyni. Każdy jest oddzielnym wyjątkiem, każdy potrzebuje innej ilości czasu na dojście do siebie. Oczywiście nie będę tu nikogo trzymał na siłę, mogę wam tylko radzić.-
- Co mi zatem poradzisz, mistrzu? -
- Musisz znaleźć wewnętrzny spokój. Nie powiem ci jak to zrobić, każdy dochodzi do tego inną drogą. Lecz gdy go odnajdziesz staniesz się bardziej odporny na pokusy Ciemnej Strony.-
Tamir przytaknął tylko głową.
- Jeśli nie będę potrafił sobie poradzić, pomożesz mi z tym?-
- Oczywiście - Karnish uśmiechając sie położył dłoń na ramieniu Zabraka. - Od tego tu jestem.
- I pomyśleć, że na początku wojny zastanawiałem się nad wzięciem pod swoje skrzydła padawana... - mruknął z bladym uśmiechem.
- To naturalne, że rycerz chciałby komuś przekazać swoją wiedzę. Nie ma w tym nic dziwnego.
- Pewnie nie. Sęk w tym, że ktokolwiek byłby moim padawanem, wiele by się ode mnie nie nauczył. Byłby tyle razy narażony na niebezpieczeństwo, że Rada dostałaby zawału. -
- Skąd ta niska samoocena? Chyba nigdy nie rozmawiałeś z Erą o jej mistrzyni.
- Wiem o Caprice wystarczająco wiele, by jej podziękować za świetną medyczkę, jaką jest Era- stwierdził Zabrak. - A niska samoocena... Elom, Kamino, Tatooine... Era miała rację już jakiś czas temu. Niepotrzebnie podejmuję zbędne ryzyko i na razie tylko ja za to płacę. Gdybym miał padawana, płacilibyśmy oboje. -
- Jestem pewien, że rzuciłbyś się w wir walki wcześniej upewniając się, że nic mu nie grozi. Może faktycznie czasami działasz zbyt impulsywnie, ale to wada młodości. Innych nie narażasz. A na Elom, Kamino czy Tatooine może nie zawsze zwyciężałeś, ale nie znam zbyt wielu Jedi, którzy wyszli by spod ręki Mrocznego. Ty nawet jednego zabiłeś.-
- Wycieńczonego, a mną kierował gniew. - mruknął niezadowolony. - Nienajlepszy przykład dla młodego umysłu. -
- Być może. Ale wróciłeś do Jasności. Nie popadłeś zupełnie w Ciemną Stronę. Nadal jesteś jednym z nas. To niemała sztuka.-
- Jak to jest, że w twoich oczach jestem silniejszy niż naprawdę? - zapytał, wkładając kolejne naczynia do mycia.
- Może to w swoich oczach jesteś słabszy niż w rzeczywistości?-
- Zawsze wydawało mi się, że patrzę na siebie w miarę obiektywnie. - stwierdził. - Ale kilka razy podczas tej wojny przekonałem się, że przeceniłem swoje umiejętności.-
- Każdemu się zdarza. Nawet mistrz Yoda nie jest nieomylny.-
- Pewnie tak. Ale widział mistrz Karnish, żeby mistrz Yoda atakował uszkodzonym myśliwcem desantowiec Konfederacji? - zapytał Torn unosząc brew. - Bo to jedno z moich osiągnięć. -
- Nie, ale widziałem jak jego uczeń wpada prosto w pułapkę jednego łowcy nagród i daje się złapać, jeśli ci to wystarczy.-
- Uczeń nie zawsze musi być taki jak jego mistrz. Spójrz na Erę i Caprice, czy Yalare i mnie. -
- I w ten sposób nawet wedle własnego poglądu o twoich umiejętnosciach rycerza potwierdziłeś, że nadajesz się na nauczyciela - Karnish uśmiechnął się szeroko. - Nawiasem mówiąc tym uczniem byłem ja.-
- Domyśliłem się. - uśmiechnął się do Karnisha. - Dziękuję za rozmowę, mistrzu. - odparł, zabierając się za zmywanie naczyń po kolacji.
- Zawsze znajdę czas na miłą pogawędkę.

***

Dni mijały mu dość leniwie. Większość czasu, jeśli nie spędzał go z Erą, czy w kuchni podczas swojego dyżuru, spędzał na medytacji. Pierwsze dwa tygodnie pobytu skupiał właśnie na tym. Nawiązywał do rozmowy z mistrzem Karnishem, do tego, że musi odnaleźć wewnętrzny spokój. Musiał to zrobić sam, nikt nie zrobi tego za niego. Nawet, jeśli Karnish wskaże mu drogę, to Tamir wiedział, że i tak będzie musiał przejść ją sam.
Pogodził się ze śmiercią przyjaciół. Nie spychał obrazów z Tatooine w odmęty umysłu. To nie miało sensu. Nie należało zapominać. Należało zaakceptować i pamiętać, ale nie rozpamiętywać. To, co stało się na Tatooine było straszne, bolesne i odbiło się echem na jego relacjach z Erą i jego własnym podejściu do siebie samego. Ale nie mógł nic poradzić na śmierć Nejla i Jareda. Nie był jej winny. A poddanie się gniewowi... dostał nauczkę. Powinien znacznie lepiej nad sobą panować. Nie ulegać impulsowi. Nie działać bezmyślnie. Był tu po to, by się tego uczyć. I po to, by poprawić swoje relacje z Erą i przemyśleć, jak długo tu zostaną.

Tamir wciąż jeszcze nie mógł przyzwyczaić się do tego miejsca. Było swego rodzaju świątynią, jednak nie czuł tu jeszcze takiego spokoju jak w murach miejsca, które nazywał domem na wiecznie pełnej życie Coruscant. Jednak nie brakowało mu tutaj niczego. Było miejsce, w którym mógł medytować i trenować, miał gdzie spać, co jeść, a i okolica dostarczała widoków do podziwiania.
Wspinając się powoli po schodach, wczuwał się w spokój tego miejsca. Czuł go jak echo, jak cień podążający ciągle za nim. Ale jeszcze nie potrafił go wpuścić do siebie. Jeszcze nie nadszedł na to czas. Jeszcze było nieco za wcześnie.-
Zatrzymał się przed drzwiami do pokoju Ery. Młodej Jedi nie było w bibliotece, więc obstawiał, że znajdzie ją u niej. Uniósł dłoń i zapukał. Wiedział, że może wchodzić bez tego, niemal jak do siebie, ale mimo wszystko wolał dać znać, że ktoś zaraz może wejść.
Era patrzyła w okno. Drzewa szumiały cicho, łagodnie obraz przesuwał się przed nic nie widzącym wzrokiem. Była tu i zarazem jej nie było. Myśli uciekały, drylowały po dalekich, nerwowych szlakach od których robiło się jej zimno. Ostatnio były bardzo natarczywe. Wgryzały się w umysł. Uparte i natrętne.
Na dźwięku pukania podskoczyła uderzając łokciem w parapet.-
- Proszę
Na dźwięk przyzwolenia, Zabrak przekroczył próg pokoju Ery. Właściwie niczym nie różnił się od tego, który zajmował on sam. Zresztą, ich pokoje wcale nie dzieliła taka duża odległość. Jednak mimo braku różnic w pomieszczeniach, Tamir wolał przebywać tutaj, niż u siebie. Pewnie dlatego, że powietrze było przesiąknięte młodą Jedi.
- Na co tak patrzysz? - zapytał, siadając na skraju łóżka.
- Las. Jest piękny - odpowiedziała cicho. - Spokojny, nic nie wybucha.
-Ciężko do tego przywyknąć, prawda? - zapytał, nie podnosząc się. - Ale po to tu jesteśmy. Żeby nie słyszeć wybuchów. Żeby o nich nie myśleć. Żeby zapomnieć. -
Odwróciła się do niego siląc sie na słaby uśmiech.
- Tak, tylko na to chyba trzeba czasu. Przejdziemy się po południu do tego lasu?
Zabrak skinął głową, zgadzając się na prośbę, Ery.
- Czas... nie wiem jak wiele go tu będziemy mieli. Czy się tu nie zasiedzimy? -
- A to by było takie złe? - spytała łagodnie.
- Pytanie, czy to byłoby uczciwe. - odparł z zamyśleniem
Era westchnęła.
- Wyobrax sobie dwie rodziny. obie maja dzieci które kochają nad wszystko. W jednej rodzinie dziecko jest chore w drugiej nie. To nie uczciwe owszem, ale czy to wina rodziców zdrowego dziecka?
- Nie. - Zabrak pokręcił głową. - Ale im dłużej będziemy tu siedzieli, tym trudniej będzie nam stąd odlecieć. Oderwać się od tego spokoju, ciszy, z dala od wszystkiego. -
- Albo się nam znudzi i będziemy nią wymiotować - mrugnęła. - Nie martw się na zapas przystojniaku.
- Ktoś musi, skoro inni wolą wpatrywać się na drzewa, zapominając o całej reszcie świata - odparł, pokazując Erze język.
- Reszta świata czuje sie zazdrosna? - spytała zaczepnie.
- Nie wiem, nie jestem aż tak zespolony z Mocą, by zapytać o to resztę świata. - odparł udając, że nie wie o co pyta jego rozmówczyni
- No to nad tym pomedytuj - pokazała mu język.
- To ciebie interesuje, czy reszta świata jest zazdrosna, nie mnie. - stwierdził z szelmowskim uśmiechem. - Ale na pewno jakaś jego część jest, skoro przychodzi i upomina się o uwagę. -
Era uśmiechnęła się wstała i przysiadła na łóżku za plecami Tamira.
- A jakiej uwagi sobie ta część życzy? - spytała.
- Choćby najmniejszej. Byle czuła się zauważana. - odparł z lekkim uśmiechem, odnajdując dłonią, dłoń Ery. - To jak, idziemy na ten spacer? - zapytał gładząc czule dłoń wierzchem kciuka
Skinęła głową i uśmiechnęła się łagodnie.
- Tak... z tobą u boku przynejmniej nie będe musiała się martwić o swoje bezpieczeństwo.

***

Wojna mijała gdzieś obok nich. Wieści z pola bitew, z różnych frontów, dochodziły do nich szczątkowo. Każdy przybywający na Thyton Jedi mógł odnaleźć spokój w posiadłości Karnishów, a Tamir szybko stał się pomocnikiem mistrza Irtona. Chętnie oprowadzał przybyłych Jedi po posiadłości, zajmował rozmową, czy wspólnym, spokojnym treningiem. Wiedział i widział, jak bardzo rozbici niektórzy przybywali. Jakiś czas temu sam przecież wyglądał podobnie. I pamiętał, że przyjaciele i spokój tego miejsca, bardzo mu pomogli. I on starał się pomagać w ten sam sposób każdemu, kto tego potrzebował i kto taką pomoc chciał przyjąć.
Sam wykorzystywał sposobności, gdy mistrz Karnish był wolny, by porozmawiać z nim na różne tematy. Luźne rozmowy pomagały zacieśniać więzi. Podobnie, jak oferta wspólnych treningów, z której Tamir szybko skorzystał i wykorzystywał tak często, jak tylko mógł. Yalare zawsze powtarzała, że Jedi szkoli się zawsze i wszędzie, gdzie tylko ma okazję i sposobność do tego. Bycie Jedi, to ciągłe doskonalenie się. I Zabrak miał zamiar doskonalić się pod każdym względem. Na sali treninowej razem z mistrzem Karnishem, w bibliotece przy zgromadzonych tam zbiorach, na łonie natury podczas medytacji, gdzie kontemplował samego siebie i poznawał Moc, czy pomagając innym Jedi dojść do siebie.
Jednak nie każdemu Torn mógł pomóc. Już wcześniej było kilka takich przypadków, ale gdy Zabrak zobaczył na Thyton Caprice, był w takim szoku, że nie wiedział nawet, czy zacząć próbować. A po rozmowie z Erą, od której dowiedział się, co się stało, doszedł do wniosku, że nie da rady w żaden sposób pomóc twi'lekance. Uznał, że młoda Jedi znacznie lepiej sobie z tym poradzi, a Torn odsunął się nieznacznie w cień, by dać obu kobietom czas dla siebie. W tym czasie skupiał się na dalszym doskonaleniu siebie. Aż po długiej rozmowie z mistrzem Karnishem, Caprice zaczęła wracać do siebie, a Torn postanowił to wykorzystać, by pomóc jej na własny sposób. Subtelny jak lądujący na tobie Venator...

Siedząc na jednej z gałęzi i opierając się o pień drzewa, Tamir wsłuchiwał się w szum wiatru i świergot ptaków. Zdążył się już przyzwyczaić do spokoju na tej planecie i polubić go. Siedząc z zamkniętymi oczami, Zabrak rozmyślał nad obecną sytuacją w rezydencji Karnisha. Caprice od przybycia chodziła strasznie smętna, jak cień człowieka. Zupełnie nie przypominała tej Jedi, z opowieści Ery. I Tamir jej się nie dziwił. Nie wiedział, co to znaczyło stracić padawana. Ale wiedział jedno-Caprice była wojowniczką, chodzącym żywiołem i rozmowa z Karnishem, którą przeprowadziła trzy dni temu, nawet tak długa, nie do końca pozwoli jej się otrząsnąć. Należało zająć czymś jej myśli.
Zabrak otwarł oczy i zerknął w dół pomiędzy gałęziami. Chyba wywołałem smoka Krayt z legowiska. pomyślał, widząc Caprice i Erę idące powoli przez las. I w tym momencie, Torn dostał olśnienia. Uśmiechnął się do siebie łobuzersko, po czym spuścił obie nogi z gałęzi i zeskoczył, lądując miękko przed obiema kobietami.
- Dzień dobry piękne panie. - powiedział uśmiechając się i kłaniając się dworsko.
Skupiona na rozmowie z mistrzynią Era pisnęła cicho odskakując w tył. Caprice Leh nie dała się tak zaskoczyć, stała w miejscu przyglądając się uważnie intruzowi.
- Zrób to jeszcze raz a zafunduje ci lewatywę - oznajmiła dziewczyna grożąc zabrakowi palcem.
- Uważaj jest do tego zdolna - dodała Caprice.
- Grozisz, czy obiecujesz? - zapytał
Tamir posłał Erze szelmowski uśmiech. Przeniósł jednak wzrok na Caprice. Przyglądał jej się przez chwilę, po czym z zastanowieniem stwierdził.
- Gróźb spodziewałbym się raczej z twojej strony. -
- Ona nie warczy, ona od razu gryzie - Era uprzedziła odpowiedź mistrzyni. - A on... Wskazała Tamira. - ...lubi igrać z ogniem... dlatego podejrzewam, ze byście się polubili... i -zaraz coś razem wysadzili.
Twi'lekanka przekrzywiła głowę przyglądając się zabrakowi.
- Naprawdę?
- Po pierwszych opowieściach Ery wziąłem sobie ciebie jako wzór do naśladowania i podczas pierwszej misji zabrałem się za gonienie cię w ilości odniesionych ran. - stwierdził łobuzersko. - Niestety, póki co nie mam jeszcze żadnego implantu, ale po tym co wyczyniam, Era pewnie bardzo chętnie wszczepiłaby mi chip uniemożliwiający robienie głupich rzeczy. -
Wzrok Tamira przebiegł po sylwetce Caprice, zatrzymując się na dwóch cylindrycznych przedmiotach wiszących u jej pasa.
- Na przykład takich, jak wyzywanie cię na pojedynek. -
Caprice uśmiechnęła się pod nosem.
- Naprawdę umiesz się cieszyć życiem co?
Era westchnęła.
- Znam ten błysk w oczach i was obojga. Dajcie mi tylko kwadrans na splądrowanie ambulatorium, dobrze?
Zabrak uśmiechnął się szerzej i skinął głową, Erze.
- Żebyś wiedziała. - odpowiedział Caprice. - Sala, którą udostępnia mistrz Karnish jest chyba trochę za mała, prawda? - zapytał. - Chyba zostaniemy tutaj. -
- Wyśmienity pomysł, przestrzeń urozmaici zabawę - zgodziła się Leh.
- Zabawę... Po prostu pięknie... - mruknęła Era pod nosem i ruszyła ścieżką wprost do posiadłości. - Nie zaczynać zanim nie wrócę! Jak ja tu zataszczę respirator...
Caprice pokręciła głową.
- Czuje się głęboko wzruszona twoim zaufaniem co do moich umiejetności! - krzyknęła za Erą.
Zabrak uśmiechnął się szeroko, odprowadzając wzrokiem Erę. Następnie przeniósł wzrok na Caprice, nie tracąc uśmiechu z warg. Bardzo długo czekał na okazję do stoczenia z nią pojedynku, a teraz taka się nadażyła.
- Sądzę, że raczej takim zaufaniem darzy moje umiejętności. - stwierdził.
- Wyraźnie stwierdziła, ze jesteśmy siebie warci - stwierdziła twi'lekanka i spojrzała na Torna mrużąc ciemne, zielone oczy. - Sporo o tobie słyszałam, długo się znacie?
Zabrak uśmiechnął się półgębkiem.
- Też dużo o tobie słyszałem. - powiedział, podchodząc do powalonego drzewa i siadając na pniu. - Siadaj. Przyda ci się odpoczynek przed pojedynkiem. - poklepał miejsce obok siebie. - Znamy się w sumie od... hmm... ile to już będzie... - zamyślił się. - Podczas lotu na Elom się poznaliśmy. A to było już jakiś czas temu. -
- Az taka stara nie jestem szczawiku - odparła gładko siadając na wskazanej gałęzi. - Czyli młoda straszy mną od samego początku wojny... ładnie, bardzo ładnie... Sho jest dokładnie taki sam. Przez nich oboje mam opinie naczelnej jędzy w zakonie - mówiła wesoło, bez gniewu. - Słyszałam, że szkoliła się Yalare? Jedna z nielicznych osób w tym zakonie przy której Mace Windu musi się spocić na sali treningowej.
- Jeśli chciała mnie nastraszyć, to kiepsko jej to wyszło. - stwierdził wzruszając ramionami. - Nie mogłem się doczekać żeby cię poznać i stoczyć z tobą pojedynek. Więc w moim przypadku, tylko mnie zachęciła. - uśmiechnął się. - Znasz Yalare tylko ze słyszenia, czy też osobiście? - zapytał zaintrygowany
- Zakon jest wbrew pozorom mały, wszyscy się tu znamy. Ale więcej o niej słyszałam niż widziałam, głównie od mojego byłego ucznia Shoo, miał kiedyś zatarg z niejakim Korelem, przyszła mu wtedy z pomocą. - odparła twi'lekanka.
Uśmiech zmalał właściwie do zera.
- Korel... Galaktyka jest mniejsza, niż się wydaje. - stwierdził posępnie. - Ale Korel już nie będzie niczyim zmartwieniem. - dodał wzruszając ramionami.
- Słyszałam. Dobra robota. - skwitowała krótko. - Skoro sobie z nim poradziłeś, to będzie ciekawy pojedynek.
Tamir skinął tylko głową na potwierdzenie.
- Zaproponowałbym, że przegrany stawia kolejkę, ale po tym, co słyszałem, źle by się to dla mnie skończyło. - rzucił z delikatnym uśmiechem, próbując przywrócić swobodny ton rozmowy.
- Tutaj nie ma jak postawić kolejki, Irton rozgoni towarzystwo zanim zrobi się zabawnie. Moze na Nar-Shaaddzie? - zaproponowała.
Zabrak zaśmiał się wesoło.
- W takim razie to się dla mnie skończy jeszcze gorzej, niż picie z tobą tutaj. - stwierdził kręcąc głową. - Jeszcze nad tym pomyślimy. - spojrzał w kierunku, w którym poszła Era. - Trochę jej długo schodzi. Czy ona naprawdę sądzi, że będą nam potrzebne wszystkie medykamenty, które mistrz Karnish tu zebrał? -
- Znając ją ściąga zaopatrzenie z Coruscant, jest stanowczo nadopiekuńcza - uśmiechnęła się krzywo. - Ma to po mnie.
- Nie mogłaś nauczyć jej czegoś innego? - zapytał z udawanym wyrzutem. - Nie wiem jak ty, ale ja jej daję jeszcze minutę. -
- Jeśli zaczniemy bez niej nie będziemy mogli zjeść już żadnego posiłku na tej planecie, bo dosypie nam środków przeczyszczających do jedzenia.
Zabrak pokręcił głową z prychnięciem.
- Taak, znam ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że byłaby do tego zdolna. - Tamir podrapał się po podbróku. - Będę musiał się na niej jakoś zemścić za to, że każe mi tak długo czekać. Wie, że chciałem stanąć z tobą do walki, a kiedy mam okazje, ona to przeciąga. A do najcierpliwszych osób na tej planecie nie należę. -
- Spokojnie, niech sie zajmie sprzętem i nie wpada na pomysł ściągnięcia Irtona - skwitowała Caprice. W tej samej chwili w oddali rozległy się kroki, sądząc po odgłosie więcej niż jednej osoby.
- Przysięgam... - zaczął Tamir wyostrzając wzrok. - Jeśli wykrakałaś, to odbije się to na Erze. -
- Zaraz się przekonamy.
Po chwili na horyzoncie pojawiła sie Era z wielką torbą ratownika medycznego plus kilkoro padawanów niosących sprzęt.
- Jeszcze żywi? Szkoda miałbym dwa problemy z głowy - skwitowała sucho. - Przyprowadziłam widownię.
- Ma dziewczyna szczęście. - mruknął cicho Tamir tak, że tylko Caprice mogła to słyszeć.
- Żyjemy. Na razie umawialiśmy się tylko na drinka na Nar Shaadda. - stwierdził z uśmiechem podnosząc się.
 
Gekido jest offline  
Stary 24-07-2011, 20:52   #232
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Płynnym ruchem zdjął z siebie kurtkę, którą jakiś czas temu dostał w prezencie od Ery i położył ją na pniu, na którym przed chwilą siedział. Odpinając miecz od pasa, odszedł kawałek od Caprice, posyłając Erze promienny uśmiech.
- Raczej instynkt samozachowawczy - mrugnęła Caprice.
Podczas gdy Era rozkładała się ze sprzętem twi'lekanka rozciągnęła się szybko i ustawiła na pozycji. Nie musiała sie rozbierać, wręcz przeciwnie, mogłaby się ubrać.
Padawani rozsiedli się na gałęziach.
Leh sięgnęła po miecze i zapaliła je wprawnie, dwa zielone ostrza zatańczył w powietrzu. Uniosła jedno przed siebie i kiwnęła zawadiacko palcami w stronę Tamira, tak jakby miała ochotę powiedzieć. "Na co czekasz chłopczyku".
Zabrak uśmiechnął się do Caprice i skinął tylko głową. Na to czekał. Tego chciał od momentu, kiedy zaczął słuchać o mentorce Ery. I miał zamiar sprawić, że twi'lekanka choć trochę się zmęczy.
Tamir unisół rękę przed siebie, po czym przesunął ją do boku i aktywował miecz. Jedno szmaragdowe ostrze obudziło się do życia z cichym buczeniem. Jeden szybki ruch nadgarstka i klinga zatańczyła w powietrzu, wydając charakterystyczny, kojący dla ucha młodego Jedi dźwięk.
Opuszczając nieznacznie miecz ku dołowi, Zabrak powoli ruszył w kierunku Caprice. Stawiając krok za krokiem, spoważniał, tracąc uśmiech z ust. Był teraz całkowicie skupiony, zupełnie inny niż przed chwilą. Poruszając się lekko, zaczął okrążać Caprice, powoli lecz skucesywnie zmniejszając odległość między nimi, aż wykonał błyskawiczny ruch ręką, tnąc od dołu po ukosie. Będąc gotów na szybkie przejście do gardy bądź uniku.
Leh płynnie zablokowała ostrze jednym z mieczy i zamierzyła się na Tamira drugim.
Dokładnie tego się spodziewał i był na to przygotowany. Chwycił drugą rękojeść drugą ręką i aktywując drugie ostrze, przekręcił miecz blokując nim atak Leh. Gdy tylko poczuł jak ostrza się zetknęły, napiął mięśnie okręcając miecz w młynek. Ruch powinien sprawić, że ręce Caprice się zderzą, a ona i Tamir splączą się, stając twarzą w twarz.
Leh w jednej chwili wyłączyła miecze i zrobiła szybki wypad w dół osuwając się z drogi jego ostrzy które w jednej chwili starciły zaczepienie. Uderzyła kopniakiem w nogi zabraka, poruszała się błyskawicznie, jak wiatr. Tamir czuł jak bijąca od niej Moc przyspieszała ruchy.
Tamir poczuł, że stracił równowagę i punkt zaczepienia. W jednej chwili zgasił jedno z ostrzy i wykorzystał trening, którego integralną częścią była przecież akrobatyka. Wychylił się gwałtownie w tył, wykorzystując siłę uderzenia Caprice. Zamachnął się nogą, trafiając twi'lekankę w twarz, zamortyzował przewrót w tył jedną ręką i wylądował kucając, gotów do dalszej walki.
Leh zawinęła się na ziemi jak wąż i w jednym ruchu podniosła sie i zaatakowała uwłaczając jeden z mieczy na sekundy przed zderzeniem.
Tamir musiał skorzystać z pomocy takiej samej, jaką stosowała Caprice. Pozwolił Mocy przepływać swobodnie przez jego ciało. Gdy zaczerpnął po jej pokłady, wykorzystując swoją zwinność uchylił się w bok, wykonując jednocześnie cięcie na sparowanie ataku Leh. Zbijając jej ostrze w dół, do ziemi, wykonał jednocześnie obrót o 360 stopni i aktywując drugie ostrze, jednocześnie gasząc pierwsze, zadał pchnięcie, żeby utrzymać twi'lekankę na dystans.
Caprice musiała również stosować akrobatykę gdyż pozostając w ruchu wybiła się przekoziołkowawszy ponad nim. Uderzyła z góry zmuszając zabraka żeby się pochylił po czym odbiła się od drzewa za nim i znów zaatakowała w nogi.
Wbrew wszelkim przypuszczeniom, Tamir nie zszedł z drogi Caprice. Aktywując drugie ostrze, skoczył ku niej kręcąc mieczem młynki z niezwykłą prędkością. Nie był to jednak atak, tylko zmyłka, mająca na celu zablokowanie ciosów Leh. Tuż po tym, Zabrak wybił się znów w górę i rozpoczął akrobatyczny taniec z pchnięciami i cięciami.
Leh zawsze była tuż obok jak czerwona mgła skacząc z jednego drzewa na drugie w podniebnym tańcu. Miecze błyskały co i raz włączane i wyłączane w najmniej spodziewanym momencie. W pewnej chwili gdy ścierali się na jednaj z gałęzi Leh zmarkowała blok by w ostatniej chwili wyłączyć ostrze i podskoczył. Nawet przy jej szybkości miecz Tamira musiał zarysować ciało przechodząc wzdłuż boku. Zagranie to wymusiło jednak nieznaczne wychylenie się zabraka w przód co ułatwiło przeciwniczce wylądowanie mu na plecach.
Zabrak tracąc równowagę, wciąż myślał logicznie. Przewracając się do przodu, ciął gałąź na której znajdowali się razem z Leh. Ta niewytrzymała ciężaru i odpadła od drzewa. Gotowy na to Jedi, przetoczył się po niej, lądując na innej. Jednak i z tej zsunął się na kolejną, skacząc w dół, wokół pnia drzewa, by od jednej z gałęzi odbić się w górę. Chciał zyskać nad Caprice przewagę wysokości, by uderzyć potężnym telekinetycznym pchnięciem w twi'lekankę.
Problem polegał na tym, że najpierw musiał zrzucić twi'lekankę z pleców, a ta właśnie otoczyła mu kark ramieniem przyduszając Tamira.
Zabrak zgasił miecz świetlny, lądując na kolejnej gałęzi. Przyklęknął na jedno kolano, łapiąc Caprice za rękę. Skoro chciała takiej bliskości z Tamirem, on nie miał nic przeciwko. Uśmiechając się do siebie, wybił się mocno z obu nóg, zaciskając mocniej uchwyt na Leh, upewniając się, że ta mu nie ucieknie. Zaczepiając drugą ręką o nogę, obrócił się w powietrzu, by grzmotnąć o pień drzewa. Caprice wybrała zdecydowanie złe miejsce do uczepienia się Zabraka.
Grzmotnąłby zapewne w rzeczone drzewo gdyby nie telekinetyczne pchnięcie, które odepchnęło ich oboje w bok prosto w ramiona grawitacji i zbliżającej się ziemi. Koziołkowali walcząc o to którą stroną wylądują.
Tamir rozprostował palce, wypuszczając swój miecz z ręki. Mógł go wykorzystać, by ranić twi'lekankę w nogę, ale to był przecież tylko sparing, a nie walka na śmierć i życie. Jednak z wolną ręką mógł zrobić coś innego. Uniósł ją do góry, odwracając dłonią w kierunku głowy Leh. Bez względu na to, jak bardzo i z której strony przytulała się do Tamira, jego telekinetyczne pchnięcie, z takiej odległości powinno ją zrzucić. Albo przynajmniej na krótką chwilę zdezorientować.
Caprice oderwała się od Tamira koziołkując w powietrzu, w ostatnie chwili zamortyzowała swój upadek za pomocą Mocy lądujac na ugiętych nogach.
Zabrakowi mignęła blada twarz Ery która wyglądała jakby zaraz miała sie poderwać z kłody i skoczyć między nich.
Tamir dysząc ciężko, otarł pot z czoła i spojrzał w kierunku Caprice. Cień uśmiechu zadowolenia błąkał się po jego ustach. Uniósł dłoń ku górze, przyciągając do niej swój miecz, a gdy poczuł cylindryczny kształt w dłoni, uśmiechnął się nieco szerzej do Leh. Wciąż pozostawał w pozycji, w której wylądował, czyli, podobnej do tej przyjętej przez twi'lekankę.
- Myślałem, że będziemy walczyć, a nie przytulać się do siebie. - dodał, wyrównując oddech. - To jak, przyprawiamy Erę o kolejne zawały serca, czy jej odpuszczamy? - zapytał wciąż z uśmiechem zadowolenia.
- Czy to znaczy, ze się poddajesz młody człowieku? - spytała Leh.
- Daj spokój babciu. - odparł z prychnięciem. - Ruszasz się nieźle, ale czy widzisz żebym leżał i nie potrafił się ruszyć? -
- Jeszcze zobaczymy chłopczyku. Jeszcze zobaczymy - odpowiedziała Leh i zaatakowała ponownie.
Sithowe nasienie, ma ikrę..., pomyślał Torn szykując się do parady. Tym razem planował po szybkim bloku, przejść do serii cięć, by zawiązać Caprice walką bezpośrednią. Bez akrobatycznych skoków. Jedyna finezja, na jaką chciał postawić, to płynne operowanie mieczem pomiędzy rękami z jednoczesnym przełączaniem aktywnych ostrzy, rzadko kiedy atakując dwoma.
Pojedynek więc trwał dalej. Caprice atakowała wściekle, szybko wykazując się znajomością ruchów i technik wykraczających poza wiedzę Zabraka. Tak więc przyjmował on kolejne ciosy chwilami niepewny jakim cudem jeszcze trzyma się na nogach. W sposobie walki Leh było coś z szaleństwa, jakaś siła, lub zwyczajna niepoczytalność pchała ją do przodu. Nie wahała sie zranić byleby zyskać trochę w walce.
Walka trwała godzinami podczas których oboje Jedi skakali i biegali po lesie przyciągając coraz większą widownie. Leh była bardziej doświadczona, Tamir zaś fizycznie silniejszy i wytrzymalszy. Im dłużej walczyli tym bardziej zyskiwał na przewadze, z początku delikatnie, potem coraz wyraźniej. Jednak Caprice nie łatwo było złamać. Mimo ognia zmęczenia w mięśniach parła do przodu, do kolejnego ataku, serii ciosów. Torn szybko zrozumiał, ze albo przetrzyma ja do końca, aż padnie z wycieńczenia, albo pomimo coraz większej przewagi przegra.
Rozstrzygnięcie pojedynku zbliżało się coraz większymi krokami gdy w lesie pojawił się mistrz Karnish zaniepokojony tym, ze nikt, włącznie z dyżurnym nie pojawił się na obiedzie. Nie był bynajmniej zadowolony z widowiska, zagonił wiec widzów do jadalni pozostawiając poparzonych i -ledwie przytomnych ze zmęczenia zawodników Erze.
Dziewczyna blada jak płótno wpierw obejrzała ich pod kątem ran zagrażających życiu. Minę miała chmurną.
- Pod prysznice i do łóżka, tam was opatrzę. I ani słowa bo przysięgam że puszczą mi nerwy i pourywam wam głowy - wysyczała.
Tamir klęczał na jednym kolanie, podpierając się ręką, by nie upaść. W prawej dłoni wciąż ściskał cylindryczny kształt miecza świetlnego, choć ściskał, to zdecydowanie za dużo powiedziane. Jego palce ledwie trzymały broń, ale Tamir nie miał zamiaru wypuścić swojego oręża. Z jednym okie zamkniętym i puchnącym od siniaka, a drugim przymkniętym z powodu rozcięcia łuku brwiowego i ściekającej krwi, spoglądał wciąż na Caprice. Łobuzerski uśmiech pałętał mu się po ustach, gdy patrzył na wycieńczoną Leh.
- Nieźle, jak na twoje lata, Caprice. - powiedział z wysiłkiem.
Era odwróciła sie na pięcie i odeszła nadąsana. Widocznie nieumierali i mieli sobie poradzić sami.
- Masz szczęście, ze jestem nie w formie chłopczyku - stwierdziła Leh ciężko dźwigając się na nogi. Wyciągnęła rękę do zabraka, drugą trzymała przyciśnięta do ciała, zdaje się, że bark był zwichnięty. - Chodź lepiej nie drażnić wściekłego nexu.
Tamir zgasił miecz świetlny, przyjmując wyciągniętą dłoń Caprice. Gdy podniósł się na nogi, otoczył ramieniem Leh, wspierając się na niej nieco. Cięcie przy kostce zaczynało dawać mu się we znaki, gdy adrenalina zaczęła opadać. Zresztą, twi'lekanka wyglądała na taką, która też o własnych siłach nie dojdzie do budynku. Musieli zatem polegać na sobie na wzajem, skoro Era się na nich wypięła.
- Bez przesady. - stwierdził Zabrak. -Era po prostu żałuje, że któreś z nas nie leży w śpiączce i dlatego się dąsa. -
- Uważaj lepiej na tą ciszę. Teraz czeka nas albo kilka milczących dni albo dziki atak furii. To drugie ciężej przeżyć, zwłaszcza, że ona ma skalpel a my ledwo stoimy - stwierdziła Leh kuśtykając u jego boku. - Masz razem z nia latać na misję? Wiec dobrze ci radzę, przyzwyczaj się.
- Latam z nią na misję od początku wojny. - stwierdził Tamir. - I za każdym razem, kiedy sobie coś zrobię, czyli podczas każdej misji, a nawet kilka razy podczas jednej, to zgadnij kto mnie łata i prawi mi kazania? - zapytał odwracając głowę ku Caprice.
- No to zdążyłeś już przywyknąć. Dobra rada płynącą od bardziej doświadczonego kolegi. Lepiej przeczekać w milczeniu, nie wdawać się w dyskusję bo ją to nakręca. - stwierdziła spokojnie Leh.
Idąca przed nimi Era zatrzymała sie na chwilę jakby chciała coś powiedzieć, jednak zrezygnowała, zacisnęła pięści i ruszyła przed siebie jeszcze szybciej.
Zabrak odprowadzał przez chwilę wzrokiem Erę, po czym zerknął na Caprice. Westchnął i powiedział szeptem.
- Czy w takim razie bardziej doświadczony kolega może być ze mną w pokoju, kiedy nasz medyk, wyraźnie na nas wkurzony, będzie zajmował się moimi ranami? - zapytał. - Tak na wszelki wypadek. Wolę mieć kogoś przy sobie, żeby widział co mi Era podaje. -
Twi'lekanka roześmiała się.
- Nie martw się ona cię nie otruje, wywijałam już gorsze numery a jednak nigdy nie truła. Najwyżej uśpi jak będzie miała dość dyskusji. Poza tym chyba chodziło jej o nasze własne łóżka... bo raczej tak przez dzień dwa z nich nie wstaniemy - skrzywiła się Caprice.
- Właśnie tego uspania się obawiam. - przyznał ciągle szeptem Zabrak. - No i skoro nie będziemy się mogli ruszać przez dzień czy dwa, to byśmy się w tym czasie lepiej dogadali. - Tamir zaśmiał się. - Pewnie skończyłoby się tym, że Era dopilnowałaby, żebyśmy się więcej nie zobaczyli. -
- Znając ją, ma na to teraz nieprzytomną ochotę - zaśmiała sie pod nosem Caprice.
Caprice dzieliła pokój z Era więc koniec końców Tamir wylądował w jej własnym łóżku. D'an bez słowa przyniosła do pokoju dwie butelki wody i medykamenty.
- Pijcie, jesteście już na pewno odwodnieni - zabrak złapał butelkę rzuconą z taką siłą jakby miał to być pocisk przeciwpancerny.
Tamir uniósł brew w wyrazie zdziwienia. Najpierw marudziła, że się prawie pozabijali, a teraz sama chciała ich wykończyć w mało chwalebny sposób, ubijając celnie rzuconą butelką. Zabrak już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale przypominając sobie uwagę Caprice, szybko je zamknął, pozostawiając wszelkie komentarze dla siebie. Ograniczył się do
- Dziękuję. - o dziwo wypowiedzianego uprzejmie, bez żadnego wyrzutu.
Pierwsza w łapy wściekłej uzdrowicielki dostała się Leh. Era nastawiła jej ramię. Szybko, wprawnie i bez cackania się. Potem poszły mniejsze rozdarcia i Caprice była zawinięta w koc.
Obserwując jak subtelnie i delikatnie Era zajmuje się Caprice, Torn obawiał się momentu, kiedy przyjdzie kolej na niego. A wiedział, że ten nadchodzi nieubłaganie. Szybko w głowie policzył te poważniejsze rany. Rozcięcie łuku brwiowego i kostka i niewielkie przypalenie na ręce i draśnięcie czubkiem klingi miecza Caprice na klatce piersiowej. Później już tylko odrapnia i siniaki. Nie powinno być tak źle...
Era odwróciła sie wtedy do Tamira z miną mordercy i butelką spirytusu w ręce. Zabrak został oporządzony równie szybko i bez cienia delikatności, chociaż musiał przyznać, że dziewczyna troskliwie zadbała o okłady na opuchlizny i maść na zakwasy w mięśniach. Wzrok wciąż miała wściekły. Srebrne oko lśniło jak stal, czarne zionęło bezdenną pustką.
Na koniec stanęła na środku pokoju z rękoma wspartymi na biodrach.
- Co wyście próbowali dziś udowodnić oboje?
Czy tylko ja się w tej chwili czuję jak dziecko dostające burę od rodzica za dobrą zabawę? , zapytał siebie w myślach Zabrak. Patrzył na Erę nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Po kilku chwilach doszedł do wniosku, że i tak wszystko co powie, zostanie użyte przeciwko niemu. Odwrócił więc głowę spoglądając na Caprice. Niech bardziej doświadczony kolega rozpocznie tłumaczenie. Tamir chętnie się nauczy, jak powinien postępować w takich sytuacjach.
- Sparing. Zaliczyłyśmy ich już kilka młoda - odpowiedziała Leh.
- Sparing odbywa sie w kontrolowanych warunkach i bez spadania z kilkunastometrowego drzewa! - ryknęła Era. - Kiedy doliczyłam do dziesięciu przypadków bezpośredniego zagrożenia życia dla was obojga straciłam rachubę. A to było w pierwszej godzinie walki. PIERWSZEJ GODZINIE!
Caprice zdecydowanie miała rację odnośnie reakcji Ery. I Tamir bardzo szybko doszedł do wniosku, że zdecydowanie bardziej wolałby milczenie dziewczyny. Ale skoro ta wybrała drugą opcję, nic nie mógł zrobić. Bo jak tu przemówić jej do rozsądku? Gdyby powiedział, że warunki były kontrolowane, to przecież nie uwierzyłaby mu. A pewnie fakt, że żadne z nich nie zginęło, przedstawiony jako dowód, nie byłby w jej oczach żadnym dowodem. Warto było jednak zaryzykować.
- Nie spadaliśmy z drzewa. - zaczął Zabrak. - Znaczy, to pewnie tak wyglądało, ale przecież było kontrolowane. Gdyby nie było, zrobilibyśmy sobie krzywdę. -
Dobra, generalnie mogłeś to ująć lepiej albo w ogóle nic nie mówić. Teraz to się dopiero zacznie..., pomyślał ze zbolałą miną.
- No tak, bo teraz oboje jesteście w idealnym stanie! A jakby ktoś nas teraz zaatakował? -- warknęła po czym zacisnęła szczęki tak mocno, ze wyszły jej żyły na szyi. - Pójdę teraz na dół przynieść wam obiad.
Komentarz o tym, że w domu znajdowało się jeszcze kilku Jedi sam cisnął się na usta, ale Tamir był na tyle rozsądny, że sobie go darował. Leh miała rację, najlepiej było przeczekać i dać się Erze wyszumieć. Krew Echani musiała się w niej gotować.
Gdy tylko młoda Jedi wyszła, Zabrak westchnął, przenosząc spojrzenie na Caprice i uśmiechając się do niej.
- Przynajmniej młodzi mieli frajdę. -
- Oj tak, tyle, że raczej na bis nie będzie prędko okazji, bo ona naprawdę mnie w końcu udusi poduszką. Solennie mi to obiecuje od czternastego roku życia. - stwierdziła Leh z uśmiechem. - Nie przejmuj się nią. Zawsze miała emocjonalne podejście do pacjentów.
Tamir się uśmiechnął.
- Łatwo ci mówić, bo pewnie zaraz po tym, jak będziesz mogła wyjść z łóżka o własnych siłach odlecisz. A ja tu zostanę i to mnie przyjdzie wysłuchiwać, jaki to nieodpowiedzialny jestem i jaki przykład daję padawanom. -
- Spokojnie, pourazowa wścieklizna Ery rzadko trwa dłużej niż dwadzieścia cztery godziny. - zapewniła Leh. - Wiesz, musimy kiedyś rozstrzygnąć ten sparing.
- Rozstrzygnąć? - zapytał z uśmiechem Tamir. - Daj spokój, nawet Miraluka zauważyłby, że gdyby potrwał kilka minut dłużej to zwycięstwo byłoby moje. Każdy, nawet najbardziej skąpy Hutt by na to postawił. -
- Kazałabym ci wstać i to udowodnić, ale wtedy pani doktor wyrzuciłaby nas oknem. - zaśmiała się Caprice. - Tymczasem mów sobie co chcesz ale definitywnej przegranej ani wygranej nie ogłoszono. Jest remis. No może remis ze wskazaniem.
- Jeśli powiesz, że ze wskazaniem na ciebie to uznam, że grasz nie fair, bo chcesz żebym zaśmiał się do śmierci. - stwierdził Zabrak z łobuzerskim uśmiechem. - A mówiąc poważnie, Era miała rację jeszcze zanim rzuciłem ci wyzwanie. Razem narobilibyśmy sporo bałaganu. -
- Mhm, zawsze była mądrym dzieciakiem... Rada lubi przydzielać mi padawanów, twierdzą, ze dzieci rosną przy mnie zadziwiająco mądre. - Na chwilę spoważniała, przez jej twarz przebiegł cień smutku. - Tak czy inaczej, naróbmy jeszcze trochę bałaganu i zproponujmy żeby nas zrzucono na tyły linii separatystów. Tak w ramach dywersji.
- Jestem za. - odparł z uśmiechem. - Gwarantuję, że Era dostanie wtedy zawału serca.- zaśmiał się wesoło

***

Jeszcze jakiś czas po odlocie Caprice, Era nie zamierzała dać Zabrakowi spokoju i przy każdej jednej okazji wypominała mu sparing z Leh. Oczywiście nie omieszkała nazywać ich sparingu karczemną burdą, a to tylko najlżejszy z epitetów, jakich używała. Ale poznanie się bliżej z Caprice, nauczyło Tamira przydatnych rzeczy. Na przykład tego, by nie brać do siebie wszystkiego, co mówi Era w przypływie złości. Dlatego nie zważając na jej humory, które w końcu minęły, Zabrak poprosił dziewczynę o naukę. W jej żyłach płynęła krew Echani, a ich styl walki był legendarny w Galaktyce. Era dała się uprosić o lekcje, co miało bardzo wiele plusów. Jednym z nich był ubiór, w jakim szkoliła Tamira. Bikini, w dodatku mokre po kąpieli w jeziorze, zmuszało młodego Jedi do iście nadludzkich wysiłków przy skupianiu się podczas powtarzania ruchów. Nie wspominając o tym, że Era nawiedzała go w tym stroju w snach, a także wiele razy, gdy zamykał oczy i próbował medytować.
Aż minęło pół roku od momentu, jak zjawili się Thyton...
 
Gekido jest offline  
Stary 01-08-2011, 16:36   #233
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Post 1 z 2

Długi pobyt na tej zapomnianej przez Separatystów i Republikę planecie pozwolił na wyciszenie się, odzyskanie równowagi, odbudowanie poczucia pewności. Tragiczne wydarzenia z Tatooine powoli blakły i pozostały w pamięci jedynie jako ostrzeżenie, co może się stać, gdy jest się zbyt pewnym siebie. Przypominały też, że po drugiej stronie barykady są użytkownicy Mocy, którzy stanowią śmiertelne zagrożenie. Ale dzięki temu Ziew miał możliwość wyczucia z bliska kogoś, kto był powiązany z Ciemną Stroną Mocy. Miał możliwość poznać jej wpływ samodzielnie. Teraz potrafił odszukać ślady tej tajemniczej do tej pory i zakazanej przez Zakon odmiany siły w niemal każdym miejscu. Powoli dochodził do wniosku, że Ciemna Strona nie różni się zbytnio od Jasnej. Miał nawet wrażenie, że niczym się nie różni, że tak naprawdę jest jedna Moc, ale różne ścieżki dotarcia do niej. Zakon uczył opanowania, spokoju, samokontroli jako jedynej właściwej drogi. Istniała jednak inna metoda, gwałtowna, impulsywna, emocjonalna, niekontrolowana i … prawdopodobnie w niektórych przypadkach bardziej bezpośrednia, szybsza, może nawet efektywniejsza - ścieżka prowadząca do Ciemnej Strony. Czy jednak była to metoda zła z założenia? Miał co do tego wątpliwości. Oczywiście strach, gniew, nienawiść to były silne i negatywne uczucia. One bez wątpienia prowadziły do nieszczęść. Ale w końcu wszystkie bez wyjątku istoty odczuwały emocje. Nawet Jedi. Tym właśnie różnili się od maszyn. Więc czyż każdy z nich nie wkroczył na ścieżkę Cimnej Strony? W trakcie walki nie sposób uniknąć negatywnych emocji. Różnica polegała jedynie na umiejętności kontroli. Jedi chcieli i potrafili kontrolować swoje emocje, użytkownicy Ciemnej Strony pozwalali, żeby to złe emocje kontrolowały ich. Ale co w wypadku, gdy uczucia, będące motorem działania były pozytywne, jak miłość, przywiązanie, troska? Czy to też było tak do końca złe? Wiele pytań pojawiło się w głowie młodego Verpina na początku pobytu w ich "sanatorium". W końcu zdecydował, że powinien podzielić się swoimi wątpliwościami z Karnishem, co uczynił w trakcie jednej z ich sesji medytacyjnych.

Karnish przerwał medytację, otworzył oczy i spojrzał na swojego ucznia badawczym spojrzeniem:

- Naprawdę uważasz, że Ciemna Strona to tylko jedna z dróg do wyboru i nic poza tym? Mój młody padawanie, masz rację co do różnic pomiędzy Jasną i Ciemną Stroną, jednak to nie emocje są oznaką tej drugiej. To oddanie się im. Każdy odczuwa zazdrość, gniew, nienawiść, nawet Jedi. Nie jesteśmy pod tym względem wyjątkiem i nie powinniśmy być. Ale musimy uczyć się kontrolować nasze emocje, by na końcu nie przejęły one nad nami kontroli, tak jak to ma miejsce po Ciemnej Stronie Mocy.

>>Cóż … Tak, to jedna z dróg. Może prowadzić na manowce, ale nadal korzysta z Mocy. Rozumiem, że nie można dawać niekontrolowanego upustu swoim złym emocjom. A to robią adepci Ciemnej Strony. Ale źródło Mocy nie zmienia się dla Jasnej i Ciemnej Strony. Moc nas otacza, spaja żyjące istoty. Czyż nie? I wyczuwam ślady podobne do tych, które wyczułem na Tatooine w każdym z nas. Sa bardziej subtelne, tłumione, ale są. I jeszcze coś … Wydaje mi się, że emocje … nawet złe … w jakiś sposób wzmacniają powiązanie z Mocą. A przynajmniej chwilowo mogą je wzmocnić.<<

- Wzmacniają? Nie, mój drogi, wręcz przeciwnie. Nie czujesz już bólu innej istoty. Jej cierpienie nie ma dla ciebie żadnego znaczenia. Odcinasz się od Mocy by tak się stało i byś mógł krzywdzić innych. Czy Ciemna Strona pozwala zwiększyć twoje możliwości bojowe? Może i tak, ale jakim kosztem? Oddając się niszczeniu i zabijaniu zatracasz własną osobowość, a z czasem tracisz kontrolę nad samym sobą. Nie liczy się już nic tylko ty. Nawet twój mistrz czy uczeń, brat lub siostra, ojciec czy matka, wszyscy schodzą na dalszy plan, wszystkich ich jesteś gotów poświęcić dla własnego dobra. Tłumisz emocje takie jak miłość i współczucie. Powoli przestajesz być żywą istotą, a stajesz się narzędziem do siania zła, umierasz. Ciemna Strona jest pewną drogą, ale droga ta prowadzi wyłącznie ku zagładzie. Tak jakby Moc sama chciała zniszczyć niegodnych siebie wyznawców. Ciekawa teoria, nie uważasz?

>>A jednak adepci Ciemnej Strony istnieją i mają się całkiem dobrze, a ich umiejętności nie są specjalnie inne od naszych. Ich sposób sięgania po Moc jest dużo bardziej gwałtowny, ale w niektórych sytuacjach bardziej efektywny. Choćby w walce. A co my robimy od początku wojny, jak nie zabijamy i niszczymy? Może nie zawsze własnoręcznie, ale … I musimy poświęcać życie innych w imię czego Mistrzu? Czy nadal się liczymy z tym życiem, które stawiamy na szali? Czy my też jesteśmy już na ścieżce prowadzącej do zagłady?<<

- Rozumiem twoje wątpliwości. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na te pytania bez poznania przyszłości, ale wiedz jedno. Jeśli by mi choćby przez myśl przemknęło, że stoimy po niewłaściwej stronie, zabrałbym kogo tylko bym mógł i opuścił Republikę. Wojny nie są niczym dobrym, ale Jedi istnieją właśnie po to by im zapobiegać. Jeśli jednak czyjaś wola do wywołania konfliktu jest tak wielka jak w przypadku Hrabiego Dooku i jego mistrza, ciężko to uczynić. Teraz musimy więc chwycić za nasze miecze i walczyć. Poświęcenie dla dobra innych jest powołaniem Jedi. W pewnym sensie klonów również. Każde życie jest cenne, nasze również i każda śmierć jest ogromną katastrofą, ale też nie możemy zbyt długo opłakiwać tych, którzy już połączyli się z Mocą. Nie wierzę by ofiara tych wszystkich, którzy zginęli i tych, którzy dopiero zginą miała pójść na marne. Wszystko co dzieje się wokół nas ma jakiś cel, przeznaczenie, nie zawsze przez nas dostrzegalne. Nie wiem jak wielką ofiarę w tej wojnie będzie musiał ponieść Zakon i Republika, wiem jednak, że jeśli warto za coś walczyć to właśnie za wolność.

Padawan zamyślił się nad wszystkim, o czym rozmawiali.

>>Czyż więc potrzeba chwili nie usprawiedliwia pewnych zachowań i środków? W końcu chodzi o to, żeby jak najszybciej tę wojnę zakończyć, prawda? I czy ta potrzeba chwili nie przesłania nam szerszego obrazu? Mówiłeś o wolności … A jeśli dla Separatystów to, co oferuje Republika to nie jest wolność? Jeśli oni chcą innej, swojej wolności? Dlaczego usiłujemy ich powstrzymać na siłę? Oczywiście, jeśli oni krzywdzą innych, to powinniśmy im się przeciwstawić, ale w innych wypadkach? Może po prostu pozwolić im pójść ich własną drogą?<<

- Cel absolutnie nie może być osiągany każdą dostępną metodą. Słyszałeś o Wojnach Mandaloriańskich? Prawie cztery tysiące lat temu rycerz Jedi imieniem Revan sprzeciwił się woli Rady i wraz z grupą zwolenników wyruszył by walczyć z ogromnym zagrożeniem jakie wówczas stanowili Mandalorianie. Udało mu się, lecz w wyniku walk uległ Ciemnej Stronie i parę lat później sam najechał Republikę wywołując jeszcze bardziej krwawy konflikt zwany Wojną Domową Jedi. Jeżeli zaczniesz usprawiedliwiać własne niegodne czyny szlachetnym celem skończysz jak on. Zaczniesz niszczyć to na czym ci niegdyś zależało, to dla czego się tak poświęciłeś. Spójrz na Dooku. On również był kiedyś Jedi. Przyznam, że gdy byłem padawanem chciałem być jak on. Był wzorem dla wielu młodych uczniów, często większym niż sam mistrz Yoda. Nie wiem jak uległ Ciemnej Stronie, ale nie wierzę by stało się to przez strach przed śmiercią bądź utratą czegoś dla niego cennego. Być może tajemniczy Lord Sithów przekonał go, że trzeba naprawić Republikę. Dziś Dooku ją niszczy. Wolność jest tylko jedna, istnieją jednak różne do niej drogi. Ciężko mi jednak uwierzyć by była do niej grupa bogaczy, którym nie wystarczała władza nad własnymi systemami. Nute Gunray, San Hill, czy Wat Tambor notorycznie starali się rozszerzyć zakres swojej potęgi. Gdy prawie jedenaście lat temu objawił nam się pierwszy od tysiąca lat Sith, Federacja Handlowa okupowała planetę Naboo. Tikkes i jego Quarreni przystali do Konfederacji by wreszcie podbić swoich wrogów Mon Calamari. Geonosianie z natury są ludem awanturniczym. Na prawdę ciężko mi uwierzyć by rzeczywiście motywem działań tych osób była wolność dla wszystkich. Wiele z punktów głoszonego przez nich programu rzeczywiście wypadałoby wprowadzić w życie, ale czy na prawdę im na nich zależy, czy to tylko propaganda? Oderwanie się od problemów nie jest ich rozwiązaniem. Zresztą gdyby im zależało tylko na oderwaniu się od nas to czy szykowali by armię aby zaatakować? Byłeś ze mną na Geonosis, widziałeś fabryki droidów i wszelkiego sprzętu. Na prawdę uważasz, że tak zachowuje się ktoś pragnący pokoju? Nie, mój padawanie. To nie my doprowadziliśmy do tego konfliktu.

Tym razem Verpine nie nawiązywał kontaktu przez bardzo długi czas. Minuty mijały, a on wciąż siedział na wyprostowany, wpatrując się w swojego Mistrza, rozważając jego słowa. W końcu znów przekazał informację.

>>Chciałbym wyruszyć tym razem na dłuższą wędrówkę po tutejszych lasach. Muszę w spokoju przemyśleć to, o czym rozmawialiśmy. Masz całkowitą rację we wszystkim, co powiedziałeś, ale chciałbym to przeanalizować dogłębnie. Proszę o pozwolenie na dłuższe zniknięcie z domostwa.<<

- Tylko dawaj znać, że żyjesz. Te lasy może i nie są tak niebezpieczne jak na Kashyyyk, ale to nie znaczy, że są zupełnie bezpieczne.

>>Oczywiście.<<

Nawet nie potrafił wyrazić, jak bardzo jest wdzięczny swojemu Mistrzowi za zaufanie, jakim go obdarzył. Każdy inny prawdopodobnie próbowałby zatrzymać przy sobie swojego ucznia, żeby ten nie popełnił jakiegoś głupstwa po tak poważnej rozmowie dotyczącej wszakże pryncypiów Mocy. Ale Ziew musiał samotnie wszystko ponownie przemyśleć. Na tyle samotnie, na ile pozwalała mu ta planeta. I Karnish doskonale to wyczuł. Zdawał sobie sprawę, że próba zatrzymania padawana przy sobie może spowodować jedynie więcej problemów. Jeszcze tego samego dnia Verpine zabrał podstawowy ekwipunek, komunikator i zapasy na tydzień przebywania poza domostwem i wyruszył na wędrówkę.

Wrócił dokładnie po siedmiu dniach, wyciszony, spokojny, zdecydowany i bez wątpliwości, z którymi wyruszył. Już wiedział, że jego ścieżką w Mocy jest Jasna Strona, a sposób w jaki kontrolował swoje emocje zaskoczył nawet Irtona. Decyzja o umożliwieniu samotnej wyprawy okazała się słuszna, jak większość decyzji podejmowanych przez niego. Ale nawet on nie wiedział dokładnie, co się działo z Ziewem w trakcie tej eskapady. Padawan zatrzymał to dla siebie.

***

Dopiero po dwóch dniach wędrówki oddalił się na tyle od posiadłości Karnishów, że obecność w Mocy innych Jedi osłabła wystarczająco, żeby nie przeszkadzać w odczuwaniu aury emanującej z planety. I dopiero wtedy zorientował się, jak bardzo ta aura była inna od wszelkich innych planet, na których przebywał. Tu Moc wydawała się bliższa, czystsza, łatwiej dostępna niż gdziekolwiek indziej. I tu również wyczuwał oba jej aspekty - Jasną i Ciemną jej stronę. Wyczuwał je o wiele wyraźniej, jakby aura planety wzmacniała jego możliwości. Znalazł odpowiednie miejsce i pogrążył się w medytacji, aby jak najdokładniej przeanalizować to, co odczuwał. Usiadł, zamknął oczy, zaczął regularnie oddychać i skoncentrował się na Mocy, która przepływała przez niego. Na początku wyczuł otaczające go drzewa, ziemię, skały, zwierzęta i insekty. Sięgnął głębiej i odnalazł ślady obecności innych Jedi w ich enkalwie. Miał wrażenie, że stapia się w jedno z tą planetą i wszystkimi źródłami Mocy w okolicy. I czuł tu i Ciemną i Jasną stronę. Przeplatały się ze sobą, uzupełniały. Zaczął analizować te zależności i w pewnym momencie jakby przekroczył niewidzialną granicę, bo Moc przyniosła mu inne, zupełnie nowe odczucia. Teraz czuł konflikt w Mocy. Bardzo wyraźny konflikt i nagle zobaczył obraz. Obraz ukazujący starcie dwóch adeptów. Jeden z nich był spokojny, opanowany, wyciszony. Od niego czuł Jasną Stronę. Drugi był gwałtowny, wściekły i … Ziew odebrał go prawie jak wir, który wsysa wszystko do wewnątrz. Od niego biła aura Ciemnej Strony, którą czuł na Tatooine w niewoli. Obaj dzierżyli nie miecze świetlne, ale dziwną broń przypominającą trochę katany z zamierzchłej przeszłości. Niestety, wynik starcia był oczywisty dla obserwatora , bo było widać, że adept zła nie ma żadnych skrupułów i dąży do unicestwienia przeciwnika. Jedi jedynie bronił się. Wbrew oczekiwaniom padawana to Jasna Strona zwycieżyła w tym pojedynku. Dzięki opanowaniu, koncentracji i konsekwencji adept dobra przetrzymał huraganowe ataki przeciwnika, i był w stanie rozstrzygnąć pojedynek na swoją korzyść, gdy tamten zmęczył się i zaczął odczuwać frustrację z powodu bezsilności. Od tego momentu popełniał podstawowe błędy, co zostało wykorzystane przez obrońcę. Jasna strona zwyciężyła po długiej, wyczerpującej walce.

Podczas następnej medytacji Moc podsunęła mu inny obraz. Tym razem walczyli dwaj użytkownicy Ciemnej Strony. Czuł to bardzo wyraźnie. Fale nienawiści i niezaspokojonej ambicji docierały do niego falami wraz z większą lub mniejszą zaciętością walki. Ciemność walczyła z ciemnością, a po rozstrzygnięciu pojedynku aura zwycięzcy stała się jeszcze ciemniejsza, bardziej mroczna. Ścieżka Ciemnej strony zawsze prowadziła do samozagłady. W końcu pojawi się ktoś, kogo nienawiść, żądze i ambicja będzie większa niż innych. Albo Ciemna Strona w końcu w całości pochłonie swojego sługę.

Teraz Ziew uzyskał pewność swojego przeznaczenia. Ciemna Strona oznaczała samotność, opuszczenie, brak zaufania. Jasna Strona to współpraca, zaufanie, wspólnota. A on niejako z natury nie mógł być sam. Co prawda żył jedynie dlatego, że w przypływie strachu wysłał odpowiednio silny sygnał przez Moc i zbliżył się wtedy, jak nigdy później, do Ciemnej Strony. Ale nie potrafiłby żyć bez możliwości współpracy i poczucia bezpieczeństwa, jaką daje jedynie wspólnota.

Wyciszony i spokojny wracał do siedziby Karnishów, która stała się dla niego drugim domem. Nigdzie nie czuł się tak u siebie, jak tu. Nawet w Świątyni. Moc do niego szeptała teraz cały czas, nawet bez wyczerpującej koncentracji. Zastanawiał się, czy wraz z większym zrozumieniem jej tajników i większej kontroli, głos ten stanie się silniejszy. Jeśli tak, to mistrz Yoda i inni doświadczeni Jedi musieli być otoczeni przez wspaniałą muzykę. Nagle wyczuł dysonans, coś na kształt Ciemnej Strony, ale bardziej surowy niż w czasie spotkania z Ciemnym Jedi. To było bardziej dzikie, nieokiełznane, pierwotne. Sięgnął odruchowo do rękojeści miecza i zamarł w tej pozycji. Źródło emocji było przed nim. Po chwili zarośla przed nim poruszyły się i wyłonił się stwór, którego skrywały.



Normalnie wraid nie zaatakowałby go niesprowokowany, ale ten był wyjątkowo agresywny. Być może wszedł na jego terytorium, albo jakaś samica właśnie odrzuciła jego zaloty. W każdym razie czuć było bijącą od niego wrogość i chęć walki. Pierwszą myślą młodego padawana było sięgnięcie po miecz i siłowe rozwiązanie problemu, ale momentalnie przyszła refleksja, że może istnieć inna metoda. Wziął głębszy oddech i skoncentrował się na Mocy. Wyciągnął rękę w kierunku zwierzęcia i zaczął je uspokajać przez wpływanie na jego aurę. Początkowo nie chciał się zbytnio poddać jego oddziaływanie, ale w końcu działania Ziewa odniosły pożądany skutek. Stał się spokojny i potulny, jak domowe zwierzę. Padawan był już tylko o wyciągnięcie ręki o paszczy pełnej ostrych zębów. Zrobił jeden krok więcej i dotknął skóry zwierzęcia, które w tym momencie drgnęło, ale nie ze strachu. Po chwili oddalający się tętent oznajmił, że wróciło do swojego naturalnego środowiska. Verpine, pełen wewnętrzego spokoju i siły, podjął przerwaną wędrówkę. Miał już podejrzenie, w jaki sposób Irton blokował umiejętności ich przeciwnika w walce na Tatooine ...
 
Smoqu jest offline  
Stary 01-08-2011, 16:37   #234
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Post 2 z 2

Era rozejrzała się po pomieszczeniu z przykrością stwierdzając, że ta entropia nic jej nie mówi.

Ziewowi zaś mówiła całkiem sporo. Uderzenie ciężkim przedmiotem w konsolę sugerowało raczej kogoś niewrażliwego na Moc. W przeciwnym wypadku uszkodzenie byłoby najprawdopodobniej bardziej subtelne, ewentualnie dokonane przy użyciu innego narzędzia. Cały bałagan sugerował, że ktoś tu czegoś szukał, ale padawan nie był w stanie sobie wyobrazić, czego. Jego Mistrz był na wyprawie, o czym napastnik najwyraźniej wiedział, bo inaczej nie zaatakowałby. A to oznaczało, że wartościowe rzeczy miał przy sobie. Cały bałagan mógł być tylko upozorowaniem włamania, co miało im przesłonić prawdziwy powód. No i zrobienie takiego bałaganu spontanicznie wywołałoby wystarczający hałas, żeby ich zaalarmować. A oni nawet niczego nie przeczuwali.

- Ziew to twój mistrz, rozejrzyj się proszę czy coś nie zginęło. Chyba tylko ty masz szansę to stwierdzić. - poprosiła spokojnie po czym spojrzała na resztę grupy.
- Ktokolwiek to zrobił może wciąż być w budynku. Proponuję podzielić się na grupy i sukcesywnie go przeszukać - oświadczyła. - Musimy założyć, ze napastnik może być niebezpieczny dlatego od teraz do chwili zakończenia przeszukiwania domu nikt nie zostaje sam nawet na chwilę, zrozumiano? - Rozejrzała się po towarzyszych. - Ktoś ma jakieś sugestie i pomysły?
- To może ja? - zapytał Tamir, zerkając na młodą Jedi, a następnie na pozostałych. - Ziew ma najlepsze zespolenie z Mocą chyba z nas wszystkich. Pozostali, którzy władają nią równie dobrze powinni połączyć z nim siły i razem przeszukać najpierw posiadłość, a później tereny pobliskie. Wspólny wysiłek kilku Jedi powinien pomóc nam znaleźć włamywacza, nawet jeśli ten nie jest wrażliwy na Moc w co, szczerze mówiąc, wątpię. -
Era skinęła głową.
- Czyli w sumie się zgadzamy, małe grupki plus skan Mocą - stwierdziła.

Wszyscy wyczuli wątpliwość przekazaną przez insektoida, który pokręcił głową.

>>Szukanie … Medytacja … Nie szybko … Brak czasu<<

Tamir założył ręce na klatce piersiowej, po chwili namysłu stwierdził

- Jeśli już utworzy się drużyna poszukujący za pomocą Mocy, to proponuję jeszcze drużynę goniącą, która zajmie się pościgiem. W jej skład mogliby wejść Ijan, Shalulira, ja i Alerq.- następnie przeniósł wzrok na Erę. - Tobie zostałoby pilnowanie, żeby wszystko szło zgodnie z planem. Chyba najlepiej zapanujesz nad wszystkimi. - uśmiechnął się, zabierając się do naprawy konsoli.
Znowu na główkę w nieznane, co? Pomyślała dziewczyna z łagodnym uśmiechem. Musiałam postradać zmysły w dniu w którym się w tobie zakochałam.
- Ścigającą drużynę zbierzemy kiedy będzie kogo ścigać - stwierdziła. - Tymczasem bierzemy się za szukanie.

Verpine przez całą rozmowę starszych zastanawiał się nad sytuacją. On wiedział dokładnie tyle samo, co oni. Mistrz uczył go i zabierał na wyprawy, ale w tej posiadłości bywał bardzo rzadko, a dodatkowo Karnish w niektórych sprawach był wyjątkowo skryty. Widząc, że reszta jest gotowa wyruszyć, zaprotestował.

>> Nie rozdzielać … pułapka … Tatooine<<

Przekazał do wszystkich, choć ta ostatnia informacja była zrozumiała tylko przez Erę i Tamira. Wciąż dobrze pamiętał, jak się skończyło "polowanie" na Ciemnych Jedi w czasie ich ostatniej misji. Rozdzielenie mogło być tym, na co czekał ich napastnik. Pomimo treści sam przekaz był spokojny i nie było w nim czuć strachu. Strach był ostatnią z rzeczy, która mogła im teraz pomóc.

>>Sala treningowa … Zebrać wszystkich … Naprawa później … Nic nie wyczuliśmy… Dobrze schowany/schowani w Mocy<<

Patrzył na Erę, która niejako naturalnie została dla niego dowódcą.

Tatooine. To wspomnienie wciąż było ciężkie. Niosło ze sobą wiele strachu, cierpienia. W Erze wywoływało nerwowy skurcz mięśni.
- Nie dajmy się zwariować. - zaczęła spokojnie rozglądając się i licząc dokładnie grupę. Z ulgą stwierdziła, ze maruderzy dołaczyli. - Już zebraliśmy się wszyscy i musimy zbadać tą sprawę. Zgadzam się jednak, że musimy być ostrożni. Shalulira, Tropull, Terr-Nyl, Ijan i Antis przeszukają okolice. Pozostali zostaną tutaj żeby osłonić ciebie Ziew jeśli zdecydujesz sie wpaść w trans. Może tak być?

>>Reszta pokoi … Teraz … Razem … Dalsze szukanie później … Zwykły rabunek?<<

Znów ze strony padawana padł inny plan działania. Pamiętał on, że wszystkie inne pomieszczenia mieszkalne w posiadłości nie miały zabezpieczeń i mógł do nich wejść każdy o każdej porze. Jedynymi drzwiami wymagającymi kodu były te do komnat Karnisha. Jeśli ktokolwiek chciał ich okraść, to w innych pokojach również powinien być nieporządek. Ponieważ wejście do jego sypialni było najbliżej, więc ruszył tam bez wahania.

- Obawiam się, że to nie zwykły rabuś. Takiego byśmy wyczuli. Musiałby mieć niesamowite szczęście, by wkraść się do miejsca, w którym jest tylu Jedi i nie zostać przez nas wykrytym. -
Tamir szedł w pierwszym rzędzie zaraz obok Verpina. Kroczył pewnie, ale zachowując niezwykłą ostrożność. Miecz luźno wisiał u jego pasa. Na razie nie było konieczności, by po niego sięgać.

>>Eliminacja możliwości …<<

Drzwi otworzyły się z typowym sykiem, mimo, że nawet nie dotknął konsoli. Używanie Mocy nawet do najprostszych czynności pozwalało na ciągłe doskonalenie zespolenia z nią. Zanim wszedł do środka, spojrzał lekko zaskoczony na podążającą jego śladem grupę.

>>Każdy do swojego?<< Zasugerował innym. >>Tu raczej bezpiecznie.<<

Jednak wszędzie indziej panował dokładnie taki pożądek, jaki właściciel zostawił, zanim poszedł na obiad. Wyglądało na to, że jedynie apartamenty Karnisha były celem napastnika. Ziew pomyślał o jedynych dwóch pomieszczeniach z potencjalnie wartościowymi przedmiotami …

>>Biblioteka? … Sala mieczy? … Ja w sali treningowej … Medytacja ...<<

Podszedł jeszcze do zniszczonej konsoli i przyjrzał się jej uważniej. Powyrywane kabelki jednoznacznie wskazywały sposób otwarcia drzwi. Ziew zbliżył twarz jeszcze bardziej, żeby widzieć lepiej. Żadne z kabli nie były połączone, ale przy tak archaicznym zamku wystaczyło chyba krótkie spięcie. Odsunął się od zniszczonej konsoli.

>>Ruszajmy … Strata czasu … Medytujący do sali treningowej … Szukający do sali mieczy … Zgoda?<<

Znów poszukał wzrokiem Ery, jakby czekając na jej i tylko jej akceptację.

- Dobrze, skoro wszyscy mamy już jasność w pewnych kwestiach proponuje powrót do pierwotnego planu. Grupy poszukiwawcze. - stwierdziła Era upewniając się że Ziewowi minął atak paniki i przestał się chaotycznie włóczyć po korytarzu. - Shalulira, Tropull, Terr-Ny parter jest spory więc troche wam to zajmie, Tamir i Ziew obejrzyjcie dokładnie piętro. Na zewnątrz też podzielimy się na dwie grupy Ijan, Rila i Antis plus ja i Arleq przetrząśniemy okolicę. Niech wszyscy zabiorą komunikatory. Zgłaszamy się do kwadrans podając swoją pozycję. Jeśli któraś z grup się nie zgłosi w wyznaczonym czasie zbieramy sie przed wejściem wszyscy i idziemy ich szukać. Pamiętajcie, szukamy nie tylko żywej osoby ale i śladów jej obecności, tego jak i skąd mogłaby się tu dostać. Do roboty. I uważajcie na siebie.

Czas mógł być decydujący jeśli idzie o ślady im dłużej tu stali tym większa szansa, że coś im umknie. Posiadłość trzeba było przeszukać szybko a taki układ grup zapewniał najsprawniejsze wykonanie tego zadania.
Tatooine było straszne jednak przecież nie mogli dać się zwariować i przez te wspomnienia chodzić całe życie ze zbrojną eskortą.
 
Smoqu jest offline  
Stary 02-08-2011, 21:54   #235
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Przeszukiwanie posiadłości i terenów wokół niej zajęło prawie cały dzień. Zrezygnowano nawet z obiadu, co z pewnością nie przeszkadzało osobie odpowiedzialnej za niego. Początkowo Jedi robili wszystko pobieżnie w nadziei, że natkną się na kogoś kto jeszcze nie zdążył uciec lub chociaż wyraźny ślad jego obecności, ale gdy nic takiego się nie stało zabrali się za żmudne, ale dokładne przeczesywanie okolicy.

Shalulira kierowała poszukiwaniami na parterze. Trójka Jedi starała się nie rozdzielać, ale niejednokrotnie jakoś do tego dochodziło chociaż nigdy na zbyt wielką odległość. A to szli między różnymi regałami w bibliotece, a to w czasie pobytu w jadalni ktoś wybrał się do kuchni, a to ktoś inny został w korytarzu gdy wchodzili do jakiegoś pomieszczenia.

Czasami od grupy oddzielał się Tropull, czasem Shalulira, ale dziwnym trafem najczęściej zdarzało się to Terr-Nylowi. Raz zniknął nawet pozostałym z oczu na dłuższą chwilę, tłumacząc później, że dojrzał tajemniczy cień na ścianie i chciał sprawdzić co to takiego. Na pytanie czym okazał się ów tajemniczy obiekt odpowiedział nieśmiało coś o jakiejś statule.

Ostatecznie grupa nie natrafiła na nic interesującego. Wszędzie panował porządek, albo kontrolowany rozgardiasz, jaki młodzi rycerze i padawani lubili po sobie zostawiać w sali treningowej czy kuchni. Wszystkie drzwi były otwarte, ale była to norma zapoczątkowana jeszcze w czasie pobytu mistrza Karnisha. To samo dotyczyło niektórych okien.

Podobnie szło Tamirowi i Ziewowi na piętrze, choć tu nie było żadnej hierarchii dowodzenia. Mimo, że Zabrak był rycerzem, a Verpine padawanem, obaj współpracowali ze sobą jak równorzędni partnerzy. Zaczęli od przeszukania niezamieszkałych pokoi, a ponieważ nic w nich nie znaleźli zabrali się za drobiazgowe oględziny pozostałych pomieszczeń.

Ogólnie nie natrafili na nic godnego uwagi poza jednym wyjątkiem. W pokoju Antis Forsan na szafce przy łóżku leżał wisiorek, którego najwyraźniej Twi'lekanka zapomniała dziś założyć. Na niewielkim kamieniu wyryty był symbol, foremny sześciokąt z kreskami dzielącymi figurę na sześć trójkątów.


Grupa Ijana zabrała się za przeszukiwanie terenów otaczających posiadłość od wschodniej strony. Przyjrzeli się też bliżej samemu budynkowi z zewnątrz, ale nie trzeba było zbyt wielkiej uwagi by stwierdzić, że wszystkie okna na piętrze są zamknięte, a tylko niektóre z tych na parterze otwarte.

Szukając sposobu na wejście przez okno na piętrze lub zejście z niego Jedi niczego nie znaleźli. Ponieważ piętra w budynku były dość wysokie należało przyjąć, że jeśli intruz zamknął za sobą okno i skoczył musiał odnieść jakieś rany. Nikt bowiem nie dojrzał śladów po wbitym haku od linki, zresztą jeśli nawet by ktoś z niego skorzystał to nie było sposobu by go zerwać będąc już na dole, a zatem linka musiałaby gdzieś zostać.

Do podobnych wniosków doszli Era z Alerqiem. Podobnie jak grupa Ijana niczego nie znaleźli. Już chcieli wracać, gdy padawan zwrócił uwagę na poniszczone krzaki nieopodal. Wyglądały jak gdyby ktoś się przez nie przedzierał.

Ruszyli tym tropem. Dziewczyna musiała przyznać, że jej towarzysz zna się na tropieniu. Ona nie dostrzegała niczego szczególnego, jednak on jakby mając szósty zmysł pewnie kroczył przez las. D'an zauważyła też mimo woli, że chłopak jest całkiem przystojny, przypominał nawet trochę Tamira, choć porównując obu zdecydowanie wybrałaby Zabraka.

Padawan jednak nie miał czego innym zazdrościć. Był dobrze zbudowany, co musiał niewątpliwie zawdzięczać umiejętności pływania, która przydaje się wielokrotnie gdy ma się mistrza takiego jak Kit Fisto. Był też rozgarnięty i uprzejmy, a jak na swój wiek dość dojrzały i wygadany, choć ostatnia uwaga brzmi dość dziwnie jeśli zauważyć, że Era jest od niego starsza nie więcej niż 2-3 lata.

Po dziesięciominutowym marszu oboje dotarli do celu. Okazało się nim być gniazdo dwunożnego zwierzęcia, które teraz karmiło młode. Jedi powoli wycofali się. Przed kolacją wszystkie grupy spotkały się w holu.
 

Ostatnio edytowane przez Col Frost : 02-08-2011 o 21:58.
Col Frost jest offline  
Stary 12-08-2011, 11:32   #236
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Wisiorek znaleziony w jednym z pokoi zaniepokoił Ziewa. Symbol na nim był znakiem używanym przez Konfederację Niezależnych Systemów, czyli Separatystów. Cóż on robił w takim razie w pokoju padawanki Jedi? To nasunęło mu podejrzenie, że włamywacz do apartamentów jego Mistrza nie musiał być z zewnątrz posiadłości, a to tłumaczyłoby dlaczego nikt go nie wyczuł. Cała sprawa zaczynała być coraz bardziej tajemnicza. Zresztą sam symbol mógł być podrzucony w celu ich dezorientacji. Być może zajmująca ten pokój osoba nie wiedziała nic na temat tego wisiorka. Zwrócił uwagę na leżącą biżuterię swojemu towarzyszowi i przekazał, kto zwykle używa tego znaku. Ten wyglądał na nie mniej zaskoczonego. Verpine skierował się do pokoju Irtona. Jeśli włamanie nie miało celów rabunkowych, a wyglądało na to, że nic wartościowego nie zginęło, to celem mógł być jeszcze ich holoprojektor, jedyna metoda komunikacji ze światem zewnętrznym. Poza nadajnikami w myśliwcach ich gości. Ale ten stacjonarny miał zdecydowanie większy zasięg. Mógł więc posłużyć do nadania informacji. Padawan obejrzał dokładnie urządzenie w poszukiwaniu śladów jakiejkolwiek zewnętrznej ingerencji, po czym włączył je, sprawdził poprawność wszystkich funkcji, ale nie był w stanie sprawdzić, czy było ostatnio używane i gdzie były wykonywane połączenia. Zamyślił się przez chwilę nad następnymi krokami. Wiele wskazywało na to, że włamania nie dokonał nikt z zewnątrz. Najprawdopodobniej nie miało również celu rabunkowego, bo ich pokoje nie zostały tknięte, mimo, że były zupełnie otwarte. Nie pozostawało nic do zrobienia poza zakończeniem poszukiwań i udaniem się do holu, na spotkanie z innymi.

***

Kiedy zebrali się w grupie Era wysłuchała wszystkich grup i poczuła się bezradna. To co się działo było dziwne. Jakieś bolesne irytujące przeczucie rosło gdzieś w jej brzuchu. Patrzyła po twarzach zebranych. Czy to było możliwe? Czy mieli kreta? I co tu właściwie chodziło. Siedzieli w jadali i nastrój stawał sie coraz cięższy. Ziew wyraźnie czuł aurę przygnębienia i podejrzliwości. Męczącą ciszę przerwała D'an.

- Ktoś z was ma pojęcie co tu się dzieje? – spytała cicho. – Wątpię, żeby chodziło o pokój Mistrza Karnisha.

Tamir
siedział zasępiony przy Erze. Wciąż nie dawało mu spokoju znalezisko jego i Ziewa, które Zabrak trzymał w dłoni. Obie ręce miał schowane w połach szaty Jedi, więc nie było obaw, by ktoś coś dostrzegł zbyt wcześnie. Trudno mu było uwierzyć, by któreś z tu obecnych było szpiegiem Dooku. Możliwości było naprawdę wiele. Zaczynając od tej najgorszej, która kołatała mu się w głowie, po taką, że naszyjnik został podrzucony w celu wywołania wśród Jedi niepewności. Co na razie spisywało się świetnie.

- Ktoś chce wywołać niepokój i zamęt pomiędzy nami. - stwierdził zamyślony Jedi.

Dziewczyna westchnęła cicho. Nie bardzo podobały się jej wnioski do których doszła i chyba nie chciała póki co ich upubliczniać.

- Na to wygląda, nie widzę innego powodu, dla zdemolowania pokoju mistrza. Zwłaszcza, że nasz tajemniczy intruz nie zostawił poza tym bałaganem innych śladów - wyprostowała się. - Zamierzam zgłosić to zajście do świątyni z prośbą żeby przekazali informacje do Mistrza Karnisha, może oni wiedzą, gdzie on teraz jest. Tymczasem musimy jeszcze przez kilka dni obserwować otoczenie i zachować ostrożność. Nikt nie zostaje sam, jasne?

- To jak będziemy spali? - wtrącił półżartem Terr-Nyl.

D’an
spojrzała na padawana lekko rozbawiona.

- Dobierzemy się w pary i stoczymy pojedynki na miecze świetlne. Przegrany sprząta, przynosi posiłki, gotuje i śpi na podłodze w pokoju zwycięzcy - uśmiechnęła się jednak zaraz spoważniała. - Dobierzemy się w grupy, można podostawiać łóżka do pokoi. Jeden duży dla pań i jeden dla panów. Wiem, że to trochę... drastyczne rozwiązanie, ale sprawa wygląda łagodnie mówiąc dziwnie. I musimy zachować ostrożność.

- Z całym szacunkiem, mistrzyni - tym razem wtrąciła się Rila. - Mnie to trąci lekką paranoją. Zgadzam się, że intruz musi mieć nadzwyczajnie umiejętności złodzieja, ale przecież jesteśmy Jedi, czyż nie? Nie powinniśmy się obawiać byle czego.

- I nie obawiamy się byle czego. - wtrącił się Torn. - Wybieramy tylko środki ostrożności, by nikomu z nas nie stała się krzywda. Włamywacz może być większym zagrożeniem, niż się nam wydaje. Lepiej, jak się to mówi, dmuchać na zimne. - Era skinęła głową.

- Ten byle kto włamał się do budynku pełnego wielkich, wspaniałych i walecznych Jedi - powiedziała łagodnie. - Więc wolałbym mieć towarzystwo, kiedy się na niego natknę. Że tak powiem niesportową przewagę.

- Włamał się, ale unikał nas. Nie byliśmy wszyscy w jednym pomieszczeniu, jedni siedzieli w jadalni, inni w sali treningowej, ja byłam sama, a mimo to nie chciał natknąć się na żadnego z nas. Czy to nie oczywisty znak, że nie jest godnym przeciwnikiem dla Jedi? - Rila nie ustępowała.

- Możesz mieć rację, ale też możesz jej nie mieć. Tak samo jak i ja - przyznała spokojnie D’an. - Tyle, że gramy o bardzo wysoką stawkę. O bezpieczeństwo własne i naszych towarzyszy. Wszyscy przybyliśmy tu żeby uciec od wojny. Ale niestety mogła nas ona odnaleźć. Ostrożność nikogo zbytnio nie zaboli przez te kilka dni.

- Co więcej... - znów wtrącił się Zabrak, przenosząc wzrok z Antis w pustkę gdzieś nad głowami pozostałych. - Mógł zbierać informacje. O każdym z nas. Nasze mocne i słabe strony. Nie musimy się natknąć na niego już teraz. Natkniemy się, kiedy będzie gotowy. A wtedy my też powinniśmy być. Pomysł Ery gwarantuje nam względne bezpieczeństwo i podbuduje zaufanie, które możemy do siebie stracić. - mówiąc to, ścisnął mocniej w dłoni wisior.

Dziewczyna pokręciła głową. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili je zamknęła. Jedynie Era zauważyła twarde spojrzenie Alerqa, które powstrzymało padawankę od dalszych komentarzy. Mimo wszystko każdy wiedział co ona o tym myśli. Nawet ktoś nieczuły na Moc mógł się wszystkiego dowiedzieć jedynie na nią patrząc. Rila skrzyżowała ręce na piersi i z nadąsaną miną wbiła wzrok w podłogę, jednak nie odezwała się ani jednym słowem. Tymczasem Antis zdawała się mocniej denerwować z każdą chwilą, co można było z łatwością wyczuć, a co poczuł jako pierwszy Ziew. Był to najzwyklejszy w świecie strach, na razie jeszcze w kontrolowanej postaci, ale coś wyraźnie niepokoiło Twi’lekankę.

- Wiem, że to o co was proszę jest łagodnie mówiąc niewygodne ale zaufajcie mi, przynajmniej na kilka dni. Owszem jesteśmy Jedi, a zakon to wspólnota. W grupie jesteśmy najmocniejsi i w obliczu zaskoczenia powinniśmy z tej siły skorzystać. - stwierdziła po czym uśmiechnęła się łagodnie. - Mam szczerą nadzieję, ze nic się nie stanie i przylgnie do mnie przezwisko starej zrzędy. Wierzcie mi... - Pomyślała o Tatooine i tych, których tam zostawili. - ...nic mnie bardziej nie ucieszy.

Zabrak słuchając Ery, raz jeszcze przeniósł wzrok na Antis. Twi’lekanka przykuwała jego uwagę, ale bynajmniej nie z powodu znalezionej u niej w pokoju bielizny, która podziałała na wyobraźnię Tamira. To inne znalezisko w jej pokoju sprawiało, że Jedi na nią zerkał, a teraz, gdy poczuł w Mocy to, co czuła, odwrócił głowę w jej stronę.

- Chcesz się z nami czymś podzielić, Antis? - zapytał spokojnym tonem. Może było to mało subtelne, ale czy mieli czas bawić się w subtelności?

Padawanka spojrzała nieśmiało na Zabraka. Pokręciła przecząco głową i cicho powiedziała.

- Nie.

Tamir
złagodniał. Spojrzał na nią bardziej przychylnym wzrokiem. Naprawdę miał nadzieję, że jej zachowanie wynika z czegoś innego niż podejrzewał. Nawet jeśli nie, to była młoda, a popełnianie błędów to jedna z cech towarzyszących młodości.

- Antis...- zaczął ładodnym tonem. - Jesteś wśród przyjaciół. -

- Chodzi ci o coś konkretnego, Tamirze? - zamiast dziewczyny odpowiedział Ijan, najwyraźniej zaintrygowany małym przesłuchaniem rycerza.

Zabrak wyciągnął dłonie ukryte do tej pory w rękawach. Jedną z nich położył na stole, a gdy ją wziął, na blacie został wisiorek.

- O to, Ijanie. - odparł wciąż łagodnym tonem. - Razem z Ziewem znaleźliśmy to w pokoju Antis. Oczywiście - uniósł ręce w uspokajającym geście. - nie rzucam oskarżeń. Zdaję sobie sprawę, że to nie musi należeć do niej. Zaintrygowało mnie jednak to, co poczułem od Antis. - wyjaśnił

- A co takiego... - zaczął Ijan, ale przerwał mu podniesiony głos Twi’lekanki.

- Skąd... Jakim prawem to wziąłeś?! - krzyknęła.

- Spokojnie, Antis. - powiedział Tamir wciąż łagodnym tonem, wpatrując się w Twi’lekankę. - Nie musisz się unosić.

Prawa dłoń padawanki spoczywała na jej klatce piersiowej jakby sprawdzała czy nie ma wisiorka na szyi. Jej oczy na sekundę zaszkliły się, ale po chwili dziewczyna się opanowała i już spokojnie powiedziała:

- Pewnie dla ciebie... - przerwała na moment - ... mistrzu, przeglądanie cudzych rzeczy i zabieranie z nich co się tobie podoba to normalka, ale mnie to się nie podoba. Z całym szacunkiem proszę o zwrot mojej własności.

Tamir
podrapał się po podbródku, przyglądając się reakcjom Antis. To mu się nie kleiło do kupy. Upewnił się, że to jej własność, ale wciąż zastanawiało go podobieństwo symbolu na wisiorku, z symbolem Separatystów na ich pojazdach i statkach.

- Możesz go wziąć, Antis. - stwierdził spokojnie Zabrak, przesuwając wisiorek w kierunku twi’lekanki. - Wytłumacz jednak, proszę, swoją gwałtowną reakcję. -

- Nie zamierzam - odpowiedziała buntowniczo, a następnie wstała zabierając wisiorek i wybiegła z jadalni.

Zabrak westchnął ciężko, spuszczając na chwilę wzrok. Ten jednak jakby odbił się od blatu stołu, zwracając głowę Tamira ku Erze.

- Ero, mogłabyś z nią porozmawiać? - zapytał nie tracąc łagodności

D’an
skineła głową.

- Potem pójde nadać wiadomość do świątyni. Jesteście wolni ale nie zostawajcie sami. - poprosiła odchodząc.

***

Ziew uznał, że nie ma sensu włączać się do prowadzonej dyskusji. Wszystko, co miało być powiedziane, było. Sam padawan skupił się na emocjach zebranych. Od Rily wyczuł pewność siebie, graniczącą wręcz z arogancją, gdy zwracała uwagę, że są przecież Jedi, a Jedi nie powinien bać się własnego cienia. Później kontrolowany strach Antis, co nie uszło uwadze innych. I w końcu kulminacja w momencie pokazania wisiorka z pokoju młodej padawanki. Tylko, że wtedy nie wyczuł nic specjalnego. Po prostu strach odrobinę się powiększył, ale dołączyła do niego złość. Reszta wydawała się zdziwiona prowadzoną rozmową i trochę przeciwna metodzie, jakiej użył Tamir.

Podczas całego spotkania nie wydarzyło się nic niespodziewanego. Jeśli sprawca był wewnątrz, to nadal doskonale się maskował. A i zachowanie Antis wskazywało, że wisiorek należał do niej. Ziew nie wyobrażał sobie, żeby nie wiedziała, co przedstawia symbol na nim, a to czyniło ją główną podejrzaną. Czy jednak na pewno? Gdyby znała jego znaczenie, nie pozostawiłaby go tak po prostu na wierzchu. Wciąż było więcej pytań niż odpowiedzi. A to oznaczało, że musieli poczekać. Patrzył chwilę za odchodzącą przyjaciółką, aż zniknęła za drzwiami, którymi wcześniej wybiegła Antis i poruszył się, zwracając na siebie uwagę.

>>Porządek w pokoju Mistrza …<<

Przekazał po prostu do zebranych.

>>Pomożesz mi, Rila?<<

Chwilę czekał na rekację zapytanej. Dziewczyna całkowicie już uspokojona, a może również zaskoczona całym zajściem kiwnęła głową i ruszyła za Verpinem, który na nią poczekał i po chwili szli ramię przy ramieniu do apartamentu na piętrze. Padawan nie nawiązał z nią kontaktu, czekając aż pierwsza się odezwie. Liczył, że to ona rozpocznie rozmowę i pogawędka z nią może rzucić nowe światło na całą sprawę ...
 
Smoqu jest offline  
Stary 12-08-2011, 14:33   #237
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Era D’an westchnęła cicho stając przed drzwiami pokoju rutiańskiej twi’lekanki. To co ostatnimi czasy działo się w świątyni przypominało jedno wielkie bajoro łajna. A dziewczyna nie była pewna czy ma dość siły przebicia żeby bezpiecznie przeprowadzić przez nią siebie i padawanów.
Zapukała do drzwi i przez chwilę czekała na odpowiedź. Zaczynała snuć przypuszczenia na temat tego co się stało Antis. I wcale się jej one nie podobały. Tak jak i milczenie, będące jesyna odpowiedzią na jej pukanie. Po kilku minutach zastukała znów. Czuła obecność dziewczyny za drzwiami, jej rozmyte w Mocy emocje. Jednak dalej jedyne co słyszała to cisza.
- Antis – zawołała ją łagodnie.
Nic.
- Antis dobrze się czujesz? – zawołała mają bolesną świadomość jak głupie w rzeczywistości jest to pytanie. – Mogę ci jakoś pomóc?
Wreszcie nastąpiła jakaś reakcja. Drzwi z cichym szelestem uniosły się w górę. Przed sobą miała stworzenie kruche stworzenie, które chwilowo bardziej przypominało jej zasmarkanego, nieszczęśliwego dzieciaka niż młodą kobietę.
- Chciałabym zostać sama - powiedziała twi’lekanka łamliwym głosem.
D’an czuła się jak brutalny intruz.
- Dobrze - odpowiedziała łagodnie – Ale pozwolisz, że tu zaczekam. Naprawdę wole żebyśmy się nie rozbijali na mniejsze grupy.
Młoda była w tym stanie aż za łatwym celem dla przeciwników.
- Dziwnie będzie jeśli mistrzyni będzie stała na korytarzu jak jakiś strażnik – stwierdziła cicho padawanka. To jak strażnik ukuło Erę. Czy ona myśli, że chce ją szpiegować? Może oni wszyscy tak myślą? Przypuszczenie było ciężkie i bolesne.
- To już zależy od ciebie - odpowiedziała łagodnie. Według wszelkiego prawdopodobieństwa ta rozmowa miał być dla młodej twi’lekanki drogą przez mękę. Może uda się ją choć trochę złagodzić.

Przez chwile patrzyły na siebie uważnie. W końcu młodsza spuściła wzrok.
- Niech mistrzyni wejdzie - powiedziała ze zrezygnowaniem odchodząc na bok by zrobić przejście.
- Dziękuję.
Era weszła do środka wolno i dyskretnie się rozejrzała. Otaczał ją swojski, ubogi nieład typowy dla pokoju Jedi. Medalion, zarzewie całego tego konfliktu leżał na poduszce wygniecionego łóżka.
- Zdobyczny? - spytała wskazując na medalion. Początek konwersacji może był subtelny jak wystrzał z dział okrętowych, ale cóż, zawsze trzeba było jakoś zacząć.
Twi'lekanka skrzywiła się, podeszła do łóżka i zabrała stamtąd wisiorek chowając go do kieszeni.
- Nie – odpowiedziała krótko, tak jakby mówiła: „spadaj” i chyba tego w tej chwili najbardziej pragnęła. Żeby D’an sobie poszła. Tyle, że ona nie bardzo mogła to zrobić.
Przez chwilę milczała szukając odpowiednich słów. Nie chciała tej dziewczyny okłamywać ani mami. Byli Jedi – byli jak rodzina. A teraz patrzyła na młodą, złamaną dziewczynę i zamierzała wejść z butami w jej życie. Była jej winna przynajmniej prawdę. W chwili gdy zaczną się okłamywać i stosować wobec siebie gierki, kiedy stracą do siebie zaufanie stracą też najważniejszy atut z trzymania się razem. Postanowiła, więc zagrać idealistycznie tak jak ją uczono, według tego w co wierzyła. A jeśli to błąd… cóż wtedy będzie się na nim uczyła.
- Podejrzewam, że stało się coś złego. Inaczej by cię tu nie było. Mogę zrozumieć, że nie chcesz o tym mówić. Ale dzisiejsze wydarzenia są... niepokojące. - Wzięła głęboki oddech. – Zachowaj to na razie dla siebie ale... możemy mieć tutaj kreta. Dlatego będę niestety musiała się dowiedzieć, co zaszło. I nie chce tego robić za twoimi plecami. Rozumiesz mnie?

Padawanka patrzyła na Erę szeroko otwartymi oczami.
- Podejrzewacie, że jestem zdrajcą?
W sumie na to wskazywał wisiorek znaleziony przy dziewczynie. Jednak ślad wydawał się, D’an zbyt oczywisty.
- Nie. Wątpię żebyś była na tyle głupia żeby na tajną misję szpiegowską zabierać emblemat Konfederacji. – powiedziała w końcu zgodnie z prawdą.
Broda niebiskoskórej zadrgała. Jedi czuła buzujące w dziewczynie emocje.
- Więc dlaczego wszyscy chcą znać moją przeszłość? To co się stało... było dla mnie bolesne, nie chcę o tym mówić. Ale pozostałam wierna Zakonowi i Republice. Przestrzegam kodeksu... - dziewczyna przerwała, rytm jej słów zdawał się zbyt szybki. A zaburzenie w Mocy wyraźnie sugerowało kłamstwo.
Era starała się pochwycić spojrzenie twi'lekanki sprawdzić czy dziewczyna nie ucieknie wzrokiem. Milczała dość długo rozważając sytuację.
Ktoś musiał narozrabiać. Albo padawanka albo jej mistrz, zapewne medalion był pamiątką po tym zdarzeniu. Kto szkolił twi’lekankę? Czy ten ktoś jeszcze żył? Dlaczego dziewczyna była taka rozbita? I jakie wątpliwości wobec kodeksu miała? D’an znalazła się w trudnej sytuacji.
Jeśli Antis została skrzywdzona to wyduszenie z niej prawdy mogło pogorszyć jej stan i pogłębić wątpliwości. Pytanie czy było konieczne. Na pewno wiedza o każdym z obecnych ułatwiłaby Erze życie, ponieważ włamanie z każdą chwilą wyglądało coraz bardziej jak robota kogoś z wewnątrz. Pytanie tylko jakiego życia Era chciała? Łatwego czy też właściwego?
Jeśli Antis popełniła jakiś błąd. Co zmieni ciągłe wypominanie go?
Czy wierzysz, ze ta mała jest zdrajczynią i szpieguje dla konfederacji? – spytała siebie samą w myśli. Nie, nie wierzyła. Dziewczyna mogłaby być conajwyżej ofiara jak klon Kastara, ale wtedy duchowe wyrywanie jej wnętrzności – jaki zapewne byłoby zmuszanie do spowiedzi i tak na nic by się nie zdało.
- Masz rację, nie powinnam tego od ciebie wymagać. Przepraszam – powiedziała w końcu. – Zostawię cię na chwilę samą żebyś mogła się uspokoić i zaczęłam przed drzwiami. Chciałabym tylko żebyś obiecała mi, że mogę na ciebie liczyć jeśli... jeśli będzie źle.
Podjęła decyzję. Zaufała padawance czując bolesny ciężar tej decyzji. Jeśli się wobec niej myliła narażała całą resztę. Jednak dalsze, bardziej uporczywe wypytywanie byłoby sprzeczne z tym w co wierzyła. Gdy jeden rycerz nie będzie umiał zaufać drugiemu to chyba będzie oznaczało koniec zakonu.
- Oczywiście, że możesz, wszyscy mogą. Nie wiem na jak wiele mogę być pomocna, ale jestem Jedi. – odpowiedziała twi’lekanka.
Dobrze Antis, przyjmuje tą obietnicę. Obyś mnie nie zawiodła – pomyślała D’an.
- I jeśli już mamy się trzymać razem to wolałabym, żebyś została tutaj, mistrzyni zamiast warować pod drzwiami. – dodała po chwili twi’lekanka.
Dziewczyna albo naprawdę wstydziła się kogoś wystającego jej pod drzwiami, albo nie była świadoma tego jak sprzeczne sygnały wysyła. Z jednej strony mówi odczep się, z drugiej zostań.
- Jeśli sobie tego życzysz.Era uśmiechnęła się krzywo. – Może faktycznie Rila ma trochę racji i jestem zbyt marudna, ale... powiedzmy, że mi też przytrafiło się coś złego. I nie rozdzielać się, to jedna z naczelnych rzeczy jakich się dzięki niej nauczyłam. W grupie jesteśmy najsilniejsi.

Liczyła, że przejście na bardziej obojętne sprawy skłoni twi’lekankę do dalszej rozmowy.
- Być może – wybąkała dziewczyna. – Czasami jednak jesteśmy zdani na samych siebie.
Era przekrzywiła głowę. Hmm, czyżby to twój mistrz jednak narozrabiał? A moze zawiódł cie kto inny?
- Mówimy o samotności fizycznej, czy duchowej?
- Nie rozumiem. – twil’lekanka zmarszczyła brwi.
- Można być samotnym tutaj...Era zatoczyła krąg wokół siebie. – ...tutaj... - Dotknęła palcem swojego czoła. – ...lub tutaj. - Przycisnęła zaciśniętą rękę do serca. – O jakiej samotności mówimy?
- Ja mówiłem tylko o samotnym działaniu, nie o samotności w ogóle, mistrzyni. Jedi nie odczuwa samotności, nie powinien.
Taaak nie ma to jak wesoła teoria.
- Dużo rzeczy nie powinno się dziać a jednak się dzieją - odpowiedziała cicho D’an.
- Co masz na myśli, mistrzyni?
Ostatnie słowo zazgrzytało trochę sztucznie. Przynajmniej dla Ery.
- Wiele rzeczy. Wojnę na przykład - odpowiedziała spokojnie. – Kiedy dzieje się coś takie trudno nie czuć się bezradnym, przytłoczonym i osamotnionym.
Próbowała odrobinę dyskretniej pociągnąć dziewczynę za język. Może bez osobistych odzywek uda się wyciągnąć z niej co się stało?
- Ale Jedi powinien walczyć z takimi uczuciami, prawda? – spytała padawanka.
Przez chwilę D’an nie wiedziała co jej odpowiedzieć.
- Nie można walczyć ze sobą Antis. Bo gdy pokonujesz samego siebie ty sama przegrywasz. – stwierdziła w końcu. Nie była zbyt wielkim zwolennikiem walki z czymkolwiek, choć powinna ją mieć we krwi. W sumie nigdy nie widziała dziewczyny w bibliotece ani w lesie. Czyżby ta spędzała wolny czas właśnie w sali treningowej? Czy miała przed sobą kolejnego młodego wojownika? – Moja mistrzyni zawsze mówiła, że należy poszukać w nich prawdziwej odpowiedzi. Nie impulsu leżącego na wierzchu, ale prawdziwego znaczenia.
Powoływanie się na Caprice wydawało się trochę sztuczne, tak jakby chciała zdjąć z siebie odpowiedzialność za to co mówi dziewczynie. Bo przecież doradzanie komuś zagubionemu to wielka odpowiedzialność.

- Jakie znaczenie może mieć cierpienie? Czyż Jedi nie powinien walczyć przeciwko niemu? – zapytała żywo twi’lekanka i Era zaczęła żałować, że zaczęła ten temat. Bo co odpowiedzieć na takie pytanie? Zycie boli przyzwyczaj się dziecko?
- Cierpienie ma wielkie znaczenie.D’an wzięła głęboki oddech licząc, ze to co powie nie zabrzmi tak głupio jak się jej wydawało. – Każdy z nas chciałby już nigdy w życiu nie cierpieć ale... co być powiedziała o kimś kto nie potrafi cierpieć?
- Pewnie, że już nic nie czuje. Jednak ja miałam na myśli to, że powinniśmy chronić innych przed cierpieniem. A jeśli innych to i samych siebie, prawda? – dopytywała się Antis.
Cóż przynajmniej zyskała pewność, ze ktoś ta mała skrzywdził.
- Możemy bronić innych przed krzywdą. Nie przed cierpieniem – rozróżniła stanowczo.
- Czy jedno nie jest konsekwencją drugiego?
- Też, jednak nie są tym samym. Krzywda to czyn, cierpienie to uczucie. Czynom można zapobiegać. Ale nikt nie może rządzić cudzymi uczuciami.
- Więc cierpienie jest czymś dobrym?

No ładnie, zaraz wyjdę na masochistkę. Jęknęła w myśli.
- Uczucia nie są ani dobre ani złe. One po prostu są, jak Moc.
- Ale przecież Moc jest dobra. To ona tworzy życie, pozwala mu istnieć, spaja całą galaktykę.

No jeszcze zacznij dyskutować o Mocy Żywej, ślicznie D’an dysput o filozofii ci się zachciewa.
-[i] Moc jest siłą. Czy grawitacja jest według ciebie dobra? A energia?
- Mistrzowie nauczają, że Moc ma swoją wolę. Nie jest więc tylko energią.
I tak oto wkroczyliśmy na pole minowe zastawione przez wygrażających sobie laskami staruszków – pomyślała ponuro Era. Zwijaj się stąd szybko dziewczyno bo zaraz ugrzęźniesz na dobre.
- Mistrzowie z tego co wiem sami nie zdołali do końca ogarnąć czym Moc jest. A jej wola nie jest taka jak nasza. I jest tak dobra jak nasze życie i nasza śmierć. Zależy od nas.
- Ale jednak nie możemy jej klasyfikować jako zwykłej energii, prawda?

Nie miała bladego pojęcia czy tak czy nie. Tutaj raczej przydałby się Mistrz Yoda, albo sam Karnish.
- Mocy w ogóle nie da się klasyfikować. Nie powiedziałam, że jest energią, ale że jest siłą w czymś znacznie szerszym niż masa razy przyspieszenie.
- Więc skąd porównanie z grawitacją?


Dość tego, zarządzamy ewakuację.
- Bo można na jej przykładzie pokazać pewną rzecz dotyczącą Mocy. Grawitacja sprawia, że na planetach rozwija się życie, wiąże nas z gruntem, po którym chodzimy, można powiedzieć, że nas podtrzymuje. Więc jest dla nas dobra. Ale dla kogoś kto spada z balkonu niekoniecznie. Choć to nie jej wina, że np. się poślizgnął na kałuży, albo wygłupiał skacząc po balustradzie. Pytanie czy to, że dla tego nieszczęśnika jest zła czyni ją złą w ogóle?
Ok, przykład był dziwny, ale najbardziej adekwatny jaki chwilowo udało się jej wymyślić.
- Więc jest dobra?
- Jest? W końcu pośrednio sprawia, ze ktoś skręcił sobie kark.

Przez chwile po [prostu chciała powiedzieć, ze cierpienie i nieszczęście są po prostu częścią życia i poprzez to częścią Mocy. Jednak nie bardzo wiedziała jak ma to wyrazić.
- Więc nie rozumiem. Może po prostu jestem na to za głupia? – stwierdziła Antis.
To jest nas dwie, młoda.
- Może po prostu porywasz się na coś czego nikt nigdy nie rozgryzł bo nasze umysły mają coś takiego jak bezpiecznik. Nie zaniosą nas za pewną granice, po której byśmy zwyczajnie eksplodowali. Nikt jeszcze nie pojął Mocy. Nikt żywy przynajmniej. – westchnęła przeklinając w duchu filozofię. – A z uczuciami jest tak, że są czymś czego potrzebujemy i do czego mamy prawo. To istotny sygnał. A jeśli umiemy przejrzeć je rozumem mogą nas wiele nauczyć. Tylko ten kto umie spojrzeć trzeźwo na własne emocje jest prawdziwe wolny, w pełni sam o sobie decyduje... i chyba nigdy się jeszcze nie narodził.
Z grubsza chyba wyraziła w końcu to o co jej chodziło. Nieporadnie jak raczkujące dziecko, ale wyraziła. Pytanie czy przyniosło to coś dobrego, czy tylko namieszało biednemu dziecku w głowie.
- Rozumiem... chyba. – stwierdziła Antis po chwili skupienia.
No młoda, to jesteś lepsza niż ja. Ja chyba życia nigdy do końca nie zrozumiem. Jedi chętnie zostawiłaby ten temat już w tej chwili. Był trochę jak śmierdząca skarpetka. Tyle, że sama zaczęła drążyć, wypadałoby wiec skończyć. Więc postanowiła zmierzyć sie z drugim szczytem.

- A co do bronienia się przed cierpieniem to istotne jest pytanie, czemu chcesz to robić. Czy dlatego żeby postępować słusznie. Czy dlatego, ze się go boisz.
- Cierpienie jest złe, nie przychodzi nam z niego nic dobrego. Przynosi ze sobą ból. Należy więc go oszczędzić jak największej liczbie istot, czyż nie?
– pytała zażarcie Antris.
W sumie miała rację, jednak Era wyczuwała w jej logice coś niebezpiecznego. Wrażenie było subtelne i intuicyjne, dlatego nie była pewna co dokładnie i jak to niebezpieczeństwo zażegnać.
- Cierpienie może nas wiele nauczyć. O innych i o nas samych. – zaczęła licząc w duchu, ze nie zaplącze się w tym co próbuje powiedzieć.
- Więc mamy do niego dążyć? Dla mnie to dość dziwne.
Oj mała mała, popadasz z jednej skrajności w drugą. Trochę więcej balansu, jesteś twi’lekanką, powinnaś coś wiedzieć o zachowaniu równowagi.
- Nie mówiłam, ze mamy do niego dążyć. Uczyć się można na wiele sposobów. Mówię o tym, że nawet z niego można wyciągnąć coś dobrego. Trzeba do tego czasu, cierpliwości i siły, ale to jest możliwe.
Oto kolejny frazes. Teraz go obroń bo dziewczyna nie wygląda na przekonaną. W sumie sama byś nie chciała wszystkiego wybaczać jak to ciele.
- A zatem mamy mu nie przeciwdziałać, gdy nadejdzie?
- A jak chcesz mu przeciwdziałać kiedy już nadjedzie?

Ok młoda, teraz ty chwile broń swojej teorii, potrzebuje momentu żeby odsapnąć.
- Nie wiem. Chyba tego nie przemyślałam – przyznała twi’lekanka.
Uf, czyli nie tylko ja improwizuje.
- No właśnie… - Moze nie z takim trumfem co D’an, upomniała się w myśli. – …bólu nie zdusisz, czasu nie cofniesz. Można tylko spróbować zdystansować się, znaleźć coś dobrego, zrozumieć.
Frazesów ciąg dalszy. W sumie tak naprawdę wciąż w nie wierzyła, choć w konfrontacji z rzeczywistością czasem było trudno.
- Masz rację, mistrzyni.
Poważnie? Mam taką nadzieję dziecko. Mam szczera nadzieję. W sumie nic więcej nie mogę, prawda?
- Tyle teorii... z praktyką jest ciężej – stwierdziła Era próbując się trochę ubezpieczyć. Czuła się dziwnie zmęczona, jak po ciężkim sparingu.

Twi’lekanka zamilkła. D’an uznała, że to dobry moment na zmianę tematu.
- I jeszcze jedno Antis. Nie jestem mistrzem, od tego tytułu dzieli mnie jeszcze co najmniej dwadzieścia lat ciężkiej pracy. No i może brzmię jakbym klekotała sztuczną szczęką, ale jestem od was ledwie kilka lat starsza. Nie mam ani mądrości ani wieku utożsamianego z tym tytułem. Mam za to imię. I byłabym wdzięczna gdybyś o nim pamiętała.
- Ale jesteś pełnoprawnym rycerzem, a ja tylko padawanem. Czyż nie tak powinno się tytułować kogoś wyższego rangą? – odpowiedziała dziewczyna.
Ta jestem rycerzem ale to nie znaczy, ze jestem wszechwiedząca. To znaczy tylko, ze wiem, że nic nie wiem.
- W rangach chodzi o szacunek nie o etykietkowanie. - uśmiechnięta się żartobliwie. – A Moc mi światkiem, ze od rana czuje się jak dżem.
Mistrzyni tu, mistrzyni tam, tak jakby wszyscy mówili – ty stary babsztylu.
- Dżem? – Antis uniosła brwi.
Odpuść mi trochę, co mała?
- To był żart, chodziło o etykietkę. I masz rację uprzejmie jest gdyby padawan zwraca się do rycerza per mistrzu nawet jak ten ma tyle mleka pod nosem, że niemal się w nim topi. Przynajmniej do chwili gdy rzeczony rycerz go nie poprosi go o to żeby przestał.
Twi’lekanka przez chwilę rozważała całą sprawę.
- Więc jak mam się do ciebie zwracać, mistrzyni?
Ty stara, nadęta zołzo? W sumie brzmi podobnie i Rili by się spodobało.
- Era.
- Dobrze więc... Ero. Choć ciężko będzie mi się do tego przyzwyczaić.

No przepraszam. Też uważam, że to dziwne imię, ale nie ja je sobie wymyśliłam.
- Od czegoś trzeba zacząć.

Rozmawiały jeszcze przez chwilę i tym razem D’an usiłowała zahaczyć o bardziej neutralne tematy jak trening i samą enklawę. Czekała aż padawanka uspokoi się na tyle by wrócić do reszty. Chciała by młoda poczuła się przy niej bezpieczna, by wiedziała, ze zawsze może z nią porozmawiać.

***

Kiedy nadawała zapowiedziany sygnał do świątyni z informacja o włamaniu i prośbą o przekazanie tego Mistrzowi Karnishowi Era biła się z myślami. Zdecydowała się na nadanie tej informacji z wielu powodów. Po pierwsze uważała, że Rada powinna wiedzieć. Po drugie, to mogła mieć związek ze sprawą prowadzoną przez Irtona, więc on też powinien wiedzieć. Po trzecie potrzebowała informacji.
Włamanie było pozornie bezsensowne i wyglądało na robotę z wewnątrz. Mogli mieć tu kreta. Dlatego potrzebowała szerszych informacji o mieszkańcach enklawy. I chciała o nie prosić świątynie. Jednak teraz nie była juz tak pewna tej drogi. To byłoby jak oficjalne rzucenie oskarżenia. Skłóciłoby ich, osłabiło. Poza tym rozmawiając z Antis obrała pewną drogę, drogę zaufania i robienie czegoś za plecami reszty wydawało się z nią sprzeczne.
Więc jak mogła zdobyć potrzebne jej informacje? Cóż została rozmowa.

W wolnej chwili ociągnęła na bok Ziewa i Tamira, dwie osoby o których wiedziała, ze nie są podstawione.
- Musimy się czegoś dowiedzieć o naszych towarzyszach, kim są, czemu tutaj przybyli, co robili na wojnie. Dyskretnie, nie brutalnie, bez wszczynania śledztwa. Po prostu z nimi porozmawiajmy i zobaczmy co chcą powiedzieć i... co myślą o całej sprawie – zaczęła patrząc po ich twarzach. – Ziew weźmiesz Tropulla i Rilę, Tamirze bądź tak miły i pomów z Lirą i Terr-Nylem, ja wezmę na siebie Iliana i Alerqua. Z Antis juz rozmawiałam, jest zagubiona, skrzywdzona i tajemnicza, ale postanowiłam jej zaufać.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 12-08-2011 o 20:12.
Lirymoor jest offline  
Stary 16-08-2011, 18:19   #238
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Kolejne dwa tygodnie minęły bez żadnych incydentów. Tajemniczy włamywacz nie dał więcej znać o swojej obecności. Być może znalazł to co chciał, a w takim wypadku Jedi mogli ponieść niepowetowaną stratę i tylko nieobecny mistrz Karnish mógłby wiedzieć jak wielką.

Era po rozmowie z Antis, która przedłużyła się znacznie, skontaktowała się ze świątynią na Coruscant już wtedy gdy Ziew i Rila zakończyli porządkowanie pokoju nieobecnego rycerza. Dziewczyna, nie przebierając w środkach, zdecydowała się na rozmowę z samym mistrzem Yodą.

Yoda wydawał się zaniepokojony wydarzeniami na Tython. Wysłuchał spokojnie tego co Era miała do powiedzenia, a następnie sam zadał jej kilka pytań. Obiecał wysłać pomoc, choć nie wspomniał jakiego rodzaju. Poinformował też dziewczynę, że skomunikowanie się z mistrzem Karnishem jest w tej chwili niemożliwe, jako że ten pracuje w ukryciu i aby nie ryzykować dekonspiracji zerwał wszelki kontakt z Radą.

Forma pomocy Yody stała się jasna już dwa dni po jego rozmowie z Erą. Na planetę przybył mistrz Saldith. Był to Ithorianin w dość podeszłym już wieku. Jak wyjaśnił, Rada wysłała go aby zbadał sprawę tajemniczego włamania. Przez trzy dni szczegółowo przepytywał wszystkich obecnych w posiadłości, ale ostatecznie nie odkrył niczego nowego poza tym co już wiedzieli. Pewnego dnia jednak wspomniał o czymś Erze, gdy byli sami:

- Zauważyłem coś interesującego. Gdy odkryto włamanie Terr-Nyl i Alerq znajdowali się w sali treningowej, z kolei szóstka Jedi wraz z tobą w jadalni. Jedynie Rila, która powiadomiła was o wszystkim, była sama. Oczywiście nie mówię, że zrobił to ktoś z wewnątrz, albo że włamania nie dokonano znacznie wcześniej, ale przyznasz, że to znaczący fakt.

Jednak mimo braku dowodów, a nawet poszlak śledztwo utknęło w martwym punkcie i stało się jasne, że bez jakiegoś przełomu nigdy nie dowiedzą się kim był intruz i jaki był jego cel. Mistrz Saldith został jednak na Tython, jak sam twierdził, przynajmniej do powrotu mistrza Karnisha.

* * * * *

Od momentu włamania Jedi, idąc za radą Ery, w nocy spali grupami w trzech oddzielnych pokojach. W jednym nocowały wszystkie kobiety, a w pozostałych dwóch mężczyźni, którzy podzielili się na trójki: Tamir, Alerq i Tropull oraz Ijan, Ziew i Terr-Nyl. Po swoim przybyciu Saldith zamieszkał sam w pokoju, który znajdował się w pobliżu tych, w których nocowała cała reszta. Los chciał, że był to pokój Zabraka.

Innym pomysłem Ery było wystawianie nocnych wart. Każdej nocy Jedi dzielili się na pary, które co dwie godziny zmieniano i które czuwały nad innymi, gdy ci smacznie spali. I tak pierwszą parę stanowili Era z Ijanem. Zmieniali ich Ziew i Tropull, a potem na nocnej warcie pokazywali się Tamir i Shalulira, Antis i Rila oraz Terr-Nyl i Alerq. Również Saldith zaoferował swoją pomoc uważając to za swój obowiązek jako mieszkańca posiadłości. Każdej nocy zastępował najbardziej zmęczoną osobę, a bywało i tak, że jednej nocy pełnił dwie warty.

Siedzenie we dwójkę na korytarzu bez ryzyka zostania podsłuchanym sprzyjało kolejnemu zamysłowi Ery jakim było dowiedzenie się czegoś o pozostałych. Podzieliła się tym jednak jedynie z dwójką, której ufała bezgranicznie czyli towarzyszom z ostatnich wypraw. Każdy miał delikatnie wypytać po dwóch Jedi.

I tak Era tocząc długie debaty z Ijanem w nocy oraz z Alerqiem w dzień poznała obu i szybko zorientowała się, że ma do czynienia z dwoma, niemal przeciwnymi charakterami.

Pierwszy z nich był wesołym, zawsze uśmiechniętym młodzieńcem, niewiele starszym od Ery, a właściwie spokojnie można go było uważać za jej rówieśnika. Bath uwielbiał lekkie konwersacje, przy których mógł zamieniać wszystko w żart. Dziewczyna kilkukrotnie o mało co nie wybuchła głośnym śmiechem ryzykując obudzenie pozostałych, ale zawsze zdołała się powstrzymać w ostatnim momencie. Mimo tego parę razy udało jej się nakłonić rozmówcę do zwierzeń, choć oczywiście kosztem podobnej spowiedzi ze swojej strony.

Okazało się, że po bitwie o Kamino Ijan wrócił do swojej jednostki i dalej walczył na froncie z armią droidów. Był nawet świadkiem klęski na Hypori, gdzie dowodził szwadronem podczas walk w przestrzeni kosmicznej. Po tym wydarzeniu przeżył pewien kryzys, zaczął dostrzegać bezsensowność walki i własną bezsilność, ale to go jeszcze nie złamało. Dzięki przyjaźni z Jedi, której imienia nie zdradził zdołał odzyskać dawny wigor i wrócić do siebie. Jak sam mówił:

- Zawsze potrafiła podtrzymać mnie na duchu. I to jeszcze na długo przed wojną. Nie wiem gdzie bym był dziś gdyby nie ona.

Jej śmierć była ciosem dla młodego Jedi, który w tej samej chwili podjął decyzję, że nie chce już dłużej walczyć nie widząc sensu w tym całym zabijaniu. Mimo iż nie wyglądał na osobę przestrzegającą nagminnie zasad oświadczył Erze, że gdzieś popełniono błąd i teraz Zakon łamie Kodeks pogrążając się w tym całym szaleństwie, a on nie chce być tego częścią. Gdy usłyszał o pomyśle mistrza Karnisha postanowił przybyć na Tython i odpocząć, przemyśleć wszystko.

Alerq z kolei był zawsze poważny. Rzadko się uśmiechał i często odwoływał się do Kodeksu. Przejawiał też pewną naiwność charakterystyczną dla młodych osób, które nie poznały jeszcze życia. Był gotów ślepo podążać za wolą Rady i wcale się z tym nie krył, przeciwnie był z tego dumny. "W końcu rolą Jedi jest służba innym" mówił. Erze nie udało się z niego wyciągnąć dlaczego przybył na Tython, ale wyczuła, że tkwi to w nim niczym ostrze wbite w serce i wciąż daje o sobie znać.

Tropull, z którym przypadło rozmawiać Ziewowi był raczej cichy i nieśmiały. Verpine musiał się nieźle nakombinować by wyciągnąć z niego cokolwiek, a i tak nie udało mu się otrzymać jasnej odpowiedzi na pytanie o powód przybycia Rodianina na Tython.

Mistrzem Tropulla był niejaki Rajco Dyll, również Rodianin. Ziew nigdy o nim nie słyszał, ale Rodianin przedstawiał go jako mądrego i potężnego Jedi, któremu Tropull chciałby kiedyś dorównać, choć nie bardzo wierzy w swoje umiejętności. Padawan zawsze wypowiadał się o swoim mistrzu wręcz z czcią w głosie, zawsze podkreślając jego zalety. Nie dało się też nie wyczuć pewnego smutku, gdy o nim wspominał.

Zupełnie inna była Rila, która początkowo nie miała zbyt wielkiej ochoty rozmawiać z Verpinem. Dopiero po dwóch dniach sama do niego podeszła i przeprosiła za swoje dziecinne zachowanie, ale jak przyznała, ostatnio przeżywała ciężkie dni. Od tej pory stosunki między dwójką padawanów zaczęły się polepszać.

Okazało się nawet, że Rila nie przybyła na Tython z powodu jakiegoś szoku czy wewnętrznego kryzysu jak inni. Po prostu mistrz ją tu wysłał z niewiadomych dla niej powodów. Podejrzewała, że został wysłany na jakąś samotną misję, ale nie mogła pojąć dlaczego nie mógł jej zostawić na Coruscant. Jej często aroganckie zachowanie przywodziło jednak na myśl inną teorię.

Najgorzej miał Tamir, który trafił na dwójkę milczków, ale nie nieśmiałych tak jak Tropull, a po prostu zamkniętych w sobie. Shalulira nocą oświadczała, że nie ma ochoty na pogawędki i po prostu siadała na podłodze oddając się medytacji, z kolei gdy spotykał Terr-Nyla, ten był zajęty ćwiczeniami w sali treningowej, gdzie zdawał się spędzać całe dnie.

Dopiero po stoczeniu z nim kilku pojedynków, w których musiał czarnoskórego młodzieńca niejednego nauczyć, a i sam wyniósł z nich co nieco, oboje zbliżyli się do siebie i zaczęli rozmawiać swobodniej. Terr-Nyl w trakcie walk na pewnej wulkanicznej planecie, której nazwy już nie pamiętał stracił nogę, gdy w wyniku eksplozji został zepchnięty z platformy po której prowadził do ataku kompanię klonów. Mogło to się skończyć nawet gorzej, gdyż w dole płynęła rzeka lawy, ale O'wa chwycił się czegoś i jedynie zanurzył w lawie nogę.

Poparzenia były tak poważne, a ból tak ogromny, że kończynę amputowano zastępując ją metalową protezą, co jednak dojrzeć można było dopiero po tym jak padawan ściągnął but lub odsłonił nogawkę spodni. Terr-Nyl otwarcie przyznawał, że nie licząc godzin okropnego bólu nie była to znowu taka wielka tragedia, ale po wszystkim coś w nim pękło. Spokój zawsze znajdował w sali treningowej, gdzie nie musiał koncentrować się na czarnych myślach, a ponieważ samodoskonalenie się nie jest niczym złym to i on również uważa to nawet za pożyteczne. Na Tython z kolei kazał mu przybyć jego mistrz Asoru Gran.

* * * * *

Któregoś ranka, w okolicach świtu, wszystkich czekała pobudka autorstwa mistrza Salditha. Okazało się, że jego obudził Terr-Nyl, który nie zastał Alerqa w jego pokoju, gdy chciał go obudzić na zmianę warty. Zaniepokojony tym faktem sprawdził całe piętro, ale nigdzie go nie znalazł, postanowił więc obudzić ithoriańskiego Jedi, a ten z kolei podjął decyzję o wszczęciu poszukiwań.

Przeszukanie posiadłości zajęło trochę czasu, ale nigdzie nie było nawet śladu padawana. Saldith postanowił więc, że udadzą się do lasu. Podzielił wszystkich na dwie grupy. Pierwsza pod jego własnym przywództwem składała się z Shaluliry i Rily, z kolei druga z Ery, Tamira, Terr-Nyla i Ziewa. Ijan, Antis i Tropull zostali na wszelki wypadek w posiadłości. Mistrz nakreślił mniej więcej trasy obu grup, a ponieważ w obu znajdowały się osoby, które spędziły trochę czasu na spacerach po lesie był pewien, że nikt się w nim nie zgubi. Po wstępnych przygotowaniach oba zespoły ruszyły by spotkać się kilka kilometrów w głębi dziczy.

* * * * *

Wędrówka nie była ciężka, ale nie była też łatwa, szczególnie dla nienawykłych do takich podróży Ery i Terr-Nyla. Jednakże nie grymasili oni i śmiało kroczyli przed siebie. Przewodnikiem grupy był Ziew, który przecież spędził w lesie samotnie sporo czasu i znał dobrze, przynajmniej jego część. Może nie tą leżącą blisko posiadłości, ale i tak poza Shalulirą był najlepszym ekspertem ze wszystkich mieszkańców domu Karnishów.

Szli przez kilka godzin, dwukrotnie zatrzymując się by odpocząć, ale nie natrafili na nic wartego uwagi. Ciężko zresztą było przypuszczać by te poszukiwania miały przynieść jakikolwiek rezultat. Las był ogromny, a Alerq mógł się udać w dowolnym kierunku. Jak można było myśleć, że dwie grupy mogą na coś trafić tam, gdzie trudności miałaby nawet cała armia? A jednak nie mogli zostawić Jedi bez pomocy.

Jakież było ich zdziwienia gdy Alerq pojawił się przed nimi, tak po prostu. Z daleka dojrzeli jego sylwetkę stojącą na niewielkiej polance, na którą powoli wkradały się promienie słoneczne. Stał nieruchomo, wyprostowany, zwrócony w kierunku nadchodzących przyjaciół. Był spokojny, a jednak było w nim coś dziwnego. Nie machnął ręką, nie krzyknął, nie zrobił nic na widok znajomych twarzy, nawet się nie uśmiechnął.

Ogólnie Alerq wyglądał zwyczajnie. Szata Jedi znajdowała się w nienagannym stanie, nie miał żadnych sińców czy zadrapań, które mogłyby wskazywać na podjętą przez niego walkę. Jednak, gdy Jedi podeszli bliżej i gdy spojrzeli mu w oczy z przerażeniem stwierdzili, że brak w nich źrenic. Alerq Squit patrzył na nich białkiem gałek ocznych, a jego twarz zdawała się nie mieć wyrazu.

Nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, nim padło choć jedno słowo zdziwienia lub pytania, blondyn skoczył ku nim zapalając swój miecz świetlny. Tamir zaskoczony jego szybkością z trudem zdążył dobyć swojej broni i zasłonić Erę, na którą miał spaść śmiertelny cios. Wtedy od tyłu zaatakował Alerqa Terr-Nyl, ale ten zdołał się obronić drugim ostrzem swojego żółtego miecza.

Ziew ze zdziwieniem zauważył, że nie odczuwa ze strony Alerqa żadnych emocji. Jego towarzysze mniej lub bardziej denerwowali się, w pewnym stopniu bali się o los blondyna czy koncentrowali na samej walce, ale Alerq był niczym biała, niezapisana kartka papieru. Można się było spodziewać, że jeśli jest sługą ciemności jego emocje powinny być wyraźniejsze, ale niczego takiego Verpine nie wyczuł.

Walka z każdą chwilą przybierała na sile. W tej chwili młody padawan toczył wyrównany pojedynek z czwórką Jedi, w tym dwoma rycerzami zaprawionymi już w boju. Tamir i Terr-Nyll dysponowali podobnie jak on podwójnymi mieczami świetlnymi, a Ziew mógł się poszczycić bronią swojego własnego pomysły, a jednak Alerq dziwnym sposobem dawał sobie z nimi radę. Jakże podobna była to sytuacja do tej z Tatooine, gdy spotkali Mrocznych.

W pewnej chwili blondyn odepchnął Mocą Ziewa i Erę, kopnął w twarz Tamira skutkiem czego ten się zachwiał i wykorzystując sytuację ciął z całej siły w odsłoniętą nogę Terr-Nyla. Metalowa proteza odłączyła się od ciała i czarnoskóry runął na ziemię. Przed niechybną śmiercią uratował go Zabrak, który zdołał już odzyskać równowagę. Alerq zajął się więc nim, ale po chwili dołączyli do Torna pozostali i w trójkę przeciwstawili się napastnikowi. Jednak Terr-Nyl był już wyłączony z walki.

Gdy blondyn zaczął zyskiwać przewagę nad swoimi wrogami, którzy odczuli poważnie brak czwartego towarzysza, z lasu wypadł ze wściekłym rykiem mistrz Saldith z żółtym mieczem świetlnym w ręku. Krzyknął by Era, Tamir i Ziew odskoczyli na bok, po czym korzystając ze swoich drugich ust i Mocy stworzył potężną falę energii, która uderzyła w Alerqa rozrywając ziemię pomiędzy Ithorianinem i padawanem. Blondyn aż wzleciał w powietrze i upadł na trawę nie ruszając się.

Saldith podszedł spokojnie i schylił się by podnieść jego miecz świetlny. Nie spodziewał się jednak tego, że Alerq wciąż jest przytomny. Błyskawicznym ruchem pchnął Ithorianina prosto w żołądek. Mistrz zachwiał się i padł na ziemię. Blondyn wstał ciężko oddychając. Z jego twarzy wciąż nie można było niczego wyczytać. A na przeciw niego stała trójka Jedi...
 
Col Frost jest offline  
Stary 18-09-2011, 22:16   #239
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Tamir czuł jeszcze piszczenie w uszach po ataku Mistrza Salditha. Przytykając jedną rękę do ucha, w drugiej wciąż trzymał zapalony miecz świetlny i obserwował idącego w kierunku powalonego Alerqa Ithorianina. Słyszał o tym, że ta rasa potrafi zrobić coś takiego i z opowiadań Yalare wynikało, że taki atak potrafi zrobić nie lada spustoszenie. Wówczas młody Zabrak z łatwością to sobie wyobrażał, ale obrazy z jego wyobraźni nie umywały się do tego, co pokazał Mistrz Saldith. Torn, choć potrafił przyjąć wiele ciosów i znieść sporo bólu, nie chciał nigdy znaleźć w polu rażenia takiego ataku.
Wsłuchując się w powoli przechodzące piszczenie, Zabrak obserwował każdy krok Salditha. Dłoń odrobinę mocniej zacisnęła się na rękojeści. Obserwował z wyczekiwaniem, a później stało się... Zrobił pół kroku w przód, z rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczami w wyrazie niedowierzania, obserwował, jak ciało Ithorianina pada na ziemię. Kiedy Mistrz upadł w akompaniamencie szelestu ściółki leśnej, wzrok Tamira przeniósł się na Alerqa. Kiedy go przenosił, całe zdziwienie i szok minęły. Oblicze Zabraka wyglądało teraz jak twarz posągu wyciosana w kamieniu. Nie przedstawiało żadnych emocji. W Mocy natomiast emanował spokojem. Był jak gładka tafla jeziora w bezwietrzny dzień, w której można się było przejrzeć. Miesiące medytacji i treningu panowania nad sobą, szukania własnej ścieżki się opłaciły. Tamir nie poczuł gniewu. Oddalił wszystkie emocje, wyciszając się całkowicie i otwierając na bodźce z zewnątrz. Zamknął na chwilę oczy, sięgając Mocą do Ery i Ziewa. Dotknął ich aur, poczuł żywą obecność, prześliznął się po nich, przesyłając zimny, wykalkulowany spokój.
- Ziew, spróbuj telepatycznie wezwać pozostałych. - odezwał się, otwierając oczy. Wyłączył jedno z ostrzy, wziął powolny wdech i wypuścił powietrze, wbijając wzrok w pustą twarz padawana.
- Ero, odciągnę Alerqa od Mistrza Salditha, spróbuj utrzymać go przy życiu. Lub chociaż ukoić jego ostatnie chwile wśród nas.
Zabrak nie miał zamiaru zgrywać bohatera. Wiedział, że może zyskać dla nich wszystkich wystarczająco dużo czasu, by później razem mogli unieruchomić Alerqa. Ale potrzebował do tego więcej przestrzeni niż miałby, gdyby zaatakowali w trójkę. Poza tym Era i Ziew posiadali inne przydatne umiejętności. Torn chciał, by każde z nich wykorzystało w tej chwili swój największy talent. A on ufał swoim umiejętnościom, treningom i sztuczkom, których nauczył go Mistrz Karnish.
Wykorzystując Moc, by przyspieszyć swoje ruchy, wystrzelił w kierunku padawana. Jednak nie natarł na niego frontalnie. Na granicy zasięgu jego miecza świetlnego, wyskoczył w górę pomagając sobie Mocą i od góry zaatakował telekinetycznym pchnięciem.
Dziewczyna z jednaj strony była pozytywnie zaskoczona. Widocznie dłuższa przerwa dobrze posłużyła Tamirowi jego plan wydawał się rozsądny i miał szanse powodzenia. Jednak dziewczynę niepokoił ich przeciwnik. Coś opanowało Arlequa i było w tym na tyle dobre, by korzystać z Mocy.
Musimy walczyć razem. Przekazała w myśli do towarzyszy. Tylko zjednoczeni mieli szanse. Sięgnęła Moca do zabraka, usiłowała wyczuć tak dobrze znany sobie umysł. Wiele razy ćwiczyli ze sobą i Moc przepływała wtedy swobodnie pomiędzy nimi. Jedi chciała wykorzystać ten przepływ. Ta jedność by usprawnić ich walkę. Liczyła, że Ziew po wysłaniu sygnału dołączy.
Tamir zaatakował Alerqa jednak ten mimo widocznych skutków ataku mistrza Salditha sparował pchnięcie Mocy Zabraka drugim pchnięciem. Przeważając w tej próbie sił wystrzelił przeciwnika w górę, ale Tamir robiąc salto spokojnie wylądował na ziemi. Squit nawet nie ruszył się z miejsca wciąż stojąc przy leżącym Ithorianinie. Era nie miała nawet okazji by ociągnąć rannego na bok.
Poprawiając chwyt na mieczu, Tamir nie spuszczał wzroku z padawana. Był zaskoczony tym, że ten potrafił tak łatwo skontrować jego atak, przechylając jeszcze szalę na swoją stronę. Czyżby coś, co przejęło władzę nad Alerqiem, było tak silne Mocą?
Wciąż zachowując obojętną maskę, Zabrak ruszył w kierunku padawana. Szedł powoli, krok po kroku, nie spuszczając wzroku z przeciwnika. Chłopak nie miał zamiaru się ruszyć, więc nieco starszy od niego Rycerz musiał go zmusić w mniej subtelny sposób. Wiedział już, że za pomocą Mocy tego nie dokona. Pozostawał, zatem staroświecki sposób-użyć siły. Acz też niedosłownie, gdyż Tamir walczył w sposób bardziej subtelny i widowiskowy, niż siłowy.
Oddychając spokojnie, z każdym oddechem chłonąc Moc z otoczenia, Torn był już niemal przy Alerqu. Zaatakował frontalnie, wyprowadzając szybką serię średnio skomplikowanych cięć.
Era użyła Mocy by odepchnąć padawana i wesprzeć atak Tamira.

Ziew od początku był całkowicie zbity z tropu i rozkojarzony brakiem jakichkolwiek emocji ze strony ich przeciwnika. Zupełnie jakby walczył … z droidem? A jednak był przekonany, że to nie jest droid, bo żadna maszyna nie mogłaby stawić czoła czwórce, a później pięciorgu Jedi. I to jednemu Mistrzowi. Nie dawało mu to spokoju i cały czas jakaś część jego umysłu zastanawiała się, co to może znaczyć. Cios pokonanego, jakby się wydawało, człowieka, który przeszył ciało Ithorianina, poczuł, jakby to jego samego przebiło śwetliste ostrze. Zgiął się wpół i uklęknął od tym silniejszego, bo niespodziewanego impulsu. Jego silne połączenie z Mocą tym razem było przeciw niemu. Zamroczony nie widział ataku Tamira i jak przez mgłę usłyszał jego polecenia. Wyczuł to, co przyjaciel robił, ale wszystkie odczucia były przesłonięte potwornym bólem i gasnącym życiem Salditha. Ale wiedział, że to nie koniec. Że ich przeciwnik wciąż tam jest i stanowi śmiertelne zagrożenie. I nie pozwala na zajęcie się rannym. Skulony, zamknął oczy, skupił się na bólu, który odczuwał i powoli go wygasił. Z zamkniętymi oczami mógł się skupić na Mocy i łatwiej otworzyć na jej podszepty. A były one o wiele wyraźniejsze na Tythonie, o czym mógł się przekonać w czasie swojej samotnej wędrówki. To przypomniało mu jedne z pierwszych ćwiczeń w świątyni, gdy z hełmem zasłaniającym oczy musieli wyczuć moment strzału przez droida. Wciąż z zamkniętymi oczami wstał i skupił się jedynie na Mocy. Czuł coraz głębiej i dalej, i szukał. Szukał połączenia z Mocą tego, co owładnęło padawanem, żeby je osłabić. Szukał reszty drużyny Ithorianina. Szukał swoich towarzyszy. Szukał wskazówki, co dalej robić. Stapiał się w jedno z Mocą.
Alerq musiał nie spodziewać się ataku gdyż pchnięty przez nią Mocą przeleciał kilka metrów i wylądował na plecach. Dopiero w ostatniej chwili zareagował na atak Tamira, jednak nie miał już możliwości zablokowania ciosu, a jedynie by zmienić jego kierunek. I tak klinga miecza Zabraka zatopiła się w ziemię nieopodal leżącego padawana. Obaj w tym samym czasie zerwali się na równe nogi i stanęli naprzeciw siebie. Saldith leżał tuż obok nich.
Tymczasem Ziew nie wyczuł niczego. Nie wiedział co i czy coś w ogóle opętało Alerqa. Młody blondyn zdawał się być pustką. Owszem czuł, że żyje, że Moc przepływa przez jego ciało, ale umysł jakby zniknął tak jak źrenice z jego oczu. Jeśli zaś szło o Shalulirę i Rilę to obie były daleko, kilka kilometrów od miejsca, w którym trwała walka.

Jak …?

Natychmiast odsunął od siebie pytania. Wątpliwości mogły jedynie go rozproszyć. Wiedział już, że ze strony grupy Mistrza nie mieli co liczyć na pomoc, bo była po prostu zbyt daleko. Tym niemniej przekazał obraz umierającego Ithorianina i toczącej się walki do oddalonych przyjaciół, ale nie trudził się z nawiązywaniem kontaktu. Teraz całkowicie skupił się na toczących się wkoło wydarzeniach. Nie był tak sprawny w pojedynkach, jak Tamir albo Era, ale mógł ich wesprzeć w inny sposób, bowiem żadne z nich nie potrafiło tak wykorzystać Mocy, jak on. Skupił się na przekierowaniu strumienia, który przez niego przepływał, do swoich sojuszników, wsparciu w ten sposób ich morale, wzmocnieniu ich wyczucia Mocy, odgrodzeniu od niekorzystnych wrażeń i odczuć oraz osłabieniu połączeń z Mocą tego, co owładnęło Alerq'iem. Nie mógł w tym stanie walczyć, ale był pewien, że jest to najlepsze, co może w tej sytuacji zrobić.

Tamir coraz bardziej zaczynał mieć bardzo nieciekawe przeczucie, że ta walka na miecze będzie musiała zakończyć się czyimiś ranami. Jeżeli Zabrak miałby wybierać, wolałby by to jego ciało zdobiły kolejne blizny. Padawan jeszcze zdąży się nabawić swoich, Torn nie chciał mu w tym pomagać. Niestety, przebieg pojedynku wskazywał na to, że trzeba będzie przejść do bardziej radykalnych metod.
Zimna stal cylindrycznej rękojeści koiła Tamira. Pozwalała zachować spokój, nie dać ponieść się emocjom. Pół roku nad tym pracował, chciał znaleźć swoją własną ścieżkę. Swój własny sposób, tak jak mówił Mistrz Karnish. Gładka tafla wody, którą był Zabrak została dotknięta, ale w żaden sposób nie wzburzona. To był Ziew. Rycerz czuł pokłady spokoju i pewności, jakie przekazywał mu Verpin. Sięgnął po nie, wiedział, że będą mu potrzebne. Otulił się nimi, przywdział jak zbroję i skoczył do przodu.
Skok wykonał po ukosie, na lewo, by znaleźć się po prawej stronie Alerqa. Wybijając się z prawej nogi, wykonał aeriala, jednocześnie zadając cięcie na odlew. Cięcie nie miało mieć charakteru stricte ataku, tylko obrony przed ewentualnym atakiem przeciwnika. Atak nastąpił zaraz po tym, jak tylko nogi Tamira dotknęły podłoża, a on uginając kolana wykonał cięcie z półobrotu, jednocześnie prostując się. Wyprost nóg powinien dodać cięciu większego impetu, przez co Torn chciał zachwiać jego równowagę i wystawić Erze.

Dziewczyna nie była wojowniczką. Nie lubiła walki i nie podobało się jej to, co się teraz działo. Jednak uczestniczyła w tym i zamierzała uczestniczyć dalej. Nie wiedząc co robić postanowiła zdać się na Tamira. Zabrak był lepiej wyszkolony. Dziewczynę wspierała więc jego ataki starając się go uzupełniać i pomagać mu.

Plan Tamira okazał się nienajgorszy. Jego pierwsza część udała się w stu procentach, jednak Era nie zrozumiała zamiarów swojego towarzysza przez co zawahała się i zaatakowała o ułamek sekundy za późno. Alerq zdołał się usunąć z drogi świecącej klindze robiąc popisowy unik świadczący o jego wysokich umiejętnościach gimnastycznych. Na zablokowanie cięcia było już za późno, ale blondyn i tak zdołał wyjść z tego bez szwanku.
Ta zabawa chyba jednak zaczęła już go męczyć, gdyż zdecydował się na własny atak. Postanowił natrzeć na Zabraka zaskakując go całą serią szybkich i silnych uderzeń, które jednak Jedi, z trudem bo z trudem, ale parował. Będąc świadom tego, że życie zawdzięcza tylko temu, że jego miecz ma dwa ostrza postanowił niespodziewanie skontrować, ale Alerq uniknął ciosu kucając, a następnie podhaczając nogą przeciwnika.
Tamir wyłożył się na ziemi i zdawało się, że to już koniec, lecz gdy Squit szykował się do skończenia z nim stało się coś dziwnego. Na ułamek sekundy blondyn stanął nieruchomo co dało szansę Tornowi. Przeturlał się na bok i wstał. Alerq był znów gotów do walki, ale na jego twarzy pojawiły się liczne krople potu, których dotąd o dziwo Zabrak nie zauważył. Padawan ciężko oddychał, a na skroni pulsowała wyraźnie żyła. Twarz Alerqa zrobiła się czerwona.

Tamir przyglądał się z uwagą padawanowi. Zmieniał się podczas tej walki, ewoluował. Kolejna zmiana, która tym razem nastąpiła, łączyła się też z niewielką zmianę w wyglądzie zewnętrznym. Na jego twarzy pojawił się pot. Wyglądał jak po naprawdę intensywnym wysiłku. To musiał być Alerq. Chłopak walczył z całych sił z tym czymś, co nim zawładnęło.
- Dasz radę Alerq! Zwalczysz to!
Tym bardziej, że Zabrak miał zamiar wspomóc chłopaka. A przynajmniej miał nadzieję, że pomoże. Jeżeli ciałem padawana kierował ktoś inny, to kiedy Torn zajmie go walką, temu czemuś lub komuś, ciężko będzie skupić się jednocześnie na walce z Zabrakiem i chcącym odzyskać kontrolę Alerqiem. To się mogło udać. Chociaż równie dobrze mogło zadziałać odwrotnie. Tak, czy inaczej, Tamir musiał zaryzykować. Skończyła się taryfa ulgowa dla młodego.
Torn natarł. Sam walczył za pomocą podwójnego miecza świetlnego, więc znał wszystkie, a przynajmniej całkiem sporo, plusów i minusów tej broni. Największym było to, że wymagała maksymalnego skupienia. A Zabrak planował robić w swoich atakach wszystko, by jego przeciwnik był jak najmniej skupiony. Wyłączanie i włączanie ostrzy, używanie kopnięć, sztuczek akrobatycznych, zmiana tempa walki, wykorzystywanie Mocy. Miał zamiar sięgać po każdą jedną sztuczkę, jaka przyszła mu do głowy, po wszystko, czego przez te pół roku nauczył go mistrz Karnish. Nie chciał zranić Alerqa, ale może powierzchowna rana, to było to, czego potrzebowali? Czas pokaże.

>>Rozbrójcie go<<

To było teraz najważniejsze zadanie. Negocjowanie i szukanie przyczyn dziwnego zachowania ich towarzysza, gdy trzymał on w ręku swój miecz i zdawał się nie mieć ochoty na pogawędki było niezbyt dobrym pomysłem i wymagało najpierw pozbawienia go tej zabawki. Czekanie na pokonanie owego dziwnego zawładnięcia przez niego samego mogło trwać aż oni wszyscy zginą. Verpine skupił się jeszcze bardziej czekając na odpowiedni moment, by wyrwać telekinetycznie rękojeść z dłoni ich przeciwnika, gdy Alerq atakowany przez dwójkę Jedi straci choć na chwilę pewny chwyt swojej broni. Miał jeszcze jeden plan w zanadrzu. W końcu walczyli na polanie w lesie, więc odszukał w Mocy najbliższy przedmiot na tyle duży, żeby jego uderzenie pozbawiło walczącego z nimi człowieka przytomności i czekał. Odpowiedni moment, kiedy będzie mógł wprowadzić któryś z tych planów w życie, na pewno nadejdzie.

Tamir dając z siebie wszystko zaatakował Alerqa, a Era starała się mu dotrzymać kroku mimo słabszych umiejętności w walce na miecze świetlne. Squit również zdawał się wznosić na szczyty swoich umiejętności, a może nawet wyżej i skutecznie bronił się przed atakiem dwójki Jedi... przez jakieś pięć minut.
Nagle odskoczył do tyłu korzystając z chwili, którą zyskał podcinając dziewczynę tak, że ta poleciała na Zabraka. Przygarbiony ciężko łapał oddech, czerwona od wysiłku twarz była cała mokra od potu, a na skroniach i czole pojawiły się wyraźnie żyły. Chłopak był o wiele bardziej zmęczony niż powinien być po takim wysiłku.
Wtedy swoją szansę wypatrzył Ziew. Podnosząc Mocą z ziemi jakiś kamulec średniej wielkości cisnął nim w blondyna. Ten wyczuł, że coś się święci, zdołał się nawet odwrócić, ale na unik było za późno. Nie mógł lub nie zdążył też zablokować “pocisku”, który trafił go prosto w czoło. Chłopak z krwawym guzem osunął się bez ducha na ziemię.

>>Miecz ...<<

Ziew miał świeżo w pamięci zachowanie ich przeciwnika po powaleniu go przez Ithorianina, więc wciąż skupiony wyszarpnął metalową rękojeść z bezwładnej już ręki i przyciągnął do siebie łapiąc sprawnie w locie. Gdy już był pewien, że śmiercionośna broń jest poza zasięgiem Alerq'a znów spróbował wyczuć go w Mocy. Czy nawet nieprzytomny był jak biała plama w Mocy go otaczającej? To oznaczałoby, że wciąż jest śmiertelnie groźny i wtedy musieliby go skrępować. Niezależnie od aktualnego stanu padawana wciąż pozostawało zagadką, co spowodowało jego tak dziwne zachowanie i obecność w Mocy. Ale zanim zaczną się nad tym głowić, musieli być pewni, że zagrożenie ich życia jest zażegnane.

Gdy walka się skończyła Era natychmiast podbiegła do leżącego na ziemi Ithoranina. Sprawdziła jego stan i zabrała się za udzielanie pomocy. Sprawę padawna pozostawiła swoim towarzyszom.
Tamir odetchnął z ulgą, gdy tylko walka dobiegła końca. Gdyby trwała choć chwilę dłużej, dosłownie wszystko mogłoby się zdarzyć. Alerq walczył świetnie i był wymagającym przeciwnikiem. Ale czy to była zasługa jego umiejętności i wyszkolenia, czy tego czegoś, co nim zawładnęło?
Pytania musiały poczekać. Teraz należało go unieruchomić. Ziew zadbała o to, by przeciwnik stracił przytomność i został rozbrojony. Torn miał zamiar go unieruchomić. Przypiął miecz do pasa, rozebrał się od pasa w górę, by następnie pociąć przy pomocy miecza swoje ubrania na paski. Tymi prowizorycznymi pętami, związał Alerqa tak, że gdyby się ocknął, nie stanowiłby już takiego zagrożenia dla pozostałych.
Nagi tors zroszony potem i unosząca się rytmiczne z powodu głębokich oddechów, klatka piersiowa Zabraka, były doskonałym świadectwem tego, jak męczący pojedynek właśnie stoczył.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 26-09-2011, 11:43   #240
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Nie było to łatwe lecz trójce Jedi udało się przetransportować rannych i nieprzytomnych towarzyszy z powrotem do posiadłości Karnishów. Początkowo musieli radzić sobie sami ciągnąc ich na prowizorycznych noszach. Dwukrotnie znajdowali się też w zagrożeniu spowodowanym przez ogromne bestie, ale za każdym razem stwory omijały ich wyraźnie niezainteresowane taką formą posiłku. Po zapadnięciu zmroku dołączyli do nich pozostali przyjaciele i pomogli w niesieniu trójki ofiar niedawnej walki.

W szczególnie złym stanie znajdował się mistrz Saldith. Odniósł on poważną ranę i długo leżał na ziemi bez pomocy. Omal się tam nie wykrwawił. Era doszła do wniosku, że być może Ithorianin zachował resztki świadomości i skoncentrował się na tyle by uciskać miejsce, w które wbiła się świetlista klinga. A przynajmniej zastała go w pozycji wskazującej na taką kolej rzeczy.

Alerq skrępowany przez Tamira nie odzyskał przytomności. Cios zadany mu przez Ziewa był na prawdę mocny, a stróżka krwi płynąca z czoła przecinała jakby na pół jego spokojną teraz twarz. Erze pozostawało tylko opatrzyć głowę padawana. Jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo.

Najlepiej miał się Terr-Nyl, który stracił protezę, ale nie był ani nieprzytomny ani ranny, co najwyżej poobijany. Nie mógł jednak poruszać się bez niczyjej pomocy, więc stał się kolejnym, którego trzeba było położyć na noszach i ciągnąć po trawie, co bardzo go zawstydzało i irytowało.

Chyba tylko przychylności Mocy Jedi zawdzięczali, że tego dnia nikt nie zginął. Nawet Saldith w jakiś sposób przetrwał długą wędrówkę wytrzymawszy na tyle długo by móc umieścić go w leczniczym zbiorniku. Z kolei Alerq skończył tylko na łóżku w medycznym pokoju. Era uważnie obejrzała blondyna i zauważyła kilka ciekawych rzeczy.

Przede wszystkim gdy podniosła jego powieki by zbadać reakcję źrenic na światło dostrzegła jedynie białko gałki ocznej. Poza wieloma sińcami i zadrapaniami, które prawdopodobnie były skutkami niedawnej walki dziewczyna wypatrzyła powyżej prawego nadgarstka podłużną, ledwo zabliźnioną ranę.

Była ona idealnie prosta. Wyglądała na efekt cięcia, ale nie mogła powstać za pomocą miecza świetlnego. Miała zaledwie centymetr długości. Co więcej dziurkę odpowiadającą tej ranie znalazła Era na rękawie szaty Alerqa. Innego tego typu urazu dziewczyna nie dostrzegła.

Bliższe badania padawana wykazały też skrajne zmęczenie jego organizmu. Zapłacił on wysoką cenę za swój wytrwały opór. Wciąż był nieprzytomny nie przez cios jaki spadł na jego głowę, a przez brak sił.

Terr-Nylem tymczasem zajął się Ziew. Verpine zaprowadził czarnoskórego padawana do warsztatu, gdzie przez noc zdołał skonstruować i przyczepić mu nową protezę za co chłopak był mu niezwykle wdzięczny.

Zza okolicznych gór powoli wyłaniało się słońce...
 
Col Frost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172