Habibi dumał przez parę chwil, czego się podjął. Wciąż nie był pewien, czy tego chciał całym sercem, ale decyzja już zapadła. Powędruje trochę po świecie niewiernych, pozna ich bardziej, a i nagroda całkiem niezła. Zdziwił się, gdy Abdul podarował mu siekierkę. - Dziękuję, bracie. Nie skalam tego ostrza krwią niewiernych bez powodu. – obiecał złodziej, wsuwając nabytek za pas, a następnie kryjąc pod kurtką. – Czy mógłbyś sprawować pieczę nad moimi rzeczami? Nie potrzebuję znacznej części z nich. – poprosił jeszcze, zanim wstał i przeciągnął się. Pomyszkował po swoich rzeczach, rozsianych po obozie, zastanawiając się co będzie przydatne. Ostatecznie bukłak z wodą przywiązał rzemykiem do pasa, a wysłużony nóż schował w jedną z wielu kieszonek kurtki. Nic więcej nie było mu potrzebne, zresztą nigdy nie nawykł do noszenia niepotrzebnych ciężarów. Pustynia uczyła skromności i wstrzemięźliwości.
Trudno mu było opuścić ten obóz, najprawdopodobniej jedyny azyl dla muzułmanów w chrześcijańskiej Europie. W dodatku było tutaj parę przyjaznych twarzy, z którymi się zżył. Choćby Abdul, który uratował mu życie dwa razy. Lub Adil, wraz z którym ćwiczył różne sztuczki w walce wręcz. Habibi pokręcił się jeszcze trochę po obozie, zanim go opuścił. Był pewien, że nie musiał stąd iść tak wcześnie, ale lepiej się z tym czuł. Wreszcie wolny (teoretycznie), mógł robić co chciał. Czekała go tylko podróż z tamtym kupcem i chyba z paroma innymi ludźmi, nic złego. A potem..zabarykaduje się gdzieś, z dala od kontynentu, od goblinów, od niebezpieczeństw. Młody złodziej powoli udał się w kierunku bramy, chcąc spędzić tam trochę czasu na tym, co lubił najbardziej – obserwacji. |