Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-07-2011, 19:36   #11
 
K.I.T.A's Avatar
 
Reputacja: 1 K.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znany
Zamrugała. Ten ktoś walczył z Łowcami Niewolników. Więc mogła mu pomóc. W końcu to oni zabili młode z jej stada. Zemsta nie była jej obca, nie raz już trzeba było pomścić śmierć któregoś z jej braci. Wokół leżało mnóstwo broni. Mnóstwo metalu, który można by lepiej wykorzystać niż do robienia takich narzędzi. Ale w końcu to ludzie. Nie należy się po nich spodziewać czegoś wielkiego.

-Błogosławione Ramię.-

Był to szept cichszy od szumu liści poruszających się na lekkim wietrze. Chwyciła prawą dłonią buławę. Spokojnie zgięła dłoń w łokciu, lekko wykręciła się i zaatakowała. Z całych sił machnęła nią, wkładając w to całą swą mizerną siłę i moc zaklęcia. To, w co celowała, nie przetrwało. Kark ludzkiego ścierwa został po prostu zmiażdżony i rozerwany przez zakończenie trzonu jej broni. A sama buława wyślizgnęłą się jej z ręki i poleciała daleko, aż pod samą ścianę. Cóż, to nie było planowane. Ale teraz robiła co innego. Przyglądała się temu jakże ciekawemu stworzeniu, które leżało przed nią. Też człowiek, ale wróg Łowców Niewolników. I dylemat, z jednej strony człowiek, z drugiej strony walczył z ludźmi. Nie wiedziała czy uznać go za człowieka i pozbyć się, czy uznać za kogoś kto nie jest jak reszta ludzi i pomóc mu swoją mocą.

Młoda uciekła. Mało tego - uciekła wysadzając za sobą jedyną drogę ucieczki. Pozostali sami na pięciu łowców. Eryk zabił dwóch zanim sam padł, na Alberto ruszyło dwóch innych. Walcząc instynktownie, bez użycia woli zabił jednego z nich, a także tego, który zabił jego towarzysza. I wtedy poczuł ukłucie. Strzała trafiła go w łopatkę, ból rozlał się po całym ciele, jednak dał radę się pozbierać i rzucić Kulę Ognia. Łowca miał szczęście, dostał w ramię, które natychmiast zajęło się ogniem, ale ruszył na Alberto ze sztyletem w ręce mówiąc coś. Albero leżał już bez sił na ziemi, oczy zachodziły mu czerwoną mgłą, ledwo widział mężczyznę idącego na niego. Na dodatek miał przywodzenia: zobaczył kobietę skradającą się za łowcą. Zamrugał oczami nie mogąc uwierzyć w to co widzi: kobieta miała futro. Zamknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył mężczyzna leżał już na ziemi, a kobieta, która nie była jednak przywidzeniem, przypatrywała mu się dziwnie. Zbierając wszystkie siły rzucił Wchłonięcie Ducha. Poczuł, że powoli odzyskuje siły, jednak nadal krwawił.
- Dzięki. - powiedział do kobiety, cały czas myśląc, że ta rozpłynie się w powietrzy jak przystało na sen - Jestem ci coś winien

Zamrugała. Powoli kucnęła, przyglądając mu się z ciekawością. Krwawił. I to chyba poważnie, bo stracił siły. Powoli wyciągnęła dłoń w jego stronę. I dźgnęła jego prawie ramię swoim palcem wskazującym. I jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze. Cztery dźgnięcia, które nie miały najmniejszego celu czy sensu. Kiwnęła głową.
-Pomogę Ci.-
Krótka deklaracja i spokojnie, choć na pewno nie ze szczytem możliwej ostrożności, przewróciła człowieka na brzuch. To dorosły osobnik, tutaj nie trzeba było się z nim obchodzić jak ze szczenięciem. Spojrzała na ranę. Zamrugała i położyła na niej dłoń.
-Leczenie,-
Użyła swojej umiejętności, ludzie nazywali to magią, by uzdrowić ranę.

Kobieta była dziwna, nie odezwała się, ale dźgała go w ranę. Albero nie miał nawet pewności czy go w ogóle zrozumiała. I tak po prawdzie niewiele go to obchodziło, ważne że go uzdrowiła. Miłe ciepło ropłynęło się po jego ciele. Wstał, podniósł swój miecz i zapytał się:
- Kim ty w ogóle jesteś?

Sama również podniosła się z ziemi, tylko dlatego, że chciała opuścić to miejsce. Ostatecznie, nie pachniało tu najlepiej, a las był zdecydowanie lepszą alternatywną niż wilgotne i cuchnące lochy Łowców Niewolników.
-Nina.-
No cóż, przedstawiła się, prawda? Nie mogła powiedzieć, że jest człowiekiem, nie mogła też powiedzieć, że jest wilkiem. Więc po prostu powiedziała najprościej jak się dało “Kim jest”.
- No cóż, Nina, ja nie zamierzam tutaj zostawać. Żegnam - Alberto ruszył w stronę zawaliska. nie wyglądało na to, by dał rade je pokonać. Niewiele myśląc ruszył korytarzami kryjówki łowców niewolników. Prawie zgubił się w labiryncie korytarzy. Okazało się, że nie wszyscy łowcy zgineli - kilku jeszcze kręciło się bez celu. Nie sprawili mu żadnych trudności, byli spanikowni i nie doświadczeni. Oni zgineli, a on się wyżył. Zobaczył też kilku więźniów w celach, minął ich bez spojrzenia. Trafił w końcu do drugiego wyjścia.
~ I znowu nie mam się gdzie podziać. Cholera! ~ tylko tyle pomyślał i rzucił się na ziemię chcąc odpocząć.

Przez jakiś czas podążała za tym dziwnym człowiekiem. Minęła innych ludzi, innych Łowców Niewolników, którzy ginęli zbyt szybko by zwracać na nich większą uwagę. I wreszcie wyszła na zewnątrz. Wróciła nareszcie na powierzchnię i znów czuła ruch powietrza na twarzy. Drzewa, słońce i zapachy zupełnie inne niż w podziemiu. Zamrugała i wciągnęła powietrze nosem. Zrobiła tak kilka razy tylko po to by wyczuć kierunek. Znajomy zapach był nikły, nawet bardzo, ale pozwalał jej obrać jako taki trop. I to właśnie nim ruszyła, kierowała się ku bramie Barcelony, skąd trafi już spokojnie do legowiska.
Widząc dziwną kobietę, która go uratowała nie widział co robić. Z braku pomysłów ruszył za nią - gorzej raczej już nie trafi. Postanowił, że później znajdzie Młodą i wbije jej do głowy, że nie zostawia się towarzyszy. A później oczywiście zabije ją.
 
K.I.T.A jest offline  
Stary 08-07-2011, 15:45   #12
 
louis's Avatar
 
Reputacja: 1 louis nie jest za bardzo znanylouis nie jest za bardzo znany
Arab niezbyt lubił tawerny. Może łatwiej tam było coś zwinąć, ale też o wiele łatwiej było dostać w łeb. I jeszcze wiara rzekomo zabraniała ruszania pewnych trunków. Nie, żeby go ciągnęło.. Postanowił coś ukraść. Najpierw oparł się o ścianę i rozglądnął czujnie, szukając potencjalnej ofiary. Stał tak parę minut, obserwując innych i powoli układając w głowie plan działania. W oko wpadł mu pewien lichwiarz, ten jednak nie był sam. I w dodatku siedział. To trochę utrudniało przeprowadzenie udanej akcji..Habibi zdecydował, że zostawi go w spokoju. Na najbliższe parę godzin.
Młody mężczyzna podszedł do Templariusza
- Niech Allah będzie z tobą.
- Pobłogosławiony Jezus Chrystus, Arabie. Co Cię do mnie sprowadza?
Habibi wręczył rycerzowi tubę z listem i ukłonił się w milczeniu.
Templariusz gestem zaprosił do baru:
- Może wina? Albo pieczeń? - nie czekając na odpowiedź zajął się listem.
Giermek zazgrzytał zębami i po prostu wpatrywał się w czytającego, jakby chciał mu rzucić wyzwanie. Jednak nie powiedział nic, tylko czekał aż ten skończy czytać i da jakąś odpowiedź.
Templariusz przeczytał powoli list. Po przeczytaniu, schował kartkę na powrót do tuby:
- Powiedz mistrzowi, że mieliśmy dzisiaj wieczorem zawitać do ich obozowiska. Tam też nastąpi symboliczna wymiana mieczy.
Arab tylko uniósł brwi.
- Mistrzowi? - zapytał, ale machnął ręką. - To pewnie stary Abdul. Mógłbyś, szlachetny panie, podać jakąś konkretniejszą porę, abyśmy my, pokorni słudzy Allaha, mogli godnie przyjąć swoich sojuszników?
- Powiedz Abdulowi, że o tej samej porze co ostatnio. On będzie wiedział o co chodzi. I przeproś go za zwłokę, mamy problemy na miejskim cmentarzu.
- Wasi martwi wstają z grobów, zamiast oczekiwać..Sądu Ostatecznego? - zaciekawił się młody mężczyzna.
- Tak, dokładnie młody rycerzu... Truchła nie chcą w ziemi siedzieć, jak Bóg przykazał. Ledwo ich powstrzymujemy przed wdarciem się do miasta - mężczyzna zapatrzył się w jakiś punkt na ścianie i następnie opróżnił puchar - Ale damy radę, Inkwizycja i Templariusze zawsze dawali radę - szepnął
- Czy..wizyta naszych rycerzy jest z tym jakoś związana? - dociekał złodziej. - Nasza magia pewnie mogłaby pomóc utrzymać trupy tam, gdzie Allah każe je grzebać.
- Tak, po to ich wezwaliśmy. Nasze szeregi w Barcelonie drastycznie się kurczą i tak jak kiedyś my wspomogliśmy wojowników Allaha, tak teraz oni zgodzili się wspomóc nas.
Habibi podrapał się w zamyśleniu po głowie. Coś mu tutaj nie pasowało.
- Wydaje mi się, że w naszym obozie są najzdolniejsi magowie naszego Zakonu..ale nie jestem pewien. Za mało ich jest, żeby byli zwykłymi wojownikami. - mruknął. - Pomóc mogą tylko Rycerze Saladyna, czy też ich równie szlachetni giermkowie? - zapytał nieco głośniej.
- Tak, każda pomoc się przyda. Ale na razie musimy powitać naszych gości ze wschodu i wyjaśnić sytuację.
- Wasze trupy chyba nie są groźniejsze od pustynnych..zresztą, muszę śpieszyć do obozu aby poinformować Abdula.
- Bywaj w takim razie - rzekł Templariusz na pożegnanie.
Arab wypadł z tawerny jak burza. Chciał jak najszybciej opuścić tą zasmrodzoną, jego zdaniem, Dzielnicę. Pomimo szybkości z jaką biegł, nie potrącił ani nie wpadł na nic. Zatrzymał się dopiero w Dzielnicy Bram i rozglądnał. Dzisiaj jeszcze nic nie ukradł i nie czuł się z tym dobrze. Szybko odnalazł wzrokiem jakiegoś mężczyznę i zbliżył się. Starał się wyglądać niewinnie, chociaż wiedział że nic to nie daje. Arab upewnił się, że jego ofiara patrzy w innym kierunku i..
(rzut na kradzież [Rzut w Kostnicy: 9])
niepostrzeżenie wyciągnął z jego kieszeni małą buteleczkę z niebieską zawartością oraz jakiś mieszek. Szybko schował zdobycz do kieszonki swojej kurtki i oddalił się z miejsca zdarzenia. Nawet nie zobaczył, co jest w mieszku - liczył się sam akt kradzieży, a nie zdobycze. Spokojnym krokiem wrócił do obozu Rycerzy Saladyna i wszedł do największego namiotu.
 
louis jest offline  
Stary 16-07-2011, 03:06   #13
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany

W milczeniu sączył swój gorący napój, wyglądając za okno i rozmyślając. Biała porcelana naczynia pokryta była drobnym, wschodnim pismem – zasługa faktu, że zestaw został kupiony u Chińskiego sprzedawcy, który miał stoisko nieopodal. Thane nigdy nie przykładał uwagi do jakości swojego dobytku, ani do ilości posiadanych pieniędzy, ale niewiele rzeczy, które posiadał rzeczywiście kupił. Tak jak i to misternej roboty naczynie, znaczną część po prostu dostał, w ramach wdzięczności za medyczną pomoc, której udzielał.
Przemarsz rycerzy wywołał w nim mieszane wspomnienia i odczucia. Z jednej strony mężczyźni walczyli o swoje przekonania, ale z drugiej… czy w ogóle zdawali sobie sprawę, że idą na pewną śmierć? Thane szczerze wątpił, żeby ich przełożeni poinformowali wszystkich o tym z czym przyjdzie się im mierzyć. Cokolwiek by nie czekało na nich w ciemnościach cmentarnych krypt, nie mogło to być ani naturalne, ani bezpieczne. Może niektórzy nawet daliby sobie z tym radę, ale sądząc ze słów Inkwizytora, w obecnych warunkach było to niemożliwe.
Wojna, wojna pod nosem mieszkańców. I dopóki on nie odnajdzie Potomka, prawdopodobnie dziesiątki rycerzy, Templariuszy i Inkwizytorów zginą w cieniu starych grobów…
„Mógłbyś po prostu odejść, prawda?”
Filiżanka drgnęła w połowie drogi do jego ust, ale zaraz podjęła na powrót swój marsz. Rzeczywiście, mógłby odejść, gdyby stawka nie była tak wysoka. Wymagałoby to od niego porzucenia swoich ideałów, ale poniekąd osiągnąłby swój cel. Jednak tylko poniekąd.
”Święte Oficjum i Templariusze toczą bój na cmentarzu, bój który jest przegrany skoro sięgnęli po pomoc wieszczki i niezorganizowanej bandy z pozoru losowo dobranych ludzi. Wśród których jest banita. Muszą być zdesperowani, a to oznacza, że jest naprawdę źle. Mógłbyś po prostu odejść, porzucić poszukiwania i miałbyś pewność, że bez Potomka to miasto prędzej lub później spotka swój zasłużony los.”
Pierwszy raz musiał zgodzić się ze swoim Duchem. Nie była to taka zła wizja, ale wciąż było jedno „ale”: stawka była dużo większa niż jedno miasto. Stawka przerastała Barcelonę, przerastała kilka zabitych oddziałów. Pozostawienie tego miejsca swojemu własnemu przeznaczeniu byłoby tylko pozornym zwycięstwem, które tylko odrobinę wpłynęłoby na szerszą perspektywę.
Jego rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Z cichym westchnięciem dopił herbatę i odstawił ostrożnie filiżankę na blat stołu, podnosząc się z fotela. Na drzwiach wisiała wywieszka, że sklep jest zamknięty, ale najwyraźniej nie powstrzymywało to klientów od dobijania się do środka. Narzucił kaptur na głowę i poprawił włosy. Dopiero wtedy skierował się do drzwi i uchylił je odrobinę, otwierając na oścież gdy rozpoznał w gościu kupca, z którym ostatnio rozmawiał. Uśmiechnął się oszczędnie na ten widok, przenosząc spojrzenie na jego towarzyszkę. Nie spodziewał się, że Pedro przyprowadzi kogoś ze sobą, chociaż wystarczył mu jeden rzut oka na ubiór i manierę kobiety, by zagadka jej tożsamości sama się rozwiązała.
- Pan la Fredle de Patrin – przywitał się lakonicznie, otwierając szerzej drzwi i zapraszając gestem do środka. – Ze swoją piękną narzeczoną, jak mniemam. Proszę, wejdźcie.
A więc nie pomylił się co do szlachcica.

***

Gdy Pedro wraz z córką La Coruny opuścili jego progi, Thane ponownie zapadł w fotel, sięgając po swoją filiżankę i kończąc niespiesznie herbatę. Zastanawiał się czy dobrze zrobił wybierając mężczyznę do tego zadania, czy przypadkiem nie popełnił błędu ufając mu zbyt wcześnie. Jednak z reguły rzadko kiedy mylił się co do swoich wyborów, a szlachcic sprawiał wrażenie rozsądnego i stąpającego trzeźwo po ziemi. Poza tym odrobina okazanego zaufania powinna odpowiednio zaowocować, gdy przyjdzie co do czego… A on w międzyczasie będzie mógł się wziąć za wytropienie pozostałych.
Wstał z fotela i wypłukał filiżanki w beczułce z wodą, odstawiając je następnie na swoje miejsce. Butelkę-podarek wstawił za ladę, zostawiając ją tam na lepsze czasy. Być może jeszcze mu się do czegoś przyda… Zebrał swoje rzeczy, poprawił kaptur i ruszył do drzwi, wychodząc na zewnątrz. Zamknął sklep i skierował się w stronę Dzielnicy Świątynnej.

Strażnicy przy bramach przepuścili go bez oporów, gdy się przedstawił. Dwa pomniki rycerzy powitały go tuz po wejściu, pochylone ku drodze i przyglądające się przechodniom, jakby wyszukiwały wśród nich wszelkich niegodziwców i heretyków. Dzielnica Świątynna już na samym wstępie sprawiała monumentalne wrażenie. To miejsce należało do Inkwizytorów i Templariuszy, i wśród niżej kasty Barcelony chodziły o nim niemal mityczne pogłoski, a przynajmniej Thane odniósł takie wrażenie.
Skierował się drogą, którą szedł nie tak dawno z parą przewodników, mijając zamknięte obserwatorium Galileusza. Nie bez zaskoczenia stwierdził, że myśli o wielkim uczonym, który został pojmany, przesłania wewnętrza irytacja, zarówno na to miejsce, jak i na ciemnotę Inkwizytorską, która z pewnością była tego przyczyną. Bo czy to pierwszy raz zdarzyło się, żeby obiecujący wynalazca lub wybitny człowiek, został zabrany do lochów w celu „przesłuchania względem trwającego śledztwa”? Zgnilizna, ubrana w białe płaszcze i rycerskie zbroje, sięgała coraz dalej, zapuszczając swe korzenie na wszystkie sfery życia. A Thane właśnie wracał do jej serca.

Przy wejściu do Lochów stało dwóch Inkwizytorów, którzy wpuścili go po krótkich przepytankach i w towarzystwie innego rycerza. Tu już nie mógł wykpić się współpracą ze Świętym Oficjum i krzątać się po okolicy samodzielnie – nawet jego obowiązywały przepisy. Towarzyszący mu mężczyzna nie odzywał się przez całą drogą, prawdopodobnie zastanawiając się czego brat zakonny może szukać w takim miejscu. I słusznie. Bo brat zakonny szukał informacji.
- Potrzebuję dostępu do spisu przesłuchań – przywitał się przed starszym Inkwizytorem, który zawiadywał w tutejszym archiwum, do którego w końcu dotarł. Pomieszczenie było rozległe i przypominało nieco bibliotekę; trzy czwarte ogromnej sali znikało w mroku, pogrążone w ciemnościach spowodowanych ograniczonym oświetleniem. Ogromne szafy pełne listów i dokumentów, górowały nad wąskimi korytarzami, a każda z nich trzymała dowody zbrodni większości sądzonych przez Inkwizytorów i osadzonych w lochach, bądź skazanych. A było ich wyjątkowo dużo.
- Godność? – Starszy rycerz obrzucił go długim spojrzeniem zmęczonego wiarusa, który jednak wciąż tkwi na posterunku i nie zamierza niczego przeoczyć. Gdy Thane się przedstawił, pokiwał głową.
- Mówili, że możesz się zjawić – mruknął, odwracając się do szafy stojącej za nim i przechowującej najświeższe lub najpilniejsze sprawy. Chwilę szukał czegoś pomiędzy zwojami, by w końcu wyciągnąć zwinięty i zapieczętowany dokument. – Alberto de Castro Naves. Prawdziwy gagatek.
- Niewątpliwie. – Zakonnik nie chciał komentować opinii Inkwizytora, zanim sam się w niej nie upewni. Nie zdziwiłby się, gdyby oskarżony był Bogu ducha winną osobą, która znalazła się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. To także byłoby typowe dla tej instytucji.
Podziękował oszczędnie za pomoc i rozwinął dokument, przysiadając na pobliskiej ławie.

Imię i nazwisko: Alberto de Castro Neves, przeklęty półbies
Wiek: około 30 lat
Narodowość: prawdopodobnie Portugalczyk
Przebieg przesłuchania: Przesłuchanie prowadził brat Felix, Templariusz. Więzień był przetrzymywany i torturowany dwa tygodnie, co tego diabła nie skłoniło do wyznznia, iż w pakcie piekielnym swą duszę zaprzedał. Jak zeznał przesłuchiwany, urodził się na wybrzeżu. Syn rybaka. Troje rodzeństwa plus matka. Od młodości, jak mówił, przejawiał swoje paskudne usposobienie. W wieku 16 lat uciekł, uprzednio okradając rodzinę i mieszkańców wioski. Znalazł przytułek u jakiegoś starego rycerza, która za pomoc w prowadzeniu domu wyuczył go posługiwania się mieczem. Modlitwy które zalecał rycerz, nie pomagały. W 18 urodziny rycerza zatłukli bandyci, więzień uciekł. W lesie spotkał ducha, które w zamian za zamieszkanie w ciele więźnia, obiecał mu moc władania ogniem, prawdopodobnie heretyckie czary umysłu. Dalej więźniem opowiada o swoich zmianach i tym, jak zabijał. Przyłączył się do wędrownych bandytów zwanych "Szczurami". Zostali wybici przez portugalską armię, on uciekł paląc za sobą most. Był przez dwa lata najemnikiem z czego zrezygnował. Następnie pojmaliśmy go w Barcelonie.
Wyrok: Śmierć przez powieszenie

Podpisano: Brat Felix Gorrero



Spis przesłuchania był zadziwiająco krótki i lakoniczny, chociaż autor dokumentu i przesłuchujący, brat Felix Gorrero, niejako potwierdził oskarżenie starszego Inkwizytora. Thane przebiegał wzrokiem raz po raz po dokumencie, zapamiętując jego treść i szukając czegoś co by mu pomogło, by po ponad kwadransie zwinąć dokument i zwrócić go do archiwum. Podziękował obydwu Inkwizytorom i skierował się do wyjścia.
Niewątpliwie będzie potrzebował pomocy, dla własnego bezpieczeństwa. Szczęśliwie jednak ta już została niemal załatwiona, o ile tylko Pedro spełni się w roli złotoustego werbownika.
Skierował się w stronę bram wychodzących na tereny poza miastem od strony obozu Saladyna, zamierzając poczekać na szlachcica i – miał taką nadzieję – ich nowy nabytek.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline  
Stary 18-07-2011, 16:58   #14
 
louis's Avatar
 
Reputacja: 1 louis nie jest za bardzo znanylouis nie jest za bardzo znany
Louis & Cao Cao

Pedro zapytał pierwszego lepszego "wolnego" żołnierza - Witajcie Żołnierzu. Szukam nie jakiego... Jak mu było...Taki lepkie ręce ?
Rycerz popatrzył na Ciebie:
- A kim ty jesteś?
Członkiem europejskiej arystokracji. Dobry Panie - Dodał przyjemnie, pochylając głowę
- Zapytaj się dobry człowieku, Brata Abdula, urzęduje, o, w tamtym namiocie - wskazał dłonią największy.
- Niech Ci się wiedzie Panie ! - Pedro nie czekał długo, po prostu udał się dalej w stronę namiotu. Niemal natychmiast zajrzał do środka
- Witajcie szukam Brata Abdula. Zastałem go tutaj ?
- Proszę wejść, dobry człowieku - widziałeś starzejącego się już mężczyzną siedzącego na perskich poduchach, zapewne drogich - To ja, kto Cię sprowadza w me skromne progi Panie... Nie dosłyszałem imienia.
- Nie przedstawiłem się Panie... - dodał z poważną miną
- Jestem Pedro bracie. Poszukuje pewnego osobnika... Niestety nie jestem w stanie powiedzieć jego mienia, jednak może wiesz o kogo chodzi bracie... Lepkie ręce... - Zamyślił się
- Lepkie ręce? - powtórzył z niedowierzaniem
- Uwierz Panie, dla mnie to też kłopotliwe... Jednak jestem szlachcicem, nie uwierzysz szlachcicowi Panie ? - Przemówił z wielką powagą
- Wierzę... Co ukradł i jakiej wartości? Dopilnuję, aby Panu to wynagrodzono.
- Daruje mu wszelkie przewinienia, ale muszę z nim pomówić... To jest niezwykle ważne... - jego słowom zaczęła towarzyszyć pewna doza ciekawości
- Wysłałem go do miasta, aby zaniósł list zacnym rycerzom z Zakonu Templariuszy. Do tej pory nie wrócił, ale niebawem powinien się tu zjawić.
Po chwili milczenia dodał:
- Proszę wejść i poczekać. Mam wspaniała kawę prosto z Dalekiej Azji.
- Kawę ? Z przyjemnością... - Uśmiechnął się
- Jaka jest godność tego, jegomościa ?
- Jeżeli to ten, o które Panu chodzi, to mu mówimy na niego "Goblin", poczwary naprawdę za nim nie przepadają - zaśmiał się - Nazywa się Habibi.
- Panie, chciałbym go przyjąć do siebie na służbę. Po pierwsze, naprawiło by to kontakty między arystokracją chrześcijańską a Państwem Islamskim, na dodatek, zyskalibyście Panie, pewną pomoc od Hrabiego La Coruna... - Rozprostował ręce - Przemyślcie to Panie. W ten oto sposób, możemy wejść w coś niesamowitego...
- Pan jest rycerzem ze szlacheckimi przywilejami, dobry człowieku?
- Zgadza się. Jestem synem szlachcica, dziedzica rycerskich obyczajów z herbem własnym. A Matką moją jest Księżna Brest. Posiadam dzięki temu dwa herby rodowe.
- I chcesz naszego Habibiego przyjąć jako giermka, czy też potrzebny czy do czegoś innego? - tu popatrzył na Ciebie badawczo
- Chcę przyjąć go na służbę do Siebie. Cenie ludzi z różnymi talentami. - Spojrzał na niego szczerze
- A więc wie Pan o jego niecodziennych zdolnościach. Muszę ostrzec, chłopak mimo przymusów nie chce zostać rycerzem Saladyna, wątpię też że by się zgodził na bycie Europejskim rycerzem. Ale jego wolę, zostawię mu, czy może tak być?
- Przyszedłem Panie do Ciebie, nie po pytanie. A jeno o odpowiedź. Jeśli dasz mi odpowiedź Bracie, opowiem Ci pewną historie, oraz moje motywacje, szczegółowo i jaką role ma odegrać w nim młody Wyznawca Islamu. W końcu w naszym mieście znajduje się bardzo dużo złodziej. Ale Na nim szczególnie mi zależy, gdyż jesteście Ludem honorowym i prawym, a taki podrzutek społeczny może sprawić że jeszcze na tym zyskacie...
- A więc raz jeszcze, jakie to pytanie, na które odpowiedź chcesz szlachcicu?
- Czy wydasz mi Go Jako Mego wasala. Pytam Się Ciebie, jako osoba poważana jak i ważna, religijnie i społecznie. Proszę jeno o odpowiedź dobry Bracie.
- Jeżeli on sam się zgodzi, tak jak mówiłem, nie widzę przeciwwskazań. To dla chłopaka z pewnością wielka szansa.
- Z całym szacunkiem, ale Jako szlachcic, jestem też reprezentantem prawa. A One jest surowe. Robię też to dla tego, by go ratować... I wierze że pomożesz mi Panie. Co się zaś tyczy, jest zbyt ambitny by zawisnąć, prawda ? - tutaj uśmiechnął się przyjaźnie
- Mam wrażenie że to jego najważniejsza decyzja w życiu...
- A więc niech ją sam podejmie, już go do nas zmierza - wskazuje na sylwana stojącego we drzwiach namiotu
- Niechaj i tak będzie...
Młody Arab zerknął podejrzliwie na Europejczyka. Przez myśl mu przeszło, że to może jakaś jego ofiara z tego miasta, ale nie uczepił się tego podejrzenia na długo.
- Niech Allah będzie z wami. - ukłonił się nieznacznie.
- Witaj... - schylił głowę , po czym przyjrzał mu się chwilę.
- Tak.. To naprawdę Ciekawe, za pozwoleniem brata, wejdź musimy pilnie pomówić... A kwestia jest dość “lekka” i a zarazem bardzo niebezpieczna... Więc siadaj i słuchaj, albowiem nie mam czasu Panie. - Dodał z uśmiechem
Habibi usiadł niedaleko wejścia, ze skrzyżowanymi nogami. Czuł nieznośny ciężar mieszka ze złotem i miksturki, które ukradł.
Pedro wzrokiem przeniósł się wzrokiem na brata, po czym skrzywił usta. Ponownie skierował swe spojrzenie ku przybyłemu
- Cóż... Nie musisz nic ukrywać, kwestia nie jest dla Ciebie przyjemna... Dla mnie może troszkę lepiej, tak więc słuchaj, albowiem teraz, od tych chwil, zależy wszystko... Twoje życie, twój byt, oraz pieniądze...
- Życie mam jeszcze przed sobą, byt zapewniony, pieniądze mogę zdobyć. - odpowiedział złodziej, przyglądając się z ciekawością przybyszowi. Po chwili dodał - Ale to nie ma nic wspólnego z tym, co niedawno..popełniłem?
To był wspaniały moment, na nacisk
- Jak wspominałem, Nic nie musisz ukrywać... Wiesz jak Ciebie zwą ? Lepie ręce, a wiesz jaka kara dla obcego to jest ? Będziesz miał możliwość podziwiać panoramę Barcelony z pewnej wysokości - Mówił złośliwie
- Mogę jednak, sprawić iż wszelkie winny... zostaną Ci przebaczone, ale cóż... Kwestia jest dość sporna, nie nakazuje Ci zmienić wiary, ale... Służbę. Którą Ci nagrodzę... - Zapewnił
Habibi zesztywniał, słysząc początkowe słowa kupca trochę go przeraziły. Szybko jednak ochłonął i wysłuchał go do końca.
- Kary obowiązują tylko tych słabych, którzy dadzą się złapać. Dlaczego nagle miałbym porzucić służbę u czcigodnego Abdula i zająć pozycję służącego niewiernego?
- Ale TY już dałeś się złapać. Abdul, niema prawa Cie chronić, gdyż popełniłeś czyn karalny na przeciw Panom z Barcelony. Tak więc, teraz, skoro siedzę przed Tobą to już dowód na to że zostałeś pokonany.... Ale Pytanie, czy jesteś słaby ? Swoją siłę będziesz mógł udowodnić... Jeśli udasz się ze mną... - zapewnił zachęcająco
Wzrok Araba był zimny jak lód, gdy wpatrywał się w Pedro.
- Jeśli mi powiesz, co ukradłem i gdzie, służbę przyjmuję od razu. Oczywiście, o ile czcigodny Abdul nie ma nic przeciwko, i jeśli moje umiejętności wydadzą Ci się przydatne.
- Ooo. Nie ukrywasz więc że jesteś złodziejem... Widzisz Panie Abdul, ile to przydatnych rzeczy, jest człowiek w stanie udowodnić. Panie Złodzieju, a cóż mona kraść poza złotem ? Pierścieniami ? Jeno cenne przedmioty. W końcu wywodzi się Pan z ludu, który nie pójdzie na tandetę. A Na dodatek, jedyna dzielnica gdzie mogłeś kraść to przy bramach oraz slumsy, w porcie, ale w porcie się nie obłowiłeś, prawda ? - Dodał wyraźnie uradowny - W końcu nie wpuścili By cię do świątynnej...
Złodziej był rozbawiony wywodem kupca, ale nie dał tego po sobie poznać.
- Bycie złodziejem nie jest hańbą - hańbą jest bycie okradzionym. I mylisz się, szlachetny chrześcijanie. Nie mam przy sobie nic cennego, oprócz mieszka z moim złotem, abym mógł ulżyć swoim mniej palącym potrzebom gdy byłem w mieście. I ktoś z moimi zdolnościami potrafiłby się dostać do siedziby samej..jak nazywacie to miejsce, gdzie męczy się wyznawców waszej i naszej wiary? - uśmiechnął się złośliwie.
- Dlatego jeszcze żyjesz... Mnie nie okradłeś... - Powiedział uśmiechnięty, po czym szybko podszedł do mężczyzny. - A teraz się zastanów. Uświadom sobie, jedną ważną rzecz... Komu zaufa wojsko ? Tobie ? Arabowi, złodziejowi, niewiernemu, czy Też mi ? Szlachetnemu Panu, o wspaniałym wywodzie, oraz powiązaniach godnych największych Panów tych ziem. Uświadom też sobie, że twój Pan, będzię zmuszony Cie wydać. A Ja oferuje Ci prace... Mimo wszystko, albowiem na Tym możemy zyskać. Złoto, sławe, kobiety... Pomyśl o Tym. - Wydusił z Siebie.
Wzrok Araba nie podnosił się wyżej kolan Europejczyka. Nie chciał mu patrzeć w oczy.
- Mój Bóg jest moją opoką i mnie ochroni przed kłamliwymi niewiernymi. Szczególnie takimi, którzy chcą mnie usadzić w lochu bez dowodów, tylko z powodu słów Pana z wielkimi koneksjami. Sławy nie chcę, ludzie będą mnie rozpoznawali na kilometr i nie będę miał z czego żyć. Kobiety na Wschodzie są o wiele piękniejsze. Złoto..to jedyny powód, dla którego podążyłbym za Tobą, Panie.
Szlachcic roześmiał się głośno
- Ha, czyli obroni Cię od sznura ? Być może zapewni Ci byt lepszy po śmierci ? I na to dojdzie czas... Jednak świadomość godnego bytu podczas materialnej formy, nie jest nader interesująca ? Co się zaś tyczy prawa... Takie już niestety mamy czasy. A Dowodów znalazło by się na pęki. Jednak nie jestem Tu po to, by Ci grozić, ponieważ zależy mi na twojej pracy. Proponuję Ci układ. Na którym to zarobisz, jak i będziesz chroniony przed prawem... O ile nie zabijesz nikogo. Czyż to nie jest wygodne ? - Pedro sam zastanowił się nad tym chwilę - Każde twoje przewinienie, będzie szło na moje konto, ale pamiętaj że wówczas Ja bym miał władze na twoim żywotem... Ale nie potrzebuje martwego złodzieja.
Złodziej nareszcie uznał, że szlachcic zaczyna mówić ciekawe rzeczy.
- Po co Ci żywy złodziej? Chociaż..wasi przestępcy wykazują godny pożałowania poziom zaawansowania w swoim fachu.. - młody mężczyzna uśmiechnął się do swoich myśli. - W walce się za bardzo nie przydam, o ile będzie trzeba kogoś zabić. Musisz także wziąć pod uwagę to, że kraść będę ciągle. Opłaca się najmować..kogoś takiego? - Arab nagle przeszedł z ‘per pan’ na ‘ty’.
- Cóż, złodziej przyda się wszędzie, a mam zamiar podróżować po świecie, chodzi o jakiegoś potomka, lwiego serca, dlatego nagrodził bym Cię za trud. Jak widzisz, układ jest uczciwy, o ile o uczciwości możemy mówić. - Podrapał się po policzku - Kwestią jest jedynie fakt, że musisz wyrazić zgodę, albowiem Nie chce naciskać... CO Ty na to ?
- Dlaczego miałbym pomagać chrześcijaninowi w znalezieniu potomka przeklętego Lwie Serce? - oczy złodzieja zwęziły się niebezpiecznie, w końcu król Ryszard był częściowo odpowiedzialny za sprowadzenie na ten świat jego prześladowców - goblinów.
- I dlaczego miałbym wybrać nie ciepły, przytulny namiot bądź mój dom w dalekiej Azji, tylko ciężką podróż? - Habibi kłamał mówiąc o domu, nie miał go od dawna. A że kłamać nie umiał, nawet dziecko zorientowałoby się w tym małym fałszerstwie.
- Ponieważ ten potomek, może przyczynić się do pozbycia się tego całego gówna z naszej ziemi. Po raz pierwszy będziesz mógł spokojnie, opuścić swój “namiot” by udać się do oazy po wode, bez zmartwień że zaatakuje Cie jakieś cholerstwo ! - Powiedział stanowczo - Dlatego też, do tej misji, potrzebni są najlepsi, a to że jesteś arabem, przyniesie zaszczyt twemu ludowi, nie będziecie mieli opinii, wykorzystujących innych...
-..przestań mnie tak przekonywać, panie, mimo swojego wieku przyzwyczaiłem się do niebezpieczeństw. Wybicie tego tatałajstwa jest niemożliwe za mojego, lub Twojego, życia. Co jesteś mi w stanie zaoferować? Mówię o rzeczach materialnych, nie o chwale, którą z pewnością przyniósłbym swojemu narodowi. - Arab przeszedł do rzeczy.
- To jest tak oczywiste, jak wszystko... Złoto, złoto, złoto oraz jeszcze... Pomyślmy... Złoto ! CZy jest coś lepszego, aniżeli złoto ? Oczywiście - Złoto ! - Powiedział ironicznie
- Będziesz miał tyle złota, że nawet możnowładzy będą o twoje względy się zabijać. I to europejskie jak i arabskie złoto, chociaż każde śmierdzi tak samo... Co TY na to ?
- Jest jedna rzecz, której pragnę bardziej od złota. Spokój. Gdziekolwiek się nie udam, widzę gobliny. I muszę przed nimi uciekać. Jeśli jesteś w stanie umieścić mnie w jakimś miejscu, najlepiej oddalonym od Europy i Azji, gdzie będę bezpieczny - oddam Ci nawet swoją duszę.
- Dobrze... Opłace Ci podróż chociażby w szczeliny piekieł, albo na tereny najdalej położone w całym znanym nam świecie. Ale musimy wykonać te misje, Nie jesteśmy poprawnymi ludźmi, Tobie i mnie, chodzi o Pieniądze. TY je kradniesz, JA zdobywam handlem, ale nie różnimy się tak bardzo. Musisz wreszcie zdecydować co chcesz zrobić ze swoim życiem.
- W życiu nie trzeba decydować. Tak mi mówi młodość. Jeśli przeżyję i pomogę, pomożesz mi się dostać tam, gdzie nigdy nie było goblinów. Jak dasz mi słowo - złodziej zawahał się - i trochę złota, uznaj mnie za Twojego sługę. Ale jakąś wolność muszę mieć, dzień bez kradzieży jest dniem straconym.
- Mogę zaoferować Ci mój pierścień, jako twój status względem mnie. Jest troche warty, a da Tobie On gwarancje i status... Co Ty na to ?
- Allah wybaczy mi noszenie pierścienia niewiernego.
- Tak więc, oto zostajesz moim Wasalem, będziesz walczył z mymi wrogami, będziesz bronił bliskie mi osoby, będziesz wielbił to Co I Ja wielbię... czyli obaj wiemy co. I reszte z wiarą damy sobie spokój... Przysięgasz ?
- Przysięgam na moje lepkie ręce, na moją matkę, na mojego dziadka, na cokolwiek co dla mnie coś znaczy. - odpowiedział powoli Arab.
- Tak oto jesteś teraz członkiem mojego rodu... I odwiedze Cię jeszcze, jak czegoś potrzebujesz... Mój sklep znajduje się niedaleko bramy, jest duży ze wszystkim czego dusza zapragnie... Zapraszam Jak czegoś potrzeba... Ale niema NIC za darmo, rozumie się ?
- Wszystko ma jakąś cenę. - padła lakoniczna odpowiedź. - Chociaż, zdrowy rozsądek radzi, abyś spisał swoje rzeczy..kilka z nich może niedługo zabraknąć. - usta Araba wykrzywiły się w dziwnym uśmiechu. Złodziej dodał też po arabsku “Spróbuj mnie oszukać, giaurze, a poświęcę resztę życia żeby rozkraść Twoje dobra i wymordować Twoją rodzinę..”
Pedro po prostu ruszył w stronę wyjścia, podnosząc jedynie dłoń w geście pożegnania.
- Pamiętaj, jeśli coś zniknie, będzie miało to swoją cene... - uśmiechnął się po cichu, po czym opuścił namiot arabów
Habibi wsunął otrzymany pierścień na najmniejszy palec lewej ręki i pogrążył się w medytacji. Rozmowa zmęczyła go, był niemal pewny że wyląduje w lochach tego miasta i szybko nie wyjdzie. Ale Allah najwidoczniej chciał inaczej..
 
louis jest offline  
Stary 19-07-2011, 20:59   #15
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Antonio Malvarez
Sam nie wiedziałeś dlaczego, miałaś dziwne przeczucie, że niebawem się coś stanie. Za dużo tego dobrego, jak na twój gust. Jak byłeś strażnikiem miejskim, zawsze po jakimś udanym dniu, przychodziły dni nieudane. Teraz, z medalionami czułeś się dziwnie lepiej, ale nic co piękne, nie trwa przecież wiecznie, jak zasłyszałeś u pewnego barda który zawitał do Gildii Najemników.
Nie inaczej było i tym razem.
Usłyszałeś huk, tak jakby spod ziemi. Następnie ziemia się zatrzęsła, a nieopodal zobaczyłeś tuman kurzu i pyłu. Ruszyłeś tam, choć miałeś podejrzenia że to z nory Łowców Niewolników. Z Gildią Najemniczą nie łączyło ich praktycznie nic, prócz nie oficjalnej umowy o nieatakowaniu siebie nawzajem. Głównie to Łowcy Niewolników o nią zabiegali.
Na miejscu zobaczyłeś opartą o skałę dziewczynę. Byłe lekko ranna, twarz miała poharataną odłamkami skalnymi. Wyglądało młodo. Za nią leżały dwa trupy i coś w rodzaju portalu, za którymi ciągnęły się kamienne schody w dół. Teraz, w połowie zawalone. To właśnie z stamtąd ciągnęła się smuga pyłu.

Nina i Alberto de Castro Neves
Nina zapach swego stada wyczuwała naprawdę słabo, lecz pamiętała znajome ścieżki. Trakt do samej Barcelony był ubity i bardzo wyraźny, nawet od tej strony miasta.
Za to Alberto szybko poznał znajome tereny swojej byłej bandy, teraz gryzącej ziemię. Choć nie cała, została jeszcze. Z tego co widziałeś, dziewczyna kierowała się w kierunku miasta, w którym jeszcze nie tak dawno, o mało nie wpadłeś w ramiona śmierci. A im bliżej miasta, tym szlaki były bardziej zaludnione i więcej na niej było straży. Twarz miałeś skrytą pod kapturem, więc nie robili Ci problemów. Za to Nina, w swoim fikuśnym ubraniu i sierścią, szybko stała się celem jakiś wymoczków, w dodatku straż nic z tym nie zrobiła.
Łachmaniarzy było pięciu. Za dużo, żebyś mogła wszystkich pokonać swoimi sztuczkami, do tego bacznie obserwowała się straż. Normalnie by jej tu nie było, nie na tym trakcie, gdyby nie dzień handlowy i dni patrona kaplicy, stojącej w Barcelonie.
- Patrzcie na tą owłosioną sukę! – zakrzyknął jeden – Sprawdzimy jaki ma kolor krwi?
Zarechotał złowieszczo. W ich rękach błysnęły sztylety, w ręku jednego nawet znalazła się ciężka buława.
- Oddawaj złoto, wilcza suko! – wrzasnął jeden.
W ich zachowaniu, zobaczyłaś znajome cechy. Cechy wilków. Wilki też tak okrążały ofiarę, też wybierały najsłabszą zwierzynę. Tylko że ty nie byłaś z pozoru tak słaba, jak oni myśleli.
Zza twoich pleców, wszystko obserwował Alberto, z twarzą skrytą pod kapturem.

Habibi "Goblin"
Zostałeś sam na sam z własnymi myślami i tajemniczym obliczem Abdula. Milczeliście obaj długo, w końcu starzec przerwał ciszę.
- Czy jesteś, że chcesz takiego życia? Ten Sylwan, choć jest szlachcicem, nie jest w stanie zagrozić tobie, kiedy jesteś pod skrzydłami Saladyna. Mimo wszystko, chciałbym Ci dać to – Abdul podszedł do drewnianej skrzyni, zamkniętej na wielką, zdobioną kłódkę, do której klucz dyskretnie wysunął mu się z rękawa – Jest to coś, co miałem oddać pierwszemu, godnemu moim zdaniem człowiekowi. I choć przez lata czekałem na godnego człowieka z kręgu rycerzy Saladyna. Widać los chce inaczej. Trzymaj – prawie na siłę wcisnął Ci do ręki średniej wielkości zawiniątko.
Pośpiesznie je odwinąłeś, twoim oczom ukazała się niewielka siekierka. Zdobiony w przedziwne wzory i Arabskie inskrypcje, trzonek napawał twoje oczy niezwykłym pięknem. Tylko ostrze było surowe, lecz w swojej surowości przedstawiało coś niezwykłego.
- To pomoże Ci zachować twoje umiejętności, nawet w najtrudniejszych sytuacjach. A teraz idź, przygotuj się do drogi.
Nie wiedziałeś jakimi intencjami kierował się Abdul, ale siekierka była nadzwyczaj ładna i zapewne droga. Ucieszyłeś się tym, że Abdul nie ma nic przeciwko opuszczeniu Zakonu.

Brat Thane Blythe i Pedro A. A. la Fredle de Patrin
Wracając z obozu rycerzy Saladyna, byłeś pełny nadziej iż młodzian, którym okazały się “lepkie ręce”, zawita do twojego sklepu. Opuszczając ten pełen Arabskich zwyczajów zakątek, podziwiałeś na odchodne dwóch ćwiczących walkę rycerzy, a żeby było ciekawiej, walczyli na poważnie. To jeden z wielu powodów, dla którego nie wpuszczano obozowiczów do miasta. Walka była surowo zakazana.
Kiedy krew zaczęła zalewać ten wyglądającego na młodszego, walkę przerwał siwy już brodacz. Podszedł do ciężej rannego i wypowiedział jakąś formułkę i wykonał tajemniczy gest dłońmi nad ranami. Te w magiczny sposób zasklepiły się. Może był to straszny zwyczaj i naprawdę surowy trening, na pewno był bardzo skuteczny.
Brat Thane stojący przed bramą i wyczekujący swojego towarzysza wraz z nowym nabytkiem tej szalonej misji, zainteresował się siedzącym pod drzewem półbiesem z odciętym palcem i rozbitym na miazgę nosem. Można powiedzieć że leżał już tam jakiś czas, ale straże nie wpuszczały podejrzanych ludzi w mury miejskie, zwłaszcza kiedy w praktycznym centrum miasta, jakim był cmentarz, działy się tak nieprawdopodobne rzeczy.
Coś tchnęło zakonnika, aby podejść do podpierającego drzewo nieszczęśnika. Nawet nie starał ukryć swojego rozwidlonego języka, którym został namaszczony. Kiedy zobaczy przed sobą postać w habicie, wychrypiał tylko jedno słowo. „Pomocy…”.
W tym samym czasie, pojawił się kupiec z garściami informacji wiadomościami.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 22-07-2011, 22:11   #16
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Delta & Cao Cao & MG

Przyklęknął przy rannym półbiesie, oglądając jego rany. Mężczyzna mamrotał i przeklinał na przemian, a krwawe ślady były na tyle świeże, by mógł domyślić się, że zostały zadane nie dalej niż dzień temu. Thane z miejsca ocenił, że nos nieszczęśnika, wykrzywiony i z trudem widoczny pod zakrzepłą krwią, jest złamany, a palec został zbyt gładko oddzielony od ciała, by uznać to za dzieło jakiegoś zwierzęcia. Także i skóra dookoła płatków nosa i na jego garbie była lekko nadszarpnięta, jakby przedmiot zadający cios miał chropowatą powierzchnię, lub nieregularne zadziory. Z pewnością nie była to robota zwykłej, nagiej pięści, bo ta by jedynie pozostawiła złamania. Odpadał również młot, bo zniszczeniu uległoby coś więcej niż miękka, nosowa chrząstka. Najbliższym trafem była żelazna rękawica, typowa dla rycerzy, co by z kolei sugerowało zatarg pólbiesa z prawem…
Co za zaskoczenie.
- Zaraz ci pomogę – powiedział cicho zakonnik, chociaż nie był pewien czy mężczyzna go usłyszał. Żeby zrobić cokolwiek, Thane musiałby przenieść go do swojej zielarni, ale z tym mógłby mieć problem, gdyby zainteresowali się nimi strażnicy. Prowizoryczne opatrunki musiały wystarczyć, ale po nie i tak musiał wrócić do swojego domostwa.

Podniósł się na nogi i otrzepał szatę na wysokości kolan, odwracając się w stronę Pedra, który właśnie wyszedł z bramy obozu Zakonu Saladyna. Sam.
- Myliłem się co do złodzieja? – zapytał ponuro w ramach powitania. Nie lubił być w błędzie. Nie zdarzało mu się to często.
- Myliłeś ? Co masz na myśli ? Jak to wygląda z twojej perspektywy ? - zapytał zaciekawiony Pedro, zaraz jednak kontynuował: - Sądzę że nie jest wcale tak głupi... Dlatego będę potrzebował twojej pomocy...
- Wracasz sam. Myślałem, że pomyliłem się i go nie zastałeś w obozie – wyjaśnił Thane, wzruszając ramionami. – Co to za pomoc?
- Będę potrzebował trochę roślin trujących... Rozumiesz prawda ? Dla własnego bezpieczeństwa. Na dodatek, przydałby się ktoś kto ochraniać będzie mój sklep. Sądzę że nie potrzebnie ładowaliśmy się w takie ryzyko Panie – Mężczyzna podrapał się po policzku. - Wiem, że to dość “nieludzkie” Jednak nie mam innego wyjścia...
- Trujących roślin? Dla własnego bezpieczeństwa? – Zakonnik uniósł brwi, przyglądając się szlachcicowi. – Nie, obawiam się, że nie rozumiem. Ani jakie grozi nam niebezpieczeństwo, które mogłoby zażegnać jakakolwiek trucizna.
- Ta osoba... Jest po prostu, bardzo podejrzana, chcę mieć jakiegoś asa w rękawie, nim On wbije mi sztylet w plecy...Pedro spojrzał w oczy mężczyźnie. - Tak więc, jak już wspominałem, wymusiłem na nim “chęć” podróży, jednak drogo mnie to kosztuje.
Thane milczał przez chwilę, po czym pokręcił głową.
- Nie posiadam na składzie żadnych trujących roślin. Poza tym jeżeli jest tą osobą o której mówiła mi wieszczka, to nic ci nie grozi z jego strony. Miej trochę wiary w ludzi – odparł w końcu, uśmiechając się bez wesołości. Było to kłamstwo, chociaż nie bezpośrednie: wiele roślin z jego asortymentu mogło służyć jako trucizna, chociaż żadna z nich nie była zakazana prawem. – I zaufania, bo to nie wszystko. Jest nam potrzebna jego pomoc, dlatego też sam tu przyszedłem. Liczyłem na to, że przyprowadzisz go ze sobą.
- Ale zastrzegam, że jeśli zginie jedna rzecz z mojego sklepu, wydam go straży, niech go wieszają, tną czy inne cholerstwo ! - powiedział zdenerwowany Pedro. - Ja Cie rozumiem, jednak spójrz na to z mojej perspektywy, z perspektywy kupca, który musi bratać się ze złodziejem. Nie jest to coś, czego pragnąłem, dlatego będę musiał zdobyć jakiś hak.
- Nie wpuszczaj go więc do środka – odparł Thane, wzruszając ramionami. – Nie sądzę, żeby otruty na wiele nam się przydał. Rozumiem twoją troskę o swój dobytek, ale jego śmierć niczego nie zmieni. Szczególnie, że prawdopodobnie nie zabawimy długo w Barcelonie. Nasz nowy towarzysz musi nam załatwić towarzystwo kilku rycerzy Saladyna, bo udajemy się poza miasto, a to niebezpieczne tereny. I z dala od twojego sklepu – dodał cierpliwie.
- Ale to wyrzutek, żyjący gdzieś na granicy, wszelkich norm, czy praw bądź bezpieczeństwa rozsądku, czy cholera wie czym ! Ehh... Szlag by go, te misje... Przepraszam Cie Panie. Jednak widzę że tracę grunt, poprawność myślenia Pedro złapał za ramie rozmówcę, po czym szybko powiedział:
- Panie, sądzę byś mu nie ufał, jednak pozwole mu podróżować, aczkolwiek, będę obserwował, będę przyglądał się, a jeśli zrobi coś podejrzanego, wówczas go osądzimy... Wyznawca Allaha... beh...
- Ale wyrzutek wciąż należący do zakonu Saladyna – uciął Thane. – A oni poważnie traktują swoją wspólnotę. Jestem pewien, że nie odmówią nam towarzystwa dwóch swoich mieczy.
Na gorliwą reakcję mężczyzny, pokiwał głową.
- Nie zamierzam mu ufać, wierzę twojej opinii. I będę czuł się bezpieczniej wiedząc, że go obserwujesz z uwagą – odparł, powstrzymując się od zbędnych komentarzy. – Na jakich zasadach go przekonałeś, żeby nam towarzyszył? Chcę wiedzieć na czym stoimy i co wie.
- Ha, pieniądze, oraz zapewnienie mu wyjazdu, na jakieś dalekie kraje. To nie jest normalne, ale wyraziłem na to zgodę. Wówczas wziąłem go za wasala, więc jego życie, prawnie należy do mnie. Mężczyzna spojrzał w niebo. Po czym dokończył:
- Być może dostaniemy ochronę, ale równie dobrze moglibyśmy poprosić kogoś z Barcelony. Chcesz podróżować z obywatelami, obcej dla nas ziemi ?
- Owszem. Będziemy podróżować przez tereny zamieszkane przez bandytów, poszukując jednego z nich, który także może być Wybrańcem. A ostatnie czego chcę to żeby któryś z Inkwizytorów nadgorliwie ściął mu głowę i pozbawił nas szans na odnalezienie Potomka. I na twoje podróże oraz sławę – odparł Thane bez mrugnięcia powieką. – Rycerze z Zakonu Saladyna nie mają żadnego interesu w łapaniu naszych banitów. Dlatego potrzebujemy ich pomocy.
- Z Pana to mądry człowiek... Jednak, sądzę że dużo lepiej by Pan wyszedł, po prostu sprzedając ten pierścień i odchodząc w siną dal. - Uśmiechnął się przyjaźnie. - Sam myślałem by pozostać na stałe w Barcelonie, ale jak mówiłem. Nie mogę, muszę po prostu zarobić, ale niech Mi Pan powie, co Pana do tego motywuje, dlaczego aż tak Panu na Tym zależy ?
Thane nie odpowiadał przez chwilę, zastanawiając się nad słowami szlachcica. Prawda siedziała dużo głębiej niż potrafiłby to wyjaśnić, wątpił zresztą, żeby handlarz zrozumiał jego pobudki. Wątpił, żeby ktokolwiek je zrozumiał, bez poddawania w wątpliwości jego metod.
Ostatecznie wzruszył ramionami i uśmiechnął się smutno.
- Obowiązek, jak sądzę – odparł w końcu. Było to najbliżej prawdy. – Rzadka wada w dzisiejszym świecie – dodał, machnąwszy ręką i wracając do tematu.
- Mogę liczyć na ciebie, że przekonasz naszego złodzieja – jak mu na imię swoją drogą? – żeby przekonał kilku rycerzy do pomocy nam? Spotkalibyśmy się wszyscy przy bramie wyjazdowej wychodzącej na okoliczne lasy. Ja zaopatrzę nas w prowiant i niezbędne rzeczy.
- Gdyby PAN tego nie mówił, to nigdy bym nie uwierzył. Ale niechaj tak będzie, sądzę że to winna być kwestia indywidualna, ale skoro mamy być towarzyszami podróży ? Pedro uśmiechnął się krzywo.
- Będę musiał wziąć jakiś alkohol, żeby uprzyjemnić nam podróż, co jak co, ale tego nie możesz odmówić, prawda ? Wezmę, też trochę tytoniu, owoców... Cóż, tak trzeba żyć...
Zakonnik odwzajemnił krótko uśmiech, kiwając głową.
- Do zobaczenia więc przy bramie wyjazdowej – odparł jedynie, odwracając się i ruszając z powrotem do miasta.


***


Po zaopatrzeniu się w niezbędne zioła, bandaże, gazę i buteleczkę z wódką – stosowaną wyłącznie w celach leczniczych – wrócił z powrotem przed bramę, tam gdzie rozstał się z Pedrem i gdzie widział rannego półbiesa; ranny mężczyzna wyglądał jakby miał zamiar ruszać się gdziekolwiek w najbliższym czasie.
Thane przyklęknął przy nim i sprawdził stan jego przytomności, podnosząc mu głowę i spoglądając po oczach.
- Wiesz jak się nazywasz i gdzie się znajdujesz? – zapytał kontrolnie. – Jestem medykiem. Zamierzam ci pomóc.
- Jestem Marcus... – wychrypiał półbies. - Jestem przed bramą przeklętej Barcelony.
- Zgadza się. – Świadomość oznaczała, że z mężczyzną nie jest tak źle. – Opatrzę cię, ale musisz się nie ruszać. Nawet jak będzie bolało. A będzie – ostrzegł go Thane, odkręcając buteleczkę i polewając alkoholem gazę. Ostry zapach poniósł się w powietrzu. – W międzyczasie możesz mi powiedzieć co się stało. Pozwoli ci się to skupić na czymś innym niż na bólu.
- Ja i mój brat zostaliśmy zaatakowani na farmie przez najemników... - wrzasnął kiedy zakonnik przyłożył mu materiał do rany. - Ale to nasza wina, tylko nasza...
- Opowiedz mi o tym. – Thane przemył uciętą końcówkę palca mężczyzny, po czym sięgnął po bandaż. Jego pacjent miał chwilę wytchnienia, gdy nakładał na biały materiał zioła i maście, by po chwili obwiązać nim odpiłowany, krwawiący na nowo kikut.
- Nie mogę... Nie chcę... Wstydzę się tego.
- Pokuta i zbawienie rodzi się poprzez skruchę. Jestem zakonnikiem, mógłbym udzielić ci rozgrzeszenia – odparł mężczyzna, zaplątując ostrożnie bandaż. Gdy skończył, sięgnął po nową gazę, zamierzając przemyć i nastawić nos rannego.
- Czy można rozgrzeszyć złodzieja i mordercę? - zapytał mężczyzna ze skruchą w głosie.
- Można każdego. Nauki Kościoła głoszą, że każdy może dostąpić drugiej szansy, jeżeli tylko żałuje. A ty żałujesz z pewnością.
- Okradałem farmę, daleko za Barceloną wraz z bratem, lecz farmer wynajął najemników z gildii i nas załatwili, lecz nie tanim kosztem. Żałuję jedynie mojego palca - uniósł w górę zabandażowany kikut.
- A co się stało z Twoim bratem?Thane ostrożnie przemył rozbity nos mężczyzny, po czym zdecydowanym gestem nastawił go na swoje miejsce. Dopiero wtedy sięgnął po bandaże. – Przez pewien czas będziesz musiał oddychać ustami, obawiam się. I nie atakować żadnych najemników.
- Walczył dzielnie, ale najemnik... Z takim wielkim, zdobionym toporem go załatwił. Mnie złapał żywcem i odciął palec i puścił... - Przy nastawianiu nosa, nie zapisnął nawet słowem - Wtedy przyszedłem tu, ale zapomniałem że to miasto jest pod władzą Inkwizycji. Cholernych ślepców.
Thane zabandażował ranę w milczeniu; niemal się nie zdziwił, słysząc wyjaśnienie rannego.
- Najemnik z toporem, oczywiście… – mruknął do siebie, jakby właśnie wszystko się wyjaśniło. Przeznaczenie rzeczywiście zawsze znajdzie drogę.
Zawiązał bandaż i zakorkował butelkę, chowając swoje przybory.
Gdzie to dokładnie było? Ta farma?
- Nie szukaj go Bracie. - Półbies spostrzegł coś pod kapturem zakonnika, ale ten nie zareagował. - To bestia prawdziwa! Cholerny demon w ludzkiej skórze! - mówiąc to, wyglądał na spanikowanego. - On zabił mi brata!
- I niech twój brat spoczywa w spokoju – odpowiedział spokojnie Thane, przyglądając się leżącemu. – Wybieram się na farmy, chociaż w innej sprawie. Chciałbym wiedzieć gdzie mogę się na niego natknąć, by omijać tamto miejsce. Albo osobę, jeżeli mi opiszesz jak wyglądał. Twój brat został pochowany?
- To ostatnia farma, daleko za Barceloną. Nawet daleko od tej przeklętej Gildii Najemniczej. Musiał byś iść cały czas Leśnym Traktem na północ i na rozgałęzieniu skręcić na wschód. Ta farma znajduje się jakieś dwie godziny marszu po prawo, na skraju lasu... A mój brat... Nie wiem, nie wiem co się z nim stało...
- Jeżeli kiedykolwiek moje kroki zawędrują w tamte strony, upewnię się że dostał należyty pochówek. Spróbuję przekonać też jakiegoś rycerza, żeby się tam udał. Każda dusza zasługuje na spokojny spoczynek – odparł zakonnik, podnosząc się z klęczek i spoglądając na półbiesa z góry. – Nic więcej nie mogę ci pomóc. Pilnuj, żeby rany się nie zabrudziły, a powinieneś szybko wrócić z nimi do zdrowia.
Odwrócił się i już miał odejść, ale coś jeszcze go tknęło i zmusiło go do ponownego spojrzenia na rannego.
- Byłeś bandytą… Znajoma jest ci może osoba imieniem Alberto de Castro Neves? Albo grupa zwana Szczurami?
- Szczury... To Portugalczycy, daleko stąd do Portugalii. Bardziej bym się bał naszych rodzimych band.
- Być może jednak bandycki światek jest mniejszy niż mógłbym sądzić. Gdybyś kiedykolwiek natknął się na kogoś kto się tak nazywa, niech spróbuje się ze mną skontaktować. Prowadzę sklep zielarski w mieście – odparł Thane. Ostatecznie nie miał nic do stracenia. – Niech niesienie tej informacji i twoja skrucha będą twym rozgrzeszeniem – dodał, czyniąc jeszcze nad leżącym znak krzyża i odwracając się w stronę bram.
- Dziękuję, Ojcze – półbies wstał i skłonił się nisko. - Dziękuję po stokroć.
Thane był już jednak myślami gdzie indziej, zastanawiając się nad tym co usłyszał. Jeżeli przeznaczenie rzeczywiście chciało by Wybrańcy byli razem, z pewnością trop był warty zbadania. Nie miał wątpliwości czy wybór będzie dobry czy nie – ostatecznie to on go dokonywał - ale „najemnik z toporem” pasował do przepowiedni bardziej niż ktokolwiek inny.
Pogrążony we własnych rozważaniach ruszył z powrotem do swojego sklepu, zamierzając spakować się na małą podróż: zaopatrzyć się w świeże medykamenty; sakiewki, które dostał od Inkwizytora, a które upchnął na samo dno plecaka, świadom zdolności Araba; oraz prowiant dla kilku osób, który zakupił na targu. Dopiero wtedy mógł udać się na umówione miejsce spotkania: bramę wyjazdową.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline  
Stary 23-07-2011, 21:06   #17
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Zawarczała. Cicho, ostrzegawczo, jak wilk. Jej dłonie spoczęły na buławie jaką miała przy swoim pasie. Natomiast druga ręka spoczęła na jeden z fiolek, zawierającej miksturę przyśpieszenia. I tak była szybka, ale z tym wzmocnieniem nikt by jej nie dogonił. Parszywi ludzie. I parszywa “straż”. Ludzie, żałosny, marny i podrzędny gatunek, nieustannie dążący do bratobójczych walk, wyniszczania miejsca swojego życia i niepowstrzymanej ekspansji, by zasiać swą plagę na terenach, których jeszcze nie skazili swoimi parszywymi bytami.

-Zapraszam.-

Gardłowy warkot, zmrużone oczy. Ręka na buławie, pewny chwyt świadczący, że pierwszy kto podejdzie straci głowę. Dosłownie.

Pierwszy zaszarżował z mieczem, niewysoki chłoptaś z ognisto czerwonymi włosami. Jego budowa ciała była dość solida, na pewno nie był człowiekiem, ale to mało ważne było. Był rasistą, podkomendnym ludzi.

-Błogosławione ramię.-

I zamach buławą, odrywający nos praktycznie w całości od twarzy tego śmiecia. Tego... kurwiego syna i ludzkiego pomiota.

Przeciwnik padł, dwóch strażników wystartowało w kierunku Niny. Lecz w zbrojach i z długimi halabardami, byli bardzo powalni. W tym czasie ruszył jeszcze jeden pachołek.

Parszywi ludzie. Oni by ją najpewniej zgwałcili, okradli i zabili, a straż by palcem nie kiwnęła. W tym momencie zastanawiała się gdzie było jej stado, skoro ono "patrolowało" całą tą okolicę, tak jak większość lasów w bliższych i dalszych okolicach Barcelony. Pieprzeni ludzie. Niech zginą, niczego więcej nie pragnęła. Teraz po prostu odskoczyła w bok. Nie była silna. Ale była szybka i zwinna. Dlatego po prostu odbiła w bok i pobiegła w stronę lasów. Głupi ludzie, niech zaraza pochłonie całą ich cywilizację, a ciała obrócą się w miał.

Ludzie puścili się za tobą w lasy, za nimi straż. Nie byli wcale powolni, lecz wolniejsi od Ciebie. Wszyscy przypatrywali się temu przedstawieniu.

-Dom jest nasz i lasy też są nasze.-

Bez problemów przeskoczyła zwalony pień drzewa. Kierowała się w stronę wody, z dwóch powodów. By zgubić pościg oraz by wskoczyć do niej. To był na pewno dobry pomysł. W dzisiejszych czasach nie każdy potrafił pływać, co najwyżej tonąć, a strażnicy w swoich ubraniach z metalu i z broniami raczej nie unosili się na wodzie. A ona pływała dobrze, nie była skrępowana w ruchach, a nawet zimna woda nie robiła jej różnicy bo miała na nogach, rękach i plecach futro, dodatkowo okryte w znacznej części dobrze przylegającym materiałem.

Do brzegu pierwsi dobiegli ludzie, przeklinając i tupiąc. Potem dobiegli strażnicy i ku twojemu zdziwieniu, rasistom zostały wymierzone bolesne ciosy pałką.


Ty sama, oprócz zapachów stada, wyczuwałaś mezalians innych zapaszków niesionych wiatrów z traktu. W końcu to był trakt handlowy, a dzisiaj było ludzkie święto, odpust Św. Bartłomieja

Skoro ludzie nie mogli jej dopaść, postanowili wyżyć się na sobie. Typowe dla tak wyjątkowo głupiego gatunku. Nie wiedziała jak do licha ludzie mogli ją wyprzedzić, skoro byli od niej wolniejsi. To po prostu przeczyło jakimkolwiek prawom natury. Wolniejszy ptak nie ucieknie szybszemu, nie dogoni czy przegoni szybszego. Zwłaszcza w naturalnym środowisku tego szybszego. A teraz pozostawało jedynie nie wychodzić na trakty, trzymać się z dala od nich i iść lasami, do swojego stada. Drogę znała, żyła tu przecież wiele lat. I wiele lat obserwowała ekspansję tego głupiego ludzkiego gatunku.


Nina wyszła z wody, las był dziwny. Biegłaś z nim do swoich wilków, do siebie. Do swojego domu.

I w końcu byłaś na swoim terenie.

Jakie było twoje zdziwienie, kiedy w jaskiniach nie było ani żywego-wilka, było pusto. Z ich prymitywnego języka i ich pisma, to jest śladów usypanych w różnej wielkości gałązki, wyczytałaś jedno.

Poszli Cię szukać.

Tym bardziej, było to dziwne. Nina nie czuła się dobrze, samotnie w jaskini. Bez swoich współplemieńców. Pusta, chłodna jaskinia z licznymi skarbami. Chyba musiało im bardzo na tobie zależeć.

I teraz to ona ruszyła za stadem, wpierw maskując wejścia do nor za pomocą gałęzi i liści. A tych nie brakowało w lesie. Teraz kierowała się ku polanie, na której to właśnie ją porwano i zginęło młode.


Zapach urwał się przy wejściu do tych lochów Łowców Niewolników. A sam zapach zmienił się. Różne zioła, które nie rosły w tutejszej okolicy. I jakaś taka ciemność. Niezbyt przyjemne uczucie, zwłaszcza dla osoby, która nie była do niej przyzwyczajona, jak na przykład ludzie. Oni mieli ten mrok w sobie więc go po prostu nie odczuwali. Podła rasa podłych kreatur. I tak źle czuła się z tym, że miała twarz, nie pysk.

Wróciła do głównego legowiska jej sfory. Ponad 60 wilków, wszystkie ruszyły jej szukać i od tak zniknęły? To było po prostu wbrew naturze.
 
Kizuna jest offline  
Stary 24-07-2011, 13:16   #18
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Antonio idąc lasem do swojej ukochanej gildii usłyszał gdzieś w głębi drzew huk. Było to dziwne bo nikomu chyba nie zachciało się robić eksperymentów w środku lasu. Poszedł sprawdzić co to. Tego się kompletnie nie spodziewał, tam na górze chyba go lubią bo znalazł młodą, piękną i potrzebującą pomocy dziewczynę. Antonio dla niepoznaki udawał opanowanego, choć w środku obudziły się typowe dla samców bodźce.
- Ej damulko, przypuszczam, że coś się stało i było to niekoniecznie miłe - zagadał - Trzeba ci jakoś pomóc czy coś?
Była w kiepskim stanie, na twarzy miała rany jakby po ostrych kamieniach, zakurzona, ale jakby na to nie patrzeć to jest piękna. Wygląda na to, że nie ma siły, aby móc normalnie ustać na nogach.
- Pomocy, sir...
"Sir? Wzięła mnie za szlachcica?"
Antonio wziął drobną dziewczynę na ręce i zaniósł jak najszybciej na pobliską farmę gdzie było paru jego kolegów i lekarz, Emanuel. Był miejskim medykiem lecz został wynajęty przez Lee i nigdy już nie wrócił do domu. Miał ponad czterdzieści wiosen, siwy, lekko wyłysiały, garbaty, na drobnym nosie miał małe okulary.
- Zobaczmy... - złapał się za brodę i specjalistycznymi napojami i przyrządami, zaczął oczyszczać rany.
Kiedy Zabieg trwał Antonio ustawił dwóch szeregowych najemników na obrzeżach lasu w miejscu z którego wyszedł.

- Wody! Proszę, wody! - wychrypiała dziewczyna jakieś dziesięć minut później, kiedy odszedł od niej Emanuel.
- Proszę, pij ile chcesz - Antonio podał jej bukłak.
Dziewczyna poczęła zachłannie pić, aż się zakrztusiła. Usiadła, Antonio zaś uspokoił ją i poklepał delikatnie po plecach.
- Dziękuje - dziewczyna powiedziała i oparła się o jego ramię.
- Może powiesz jak cię zwą i skąd na Bogów żeś się tu wzięła? - spytał
- Jestem Monica, zaatakowali mnie zbójnicy. Potem uciekłam, nie wiem co było potem - w jej oku pojawiła się łza.
- Trzeba ci jakoś pomóc, zaprowadzić czy coś? - zaczął podejrzewać, że ta dziewczyna ma jakiś interes bo rzadko która dama tak się przykleja do obcego mężczyzny, w dodatku najemnika.
- Nie, szlachetny rycerzu... Nie mam domu... - to już zaszło za daleko.
- Ja nie jestem rycerzem, jestem najemnikiem. A masz gdzie przenocować i wypocząć? Jakiś pokój w karczmie, namiot?
- Ukradli mi wszystko, mogę zostać z tobą?
- A potrafisz walczyć?
Kiwnęła skromnie głową.
- A masz jeszcze inne przydatne umiejętności?
Wzruszyła ramionami. Dziewczyna nie była brzydka, wręcz bardzo pociągająca. Patrzyła na Antonio subtelnie, a on jak każdy samiec wrażliwy jest na takie gierki. Zakrył twarz dłońmi i powiedział: - Niech ci będzie, ale jak będziesz zrzucać mi na głowę niebezpieczeństwa to się pożegnamy - i na koniec zaśmiał się.
Dziewczyna uśmiechnęła się skromnie.
- Nie będziesz mieć nic przeciwko jak zaprowadzę cię w miejsce pełne przepoconych i bardzo chętnych na młode damy kmiotów?
Dziewczyna zniesmaczyła się, ale pokiwała przecząco głową.
- Nic nie poradzę na ten moment to mój jedyny dom, ale większość z nich to prawie moi bracia więc nie powinni robić zbereźnych uwag na twój temat.
- Dziękuję - wyszeptała
- Mi nie dziękuj tylko naszemu dowódcy, jakby nie on to w gildii byłby istny burdel.
- Sami mężczyźni i robiliby burdel? - uśmiechnęła się nieszkodliwie
- No... W pewnym sensie... Mam nadzieję... - trochę się zmieszał i postanowił zakończyć dyskusję - No ale czas nagli to trzeba się zbierać, dasz radę iść?
- Oczywiście, woda postawiła mnie na nogi i ten znachor. Dziękuję panu - i zrobiła mały, damski ukłonik.
Emanuel odwzajemnił go.
Tak więc Antonio podniósł rękę w geście pożegnania, podziękował lekarzowi i życzył miłego dnia swoim kolegom. Puścił przodem Monicę bo wolał mieć ją przed sobą niż za sobą. Ot tak ze względów estetycznych i bezpieczeństwa. Przez jakiś czas szli w milczeniu, Antonio starał się skupić na stawianiu kroków, ale tył dziewczyny był tak samo oddziałujący na niego jak reszta jej ciała. W głowie sformowały mu się pytania do towarzyszki podróży, które zadał:
- To... Czym się zajmujesz tak na co dzień?
Dziewczyna zmieszała się:
- Jestem myśliwym - "Taka ładna osóbka marnuje się w lasach? Dziwne, że nie zgarnął jej żaden sutener..."
- A na co polujesz? Jeśli powiesz, że na niedźwiedzie to mnie zawstydzisz.

- Na króliki i sarny, na normalne zwierzęta. Dobrze strzelam z łuku.
- Zapewne nie masz tu w okolicy, ani w mieście rodziny, ani nikogo bliskiego?
- Nie mam... Uciekłam z domu dawno temu.
- Ehh... Ajajaj, ja się nie przedstawiłem, nazywam się Antonio - i kiwnął lekko głową.
- Ładnie - szepnęła.
- Mama miała dobry gust - uśmiechnął się lekko.
- To prawda - potwierdziła.
Tak naprawdę Antonio nie wiedział czy rodzice jeszcze żyją, ale na pewno nie będą chcieli go widzieć po tym co się stało, toż taka hańba dla rodziny.
I od tej pory już nie wymienił z dziewczyną słowa, wrócił na swoją pozycję za Monicą i został tak, aż nie doszli do gildii.
Można się było spodziewać gwizdów i niecodziennych min reszty najemników, w końcu rzadko zdarza im się spotykać z kobietami, nawet ze zwykłymi dziwkami widzą się tylko jak mają coś innego do załatwienia w mieście. Nie obyło się od komentarzy:
- No, no Antonio, wiedziałem, że te ładniejsze córki farmerów cię pragną, ale taką damę mieć u boku to luksus. Ej, ale podzielisz się troszkę, nie? - jeden widocznie podlizywał się, aby zasmakować dziewczyny.
- Chłopaki, mam do was prośbę, ona nie jest tu z burdelu i nie ma zamiaru być przedmiotem waszej dzikiej chęci więc uszanujcie ją.
- Ej tam, daj spokój - odezwał się drugi, opierający się o niskie, kamienne ogrodzenie - To się nazywa adorowanie niewiasty, i ty nas posądzasz o takie rzeczy? My mielibyśmy ubrudzić taką ładną dziewczynkę? A w życiu.
Antonio zignorował go, zwrócił się do dziewczyny:
- Zaraz dostaniesz zaufanego ochroniarza, jak będziesz głodna to tam możesz poprosić o coś - wskazał na kuchnię - a jak będziesz chciała się położyć to pod żadnym pozorem nie kładź się w naszych koszarach, chyba wiesz dlaczego? - zrobił głupią minę - Może w kuchni znajdą ci miejsce. Jeszcze muszę załatwić to z szefem - i zostawił Monicę na środku placu pełnego najemników. Dowódca jak zwykle siedział i coś planował.
- Lee, pozwolisz mi tu przechować tą damulkę - wskazał na dziewczynę głową - Góra na dwa dni, będzie spać w kuchni, jeść może mniej od nas, ale tą pierwszą porcję niech dostanie taką jak nasza bo znalazłem ją ledwo trzymającą się na nogach. Nic nie powinna ukraść, dla pewności zaraz przydzielę jej jakiś ludzi. Więc jak?
Następnie pójdzie po przydziałową porcję pożywienia, a na koniec siądzie sobie na kamiennym murku ostrząc topór.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 24-07-2011, 22:47   #19
 
K.I.T.A's Avatar
 
Reputacja: 1 K.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znany
Dziewczyna kierowała się chyba w stronę miasta, a to się Alberotowi ani trochę nie podobało. W Barcelonie na pewno o nim pamiętają. Przecież rzadko kiedy ktoś z niego ucieka w tak efektywny sposób, Alberto uśmiechnął się, co w jego przypadku oznaczało uniesienie kącików ust, na wspomnienie krzyków żołnierzy goniących jego i Młodą. Młodą. Tą suke. Wściekłość na nią eksplodowała w banicie. Obiecał sobie, że gdy ją dorwie sprawi, że pożałuje swojej ucieczki. Oj tak, będzie żałowała i błagała o śmierć. Być może nawet się zlituje i ją zabije... Ale najpierw trzeba ją dor.. Z myśli wyrwał go głos jakiegoś mężczyzny grożącego jego “towarzyszce”. Wywiązała się walka, a jego wybawicielka uciekla w las, za nią pobiegli bandyci i strażnicy. Alberto uznał, że jego to nie dotyczy i przez chwilę zastanawiał się co ze sobą zrobić. Zaczynał być głodny, a pamiętał, że w krójówce jego byłej bandy znalazłoby się sporo jedzenia. ~ "I może ta suka tam będzie”~ Nie zwlekając dłużej ruszył do jaskini za wodospadem. Nie pamiętał drogi zbyt dobrze, ostatnim razem nie miał czasu jej zapamiętywać, ale ostatecznie trafił, gdzie chciał. Przeszedł pod wodospadem i rozglądnął się po jaskini. Szybko zlokalizował coś na kształt spichlerza, a w nim kawałki dziczyzny owinięte w liście. Wziął kilka do głównej części jaskini, w której było miejsce na ognisko - krąg kamieni z kupką popiołu w środku i rożnem. Alberto nazbierał suchego drwa, po czym rozpalił ognisko pomagając sobie magią. Nabił mięso na rożen i usiadł przy ogniu. Napadły go wspomnienia. Przypomniało mu się jak służył u tego starego dziada, rycerza. Przypomniał mu się napad bandytów. I zaczął się zastanawiać nad tą zaskakującą ironią losu, która sprawiła, że później sam został bandytą. Mało tego: został przywódcą bandytów. Pokręcił głową, jakby chcąc odgonić te wspomnienia. Spojrzał na mięso i przekręcił rożen, by upiec drugą stronę. Przypomniał sobie, że nie ma nic do picia, więc ruszył do “spichlerza” i przynióśł sobie trochę piwa. Mięso wkrótce się ładnie upiekło, Alberto szybko je zjadł i zastanowił się co teraz robić. Albo raczej: gdzie robić, bo jasnym dla niego było, że musi szukać Młodej. A poźniej? Później zdecydowanie trzeba stąd odejść. Gdzieś daleko.. Wstał i ruszył w drogę. Do kryjówki Łowców Niewolników. Tam napewno znajdzie jakiś ślad Młodej.
 
K.I.T.A jest offline  
Stary 25-07-2011, 09:34   #20
 
louis's Avatar
 
Reputacja: 1 louis nie jest za bardzo znanylouis nie jest za bardzo znany
Habibi dumał przez parę chwil, czego się podjął. Wciąż nie był pewien, czy tego chciał całym sercem, ale decyzja już zapadła. Powędruje trochę po świecie niewiernych, pozna ich bardziej, a i nagroda całkiem niezła. Zdziwił się, gdy Abdul podarował mu siekierkę.
- Dziękuję, bracie. Nie skalam tego ostrza krwią niewiernych bez powodu. – obiecał złodziej, wsuwając nabytek za pas, a następnie kryjąc pod kurtką. – Czy mógłbyś sprawować pieczę nad moimi rzeczami? Nie potrzebuję znacznej części z nich. – poprosił jeszcze, zanim wstał i przeciągnął się. Pomyszkował po swoich rzeczach, rozsianych po obozie, zastanawiając się co będzie przydatne. Ostatecznie bukłak z wodą przywiązał rzemykiem do pasa, a wysłużony nóż schował w jedną z wielu kieszonek kurtki. Nic więcej nie było mu potrzebne, zresztą nigdy nie nawykł do noszenia niepotrzebnych ciężarów. Pustynia uczyła skromności i wstrzemięźliwości.
Trudno mu było opuścić ten obóz, najprawdopodobniej jedyny azyl dla muzułmanów w chrześcijańskiej Europie. W dodatku było tutaj parę przyjaznych twarzy, z którymi się zżył. Choćby Abdul, który uratował mu życie dwa razy. Lub Adil, wraz z którym ćwiczył różne sztuczki w walce wręcz. Habibi pokręcił się jeszcze trochę po obozie, zanim go opuścił. Był pewien, że nie musiał stąd iść tak wcześnie, ale lepiej się z tym czuł. Wreszcie wolny (teoretycznie), mógł robić co chciał. Czekała go tylko podróż z tamtym kupcem i chyba z paroma innymi ludźmi, nic złego. A potem..zabarykaduje się gdzieś, z dala od kontynentu, od goblinów, od niebezpieczeństw. Młody złodziej powoli udał się w kierunku bramy, chcąc spędzić tam trochę czasu na tym, co lubił najbardziej – obserwacji.
 
louis jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172