Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-07-2011, 10:55   #120
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Mówili, że nie znasz dnia ni godziny, gdy kostucha przetnie nić żywota... ale taką piękną pogodną noc mamy...

Dłoń zacisnęła się kurczowo, w teatralnym iście geście, w miejscu pod którym powinno bić serce. Młodzieńczy śmiech niósł się po dziedzińcu, a właściciel uśmiechu skłaniał się postaci, która przed chwilą się tu pojawiła. Ostatnia z wypuszczonych przez służkę mandarynek przestała się toczyć, dotarła najdalej, bo aż do kamiennego koryta, od którego odbiła się i zatrzymała.
- Może mi odpuścisz?

- Godzina podarowana skazanemu na śmierć warta jest życie. - odpowiedziała czarna postać. Ze śmiertelną powagą. A potem nie czekając już na odpowiedź ruszyła dalej. Noc naprawdę była piękna. Ale jej nie robiło to żadnej różnicy.

Nadchodziła po schodach od strony ogrodu. Głowy odwracały się. Strażnicy poprawili się na swoich pozycjach, jeden z nich nawet, obrzuciwszy wzrokiem błyszczące, pokaźne ostrze które płynęło w powietrzu niczym płetwa rekina na powierzchni wód, dał krok do przodu.
- Zostaw...- prychnął jego zwierzchnik, stojący o łokieć dalej. - Nie poznajesz...?

Była już u zwieńczenia schodów, prowadzących na taras. Ten, który przeznaczony był dla specjalnych gości. Gdy się na nim znalazła, zatrzymała się na moment, wypatrując - głowa ukryta w czarnym kapturze nieznacznie poruszyła się w lewo, a potem w prawo. Zamek Słońca popatrzył na nią dziesiątkami oczu, nieliczne tylko z nich nie pozostały utkwione w spóźnionym nieco gościu. Kostaki zacisnął dłoń na rękojeści topora, ale znieruchomiał, gdy jakieś usta wyszeptały mu do ucha wyjaśnienie.

Popłynęła między obecnymi, powłóczysta czarna szata ciągnęła się po drogiej, połyskującej posadzce bez szelestu. Sunęła jak cień, znienacka pojawiając się za plecami dyskutujących albo przechadzających się leniwie gości, nie zatrzymując się już ani na chwilę. Rzadko kto pozostawał obojętny, przejściu towarzyszyły gniewne syknięcia, kpiące komentarze albo wybuchy śmiechu czy głosy oburzenia. Ktoś rozbawiony rzucił jakąś sentencją, ale ona płynęła przez taras dalej. Ci, którzy stali bliżej schodów widzieli już tylko poruszającą się nadal górną część długiego drewnianego styliska i zakrzywione, osadzone na nim ostrze - czyli to, co wystawało nad głowy biesiadników.

Róże nie przestawały pachnieć.

Luisa Ignacia de Todos dostrzegła sunący wyraźnie w jej kierunku czarny kształt, gdy rozmowa toczona z Armandem nagle zamarła. Rozmówca chyba rzucił jakąś kąśliwą uwagę, ale uwaga dony skupiona była już na tym, kto właśnie stanął tuż przed nią. Charakterystyczna, dość rosła i odziana w rytualną czerń sylweta z dość nietypowym jak na bal rekwizytem w dłoni odznaczała się na tle nocnego nieba.







- Witaj, o Pani...- pokłon spełniał wszystkie reguły sztuki dworskiego umizgu. Męski i pełen powagi głos dobiegał z nieprzeniknionej czarnej czeluści, szczeliny otwierającej się pomiędzy brzegami obszernego kaptura. - Staję przed Tobą, mając nie jeden, a dwa powody by zrobić to bez zwłoki. Pierwszy, by obyczajowi nie uchybić i jako gość gospodyni pierwej niźli innym cześć należną oddać. Drugi, bo czas nadszedł i powinność do Ciebie to właśnie, szlachetna Pani, kieruje me kroki.

Postać w czerni schyliła się, by ucałować pierścień Damy.

- Nie dziw się mnie, Pani. - powiedziała, prostując się - Nihil semper suo statu manet.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline