Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-07-2011, 13:59   #1
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Łowcy 2: Gambit Regulatora [18+]

GARY TRISKETT, DOLORES RUIZ, MICHAEL HARTMAN


- Kiedyś to była ładna okolica – pomyślał Alfred Rough trzymając ręce w kieszeniach i obserwując z ukrycia zniszczony, zapuszczony dom, jakich w regionie było sporo. Padało, mimo że zaczynał się lipiec 2023 roku.

Alfred był wysoki i dobrze zbudowany, ale miał strasznie słabe płuca. Żaden Ojczulek, ani żadna Siostrzyczka nic z tym nie potrafili zrobić. Efekt uboczny spotkania z ogniem piekielnego pomiotu. Poparzone płuca. Życie udało się uratować, zdrowia już nie. Ale Rough nie wycofał się ze służby w Ministerstwie Regulacji. Przyjął obowiązki Koordynatora i nadzorował pracę pięciu grup Łowców. Właśnie jedna z nich finalizowała krótkotrwałe śledztwo w sprawie wampirów animalistycznych. Bestii, które przekroczyły granicę dopuszczaną przez prawo i zostały skazane na śmierć nakazem Ministerstwa Regulacji.

Obok niego, pociągając nosem, stał „Chłystek”. Naprawdę nazywał się John Lenon, ale wszyscy wołali na chłopaka albo „Beatles”, albo „Chłystek”. Częściej to drugie. Tropiciel, jak nazywano Łowców podobnych „Chłystkowi”, drżał na całym ciele. Od wilgoci, ale też od tego, co wyczuwały jego zmysły. Alfred był Koordynatorem i drżał również. Z podniecenia i oczekiwania.

- Spóźniają się – powiedział „Chłystek” spoglądając z niepokojem na posrebrzany zegarek. – Przy tej pogodzie staną się aktywne wcześniej.

Zza zakrętu dało się słyszeć warkot silnika i pisk ogumienia, a po chwili w kontrolowanym poślizgu wyłonił się furgon z oznaczeniami Ministerstwa Regulacji.

- Triskett – mruknął Alfred wychodząc na krawężnik.

Kierowca zauważył go i zjechał na chodnik, o mało nie rozwalając opony o krawędź. Zdążył jednak zatrzymać się na czas, mimo to jednak „Chłystek” nie opuścił swojej kryjówki za niskim murkiem.

Triskett wyszedł lekko się zataczając. Miał na sobie sprzęt do akcji.

- Spóźniłeś się – powiedział Alfred.

- Wybacz wodzu – uśmiechnął się Garry – Czerwone światła.

Bok furgonetki rozsunął się z hukiem i ze środka wyszli pozostali Regulatorzy. Loup-garou Michael Hartman oraz siostrzyczka Dolores Ruiz, której voo-doo urosło już w MR-rze do niemalże do rangi legendy. Podobnie jak historia o łowcach, którzy rok temu uratowali Londyn przed niezłym smrodem. Było ciężko. Naprawdę ciężko. Rehabilitacja, załamania, zmiany w charakterze.

Ale od Bożego Narodzenia cała trójka znów była w akcji i przyczyniła się do skopania sporej ilości Martwych tyłków. Urastała do rangi jednej z lepszych ekip wykonawczych działających w terenie.

- Dobra – warknął Michael – Gdzie one są?

Alfred wskazał „Chłystka”.

- Ten, albo tamten dom – Koordynator wskazał dwa podobne do siebie i równie zdewastowane domki jednorodzinne stojące na zarośniętych wybujałą trawą i zielskiem parcelach.

- Animalistyczne wampiry – przypomniał Alfred nie tracąc czasu. – Odpowiedzialne za kilka ataków w okolicy. Gniazdo liczące kilka sztuk. Szacujemy, że pięć czy sześć, ale to tylko szacunki, więc bądźcie ostrożni. Zapewne jeszcze śpią, ale mam nadzieję, że wzięliście srebrną amunicję i miotacz płomieni, jak miał wam przekazać łącznik. Pewnie siedzą w piwnicach, w wykopanej norze. Dacie sobie radę w trójkę?

Odpowiedziały mu tylko pewne siebie spojrzenia.


CG LAWRENCE


Padało. Siedziałaś sama w mieszkaniu dzieląc swoją uwagę pomiędzy deszcz za oknem, a co rusz tracący obraz telewizor.

Myśli – jak zawsze – kierowałaś w stronę swojego „zmartwychwstania”. Nie byłaś zombie – tego byłaś pewna. Nadal miałaś swoje moce egzorcysty. Chociaż coś w nich się zmieniło. Ich używanie przychodziło ci z dużo większą łatwością. Zniknął też nowotwór. Jakby umarł on, a nie CG Lawrence.

Zamknęłaś oczy próbując sobie coś przypomnieć. Cokolwiek. Ale jedyne, co pamiętałaś, to zalewana deszczem ulica. Canal Street. Szeroka mansarda. Być może jakiś szyld płonący czerwienią krwi. To było pierwsze wspomnienie od tego, co zrobiła z tobą piekielna rosiczka.

Właściciel mieszkania był w pracy. Z nudów sprawdziłaś dość marnie zrobione znaki ochronne na drzwiach i na parapetach. Poprawiłaś jeden z nich, wzmacniając sieć ochronną wokół mieszkania.

Nudziłaś się.

I kiedy już byłaś gotowa zająć czymś swój umysł poczułaś nagle, że nie jesteś sama w pokoju. Odwróciłaś się gwałtownie wciągając gwałtownie powietrze.

Poznałaś go od razu, mimo, że wyglądał nieco inaczej. Miał jasną brodę, ciemny garnitur i pachniał markową wodą kolońską. Zupełnie inaczej, niż wtedy, w „Sztolni Demona”, kiedy przegrałaś z nim duszę.

- Witaj – powiedział nieznajomy głosem pełnym mocy. – Jesteś gotowa na małe negocjacje.

EMMA HARCOURT


Książki pachniały znajomo. Kurzem, starością i wiedzą. To ostatnie Emma lubiła najbardziej. To był jej osobisty pakt z diabłem. Praca dla Ministerstwa Regulacji w zamian za dostęp do zgromadzonej przez MR wiedzy. Max Tooper wiedział, jak ją kupić.

Jej osobisty diabeł siedział kilka biurek bibliotecznych dalej. Zamieniony w jakieś paskudztwo dawny koordynator Ministerstwa Regulacji szukał w zbiorach czegoś, co pozwoliłoby mu odzyskać dawne ciało, dawny wygląd, dawną tożsamość. Obecnie miał problem z najprostszymi sprawami. O ile ludzie juz nieco przywykli do Bezcielesnych, do loup – garou, wampirów i zombie o tyle istoty fearie nadal wzbudzały ich lęk, niechęć czy nawet agresję.

Emma znała Maxa i wiedziała, jak ten pogodny i zaangażowany w pracę i obowiązki człowiek staje się przez ostatni czas cieniem samego siebie. Jak nadzieja gaśnie w nim, niczym wątły płomyk na wietrze. Ale szukał z uporem. Szukał, lecz z dnia na dzień coraz bardziej było pewne, że wiedza zgromadzona przez MR będzie niewystarczająca.

Emma też miała pracę. Biblioteka MR-u była tylko przystankiem w jej wykonaniu. Musiała dowiedzieć się, z czym powiązać znalezioną na miejscu zbrodni substancję alchemiczną. Teraz już była pewna. Miała swojego winnego.
Nazywała się Jaga Bindu. Potomkini emigrantów z Indii, kiedy Wielka Brytania miała swoje kolonie. Na co dzień prowadziła małą galerii „rzeczy niecodziennych” na Boyfield Streat 10A w dzielnicy Southwark. W nocy stawała się naghą. Kobietą – wężem odpowiedzialną za zabicie trójki dzieciaków i dwójki dorosłych w okolicach terenów zielonych Dickens Square.
Pół miesiąca śledztwa udało się doprowadzić do końca.

Kwadrans później Emma trzymała już wyrok na Jagę Bindu podpisany przez jej koordynatora. Teraz miała otrzymać zespół Regulatorów i pojechać do galerii Jagi Bindu. Zgodnie z jej poleceniem, każdy z nich miał otrzymać specjalną maź, którą smarowano ostrza by stały się zabójczą trucizną dla naghini. Wystarczyło jedno dobre trafienie i sprawa była przesądzona.

Emma spokojnie pobrała swój ekwipunek „bojowy”, który zabierała na działania regulacyjne w terenie, a potem zeszła na dół, do pokoju odpraw, gdzie miał na nią czekać jej zespół regulatorów.


NATHAN SCOTT, XARAF FIREBRIDGE



To było popołudnie, blisko końca dnia pracy. Ale Regulatorzy nie mają ośmiogodzinnego grafika. Kiedy pracownik MR-u nie ma pracy w terenie, nie ma papierkowej roboty, lub jakiegoś śledztwa, zawsze znajdzie sobie jakieś zajęcie. Czy to trening w sali gimnastycznej MR-u, czy też postrzelanie w podziemnej strzelnicy.

Xaraf ćwiczył na strzelnicy trenując szybkość wyciągania broni. To było ważne. Czasami tylko ułamki sekund pozwalały pozbyć się zmiennokształtnego czy wampira. A Egzekutor musiał być czujny, musiał być szybki i musiał być skuteczny, jeśli chciał przeżyć akcję. Xaraf był szybki, był skuteczny i był groźny, o czym mogli przekonać się już różni martwi.

Nathan skupił się na treningu walki wręcz. Sparing z innym Regulatorem, o kanciastej, zarośniętej gębie portowego menela dał mu oczekiwaną dawkę adrenaliny, pozwoliły skoncentrować uwagę na samej walce, na unikaniu ciosów przeciwnika i wyprowadzaniu swoich kontr, gdy tylko nadążyła się ku temu sposobność. Obserwujący ich pojedynek żołnierze ze specjalnej jednostki Grupy Szybkiego Reagowania nie nadążali wzrokiem za tempem obu Egzekutorów. To było właśnie to, co wyróżniało takich jak Nathan od szarych, nawet doskonale wyszkolonych ludzi. Nadnaturalna szybkość, siła i wytrzymałość. Widzowie doskonale zdawali sobie sprawę, że w walce na pięści nikt z nich nie utrzymałby się na nogach dłużej niż kilka sekund. Jednak Egzekutorzy pamiętali, że większość Zmiennokształtnych lub starych wampirów przewyższa ich fizycznie i tylko odpowiednia broń oraz taktyka walki dawała szansę w konfrontacji z tymi Martwymi.

Wasz koordynator – Riordan Brendanus zwany „Irolem” – posłał po was gońca, byście pobrali sprzęt bojowy i stawili się w nim do sali odpraw. Mieliście pracować z jedną z lepszych Fantomek w MR-ze. Znaną Xarafowi lecz Nathanowi jedynie ze słyszenia Emmą Harcourt. Celem akcji miało być wykonanie jakiegoś wyroku na stworze, który odpowiedzialny był za śmierć kilku ludzi.

Prosta robota dla egzekutorów. Taką, jaką lubiliście.


LAURA MORALEZ, SHAY KEANE


Znaliście się jedynie z widzenia. Nekromantka, specjalizująca się w wampirach oraz Egzorcysta. Oboje niespełna dwa tygodnie w czynnej słuzbie w Ministerstwie Regulacji.

Świeży narybek. Młoda krew. To jedne z grzeczniejszych epitetów, jakimi obarczali was bardziej doświadczeni w bojach pracownicy MR-u.

Siedzieliście w furgonetce MR-u po raz ostatni nerwowo sprawdzając sprzęt. Podobnie, jak robili to towarzyszący wam żołnierze z Grupy Szybkiego Reagowania, których zadaniem miało być zabezpieczenie terenu. Podczas gdy wy i dyżurny Egzekutor mieliście wejść do środka i zająć się pewnym szalonym wampirem – okultystą. Istotą odpowiedzialną za kilka paskudnych ataków przy pomocy Bezcielesnych.

Wasz cel nazywał się Dionise Eugen. Szalony emigrant z Bałkanów. Przywódca małej sekty zwącej się Kielichem Pojednania. Faktycznie, lubili sobie wypić. Gdyby jeszcze było to piwko, to byłoby to znośne. Ale to była krew. Na dodatek pobierana wbrew jej właścicielom. Co było ewidentnym łamaniem prawa.

Sekta miała swoją siedzibę w starym, na pół zniszczonym domku jednorodzinnym na skraju Rewiru – getta nieumarłych. Z tego, co udało wam się ustalić, tylko Dionise był wampirem i to Nowej Krwi. Samotnik. Odrzucony przez swój własny gatunek. Służyli mu ludzie. W większości obłąkani miłośnicy zarówno wampirów jak i gryzienia. W większości bezdomni. Oraz służyły mu duchy. Eugen miał dziwny dar oddziaływania na bezcielesnych. Osobliwy talent, który Rada Bezpieczeństwa Londynu chciała poznać. Stąd obecność Laury. Shay miał pozbyć się duchowego wsparcia, a GSRy i dyżurny Egzekutor – Paul Andreas – wyeliminować wszelkie zagrożenie fizyczne.

- Dobra – mruknął Andreas nakładając wojskową maskę na twarz. – Wchodzimy za minutę. Pamiętajcie. Cel musi zostać przejęty żywy. Czy jak nazwać ten stan, w którym obecnie się znajduje.


RUSSEL CAINE


Russel Caine otworzył oczy. Miał wrażenie, że robi to po raz pierwszy od dłuższego czasu.
Chociaż nie. Pamiętał inne przebudzenia. Tak. Na pewno je pamiętał.

I nic więcej. Zupełnie nic.

Sięgnął pamięcią wstecz przypominając sobie walkę, ostrza Mythosa przecinające mu ciało, zadające ból. Przez chwilę dzika wściekłość zalała go niepowstrzymaną falą. O wiele większą, niż zazwyczaj. Z tego, co pamiętał.

Rozejrzał się wokół. Leżał w jakimś chłodnym pokoju. Małym, niezbyt przyjemnie pachnącym wilgocią. Okno było zasłonięte roletą, a zza niego Russel słyszał padający deszcz.

Usiadł na łóżku. Wysłużone sprężyny jęknęły przejmująco. Za oknem przetoczył się jakiś ciężki pojazd, zapewne ciężarówka. Ściany pokoju drżały od tego. Rozdzwoniła się łyżeczka w szklance stojącej na małym stoliku nocnym przy łóżku. Oprócz szklanki stały tam jeszcze fiolki z lekarstwami na ból głowy oraz pistolet w kaburze. Russel zadziałał prawie instynktownie. Połknął garść tabletek i popił resztką zimnej herbaty w szklance.

Ktoś szedł korytarzem pod drzwiami pokoju Russela śpiewając jakiś szlagier fałszującym głosem. Dźwięki rozrywały głowę Caina od środka. Zasłonił uszy dłońmi.

Po chwili śpiewający oddalił się. Małe drzwi z boku na ścianie otworzyły się gwałtownie, a pistolet wyfrunął z kabury i znalazł w dłoni telekinetyka. Nikt jednak nie wszedł do środka. Te drzwi otworzyły się same. Czy też raczej, to Russel otworzył je swoją mocą żagwi. Bez udziału własnej woli.

Za drzwiami była toaleta. Wiedział to. Słyszał ciurkanie wody z nieszczelnej instalacji.

Poszedł załatwić pilne potrzeby, a po wszystkim opłukał twarz dłońmi i spojrzał w lustro. Nie poznawał samego siebie. Nie poznawał tej twarzy.

Ale doskonale wiedział, że jest jego. Że należy do Rusella Caina. Pracownika MR-u. Regulatora. Żagwi.

Nie pamiętał jednak niczego więcej. Gdzie się znajduje? Jak tutaj trafił?

Niczego. Kompletnie niczego.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 30-08-2011 o 21:30. Powód: usunięcie fragmentu dotyczącego graczy rezygnujacych z gry
Armiel jest offline