Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2011, 18:41   #69
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Galera handlowa “Śmigły”


Kapitan statku był zagadką. Zwłaszcza w obliczu nowych odkryć. Ów magiczny oręż, pistolet którym się chlubił, był rzadkim przedmiotem w zasadzie w Barsawii niespotykanym, a i pewne egzotycznym w samym Imperium. Uświadomiła to sobie dopiero, gdy wietrzniaczka zasypywała ją pytaniami o to cudo. Uświadomiła sobie, że dla niej pistolet nie jest zaskoczeniem, ni tajemnicą. A powinien być.
W Barsawii i poza nią w powszechnym użytku były ogniste działa. Zaczopowane z jednej strony rury o średnicy około 45 centymetrów. Strzelały one kulami ognistymi które powstawały w wyniku zetknięcia się ze sobą esencji ognia i powietrza. Drobin owych esencji, które wyzwalały wybuch o znacznej sile. Pistolet zbudowany na tej zasadzie, wybuchłby w dłoni. Reakcja drobin esencji byłaby zbyt silna i gwałtowna.

Dlatego też pistolet był zapewne przedmiotem wątkowym strzelającym magią związaną z siłami życiowymi osoby wplecionej we wzorzec. Był drogocenną zabawką opierającą się na magii krwi, tak jak amulety krwi. Tyle, że o wiele bardziej złowieszczym.
Theranie słynęli z beztroskiego podejścia do magii krwi i korzystania z niej, osiągając dzięki temu spektakularne acz złowrogie efekty. Magia zmieniała ich ciała w niezwykłe struktury. Mogli dodawać sobie kończyny, dziwne narządy, zmieniać barwę i fakturę skóry, pozwalała latać za pomocą skrzydeł uplecionych z ognia. Nawet potężne okręty latające poruszane były nie magią podobieństw, a gigantycznym magicznym wysiłkiem dziesiątek niewolników.
Pistolet Armagona strzelał magicznymi pociskami stworzonymi z energii życiowej posiadacza.
Taki przedmiot, w rękach Barsawianina był podejrzany.

Ale był też użyteczny w obliczu zbliżającego się zagrożenia. Takiego jak krilla.
Działa okrętu strzeliły, ogniste kule pomknęły w kierunku potwora mając na celu zrobić z niego opadającą w dół żywą pochodnię.
Nie udało im się to. Zwinna bestia przeleciała pomiędzy z nimi z gracją nie pasującą do tej kreatury. I zapikowała w kierunku zgromadzonych na pokładzie marynarzy.
-Do broni!- krzyknął kapitan i wystrzelił z pistoletu. Celnie. Magiczny pocisk ranił bestię.
Ta jednak zapikowała, by ogonowymi mackami opleść jednego z marynarzy.
I wtedy błysk silnego światła tuż przy oczach sprawił, że bestia wydawała z siebie wrzask zaskoczenia. I zamiast pochwycić swoją ofiarę, z impetem uderzyła o pokład.
Drżenie przeszło po pokładzie, Grolmak, Damarri oraz Tavarti nie utrzymali się na nogach przewracając się na cztery litery.
Ale marynarze nie mieli takich problemów. Z krzykami pognali, na powaloną krillę, by zadać jej ciosy, zanim otrząśnie się z szoku.
Oszołomiona zderzeniem z pokładem statku krilla, nie zdążyła zareagować na dwa pierwsze ciosy. Ostrze włóczni i topora wbiło się pomiędzy segmenty jej ciała. Ale ból orzeźwił bestię. Uderzała na oślep skrzydłami i kłapała paszczą odganiając i powalając marynarzy. Do walki włączyli się Ace z Aljariną. Podobnie jak podczas pojedynków, także i tu konkurowali ze sobą atakując z dwóch stron potwora niemalże tanecznym krokiem docierając do bestii i tnąc. Paszcza krilly kłapnęła niebezpiecznie blisko uda Acelona, ten zdążył jednak odskoczyć na bezpieczną odległość.
Część marynarzy sięgnęła bo skuteczną w tej sytuacji, broń zasięgową, łuki i oszczepy. A Windeyes ukryta pomiędzy beczkami z wodą, posyłała w kierunku bestii, pociski zielonego światła.
Krilla zaś miotała się wściekle po pokładzie, próbując dopaść raniących ją przeciwników. Wzlecieć już nie mogła, a z i poruszaniem miała kłopoty, kiedy jeden z oszczepów przyszpilił jej skrzydło do drewnianej podłogi okrętu.
Załoga, a także Tavarti i jej przyjaciele osaczali ze wszystkich stron krwawiącą bestię, niczym stado wilków. Ciosy spadały na tułów i paszczę potwora powodując coraz większy upływ krwi z ran. Krilla przegrywała to starcie. Jej apetyt na mięsny posiłek doprowadził bestię do śmierci pod mieczami marynarzy. Dwóch rannych, którzy mieli pecha i znaleźli się w zasięgu paszczy rozeźlonej bestii, wzięła pod swą opiekę Damarri. Ale rokowania dla nich były kiepskie. Jednemu bestia prawie odgryzła nogę, drugiemu strzaskała żebra. Pierwszy zostanie kaleką, drugi zapewne nie dożyje końca lotu. Dami jedynie co mogła zrobić, to złagodzić ich cierpienia, i uratować jednemu życie.
A Windy z “nieznośnego szkodnika” stała się w jednej chwili pupilkiem załogi. W końcu to jej magia pozwoliła pokonać stwora.

Wieczorami zaś przynosiła plotki, na temat statku i kapitana i całej załogi. Większość tutejszych Dawców Imion jak się okazało, pochodziło z Travaru i okolic. Jedynie kapitan pochodził z Imperium Therańskiego, a jego najbliżsi podwładni z Vivane i Powietrznej Przystani. Jedni twierdzili, że pochodzi z Rugarii, prowincji therańskiej leżącej tuż za miedzą Barsawii, inni że jest taleańskim najemnikiem. Prawdę chyba znał tylko on sam. Opowieści o jego żonie, potwierdzali wszyscy. Wiadomo, że ją miał i że bardzo kochał. I wiadomo, że zginęła w tajemniczych okolicznościach. Ale szczegółów nie zna nikt, poza samym Armagonem.
Niemniej plotkowano też o romansie kapitana z jakąś therańską arystokratką w Vivane.
Tavi poznała też mnóstwo innych plotek, o Kazredzie gburowatym orczym bosmanie, kiedyś powietrznym łupieżcy... wyrzuconym z załogi drakkaru albo za pyskowanie dowódcy, albo za złamanie rozkazu, albo... każdy majtek miał własną teorię co do tej sprawy.
Kolejnym ciekawym osobnikiem, był główny sternik i nawigator w jednym elfi marzyciel o imieniu Naerashelon. Ponoć pisze wiersze od których dziewczętom miękną kolana, a mężczyznom kiszki skręcają się w proteście. I ma przez to kochankę w każdym mieście.
No i wypadało by wspomnieć o Rymwildzie, który przed każdym lotem składał ofiarę Floranuusowi, Pasji ruchu, energii, zabawy i … zwycięstwa.
I o wielu wielu innych. Aż dziw, że Windeyes nie zebrała plotek o szczurach w ładowni.
Sam “Śmigły” był galerą wybudowaną cztery lata temu w trawarskiej stoczni. Zmierzył się już z kilkoma burzami i atakiem oszalałego żywiołaka powietrza. Ten właśnie atak kosztował życie połowy załogi wraz poprzednim kapitanem. Z obecnym przeżyła kilka burz, oraz jeden atak powietrznych łupieżców.
Doświadczona załoga z doświadczonym kapitanem. To rokowało nadzieję na spokojne dotarcie do miejsca przeznaczenia.
A gadatliwość iluzjonistki gwarantowała, że pod koniec rejsu Tavarti będzie wiedziała o każdej szczelinie w poszyciu okrętu. Windeyes bowiem z entuzjazmem i sumiennością podchodziła do misji wywiadowczej.
Wszak czyż nie było to ekscytujące?

Na szczęście lot nie trwał na tyle długo, by Windy zdołała zamęczyć swymi opowieściami Tavarti.
I wkrótce dotarli do Vivane.

U wrót Vivane



Przyglądając się z lotu ptaka miastu, Tavarti mogła podziwiać jego piękno i ogrom.


I zróżnicowanie. Miasto było piękne, ale i naznaczone bliznami zniszczenia. Jedynie jego część, ta wysunięta najbardziej na zachód była w pełni odnowiona. I to nad nią unosił największy z latających zamków. Większa się miasta była znacznie bardziej uszkodzona, a mury zewnętrzne stanowiły raczej umowną granicę miasta niż barierę mającą chronić przed atakami. Tavarti patrząc z góry na miasto widziała, że duża północna dzielnica miasta jednym wielkim gruzowiskiem, zapomnianym przez resztę miasta. Ale i tam tliło się życie.
Na widok miasta serce Tavi zabiło mocniej. To miejsce nie było jej obce. I to nie tylko dzięki wspomnieniom Alfarela. Dobrze wiedziała, że najbardziej zadbaną częścią miasta jest ta dostępna tylko Theranom, że tam mieści się pałac gubernatora i wiszące ogrody, że ten elipsoidalny obiekt, któremu się przyglądała to Dół, prymitywna kopia prawdziwej gladiatorskiej areny. Potrafiła wskazać dom Admirała Kalify, aczkolwiek nie wiedziała, kim jest ów Admirał Kalifa. I skąd go zna. Czuła natomiast, że darzy go przyjaźnią.
Fakt, że nie wiedziała, czy Kalifa pochodzi z pamięci Alfarela, czy dawnej Tavarti dodatkowo komplikowało sprawę.
Okręt powietrzny obniżał się lądując poza miastem. Śmigły bowiem nie miał odpowiednich dokumentów, by móc zbliżyć się do platformy dla latających okrętów w samym mieście. Armagon i Aljarina poradzili by nie schodzić z pokłady, tylko posłać umyślnego do przedstawicielstwa Omasu.
-Vivane może być niebezpiecznym miejscem, dla wędrując po jego ulicach żółtodziobów.- stwierdziła elfka z Maraku. Znalezienie posłańca nie zajęło zbyt wiele czasu. Za to czekanie już tak. Opierając się o burtę i spoglądając na bramę miasta Tavarti stwierdziła, że gdzieś tam jest jej dom... a właściwie mieszkanie z którego korzystała.
Że tam w mieście są znajomi i przyjaciele dawnej Tavarti. I wrogowie.
I że ona nie pamięta żadnego z nich.
Posłaniec wrócił z dość egzotycznie ubranym i bardzo młodym krasnoludem.



Krasnolud zaprowadzony przed jej oblicze skinął niepewnie głową spoglądając na Tavi i nie bardzo wiedząc co powiedzieć. -Eeee...witamy w Vivane, lady Tavarti? Spodziewaliśmy się pani, panny...? Spodziewaliśmy się panny od dwóch dni. Omasu zezwolił, by zajęła pani jego posiadłość na czas pobytu w mieście. Niestety Dessarik nie posiadał... własnego domostwa. To znaczy... posiadał, tylko że my mieszkaliśmy razem, pod jednym dachem. Nazywam się Thorvil.
Przedstawiając się zdjął swą czapkę. Po czym ponownie nałożył ją i spytał.-To może zabierzmy wasze bagaże i udajmy się do tego domostwa? Dużo ich macie? Trzeba wynająć tragarzy?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline