Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2011, 07:01   #120
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Rejs z Tharbadu do Dol Amroth, maj 251 roku



Jakże różnił się spływ go Gwatlo od rejsu na pełnym morzu do Dol Amroth. Pogoda dopisywała. Słońce przyjemnie grzało a wiatr nieustannie dmuchał pchając dwa okręty w obranym kursie. Za statkiem zwanym królewskim okolicznościowo, gdyż przebywał na nim tymczasowo Eldarion, podążał drugi, na pokładzie którego przeważali najbogatsi mieszczanie Tharbadu, kupcy oraz wszyscy, którzy wsiedli na pokład w Lond Daer. Byli również uchodzący przed zawieruchą wojny wszelakie mniejszości jak Dunlandczkie rodziny, Umbardczycy, Easterlingowie i Haradrimowie. W porcie wielonarodowego Tharbadu tłoczyły się setki jeśli nie tysiące obcokrajowców chcących opuścić miasto lub żegnających rodaków.

Finluin na ile mógł starał nie rzucać się w oczy. Jako jeden z pierwszych zadekował się na statku wynajmując mała jednoosobową kajutę, w której po rozwieszeniu hamaka nie było zbyt wiele miejsca. Z wiadomych przyczyn starał nie rzucać się w oczy ludziom i dlatego większość czasu w ciągu dnia spędzał na koi. Po zmierzchu, pod gwiazdami, elf rozmyślał nad wszystkim co było dla niego istotne, kontemplując piękno nocy.










Na królewskim statku kołysało jak to zwykle na morzu bywa. Pierwszych kilka dni dało się we znaki dla ludzi na okręcie, co najbardziej odczuła Dearbhail oraz Endymion. Dopiero sugestia strażnika, by unikała otwartego pokładu, którego kołysaniu na falach towarzyszyła majacząca na horyzoncie linia brzegu wzdłuż którego płynęli, przyniosła jej niewielką ulgę. Sam strażnik zaś pełniący rolę osobistego ochroniarza Eldariona większość czasu spędzał z Królem lub w sąsiadującej z władcą, udostępnioną przez kapitana, kajutą. Ograniczony w służbie do minimum wolnego czasu na korzystanie ze statku, Endymion, kiedy tylko mógł ochoczo włączał się do pomocy żeglarzom i często widać go było skaczącego po ożaglowaniu okrętu, co z każdym dniem wychodziło mu coraz sprawniej i zwinniej. Spod drzwi jego kajuty dochodziły tez w równych odstępach czasu, miarowe dźwięki uderzającego o prowizoryczną tarczę ostrza. Chorobę morską zdusił w sobie po pierwszej dobie, nazajutrz będąc tylko lekko osłabionym a na trzeci dzień zapominając prawie zupełnie o przypadłości.










Andaras dochodził do siebie każdego dnia odzyskując siły w zdumiewająco szybkim tempie. Większość czasu przykuty do koi spędzał na studiowaniu księgi. W drugim dniu rejsu do zatoki Belfalasu, czując się już dobrze na tyle by swobodnie poruszać się po statku, zszedł pod pokład zastając tam Dearbhail.

- No tak kogo jak kogo ale ciebie należało się tu spodziewać. Czuje się już lepiej czas zając się naszymi przyjaciółmi. – zagadnął wesoło.
Dziewczyna szczerze ucieszyła się na widok elfa wstając i posyłając mu szeroki uśmiech.

- Święte słowa. Przecież muszę być przy Hazelhoofie. Wiesz, on nigdy nie płynął statkiem, nielubi płynącej wody... Mam tylko nadzieje, że nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co się tu dzieje - wyglądało na to, że Dearbhail znowu zacznie gadać bez przerwy. Szybko jednak zmieniła temat. - A co u ciebie? Rana się zagoiła? Czujesz się lepiej?

Tymczasem on klęknął przy chorych koniach oglądając opatrunki, które jak domyślała się Rohirimka zmieniała codziennie, i nakładając ręce na rany przymknął oczy mamrocząc coś w niezrozumiałym dla dziwacznym języku.
Gdy jednak zobaczyła, że elf klęka przy koniach i zaczyna robić coś dziwnego... mimowolnie odsunęła się kawałek i spojrzała przestraszona w stronę Hazelhoof'a.

- E... co... co robisz? - zapytała nieufnie.

- Leczę miejsca, którym zioła i maści zajmują dużo, bardzo dużo czasu lub nie pomogą wcale. – odpowiedział spokojnie nie przerywając czynności.
Po czym przyjrzał się bladej i wyraźnie osłabioną chorobą morską dziewczynie.

- Tobie też mogę pomóc. – stwierdził.

- Masz jakieś zioła na to? – zapytała ożywiona. – Bo Endymion mówił, że na to potrzeba czasu i później będzie już dobrze. Dzisiaj jest już trochę lepiej. Ale wczoraj...

- Miał rację. Zioła pomogą niewiele. Moge pomóc inaczej. – zasugerował. – Ty również mogłabyś mi pomóc. – dodał. - Mam kilka czarów, które chciałbym opanować przy udziale partnera. Więc jak? – zapytał.

Rohirimka z bladym uśmiechem stanowczo pokręciła głową. Cofnęła się chyba aż nadto rozumiejąc sens pytania, zatrzymując oparta plecami o kolumnę masztu, który wyrastał spod pokładu, . Na słowa Andarasa z czystym strachem wymalowanym na twarzy i chęcią ucieczki w oczach Dearbhail odpowiedziała cicho, lecz pojednawczo, aby nie urazić elfa odrzuceniem oferty magicznego leczenia.

- Dziękuję. Wolę poczekać.

- Nic by ci się nie stało. Ale tak rozumiem uleczyć konia magia dobra. Chorobę magia dobra... A gdy trzeba pomóc... – elf wyraźnie oczekiwał innej reakcji dziewczyny.

Wstał od koni. Odwrócił się i bez słowa pożegnania wyszedł na pokład zostawiając Dearbhail z chorymi końmi. Dziewczyna westchnęła lub może raczej wypuściła z ulga powietrze z płuc oglądając się za Andarasem.

Tego dnia objawy choroby morskiej wciąż jeszcze dokuczały jej niemiłosiernie i z stęsknieniem wyglądała zmierzchu. Wtedy morski wiatr niósł nad falami przepiękną melodię fletu, która jak zaczarowana pozwalała jej zapomnieć o zawrotach głowy i nudnościach. Kołysała do snu.










Przez dwa pierwsze dni rejsu do Dol Amroth Kh’aadz był raczej niewidoczny. Nie żeby się chował przd ludźmi, lecz przepastne wody morskiego bezkresu z jednej burty i otwarte przestrzenie lądu po drugiej działały na niego deprymująco. O ile rzeczny spływ był nieznośny dlatego, bo był rzecznym spływem, to rejs n apełnym morzu był chyba tym co krasnoludy lubią najmniej. Niemniej mrucząc pod nosem, że „Kh’aadz jest twardy jak skała.”, co było skrótem od dłuższego wywodu jego zaburzonego alkoholem procesu myślowego, z którego wynikało, że Khazadzi są jak głazy w morzu, o które rozbijają się fale czasu swiata.

Po opuszczeniu Lond Daer krasnolud, na dobre zaszył się na najniższym pokładzie statku, gdzie spoczywały zwoje lin, beczek i zapasy żywności i panowała wszechobecna wilgoć, ciasnota i mrok przenikniony tylko tlącą się świecą, którą zapalił by odstraszyć szczury. Od czasu opuszczenia Tharbadu niemal dokładnie widział ile ich jest na statku lecz pomimo tego, żeniektórym nawet nadał imiona, one uciekały dopiero przed blaskiem światła ignorując jego pogróżki. Bywało, że wyładowywał na nich swoją złość strzelając w mroku z kuszy do ruchomych cieni.

Dzień przed zawitaniem w Lond Daer, Kh’aadz wziął udział w marynarskim, tajnym konkursie Rum z Beczki. Po całodniowym piciu zajął trzecie miejsce ustępując pola jedynie dwóm niepozornie wyglądającym majtkom a później pierwszą dobę wielkiego kołysania na pełnym morzu, przespał w najlepsze nieświadom niczego co się dzieje na statku. Po przebudzeniu ciężko było określić czy złe samopoczucie należało zwalić na kiepski trunek żeglarzy czy cholerne morze.

Kh’aadz i Deabrhail byli pierwszy raz w życiu na morzu.
Kiedy choroba morska minęła i dziewczyna odzyskała siły i pewność siebie potrafiła docenić jego piękno. Zas krasnolud tylko odnalazł szacunek i podziw do ciężko pracujących żeglarzy, którzy teraz w jego oczach stanowili niejako inny rodzaj człowieka. Ulepiony jakby z innej gliny. Paradoksalnie łączyło ich z krasnoludami bardzo wiele. Kiedy bosman odkrył konkurs w piciu rumu oberwało się solidarnie całej załodze, choć udział w nim brało prócz krasnoluda tylko czterech marynarzy. Mimo, że Kh’aadz odgrażał się nowo poznanym kompanom rewanżem w piciu grzańca z wina lub piwa, niestety do końca rejsu surowe oko bosmana, nie przymknęło się na to ani jeden raz. Zrezygnowany wziął udział w innych zawodach, tym razem pod tytułem: Bartnika Rejsu.

I w tej dyscyplinie krasnolud został niekwestionowanym championem wydłubując z ucha niebotyczne ilości woskowiny, czym zyskał sobie w krzykach triumfu i wrzawie dobiegającej spod pokładów, wiele sympatii, poklepywania po mocarnych barkach i małą beczułkę, ponoć wyjątkowo najlepszej jakości rumu.

Resztę rejsu spędził na graniu w kości z marynarzami i smakowaniu zasobów spiżarki przegryzanych suszonym boczkiem, jako, że swoją nagrodę postanowił zachować na specjalną okazję.










Andaras kiedy już wiedział po wizycie Eldariona, że los księgi w jego rękach nie jest pewny z dotarciem do Minas Tirith, każdą wolną chwilę spędzał na czytaniu wciąż nie do końca zrozumiałego języka w którym była spisana. Kiedy wszyscy, których uparcie prosił o pomoc w asystowaniu w lekcji nowych czarów, czym przysporzył sobie tylko niechęci i podejrzliwości ze strony marynarzy, w końcu znalazł jednego bardzo zdesperowanego majtka. Marynarz przegrał wszystkie pieniądze zadłużając się przy tym co nie miara i ciężka kiesa elfa podziała na człowieka magicznie. Po tych ćwiczeniach, podczas których nieszczęsny marynarz nabawił się wielu guzów oraz biegunki Andaras wyciągnął bardzo cenną naukę z totalnego fiaska całego przedsięwzięcia. Musiał znaleźć tłumacza, aby odkrył przed nim sens tych niezrozumiałych mu wyrazów, które wszak przy zaklęciach miały jak wszystkie inne słowa kluczowe znaczenie. Ponadto odkrył, że o ile leczenie magią działa przez emanowanie mocy z rąk nakładanych na chorych, to wszystko inne i bardziej skomplikowane potrzebuje narzędzia, dzięki któremu byłby w stanie ukierunkować strumień mocy. Wiedział, że jest na dobrym tropie, bo kolejnego dnia ściskając w ręku czerwony kamień amuletu efekty były lepsze, lecz wciąż dalekie od satysfakcjonujących. Ściągnął też na siebie gniew Bosmana, doprowadzając w skutkach rzuconego zaklęcia do opuszczenia dopiero co postawionego foksztaksla.










Dol Amroth, czerwiec 251 roku



O zmierzchu piętnastego dnia rejsu, oba statki wpłynęły do zatoki, gdzie białe bałwany rozbijały się o strome skały, a przez mgłę przebijał się rosnący w oczach punktowy blask latarni morskiej. Dol Amroth. Statek Eldariona zawitał do portu, a drugi okręt popłynął do Minas Tirith.

Nim Eldarion wraz Adrahilasem zeszli z trapu do portu wjechał orszak powitalny Rycerzy Łabędzia, których niebieskie proporce trzepotały na wietrze obok czarnych banerów Białego Drzewa. Starożytny port robił wrażenie na przybyszach a potęga Gondoru ukazała się w majestatycznej krasie, gdy wjechali w orszaku na ulice miasta zmierzając na książęcy zamek.






Nie było czasu do stracenia, więc tylko godzinę Andaras, Kh’aadz i Dearbhail czekali na Eldariona z Endymionem, którzy powrócił na dziedziniec, gdzie tamci czekali oddawszy pod opiekę książęcego koniuszego Bestię i Hazehoofa. Czekała ich forsowna podróż po trakcie Rathon Gondor , w której konie chore konie nie mogły wziąć udziału.

Eldarion zbliżył się czekających ludzi i wyciągnął rękę ku Dearbhail. Dziewczyna zawstydziła się i nie bardzo wiedząc co zrobić pokłoniła się podając mu dłoń.

- Od Lorda Adrahilasa. – powiedział zmykając rękę Rohirimki w swoich. – Tylko na bogów, omijaj złotników. – dodał z przekąsem wskakując na przygotowanego ogiera.

Kiedy dziewczyna otworzyła dłoń, spoczywał na niej tak bardzo znajomy pierścień.










Minas Tirith, czerwiec 251 roku



Statek Finluina wpłynął w szerokie ujście Anduiny i dalej w górę rzeki podążył ku Minas Tirith. Na ląd wysiadł w porcie Harlond i po trzy milowym marszu, tego czwartego dnia podróży od rozdzielenia się okrętów w zatoce Belfalasu, przekroczył Wielką Bramę Białego Miasta. Wrota były jednym z pierwszych udoskonaleń Minas Tirith, które zapoczątkowały rządy Aragorna. Twórcami tej monumentalnej budowli byli Khaazadzi z Aglarond, a wykonana była w całości z mithil i stali. Przybył do stolicy przed Eldarionem, inaczej ta wiadmość byłaby na ustach całego miasta.

Swoje kroki bard skierował bezpośrednio do Królewskiej Biblioteki, gdzie miał nadzieję znaleźć starego wróża. Tequillian, którego historia nie była obca Finluinowi był Wielkim Prorokiem na królewskim dworze. Pochodził z arystokratycznej rodziny Dol Amroth i młodość spędził jako oficer na statkach gondorskiej floty. Niestety wybuch prochu podczas potyczki z korsarzami z Umbaru stracił wzrok, co zakończyła jego krótką karierę wojskową. Zrezygnowany poświęcił się zgłębianiu tajemnic arkan magii i astronomii. Dzięki uporowi, determinacji i oddanym asystentom, bez których wzroku nie byłby w stanie osiągnąć niczego, po wielu latach badań i izolacji od świata, stał się niekwestionowanym autorytetem w swoich dziedzinach. Nie będąc znanym powszechnie w Śródziemiu, wieść o jego pracy i wiedzy doszła na królewski dwór i po jednej z wizyt Eldariona w Dol Amroth, stary Tequillian przyjął zaszczyt pracy w Minas Tirith. Jako nadworny Prorok i członek Królewskiej Rady stary Dunedain miał wspaniałą okazję kontynuacji badań i możliwości korzystania ze starożytnych woluminów stolicy.

W bibliotece królewskiej, do której został wpuszczony przez straże bez problemów ani zbędnych pytań, Finluin nie znalazł jednak starego ślepca. Na jego pytania o Tequilliana odezwał się jeden z obecnych tam ludzi.

- Jestem Elagar. Asystent Tequilliana. – przemówił dźwięcznym i przyjemnym głosem z wielką życzliwoscią. – Wielki Prorok jest niedostępny. Czy mogę w czymś pomóc? – zapytał.










Rathon Gondor był dość szerokim i wspaniale utrzymanym traktem, który łaczył Dol Amroth z Minas Tirith. Wyłożony białym kamieniem na całej swojej długości wił się przez krainę w szpalerze owocowych drzew, które witały podróżnych zielenią i kolorami kwiecia. Marmurowe kamienie milowe wyznaczały odległość traktu a co dwadzieścia takich pomników kawalkada konnych mijała strażnice, które czuwały nad bezpieczeństwem podróżnych i okolicy. Królowi oprócz Endymiona, Andarasa, Kh’aadza i Dearbhail towarzyszył również kilkuosobowy oddział Rycerzy Łabędzia. Całymi dniami galopowali niemal bez przerwy zatrzymując się tylko na posiłki i nocleg w strażnicach. Dwa razy dziennie zmieniali konie. Wizyty w tych przydrożnych garnizonach miały ogromne znaczenie dla stacjonujących w nich żołnierzy. Rozmowa z królem podnosiła morale i uspokajała, gdyż nadciągające wciąż nowe wieści z północy urastały do niebotycznych rozmiarów, z których wynikało, że hordy Uruk-hai zajęły cały Arnor stojąc u wrót Gondoru.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=KHcm0x6lRno[/MEDIA]



Piątego dnia wjeżdżając na równiny Pelenoru otaczały ich pola uprawne i farmy a na trakcie miajali coraz większe gromady wozów i pieszych zmierzających do Białego Miasta. Z oddali zobaczyli przylegające do skały miasto o monumentalnych, nie do zdobycia murach i majestatycznej Cytadeli. Kiedy wszystkie drogi złączyły się w jedną jeźdźcy przekroczyli Wielką Bramę Minas Tirith. Ilość nadciągających ludzi tłoczyła ulicę, która wiła się spiralnie przez wszystkie poziomy. Na szczęście prawo stolicy zabraniało wjazdy pojazdów kołowych do miasta, nad czym czuwały liczne straże patrolujące mury i bramy, więc pocieszać się można było, że mogło być gorzej. Niemniej i tak Rycerze łabędzia oraz dołączeni do nich Strażnicy Cytadeli torowali drogę dla konnych aż do samego pałacu. Miasto witało powracającego Eldariona po królewsku, obsypując orszak kwiatami, rzucając wiązanki i zielone gałązki na drogę.

Endymion przyzwyczajony do widoku znajomych budynków poczuł się jak w domu, kiedy głowy innych rozglądały się na boki, gdyż potęga i splendor Wieży Czat był jeszcze większy od Dol Amroth. Od czasu koronacji Aragorna i ślubu z Arwen, pod ich wspólnym panowaniem miasto zazieleniło się tysiącami drzew i roślinnosci która na stałe wpisała się w krajobraz starożytnej twierdzy. Architektura robiła wrażenie od strony tak od estetycznej, militarnej czy urbanistycznej. Jedynie niesamowite tłumy na wąskich ulicach mógłby mieć mniejsze, lecz jak zapewnił towarzyszy Endymion, spowodowane to było wybuchem wojny. Jak się sam również przekonał do stolicy przybywały również setki pielgrzymów, gdyż jak się okazało została podczas jego nieobecności ogłoszona pielgrzymka do grobu Morwen. Pierwsza od wielu lat, gdyż ostatnia miała miejsce rok po śmierci króla Elessara, kiedy zmarła jego żona Arwen. Zatem do miasta nadciągały nie tylko oddziały i powołani do wojska mieszkańcy królestwa lecz również mieszkańcy wiosek Ithillien i Osgiliath- wciąż będącego w czasie wielkiej rekonstrukcji – placem budowy oraz w znacznej liczbie wszyscy pragnący modlić się u grobu Morweny.

Podczas wspinania się ulicami na coraz to wyższe poziomy Minas Tirith Adaras ujrzał w oddali znajomą twarz Haradirma, który gestykulując wydawał rozkazy przed domem ambasadora Haradwaith. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę lecz mężczyzna chyba nie poznał elfa, lub odległość była zbyt wielka, gdyż wzrok tamtego prześlizgnął się orszaku zatrzymując dłużej na Eldarionie.

W Skrzydle Gości, budynku przylegającym do Królewskiego pałacu, Endymion ulokował towarzyszy w ich kwaterach samemu wreszcie też udając się do swojej komnaty. Był czas na zasłużony odpoczynek na który udali się wszyscy oprócz Dearbhail, która nie mogła odmówić sobie spaceru po mieście. Podziwiając Białe Miasto i obserwując jego mieszkańców czuła się bezpiecznie, jakby nic nigdy nie mogło zagrozić harmonii i potędze tej twierdzy. Symbolu Gondoru. Wspięła się na górujący nad Pelenorem mur wysoki na siedemset stóp i szeroki na czterdzieści by obejrzeć panoramę okolicy. Widziała w oddali miasto Osgiliath, liczne farmy i pastwiska oraz przede wszystkim nadciągających do stolicy ludzi, którzy jak się okazało nadciągali wszystkimi trzema traktami. Najbardziej wypatrywała na północ. W stronę domu. Przyglądając się ludziom którzy zbliżali się do Wielkiej bramy mogłaby przysiąc, że widziała proporzec swojej wioski na jednym z wielu wozów jakie zatrzymywały się pod miastem w oczekiwaniu na przeładunek, którym zajmowali się tragarze, konie i kucyki. Niemniej mogła się mylić, bo odległość była znaczna.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline