Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2011, 17:00   #22
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Dwa lata wcześniej. Miasteczko Gorad. Lentria.

To miała być prosta robota, czemu wszystko idzie nie tak – przeklinałem w myślach.
Niedawno odwiedził mnie pewien człowiek. Dość dziwny typ, barczysty z lekkim zarostem. Okryty był czarnym płaszczem. Kiedy wszedł do mojego pokoju, poczułem dziwną grozę. Wyłożył sakwę na stół i przedstawił zadanie. To była ta owa prosta robota. Jeden z jego ludzi miał odebrać okup za porwaną córkę kowala, musiałem dopilnować, aby transakcja przebiegła pomyślnie. Bez zbędnych wyjaśnień opuścił mieszkanie. Próbowałem go jeszcze złapać i dowiedzieć się czegoś więcej, niestety szybko wtopił się mrok.
Następnego dnia dostałem list. Zawierał krótką wiadomość:

„Jutro po zachodzie słońca. Przy Szarym Stawie.”

Nie bardzo podobał mi się pomysł, współpracy z kryminalistami. Niestety od miesiąca nie dostałem żadnego zlecenia. Poza tym nikomu nic złego się nie stanie. Porywacze dostaną okup, a dziewczyna cała i zdrowa wróci do ojca. Tą myślą pocieszałem się, próbując zagłuszyć sumienie. Nie zastanawiając się nad tym więcej, zatopiłem się w mojej codziennej nudzie.


Następnego dnia odczułem nerwy, które tak tłumiłem. Powtarzałem sobie, że wszystko pójdzie gładko, jednak coś wewnątrz mówiło mi, że pakuję się w kłopoty.
Kiedy słońce schowało się za horyzont, szybko wybiegłem z mieszkania. Przechodnie patrzyli na mnie jakoś dziwnie, ze strachu pomyślałem, że oni wszystko wiedzą. O mojej współpracy z kryminalistami i o równie występnej przeszłości. Ale co mogłem zrobić, musiałem zatrudnić się jako najemnik choćby po to, aby mieć za co kupić chleb. Równie zdenerwowany dobiegłem na miejsce, jednakże nikogo tam nie zastałem. Zacząłem więc okrążać jezioro.

Nagle coś szarpnęło mnie za ramie, odwróciłem się i zobaczyłem mojego zleceniodawcę. Jego groźny wzrok jak zwykle przyprawił mnie o dreszcze, a przecież byłbym w stanie go pokonać.
- W samą porę, właśnie zaczynamy – powiedział, ciągnąc mnie za sobą. Zaprowadził mnie do umówionego punktu, tu już czekał jego człowiek. Na ziemi leżał duży, czarny worek. Kiedy zapytałem co to, odpowiedział:
- Towar.

Staliśmy tam we trójkę, aż pojawił się ojciec dziewczyny. Podszedł do nas niepewnie, w ręku trzymając połataną sakwę.
- Masz kase? – porywacz rzucił w jego stronę.
- Ttt… tak… - odpowiedział zdenerwowany. – Aa… a… a moja córka?
- Dany, pokaż nam jego córkę – polecił mój zleceniodawca.
Współpracownik posłusznie wykonał rozkaz. Rozwiązał worek i ostrożnie go pociągnął. Teraz to na ziemi pojawiła się dziewczyna. Młoda o blond włosach. Na jej odkrytych rękach widniało parę sińców i zadrapań.
- Wstań – zawołał Dany, ona jednak dalej leżała przerażona. – No wstawaj! – zakrzyknął. Chwycił ją za ramię i podniósł do góry.
- Tylko nie… nie róbcie jej krzywdy – powiedział zrozpaczony kowal. Dziwne, znałem go już kiedyś, wyglądał na mocnego mężczyznę. Teraz jednak z łzami w oczach kulił się przed zbirami.
- Dawaj pieniądze! – krzyknął zniecierpliwiony Dany.
- Najpierw córka…
- Nie będziesz mi dyktował!

Wtedy to zauważyłem, ten błysk w jego oku. Od początku wydawało mi się to dziwne, podejrzane. Wyglądało to tak, jakby ten kowal wiedział coś, o czym my nie mieliśmy bladego pojęcia. Wiele razy pracowałem ze zbirami i znam już ten błysk w oku chytrusów. Spojrzał na mnie, jakby lekko się uśmiechając, może znał moje myśli.
Po tych słowach nastała głucha cisza. Porywacze spoglądali po sobie zdziwieni. Jakby ten kowal nie wiedział, że mogą zabić jego córkę. I od tego się zaczęło. Dostrzegłem jakiś ruch w krzakach, zaraz też reszta zwróciła na to uwagę.
- To mi się nie podoba – powiedział rozgorączkowany chłopak do swojego szefa.
- Co tu jest grane?! – odpowiedział mu.

Nagle ze wszystkich stron wyłoniły się sylwetki. To była straż miejska. Cały oddział ruszył w naszą stronę.
- Gerogu Czarny jesteś aresztowany! – krzyknął jeden z nich, zapewne dowódca. – W końcu po roku tropienia wpadasz w nasze ręce! Nie martw się, już świeżutkie szczury czekają na ciebie w twojej celi.
- Cholera! Skurwysynie, wystawiłeś mnie! – postawa barczystego mężczyzny zmieniła się. W tej sytuacji stał się bezbronny. Gdzieś prysła jego groza.
Szybko rzuciliśmy się do ucieczki. Dany odepchnął dziewczynę od siebie i pierwszy spróbował szczęścia. Nie pamiętam dokładnie co się wtedy wydarzyło, wiem, że biegłem jak najszybciej potrafiłem. To ja byłem tym szczęściarzem. Straż nie rozpoznała mojej twarzy. Do dzisiaj nie wiedzą, że to byłem ja.
Po tych wydarzeniach wróciłem do miasta. Jeszcze tej samej nocy córka kowala wróciła do domu. Nie mogłem zasnąć, wyszedłem więc na spacer. Przechodząc obok studni, zobaczyłem ją. Siedziała sama, w rękach trzymając wiadro. Wokół nikogo już nie było. Nawet mnie nie dostrzegła. Dwie zakapturzone postacie szybko ją dopadły. To było jasne, kowal za wystawienie herszta szajki musiał zapłacić wysoką cenę.

A ja stałem tam bezradny. Wtedy kiedy obkładali ją pałkami i kopali w brzuch. Żałuję tego. Cholernie tego żałuję. Przecież mogłem ją uratować. To był ludzki obowiązek. Bez większego wysiłku powaliłbym napastników. Wtedy jednak pomyślałem, że tym czynem mogę narazić się szajce i wszystkim kryminalistom. A głównie tylko tacy ludzie byli moimi zleceniodawcami.
Kiedy już skończyli, jeden z nich podszedł do mnie. Widocznie mnie znał, bo powiedział wprost:
- Dobrze się spisałeś, za niedługo oczekuj kolejnej roboty.

Wróciłem do mieszkania i padłem na łóżko. Nigdy tego nie zapomnę.


Teraźniejszość.

Kiedy otrząsnąłem się ze wspomnień, poczułem się zdezorientowany.
Przecież to ta kobieta!
Tego było za wiele jak na głowę wojownika. Wszystko co się do tej pory wydarzyło, te wizje, potwory, nieznajoma kobieta, wspomnienia. Czułem jak moja głowa eksploduje.
Nikogo tu już nie było. Tylko szóstka napastników i ta kobieta. Odzyskałem pełną świadomość. Wszystko co się teraz działo, już raz przeżyłem. Tak podobna sytuacja. Bezbronna kobieta i zbiry.

Nigdy więcej – pomyślałem nieśmiało.
Jest ich sześciu, po co masz narażać życie dla nieznajomej?
Nigdy więcej…
Nie rób tego, uciekaj inaczej zginiesz. Przecież twoje życie jest tyle warte. Tak bardzo o nie dbałeś, robiłeś wszystko, aby przetrwać…
Nigdy więcej…
Nie widzisz kim oni są? Znasz ich. Wiesz jak są niebezpieczni…


Czas jakby się zatrzymał. Wszystko co dotąd mnie otaczało, zniknęło. Tylko ja i oni.
- Nigdy więcej! – zakrzyknąłem. Coś we mnie pękło. Wpadłem w szał.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=x_MvXUj_OcM[/MEDIA]

Miecz w mej dłoni, tarcza w mej dłoni. Teraz to liczyło się najbardziej.
Z impetem rzuciłem się na napastników. Nie byli dobrze uzbrojeni i jak też się domyśliłem, wyszkoleni. Z łatwością odparłem pierwsze uderzenia. Po chwili ciąłem mężczyznę z zakrwawioną pałką. Ostrze przerwało jego gardło. Próbował nawet jeszcze walczyć, jednak zaraz padł na ziemię. Teraz dostrzegłem ich oczy, znany mi chłód przedarł się przez moje ciało. To nie zgasiło mojego gniewu. Kumulacja moich zagłuszonych uczuć znalazła teraz ujście w mym mieczu.
Kolejne ciosy znalazły opór na mojej tarczy, teraz jednak ich zaciekłość wzrosła. Nie byłem w stanie ich wszystkich kontrolować. Kilku napierało z przodu, jeden próbował z flanki.
- Uważaj, za tobą! – jakiś damski głos przedarł się przez odgłosy walki. Nie miałem czasu badać czyj to. Szybki obrót i pchnięcie z całej siły. Ostrze zatopiło się w piersi nożownika.
Teraz dopiero mnie otoczyli. Potężny młyniec i już jedna głowa mniej. Musiałem wykazać moje maksymalne żołnierskie zdolności, aby nie dać się zabić. Jednak dla kogoś kto przez całe życie dzierży w ręce miecz, walka nie jest niczym wielkim. Zwłaszcza, że przeciwnicy nie są mocni.

Potyczka dobiegała końca. Pozbawieni kończyn napastnicy, mimo wszystko próbowali walczyć dalej. Jakby to był ich jedyny cel. Dosłyszałem tupot stóp. Ktoś się zbliżał, a ja miałem przeczucie, aby nie sprawdzać kto. Szybko porwałem kobietę za rękę i szarpnąłem za sobą. Biegliśmy co sił w nogach, w końcu tupot ustał. Uznałem, że możemy zwolnić. Otrząsnąłem się z transu, po czym spojrzałem wokół siebie. W niebo unosił się dym, bardzo dużo dymu. Powietrze opanował zapach spalenizny. Zobaczyłem kilka ciał na ulicy. To z pewnością nie byli „oni”. Majaczyli coś do siebie, niektórzy dostali drgawek. Jakby na coś zachorowali.
Co tu się dzieje? – pomyślałem. Jeszcze wczoraj był tu organizowany huczny jarmark. Przybyła cała masa ludzi. To potężne, budujące respekt miasto jest teraz w ogniu i zapanowała nad nim choroba. To było niepojęte.

- Kim jesteś? – spytała. Odwróciłem się w jej stronę, spoglądała na mnie płochliwie. Widocznie mi nie ufała, co w takiej sytuacji było oczywiste. Odziana w biel wyglądała w tym wszystkim jak światło nadziei. Twarz miała oblepioną kurzem i pyłem, tak jak i włosy.
- Kim jestem? Lepiej odpowiedz kim ty jesteś? I co ty robiłaś w tych wizjach?
- Jakich wizjach?
Dalszą rozmowę przerwały dobiegające odgłosy z sąsiedniej ulicy. Znów ktoś nas ścigał. Zaraz też pociągnąłem ją za sobą.
Po drodze mijaliśmy kolejnych dziwnie chorych ludzi oraz zabitych strażników.
Jest tyle rzeczy do wyjaśnienia.

Sam już nie byłem pewien dokąd biegniemy. Usa to duże miasto, niemożliwe jest spamiętanie wszystkich dróg. Jednak los się do nas uśmiechnął. Gdzieś w oddali pojawiła się brama miasta.
- Szybciej! – popędziłem ją. – To nasza jedyna droga ucieczki. - I choć pościg znów ucichł, nie miałem zamiaru zwalniać.
Tyle rzeczy do wyjaśnienia.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 16-09-2011 o 06:20.
MTM jest offline