Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-07-2011, 14:16   #21
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Czy można umknąć przeznaczeniu? Czy można cało wydostać się z sieci, którą, jak wielki tłusty pająk, tka dla nas ślepy los?

Opończa była jedynym odzieniem które skrywało jej nagie ciało. Dzięki niej była prawie niewidoczna w ciemnościach ,które okalały okolicę. Żaden dom nie był już oświetlony, sen ogarnął całą stolicę i jedynie dalekie pokrzykiwania straży nocnej przerywały od czasu do czasu głuchą ciszę.
Ucieczka będzie utrudniona – pomyślała. Miasto chroniły wysokie mury, a Mordech na pewno wysłał za nią bandziorów.
Miała nadzieję ukryć się na pobliskich bagnach, gdzie żaden z mieszkańców nie ważył się zapuszczać. Jej było to milsze niż kolejna noc w łóżku tego obleśnego zbira.
Przemknęła szybko obok jednej z karczm, mając nadzieję, że gospodarz pozostawił uchylone wrota stajni. Gdyby udało jej się ukraść konia, byłaby uratowana.
Miała szczęście. Niewielka szczelina we wrotach pozostawiona była jakby dla niej. Przecisnęła się do środka i przystanęła przy jednym ze żłobów.
Było jej zimno, ciałem co chwilę wstrząsały dreszcze - to zimna , to przerażenia. Bała się. Czuła się bezradna i poniżona. Pragnęła tylko wydostać się z Usy i odzyskać wolność. Ale najbardziej obawiała się jego. Jeszcze czuła na ciele miejsca, w które wczoraj uderzał, nadal piekły i bolały. Dotknęła dłonią rozciętego policzka i zaklęła cicho. Być może kiedyś uda jej się zemścić.
Wtedy poczuła dłoń na swym karku, silną i dużą, pociągającą ją do góry. Jęknęła z bólu.
Wiedziała do kogo należy ta ręka. Znalazł ją. Wielka dłoń uderzyła ją mocno w twarz, wpadła do kałuży z cichym jękiem. Na ustach poczuła metaliczny smak krwi. Skurwiel.
Znów uniósł ją do góry, i ponownie uderzył z większą niż poprzednio siłą.
- Ty dziwko! – usłyszała , po czym poczuła tępy ból w skroni. Czuła jak słabnie, upadła. Chwycił ją za włosy i podniósł, z trudem stanęła na nogach. Zza pasa wyciągnął mały nóż, zauważyła błysk ostrza. Zaczęła się wyrywać, rzucać ciałem, lecz trzymał ją mocno.
Chwyciła poły jego koszuli i zatarmosiła nim z całej siły. Widziała jak nóż wylatuje z jego dłoni, jak wpada w jakąś brudną kałużę. Wsadziła dłoń w cuchnącą breję i namacała mokrą rękojeść kozika, po czym zatopiła ostrze w jego klatce piersiowej. Jej niedoszły kat zacharczał, chwycił się za ranę i mocno ścisnął jej dłoń. Szarpnęła się, zwolnił uścisk i osunął się na kolana. W jego gardle zabulgotało, próbował jeszcze złapać oddech jak wyciągnięta z wody ryba. Z jego ust popłynęła krew, zwalił się w błoto z głuchym jękiem który uwiązł mu w gardle.
Dopiero teraz poczuła jak mocno bije jej serce, jak krew szaleńczo pulsuje w żyłach. Czuła zimny pot na całym ciele, i przyśpieszony oddech, pokrwawione dłonie drżały. Na widok martwego ciała leżącego w czerwonej kałuży zrobiło się jej niedobrze, poczuła, że zaraz zwymiotuje.
Zabiła człowieka, po raz pierwszy pozbawiła życia kogokolwiek. Wiele razy widziała trupy, całe ich setki, ale różnica była taka, iż żaden dotychczas nie padł z jej ręki.
Wzięła głęboki oddech. Musiała uciekać, teraz już nikt nie mógł jej przeszkodzić.
Jakże bardzo się myliła, przekonała się jak tylko udało jej się osiodłać jednego z kuców i na jego grzbiecie opuścić stodołę.



Fanrath Taun


Obudziłeś się po nocy strasznych, przytłaczających koszmarów. A przynajmniej tak ci się wydawało. Przecież twoje wyjście z karczmy było tak realistyczne. Znajome kąty, twarze, zapachy i nawet promienie słońca, które tańczyły na twojej zmęczonej twarzy.
Coś jednak nie zgadzało się. Dlaczego miasto było puste? Dlaczego domy na wpół spalone, a ulice pełne połamanych mebli? I dlaczego nad Usą krążyło stado padlinożerców?
Przystanąłeś zaskoczony, kiedy zza rogu budynku wyłonił się… nadworny mag – Kalizkan. Ale jakże odmieniony... Jego ciało nabrzmiałe i napuchnięte, w stanie prawie kompletnego rozkładu, zdawało się falować przy każdym kroku. Uniesione ręce wskazywały w twoją stronę, a na wpół zgniłe usta szeptały coś najpierw niezrozumiale, potem coraz głośniej. Nie mogłeś się poruszyć z przerażenia.
- Czarna śmierci, bluszczem swym wroga mego opleć!
Ujrzałeś jak twoje stopy, a potem nogi oplatają nagle czarne, oślizgłe macki. Poczułeś słabość, świat zawirował ci w oczach….

I obudziłeś się.
Tym razem naprawdę. Coś… jakiś hałas zza okiennic przerwał twój niespokojny sen. Było jeszcze ciemno, ale postanowiłeś sprawdzić jego przyczynę.
Na niewielkim placu przed karczmą jakaś grupa ludzi otoczyła siedzącą na kucu kobietę. Tłum wymachiwał pochodniami i co gorsza ostrą bronią w wyraźnie złych zamiarach. Dziewczyna krzyczała proszac o pomoc, ale nikt oprócz ciebie nie zareagował.
Olśnienie spłynęło na ciebie w jednym momencie. To właśnie tą kobietę pokazał ci w swojej wizji umierający starzec, a potwory, które wtedy zdawały się ją otaczać okazały się bardziej realne niż myślałeś.
W jakiś sposób ta dziewczyna związana była z twoim losem. Musiałeś ją ratować!


Anne „Ruda” Morgan i Arivald „Wiewiór” Quinnell


Fakt, że tak szybko udało wam się pokonać dwóch ożywieńców podniósł was na duchu. Nawet banda wygłodniałych i przerażonych dzieciaków nie mogła was powstrzymać przed szybką ucieczką. A że była ona konieczna, nikt z was nie miał wątpliwości.
Strażnik otwierał pochód, prowadząc was prosto, schodami do wyjścia. Droga jak na razie była wolna. Prędko pokonaliście dystans z pierwszego piętra na parter, kiedy nagle, bez ostrzeżenia idący z przodu strażnik zacharczał i przewrócił się. W jego szyi tkwił czarny, stalowy bełt. Ruda pierwsza dostrzegła napastnika. To garbus, przyczajony za jednymi z drzwi w dolnym korytarzu, wystrzelił śmiercionośne ostrze. Nie to było jednak najgorsze. U stóp garbatego pojawiły się nagle dwa olbrzymie i w jakiś sposób zniekształcone psy. Piana kapała im z uniesionych warg, a ostre kły szczerzyły się na was.

Nie było czasu do stracenia. Pochwyciwszy dwójkę pozostałych dzieci rzuciliście się do ucieczki na tyły domu. Psy z warkotem ruszyły w wasze ślady. Arivald kilka razy interweniował mieczem, ale ten jednynie w niewielkim stopniu trzymał bestie z dala od was. Na szczęście mała Mina przytomnie wami kierowała. Klucząc od pokoju do pokoju znaleźliście się w dość obszernej kuchni. Stąd prowadziły już tylko jedne drzwi.
- To drzwi do piwnicy – powiedziało dziecko
Nie zastanawiając się Ruda skoczyła ku drzwiom. Wyglądały solidnie i o dziwo były otwarte. Zajrzałaś wgłąb, ale jednym widokiem były kamienne schody prowadzące w dół. Oględziny samych drzwi wypadły natomiast bardzo pomyślnie. Porządne ryglę zabezpieczały piwnice przed intruzami. Decyzja była szybka.
Postanowiliście się ukryć i poszukać innej drogi ucieczki. Wiedzieliście, że wiele piwnic w mieście jest ze sobą połączonych, szczególnie w dzielnicy handlowej i liczyliście na odnalezienie jakiegoś przejścia.
Tymczasem ujadanie psów zbliżało się.
Kiedy zasunęliście ostatni rygiel, o drzwi załomotały dwa potężne cielska. Warkot zwierząt towarzyszył wam w drodze w głąb piwnicy…


Michael Kellhit

Zanim dotarliście z Bizonem do pałacu było już późne popołudnie. Przez to zamieszanie i poszukiwania w koszarach całkiem zapomniałeś o posiłku, a teraz twój żołądek mocno się o niego upominał. Zdusiłeś w sobie uczucie głodu łykiem sikacza, który Bizon zabrał ze sobą, ale wiedziałeś, że to nie wystarczy na długo.
Bizon prowadził was pewnie przez dziedziniec i kręte, wąskie korytarze. Jego osoba była dobrym biletem wstępu do zamku. I tutaj potwierdzała się teoria, że były żołnierz cieszył się dużym poważaniem w Usie.
Ulmenethę odnaleźliście w jednym z pałacowych ogrodów. Chyba trochę inaczej wyobrażałeś sobie kapłankę źródła.
Oczekiwałeś starszej, kobiety o nijakiej twarzy, odzianej w skromne, kapłańskie szaty. Tymczasem Ulmenetha, mimo swoich lat nadal była piękną, pełną gracji kobietą.



Twoje ewidentne zdziwienie wywołało na twarzy kapłanki dyskretny uśmiech.
Bizon przywitał się z kobietą z szacunkiem, wyłuszczając powód waszego przybycia.
Z każdym jego słowem uśmiech znikał z twarzy kobiety. W końcu powiedziała do was
- Pozwólcie za mną. Poszukamy lepszego miejsca na dalszą dyskusję.
Kapłanka zaprowadziła was do jednej z komnat kuchni zamkowej i zamknąwszy dokładnie drzwi powiedziała kierując swe słowa do ciebie:
- Opowiedz mi… kapłanie… jeszcze raz o śnie, który wyśniłeś. Możliwie jak najdokładniej.
Powtórzyłeś więc, tak samo jak wcześniej Bizonowi, o bitwach, które widziałeś, a także o ofierze złożonej ze Skandy i potem Ezkatona i udziale w tym Kebry i Kalizkana.
Twarz Ulmenethy pobladła.
- Czułam już od dawna, że w tym mieście dzieje się coś niedobrego, ale nigdy nie przypuszczałabym…. – powiedziała ochrypłym głosem.
Kapłanka spojrzała uważnie na ciebie i Bizona.
- Jeśli twój sen młody człowieku się spełni, a wierzę, że był on wizją przyszłości, to królowa i jej nienarodzone dziecko są w ogromnym niebezpieczeństwie.
Istniej pewna przepowiednia…. – kobieta przez chwilę mruczała coś do siebie, ale zaraz kontynuowała – chociaż aż trudno uwierzyć, że właśnie nadszedł jej czas… - ponownie przerwała na chwilę – Otóż stare księgi mówią, że po złożeniu ofiary z trzech największych władców świat pogrąży się w chaosie, a wszystkie zapomniane demony powrócą, siejąc śmierć i zniszczenie. Jeśli Skanda i Ezkaton zostali złożeni w ofierze, to…

Nie musiała kończyć. Wiedziałeś co chciała powiedzieć.
Nienarodzone dziecko króla było trzecim z władców.

- Demony? – spytał Bizon ze zdziwieniem – a cóż to takiego?
- To… jakby to powiedzieć… pierwsi mieszkańcy Terry. I najwięksi wrogowie i oprawcy rasy ludzkiej. Nie mam teraz czasu aby opowiadać o nich więcej. Trzeba natychmiast wywieźć królową z miasta. Kiedy Kebra powróci nie będziemy mieli szans. Wyobraźcie sobie co stanie się z pozostałymi w Ventrii Drenajami i nie-Ventryjczykami….

Hmmmm… słowa kapłanki niezbyt cię uradowały. Nie miałeś ochoty bawić się w akcje ratunkowe za darmo. Ale z drugiej strony czyż nie była to okazja do dobrze zorganizowanej ucieczki? Opieka Bizona i pieniądze królowej na pewno ją ułatwią, w pojedynkę miałbyś dużo mniejszą szansę.

Ulmenetha dostrzegła twoje wahanie i marszcząc czoło dodała:
- Oczywiście odstawienie królowej na dwór w Drenanie zostanie hojnie wynagrodzony.

To rozwiało resztę twoich wątpliwości.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 27-07-2011 o 13:45.
Felidae jest offline  
Stary 27-07-2011, 17:00   #22
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Dwa lata wcześniej. Miasteczko Gorad. Lentria.

To miała być prosta robota, czemu wszystko idzie nie tak – przeklinałem w myślach.
Niedawno odwiedził mnie pewien człowiek. Dość dziwny typ, barczysty z lekkim zarostem. Okryty był czarnym płaszczem. Kiedy wszedł do mojego pokoju, poczułem dziwną grozę. Wyłożył sakwę na stół i przedstawił zadanie. To była ta owa prosta robota. Jeden z jego ludzi miał odebrać okup za porwaną córkę kowala, musiałem dopilnować, aby transakcja przebiegła pomyślnie. Bez zbędnych wyjaśnień opuścił mieszkanie. Próbowałem go jeszcze złapać i dowiedzieć się czegoś więcej, niestety szybko wtopił się mrok.
Następnego dnia dostałem list. Zawierał krótką wiadomość:

„Jutro po zachodzie słońca. Przy Szarym Stawie.”

Nie bardzo podobał mi się pomysł, współpracy z kryminalistami. Niestety od miesiąca nie dostałem żadnego zlecenia. Poza tym nikomu nic złego się nie stanie. Porywacze dostaną okup, a dziewczyna cała i zdrowa wróci do ojca. Tą myślą pocieszałem się, próbując zagłuszyć sumienie. Nie zastanawiając się nad tym więcej, zatopiłem się w mojej codziennej nudzie.


Następnego dnia odczułem nerwy, które tak tłumiłem. Powtarzałem sobie, że wszystko pójdzie gładko, jednak coś wewnątrz mówiło mi, że pakuję się w kłopoty.
Kiedy słońce schowało się za horyzont, szybko wybiegłem z mieszkania. Przechodnie patrzyli na mnie jakoś dziwnie, ze strachu pomyślałem, że oni wszystko wiedzą. O mojej współpracy z kryminalistami i o równie występnej przeszłości. Ale co mogłem zrobić, musiałem zatrudnić się jako najemnik choćby po to, aby mieć za co kupić chleb. Równie zdenerwowany dobiegłem na miejsce, jednakże nikogo tam nie zastałem. Zacząłem więc okrążać jezioro.

Nagle coś szarpnęło mnie za ramie, odwróciłem się i zobaczyłem mojego zleceniodawcę. Jego groźny wzrok jak zwykle przyprawił mnie o dreszcze, a przecież byłbym w stanie go pokonać.
- W samą porę, właśnie zaczynamy – powiedział, ciągnąc mnie za sobą. Zaprowadził mnie do umówionego punktu, tu już czekał jego człowiek. Na ziemi leżał duży, czarny worek. Kiedy zapytałem co to, odpowiedział:
- Towar.

Staliśmy tam we trójkę, aż pojawił się ojciec dziewczyny. Podszedł do nas niepewnie, w ręku trzymając połataną sakwę.
- Masz kase? – porywacz rzucił w jego stronę.
- Ttt… tak… - odpowiedział zdenerwowany. – Aa… a… a moja córka?
- Dany, pokaż nam jego córkę – polecił mój zleceniodawca.
Współpracownik posłusznie wykonał rozkaz. Rozwiązał worek i ostrożnie go pociągnął. Teraz to na ziemi pojawiła się dziewczyna. Młoda o blond włosach. Na jej odkrytych rękach widniało parę sińców i zadrapań.
- Wstań – zawołał Dany, ona jednak dalej leżała przerażona. – No wstawaj! – zakrzyknął. Chwycił ją za ramię i podniósł do góry.
- Tylko nie… nie róbcie jej krzywdy – powiedział zrozpaczony kowal. Dziwne, znałem go już kiedyś, wyglądał na mocnego mężczyznę. Teraz jednak z łzami w oczach kulił się przed zbirami.
- Dawaj pieniądze! – krzyknął zniecierpliwiony Dany.
- Najpierw córka…
- Nie będziesz mi dyktował!

Wtedy to zauważyłem, ten błysk w jego oku. Od początku wydawało mi się to dziwne, podejrzane. Wyglądało to tak, jakby ten kowal wiedział coś, o czym my nie mieliśmy bladego pojęcia. Wiele razy pracowałem ze zbirami i znam już ten błysk w oku chytrusów. Spojrzał na mnie, jakby lekko się uśmiechając, może znał moje myśli.
Po tych słowach nastała głucha cisza. Porywacze spoglądali po sobie zdziwieni. Jakby ten kowal nie wiedział, że mogą zabić jego córkę. I od tego się zaczęło. Dostrzegłem jakiś ruch w krzakach, zaraz też reszta zwróciła na to uwagę.
- To mi się nie podoba – powiedział rozgorączkowany chłopak do swojego szefa.
- Co tu jest grane?! – odpowiedział mu.

Nagle ze wszystkich stron wyłoniły się sylwetki. To była straż miejska. Cały oddział ruszył w naszą stronę.
- Gerogu Czarny jesteś aresztowany! – krzyknął jeden z nich, zapewne dowódca. – W końcu po roku tropienia wpadasz w nasze ręce! Nie martw się, już świeżutkie szczury czekają na ciebie w twojej celi.
- Cholera! Skurwysynie, wystawiłeś mnie! – postawa barczystego mężczyzny zmieniła się. W tej sytuacji stał się bezbronny. Gdzieś prysła jego groza.
Szybko rzuciliśmy się do ucieczki. Dany odepchnął dziewczynę od siebie i pierwszy spróbował szczęścia. Nie pamiętam dokładnie co się wtedy wydarzyło, wiem, że biegłem jak najszybciej potrafiłem. To ja byłem tym szczęściarzem. Straż nie rozpoznała mojej twarzy. Do dzisiaj nie wiedzą, że to byłem ja.
Po tych wydarzeniach wróciłem do miasta. Jeszcze tej samej nocy córka kowala wróciła do domu. Nie mogłem zasnąć, wyszedłem więc na spacer. Przechodząc obok studni, zobaczyłem ją. Siedziała sama, w rękach trzymając wiadro. Wokół nikogo już nie było. Nawet mnie nie dostrzegła. Dwie zakapturzone postacie szybko ją dopadły. To było jasne, kowal za wystawienie herszta szajki musiał zapłacić wysoką cenę.

A ja stałem tam bezradny. Wtedy kiedy obkładali ją pałkami i kopali w brzuch. Żałuję tego. Cholernie tego żałuję. Przecież mogłem ją uratować. To był ludzki obowiązek. Bez większego wysiłku powaliłbym napastników. Wtedy jednak pomyślałem, że tym czynem mogę narazić się szajce i wszystkim kryminalistom. A głównie tylko tacy ludzie byli moimi zleceniodawcami.
Kiedy już skończyli, jeden z nich podszedł do mnie. Widocznie mnie znał, bo powiedział wprost:
- Dobrze się spisałeś, za niedługo oczekuj kolejnej roboty.

Wróciłem do mieszkania i padłem na łóżko. Nigdy tego nie zapomnę.


Teraźniejszość.

Kiedy otrząsnąłem się ze wspomnień, poczułem się zdezorientowany.
Przecież to ta kobieta!
Tego było za wiele jak na głowę wojownika. Wszystko co się do tej pory wydarzyło, te wizje, potwory, nieznajoma kobieta, wspomnienia. Czułem jak moja głowa eksploduje.
Nikogo tu już nie było. Tylko szóstka napastników i ta kobieta. Odzyskałem pełną świadomość. Wszystko co się teraz działo, już raz przeżyłem. Tak podobna sytuacja. Bezbronna kobieta i zbiry.

Nigdy więcej – pomyślałem nieśmiało.
Jest ich sześciu, po co masz narażać życie dla nieznajomej?
Nigdy więcej…
Nie rób tego, uciekaj inaczej zginiesz. Przecież twoje życie jest tyle warte. Tak bardzo o nie dbałeś, robiłeś wszystko, aby przetrwać…
Nigdy więcej…
Nie widzisz kim oni są? Znasz ich. Wiesz jak są niebezpieczni…


Czas jakby się zatrzymał. Wszystko co dotąd mnie otaczało, zniknęło. Tylko ja i oni.
- Nigdy więcej! – zakrzyknąłem. Coś we mnie pękło. Wpadłem w szał.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=x_MvXUj_OcM[/MEDIA]

Miecz w mej dłoni, tarcza w mej dłoni. Teraz to liczyło się najbardziej.
Z impetem rzuciłem się na napastników. Nie byli dobrze uzbrojeni i jak też się domyśliłem, wyszkoleni. Z łatwością odparłem pierwsze uderzenia. Po chwili ciąłem mężczyznę z zakrwawioną pałką. Ostrze przerwało jego gardło. Próbował nawet jeszcze walczyć, jednak zaraz padł na ziemię. Teraz dostrzegłem ich oczy, znany mi chłód przedarł się przez moje ciało. To nie zgasiło mojego gniewu. Kumulacja moich zagłuszonych uczuć znalazła teraz ujście w mym mieczu.
Kolejne ciosy znalazły opór na mojej tarczy, teraz jednak ich zaciekłość wzrosła. Nie byłem w stanie ich wszystkich kontrolować. Kilku napierało z przodu, jeden próbował z flanki.
- Uważaj, za tobą! – jakiś damski głos przedarł się przez odgłosy walki. Nie miałem czasu badać czyj to. Szybki obrót i pchnięcie z całej siły. Ostrze zatopiło się w piersi nożownika.
Teraz dopiero mnie otoczyli. Potężny młyniec i już jedna głowa mniej. Musiałem wykazać moje maksymalne żołnierskie zdolności, aby nie dać się zabić. Jednak dla kogoś kto przez całe życie dzierży w ręce miecz, walka nie jest niczym wielkim. Zwłaszcza, że przeciwnicy nie są mocni.

Potyczka dobiegała końca. Pozbawieni kończyn napastnicy, mimo wszystko próbowali walczyć dalej. Jakby to był ich jedyny cel. Dosłyszałem tupot stóp. Ktoś się zbliżał, a ja miałem przeczucie, aby nie sprawdzać kto. Szybko porwałem kobietę za rękę i szarpnąłem za sobą. Biegliśmy co sił w nogach, w końcu tupot ustał. Uznałem, że możemy zwolnić. Otrząsnąłem się z transu, po czym spojrzałem wokół siebie. W niebo unosił się dym, bardzo dużo dymu. Powietrze opanował zapach spalenizny. Zobaczyłem kilka ciał na ulicy. To z pewnością nie byli „oni”. Majaczyli coś do siebie, niektórzy dostali drgawek. Jakby na coś zachorowali.
Co tu się dzieje? – pomyślałem. Jeszcze wczoraj był tu organizowany huczny jarmark. Przybyła cała masa ludzi. To potężne, budujące respekt miasto jest teraz w ogniu i zapanowała nad nim choroba. To było niepojęte.

- Kim jesteś? – spytała. Odwróciłem się w jej stronę, spoglądała na mnie płochliwie. Widocznie mi nie ufała, co w takiej sytuacji było oczywiste. Odziana w biel wyglądała w tym wszystkim jak światło nadziei. Twarz miała oblepioną kurzem i pyłem, tak jak i włosy.
- Kim jestem? Lepiej odpowiedz kim ty jesteś? I co ty robiłaś w tych wizjach?
- Jakich wizjach?
Dalszą rozmowę przerwały dobiegające odgłosy z sąsiedniej ulicy. Znów ktoś nas ścigał. Zaraz też pociągnąłem ją za sobą.
Po drodze mijaliśmy kolejnych dziwnie chorych ludzi oraz zabitych strażników.
Jest tyle rzeczy do wyjaśnienia.

Sam już nie byłem pewien dokąd biegniemy. Usa to duże miasto, niemożliwe jest spamiętanie wszystkich dróg. Jednak los się do nas uśmiechnął. Gdzieś w oddali pojawiła się brama miasta.
- Szybciej! – popędziłem ją. – To nasza jedyna droga ucieczki. - I choć pościg znów ucichł, nie miałem zamiaru zwalniać.
Tyle rzeczy do wyjaśnienia.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 16-09-2011 o 06:20.
MTM jest offline  
Stary 05-08-2011, 18:34   #23
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
PIWNICE SIEROCIŃCA


Anne maszerowała za żołnierzem z przekonaniem, że o czymś ważnym zapomnieli. Ta myśl nie dawała jej spokoju. W chwili gdy nagle ją olśniło, ich przewodnik otrzymał trafienie w szyję od garbatego człowieczka. Do tego dwa dość mocno śliniące się psy wskazywały że raczej nie będzie chciał obgadać sprawy. Ann obróciła sie na pięcie i ruszyła biegiem, jednocześnie podrywając jednego z chłopców. Dziewczynka znaleziona pod łóżkiem wszystkim fałszywym bożkom dzięki orientowała się gdzie należy biec.

Tylko czemu do jasnej cholery, musieli wylądować w piwnicy?

- No pięknie. Ciekawe jak my stąd wyjdziemy. Do tego nasz jedyny świadek leży martwy i zapewno coś go za chwilę zje - mruknęła, jednocześnie kładąc dzieci na podłodze. Znajdowali się w przestronnym pomieszczeniu. Piwnica była o dziwo sucha. Z lewej i prawej strony zauważyli drzwi. Prawdopodobnie piwnice były o wiele obszerniejsze.
- Mała, byłaś tu kiedyś? Wiesz mniej więcej dokąd prowadzą te drzwi? - zapytała Morgan, stając w pół drogi pomiędzy oboma odrzwiami - Bo jeśli nie, to będziemy musieli się rozdzielić i sprawdzić obie - dodała, patrząc sugestywnie na Arivalda.

Dziewczynka pokiwała przecząco głową. W jej oczach czaił się strach.
- Nie, pani, kogo zabierano do piwnicy, ten już nie wracał... - mała najwyraźniej z trudem hamowała płacz.
- Suuuuper, czyli idziemy w ciemno, no dobra Ari weź chłopców i idź w prawo, ja pójdę w lewo - stwierdziła Ann na słowa dziecka. Nie mieli wiele czasu, na pewno garbus coś wymyśli żeby się tu dostać.
- Nie wiem czy to dobry pomysł - rzekł zamyślony myśliwy, po czym kucnął i przesunął opuszkami palców po posadzce. Zmrużył oczy by móc dostrzec cokolwiek na wydeptanym sklepieniu. Nie chciał skończyć tak samo jak tamten głupiec ze straży miejskiej, najchętniej kazałby iść dzieciakom przed sobą by samemu pozostać bezpiecznym, ale sumienie stanowczo odradzało mu ten genialny plan. W końcu to były tylko bezbronne bachory, swoje już przeszły. Westchnął ciężko po czym podniósł się i zwrócił do Anne - Daj mi chwilkę na szybki zwiad, a gdyby grubas przebił się przez klapę, uciekaj którędy tylko zechcesz. Dzieciaki zostają z Tobą.

- W porządku - odparła Anne, o dziwo dosyć łatwo się zgodziła - ale pamiętaj, że nie będę na ciebie czekać wiecznie.
Arivald tylko spojrzał krzywo na rudowłosą, która uśmiechała się do niego drwiąco, i ruszył ku drzwiom z prawej strony. Były masywne i z obu stron okute żelazem. Przy otwieraniu wydały z siebie dość głośny zgrzyt, jakby ktoś zapomniał naoliwić zawiasów. W pierwszej chwili myśliwy nie widział nic. O ile pierwsze pomieszczenie oświetlone było kagankami, o tyle to drugie, do którego właśnie wszedł, spowijały głębokie ciemności.

Może to właśnie dlatego... a może z innego powodu, poczuł jak włoski jeżą mu się ze strachu na karku. Coś tu było nie tak. Do pokoju nie wpadał najmniejszy promień światła, a przecież powinien choćby częściowo, z korytarza. Mimo obaw wszedł dalej. Oczy powoli przyzwyczajały się do mroku. Dostrzegł pierwsze zarysy. Pomieszczenie nie było zbyt duże. Jego centralną część zajmował jakiś cokół. Zaraz obok stało wielkie, zakryte częściowo płótnem lustro. Arivald przyjrzał się dokładniej cokołowi, dotykając dłonią jego powierzchni. Cokół zrobiony był z dość dużego kamienia. Przez jego długość ktoś wyżłobił płytki rowek. Czując coś lepkiego pod palcami, nagle zrozumiał - to był ołtarz ofiarny...

Młodemu myśliwemu po raz kolejny włosy zjeżyły się na karku. Mocniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Nigdy nie bywał w takich pomieszczeniach. Wzdrygnął się i cofnął rękę z ołtarza tak jakby przed chwilą dotykał końskiego łajna. Roztarł opuszkami palców zakrzepniętą, lepiącą się krew i powąchał ostrożnie choć niechętnie. Jako myśliwy, znał się trochę na krwi. Ta, na pewno nie była zwierzęca. Bogowie, czyżby szalony mag składał tu ofiary z dzieci? Krew była już dobrze wyschnięta, tak, że myśliwy nie mógł z całą pewnością określić kiedy ołtarz był ostatnio używany.

Nie dostrzegając żadnych drzwi ani korytarzy prowadzących z pomieszczenia Arivald przeszedł się wzdłuż ścian szukając jakichkolwiek śladów bytności albo zamaskowanego tylnego wyjścia. W tym zwariowanym świecie wszystko było możliwe a uciekający myśliwy chciał sprawdzić i wykorzystać wszystkie możliwości by ocalić skórę... Nie tylko swoją...

Nic....jak na złość budynek zdawał się być jedyną normalną rzeczą... No cóż, zostało jeszcze to lustro. Myśliwy zbliżył się do niego i przyglądnął obramowaniu i odkrytej części lustra. Rama lustra była pięknie zdobiona. Masywne, dębowe drzewo poddane obróbce przez kogoś zdolnego zamieniło się w kunsztowne cacko. Uwagę Arivalda przyciągnął jeden ze wzorów, umieszczony na szczycie ramy. Oko wpisane w trójkąt, od którego boków niczym promienie słońca, odchodziły proste linie.



Symbol był mu nieznany, jednak dziwnym wydawało się umieszczenie go na przedmiocie codziennego użytku. Co mógł oznaczać?

Tego Arivald nie wiedział i nie miał teraz czasu dłużej nad tym rozmyślać. Wpatrując się chwilę we wzór z lustra spróbował go zapamiętać. Czuł się nieswojo, zupełnie jakby był obserwowany, jednak miał niejasne przeczucie, że taka informacja może się mu jeszcze przydać. Po zakończeniu oględzin jak najszybciej i z nieskrywaną ulgą ruszył do drzwi, którymi przed chwilą wszedł do tego pomieszczenia.

Drzwi otworzyły się bez problemu. Ann z dzieciakami uczepionymi jej ubrania, czekała jeszcze w przedsionku, ale na widok Arivalda od razu powiedziała:
- Próbują wyważyć te cholerne drzwi. Znalazłeś już coś? Musimy się stąd wynosić, ale już!
Rzeczywiście w tym momencie rozległ się łomot, jakby ktoś uderzał młotem w drzwi prowadzące do piwnicy.
- Cholera, szybko i bez zbędnych pytań! Nie ma czasu do stracenia! - rzucił tylko myśliwy - Trzymajcie się tuż za mną - polecił gromadce po czym spróbował otworzyć drugie z dostępnych drzwi. Zamknięte... prawdopodobnie na klucz...
- Niech to szlag! - zaklnął po raz kolejny Arivald. Łomot od drzwi z korytarza z każdą chwilą narastał, jeśli mieli się bronić to nie mieli szans bronić się w tym miejscu. W ogóle nie mieli szans...

- Do tego pokoju! Raz dwa! - myśliwy bez dłuższego zastanowienia wskazał komnatę z lustrem i ołtarzem ofiarnym. Gdy wszyscy byli już w środku, z pomocą Anne zamknął szybko masywne i skrzypiące na zawiasach drzwi. Zbadał je od wewnątrz szukając jakiejś możliwości zabarykadowania się. Wydawało się, że los kolejny raz zakpił z sobie z uciekinierów. Drzwi były stare i nie było możliwości zaryglowania ich od środka. Z Anne po raz kolejny desperacko przeszukiwali pokój... Nic...

Aż nagle, zupełnie przez przypadek, któreś z maluchów nadepnęło na ukrytą zapadkę w podłodze i... w ścianie ukazał się mały otwór, jakby schowek, a w nim... pęk kluczy. Nie było czasu na zastanawianie się. Arivald, najzwinniejszy z gromadki doskoczył prędko do zamkniętych drzwi i kolejno, dopasowując kształt klucza do otworu zmagał się z z zamkiem.

Perlisty pot na jego czole i poważna, skupiona mina nie wymagały wyjaśnień. W końcu, kiedy na schodach piwnicznych rozległ się warkot psa i głos nawołujący do ataku zamek ustąpił i drzwi stanęły otworem. Ponownie więc, praktycznie tuż przed nosem wroga, udało się grupce śmiałków, a raczej desperatów schronić za bezpiecznymi wrotami.

Tylko czy miejsce, w którym się znaleźli było naprawdę bezpieczne?
 

Ostatnio edytowane przez aveArivald : 07-08-2011 o 16:21.
aveArivald jest offline  
Stary 20-08-2011, 23:35   #24
 
ivox13's Avatar
 
Reputacja: 1 ivox13 nie jest za bardzo znany
Mętlik w głowie. Tak w sumie można by nazwać to, co przeżywał właśnie Michael. Wino się skończyło, brzuch dokonywał autokonsumpcji, kot zaraz zeżre z głodu jego torbę, atrakcyjna kapłanka, oraz emerytowany żołnierz, oczekiwali od niego robienia za jasnowidza, a co najgorsze, jeżeli nie przestanie się użalać nad sobą, świat pochłonie się w ciemności, a ludzi zeżrą demony. Najprostszą opcją wydawało by się samobójstwo. Zginął by szybko i nie cierpiał by tyle, co podczas bycia zjadanym przez demona. Nie czuł się zbyt komfortowo podczas ratowania świata, a jeżeli zginie, zanim coś zepsuje, to przynajmniej dzieci nie będą czytać o Michaelu, zdrajcy rasy ludzkiej. Właściwie, to martwe i tak nic nie przeczytają. Więc nie ma nic do stracenia!

Jego praca we wszystkich przygotowaniach, tak naprawdę sprowadzała się do opisywania wizji kapłance o jędrnych… policzkach. Kiedy Bizon z Ulmenethą omawiali plan, kapłan wyruszył na targ. Nie żałował pieniędzy na jedzenie, to co wydał na tego dnia, normalnie starczyło by mu na tydzień oszczędnego racjonowania żywności. Kotce nakupował suszonych ryb, oraz uszczelnił torbę na tyle dokładnie, żeby nie śmierdział dalej niż na pół metra.

Od razu po powrocie do pałacu (miał szczęście, że strażnicy pamiętali że wchodził z Bizonem) dołączył do dwojga starszych ludzi. Pomyślał przez chwilę, że wygląda jak syn swojego towarzystwa, ale rozmyślania przerwał mu skrzyp otwieranych drzwi. Razem z kapłanką i żołnierzem, weszli do komnaty królowej.

Michael czuł się ociupinkę nieswojo, pomagając zanosić królową do powozu. Niegdyś, nie wyobrażał sobie nawet, że mógłby dotknąć kogoś o tak wysokiej randze, a co dopiero przenieść przewieszoną przez ramię poprzez bramę pałacową. Ulmenetha uśpiła czymś opierającą się królową, a strażnicy (co mocno skonsternowało Michaela) popierali to i pomagali im w przenoszeniu. Przygotowali im skromny wóz, na którym królowa mogła niepostrzeżenie przejechać przez bramę. Prócz tego, przedtem przebrano ją za zwykłą kobietę żeby nie wzbudzała podejrzeń. O tyle, ile Drenajska straż przyboczna królowej pozwoliła ją zabrać w bezpieczne miejsce, o tyle Ventryjscy żołnierze, mogą nie być na tak skorzy do współpracy

Kiedy położyli bezwładne ciało na wozie, przykryli ją ciepłym kocem tak, żeby wyglądała jak jakaś śpiąca starowinka. Sami kapłani wsiedli na konie, a Bizon powoził wozem.

Kiedy już mieli dojeżdżać do bramy, zaczął zapadać zmrok. Nikogo to nie zdziwiło (wszyscy wiedzieli, która godzina) ale gdy usłyszeli krzyk, Michael zaczął mieć ciarki na plecach. Ludzie zaczęli zamieniać się w rzeczy, których nikt nie chciał by zobaczyć.
 
__________________
Kurcze, nie mogę wymyślić nic kreatywnie fajnego...
To wasza wina!
Foch 4ever!
ivox13 jest offline  
Stary 11-09-2011, 19:42   #25
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
- Ojcze! Ojcze Sardyni! – zdyszana dziewczynka złapała za rękaw młodego kapłana.
Obrócił się w jej stronę lekko, obdarzył spokojnym uśmiechem. Jak każde dziecko zrobiła oczy wielkie jak spodki, kiedy dojrzała jego poharataną bliznami twarz.
- Tak, kochanie? - zwrócił się do niej pieszczotliwie, a na jej buzi zagościł uśmiech pełen ulgi
- Wzywają ojca do tej... no... - ściągnęła brwi, usiłując sobie przypomnieć nazwę jakiegoś miejsca
- Do świątyni? - podpowiedział
- Nie... - zmartwiła się i zawstydziła - do sali z trupami!
- Kostnica. - poczuł dreszcz niepokoju wędrujący po grzbiecie - Dziękuję ci. Zaraz tam będę.
Kiedy odeszła, oparł łokcie o barierkę balkonu. Przed nim rozpościerała się panorama miasta . Małe, kolorowe prostokąty budynków rozmywały się chmurze szarego dymu, która dzięki pobliskiej wędzarni nieustannie prześladowała tą okolicę. Cały widok skąpany był w pomarańczowej łunie zachodzącego słońca. Miejski gwar, który normalnie rozbrzmiewał niczym symfonia, gdzie główną rolę grały nawoływania sprzedawców, stukot wozów i odgłosy istot zmierzających w tylko sobie znanych kierunkach, dzisiaj ucichł niczym zdławiony. Z żalem odwrócił wzrok i skierował się w stronę kostnicy. Myśli miał niespokojne.
Żwir pod stopami zachrzęścił, gdy wszedł na jedną z uliczek, wijącą się w Ogrodzie. Szedł żwawo, ale nie śpiesznie.
Po kilku minutach spaceru, świątynne marmury powitały go chłodem. Maleńkie witraże zabarwiły sie od ostatniego blasku na krwistoczerwono, rzeźby obserwowały go czujnie ze swoich stanowisk na ścianach. Bez pośpiechu skręcił w jeden z szerokich korytarzy i pchnął dębowe drzwi.
Chwilę trwało zanim jego oczy przyzwyczaiły się do półmroku. W środku, jak zawsze panowała grobowa atmosfera. Na kamiennym katafalku leżały jak zwykle narzędzia i kilka starych płóciennych płacht. Pod jedną z nich widoczne było ciało.
Stary kapłan o imieniu Melfsing - opiekun medyków i uzdrowicieli - wyglądał jak jedna wielka zmarszczka, na której czubku znajdował się kłębek siwych włosów. Jego obszerna szata była odrobinę przydługa i co chwila ją przydeptywał. Położył dłoń na ramieniu młodego mężczyzny, przeglądającego uważnie pergaminy. Ten posiadał hipnotyzujące błękitne oczy z ledwie widoczną, czarną plamką źrenicy. Długie blond włosy, w nieładzie opadały mu na ramiona, wpadały do oczu. Wyciągnął dłoń by je odgarnąć, na serdecznym palcu błysnął sygnet ze szmaragdem - symbol przynależności do uzdrowicieli Źródła.
Gdy wreszcie dostrzegł Sardyniego, podniósł się i zgiął w niechlujnym ukłonie. Ten odpowiedział praktycznie niewidocznym skinieniem głowy.
- Niech Źródło roztacza nad tobą boską aurę, bracie.
- I tobie niech niesie siłę i spokój. Wezwaliście mnie ojcze Melfsingu? –spytał przybyły
- Tak bracie. Cóóóóóż…mam dość niepokojące wieści…
- Czy to ma związek z ciałem, które leży na katafalku? – Sardyni wskazał ręka nakryte zwłoki.
Ojciec Melsing spojrzał we wskazywanym kierunku, zmarszczył czoło i powiedział:
- Z tym… i z pięcioma innymi, które dostarczono nam wczoraj… a w zasadzie dzisiaj rano.
Sardyni uniósł zdziwiony jedną brew i zapytał:
- Sześć trupów, to dość niezwykłe na Usę. Czy to ofiary zabawy turniejowej?
- Te ciała odnaleziono w sześciu różnych miejscach. To ludzie z różnych sfer społecznych bracie Sardyni. – stary kapłan spojrzał na młodszego surowym wzrokiem - Wszyscy zamordowani brutalnie, przez…członków własnej rodziny.
- Co takiego?
- Jednego z nich znałeś osobiście. A w zasadzie jedną. To Moira „widząca” zielarka z dzielnicy handlowej.
- Niemożliwe, mateczka Moira?! – wyrzyknął kapłan – Jak to się stało?! Kto?!
- Jej własny syn, Anchor… Wszyscy ci ludzie bracie byli jasnowidzami, lub w inny sposób wrażliwi na astral.
Czyste przerażenie odmalowało się na twarzy młodszego kapłana….




A nad Usą właśnie zapadł mrok i na niebie przejął królowanie księżyc. Krwawy księżyc.










PWINICE SIEROCIŃCA

Anne „Ruda” Morgan i Arrivald „Wiewiór” Quinnell.

Odetchnęliście z ulgą, kiedy za waszymi plecami zamknęły się kolejne drzwi. Tylko czy byliście tu bezpieczni?
Wasze oczy powoli przyzwyczajały się do mroku. Starając się lekceważyć warczące i ujadające po drugiej stronie psy, rozglądaliście się. Dzieci o dziwo siedziały cichutko jak trusie. Albo przerażenie odebrało im na jakiś czas zdolność do poruszania się, albo sytuacja, w której się znaleźliście czyli ucieczka, nie była dla nich nowością. Tak czy inaczej na razie mieliście spokój i mogliście spokojnie ocenić sytuację. Za drzwiami zaczynał się wąski korytarzyk o półkolistym sklepieniu. Prowadził prosto przed siebie. Arrivald skinął do Anny i podążył przodem. Anna z dziećmi trzymała się kilka metrów za nim.
Korytarz wiódł prosto do jednego pomieszczenia, które oświetlało kilka pochodni. Już od progu wiedzieliście co to za pomieszczenie. Korytarz przywiódł was do… aresztu. Tym słowem mogliście określić tych kilka cel, które teraz puste, stały otworem. Powietrze tutaj było zatęchłe i wyraźnie dało się odczuć smród ludzkich odchodów.
Najgorsze jednak, jak okazało się po krótkich oględzinach, że nie prowadziło z niego żadne wyjście…

Fanrath Taun


Dotarliście szczęśliwym trafem do bram miasta, tylko cudem uchodząc ścigającemu was tłumkowi. Miałeś ochotę zaśpiewać z radości. Kobieta podążająca za tobą uśmiechnęła się tryumfalnie i pognała przodem.
Przy bramie wydawało się być spokojnie. Jak na twój gust aż za spokojnie.
Twoje przeczucie cię nie myliło. Ledwie zdążyliście się zbliżyć do wrót, kiedy ze strażnicy wypadło trzech strażników z mieczami w rękach, a za nimi jeszcze kilku. Nie pytając was o nic od razu ruszyli do natarcia…


Michael Kellhit

Bizon prowadził wóz sprawnie i szybko. Mijaliście jedna uliczkę za drugą. Ulmenetha zasłoniła głowę kapturem płaszcza, aby jej twarz pozostała w ukryciu.
Z niepokojem patrzyliście na łuny ognia, które powoli ogarniały miasto. Za oddali słychać było krzyki oraz wrzaski bólu i wołania o pomoc. Coś złego działo się w mieście i to jeszcze mocniej motywowało was do ucieczki. Życie królowej i nienarodzonego potomka było najważniejsze.
Kiedy w końcu zbliżyliście się do głównych wrót miasta zauważyliście dwójkę ludzi – kobietę i mężczyznę, którzy bronili się przed atakiem straży miejskiej. Coś dziwnego w oczach strażników i przenikliwy chłód, jaki nagle was ogarnął pozwoliły Michaelowi i Bizonowi przypomnieć sobie sytuację w której to już raz się znaleźli.
Nie było czasu na długie decyzje. Jedyna droga na zewnątrz prowadziła przez tą bramę, a walczący tarasowali drogę. W ostatniej chwili jeszcze rozpoznałeś walczącego mężczyznę. Był nim twój trzeci towarzysz z celi. Najwyraźniej los po raz kolejny łączył wasze ścieżki.
Wyciągnęliście broń, a Bizon popędził konie, tocząc wóz na kilku strażników.


Fanrath Taun i Michael Kellhit

Tymczasowe zjednoczenie sił, pomimo fanatycznej walki strażników pozwoliło wam w końcu odeprzeć atak i wydostać się z miasta. Niemała w tym zasługa Bizona, który jak prawdziwy taran przedzierał się przez szeregi strażników. Ulmenetha chroniła w tym czasie wozu, dzielnie odpierając próby wtargnięcia do niego.
- Szybko, otwierajcie bramę – wrzasnął Bizon, kiedy ostatni ze strażników padł na ziemię martwy. Jego głos zmieszał się z odgłosem wybuchu, kiedy niedaleko was eksplodował jeden z budynków miejskich.
Nie trzeba wam było powtarzać. Brama wkrótce stała otworem, a wy wskoczywszy na konie i wóz ruszyliście w dalszą drogę…

Bizon nie zwalniał tempa prowadzony jakby w amoku. Wkrótce dotarliście do cmentarza miejskiego, który znajdował się w niewielkim oddaleniu od Usy. Krwisty księżyc zdawał się drwić z was.



Wtedy nadleciały one…



Anne „Ruda” Morgan i Arrivald „Wiewiór” Quinnell


To był koniec. Nikt i nic nie był w stanie przebić się przez te mury. Poszukiwania tajemnych schowków i ukrytych przejść nie przyniosły rezultatu. Wiedzieliście, że konfrontacja z piekielnymi psami i ludźmi garbusa… lub ożywieńcami i tylko Źródło wiedziało czym jeszcze, stała się nieunikniona. Arrivald spojrzawszy na Annę cicho westchnął. Zdawali sobie sprawę oboje co będzie czekało trójkę dzieci jeśli zawiodą. A, że szanse mieliście niewielkie oboje pomyśleliście o tym samym….
Na razie jednak musieliście przygotować się do obrony. Dzieciaki dzielnie wam pomagały, znosząc wszystko to co nadawało się do zbudowania barykady.


To właśnie wtedy, unosząc jedno z drewnianych posłań w ostatniej z celi, Arrivald odkrył…. kanał ściekowy. Albo przynajmniej coś, co wydawało się nim być. Kawał żeliwnej kraty, zakrywał otwór mogący pomieścić na raz jednego, chudego człowieka.
To była szansa, o której marzyliście. Nie było czasu do stracenia. Z wprawą pozbyliście się kłódek chroniących kratę. I potem jedno po drugim opuściliście się na dół.
W ostatnim przebłysku rozsądku Anne zasłoniła otwór posłaniem.
Znaleźliście się w wąskim i niskim kamiennym tunelu. Droga prowadziła tylko w jednym kierunku, więc ruszyliście pędem w drogę. W milczeniu. Dzieciom nie trzeba było tego tłumaczyć.

Biegliście kilka mil… A przynajmniej tak się wam wydawało. Droga ucieczki zdawała się prowadzić lekko w górę. Kiedy tunel nagle urwał się, na jego końcu znaleźliście kamienne drzwi. Wystarczyło je mocno pchnąć. Drzwi otworzyły się z głuchym odgłosem tarcia kamień o kamień. Było wam wszystko jedno gdzie się znaleźliście o ile znajdowało się to daleko od waszych prześladowców.
Wkrótce zagadka i tak się rozwiązała.
Wylądowaliście w jakiejś krypcie. Kilka starych trumien i walających się kości przywitało was zaraz za progiem. Najważniejsze jednak, że cało i zdrowo umknęliście prześladowcom.
Wydostanie się z krypty na zewnątrz nie stanowiło problemu. Drewniane drzwi nie były wielką przeszkodą i wkrótce znaleźliście się na świeżym powietrzu.
Na dworze, mimo nocy, nie było ciemno. Na niebie lśnił czerwoną poświatą ogromny księżyc. Po krótkiej ocenie zorientowaliście się, że znajdujecie się na cmentarzu, tuż za miastem.
Im bliżej znajdowaliście się głównej bramy, tym z większym zdziwieniem przyglądaliście się widocznemu z daleka zarysowi miasta. Usa zdawała się płonąć! Wkrótce dobiegły was także okrzyki i odgłosy walki. Tuż przed główną bramą dostrzegliście grupę ludzi konno i na wozie, która broniła się przed…

olbrzymimi krukami.
Ptaszyska zaciekle atakowały jeźdźców dziobiąc, drapiąc pazurami i bijąc skrzydłami.
Wkrótce jeden z kruków dostrzegł i was i z głośnym krakaniem przypuścił atak.





WSZYSCY


- Ulmenetha! Na lewo! – wrzasnął Bizon
Kapłanka w ostatniej chwili uniknęła zakrzywionego dzioba.. Ogromny, czarny kruk zatrzepotał skrzydłami, obrócił się, błyskawicznie wymierzył kolejny zabójczy cios. Zatańczyła w uniku, złapała mocniej drewniany kij i pchnęła nim, kontratakując. Ptak zakrył się skrzydłem, a ona tylko na to czekała. Osłaniając się drzewcem, złapała silnie za pęk piór i wyrwała je szybko. Rozległ się wściekły skrzek, poczuła krople krwi spadające na twarz. Kruk wydał z siebie głośny skrzek, kłapnął dziobem i wzbił się w powietrze.
- Ha! Całkiem nieźle staruszko - wrzasnął Bizon

Po chwili jednak ptaszysko zawróciło, jakby ciągnięte wbrew własnej woli. Walczące ptaki miały czerwone, jakby płonące oczy…
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 11-09-2011 o 20:09.
Felidae jest offline  
Stary 17-09-2011, 14:47   #26
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
Anne wypadła na świeże powietrze z głębokim oddechem ulgi. Mieli przeogromne szczęście. Jednakże po tym co widziała na drodze, ich los nie należał do najprostszych. Stado wielkich ptaków pikowało na czwórkę osób próbujących bronić się przed ostrymi niczym szable szponami.

- Ehh, wiedziałam że nie warto tu było przyjeżdżać - mruknęła cicho, przeciągając się - Ari, szybka decyzja pilnujesz dzieci żeby nic im się nie stało, czy wolisz trochę się pobawić? - zapytała, coraz bardziej się nakręcając. To było to, do czego została stworzona.
- Eeee... - zająkał się Arivald zszokowany widokiem jaki go zastał po wyjściu z krypty. Myślał że dziś już nic nie może potoczyć się gorzej niż w tamtym sierocińcu - Ruszaj, będę cię osłaniać! - rzucił tylko przygotowując się do pierwszego strzału - Dzieciaki, na mój znak pobiegniecie na wóz, zrozumiano?
- No dobrze, bierz się za łuk, ptaszek widocznie pikuje w naszą stronę - Anne nie zbyt przejmowała się zagrożeniem. Była pewna że zdoła uskoczyć, widziała też jak Arivald strzela.
Kiedy Arivald sięgnął po łuk wielki kruk właśnie pikował, celując wyraźnie w kobietę. Wystrzelona strzała świsnęła w powietrzu i przebiła głowę ptaszyska dosłownie o paręnaście centymetrów od głowy Anny. Kobieta uskoczyła w ostatniej chwili, ale ciało ptaka z rozpędem uderzyło w jej klatkę piersiową pozbawiając ją na chwilę oddechu. Ptaki były diabelnie szybkie, jakby coś dodawało im prędkości. I nadlatywało ich więcej...
- Myśl! Myśl! - karcił sie na głos Arivald. Nie lubił działać bez planu a w tym momencie musiał improwizować. Wystrzeliwywał jedną strzałę za drugą nie starając się nawet mierzyć do ogromnych ptaszysk mimo ich nienaturalnej szybkości i zwinności - niebo powoli zdawało się być zasłaniane przez wielkie, opierzone skrzydła tych...
- Niech cię szlag! - zakrzyknął zaskoczony przez jedną z bestii, która zaatakowała go od tyłu raniąc pazurami w kark i niemal wydziobując oko. Odpłacił się jej pięknym za nadobne i silnym ciosem lewej dłoni uzbrojonej w pazurzasty kastet, odesłał ptaszysko spowrotem w powietrze.
- Anne! Musimy jak najszybciej dostać się na wóz i pomóc tamtym ludziom! - wykrzyknął myśliwy nie przerywając ostrzału. Miał nadzieję, że oni pomogą także im. W każdym razie razem będzie łatwiej uciec. Poza tym, on nie dysponował żadnym środkiem transportu, a ucieczka na nogach, z trójką małych dzieciaków byłaby samobójstwem. Przez chwilę Arivaldowi przeszła nawet przez myśl samolubna próba ucieczki w las... ale szybko z niej zrezygnował uznając, że w takich okolicznościach samotna wędrówka byłaby zbyt ryzykowna.
Anne przyglądała się staraniom Ariego, ciekawa, czy strzały zrobią wrażenie na ptaszkach. Sama czuła jedynie podniecenie, wiedziała, że ptaki nie mają szans poważnie jej trafić. Zaczęła swój taniec. Uniki, piruety, przeplatane z wymierzonymi ciosami mieczem, powodowały że była w ciągłym ruchu, powoli posuwając się w stronę wozu. Ptaki kotłowały się w powietrzu irytowane przez strzały Wiewióra, jednocześnie próbując trafić wirującą Ann.
Arivald po chwili zrozumiał podejście Rudej, zwracała na sobie uwagę, podczas gdy on mógł posuwać się za nią i celniej szyć w kierunku kotłującej się masy, a dzieciaki mogły bez przeszkód przekraść się do wozu. Osoby na nim zebrane stawiały zacięty opór, jednak bez osoby z bronią dystansową jedyne co mogli robić to się bronić i próbować się odgryźć. Mężczyzna z tarczą bronił siebie i kobiet siedzących obok niego, drugi wojownik głośno i szumnie bronił flankę. Widać było że to żołnierz, klnąc systematycznie siekał wszystko co podlatywało, samemu jednak odnosząc rany. Głęboka szrama na plecach wskazywała na luki w jego obronie.
Mozolna wędrówka dziewczyny i łucznika okazala się jednak korzystna, po ciągnącym się niemiłosiernie momencie, dotarli do wozu.
- Widzę, że macie mały problem który przeleciał też na nasze głowy - krzyknęła w ich stronę nadal kontynuując taniec, jednakże trochę zwalniając, chciała usłyszeć odpowiedź.
- Cholerne ptaszyska - wrzasnął mężczyzna w sile wieku - Jakem Bizon nie dam się tałatajstwu pożreć żywcem. Ulmenetho zapal pochodnie, przysmażymy opierzonym potworom kupry. - wołał dalej machając wielkim okrwawionym toporem. A wy osłaniajcie wóz. Nie mogą uszkodzić jego zawartości. W porządku? - dodał do przybyłych.
- Zrobi się! - odparł uradowany Arivald, który ledwo co dotarł do wozu i usłyszał tylko ostatnie słowa Bizona - Dzieciaki, wskakujcie na wóz, prędko! - Rozkazał po czym sam wskoczył na pojazd, skąd miał doskonałe pole widzenia i rozpoczął ostrzał. Wiedział, że nie mogą zbyt długo sterczeć w miejscu, w końcu jego kołczan nie był artefaktem, który sam zapełniałby się strzałami.
Kapłanka odpaliła dwie pochodnie, którymi zaczęła wymachiwać do nadlatujących ptaków. Kruki zareagowały paniką na widok ognia. Zwiększyły swój dystans do broniących się i nie podlatywały w miejsca, w które siegał ogień. Ani stal ani strzały nie miały na nie takiego wpływu.
Dziewczyna, która siedziała obok kapłanki chwyciła za lejce i ruszyła wóz z miejsca.
Zaskoczony Arivald ledwo utrzymał równowagę, lecz ucieszony tym, że w końcu ruszyli rzucił łuk na dno wozu i dobył miecza, którego teraz mógł używać znacznie efektywniej. Mimo iż stal nie robiła na krukach wrażenia, czuł się pewniej z bronią w dłoni.
Wóz pomału toczył się brukowaną drogą. Pojedyncze ptaszyska, które decydowały się na atak padały usieczone przez uciekinierów. Wkrótce wóz znalazł się poza obrębem cmentarza i powoli tracili ptaki z oczu...

Myśliwy odetchnął z ulgą gdy ostatnie ścigające ich ptaszysko padło ze skrzekiem w pył drogi. Otarł pot z czoła i zerknął na grupkę ludzi znajdującą się na wozie licząc wszystkich i starając się dostrzec ewentualne uszkodzenia. Dwóch mężczyzn z przodu, którzy teraz powozili, wyglądało na zdrowych i nietkniętych przez ptaszyska. Anne miała kilka zadrapań ale nie było to nic poważnego. Dzieciaki, chociaż przestraszone, trzymały się nieźle, tuż koło niego siedział jakiś jegomość a obok niego kapłanka, ta sama która parę chwil wcześniej wymachiwała w stronę kruków pochodnią.
- Cholerne ptactwo - mruknął Fanrath, po czym dokładnie obadał spory kawał stali. - Porysowały mi tarczę! - Wojownik sam nie wiedział co plecie. Długotrwały efekt zastrzyku adrenaliny, zmieszany z niejakim szałem bojowym, znacznie pogorszyły pracę jego umysłu. Potrafił myśleć tylko jedno wątkowo i bez takich wrażeń. Niedocierało to jeszcze do niego: oto właśnie uciekają z tego przeklętego miasta. Być może tylko z pomocą jakiś niebiańskich sił, udało im się wyrwać z łapsk śmierci. W ogóle zapomniał, że nie znajduje się tu sam. Lekko otrzeźwiał dopiero wtedy, kiedy jakaś dziura w drodze potrząsneła całą karetą. Obok niego siedział mężczyzna ogromnej postury, twarz nawet wydała się mu znajoma. Jednak teraz nie mógł sobie przypomnieć, gdzie już ją widział. Na resztę towarzyszy już kompletnie nie zwracał uwagi. Patrzył bez większego zainteresowania przed siebie, z jedną myślą w głowie.
Trzeba uciekać... Trzeba uciekać... - choć nawet nie był świadom po co.
Czerwony księżyc wisiał już wysoko nad lasem przez który prowadziła ubita wiejska droga.
- Za około trzysta metrów zjedźmy w lewo - powiedział Arivald podchodząc do siedzących z przodu Mężczyzn.
Czyjś głos znowu wyrwał Fanratha z otchłani nieświadomości. Uważnie spojrzał po reszcie kompanów. Teraz dopatrzył się kolejnej znajomej osobistości. Był to ów trzeci współwiężień.
- Kobieta! - krzyknął, jakby właśnie sobie coś przypomniał. Przecież jeszcze niedawno walczył o życie jednej nieznajomej. Zachowanie wojownika napewno zwróciło uwagę innych.
Zdezorientowany myśliwy spojrzał z politowaniem na twarz wojownika. Miał nadzieję, że chłopak nie zwariował od nadmiaru wrażeń, widać było, że w tej chwili nie jest sobą. Zerknął z obawą na Anne chociaż wiedział, że rudowłosa potrafi się obronić. Pokazała co umie w walce z krukami. Teraz siedziała przy dzieciakach cicho z nimi rozmawiając.
Otumaniony wojownik spojrzał w końcu Arivaldowi w oczy. Dzięki czerwonej poświacie, którą dawał tej nocy krwawy księżyc, myśliwy dostrzegł twarz blondwłosego mężczyzny. To był ten sam gość, którego widział na polanie, tuż przed przybyciem do Usy. Tam wydawał się całkiem normalny. Może mu przejdzie.
- Musisz teraz się położyć. Prześpij się - powiedział powoli Arivald patrząc tamtemu w oczy z nadzieją, że cokolwiek do blondasa dociera.

Ponownie ten głos się odezwał i jak już zdołał wywnisokować, należał do mężczyzny z łukiem.
Ciekawe czy potrafi się tym posługiwać? - pomyślał. Zawsze był gotów docenić biegłych wojowników posługujących się różnym typem broni.
- Tak, tak... - Ostanie słowa wypowiedział całkiem już nieświadomie. Przymknął oczy i oparł się o osobę siedzącą obok. Teraz nie czuwał nad własnym bezpiezeństwem.
- Niech to szlag - zaklnął cicho Arivald po czym wziął wojownika pod ramiona i przewlókł na tył wozu, kładąc go na wznak na tarczy.
- Hej, łuczniku - zwrócił się do niego Bizon.
- Jestem Arivald. A dla przyjaciół po prostu Wiewiór - odparł myśliwy zajmując miejsce koło Bizona.
- A mnie zwą Bizon. Tak więc Arivaldzie, dlaczego mam cię posłuchać i skręcić za... 50 metrów w prawo?
- Znam tą okolicę - odparł myśliwy - Jadąc na wprost wystawiamy się na ewentualne zasadzki ze strony bandytów. Ten szlak jest najpopularniejszym skrótem wśród kupców z Usy i każdy rzezimieszek w okolicy o tym wie.
- Mrgpfh! - za ich plecami rozległo się głośne mamrotanie śpiącego na tarczy wojownika.
- A na lewo, w samym środku lasu będziemy bezpieczniejsi? - z powątpiewaniem w głosie zapytał Bizon.
- Jak już powiedziałem. Znam te okolicę. Jestem myśliwym. Las jest moim domem. Zaufaj mi.
Wielki mężczyzna spoglądał w ciszy na Arivalda, jednak myśliwy nie potrafił nic wyczytać z jego twarzy, która w czerwonej poświacie księżyca wyglądała wprost przerażająco. Wiewiór przeklnął w duchu swoje nikłe umiejętności perswazji po czym wypalił...
- Jeśli zamierzasz dalej jechać głównym traktem, to ja wysiadam i idę na piechotę.
- Cicho bądź Ari, dzieciaki nigdzie więcej nie pójdą, to małe kłębki nerwów, a ja ich dźwigać nie będę. Do tego marna z ciebie ochrona, kobieta musiała się sama bronić - powiedziała, szczerząc zęby - Ty tam, byk czy jak ci tam, rób jak on mówi. Nie narażaj trzech niewinnych kobiet na niespodzianki w postaci bandytów - kontynuowała, wycierając miecz i chowając go w pochwie przylegającej do pleców. Nie przeszkadzał, nie hałasował i dobrze się nosiło.
- Jam jest niewinna niewiasta i chce odpocząć - mruknęła na koniec. Chciałaby się przespać jak ten wór mięsa z tarczą.
 
necron1501 jest offline  
Stary 21-09-2011, 23:08   #27
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
- Nie możemy tutaj nocować... Trzeba zwiewać stąd jak najdalej. Król przegrał wojnę i... - Bizon umilkł nagle skarcony wzrokiem kapłanki - To znaczy... Skąd w ogóle znaleźliście się na cmentarzu w środku nocy? I skąd te biedne dzieciaki z wami?

- To dosyć... nieprawdopodobna historia... - sapnął zmęczony Arivald. Za dużo miał już wrażeń jak na jeden dzień. Nie interesował się polityką więc wieść o przegranej wojnie nie zrobiła na nim większego wrażenia.
- Nie mam talentu do opowiadania - kontynuował - może Anne wam wszystko streści. W każdym razie skoro nie możemy tu nocować, pozwól, że pomogę w obraniu bezpieczniejszej trasy.

- Niech będzie... będzie jeszcze czas na opowieści... i inne tam.. - mruknął Bizon spoglądając kątem oka na Ulmenethę. Kapłanka jednak nie zwracała uwagi. Zajęła się opieką nad śpiącą w wozie królową... której nikt nie rozpoznał w tym odzieniu. Druga kobieta również ułożywszy się na wozie koło mamroczącego przez sen wojownika zasnęła zwinięta w kłębek.

Dalej jechali już w ciszy. Tylko Arivald co jakiś czas dawał Bizonowi wskazówki dotyczące trasy. Poza tym siedział na przedzie z wielką uwagą i czujnością starając się przeniknąć ciemność mijanych po drodze zarośli. Po około trzech godzin jazdy, zjechali z głównego traktu i na małej polance w pobliżu rozwidlenia traktu, zrobili postój. W końcu mieli chwilę, by w spokoju ze sobą porozmawiać.

Arivald zeskoczył z wozu i powoli podszedł pod najbliższe drzewo. Po załatwieniu potrzeby wrócił i żując jakąś czerwoną łodygę zagaił do Bizona.

- Myślę, że trzeba teraz kierować się w stronę jakiegoś miasteczka albo wsi. Ktoś musi zająć się dzieciakami - myśliwy chciał jak najszybciej pozbyć się balastu jakim była dziewczynka i dwóch bliźniaków. Tylko ze względu na nich jeszcze towarzyszył gromadce uciekinierów.

- Zapomnij bracie... - Bizon na chwilę zamilkł spoglądając w stronę kapłanki. Potem jednak westchnął i powiedział - Król został zdradzony i zamordowany na polu walki. Drenajczycy wybici w pień. A to oznacza, że musimy nawiewać, inaczej ludzie Kebry nas wszystkich wytłuką. Poza tym... - przez chwilę ponownie zbierał myśli - Na wozie jedzie z nami królowa... Musimy wywieźć ją bezpiecznie z kraju. Ją i nienarodzone dziecko Ezkathona. Jeśli wpadną w ręce Ventryjczyków zostaniemy bez władcy. A to już tylko krok do przejęcia władzy przez Kebrę. To jednak nie jest wszystko. Posłuchaj mnie dobrze Wiewiórze. Ulmenetha zna pewną przepowiednię.... I choć może zabrzmi to jak słowa szaleńca, to ja ręczę za tę kapłankę. Musimy ocalić to nienarodzone dziecko inaczej świat opanuje rasa, która... cholera, nie jestem gawędziarzem i pewnie ona wyjaśniłaby to lepiej... - zająknął się na trochę, ale zaraz kontynuował, jakby obawiał się, że nie zdąży - na ziemię, przy pomocy magii Kalizkana, powrócą demony i ludzie staną się ich niewolnikami. I nie patrz na mnie tym wzrokiem! - Bizon splunął i żachnął się widząc niedowierzającą minę Arivalda - Muszę odnaleźć mój legion. Z tym wsparciem zdołam obronić królową i …. może świat. Jestem tu obcy, a ty znasz teren. Jeśli pomożesz mi odnaleźć moich towarzyszy broni, Drenaje ozłocą cię.

- Ja... znaczy się, że chcesz mnie wynająć jako przewodnika, zgadza się? -
zapytał trochę zdezorientowany myśliwy.

- No właśnie to próbuję okrętnie powiedzieć - Bizon podrapał się po głowie - Nie musisz wierzyć w przepowiednie... ale tak czy inaczej potrzebujemy twojej pomocy.

Wiewiór myślał intensywnie. Nie rozpaczał nad stratą króla, bo dla niego to i tak nie miało znaczenia. Myślał o propozycji Bizona. Pomimo tego, że wolał wędrować sam, to w normalnych okolicznościach bez wahania zgodziłby się na przeprowadzenie wędrowców przez dzicz. Za coś musiał w końcu żyć. Ale to nie były normalne okoliczności. W całą tą sprawę, były zamieszane moce, z którymi myśliwy nie chciał się zadawać. Magia, duchy, demony... Ale z drugiej strony, przeprowadzić władcę a później nie martwić się o pieniądze do końca życia?

- Zastanowię się - odparł w końcu po czym siadł koło Bizona - Tymczasem możemy ruszać dalej.

- Zgoda. Mam tylko prośbę. Zachowaj to o czym rozmawialiśmy na razie dla siebie. W porządku?

Myśliwy spojrzał podejrzliwie na towarzysza. Cóż, zleceniodawcy się nie odmawia, nawet najbardziej szalonemu. A już w szczególności temu bogatemu.
- W porządku - powiedział tylko i zamilkł.

W międzyczasie Michael odczepił i oporządził konie. Nie mógł przestać myśleć o tym co się wokół niego dzieje. To wszystko wydawało mu się czystą fikcją. Czuł się jak w chorym śnie o ratowaniu świata, lub koszmarze obrazującym mu jego makabryczną śmierć. Chciał wziąść się w garść, ale brakowało mu siły. Głównie psychicznej, której pokłady miał prawie zawsze pod ręką. Ale pora się ogarnąć.

Kiedy wóz ruszył, kapłan średnio zręcznym ruchem wdrapał się na przypisanego mu konia i dogonił stawkę. Zobaczył Bizona kierującego powozem i jadącego przy nim myśliwego.

- Witam współtowarzysza, Michael Kellhit, kapłan i uzdrowiciel - Zagadnął do ponurego mężczyzny.

Arivald obrzucił Michaela pogardliwym spojrzeniem po czym krótko i zwięźle odpowiedział:
- Witam.

- Chyba nie jest pan zbyt gadatliwy, ale skoro już tu razem jesteśmy, wypadało by się troszkę poznać. Jak cię zwą? - Odpowiedział sucho Michael.

- Cóż... wypadałoby... - wzdechnął Wiewiór - Jestem Arivald Quinnell. Myśliwy.

- Słyszałem, że spełniasz rolę przewodnika. Gdzie konkretnie jedziemy? W stronę wybrzeża? -
Skoro znał się on na pobliskich terenach, to może znał też jakieś skróty.

- Póki co jedziemy jak najdalej od Usy, sam widziałeś co stało się z całym miastem - powiedział ostrożnie Arivald, wyciągając przed siebie nogi - I pomyśleć, że to wszystko przez magów i ludzi twojego fachu... - dodał po chwili ponurym głosem. Nie chciał zrażać do siebie nowo poznanego towarzysza, ale nie zamierzał też udawać, że profesja Michaela jest mu obojętna.

Kapłan obruszył się nieco, lecz nie poczuł się dotknięty. Może nie wyglądał tak miło i przyjaźnie jak inni kapłani, ale uważał się za bardzo miłego. Niestety inni nie podzielali jego zdania w tej sprawie. Nie miał zamiaru mu wyjaśniać wszystkiego ze szczegółami, ale krótkie sprostowanie się należy.

- Jestem innym typem kapłana niż ci, którzy zwęglili to miasto i wymordowali Drenajów. Ja nie czcze Szemaka, czy innych lucyferów, ale źródło. Stwórcę wszechrzeczy. Mimo to nie jestem taki jak ci wszyscy kochający naturę i wszystkich ludzi, zniewieściali kapłani. Ja korzystam z mocy źródła, żeby spełniać własne cele. Używam go żeby sobię pomagać. Nie nadaje się do walki, ale mogę leczyć tych, którzy z tej walki wyszli niespełna sił - Mężczyzna zdyszał się trochę, ale może przynajmniej przyniosło to jakieś skutki.

- Taaa... - myśliwy przewrócił tylko oczami na skwitowanie przemowy Michaela. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej jeszcze mocniej naciągając na siebie płaszcz obszyty wilczym futrem.

- Już późno a ja na dziś mam dosyć wrażeń... - powiedział szczerze - I magii - dodał przywołując przed oczy wyobraźni, obrazy z piwnic sierocińca, których był jeszcze parę godzin temu. Podrapane palce i rana od kruczego dzioba na karku piekły go trochę, ale nie sprawiały wrażenia poważnych obrażeń. W każdym razie nie zamierzał prosić żadnego kapłana czy maga o pomoc.

Wóz miarowo toczył się przed siebie. Nikt już się nie odzywał. Jedynie sporadyczne parskanie koni, monotonny skrzyp wozu i chrapiący Fanrath zakłócały zalegającą wokół nich ciszę...

Powoli wjeżdżali traktem leśnym do ciemnego, gęstego boru...

* * *

Wszyscy podróżnicy z wielką ulgą przywitali kolejny dzień. Z samego świtu, przy niewielkim, górskim strumieniu szumiącym cicho w pobliżu głównego traktu, rozbili obóz. Wbrew stanowczym protestom Arivalda, Bizon w pojedynkę rozpalił ogień, po czym poirytowany myśliwy zniknął gdzieś w gęstwinie, w poszukiwaniu jakiejkolwiek zwierzyny.

Szedł przed siebie rześkim krokiem. Wczorajszy dzień dawał o sobie znać w postaci drobnych zadrapań i ran ale Wiewiór nie przejmował się nimi zbytnio. Ucieszony jak dziecko, które wróciło po wielu latach do swojego rodzinnego domu, przedzierał się przez kłujące krzaki tworzące gęste, leśne poszycie.
Powietrze tego ranka przesiąknięte było wilgocią i zapachem zbutwiałego drewna. Nad małymi leśnymi polanami unosiła się jeszcze mgła, a na wąskich pasmach trawy migotały srebrzyste krople rosy.

Wiewiór przystanął i spojrzał nad siebie, w niebo. Zamknął oczy. O tej porze roku, coraz mniej ptaków ostawało w koronach drzew. Stojąc pięć minut i nasłuchując, myśliwy rozpoznał odgłosy sowy, dzięcioła i pojedynczego jastrzębia szybującego gdzieś nieopodal. Ale tak na prawdę starał się wyłapać bardziej subtelne dźwięki. Łamiące się drobne gałęzie, szelest zeschłych liści, oddech. Cokolwiek co mogłoby go naprowadzić na trop jakiegoś większego zwierza.

Cierpliwość opłaciła się. W niewielkiej odległości od miejsca, w którym przystanął, w gęstwinie, usłyszał ciche pochrząkiwanie. Myśliwy uśmiechnął się sam do siebie, zadowolony z już niemal pewnej zdobyczy. Otwarł oczy i spojrzał w kierunku, z którego dochodziły dźwięki. Młody dzik. Warchlak.


- No mały, mam nadzieję, że w pobliżu nie ma twojej mamy - pomyślał Arivald nakładając już strzałę na cięciwę łuku - Wybacz ale jesteś mi potrzebny - po czym wystrzelił, bezbłędnie trafiając.

Mały padł jak uderzony młotem bojowym. Nie było to dla Wiewióra wielkie osiągnięcie ani nic czym mógłby się chwalić przed innymi myśliwymi, ale zima się zbliżała, a w lasach było coraz mniej zwierzyny. Teraz liczyła się każda okazja na upolowanie czegokolwiek, tym bardziej że miał grupkę ludzi do wykarmienia.

Wziął młodego warchlaka za nogi i bez zbędnych oględzin zarzucił go sobie na plecy.
- Pewnie już się niecierpliwią na twoje przybycie - rzekł ironicznie do zdobyczy przewieszonej przez ramię, po czym ruszył do obozu.
 
aveArivald jest offline  
Stary 25-09-2011, 18:23   #28
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Myślałem, że to już koniec. Nawet nie wiedziałem w jakim byłem błędzie.

- Patrz! Widać strażników! Biegiem do nich! – Ze szczęścia aż podskoczyłem. Poczułem ulgę. Moje zmagania z nieznanym zaraz się skończą.

Nie, to nie było to.

Oni… Oni są jacyś dziwni… Dlaczego biegną na nas z bronią w ręku? Czy my wyglądamy na tamtych?

- Hej! Hej, tutaj! Jesteśmy ocalałymi! Potrzebujemy waszej pomocy – nawoływałem. Oni nie ustali w swojej szarży.
Czy oni mnie nie słyszą?
- To mi się nie podoba… Cholera, no tak, oni to ONI. Jasny gwint, cofnij się! – zawołałem do towarzyszki. Ci strażnicy nie byli źródłem pomocy, lecz problemów. Ich spojrzenia od razu zdradziły siły jakie nimi władały. Wyjąłem miecz.
Znany dźwięk rozległ się w powietrzu.
Będzie ciężko – Fakt, to nie jacyś rabusie z kijami, a uzbrojeni żołnierze. Dobrym pomysłem byłby odwrót. Nie był on jednak możliwy. Tam, za nami czeka nas to samo.
Żeby choć uratować tą kobietę, ale jak? Czy właśnie w tym miejscu zakończy się mój nędzny żywot? Po to znosiłem trudy całego mego życia, aby tu zginąć, osaczony, bez drogi ucieczki?
Chaotyczne myśli przebiegały mi po głowie, z których nijak nie można było wywnioskować jakiegoś planu. Wtedy wpadłem na pewien pomysł.
- Cofnij się jeszcze, ja ich powstrzymam. Kiedy będą zajęci mną, ty wymkniesz za bramę. Gdy znajdziesz się na zewnątrz, biegnij przed siebie i się nie zatrzymuj – krzyknąłem w stronę nieznajomej. Zapewne nie zdawała sobie sprawy z konsekwencji tego planu. Nie to jej było teraz w głowie. Rozkojarzona pokiwała tylko głową.
Po cholerę tyle ryzykuję? - Nie było już więcej czasu na przemyślenia, pierwsi strażnicy byli na wyciągnięcie ręki. Przymknąłem oczy i zacisnąłem pięść na rękojeści miecza.
Chodźcie do mnie, skurwysyny!



- Dalej do wozu! Arrrghh! – całą siłą uderzyłem tarczą, nurkującego w moją stronę kruka. Ogłuszony ptak upadł kilka metrów dalej. Było gorzej niż można się było spodziewać. Szybkie i niespodziewane ataki tych owładniętych złą mocą zwierząt, wyrządzały nam spore szkody. Sam miałem już parę zadrapań.
Kilka uników, piruetów. W głowie miałem niezły kocioł. Jednemu z tych drani udało się mnie poważnie zranić. Twardy jak stal dziób walnął w moją głowę. Upadłem. Gdy ptaszyska to zobaczyły, postanowiły wykorzystać okazję. Zleciała się cała chmara. Oblazły mnie. Każdy wbijały swoje ostre szpony w me ciepłe ciało. Uderzenia dziobów, odbierały mi dech w piersiach. Byłem bliski końca.
Jednym ruchem poderwały się do lotu, nad głową przelatywały mi strzały.
- Nigdy więcej nie zjem drobiu!



- Cholerne ptactwo – mruknąłem, kiedy znaleźliśmy się już w bezpiecznym wozie. – Porysowały mi tarczę! - Z żalem spojrzałem na kawałek wysłużonej stali. Nie wiedziałem nawet co plotę. Nawet moje rany nie zwracały mej uwagi.
Najbliższe wydarzenia, wtłoczyły w me żyły sporą dawkę adrenaliny. Nieraz odczuwałem tak zwany szał bojowy. Tylko wieloletnie doświadczenie utrzymywały mnie przy życiu. Te zdarzenia pogorszyły jednak pracę mojego umysłu. Nieświadomość otoczenia mnie przerażała. Zmusiłem się jednak na wytężenie wzroku. W karecie dopatrzyłem się kilku znajomych twarzy. Nie byłem jednak w stanie skojarzyć momentu, kiedy ostatni raz je widziałem.
Silna wola wciąż we mnie tkwiła. Z jedną myślą w głowie patrzałem przed siebie.
Trzeba uciekać... Trzeba uciekać…
Wkoło trwały rozmowy, nie rozróżniałem słów. Sam jednak głos pobudził mnie do myślenia.
- Kobieta! – zawołałem. Przecież o nią było to całe zamieszanie. Jakiś mężczyzna z łukiem odezwał się do mnie. Nie zrozumiałem go.
Ciekawe czy potrafi się tym posługiwać? – pomyślałem, spoglądając na jego broń.
- Tak, tak... – odpowiedziałem mu. Dalej rozmyślałem nad losem kobiety.
Pewnie już jest bezpieczna…
Odpłynąłem. Siły jakimi dysponowałem, opuściły mnie. Nie mogłem utrzymać mej świadomości, choć tak bardzo się starałem.

Następnego dnia.

Pierwsze co ujrzałem, po otwarciu powiek, to wirujące nad moją głową korony drzew.
Mrugnąłem parę razy, starając się wyostrzyć widmo. Dźwignąłem swe poranione ciało w pozycję siedzącą, co sprawiło mi nie mało trudu. Wkoło otaczało mnie poszycie drzew. Gdzie niegdzie widać było bagaże, do pni przywiązane zostały konie. Nieopodal płonęło ognisko, a na nim smażyło się mięso. Trochę zamroczony, zwróciłem się do nikogo konkretnego.
- Co się wczoraj działo?
- Nic nie pamiętasz? Widzę, że kompletnie cie zamroczyło zeszłej nocy – rozległ się głos. To ów właściciel, który dzierżył łuk.
- Pamiętam... pamiętam, że coś nas zaatakowało.
- Masz rację. Coś. Duże, ładnie upierzone kruki, które chciały nas pożreć, a ty nic nie pamiętasz? Taka piękna chwila – odezwała się inna osoba. Była to kobieta, lecz i ona nosiła broń. - Ładnie odpłynąłeś, byłeś niczym syrena alarmowa, wszystko co żyje uciekło przed tobą.
- Tak czy owak, musimy ustalić co dalej – powiedział ten pierwszy.
- Tak, zapewne jeszcze kiedyś wrócę do tych wspomnień - przetarłem twarz dłonią i podniósł się z ziemi. - Kim wy jesteście i co my tu robimy?
- Podpinam się pod pytaniem. Mało mnie interesuje wasza grupa, śmierdzicie problemami na kilometr, a to mi się nie podoba. Jeśli odstawicie dzieci gdzieś po drodze, nic mnie tu nie trzyma, macie trzy baby na pokładzie, dacie sobie radę – rzuciła uzbrojona panna - Swoją drogą jestem Anne, tamten który się uważa za przewodnika to Ari.
- Nie uważam się za przewodnika. Po prostu staram się nie wpakować nas w jeszcze większe bagno.
- Na tym polega robota przewodnika, złociutki - odpowiedziała z uśmiechem.

- Dobrze, rozumiem, że wpadłem w jeszcze większy chaos. Nie ogarniam tylko co tu się w ogóle dzieje. Zresztą i mnie to już nie obchodzi. Najlepiej będzie, jak się ulotnię. Wyruszę jak najdalej od tego miejsca. Nic mnie tu już nie trzyma. Sprawy, w których przybyłem do tego miasta, wydają się być anulowane. Swoją drogą, życzę wam powodzenia - podniosłem swoją broń leżącą tuż obok. Machnąłem parę razy mieczem, sprawdzając stan ręki, którą go dzierżyłem. Moje rany odezwały się przenikliwym bólem, teraz je jednak ignorowałem.

- Ja jestem Michael. Niektórzy już mnie znają, inni nie. Widzę, że już zbieracie manatki. W normalnych okolicznościach też bym tak zrobił, ale to nie są normalne okoliczności. - Uśmiechnął się nieznacznie, po czym kontynuował - Czy Bizon mówił już wam co to za opleciona kocami staruszka na pokładzie? Rozumiem, że jeszcze nie. Otóż, ta kobieta to królowa. Niesie w brzuchu syna, niedawno zmarłego Ezkaltona. Nowego króla, jedynego spadkobiercę dynastii. Może i samo w sobie nie jest to przekonywujące, ale pomyślcie, co może nam ona zaoferować za doprowadzenie jej i dziecka, które nosi bezpiecznie do Drenanu? Pieniądze, sława, przywileje, władza... Jeżeli to również was nie przekonuje, to niech wystarczy wam argument, że jedziemy w tą samą stronę. A teraz, czy komuś nie dokuczają zbytnio rany? Mogę się ich pozbyć, dziś wyjątkowo za darmo. Jacyś chętni?

Nie chciałem wdawać się w zbytnie dyskusję, szybko więc zakończyłem rozmowę.

- Nic nikomu nie jestem winien, a na zdobycie pieniędzy mam własne sposoby. Jeszcze raz dziękuję za podwiezienie, na mnie już czas - to mówiąc ruszyłem przed siebie.
- A właśnie, nie chcesz swojej zguby, tej tutaj dziewczyny? Ona jest twoja, co nie? Zostawianie jej to brak profesjonalizmu. – Dopiero ta uzbrojona dziewczyna przypomniała mi o moim celu.
- Właśnie! Ta kobieta z tych wizji. - Wzrokiem starałem się jej doszukać.
- Najwyraźniej źle cię oceniłem. Trzeba było zostawić cię krukom na pożarcie. – Odezwał się kolejny. Był to Bizon, tego osobnika dobrze zapamiętałem.
- Życie nauczyło mnie, aby nic nie robić za darmo - powiedziałem po czym skierowałem się do wozu. Dostrzegłem tą kobietę, spała. Szturchnąłem ją więc lekko w ramię. - Obudź się!
Dziewczyna zerwała się jak oparzona głośno krzycząc. Potem podwinęła nogi pod brodę i zdawała się nie wiedzieć gdzie jest. Do tego wszystkiego dzieciak śpiący w jej ramionach wybudził się i wystraszony zaczął płakać. A potem już ruszyła lawina małych beks.
- Bałwan - mruknął Bizon, ale nie ruszył się z miejsca. Spojrzał na rudowłosą i powiedział - Czasami nie mamy wyboru. Od losów tego nienarodzonego dziecka zależą i nasze przyszłe, czy ci się to podoba czy nie - w czasie kiedy kończył mówić do grupy zbliżyła się kolejna nieznajoma.
- Niestety to prawda wojowniczko - powiedziała - Coś ci pokażę - dodała kładąc dłoń na ramieniu. Ruda nagle zaczęła zachowywać się jakoś inaczej. Jakby coś na nią spłynęło.
- To jedynie preludium tego co czeka ludzkość jeśli nie ocalimy młodego dziedzica, jeśli Kalizkanowi uda się złożyć jego ciało w ofierze. Nie mogę nikogo przymusić by nam towarzyszył, ale chcę byś była świadoma jaka jest stawka tej gry - potem odeszła w stronę zapłakanych dzieci.

- O ludzie, cicho, cicho - mój głos ledwo przebijał się przez krzyki i płacz dzieci. - No już, już, zamknijcie się wreszcie! - To jednak tym bardziej podjudzało dzieci do hałasowania. Nie zważając już na dzieciarnię, mocnym uchwytem wytargałem kobietę z wozu i postawiłem przed sobą.
- Mamy sobie wiele spraw do wyjaśnienia. Najważniejsze to, kim jesteś i co robiłaś w wizjach tego starca? Odpowiadaj.
- Nie waż się mnie szarpać - dziewczyna jakby otrząsnęła się z pierwszego szoku - już żaden mężczyzna mnie nie uderzy - powiedziała z determinacją w głosie.
Potem wyprostowała się, wygładziła fałdy płaszcza, w który była owinięta i powiedziała:
- Jestem Elrica - tu zawahała się trochę - Nie wiem o jakich wizjach mówisz... i nie znam żadnego starca.

Nie byłem pewien, czy mówi prawdę.
A co jeśli jednak nic nie wie? Jeśli ta wizja to był po prostu koszmar? Ale w takim razie po co starałem się ją ocalić? Przecież miała dać mi odpowiedzi.

Zrezygnowany odszedłem kawałek.
Co mam teraz robić? Wciągać się w te całe bagno?
Nie… Nie mam powodu tego robić.
Jednak potrzebują pomocy.
To nie moja sprawa.
Właśnie. Nie moja…


Nie opuściłem ich jednak. Rozbiłem własne ognisko sto metrów od ich obozowiska. Wciąż miałem ich na oku, a przynajmniej nie byłem w centrum uwagi.
Cały dzień minął mi na rozmyślaniach. Przez ten czas zdążyłem się posilić, podleczyć rany u tego szarlatana i podreperować ekwipunek. Mój miecz wymagał naostrzenia.


Zapadł zmrok. Właśnie układałem się do snu, kiedy zdawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. Jakaś para oczu była we mnie wlepiona. Mogłem się tylko domyślić do kogo mogły należeć.

Nie potrafiłem jednak zasnąć. Znalazłem sobie jednak zajęcie. Usiadłem ze skrzyżowanymi nogami, a na kolanach położyłem mój miecz. W tej pozycji wpatrywałem się w niego całą godzinę. Metal odbijał blaski ogniska, tworząc niesamowite obrazy. Tak zakochany w swym ostrzu, usnąłem.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 06-10-2011, 14:53   #29
 
ivox13's Avatar
 
Reputacja: 1 ivox13 nie jest za bardzo znany
Kapłan wydał z siebie głuchy wrzask na widok wielkich, czarnych kruków. Ich czerwone ślipia zdawały się przeszywać go na wskroś. Szybko wskoczył w głąb wozu, co jakiś czas uchylając rąbek płachty żeby obejrzeć sytuacje. Zobaczył jakichś ludzi, dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Widać było, że wszyscy oprócz jednej z kobiet dobrze, jeżeli nie zawodowo, posługują się orężem.

Oglądając jatkę odbywającą się przed bramą, Michael spostrzegł jednego z kruków lecącego w stronę wozu. schował się za plandekę, do śpiącej królowej, po czym Usłyszał krzyk Bizona.
- Ulmenetha! Na lewo! – Medyk spojrzał na kapłankę unikającą ciosu wielkiego ptaszyska. Sytuacja zaczynała… nie, już od wczoraj go przerastała! Odwrócił wzrok, po czym zaczął modlić się do źródła o wybawienie. Gdy skończył, zobaczył zakrwawioną kapłankę i leżące pod nią czarne pióra. Widząc, że kruk odleciał, kapłan ponownie wyjrzał za płachtę. Zobaczył dwoje ludzi wywalczających sobie drogę w stronę wozu i trójkę dzieciaków kryjącą się za nimi. Był to ruda kobieta wywijająca mieczem szybciej niż był w stanie nadążyć oczyma, oraz myśliwy szyjący z łuku nie przerywając przy tym przedzierania się w stronę Michaela. Kiedy byli już blisko, nawiązali jakiś dialog z żołnierzem. Medyk w tym czasie pomagał dzieciom wdrapać się na wóz. Dorośli nie potrzebowali do tego jego pomocy. Chwilę potem, Kapłanka podpaliła dwie pochodnie, co widocznie odstraszyło ptaki. Jednak nie byli jeszcze bezpieczni.

Wkrótce po wejściu reszty na wóz, ruszyli przez bramę, byle jak najdalej od tego przeklętego miasta. Kruki jeszcze parę razy podlatywały, ale były łatwe do odparcia dla jego współtowarzyszy. Kapłan był ogłuszony zaistniałą sytuacją. Nie wiedział co robić, jak się zachować, co ma myśleć… Inne osoby trochę między sobą rozmawiały, ale on tylko siedział wpatrzony w dal.

Po chwili karawana zatrzymała się, ponieważ ktoś musiał załatwić swoje potrzeby. Kiedy reszta czekała na sikającego, Medyk zaczął oporządzać konie. Przypomniała mu się jego stara szkapa, czekająca w jakiejś stajni. Koń znalazł się w centrum destrukcji, ale można było być pewnym, że nie przeżył tylu lat by zostać zabitym przez hordę ludzi-zombie. Gdy karawana zaczęła odjeżdżać, wskoczył na czarnego jak noc rumaka i pogonił za karetą. Miał zamiar trochę się od stresować, więc pojechał do myśliwego, ot tak żeby się trochę zapoznać. Rozmowa nie była zbyt przyjemna, ale przynajmniej wie, jak ten łowca się nazywa. Co do reszty, to nie wiedział prawie nic o nikim. Bizon to twardy żołnierz o wysokim poczuciu moralności lub ewentualnie patriotyzmie. Wojownik z tarczom siedział razem z nim w areszcie, ale co dziwne, Michael nadal nie wie jak on się nazywa. A może zapomniał? Kolejna jest rudowłosa dziewczyna wymachująca żelastwem niczym baletnica. Ulmenetha, czyli cicha kapłanka. Podstarzała, ale urodziwa. Trójka małych dzieci, które Przyszły z wojowniczką i myśliwym. Urodziwa brunetka, to chyba kobieta jego współwięźnia. Ostatnim jest łowca o imieniu Arivald. Dobry, uprzedzony do niego łucznik.

Na rozmyślaniach, głównie na temat towarzyszy, aż w końcu nastał ranek. Drenaje rozbili obóz w lesie, niedaleko strumienia. Większość zajmowała się przygotowywaniem obozu, ale Kapłan obwinął się kocem i zasnął w cholerę. Chyba nie miał snu, a przynajmniej nic takiego nie pamiętał. Być morze już miał zatapiać się w otchłań swojego umysłu, lub spadała na niego kolejna Boska wizja, ale w tej chwili ze snu wyrwał go łowca.

Kapłan otworzył szeroko oczy, obrzucił wzrokiem okolice i zauważył Arivalda stojącego nad jego bezwładnym ciałem.
- Ale łoco chodzi? - wysapał zaspany Mężczyzna.
- Wstawaj, musisz mi pomóc - rzekł niechętnie myśliwy.
- W czym? - rzekł zrzucając z siebie koc.
- Łowiłeś kiedyś ryby?
- Parę razy, gdy byłem malutki. - Michael przypomniał sobie ojczyma uczącego go jak zarzucać prawidłowo wędke i zakładać robaki. Sam się dziwi, że nigdy do tego nie wrócił. - Mam łowić?
- Tak, pomożesz mi. W końcu będziesz miał szansę się wykazać. No, już, zbieraj się. Zaraz ruszamy.
Michael wstał niechętnie i skierował swe kroki za łowcą. Podczas przechadzki, przelotnie rzucił okiem na obóz. Wszystko było gotowe. Dzik się piekł, dzieci ogrzewały się przy ogniu, pochłaniając jagody, a reszta była zajęta swoimi sprawami. Szli razem chwilę, aż doszli do niewielkiej zatoki. Wybrzeże było usiane kamieniami różnej wielkości.
- Dobre miejsce.- zwrócił uwagę Michael - znalazłeś je podczas polowania?
- Tak - odparł Arivald z uznaniem. Może jednak ten kapłan umie coś złowić, pomyślał przelotnie.
- Widziałem skaczące nad wodę pstrągi. O, dokładnie tam, nad tym zagłębieniem w dnie.
- Masz już robaki? - Niby nic ale lepiej zapytać - Czy trochę się ubrudzimy?
Myśliwy ledwo powstrzymał się od parsknięcia śmiechem ignorując kompletnie pytania Michaela.
- Masz jakiś nóż? - mówiąc to wygrzebał zza pasa swój krótki kościany nożyk.
- Coś tam mam. - wyciągnął zgrabnym ruchem leciutki sztylet znajdujący się w zagłębieniu rękawa.
- Dobra, to rób to co ja.
Myśliwy podszedł do najbliżej rosnącej leszczyny. Wybrał długie i proste gałęzie, dla siebie i kapłana, po czym zaczęli je wycinać. Gdy kij Arivalda był już okorowany i zaostrzony na końcu niczym prowizoryczna dzida, zwrócił się do swego towarzysza.
- Myślę, że zdążyłeś się domyślić jak będziemy łowić te rybki.
- Znam inną metodę, ale cóż, codziennie uczymy się czegoś nowego - Kapłan uśmiechnął się lekko, po czym zaczął obskrobywać gałąź.
- Też tak myślę. Dobra czas się trochę zmoczyć - sapnął Wiewiór ściągając buty i podciągając spodnie za kolana a rękawy za łokcie.
Medyk ściągnął swoją szatę i podciągnął kalesony, po czym pochwycił oszczep i ruszył w stronę wody. Bez szaty, wyglądał jak sama skóra i kości. Wydawało by się, że brakuje mu siły by utrzymać się przy ziemi, gdy zawieje lżejszy zefirek
- Czyli teraz obrzucamy pstrągi patykami? - zerknął przelotnie na Arivalda.
- Tak, zupełnie jak ludzie pierwotni. Prosto acz skutecznie.
- Ty zacznij.
Myśliwy zrobił krok i wszedł do zimnej wody, która przyjemnie łagodziła zmęczone mięśnie. Zbliżył się do wcześniej upatrzonego głęboczka, nachylił lekko nad powierzchnią falującej wody i zaczął łowy.
Michael przyglądał się dokładnie towarzyszowi. Mniej więcej zrozumiał co musi zrobić. Gdy tylko Quinnell skończył wbijać dzidę w wodę, uzdrowiciel spojrzał na jego przedramię. Zauważył tatuaż, który można wydziergać tylko w Skathi. Tatuaż niewolników. Nie chciał zwracać na to jego uwagi, ale dowiedział się o nim czegoś więcej. Zamachnął się i spróbował coś nabić.

Upolowali siedem pstrągów, z których dwa były zdobyczą Michaela. Po powrocie do obozu, Arivald zaczął opiekać ryby. Medyk, zatrzymał sobie jedną, dla swojego kota. Po jakichś dwudziestu minutach obudził się człowiek z tarczą. Wojownicy zaczęli się przekomarzać. Kapłan próbował przekonać ich do pozostania, ale nic to nie dało. Nie przekonywały ich zapewnienia o bogactwie, przywilejach i stanowiskach. Na szczęście zostali. W kupie raźniej i co ważniejsze o wiele bezpieczniej. Lekarz uzdrowił jeszcze ranę najemnika i byłego współwięźnia. Miał wrażenie, że w jakiś sposób upokarzała go konieczność przyjęcia jego pomocy. Następnie położył się we wcześniej upatrzonym przez siebie miejscu i zapadł w sen. Nie odespał jeszcze wszystkich wrażeń, a potrzebował energii, na kolejne dni.
 
ivox13 jest offline  
Stary 09-10-2011, 13:03   #30
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Ulmenetha, która właśnie dotarła do wozu, jednym dotknięciem dłoni uciszyła maluchy. Wpatrywały się teraz w nią wielkimi, załzawionymi oczami, ale na twarzach jaśniał nieśmiały uśmiech. Kapłanka rozdała dzieciom mięso i chleb czym zajęła je na dobre.

Arivald zadowolony z układu z Bizonem, i z tego że już nikt nic od niego nie chciał, wziął kawałek mięsa i rzekł tylko:
- Idę się przespacerować. Wyśpijcie się i odpocznijcie bo w nocy nie będziemy się nigdzie zatrzymywać - Po tych słowach zniknął w krzakach koło strumienia. Sam też musiał się zdrzemnąć, ale jeszcze nie teraz, jeszcze musiał coś sprawdzić.

Szedł przed siebie, pod górkę. Musiał wdrapać się na jakieś wzniesienie albo drzewo, z którego mógłby przez chwilę poobserwować okolicę. I w końcu udało mu się znaleźć odpowiednio wysokiego a zarazem dobrze rozgałęzionego buka. Wdrapał się po nim bez pośpiechu i bez żadnych problemów mógł rozejrzeć się po okolicy. Na północnym wschodzie zobaczył dym, prawdopodobnie z kominów. Jakieś dwa albo trzy domki drwali albo myśliwych.

Oprócz tego w okolicy było pusto, jedyne co Arivald mógł zapamiętać to rozmieszczenie wzniesień porośniętych mieszanymi lasami i małą osadę, którą zobaczył wcześniej. Wiedział już wszystko co chciał. Albo raczej wszystko czego mógł się na tą chwilę dowiedzieć. Zszedł powoli i ostrożnie z drzewa i wrócił do obozu.

Zanim jeszcze słońce schowało się za horyzontem, myśliwy położył się przy ognisku, które emanowało przyjemnym, kojącym ciepłem. Zadowolony z ciszy panującej wokół, nie zorientował się nawet kiedy zasnął.
 
aveArivald jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172