Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2011, 18:14   #354
Wellin
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Ogróg Kakita Kakeru, Kosaten Shiro; zima, rok 1113, 14 dzień miesiąca Togashi


Młody bushi zastał Naritoki opartego o pień drzewa, w milczeniu przysłuchującego się prowadzonej kilka metrów dalej dyskusji. Nie było w tym zresztą nic dziwnego. Brat od początku przyjęcia (a właściwie od momentu w którym Yasuhiko dał się wciągnąć w dysputę), wyraźnie trzymał się na uboczu. Nie usiłował zejść z pola widzenia, był uprzejmy w swych wypowiedziach, jednak sam nie podejmował tematu i nie szukał towarzystwa.

- Naritoki-aniki - zaczał Hiroshi - dostałem przed chwilą zaproszenie do Altanki Czterech Strażników, gdyby ktoś więc mnie szukał tam właśnie będę.

Naritoki w odpowiedzi lekko skinął głową. Hiroshi kontynuował.

- Miałem nadzieję zapytać się o jedną rzecz Yasuhiko-dono, ale... - młody bushi wskazał na otoczonego gronem dysputantów, uśmiechającego się na wpół złośliwie, na wpół tryumfalnie starego dyplomatę - ...to chyba nie najlepszy moment. Nie wiem czy słyszałeś moją rozmowę z czcigodnym daimyo. Była tam mowa o pokazowym pojedynku z Daidoji Kosakaburo-dono i potencjalnym zaproszeniu na Agatowe Mistrzostwa. Czy możesz powiedzieć mi cokolwiek o warunkach pojedynku, jego miejscu, czasie, bądź przeciwniku?

Hiroshi zawahał się i dodał ciszej - Jest kilka innych spraw, które chciałbym zasięgnąć Twojej opinii w wolnej chwili. Agatowe igrzyska jako takie. I inne, ważniejsze dla mnie sprawy... Czy słyszałeś wróżbę shugenja? - ostanie zdanie wyrwało się Hiroshi z ust. Młody bushi pokręcił szybko głową i oddalił sprawę gestem dłoni. - Gomen. To może poczekać. Ważne jest obecnie moje pierwsze pytanie.

- Chodzmy. - brat stwierdził krótko i ruszył do przodu.

- Wróżby są ważniejsze niż bushi zwykle je traktują. - bracia szli w stronę altanki. Naritoki wybrał drogę nieco naokoło, co pozwoliło na uniknięcie większych skupisk gości i zapewniało im nieco prywatności. Znalazwszy się w cichszym miejscu Naritoki zatrzymał się, obracając się w stronę młodszego bushi.

- Bacz, Hiroshi, byś zapamiętał każde jej słowo. Nie słyszałem wróżby. Nie wiedziałem nawet, że taką otrzymałeś. - spojrzał na Hiroshi badawczo - Czy tym, kto podarował Ci ją był wiekowy, białowłosy samurai z zakrytymi monami?

- Hai. - Hiroshi potwierdził skinieniem głowy.

- Tym, który wróżył był zatem, jak mniemam, samuraj uznawany za najpotężniejszego shugenja Asahina.

Bez słowa odwrócił się i ruszył w dalej. Hiroshi przez chwilę stał nieruchomo, patrząc na miejsce które brat opuścił. Wiedział, iż siwowłosy był kimś ważnym ale... - Najpotężniejszy? - Gdy otrząsnął się Hiroshi musiał podbiec kilka kroków, aby dołączyć do swego oddalającego się towarzysza.

Przez chwilę szli w milczeniu. Hiroshi miał wielką ochotę drążyć temat głębiej. Dopytać się o shugenja, zacytować przepowiednię, przedyskutować jakie ma znaczenie. Nie był to jednak czas na to.

Po chwili milczenia Naritoki odezwał się ponownie, odpowiadając na wcześniejsze pytanie.

- Pojedynek decydujący o wstępie na Agatowe Mistrzostwa zwykle jest pojedynkiem iaijutsu. Albo, ulubionej broni walczących. Specyfika Mistrzostw dyktuje takie warunki, choć czy Daidoji Kosakaburo-san nie poprosi o inne, nie nam wiedzieć. Jeśli jednak wie o Twoim zwycięstwie, zakładałbym iai....

- Arigato. - Hiroshi skłonił głowę. Brat nie powiedział nic o samym przeciwniku. Co nie oznaczało, że o nim zapomniał. Po prostu nie był w stanie nic więcej dodać.

Idąc oświetlonymi przez różnobarwne lampiony alejkami młody bushi zastanawiał się czy ma szanse wygrać. Zapewne nie. Nie, jeśli jego przeciwnikiem miał być ktoś blisko powiązany z Daimyo. W takich kręgach nie spotyka się marnych szermierzy.

I proroctwo... zaskoczenie, którego nie miał czasu przemyśleć. Nie na tym przyjęciu, gdzie czuł się obco, gdzie uważać musiał na każdy gest i słowo. Nie wyszkolony w dyplomacji bushi wśród elity najwykwintniejszego z klanów.

Proroctwo, rozmowa z Daimyo, planowany pojedynek. Zbyt wiele jak na jeden wieczór.

Przed Altanką stróżował znany im już z bramy dowódca . Ten przepuścił Hiroshiego, zastawilł jednak drogę jego bratu. Naritoki jakby tego nie zauważył, po prostu rzekł do brata:

- Będę czekał. Jeśli uznasz, że rzecz się przeciągnie, daj mi znać. Wystarczy, że wychylisz się i machniesz.


Altanka Czterech Strażników

Tuż przed Hiroshim drzwi otworzyła młoda dziewczyna w kimonie, jakie wskazywało na status sługi. W środku, obramowując niemal całkowicie wszystkie widoczne od wejścia ściany wisiał obraz.

Panorama, pełna szczegółów, realistyczna. Arcydzieło, tak przez samą wielkość, jako nowatorstwo, ilość detali...

- Konbanwa, szlachetny samuraju Shiba. Dziękuję za przybycie. Stoisz przed... zresztą. Sam pewnie wiesz, przed jaką sceną się znajdujesz.

Młody bushi drgnął, dopiero teraz zauważając Kakita Mojikhai. Gospodyni wstawała z ławeczki, przyglądając się mu z lekkim uśmiechem.

- Hai. - odpowiedział kłaniając się odruchowo, nie odrywając tak naprawdę uwagi od rozciągającej się przed nim sceny. Wiedział przed czym stoi. Przed największym, najważniejszym wydarzeniem w historii klanu Feniksa. Przysięgą Shiba no kami.

Obraz przyciągał uwagę, a wyobraźnia dopowiadała resztę. Oto twierdza kamiennym murem, Gisei Toshi z czasów dawno odeszłych w przeszłość. Słońce płonące na niebie rysowało kamienne zdobienia, odznaczało kontury gór. Las, wiekowe sosny zieleniły się igłami, ocieniając piaszczystą drogę na prawo od miasta.

Obracając się w lewo, Hiroshi spojrzał na odległe szczyty, wznoszące się jeden ponad drugim, bliższe pokryte lasem i te dalsze, odleglejsze oprószone śniegiem, który nigdy nie topnieje. Bliżej, na skale strażnica, z flagą powiewającą na wietrze. Stary mon Isawa.

Scena żyła.

Ptaki uchwycone w locie. Kolor trawy. Zdziwienie na twarzy ustawionych w szereg bushi. Hiroshi mógł wyobrazić sobie nastrój tamtej chwili, wiatr ciągnący z gór, poruszajacy włosami, ciepło słońca. Wszystko było kompletne, ukończone, doskonałe. Poza jednym. Białą plamą. Obszarem pustki, niespełnionej możliwości w miejscu najważniejszej postaci nadającej znaczenie całej scenie.

Shiba no kami.

Hiroshi potrząsnął głową uświadamiając sobie, że nie zdając sobie z tego sprawy przykucnął na środku pomieszczenia, by pełniej i z lepszej perspektywy obserwować panoramę. Wstał pośpiesznie w myślach ganiąc się ostro za niepamięć o gospodyni i naruszenie zasad grzeczności. Nawet jeśli, jak podejrzewał, tym razem zostanie to zrozumiane i wybaczone.

- Pani. - gdy skończył, skłonił się głęboko, z szacunkiem - Dziękuję za pokazanie mi tego obrazu. To zaiste wielkie dzieło. Największe, jakie miałem okazję zobaczyć. Możliwość ujrzenia go, jest przywilejem.

- Arigato - odrzekła, skłaniając się w specyficzny sposób Kakita Mojikhai. Podczas jej ukłonu jej dłonie pozostawały skrzyżowane na jej ramionach. Hiroshi widział kiedyś taki ukłon w Reihaido sano Kirin, lecz nie pamiętał nic więcej. - Nie krępuj się oglądać, Shiba-dono. Z chęcią też usłyszę, co myślisz. Niewielu widziało ten malunek i każde słowo lub gest, wrażenie nawet, jest cenne. Czy życzysz sobie nieco więcej światła?

- Nie, dziękuję. - pokręcił głową i przypominając sobie o oczekującym bracie dodał - Jeśli pozwolisz Pani, mój brat przyszedł tu ze mną, chcąc dotrzymać mi towarzystwa. Prosił bym dał mu znać, jeśli zatrzymam się na dłużej.

Gospodyni skinęła głową. Hiroshi wychylił się więc na chwilę na zewnątrz altanki. Naritoki stał nieruchomo kilka metrów dalej. Widząc brata skinął po prostu głową i ruszył w stronę domostwa.

Hiroshi wrócił do ustroni Kakita Mojikhai i obrazu.

Co mógł rzec? - zastanawiał się zabierając się do metodycznego, bardziej technicznego badania rozpiętego dookoła ścian płótna - Mógł rzec całkiem sporo, choć analiza dzieła była trudna. Nigdy dotąd nie widział takiej panoramy, a już na pewno nie w trakcie jej powstawania. Nie potrafił nakreślić etapów malowania dzieła, lecz było jasne, że musiało ono powstawać etapami. Był pewien, że jeśli poświęciłby dziesięć minut, przyglądając się uważnie, z latarnią w dłoni (lub za dnia), znalazłby ślady łączeń. Choć - chwila namysłu kazała mu w to powątpiewać. Na miejscu pani Kakity, dałby z siebie wiele, by łączenia nie były widoczne, by ludziom wręcz narzucało się, że całość została namalowana płynnie, zapewne od razu. Złączenia niepotrzebnie kawałkowałyby obraz, nie byłyby zadowalające. Zapewne zatem zaczęto od tła. Podejrzewał, że potrzebny był tu specjalny pędzel, ba, specjalne przygotowanie materiału, na którym obraz miał powstać. Potem, szerokie, długie pociągnięcia. Równomierne, by dobrze rozprowadzić farbę na sam początek. Wpierw pojawiło się niebo, potem ziemia. Potem niebo było przystrajane odcieniami, przygotowywane na pojawienie się chmur...

Mojikhai z którą dzielił się spostrzeżeniami w miarę badania uśmiechała się coraz szerzej.

Hiroshi zmarszczył brwi. Wszystko ładnie i gładko, ale nijak nie mógł wpasować do tego słońca. Słońce było majstersztykiem samo w sobie. W jego ognistym blasku, Hiroshi z trudem dostrzegał najdelikatniejszy zarys sylwetki. Przez moment serce zabiło mu żywiej, kiedy uświadomił sobie, jak blisko Kakita Mojikhai otarła się o niewypowiedzianą herezję. Pani Słońce, wspaniała Amaterasu-omikami, jak i jej mąż, mądry i okrutny Onnotangu-omikami, nie mieli żadnych wizerunków. Było zakazane je tworzyć. Malowano jedynie to, co dostrzegali ludzie. Księżyc, Słońce, nic więcej. Ale Kakita Mojikhai jedynie sugerowała iż w nawale złocistego blasku jest zaciekawiona, a nawet zaskoczona - jeśli przyglądać się sylwetce - postać.

Ta obserwacja zbiła Hiroshiego z tropu na dłuższą chwilę. Minęły minuty, kiedy bushi otrząsnął się i wrócił do pierwotnego toku rozumowania. Pomijając słońce i śmiałość malarki.Trop z zaczęciem od tła był dobry. Potem oczywiście, musiała pojawić się sceneria. Miasto. Ptaki. Trawa.

Ptaki przeniosły go do Shinsei. A konkretniej: do jego wrony, która tu przysiadła mu na ramieniu. Sam jednak Shinsei był ciekawy. Miał łaciaty, cerowany wielokroć strój podróżnego, kostur, smutny i życzliwy uśmiech (zabarwiony podziwem) na twarzy, który kierował w puste miejsce i proporcjonalną sylwetkę.

Wymieniając uwagi z gospodynią od kilkunastu minut, Hiroshi zauważył, że napięcie, niepewność z jaką zbliżał się do altanki ulotniła się niepostrzeżenie. Zajęty obrazem, rozmawiał z Mojikhai swobodnie, nie zważając nawet specjalnie na słowa. Ta myśl spowodowała tylko, że uśmiechnął się szerzej.

Rodziło się oczywiście wiele pytań. Jak powstawały postacie? Skąd takie ich wyrazy twarzy? Kim byli, dla malarki i kto był źródłem inspiracji? Skąd pewność w doborze strojów, kolorów i znaków, w czasach przecież niemal prehistorycznych?

Wreszcie, najistotniejszą sprawą pozostawało ujęcie samego Shiby. Tuż przed klęknięciem? W trakcie? Co było powodem, dla którego go tu nie ma? Dziesiątki pytań cisnęły się na usta tylko tutaj. Bo pojawić się już niewątpliwie mógł. Ba, jako swoiste centrum, czy nie powinien pojawić się wcześniej? Czy to nie jego akcje wywoływały to, co już na obrazie można było zauważyć?

Malarka swobodnie odpowiadała na każde pojawiające się pytania, czasem tylko odwracając je w stronę Hiroshiego, ciekawa jego przemyśleń. Zdawała się cieszyć, że jest ich taki niepowstrzymany strumień, choć jej odpowiedzi czasem były żartobliwe, jak np. przy pytaniu o powstawanie postaci.

- Powooooli - odrzekła wtedy z uśmiechem. - Jedna po drugiej, bez ładu i składu, czasem w zupełnym oderwaniu. Niezwykłe, że udało się to połączyć.

Hiroshi miał wrażenie, że pani Kakita nie chciałaby raz jeszcze tego robić. Wrażenie spotęgowało się, kiedy mówiła o dokładności historycznej. Jak szukała potwierdzeń, że dawne kolory Feniksa faktycznie były takie, jak w starych zapiskach dotyczących początków Zimowych Dworów. Jak rozmowa z jednym z portetowanych Isawa wstrząsnęła nią, kiedy ten rzekł, że tak naprawdę to mlodszy brat pierwszego Isawa był pierwszym shugenja, a ona uświadomiła sobie, że nie ma go w ogóle wśród postaci. Jak potem szukała przez trzy lata osoby, która mogłaby być dla niej inspiracją przy malowaniu go. Jak trudno było jej sportretować Isawa Yogo, bo osoba, którą poprosiła o inspirację dla tej postaci, mimo początkowej zgody, nie miała na to długo czasu.

Pytania o Shibę spotkały się z żywą reakcją:

- Hai! Masz panie, całkowitą rację. To może jeszcze spowodować, że ten obraz nigdy nie ujrzy światła dziennego, jeśli będzie niekompletny. To bardzo trudne zadanie, by przy niemal gotowym obrazie ukazać tu Shiba-kami, którego akcje przecież mają moc, by zmienić tu właściwie wszystko. Ale mimo tego, jak niedoskonałe jest to podejście, nie mogłam zrobić inaczej. Nie mogłam dotąd namalować najważniejszej dla tego obrazu postaci. Do niedawna, przynajmniej. Bo dostrzegłszy Twój obraz niedawno - rzekła miękkim głosem kobieta - wiedziałam, że zjawił się ten, który pozwoli mi dokończyć ten obraz.

Brwi młodego bushi uniosły się w górę w niemym zdziwieniu.

- Co przez to rozumiesz, Pani? - zapytał ostrożnie.

- Shiba-san, musiałeś dostrzec, a nawet pewnie spodziewać się, że postacie tu ujęte, są - Kakita zawahała się, dobierając słowa - cóż, nie wzorowane, ale jednak... Mają swoje... hmmm, odpowiedniki, w pewien sposób. Osoby, które pokazują mi coś, stają w pozycji, pozują i wreszcie, użyczają swój wygląd, sylwetkę, czasem też wyraz twarzy. To właśnie miałam na myśli, jak zapewne już wiesz, kiedy mówiłam o “inspiracji”. Jednak znalezienie odpowiedniej osoby dla brakującej postaci dotąd nie było możliwe. Dotąd.

Niewypowiedziane słowa zawisły w powietrzu, kiedy płaskonosa i okrągłolica kobieta spojrzała na samuraja Feniksa ze znaczącym uśmiechem.
 
Wellin jest offline