Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-07-2011, 09:55   #351
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu, trzecie piętro, kwatery shugenja, godzina Hidy

Fukurou po rozstaniu szybko ruszył do łaźni. Gdyby nie fakt, że cieszył się na spotkanie z shugenja, że liczył na ten bezkrwawy pojedynek, po prostu położyłby się i zasnął, ufając, że ranek będzie lepszy od tego parszywego wieczoru.

Ale tak, szybko obmył się raz jeszcze, próbując pozbyć się gorzkiego uczucia bardziej, niż brudu, a potem ruszył w ustalone miejsce. Dotarcie nie zajęło mu długo. Dochodziły go odgłosy zabaw, śmiechy gejsz, kilka razy słyszał kochające się pary, za to ani razu w drodze na trzecie piętro nie zatrzymał go i nie odpytał żaden wartownik.

Widział natomiast odprowadzające go spojrzenia, ba czuł je raczej. I pamiętał, jak dziadek zwykł to kwitować.

- Nie ma obawy. Na razie za mało wypili.
- A potem, dziadku?
- Potem, mój malcze, wypiją za dużo.

Mimowolnie uśmiechnął się do wspomnień, do pomarszczonej, łobuzersko uśmiechniętej twarzy dziadka.

Shugenja przyjął go w progu niemalże, wyraźnie gotów do spotkania od jakiegoś czasu. Mężczyzna nie dopuścił jednak do przeprosin, mówiąc:

- Mam nadzieję, że nie czekałeś długo, panie. Niedawno dopiero dotarłem do mych kwater.

Smok został mile zaskoczony. Samuraj Kraba, któremu nieobca była dworność.

- Arigato gozaimashita, panie. Nie czekałem wcale, dopiero przyszedłem - odrzekł równie uprzejmie.

Samuraje skłonili się sobie i chyba pierwszy raz od dawna, Fukurou zauważył, że ten samuraj skłonił się mu głębiej niż on jemu. Ukłony i uprzejmości dały okazję do oglądnięcia monów shugenja. Fukurou dostrzegł mon Kuni, co nie było niczym nowym czy nieoczekiwanym, następnie skupiwszy się na detalach dostrzegł niewielkie czerwone kanji trzymane w szczypcach Kraba. To mu coś przypomniało.

Podejmował go mężczyzna z rodu Haze, jednego z dawnych rodów wasalnych rodziny Kuni, który stracił na znaczeniu po upadku Shiro Hiruma. Po prawdzie, dotąd Fukurou uważał, że to ród wymarły, z czym nie należało się zdradzać, by nie obrazić pana tych kwater.

Zaproponowano mu kolację, herbatę lub sake, zaprowadzono w głąb prosto urządzonych kwater, niegdyś chyba oficerskich. Smok nigdzie nie dostrzegł niczego osobistego, dopiero w drugim pokoju czekała plansza, obok stołu z posiłkiem i imbrykami.

Kiedy siadali nad planszą, gospodarz rzekł z pewnym zaambarasowaniem:
- Musisz wiedzieć, panie, że moje umiejętności są bardzo nikłe. Podjąłem go naprawdę niedawno. Moja szlachetna matka, Kuni Haze Ikuno, orzekła, że jest ono potrzebne dla mojego rozwoju. I muszę rzec, znajduję tę grę niesłychanie wciągającą! Z dużą przykrością zaprzestałem, lecz niestety, nie masz tu ludzi lubiących takie rozgrywki. Przepraszam, Mirumoto-sama, lecz zmuszony jestem prosić Cię o cierpliwość dla nowicjusza.

Odpowiadając, Fukurou dołożył starań, by przypomnieć sobie cokolwiek na temat tak rodu Haze, jak i jego dwu przedstawicieli, których znał z imienia. Pani Ikuno oraz jej syna Noboru. Niemal bezskutecznie.

Ród był jednym ze starszych, choć nie z pierwszych, wasalnych rodów rodu Kuni. Nigdy nie doszedł do wielkiej prominencji, a podczas kampanii Nieprzyjaciela skutkującej upadkiem Shiro Hiruma oraz późniejszego ataku Szczęk, stracił niemal wszystkie swoje ziemie i ludzi. Do dzisiaj, Fukurou rzekłby to bez "niemal".

Kwestię kto powinien zacząć, po początkowych uprzejmościowych przepychankach ("gość", "nie, gospodarz") Kuni rozstrzygnął rzutem monetą. Zaczynał Fukurou.

Pomimo swoich ubolewań nad własnymi umiejętnościami, Kuni Haze Noboru od początku rozpoczął grę agresywnym i ambitnym gambitem. W sześciu ruchach stworzył silną formację swoich kamieni, sięgającą niemal środka planszy. To zupełnie nie był początek pasujący do nowicjusza i Fukurou musiał pogodzić się z faktem, że shugenja objął prowadzenie, tym zagraniem zdobywając inicjatywę.

- Mamy więc szczęście początkującego - rzekł wesoło Kuni, wyraźnie podekscytowany początkiem. Fukurou miał ochotę się uśmiechnąć widząc jego zapał.
- Mirumoto-sama, jeśli mogę spytać, co tu robi Smok? To chyba jedna z dalszych podróży, jaką człowiek z ziem Smoka mógłby przedsięwziąć, do tego, co u Krabów można robić ciekawego? Poza walką, rzecz jasna, ale nie podejrzewam, że Twój szlachetny pan miałby Ciebie akurat, tak ot, posłać tutaj. No i co robisz, panie, u nas? Wybacz - mężczyzna skłonił głowę - jeśli me pytania są natrętne.


Kuni-san chyba jednak zbyt skupił się na odpowiadającym lub postanowienie Mirumoto by "się odbić" było dostatecznie zdeterminowane; a może zadziałały oba te czynniki. W każdym bądź razie agresywny początek wkrótce został nadgoniony; białe i czarne rozpoczęły prawdziwe starcia o dominację na planszy w dość wyrównanych warunkach.

- Kuni-san - zagaił tym razem Smok - Często trafiają się tak mali pacjenci w Strażnicy Wschodu, jak ten którego przyniosłem?
- Iye. Mali pacjenci nie zdarzają się często, tej kasty, nigdy. A widok samuraja prowadzącego, czy co dopiero niosącego heimina, to pierwszy raz tutaj. Tutejsi bushi nie przejmują się takimi sprawami. Zostałeś zapamiętany panie, nie tylko przeze mnie.

Wspomnienia i smutna, melancholijna nieco odpowiedź shugenja zaskoczyły Fukurou, do tego stopnia, że następne kilka ruchów zaczął realizować strategię inną niż wcześniej zamierzana. Do tego dostrzegłszy błąd zadziałał w pośpiechu. Efektem było kompletne oddanie pola przeciwnikowi, białe głazy kapłana przeszły do ofensywy, ponieważ w przeciwieństwie do Fukurou, ich właściciel grał poprawnie - choć niewiele lepiej od nowicjusza.

- Dlaczego przyniosłeś go panie do mnie? to jedynie heimin. Nie próbuję umniejszyć jego wagi, czy kwestionować Twoje czyny - shugenja podobnie jak Smok, dokładał starań do uprzejmości - Po prostu próbuję zrozumieć. Pytałem o Ciebie Panie. Jesteś Mirumoto Fukurou, syn Szmaragdowego Namiestnika. Masz panie, większy od mojego status. Masz pewnie status większy od znakomitej większości ludzi w tym ponurym miejscu. A jednak bierzesz na ręce tego heimina i niesiesz go do shugenja, bo medyk nie może mu pomóc. Czy to kaprys kuge, Mirumoto-sama?

Partia zdecydowanie nie kleiła się - białe nie potrafiły wykorzystać inicjatywy, czarne - podnieść się z dwu taktyk dotąd realizowanych i obejść lub pokonać podręcznikowo wbity weń klin białych. Zagranie było tak sztandarowe i znane nawet nowicjuszowi, że mimowolnie Fukurou patrząc na planszę czuł ukłucie irytacji na swoje przeoczenie. Ułożenie kamieni, brak formacji, większej strategii - z miejsca widać było zagubienie obu graczy. Nie wiadomo, czy shugenja też to dostrzegał, ale nie było to ważne.

Fukurou skupił się i w chwilę później wyprowadził dwa śmiałe ataki, jeden z każdej flanki. Zagrożony tym przeciwnik szybko oddał inicjatywę, w każdym ruchu dopatrując się możliwego kolejnego ataku, tak naprawdę ustępując nie tyle przed zagrożeniem, ile przed presją.

- Jak ma się noga Hida Heisuke-san, Kuni-san? - znienacka zapytał Fukurou, przerywając ciszę.
- Noga Heisuke-san? Wybacz, Mirumoto-sama, ale zupełnie nie mam pojęcia o kim mowa. - Przez moment Fukurou zaskoczony spoglądał na Kraba, ale ten zdecydowanie nie udawał, był zdumiony, próbował skojarzyć imię, niestety - bezskutecznie. Jego oczy patrzyły na Mirumoto czekając na ewentualne rozwinięcie tematu lub podpowiedź.

Czas mijał, z kolejnymi ruchami. Znów zapadła cisza. Sytuacja jednak zmieniła się zdecydowanie. Fukurou całkowicie skoncentrował się na rozgrywce, podobnie zresztą czynił siedzący przed nim Kuni. Obaj mężczyźni dawali z siebie wszystko, mając silne wrażenie, że to decydujący moment partii.

Smok systematycznie rozbudowywał swoje piony, tworząc silnie i dobrze powiązaną formację. Kuni jednak przeszedł przez to jak wicher, wpierw pozorując wykorzystanie swego dawno wbitego między czarne kamienie Mirumoto klina, by w rzeczywistości śmiałym atakiem przerwać linie czarnych i odgrodziwszy niemal dziesięć kamieni Fukurou przy brzegu, przejąć je.

Smok miał ochotę zmarszczyć brwi z irytacją i zakląć. Shugenja grał strasznie nierówno. Raz przechodził z trudem między ofensywą a defensywą, innym razem wykonywał fantastyczne zagrania ze swadą wytrawnego taktyka i bez cienia wahania.

To zagranie jednak, mogło przynieść mu zwycięstwo w całej partii. Kuni, dojrzawszy zmarszczone brwi przeciwnika, zagaił:
- Przyszpiliłem, Mirumoto-sama?
- Hai - odparł lakonicznie Smok.
- To pozwolę sobie nalać nam herbaty, byś mógł w spokoju i bez obserwowania mego szerokiego uśmiechu zastanawiać się nad ruchem - rzekł wyraźnie uradowany przewagą kapłan.

Mirumoto z lekkim uśmiechem skinął głową, bo zagwozdkę miał nie lada. Było pewne zagranie, jednak obarczone nie lada ryzykiem. Granie zachowawcze dawało spore szanse na remis ale tylko kiedy przeciwnik nie wykona jeszcze jednego tak błyskotliwego natarcia, zaś szans na własne zwycięstwo widział niewiele, przy obecnej przewadze punktowej tamtego.

Kuni wrócił z nowym imbrykiem, zastępując poprzedni, dotąd opróżniony.
- Mirumoto-sama, cały wieczór zastanawiam się, jak o to zapytać nie będąc natrętem. Niestety, sumimasen, nie mam dobrego pomysłu. Przepraszam.

Zaintrygowany Mirumoto uniósł głowę na pytającego, lecz nim zdążył coś powiedzieć, Kuni wypalił:
- Co będziesz mówić o tym miejscu, jak stąd odjedziesz, Mirumoto-sama? I... komu?

Zapadła cisza. Brązowe oczy tamtego patrzyły intensywnie w twarz Fukurou, próbując ją czytać.

* * *

Finał należał do Mirumoto, który odbił się ryzykownym lecz zręcznym atakiem z fintą, by potem powychwytywać trzy drobniejsze formacje kamieni przeciwnika, co dało mu niewielką punktową przewagę nad Kunim i w konsekwencji zwycięstwo. Smok jednak przyznawał przed samym sobą, że dwa najładniejsze zagrania w tej partii to były gry shugenja, i część Fukurou bardzo żałowała, że tamten nie umiał utrzymać takiego poziomu swojej gry przez cały czas. Podświadomie uważał, że to wyciągnęłoby z niego samego więcej niż ta niezbalansowana partia.

Kiedy żegnali się, z żalem odłożyli partię rewanżową na następny dzień. Był już niemal środek nocy i jeszcze jedna tak długa partia mogłaby zakończyć się chwilę przed pobudką pani Amaterasu.

Wymieniono uprzejmości i Smok ruszył w stronę swoich komnat. Po drodze rozmyślał, raz jeszcze wspominając rozmowę z panem Kuni. A ściślej, jeden jej fragment.

* * *

- Kuni-san, słyszałem, że w Strażnicy przebywa szlachetny Hida Amoro - rzekł Mirumoto, pozornie skoncentrowany na kładzeniu kamienia. Dłuższą chwilę zastanawiał się, jak właściwie zadać najbliższe pytanie. Hida Amoro był krewnym Hida Kisada-sama. Bliskim! Jego urodzenie przewyższało więc samego Fukurou. Lecz po tym, co mówił Akito, Fukurou niechętny był, by mówić o tym osobniku tak pochlebnie. Wybrał wreszcie słówko "szlachetny", jako neutralne. Choć i ono nieco zgrzytało.

Kuni milczał w odpowiedzi. Jego ręka jedynie zawisła nad planszą, by opaść. Kamyk został odrzucony do miseczki, bez położenia go na planszy. Shugenja uciekł wzrokiem, było widać, że zupełnie nie wie, co ma powiedzieć.

- Byłem ciekaw, czy dobrze go znasz, panie - rzekł celowo spokojnie zaniepokojony tym Smok, przenosząc wzrok na planszę, żywiąc nadzieję, że jego własny spokój podziała również na jego rozmówcę. Że uspokoi nagle napiętą atmosferę.
Jednocześnie też czekając, gotów - gdyby tak się nie stało - przeprosić za wybranie nieodpowiedniego tematu. Bo że temat był nieodpowiedni, Fukurou nie miał wątpliwości, patrząc chociażby po zdenerwowaniu Kraba.

- 'Scysja' z wielmożnym Hida Amoro-sama - rzekł wreszcie głucho tamten - sprawiła, że mój krewny leży w malignie, majacząc, jutro skończy się już drugi tydzień. Ma tak poważne obrażenia, że mimo próśb do duchów, nie jesteśmy w stanie zrobić nic więcej, jak podtrzymać w nim życie i liczyć... Sumimasen, Mirumoto-sama. To zgoła przykry temat, wybacz, że go poruszam. Nie było moim zamiarem postawić Cię w niezręcznej sytuacji.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 06-07-2011 o 09:25. Powód: obiecany fragment
Tammo jest offline  
Stary 07-07-2011, 10:26   #352
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Kyuden Tonbo, Terytorium Klanu Ważki; 24 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

- [...] Przeznaczenie. - ostatnie słowo wypowiedziane ni to z przekąsem ni to z wzruszeniem ramion - Ktoś kiedyś powiedział, że powinni mnie nazwać Unmei i choć do teraz nie potrafiłam pozbyć się dziecięcego imienia może to ten czas? Tak więc... - odsunęła się o krok i opadłszy na kolana przytknęła czoło do położonych na posadzce dłoni. - Mała Unmei prosi Mirumoto Satsu-sama, pierworodnego syna Mirumoto Shosan-sama o zaszczyt zastąpienia Mirumoto Satsuko-sama w zadaniu oceny Pani Bayushi jako kandydatki na żonę.

Zaskrzypiała podłoga. Mirumoto Satsu, największy talent szermierczy ziem Smoka, opadł zwinnie, by siąść o krok przed nią.
- Arigato - rzekł głosem nabrzmiałym od... ulgi? - by dalej mówić już bardziej naturalnym, ale też i oficjalnym, bo cokolwiek uroczystym tonem - Zatem powstań, Togashi ‘Unmei’ Kyoko. I chodźmy.

To miał być pierwszy raz, jak ją tak nazwał.


Dwa ri na południe od Kyuden Tonbo, Terytorium Klanu Ważki; 24 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Dwa ri na południe od Kyuden Tonbo szalała śnieżyca. Kompletnie nieodpowiednia, zupełnie nie na miejscu, jakby zapomniała się i srożyła, znakomicie utrudniając niewielkiemu orszakowi z ziem Bayushi dotarcie na miejsce przeznaczenia. A raczej: na miejsce, gdzie tego dnia mieli przenocować.

W obecnej chwili, nieopodal lektyki, w której podróżowały szlachetnie urodzone damy, dwu mężczyzn rozmawiało krzycząc sobie do uszu (tylko tak można było wygrać z głośnym wiatrem), dywagując, czy powinni rozbić obóz już teraz, czy próbować dotrzeć do podobno niedalekiego Kyuden Tonbo.

Dyskusję utrudniał im fakt, że ich przewodnik - jedyna osoba znająca drogę - chwilę wcześniej skręcił kark, kiedy wiatr zrzucił go z drzewa, na które wspiął się by - jak twierdził - spróbować coś dostrzec.

Lektyka nie była duża, była też szczelnie zabudowana. Podróżna, z solidnego drewna, z drewnianymi listwami szczelnie zamykającymi drzwi, jedynie z wąskimi szparami do wyglądania na zewnątrz. Lektyka na długie podróże, której pasażerom nie straszne strzały, deszcz, śnieg, a jedynie spiekota - o tę jednak trudno tak wcześnie w Rokuganie.

Niejeden - widząc lektykę bez uprzęży, mógłby rzec, że to szafka bądź olbrzymi kufer. Nie był to luksusowy czy zdobny przedmiot, wygrawerowany mon Klanu Skorpiona stanowił jedną z dwu ozdób - drugą były rzeźbione klamry otwierające drzwi. Zupełnie, jakby ktoś pod sam koniec tworzenia lektyki, przypomniał sobie, że rzecz funkcjonalna może być zdobiona i postanowił swe przeoczenie naprawić - klamry rzeźbione były wymyślnie, w wijące się łuskowate smoki, przedstawione tak, jakby wgryzały się w drewno, tam, gdzie klamry łączyły się z drzwiami.


Wschodnie skrzydło Kyuden Tonbo, Terytorium Klanu Ważki; 24 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Poprowadził ją do swoich pokoi, gdzie kazał jej coś zjeść (potrawy już czekały, proste, ryż z warzywami, nieco ryby) i zaczekać, gdy sam się przebierał. Wkrótce wyłonił się zza parawanu, odziany w ładne, choć proste, zielone szaty. Jedynym zdobnym elementem stroju było komigatari - aksamitna materia miała parę dyskretnych, złotych haftów i obszyte złotą nicią krawędzie.

Satsu obrzucił szybko pomieszczenie wzrokiem, przesunął nim po potrawach, spojrzał na nią:
- Najedzona?

Pora była niewiele późniejsza niż śniadaniowa, zatem Kyoko skorzystała z potraw. Dopiero kiedy potwierdziła, że się najadła, syn daimyo rzekł:
- Chodźmy.

Poszli. Korytarze Pałacu Ważki były urządzone ładnie, choć Kyoko słyszała, że to jeden z mniej ciekawych pałaców. Że daleko mu do prawdziwej, zapierającej dech w piersiach urody. Oczywiście, Ważka była małym klanem. Taki pałac w zupełności jej wystarczał.

Ludzie widząc Satsu przystawali, kłaniali się w pas i czekali, aż dziedzic Smoka ich minie. Każdy też bardzo ciekawie przyglądał się podążającej za nim małej sylwetce.

Przeszli na szczęście niedaleko, do tego szybko zeszli z głównego korytarza. Znienacka stanęli przed drzwiami, przed którymi stał mężczyzna odziany w zieleń i złoto, z monem Mirumoto na prawym ramieniu. Ujrzawszy Satsu, tamten wyprężył się i walnął pięścią w pancerz:
- Honor to, mój panie!
Satsu skinął mu głową i rzekł:
- Czy wiesz może, Mirumoto-san, czy Twój pan byłby tak miły by nas przyjąć?

Pytanie było dziwne, o ile nie padało z ust człowieka w kimonie bez monów. Satsu nadal nie zrezygnował z bycia incognito.

- Hai panie, jestem pewien, że będziesz mile widziany - odrzekł bez wahania strażnik, po czym zapukał w drzwi.

Te uchylono i kobiecy głos zapytał:
- Hai?
- Nieznany mi ronin - rzekł z emfazą w głosie strażnik - oraz jego towarzyszka - tu spostrzegłszy się, strażnik szybko obrzucił Kyoko wzrokiem, spojrzał na mon, uśmiechnął się do niej przyjaźnie i rzekł, nieświadom najwyraźniej co miała na drugim ramieniu - z rodziny Mirumoto.

W środku zastali wysokiego, ascetycznie wyglądającego mężczyznę o szpakowatej brodzie, długich wąsach i w czapce uczonego. Ubrany był on w brązowo-zieloną szatę, która nosiła ślady lekkiego zużycia, choć gdyby nie dawna przeszłość Kyoko, umknęłoby to jej.

- Kitsuki-sama - rzekł do gospodarza ‘ronin’. - Jeśli to możliwe, pragnąłbym abyś powiedział mi, co udało Ci się dotąd dowiedzieć.

Mężczyzna w milczeniu wskazał im miejsca. Nie odzywając się nawet na powitanie, miał pozostać milczący przez większość spotkania, jednak Satsu nie uczynił nawet gestu czy wzmianki, które wskazywałyby, że go to zaskakuje, dziwi bądź uraża. Usadziwszy ich przy stole, Kitsuki przeszedł do innego pokoju, by po chwili powrócić z czarkami oraz imbrykiem z białej porcelany. Jedno i drugie było dla Kyoko bardzo swojskie, gdyż kompletnie pozbawione zdobień. Te sprzęty nie miały cieszyć oka. Miały służyć. Nalawszy im herbaty, gospodarz ponownie udał się do pokoju i znów w milczeniu powrócił, tym razem niosąc sumi-e. Także Cztery Skarby - choć to akurat było oczekiwane wśród Kitsuki - nosiły ślady użycia, przez lata część stolika wokół kałamarza i miejsca, gdzie kładziono dokumenty pociemniała od atramentu i wygładziła się wskutek zużycia.

Kitsuki-sama jednak nie chciał tym razem pisać, choć Kyoko troszkę oczekiwała, że to właśnie uczyni. Miast tego, po prostu przesunął w ich stronę kilka dokumentów, a następnie podniósł się, wyszedł, powrócił z nową czarką i nalawszy herbaty także sobie, począł ją pić w skupieniu.

Satsu podniósł pierwszy dokument, jedynie nań spojrzał i przekazał go Kyoko, skupiając się na drugim.


Panie mój,

Osoba, którą poleciłeś mej uwadze, niewątpliwie robi wielkie wrażenie. To kobieta niezwykłej urody, mimo wielu lat udanego kojarzenia małżeństw mogę śmiało rzec, że to piękność. Jej rodzina nie pozostawia nic do życzenia, o czym doskonale wiesz, jest też doskonale wykształcona i bardzo rezolutna. W wieku lat trzynastu wykupiła kontrakt gejszy, ponieważ wtedy już rozpoznała możliwości, jakie daje kage musha.

Niestety, są pewne sprawy o których powinieneś wiedzieć, jeśli dziedzic miałby wiązać się z tą damą.

Pierwsze to sprawa zaręczyn z Hiruma-sama. Iye, wybacz mą niezręczność, BYŁYCH zaręczyn. Ojciec dziewczyny unieważnił planowany związek. Liczne plotki wskazują, że uczynił tak na rozkaz Czempiona swego klanu.

Wiedzie to wprost do drugiej sprawy. Wiele wskazuje, że w niedługim czasie osoba ta wstąpi w związek małżeński. Wobec znanych słów dziedzica, dotyczących ślubu, uważam, że ta doskonała partia jest nie do zawiązania, moimi niedoskonałymi umiejętnościami.

Wybacz zwięzłość, list ten dostarczony będzie ptasią pocztą.


List nie był podpisany, jedynie w miejscu, gdzie zwykle umieszcza się datę znajdował się mon rodu Shosuro.

W czasie, kiedy Kyoko skończyła czytać list, przed nią na stole leżały dwa dalsze. Mirumoto Satsu w milczeniu popił herbaty, mówiąc:
- To wszystkie, Kitsuki-sama?

Kitsuki skinął poważnie głową.
- Na pewno, panie?

Mimowolnie Kyoko uniosła głowę, nawet nie walcząc z odruchem ciekawości. Miała tu być i rozumieć. Gdyby nakazano jej grzeczność, siedziała by pod drzwiami i uprzejmie nie słyszała i nie widziała niczego.

Przez chwilę trwała cisza, wreszcie Kitsuki, jakby zrezygnowany, pokręcił głową, westchnął i raz jeszcze sięgnął do ‘piśmiennego’ stolika, tym razem jednak głębiej.

Z wnętrza dobył parę dalszych listów, które podsunął młodszemu mężczyźnie. Po chwili powrócił do picia herbaty, widząc, że obie głowy pochyliły się nad pismami.

List drugi, jaki miała Kyoko, był pisany kobiecym pismem:


Panie,

Mogę jedynie polecić osobę, o którą pytasz. Nie jest moją wychowanką, lecz miałam okazją rozmawiać z nią, znam też okoliczności sprawy o którą pytasz. Gokenin jej pana, zakochany w niej, mylnie biorąc jej przyjaźń za uczucie miłosne, porwał ją z rodzinnego domu. Nie zdążył nic zrobić, ponieważ Anko-san rozbroiła go. Mężczyzna został za jej wstawiennictwem wygnany z klanu, miast ścięty. Litość to jedyna wada, którą w niej postrzegam. Jest zdrowa, jej rodzina również nigdy nie cierpiała na choroby uniemożliwiające poród lub przebywanie w społeczeństwie. Plotki na temat jej babki ze strony matki możesz panie włożyć między bajki i pomówienia.

Pokrewieństwo z Cesarzem owszem istnieje, lecz jest na tyle odległe, że odradzam Ci panie branie go pod uwagę. Z pewnością linia krwi i przodków kogoś tak wspaniałego jak osoba, w imieniu której piszesz nie potrzebuje nobilitacji.

Co moim zdaniem przemawia za tym związkiem. Dziewczyna jest inteligentna, nawet za bardzo. Mężczyźni nie lubią zbyt rozmownych żon, choć akurat zdaję sobie sprawę, że w tym przypadku to nie będzie problemem. Posiada talent szermierczy, który stara się rozwijać w tajemnicy - niewątpliwie dla męża będzie przyjemnością poćwiczyć z utalentowaną żoną, zwłaszcza, jeśli będzie mógł uczyć ją czegoś więcej. Nie mnie oceniać zakres tej nauki, lecz jeśli rozbroiła mężczyznę, jest pewnym, że coś potrafi. Rozmowa z Anko-san to przyjemność. Myśli bardzo spójnie, wyraża swe poglądy jasno i przejrzyście. Nawet będąc zmęczonym można skorzystać z takiej rozmowy, a przecież mąż i żona rozmawiający ze sobą to mniejsza potrzeba dla dodatkowych uszu, wysłuchujących i rozumiejących troski pana. Dziewczyna jest też ładna. O ile nie nazwę ją pięknością, kiedy w jej pokoleniu jest ktoś, kto niewątpliwie przyćmiewa ją urodą, o tyle nie można zarzucić jej złego wyglądu. Płodność jej również nie podlega zastrzeżeniom.

Z wad, które niestety posiada. Jest Skorpionem, lecz zbyt ceni tradycje, by w pełni podążyć tą drogą. Jest to podejrzewane przez jej klan, ponieważ parę razy dotarły do mnie pogłoski, jakoby postrzegano w niej zadatki na tzw. junshina. Jestem pewna, że dla Ciebie panie nie jest tajemnym znaczenie tego słowa. Jeżeli jej serce uwidzi sobie coś, to dziewczę będzie wyraźnie dążyć do tego, przynajmniej dwa razy zdarzyło jej się pogwałcić konwenanse, choć nigdy znacząco. Przykładem może być sytuacja, w której miast przyjąć decyzję swego pana ojca dotyczącą owego haniebnego gokenina, pokornie prosiła go o jej zmianę - w otoczeniu straży, kilku wasali jak i w obecności samego skazanego. Upomniałam ją w tej kwestii, ciekawa jej odpowiedzi. Odrzekła, że życie ludzkie jest czymś cennym, by przekreślać je przez drobny błąd, bo przecież nic się nie stało. To w tej miękkości upatruję największej wady tej dziewczyny, jeśli ona nie jest Ci i osobie, w imieniu której piszesz, przeszkodą, nie widzę żadnych.

Kreślę się z szacunkiem,
Doji Saota Ichijou


Pismo było sygnowane szmaragdową pieczęcią, zaś jego data wskazywała, że posłano je jeszcze przed zimą.

- Następne są krótsze - rzekł z uśmiechem Satsu podrzucając jej wszystkie już pozostałe pisma.

Trzeci list pisany był niestarannie i robił kiepskie wrażenie. Papier był gorszy niż pozostałe, treść - znacznie uboższa:


Panie Kitsuki,

Nie znam osoby o której piszesz, moi ludzie rzekli mi, że chociaż to piękna kobieta i pochodząca z dobrego rodu, z koneksjami do samego Czempiona Bayushi, to jednak nie jest trudno trafić do jej sypialni.

Taisa Mirumoto Teishi.


Zostały jej trzy pisma. Dwa ze szmaragdowymi monami i trzecie, którego treść nie mogła być długa. Nie mogła, ponieważ musiała mieścić się na zwitku papieru, a nie na zwojach, jak pozostałe. Ponieważ pozostali zdawali się czekać, aż skończy czytać, Kyoko zabrała się za pierwsze z brzegu. Na zdobionym papierze ryżowym, ktoś bardzo starannie kaligrafował prawdziwy list. Oczywiście - najgrubszy ze wszystkich.


Kitsuki-sama,

Cieszę się, że mogę być Ci pomocą. Informacje, jakich mi udzieliłeś nie raz pomogły mi w trudnych sytuacjach i wdzięczny jestem za Twą pamięć o mnie. Muszę też podziękować za Twój podarek. Sprawił mi prawdziwą rozkosz, śpiewa przecudownie. Z radością podzielę się z Tobą moją wiedzą, drogi przyjacielu, ufając, że przyda Ci się ona na coś. Z racji mojego stanowiska miałem niejedną już okazję, by rozmawiać z ludźmi z rodziny Yogo. Bywałem też trzykrotnie na dworze daimyo tej zamkniętej rodziny. Mówią o Was, Smokach, że jesteście małomówni i zamknięci w sobie, ale to dlatego, że Was znają. Przeciętny Yogo jest pustelnikiem, odludkiem i samotnikiem jakiego jeszcze nie miałem okazji spotkać na Waszych ziemiach.

To bardzo zamknięta w sobie rodzina, wśród której czułem się jak wśród Akodo, lecz zimniej i ciszej. Szybko można wpaść w bardzo zły nawyk i niedocenić tego rodu. Yogo to ludzie, którzy nieustannie mnie zaskakiwali. Pamięcią o tym, o czym mówiłem, własnymi badaniami, wykonaną pracą, nieoczekiwanymi wyczynami.

Yogo Ikari jest kobietą wyższą nieco niż zwykle kobiety bywają. Nie dostrzeżesz tego, dopóki nie znajdzie się ona w towarzystwie przynajmniej paru osób. Wtedy spoostrzeżesz, że jej towarzyszki są nieco niższe, że ona sama nie tak bardzo jak zwykła kobieta odstaje od wzrostu mężczyzn. Możesz to również zaobserwować, jeśli będziesz miał honor przebywać w jej towarzystwie, być dość blisko niej. Inaczej jej wzrost nie będzie w ogóle się liczył.

Jest dobrze zbudowana i porusza się odpowiednio. Jej największym atutem jest czerń włosów i biel skóry. Ma niewielkie oczy, które najczęściej widziałem lekko zmrużone, zatem nie będę w stanie wiele o nich powiedzieć, ale rysy jej twarzy przyjemnie jest ujrzeć, a kontrast między jej włosami a jasnością oblicza przyspieszał bicie mego serca! A jestem wszak żonatym mężczyzną i dwukrotnym danna!

Niestety, Yogo-sama nie uznaje swej kobiecości za rzecz wartą wzmianki. Nie lubi słowa ‘urok’, nie będzie też kokietować, najpewniej nawet swego mężczyznę. Osobiście - znasz mnie, przyjacielu - uważam to za stratę, lecz oczywiście jeśli chodzi o małżeństwo, powiedzmy sobie szczerze, to zaniedbywalne. Sądząc po rodzinie, dziewczyna jest płodna, sama jest jednym z czwórki dzieci, jej matka miała dwójkę rodzeństwa, podobnie babka i prababka. Daj znać, jeśli chciałbyś sprawdzić dalsze pokolenia, mogę to dla Ciebie zrobić aż do czasu założyciela tego rodu, choć będzie wymagać to podróży, a zatem i czasu.

Właściwie nie widzę niczego, co miałoby odradzić Ci tą kandydaturę, choć możesz chcieć więcej poszukać, jeśli tylko możesz znaleźć kogoś bliżej młodej damy niż ja.

Ikari to drugie dziecko czcigodnego Yogo Higatsuru, który jest bratem Yogo Junzo-sama, daimyo wszystkich Yogo. Jej powaga, natomiast, jak również wykształcenie, inteligencja i obycie kazały mi przy pierwszym spotkaniu dopatrywać się w niej następczyni. Nigdy nie byłem świadkiem jakiegokolwiek złego jej zachowania, nawet jako gafy. Jest świetnym taktykiem, to przyznaje również mój suzeren, który parokrotnie starł się z nią na planszy go czy shogi. Jeśli byłaby Akodo, te partie byłyby wystarczające, by uzyskała rekomendację do Szkoły Wojny. Nie włada brońmi, nawet naginatą. Jak rzecze, to nie jej domena. Ma rację.

Musisz wiedzieć, że Yogo-sama jest shugenja, i to bynajmniej nie słabym. Szacunek, jaki tu dla niej żywią, nie wynika bynajmniej TYLKO z faktu jej urodzenia - choć ten jest odpowiednio traktowany. Wynika z jej umiejętności. Młoda dama jest dwa lata po swoim gempukku, w trakcie nauk, lecz już teraz rozpoczęła pracę nad czymś własnym. Nie udało mi się dowiedzieć nic więcej, jak to, że to niespotykane na tyle, że potencjał młodej shugenja określa się superlatywami. Po zachowaniu niektórych Yogo względem mnie, kiedy stało się jasne, że mogę być nadoku* Twego podopiecznego, jest dla mnie jasnym, że zauważalna część rodziny nie popiera nie tyle małżeństwa, ile faktu, że panna Ikari mogłaby opuścić swą szkołę i klan. Zważ na Yogo, mój przyjacielu. Mnie oni zawsze zaskakiwali ponieważ ma się tendencję do niedoceniania cichych i spokojnych ludzi, tych, co to wiele nie powiedzą, skiną ci głową i powiedzą “Hai, Ikoma-sama!”, a Yogo są niemal kubek w kubek tacy. Potem znienacka okazuje się, że jak nie patrzyłeś, zrobili to, tamto, owamto, z tym się skonsultowali, to poczytali i już wszystko wiedzą, wszystko mają zrobione. Oczywiście, wsparcie daimyo rodziny czy Czempiona Skorpionów to potężna siła i jestem pewien, że Klan zna wolę swego Pana, tak jak i rodzina Yogo swojego daimyo.

Wreszcie, waham się, by o tym pisać, ale jest coś jeszcze z tą rodziną, o czym się nie mówi. Możesz chcieć sprawdzić w swoich zapiskach, przyjacielu, lecz ja znalazłem niewiele panien z tego rodu ogłaszanych poza klanem jako panny na wydaniu. Żaden z Yogo nie puścił w temacie pary z ust, ale podskórnie czuję, że doskonale wiedzą o czym mówię.

To szczególna rodzina, którą trudno poznać. Trudnią się specyficznymi sprawami, do których nie zapraszają ludzi (nawet ZE swojego klanu) o ile nie muszą. Mnie nie musieli. Śmieją się rzadko, lecz rozśmiesz którego, a ten śmiejący się Yogo długo Ci tego nie zapomni, okazując drobne życzliwości. Lubią śmiech, to pewne, lecz co innego ich pochłania. By prawdziwie ich rozgryźć, trzeba by lat. Napisz więc, co jeszcze Ci potrzeba, a ja postaram się na tym skupić.

W kwestii orszaku nie przewiduję problemów. Nigdy jeszcze nie widziałem by któryś z Yogo potrafił się kłócić, a ja mam w tym pewną wprawę (nie można dorastać z siąsiadami Matsu i nie nabyć pewnych zdolności), zatem pewnie potrafiłbym poprowadzić tu negocjacje ku Twojemu zadowoleniu. Już teraz mogę rzec, że orszak panny młodej, jeśliby nią miała zostać Yogo Ikari, będzie liczył kilkadziesiąt osób.

Nie omieszkam wspomnieć, przy okazji, że Twoja młoda podopieczna nie wygląda najlepiej. Zdaje się, że Yukina zbyt poważnie wzięła do siebie historię o Twej słabości. Próbuję ją uspokoić, lecz ma ona sobie za złe, że nie ma jej przy jej wuju, by mu być pomocą. Przyznam, jest tak dalece przejęta tą sprawą, że straciła sporo apetytu i entuzjazmu, jaki był mi w niej tak miły.


Tu list był złożony i zapięty tak, że nie dało się go czytać. Sądząc po ostatnim paragrafie, temat Yogo-sama i tak został już wyczerpany, choć część Kyoko patrząc po sposobie pisania nadawcy nie była wcale pewna, że kawałek dalej nie nawróci on swobodnie do głównego tematu listu.

Czwarty list mówił o kandydatce z rodziny Soshi. Rozprawił się z nią krótko: rodzina została prawie że zrujnowana wskutek rebelii chłopów, Klan Skorpiona sam wycofuje tę pannę z listy kandydatek.

Problemem okazał się ostatni list - miast znanego jej pisma widniał tam szereg znaków nie mający większego sensu. Kyoko pierwszy raz w życiu trzymała w ręku zaszyfrowany list.

Satsu widząc jej chwilową konfuzję, zaofiarował streszczenie:

- To wiadomość z Ryoko Owari Toshi. Mówi, że Klan Skorpiona nie dopuścił do przejścia dwu kandydatek z niewiadomych przyczyn. Mówi, że pierwsza kandydatka nie zostanie zaproponowana (choć temu się nie dziwię, jest już mężatką) a pani Anko ma lada dzień przejść test, od którego wyniku zależy, czy Klan wesprze ją czy też skupi się na pani Yogo. Nie potwierdza doniesień taisy, lecz im nie zaprzecza. Czyni to podkreślając, że Klan Skorpiona przykłada się do wyboru i że wewnętrzna selekcja jest surowa. Czy rozumiesz, jakie zadanie Cię czeka, Unmei-san? Czy chcesz o coś zapytać, tu i teraz?
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 08-07-2011 o 21:19. Powód: dodano imię, skrócono kawałek wcześniej już wstawiony
Tammo jest offline  
Stary 13-07-2011, 20:04   #353
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu, trzecie piętro, kwatery shugenja, godzina Hidy


Niesmak związany z wydarzeniami przy posiłku, zepsuł całkiem humor Smokowi. Mirumoto uznał, że im szybciej pożegna się z Manjim, tym lepiej dla nich obu. Kolejna jego niezręczna wypowiedź, mogłaby doprowadzić do rozlewu krwi. A Fukuro nie chciał był zmuszany do okazywania niewdzięczności.
Obmyty Fukurou odłożył no dachi w pokoju i udał się z daisho do komnat shugenja. Po drodze dochodziły do niego odgłosy zabaw niegodnych bushi. Odgłosy te jednak wzbudzały nic więc poza pobłażliwym uśmieszkiem Smoka. W końcu to Strażnica Wschodu, należało się czegoś takiego spodziewać.
Co innego spotkanie z shugenja. To było miłym zaskoczeniem. A sama gra w Go, przyjemnością. Towarzysze Mirumoto nie przejawiali entuzjazmu do tej gry, a po drodze Fukurou nie napotkał nikogo nią zainteresowanego. Więc była to okazja nie do przecenienia.
I miła niespodzianka dla zmęczonego podróżą i wydarzeniami w twierdzy młodego bushi.
Oczywiście, taka rozgrywka nie mogła się obejść bez rozmowy i pytań. I pierwszym z nich było pytanie o powód, dla którego się tu znalazł. Rozsądne pytanie.
I takie, jakie się Mirumoto spodziewał. I na jakie miał przygotowaną dyplomatyczną, acz ogólnikową odpowiedź.

-Iye. Tak naprawdę to właśnie o walkę chodzi. Wracam z Muru do mych ziem. Wracam towarzysząc Hida-san który odwozi daisho naszych poległych towarzyszy.- odparł obojętnym tonem Fukurou. Wspomnienia walki już zatarły się w jego pamięci. A wzburzenie wypadkami dzisiejszego dnia, wyczerpały jego zapas gniewu i wściekłości. Jedynie znużenie pozostało.
Sam zresztą kilka chwil później sam spytał Kuni o intrygującą go sprawę.

-Przez kogo więc jeszcze zostałem zapamiętany Kuni Haze Noboru - san?-
Fukurou jakoś dziwiło to zainteresowanie. Zapomniał na murze o swej pozycji i jak dotąd w twierdzy natykał się na ukrytą drwinę, bądź jawną pogardę. Nie sądził, by ktokolwiek przywiązał uwagę do jednego zagniewanego Smoka, tym bardziej że Fukurou starał się nie rozgłaszać kim jest.

- Chyba każdego, panie, kto Cię widział. Ja bym na pewno zapamiętał taki widok. Pozostali pewnie też, choć oni bardziej z ciekawości - zatem wkrótce, kiedy ciekawość przeminie, zostanie to zapomniane. Ja nie zapomnę, bo pamiętam obrażenia chłopca. I Twoją troskę panie.

Fukurou odpowiedział skinięciem głowy i podjął temat, nadając jednak nowy kierunek rozmowie.

-Ten dzieciak był ofiarą gry. Ofiarą zabaw inicjowanych przez bushi. Wiesz coś może o takich rozrywkach?- ostatnie słowo Fukurou wymówił twardo, niemal z gniewem. Rozumiał znudzenie, rozumiał rozluźnienie dyscypliny. Ba, nawet pobłażliwie podchodził do rozluźnienia obyczajów, nadużywania alkoholu czy rozpusty. Ale bezmyślnego okrucieństwa, nie mógł ścierpieć. „Gdzie są teraz szlachetne Skorpiony, Manji-san?”- pomyślał Mirumoto z ironią. Czemu on... mieniący się Strażnikiem Niebiańskiego Porządku, nic takiego nie uczynił, poza głoszeniem pustych frazesów i obrażaniem honoru innych?
Kilka głębszych oddechów pozwoliło uspokoić myśli i oddalić niesmak wieczornej kolacji.

- Zabaw inicjowanych przez bushi? - Kuni zmarszczył brwi - Sumimasen, nie rozumiem. Jakich zabaw, Mirumoto-sama? Kto je inicjował?

Fukurou przymknął oczy i pocierając podbródek zamyślił. Gdyby widział go w tej chwili ojciec, mógłby stwierdzić, że niemal skóra zdarta z dziadka. –Kto wie?
Bushi Smoka zastanawiał się, co dalej. Miał słowo dzieciaka. Ale słowo przestraszonego dzieciaka, wierzącego że za chwilę umrze. W takich chwilach się nie kłamie.
Fukurou spojrzał na shugenja otwierając oczy i mówiąc powoli.-Kto wie? Może to nie byli bushi, ale uczestnik „zabawy” zeznał, że panowie samurajowie mu kazali. A monetami nagradzali tych, którzy brali w niej udział.
Obserwował reakcję shugenja zastanawiając się jak przyjmie jego słowa. „Mówienie przykrych spraw jest jak sztuka Kaze-do. Najpierw wpraw przeciwnika w ruch, a potem pozwól, by ciężar zrobił swoje.”
Natychmiast dostrzegł, że Kuni źle zrozumiał jego łagodność, odebrał ją jako niepewność. A ta, podczas rzucania oskarżenia, nigdy nie była dobra. Jednocześnie jednak z dalszymi słowy twarz Kuni zmieniła się. Skrzywiła się gniewem i obrzydzeniem.

A Fukurou dodał szybko spokojnym tonem głosu .-Ale cóż ja mogę wiedzieć?. Jestem obcy w tym miejscu. Przybyłem ledwie parę godzin temu. Jakie mam prawo wyciągać wnioski? I co też mogę wiedzieć, ne?
Wzruszył ramionami.- Na pewno jest jakieś inne wytłumaczenie. Wszak wiele osób może szastać monetami. A okrucieństwo nie przystoi wszak samurajowi.
Twarz Kuni rozpogodziła się zrozumieniem. Kiwnął energicznie głową, pytając:
- Czy zatem chcesz panie, by rozpoczęto śledztwo? Możemy przepytać jutro chłopaka i ująć to w raporcie. Co prawda nie istnieje tu nikt taki, kogo chui wybrałby na swego hatamoto czy karo, zatem o ile nie znamy bushi, o tyle nie możemy pójść do ich gunso - co oznacza, że należy iść bezpośrednio do samego chui z tą sprawą.
-Hai, chciałbym.- stwierdził krótko Fukurou, by po chwili to rozwinąć.- Jestem tu od niedawna, więc nie wiedziałem do kogo iść z tą sprawą mając tylko niesprawdzone podejrzenia i słowa heimina. – Mirumoto uśmiechnął się lekko ciesząc się z takiego obrotu sprawy. W sumie na to liczył. Że albo zainteresuje sprawą shugenja, albo dowie się co nieco o sytuacji w Strażnicy.- I oczywiście, gotów jestem służyć ci pomocą przy tym śledztwie Kuni Haze Noboru-san.

Smok nie chciał samemu wywoływać afery w Strażnicy Wschodu, wzbudzając w ten sposób niewątpliwie gniew chui zarządzającego tą twierdzą, oraz sprowadzając na Akito niechęć tutejszych Krabów. W końcu to Hida ich tu sprowadził i w ostatecznym rachunku to na Akito spadną konsekwencje ich wybryków. Propozycja shugenja pozwalała na dyskretne i skuteczne rozwiązanie sprawy, bez wywoływania rozgłosu, który tak naprawdę nie był w niczyim interesie. W końcu, co innego jeśli niewygodny fakt zauważa gość z innego klanu, a co innego jeśli o tym fakcie informuje miejscowy shugenja, mający niejako poparcie u wpływowego gościa Krabów.
Kuni skinął energicznie głową.
- W takim razie rano, o pasującej Ci porze, odwiedź lazaret. Jeśli nawet mnie tam nie zastaniesz od razu, Mirumoto-sama, wystarczy, byś chwilę poczekał, a powrócę. Poczekam z pytaniami chłopaka na Ciebie.
Fukurou zaś w odpowiedzi skinął głową, mówiąc.- Będę na czas Kuni Haze Noboru- san.

Rozmowa toczyła się dalej tym torem, koncentrując na owym incydencie, bowiem shugenja był ciekawy pobudek Fukurou. - Dlaczego przyniosłeś go panie do mnie? to jedynie heimin. Nie próbuję umniejszyć jego wagi, czy kwestionować Twoje czyny - shugenja podobnie jak Smok, dokładał starań do uprzejmości - Po prostu próbuję zrozumieć. Pytałem o Ciebie Panie. Jesteś Mirumoto Fukurou, syn Szmaragdowego Namiestnika. Masz panie, większy od mojego status. Masz pewnie status większy od znakomitej większości ludzi w tym ponurym miejscu. A jednak bierzesz na ręce tego heimina i niesiesz go do shugenja, bo medyk nie może mu pomóc. Czy to kaprys kuge, Mirumoto-sama?
-Z tego samego powodu, dla którego bushi Kraba wychodzą za Mur by walczyć z pomiotem Nienazwanego. –stwierdził Fukurou spokojnym tonem głosu.-Bo tak należało uczynić. Nie było innego powodu. Nie było też kaprysu. Daisho nie jest tylko przywilejem, nakłada też obowiązki na noszącą je osobę. Obowiązki ujęte w bushido.
Kuni wyprostował się. Błysnęły jego oczy. Shugenja nabrał powietrza w płuca i bardzo stanowczo powiedział:- Iye, Mirumoto-sama. To nie może być ten powód. Nie ma takiego heimina, którego śmierć powoduje, że Cesarstwo stanie w ogniu, że spłynie krwią. Przed TYM, chroni Mur, chronimy my. TO, jest obowiązek Kraba. TO, jest powód, dla którego przodkowie naszych przodków krwawili i umierali. Dla którego umierać będziemy my i nasi potomkowie. Cesarstwo jest w stanie wojny. I obrona CESARSTWA nie powinna być przyrównywana do ratowania zagłodzonego, bezużytecznego dziecka półludzkiego. Nawet przez Ciebie, Mirumoto-sama. Iye. Zwłaszcza przez Ciebie. Bo Ty panie byłeś na Murze.

Brwi Smoka uniosły się na moment w geście zaskoczenia. Fukoru się zdziwił temu wybuchowi, choć rozumiał czemu nastąpił. Westchnął w duchu i pochylił głowę w geście przeprosin.- Gomen nasai Kuni-san. Nie było moim zamiarem umniejszania zasług twego Klanu. Dobrze zdaję sobie sprawę, jak ważnym zadaniem jest obrona Rokuganu przed siłami Fu Lenga. To wielki czyn, za który klan Kraba należy się szacunek. Wybacz niefortunne porównanie.
Po czym rzekł.- Chciałem rzec przez me słowa, że i wielkie czyny jak i małe czyny mają swe źródło w tym samym. W honorze samuraja. W bushido. Mój uczynek jest mały i zapewne bez znaczenia. Jak już wspomniałeś to tylko jedno małe życie. Ale postąpiłem tak z jednego powodu. Bo tak należało postąpić. Nie było innych motywów w mym działaniu.

- Soka! Wybacz me prędkie słowa czcigodny - rzekł szybko Kuni, wyraźnie rozpogodzony i nieco zakłopotany swym wcześniejszym napomnieniem. Shugenja przez moment zastanawiał się, czy nie sprostować mimo wszystko. Czy nie rzec, że Krabem nie kieruje po prostu bushido. Że przez millenium, ta wojna stała się nie tylko honorowym obowiązkiem Klanu, nie tylko powinnością. Że stała się przysięgą, powinnością wobec ojców, dziadków, przodków odległych, ale wciąż obecnych, że wrosła w nich i kształtuje ich od dziecka, że jest nierozerwalną częścią żywota każdego Kraba.
Ale jak? Powiedzieć to niezręcznie byłoby wprost straszne. Mogłoby obrazić tego wpływowego Smoka i być może ujawniło pewną myśl, która nasunęła się teraz Kuni.
Że przy całej swojej niewątpliwej szlachetności i dzielności, czcigodny Mirumoto-sama był na Murze zbyt krótko, by to zrozumieć.
Kuni Haze Noboru nie był osobą uprawnioną do takich słów i obawa, że to, co powie mogłoby to chociaż delikatnie zasugerować natychmiast przepędziła jakąkolwiek ochotę na mówienie czegokolwiek.
Miast tego Kuni skupił się na mniejszym temacie:
- Iye, Mirumoto-san. Nie ma uczynków całkiem bez znaczenia. Uczynkami właśnie takimi, które nie dają korzyści i w świetle wielkich spraw są bez znaczenia, świadczymy o sobie samych. Ja pamiętam. Inni pamiętają. Twoja karma również. A na pewno pamięta ten chłopiec.
-Hai.-
zgodził się z tym Smok, choć nie był pewien pamięci owych „innych”.

I zmienił temat na tutejszych bushi.Niestety... Pytanie o Amoro okazało się porażką. Bowiem ten Krab zdołał już zniechęcić Noboru do siebie.
-Iye. Jedynie moja niewiedza dotycząca tego smutnego wydarzenia mnie usprawiedliwia.-stwierdził Smok pochylając głowę w geście przeproszenia.
To była kompletna porażka. Mirumoto miał nadzieję, że shugenja będzie znał Amoro na tyle by wskazać dobre i szlachetne strony natury tego Hidy. Strony na których mógłby Akito zagrać w celu zmienienia postępowania Amoro. Ale... ów krewny Hisady, albo nie miał dobrej strony swej natury, albo starannie ją ukrywał.

Kolejne pytanie podczas, gdy było bardziej osobiste. Dotyczyło Taro. Może shugencja będzie mógł coś więcej o nim powiedzieć?
- Jak ma się noga Hida Heisuke-san, Kuni-san? - znienacka zapytał Fukurou, przerywając ciszę.
- Noga Heisuke-san? Wybacz, Mirumoto-sama, ale zupełnie nie mam pojęcia o kim mowa. - Przez moment Fukurou zaskoczony spoglądał na Kraba, ale ten zdecydowanie nie udawał, był zdumiony, próbował skojarzyć imię, niestety - bezskutecznie. Jego oczy patrzyły na Mirumoto czekając na ewentualne rozwinięcie tematu lub podpowiedź.
-Hida Heisuke... Taro. Nie zgłosił się do lazaretu?- Fukurou lekko się zdziwił. Potarł podbródek pytając. - Ale imię... nie jest ci obce, ne?

- Cóż... Jest ktoś taki, mam wrażenie, bo imię nie jest nieznajome... ale chyba zwykle stróżuje na wyższych poziomach i nie pamiętam, by miał okazję go poznać. Sumimasen. Czy to ktoś Ci znajomy? Czy ranił się? Czy to coś, czym powinienem się zająć?
-Iye. To nie jest konieczne.- Fukurou nie zamierzał wtajemniczać kolejnej osoby w kwestię Taro. Przykład Manjiego nie zachęcał do tego.

Jednakże inne pytanie wprawiło lekkie zaskoczenie Smoka.

"- Co będziesz mówić o tym miejscu, jak stąd odjedziesz, Mirumoto-sama? I... komu?"

Fukurou milczał, choć na usta cisnęło się mu pytanie.” Kto ci kazał o to zapytać Haze Kuni-san? Komu będziesz opowiadał o tej rozmowie?”
Nie zapytał jednak o to. Zamiast tego rzekł.- Nie widzę powodu, by w ogóle poruszać kwestię Strażnicy Wschodu. Każda rodzina ma przecież krewnych, którymi się nie chlubi, ne?
Nie widział powodu, by zwracać uwagę na to miejsce u innych. Czuł się przyjacielem Akito. Lubił swego szwagra Kaiu. Fukurou nie widział powodu, by słowami ranić swych przyjaciół i krewnych, nawet pośrednio, poprzez cudze uszy.
Kuni spuścił głowę, z ulgą przemieszaną z wstydem. Przez moment jego ramiona drgały, Fukurou zgadywał, że chyba silne wzruszenie wstrząsnęło jego rozmówcą. Mirumoto poczuł lekkie zakłopotanie wobec tak silnej i emocjonalnej reakcji, choć Kuni nie wydał z siebie żadnego dźwięku i spuścił głowę, tak, by nie dać poznać co przechodzi. Choć nie trzeba było wiele, by poznać, jak sam przed sobą przyznawał Smok. Shugenja nie był aktorem. Lub - przez głowę przemknęły napomnienia Skorpiona - był świetnym.

- Arigato gozaimashita - rzekł wreszcie tamten ochryple, odsunął się od planszy i nisko, czołobitnie się skłonił - Domo arigato gozaimashita, Mirumoto-sama.

Kolejny raz Smok był zaskoczony i trochę speszony. Na Murze odwykł od takiej czołobitności.- Iye. Nie ma powodu, by dziękować. Naprawdę.
Po czym dodał filozoficznie.- Poza tym. Każde miejsce ma swoje uroki, ne Kuni-san? Przyznaję, że raduje mnie możliwość gry w Go z wymagającym przeciwnikiem. Dawno nie miałem okazji.
- Hai! -
odrzekł tamten służbiście, choć wciąż targany wstydem, przez łzy wzruszenia i ulgi zarazem. Mirumoto miał pewność, że dłuższą chwilę zajmie Kuni Noboru uspokojenie się.

To było owocne i udane zakończenie niezbyt udanego dnia. Niestety Fukurou nie mógł już bardziej pomóc Akito. Ostentacyjne wtrącenie się w sprawy Krabów, byłoby nieuprzejmie, a jakich rad Mirumoto mógł udzielić, udzielił. Reszta pozostała w rękach Akito.
Jutrzejszy dzień nie zapowiadał się optymistycznie, jeśli chodzi o dalszą podróż trójki bushi.
Hida Akito zaangażował się w rozwiązywanie tutejszego problemu, co z pewnością zajmie trochę czasu. A już na pewno jutrzejszy dzień. Fukurou jednakże postąpił podobnie asystując przy śledztwie i być może nawet dyskretnie kierując jego przebiegiem.
Praktycyzm Mirumoto podpowiadał jednak Fukurou, że przy okazji tego śledztwa pozna zasady funkcjonowania tej twierdzy, a to może się potem przydać przy szukaniu przewodnika. Zresztą, dzięki śledztwu unikał wroga któremu ulegli tutejsi bushi, nudzie.
A i zakończenie tego haniebnego procederu jakim były owe „gry” uważał za coś ,co warto dopilnować.
Chwila medytacji i przygotowania do spoczynku. Fukurou sprawdził, czy sowa nadal znajduje się na jego szyi, po czym... usnął mocnym snem. Wszak to był wyjątkowo ciężki dzień.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-08-2011 o 11:56.
abishai jest offline  
Stary 27-07-2011, 18:14   #354
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Ogróg Kakita Kakeru, Kosaten Shiro; zima, rok 1113, 14 dzień miesiąca Togashi


Młody bushi zastał Naritoki opartego o pień drzewa, w milczeniu przysłuchującego się prowadzonej kilka metrów dalej dyskusji. Nie było w tym zresztą nic dziwnego. Brat od początku przyjęcia (a właściwie od momentu w którym Yasuhiko dał się wciągnąć w dysputę), wyraźnie trzymał się na uboczu. Nie usiłował zejść z pola widzenia, był uprzejmy w swych wypowiedziach, jednak sam nie podejmował tematu i nie szukał towarzystwa.

- Naritoki-aniki - zaczał Hiroshi - dostałem przed chwilą zaproszenie do Altanki Czterech Strażników, gdyby ktoś więc mnie szukał tam właśnie będę.

Naritoki w odpowiedzi lekko skinął głową. Hiroshi kontynuował.

- Miałem nadzieję zapytać się o jedną rzecz Yasuhiko-dono, ale... - młody bushi wskazał na otoczonego gronem dysputantów, uśmiechającego się na wpół złośliwie, na wpół tryumfalnie starego dyplomatę - ...to chyba nie najlepszy moment. Nie wiem czy słyszałeś moją rozmowę z czcigodnym daimyo. Była tam mowa o pokazowym pojedynku z Daidoji Kosakaburo-dono i potencjalnym zaproszeniu na Agatowe Mistrzostwa. Czy możesz powiedzieć mi cokolwiek o warunkach pojedynku, jego miejscu, czasie, bądź przeciwniku?

Hiroshi zawahał się i dodał ciszej - Jest kilka innych spraw, które chciałbym zasięgnąć Twojej opinii w wolnej chwili. Agatowe igrzyska jako takie. I inne, ważniejsze dla mnie sprawy... Czy słyszałeś wróżbę shugenja? - ostanie zdanie wyrwało się Hiroshi z ust. Młody bushi pokręcił szybko głową i oddalił sprawę gestem dłoni. - Gomen. To może poczekać. Ważne jest obecnie moje pierwsze pytanie.

- Chodzmy. - brat stwierdził krótko i ruszył do przodu.

- Wróżby są ważniejsze niż bushi zwykle je traktują. - bracia szli w stronę altanki. Naritoki wybrał drogę nieco naokoło, co pozwoliło na uniknięcie większych skupisk gości i zapewniało im nieco prywatności. Znalazwszy się w cichszym miejscu Naritoki zatrzymał się, obracając się w stronę młodszego bushi.

- Bacz, Hiroshi, byś zapamiętał każde jej słowo. Nie słyszałem wróżby. Nie wiedziałem nawet, że taką otrzymałeś. - spojrzał na Hiroshi badawczo - Czy tym, kto podarował Ci ją był wiekowy, białowłosy samurai z zakrytymi monami?

- Hai. - Hiroshi potwierdził skinieniem głowy.

- Tym, który wróżył był zatem, jak mniemam, samuraj uznawany za najpotężniejszego shugenja Asahina.

Bez słowa odwrócił się i ruszył w dalej. Hiroshi przez chwilę stał nieruchomo, patrząc na miejsce które brat opuścił. Wiedział, iż siwowłosy był kimś ważnym ale... - Najpotężniejszy? - Gdy otrząsnął się Hiroshi musiał podbiec kilka kroków, aby dołączyć do swego oddalającego się towarzysza.

Przez chwilę szli w milczeniu. Hiroshi miał wielką ochotę drążyć temat głębiej. Dopytać się o shugenja, zacytować przepowiednię, przedyskutować jakie ma znaczenie. Nie był to jednak czas na to.

Po chwili milczenia Naritoki odezwał się ponownie, odpowiadając na wcześniejsze pytanie.

- Pojedynek decydujący o wstępie na Agatowe Mistrzostwa zwykle jest pojedynkiem iaijutsu. Albo, ulubionej broni walczących. Specyfika Mistrzostw dyktuje takie warunki, choć czy Daidoji Kosakaburo-san nie poprosi o inne, nie nam wiedzieć. Jeśli jednak wie o Twoim zwycięstwie, zakładałbym iai....

- Arigato. - Hiroshi skłonił głowę. Brat nie powiedział nic o samym przeciwniku. Co nie oznaczało, że o nim zapomniał. Po prostu nie był w stanie nic więcej dodać.

Idąc oświetlonymi przez różnobarwne lampiony alejkami młody bushi zastanawiał się czy ma szanse wygrać. Zapewne nie. Nie, jeśli jego przeciwnikiem miał być ktoś blisko powiązany z Daimyo. W takich kręgach nie spotyka się marnych szermierzy.

I proroctwo... zaskoczenie, którego nie miał czasu przemyśleć. Nie na tym przyjęciu, gdzie czuł się obco, gdzie uważać musiał na każdy gest i słowo. Nie wyszkolony w dyplomacji bushi wśród elity najwykwintniejszego z klanów.

Proroctwo, rozmowa z Daimyo, planowany pojedynek. Zbyt wiele jak na jeden wieczór.

Przed Altanką stróżował znany im już z bramy dowódca . Ten przepuścił Hiroshiego, zastawilł jednak drogę jego bratu. Naritoki jakby tego nie zauważył, po prostu rzekł do brata:

- Będę czekał. Jeśli uznasz, że rzecz się przeciągnie, daj mi znać. Wystarczy, że wychylisz się i machniesz.


Altanka Czterech Strażników

Tuż przed Hiroshim drzwi otworzyła młoda dziewczyna w kimonie, jakie wskazywało na status sługi. W środku, obramowując niemal całkowicie wszystkie widoczne od wejścia ściany wisiał obraz.

Panorama, pełna szczegółów, realistyczna. Arcydzieło, tak przez samą wielkość, jako nowatorstwo, ilość detali...

- Konbanwa, szlachetny samuraju Shiba. Dziękuję za przybycie. Stoisz przed... zresztą. Sam pewnie wiesz, przed jaką sceną się znajdujesz.

Młody bushi drgnął, dopiero teraz zauważając Kakita Mojikhai. Gospodyni wstawała z ławeczki, przyglądając się mu z lekkim uśmiechem.

- Hai. - odpowiedział kłaniając się odruchowo, nie odrywając tak naprawdę uwagi od rozciągającej się przed nim sceny. Wiedział przed czym stoi. Przed największym, najważniejszym wydarzeniem w historii klanu Feniksa. Przysięgą Shiba no kami.

Obraz przyciągał uwagę, a wyobraźnia dopowiadała resztę. Oto twierdza kamiennym murem, Gisei Toshi z czasów dawno odeszłych w przeszłość. Słońce płonące na niebie rysowało kamienne zdobienia, odznaczało kontury gór. Las, wiekowe sosny zieleniły się igłami, ocieniając piaszczystą drogę na prawo od miasta.

Obracając się w lewo, Hiroshi spojrzał na odległe szczyty, wznoszące się jeden ponad drugim, bliższe pokryte lasem i te dalsze, odleglejsze oprószone śniegiem, który nigdy nie topnieje. Bliżej, na skale strażnica, z flagą powiewającą na wietrze. Stary mon Isawa.

Scena żyła.

Ptaki uchwycone w locie. Kolor trawy. Zdziwienie na twarzy ustawionych w szereg bushi. Hiroshi mógł wyobrazić sobie nastrój tamtej chwili, wiatr ciągnący z gór, poruszajacy włosami, ciepło słońca. Wszystko było kompletne, ukończone, doskonałe. Poza jednym. Białą plamą. Obszarem pustki, niespełnionej możliwości w miejscu najważniejszej postaci nadającej znaczenie całej scenie.

Shiba no kami.

Hiroshi potrząsnął głową uświadamiając sobie, że nie zdając sobie z tego sprawy przykucnął na środku pomieszczenia, by pełniej i z lepszej perspektywy obserwować panoramę. Wstał pośpiesznie w myślach ganiąc się ostro za niepamięć o gospodyni i naruszenie zasad grzeczności. Nawet jeśli, jak podejrzewał, tym razem zostanie to zrozumiane i wybaczone.

- Pani. - gdy skończył, skłonił się głęboko, z szacunkiem - Dziękuję za pokazanie mi tego obrazu. To zaiste wielkie dzieło. Największe, jakie miałem okazję zobaczyć. Możliwość ujrzenia go, jest przywilejem.

- Arigato - odrzekła, skłaniając się w specyficzny sposób Kakita Mojikhai. Podczas jej ukłonu jej dłonie pozostawały skrzyżowane na jej ramionach. Hiroshi widział kiedyś taki ukłon w Reihaido sano Kirin, lecz nie pamiętał nic więcej. - Nie krępuj się oglądać, Shiba-dono. Z chęcią też usłyszę, co myślisz. Niewielu widziało ten malunek i każde słowo lub gest, wrażenie nawet, jest cenne. Czy życzysz sobie nieco więcej światła?

- Nie, dziękuję. - pokręcił głową i przypominając sobie o oczekującym bracie dodał - Jeśli pozwolisz Pani, mój brat przyszedł tu ze mną, chcąc dotrzymać mi towarzystwa. Prosił bym dał mu znać, jeśli zatrzymam się na dłużej.

Gospodyni skinęła głową. Hiroshi wychylił się więc na chwilę na zewnątrz altanki. Naritoki stał nieruchomo kilka metrów dalej. Widząc brata skinął po prostu głową i ruszył w stronę domostwa.

Hiroshi wrócił do ustroni Kakita Mojikhai i obrazu.

Co mógł rzec? - zastanawiał się zabierając się do metodycznego, bardziej technicznego badania rozpiętego dookoła ścian płótna - Mógł rzec całkiem sporo, choć analiza dzieła była trudna. Nigdy dotąd nie widział takiej panoramy, a już na pewno nie w trakcie jej powstawania. Nie potrafił nakreślić etapów malowania dzieła, lecz było jasne, że musiało ono powstawać etapami. Był pewien, że jeśli poświęciłby dziesięć minut, przyglądając się uważnie, z latarnią w dłoni (lub za dnia), znalazłby ślady łączeń. Choć - chwila namysłu kazała mu w to powątpiewać. Na miejscu pani Kakity, dałby z siebie wiele, by łączenia nie były widoczne, by ludziom wręcz narzucało się, że całość została namalowana płynnie, zapewne od razu. Złączenia niepotrzebnie kawałkowałyby obraz, nie byłyby zadowalające. Zapewne zatem zaczęto od tła. Podejrzewał, że potrzebny był tu specjalny pędzel, ba, specjalne przygotowanie materiału, na którym obraz miał powstać. Potem, szerokie, długie pociągnięcia. Równomierne, by dobrze rozprowadzić farbę na sam początek. Wpierw pojawiło się niebo, potem ziemia. Potem niebo było przystrajane odcieniami, przygotowywane na pojawienie się chmur...

Mojikhai z którą dzielił się spostrzeżeniami w miarę badania uśmiechała się coraz szerzej.

Hiroshi zmarszczył brwi. Wszystko ładnie i gładko, ale nijak nie mógł wpasować do tego słońca. Słońce było majstersztykiem samo w sobie. W jego ognistym blasku, Hiroshi z trudem dostrzegał najdelikatniejszy zarys sylwetki. Przez moment serce zabiło mu żywiej, kiedy uświadomił sobie, jak blisko Kakita Mojikhai otarła się o niewypowiedzianą herezję. Pani Słońce, wspaniała Amaterasu-omikami, jak i jej mąż, mądry i okrutny Onnotangu-omikami, nie mieli żadnych wizerunków. Było zakazane je tworzyć. Malowano jedynie to, co dostrzegali ludzie. Księżyc, Słońce, nic więcej. Ale Kakita Mojikhai jedynie sugerowała iż w nawale złocistego blasku jest zaciekawiona, a nawet zaskoczona - jeśli przyglądać się sylwetce - postać.

Ta obserwacja zbiła Hiroshiego z tropu na dłuższą chwilę. Minęły minuty, kiedy bushi otrząsnął się i wrócił do pierwotnego toku rozumowania. Pomijając słońce i śmiałość malarki.Trop z zaczęciem od tła był dobry. Potem oczywiście, musiała pojawić się sceneria. Miasto. Ptaki. Trawa.

Ptaki przeniosły go do Shinsei. A konkretniej: do jego wrony, która tu przysiadła mu na ramieniu. Sam jednak Shinsei był ciekawy. Miał łaciaty, cerowany wielokroć strój podróżnego, kostur, smutny i życzliwy uśmiech (zabarwiony podziwem) na twarzy, który kierował w puste miejsce i proporcjonalną sylwetkę.

Wymieniając uwagi z gospodynią od kilkunastu minut, Hiroshi zauważył, że napięcie, niepewność z jaką zbliżał się do altanki ulotniła się niepostrzeżenie. Zajęty obrazem, rozmawiał z Mojikhai swobodnie, nie zważając nawet specjalnie na słowa. Ta myśl spowodowała tylko, że uśmiechnął się szerzej.

Rodziło się oczywiście wiele pytań. Jak powstawały postacie? Skąd takie ich wyrazy twarzy? Kim byli, dla malarki i kto był źródłem inspiracji? Skąd pewność w doborze strojów, kolorów i znaków, w czasach przecież niemal prehistorycznych?

Wreszcie, najistotniejszą sprawą pozostawało ujęcie samego Shiby. Tuż przed klęknięciem? W trakcie? Co było powodem, dla którego go tu nie ma? Dziesiątki pytań cisnęły się na usta tylko tutaj. Bo pojawić się już niewątpliwie mógł. Ba, jako swoiste centrum, czy nie powinien pojawić się wcześniej? Czy to nie jego akcje wywoływały to, co już na obrazie można było zauważyć?

Malarka swobodnie odpowiadała na każde pojawiające się pytania, czasem tylko odwracając je w stronę Hiroshiego, ciekawa jego przemyśleń. Zdawała się cieszyć, że jest ich taki niepowstrzymany strumień, choć jej odpowiedzi czasem były żartobliwe, jak np. przy pytaniu o powstawanie postaci.

- Powooooli - odrzekła wtedy z uśmiechem. - Jedna po drugiej, bez ładu i składu, czasem w zupełnym oderwaniu. Niezwykłe, że udało się to połączyć.

Hiroshi miał wrażenie, że pani Kakita nie chciałaby raz jeszcze tego robić. Wrażenie spotęgowało się, kiedy mówiła o dokładności historycznej. Jak szukała potwierdzeń, że dawne kolory Feniksa faktycznie były takie, jak w starych zapiskach dotyczących początków Zimowych Dworów. Jak rozmowa z jednym z portetowanych Isawa wstrząsnęła nią, kiedy ten rzekł, że tak naprawdę to mlodszy brat pierwszego Isawa był pierwszym shugenja, a ona uświadomiła sobie, że nie ma go w ogóle wśród postaci. Jak potem szukała przez trzy lata osoby, która mogłaby być dla niej inspiracją przy malowaniu go. Jak trudno było jej sportretować Isawa Yogo, bo osoba, którą poprosiła o inspirację dla tej postaci, mimo początkowej zgody, nie miała na to długo czasu.

Pytania o Shibę spotkały się z żywą reakcją:

- Hai! Masz panie, całkowitą rację. To może jeszcze spowodować, że ten obraz nigdy nie ujrzy światła dziennego, jeśli będzie niekompletny. To bardzo trudne zadanie, by przy niemal gotowym obrazie ukazać tu Shiba-kami, którego akcje przecież mają moc, by zmienić tu właściwie wszystko. Ale mimo tego, jak niedoskonałe jest to podejście, nie mogłam zrobić inaczej. Nie mogłam dotąd namalować najważniejszej dla tego obrazu postaci. Do niedawna, przynajmniej. Bo dostrzegłszy Twój obraz niedawno - rzekła miękkim głosem kobieta - wiedziałam, że zjawił się ten, który pozwoli mi dokończyć ten obraz.

Brwi młodego bushi uniosły się w górę w niemym zdziwieniu.

- Co przez to rozumiesz, Pani? - zapytał ostrożnie.

- Shiba-san, musiałeś dostrzec, a nawet pewnie spodziewać się, że postacie tu ujęte, są - Kakita zawahała się, dobierając słowa - cóż, nie wzorowane, ale jednak... Mają swoje... hmmm, odpowiedniki, w pewien sposób. Osoby, które pokazują mi coś, stają w pozycji, pozują i wreszcie, użyczają swój wygląd, sylwetkę, czasem też wyraz twarzy. To właśnie miałam na myśli, jak zapewne już wiesz, kiedy mówiłam o “inspiracji”. Jednak znalezienie odpowiedniej osoby dla brakującej postaci dotąd nie było możliwe. Dotąd.

Niewypowiedziane słowa zawisły w powietrzu, kiedy płaskonosa i okrągłolica kobieta spojrzała na samuraja Feniksa ze znaczącym uśmiechem.
 
Wellin jest offline  
Stary 27-07-2011, 18:24   #355
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
W pierwszym odruchu, Hiroshi chciał się zgodzić. Otworzył już usta z uśmiechem, chcąc powiedzieć ‘hai’. Zatrzymał się jednak. To był zaszczyt. Ale nie dla niego. Nie z jego linią krwi. I nie z jego statusem wśród Isawa. Czym skończyłoby się, gdyby na największym, napiękniejszym wizerunku przysięgi, Shiba-no-kami miał twarz trzymanego w pogardzie potomka Isawa?

Nie nie mógł do tego dopuścić.

- To zaszczyt, Pani. To jest jednak arcydzieło. Obawiam się jednak czy nie będzie to obrazą dla Shiba-no-kami. – opuścił wzrok, patrząc na swoje dłonie, myśląc o swoim dziedzictwie i wyobrażając siebie samego, takim jakim widzą go inni. - Ktoś tak wielki jak Shiba, nie powinien być wzorowany na kimś tak małym jak ja. Zwykły bushi, nie posiadający mądrości, honoru, siły bądź przymiotów ducha syna Amaterasu-omikami.

Westchnął cicho, a Kakita Mojikhai powstrzymała odruchową odpowiedź, że nie ma kogoś równie wielkiego, oczekując dalszej wypowiedzi.

– I tak bardzo, jak chciałbym by Shiba miał moje rysy, myślę, że zaszkodziłoby to tylko prawdzie tego obrazu. - podniósł wzrok – Każdy zresztą wzór byłby zbyt mały, gdyż nikt z nas nie jest dzieckiem Niebios.

Zamknął na moment oczy, przez co nie dostrzegł krótkiego błysku zaskoczenia w jej oczach. Gdy je otworzył patrzył na gospodynię z naciskiem, nieomal pasją, ona zaś na niego z uważnym oczekiwaniem.

– To co oddaje pędzel płynie nie z oczu, lecz z myśli. – stwierdził, nieświadom jak bardzo jego ton głosu współgra z jego uczuciami - Czy pozwolisz, Pani, że w zamian opowiem kim jest dla mnie Shiba? - skinęła powoli głową - Nie to jak wyglądał, ale jaki był. Nie po co składał przysięgę, lecz czym była dla niego?

- Dozo - rzekła gospodyni lakonicznie, z krótkim gestem. Jej twarz stała się nieodgadniona. Kakita Mojikhai musiała teraz powstrzymywać własne emocje. Jedna postać dzieliła obraz od kompletności. Ale najważniejsza. A teraz, odpowiedź brzmiała nie, a ona musiała uzbroić się w cierpliwość. I próbować zrozumieć Feniksa, który najwyraźniej miał wyraźniejsze i większe powody by odmówić, niż to, że nikt z żyjących nie mógł być wzorem dla kami. Który odmawiał nie przez grzeczność, i przez to dotkliwiej, bo możliwe, że nieodwołalnie. Gdzieś w głębi siebie, malarka poczuła strach. Że tutaj się to kończy. Że lata później, przypadkiem ktoś odkryje zakurzone płótno bez centralnej, najważniejszej postaci, że...

"Opanuj się. I słuchaj."

Hiroshi zamyślił się na chwilę, następnie przeszedł kilka kroków i klęknął przed pustym miejscem. Przymknął oczy, jak zawsze gdy miał zabierać się do malowania. Zwyczaj, który pomagał zebrać myśli, zobaczyć na płótnie nie to co jest, lecz to co może się tam znaleźć.

- Shiba no Kami. – zaczął cicho spoglądając w pełną możliwości pustkę biel jedwabiu. Oczy starszej odeń kobiety jednak nawet nie drgnęły. Ona znała tę pustkę. Do bólu. Miała okresy nienawiści, poddania się, jak i entuzjazmu. Ostatnio miała uczucie, jakie ma człowiek, który odkrywa, że jest u kresu możliwości. Ostatnio, dopóki nie ujrzała tego młodego Feniksa. A potem jeszcze - jego prezentu dla jej męża.

Teraz więc nie podążyła wzrokiem za oczyma gościa, miast tego obejmując go uważnie spojrzeniem, tak, jak uczyła się jeszcze w szkole. Tak, jak robiła wielokrotnie, kiedy poznawała kogoś, kiedy pragnęła go zapamiętać. Tak, jak zawsze robiła, kiedy ktoś miał być modelem.

"Zrobisz to wbrew niemu? Już zdecydowałaś, Moji?"

Zamknęła oczy na chwilę. Otworzyła je, kiedy fala gorąca uderzyła na twarz. Krew wstydu, skrywana makijażem.

- Niełatwo wyobrazić sobie kim naprawdę był. – nieświadom myśli kobiety Hiroshi mówił z niejakim wahaniem, kierując słowa tak do siebie, jak i gospodyni. W myślach przypominał sobie to co o Nim wiedział.

- Przedstawiany jest jako bushi. Stateczny i mądry. Tak też myśli się o nim. Wielki samuraj. Albo mityczna postać. Zwykle w średnim wieku, z daisho i elementem symbolizującym wiedzę. Piórem. Uczony i bushi.

Hiroshi westchnął zamyślony. Następnie wciąż wpatrując się w miejsce w którym Shiba-no-kami powinien się znajdować dodał z naciskiem. – To błąd!

Przez chwilę panowało milczenie przerywane tylko oddechami oraz dalekim gwarem wciąż trwającego przyjęcia. Wykrzyknik Feniksa zdawał się wisieć w powietrzu. Mojikhai słuchała, skupiając się. Próbując dociec, czemu ten Shiba jej to mówi. Próbując zwalczyć niecierpliwość, która chciała, by mu przerwać ten znany jej temat. By przejść do powodów odmowy.

Czyż sama nie studiowała setek wizerunków najbardziej pokornego z kami? Czyż nie potrafiła z pamięci wymienić nie tylko nazwisk twórców ale też dokładnie opowiedzieć, jak wyglądały ich dzieła? I czego brakowało każdemu z nich? Że łatwość z jaką zapamiętywała obrazy jak i jej własna fascynacja postacią Shiby sprawiły, że to wszystko osiągnęła przed końcem pierwszego roku w szkole.

Nie mogła. Milczała, więc słuchając. Zmagając się z własną niecierpliwością, by zrozumieć.

- To czym jest bushi najłatwiej uchwycić artystom. Umiejętności. Daisho. Zrozumiała dla każdego pozycja. Ale Shiba nie był bushi. To zaledwie część jego życia, może ta najmniej ważna.

Widziana oczami młodego bushi pustka nabierała głębi, wypełniała się możliwościami. Klęcząca postać, stojąca. Na wpół odwrócona. Rysy twarzy zmienne jak woda. Zarys dłoni przechodzący płynnie w fałdę kimona.

Słowa natomiast zaczęły płynąć łatwiej, szybciej

- Trzeba pamiętać nie tylko o tym kim był i co zdziałał. Trzeba pamiętać >czym< był i z czego wynikały jego działania i wielkość.

[i]- To nie tylko bushi. Nie samuraj... -[i] przerwał na moment i dopiero po chwili wypowiedział to, co było tu najważniejsze. - ...nie człowiek!

Nie człowiek. To było sedno problemu. Dlatego właśnie nie potrafił zapełnić pustki obrazu żadnym kształtem w który mógłby uwierzyć. Dlatego właśnie Shiba wymykał się mu, nieuchwytny, jak woda. Jak cień.

- Tego właśnie nie potrafi uchwycić żaden znany mi wizerunek. Faktu, że nie był człowiekiem.

Zamilkł. Mojikhai odetchnęła cicho. Miał rację. Dostrzegł to samo. Teraz, po raz pierwszy odkąd zaczął mówić, poczuła ciekawość. Bo jeśli to dostrzegł, to była niezwykle ciekawa jego wniosków. Jak namalować nie-człowieka? Więcej-niż-człowieka? Kami? Dziecko Słońca i Księżyca, upadłe do Ningen-do i odtąd śmiertelne?

Kolejne uderzenia serca niezauważenie wystukiwały sekundy. Cisza została przerwana dopiero po chwili, pytaniem w którym brzmiały głęboki szacunek i zadziwienie.

- Co odbijają jego oczy gdy patrzą na świat? Co widać w jego źrenicach? Jaki wielki ciężar niesie jego spojrzenie?

Olbrzymi. Trudny do zniesienia. To jedno Hiroshi widział w głębi obrazu. Jedyną prawdziwą cząstkę. Tylko to i aż to. Świetliste oczy. Łagodne i głębokie. Spojrzenie wypełnione wspomnieniami, z którymi nie może równać się żaden człowiek.

- Urodzony w niebiosach, syn doskonałej Amaterasu i mądrego Onnotangu.

Istota która niegdyś spoglądała na świat daleko w dole tak, jak dziecko ogląda zabawkę. Przeżył z rąk Ojca to, czego przeżyć nie może żaden człowiek...

Głos nabierał powoli pewności.

- I nie jest mityczną postacią! To żywa, realna osoba! Ktoś komu można spojrzeć w oczy, dotknąć. Ktoś kto potrafi żartować, kto pragnie być częścią świata we wszystkich jego przejawach.

Mimowolnie, przysłuchująca się kiwnęła głową. Zapomniana przez oboje służka dyskretnie przeniosła ciężar ciała na drugą nogę, próbując powstrzymać narastające drętwienie nóg, jednocześnie nie robiąc nawet szelestu. Wiedziała, jak ważna jest ta rozmowa dla jej pani, a Feniks odmówił.

Cisza trwała długą chwilę. Hiroshi pogrążony w myślach, nieobecny, zapatrzony w pustkę. Gdy gospodyni zaczęła już podejrzewać, że to koniec opowieści, młody bushi kontynuował.

- To ktoś, kto patrzy na świat i widzi, to czego nie widzą inni. Porządek niebios, której jest nierozłączną częścią. Harmonię świata.

Wzrok młodego bushi był nieobecny, wpatrzony w świetliste źrenice, a głos cichy, niemal hipnotyczny... i pełen absolutnego przekonania.

- Spojrzenie, które widzi Kami. Które rozumie niemą pieśń kamieni i traw.

On jest czymś więcej. Na swój cichy sposób jest czymś znacznie więcej. Czymś bardziej godnym, bardziej czystym i szlachetnym nawet od duchów jezior i lasów. Czystą nutą przewodnią w pieśni świata.

Jest dzieckiem niebios. To tłumaczy wszystko, choć ludzie nie rozumieją tego. Nie widzą.

Jest dzieckiem niebios.

To nie kwestia mocy. Nawet nie mądrości.

Szlachetności duszy...

Harmonii...

Twarz młodego bushi stwardniała nagle. - I czym była dla niego przysięga złożona Isawa!

Ten wykrzyknik niemile targnął zafascynowanym, spokojnym podziwem, jaki rozbrzmiewał dotąd w Altance Czterech Strażników. Służka wzdrygnęła się na zmianę tonu, Kakita Mojikhai zaś zdwoiła uwagę.

- Isawa. – Hiroshi niemal warknął to imię. – Wielki człowiek. Ten, który wybudował Gisei Toshi, pierwsze prawdziwe miasto. Najmądrzejszy. Bezsprzecznie najpotężniejszy. Największy wśród ludzi... I najbardziej dumny. Władca nie dopuszczający innej zwierzchniości. Żadnej.

Stojąca obok Kami postać wydawała się ciemnieć, płynąć w nieco inne rysy, nieco inną osobę. Bardziej wyniosłą, nieco wyższą, szlachetniejszą i bardziej władczą. Władcę z oczami pogrążonymi w cieniu. Przepełnionymi tryumfem. Oczy Mojikhai nie opuszczały Hiroshiego, patrząc na grę uczuć na jego twarzy, mimikę dostrzegalną, wyrywającą się spod maski opanowania i kontroli.

- Isawa, który odrzucał bogów. Odmawiał władzy dzieciom Pani Amaterasu, Pana Onnotangu. Który odmawiał władzy Hantei. Który twierdził, że ludzie nie potrzebują niebios, sami sobie będąc panami.

Służąca zesztywniała. Bardzo powoli, centymetr po centymetrze, opuściła głowę, przerażona.

"Niemożliwe. Feniks-sama nie mógł tego powiedzieć. Na pewno źle usłyszałam. Na pewno. Nikt nie kwestionuje władzy Cesarza."

Tego jednak skonfundowania i przerażenia dziewczyny nie dostrzegli ani pogrążony w swej opowieści Hiroshi, ani słuchająca go ze skupieniem, próbująca wciąż stłumić własne emocje Mojikhai.

- Jak bardzo pyszny musiał być Isawa, by nie dostrzegać tego czym jest Shiba? On, wraz z całą jego potęgą. Jak bardzo dumny, by nie pochylić czoła przed tym co widział w dzieciach Niebios?

"Jak Grom" - odrzekła w myślach Kakita Mojikhai. Zaczynała rozumieć. Gdzieś, na obrzeżach tej sceny, jej umysł formował pewne przemyślenia. Ze słów Feniksa, z jego zachowania, z jego przyjaźni z wyklętym Asahina (lub przynajmniej mocnej zażyłości), z jego zaciętych, zachmurzonych rysów twarzy wykształcał się obraz, nie, zarys tegoż dopiero. Za mało tego było, by miał to być portret, czy choćby wyraźny szkic węglem, ale było już coś.

- Jak głęboki był mrok w oczach maga? - rzekł cicho Hiroshi, kontynuując.

- Shiba podejmował starania, nierzadkie, by ochronić Isawa. Jeszcze przed przysięgą... Bo jest to potrzebne. Bo Isawa jest potrzebny.

Głos zamyślonego młodego bushi zmienił się, nabierając twardości, determinacji. W tym samym czasie, spojrzenie gospodyni spoczywające nań, na moment złagodniało, ocieplone współczuciem.

- Shiba kłania się przed pierwszym Isawa... Bo jest to potrzebne.

Shiba składa przysięgę wiecznej służby, wiecznej ochrony... Bo jest to potrzebne.

A Shiba nie jest człowiekiem!

Hiroshi opuścił głowę, zamykając oczy.

Przysięga wiecznej służby, wiecznego poddaństwa, dla kogoś kto chce być częścią życia we wszystkich jego przejawach... Służby przez wieczność - czas ponad miarę ludzkiej wyobraźni – i jednocześnie czas doskonale mu zrozumiały!

Służba. Dla syna Amaterasu. Tego kto oglądał niebiosa.

Hiroshi mówił cicho i coraz ciszej. Coraz wolniej.

- Gdyż Isawa nie zgadzał się, by pomóc. Gdyż był dumny. Gdyż zażądał takiej ceny. Gdyż ta wieczna służba była ceną ocalenia wielu. A Shiba pragnął chronić ludzi.

Pokłonił się więc, upadł na kolana i ukorzył.

Feniks skończył mówić i zamilkł, wpatrzony w obraz. Milczała również gospodyni, możliwe, że czekając na ciąg dalszy. Słychać było ciche odgłosy przyjęcia oraz jeszcze cichsze tutaj, w niewielkiej altance, gdzie w ciszy teraz można było wsłuchiwać się w oddechy lub ciche i nieczęste odgłosy palących się latarni czy okazjonalne skrzypnięcie podłogi, kiedy jedna z trojga obecnych tu osób przesuwała się.

Twarz Kakity Mojikhai powlekła się jakby lekkim smutkiem, lub może nostalgią. Shiba nie umiał rzec, od kiedy znalazł się tam ten wyraz, czy może wskutek jego pierwszych słów, czy może tych późniejszych.

Na pewno tam był, jak i w głosie, kiedy odpowiadała melodyjnym podziękowaniem:

- Arigato, Shiba-dono. Za odpowiedź, a jeszcze bardziej, za opowieść o Shiba no kami, jego przysiędze... i pierwszym Isawa. Słysząc ją, uświadomiłam sobie, że moje pytanie było bardzo bezpośrednie, i jako takie, mogło postawić Cię w niezręcznej sytuacji. Gomen nasai - przeprosinom towarzyszył ukłon.

Z lekkim sykiem zgasła świeca w jednej z latarni. Służąca rzekła cicho:
- Pani, już... - i zamilkła. Służka nie ufała głosowi. Bała się, że ten dziwny, obrazoburczy Feniks spojrzy na nią i zabije, odkrywszy, że zdradził przy niej taki sekret. Siedziała więc cicho, ze słowami utkwionymi w gardle i duszą na ramieniu. Błogosławiąc, że szacunek dla osób z wyższej kasty nakazuje jej trwać w ukłonie. Że skrywa jej twarz. Jej przerażenie.

- Arigato Moshi - rzekła jej Kakita Mojikhai, a dziewczyna na moment odetchnęła z ulgą. Jest tu jej pani. Przy niej jest bezpieczna. Ona zajmie się tą sprawą. Tym niebezpiecznym, niepewnym Feniksem. Inne służące mówiły, że Feniksy są mądre. Ten jednak nie był. Inaczej wiedziałby to, co wiedziała nawet tak głupia osoba jak ona sama. Że nie mówi się źle o Założycielach. O Wielkich. O herosach Cesarstwa, tych, którzy chodzili po ziemi w czasach Legend. Kiedy rządził Jinmu Tenno, chwała jego imieniu.

Że nie można powiedzieć nic złego na kogoś, kto pomógł pokonać Złe Kami.

Przecież tak źle uczynić mogą tylko słudzy Niena... Dziewczyna lekutko potrząsnęła głową. Sprawy samurajów nie były dla heiminów, mawiała główna kuchenna, ścierką trzepiąc nieposłusznych. Feniks-sama był samurajem. Gościem jej pani i jej pana. Nie jej było rozumieć. A co dopiero krytykować.

Tym niemniej, była szczęśliwa słysząc słowa swej pani. Tym niemniej postanowiła, że będzie unikać Feniksa. Że przekaże to innym. Przynajmniej Zushiemu i Kiko. Solennie się o tym upewniła, kilkakrotnie. Dopiero wtedy jej dyskomfort odczuwalnie zelżał.

- Shiba-dono, Twoja opowieść zasługuje na dłuższą odpowiedź. Twoja osoba na nią zasługuje. A tymczasem wypaliła się już świeca i to znak, że przyjęcie w moim domu, na cześć gości honorowych mego pana męża, wymaga mej obecności. Prawdopodobnie wkrótce goście zaczną też pytać o znamienitą personę, którą samolubnie trzymam w odosobnieniu, nie pozwalając własnym gościom na cieszenie się jej towarzystwem.

Kakita uśmiechnęła się słabo, zaś Hiroshi odczuł, że uprzejme słowa są dla niej trudniejsze wobec nie zakończonego tematu. Mojikhai-żona wygrała z Mojikhai-malarką, lecz - co młody bushi usłyszał za chwilę - powodem mogło być głównie "tu i teraz".

- Pragnęłabym Cię więc prosić o to, byśmy mogli powrócić do tego tematu. Chyba - dodała kobieta z wyraźnym wahaniem - ...że jest dla Ciebie przykry na tyle, że życzysz sobie nie wracać do niego więcej?

Ciemne oczy rozmówczyni spojrzały nań ze szczególną mieszaniną troski, obawy i szeregu innych uczuć, przemieszanych, ustępujących jedne drugim.

- Nie jest. - Hiroshi pokręcił głową, wciąż na wpół pogrążony w myślach - Pokazałaś mi Pani coś bardzo cennego. Pod wieloma względami. Samo w sobie było to darem. Dałaś mi szansę stania się tego częścią. Czy mogę zrobić mniej niż wszystko co możliwe, by uczynić to całością?

Podnosząc się w klęczek młody bushi spojrzał raz jeszcze na dookoła na panoramę obejmującą ściany altanki. Hiroshi także nie miał ochoty na kończenie rozmowy. Tym bardziej na powrót na przyjęcie i opuszczenie miejsca w którym wytworzyła się luźna, swobodna atmosfera, w której mógł poruszać się bez napięcia, bez zważania na słowa. Tym niemniej czas było wracać.

- Jeśli powiesz mi, Pani, kiedy będzie odpowiedni na to czas, przyjdę by kontynuować rozmowę. - powiedział i ukłonił się kontrolowanym już, uprzejmym ukłonem.

- Arigato - podziękowała Kakita Mojikhai.

Samuraje wyszli z Altanki Czterech Strażników, zaś po ich wyjściu, młoda Moshi zebrała pozostawione przez swą panią rzeczy i raz jeszcze obrzuciła wzrokiem postacie widoczne na obrazie, zwłaszcza na postać pierwszego Isawy, tego, któremu tyle złych uczynków wypomniał ten niepokojący samuraj Feniksa.

Przez chwilę, krótką chwilę, Moshi szukała mroku w oczach maga, nim otrzeźwiona jakimś głośniejszym hałasem dochodzącym z zewnątrz nie zakręciła się niczym fryga, porwała rzeczy i wypadła do ogrodu, zamykając za sobą starannie drzwi z niedokończonym malowidłem.
 
Wellin jest offline  
Stary 28-07-2011, 21:24   #356
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Kyuden Tonbo, Terytorium Klanu Ważki; druga i trzecia dekada miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.


- Gniewała się na ciebie. Prawda? Za każdym razem gdy karmiłeś ją półprawdami. - czytająca nawet nie oderwała oczu od analizowanego listu.
- Hai - rzekł od razu właściwie, cokolwiek zaskoczony, lecz również zaskakująco szczery - I to wiele razy! - dodał z szerokim, szczęśliwym i nostalgicznym zarazem uśmiechem. - Lecz to nie półprawda, Kyoko.
- Czy i ode mnie oczekujesz gniewu w takich sytuacjach? - zapytała wprost składając zwój i dołączając go do reszty listów.
- Oczekuję... A zajmiesz jej miejsce?

- Kitsuki-sama. - skłoniła się gospodarzowi - Muszę prosić Cię o wybaczenie mego zachowania, którego jesteś i będziesz świadkiem, ale nie mogę pozwolić by Starszy Brat bawił się moim kosztem.

Nie było jasne, czy Kitsuki rozumiał kim jest, skąd się tu wzięła czy co ich łączy. Ale zachował się bardzo elegancko. Skłonił się jej płycej niż ona jemu, następnie powstał i wyszedł do innego pomieszczenia, wynosząc tam imbryk za parawan, gdzie najwyraźniej zamierzał zostać przez chwilę. Uczynił to tak naturalnie, że jeśli dotąd mniszka miała wątpliwości, czy jest dyplomatą, teraz mogła się ich spokojnie pozbyć.

Tymczasem spojrzenie Togashi zza półprzymkniętych powiek przeniosło się w końcu na podstępnego ‘ronina’.
- Ocena Pani Bayushi jako kandydatki na żonę. Hai? Starszy Bracie? Tej, która niebawem przybedzie na miejsce? I nie miałeś Bracie przy okazji na myśli Pań Shosuro, Yogo i innych szlachetnych reprezentantek Wielkiego Klanu Skorpiona. Hai? Których nie spodziewamy się w ciągu kilku najbliższych dni w Kyuden Tonbo. -
- Iye - reakcja Satsu miała w sobie odpowiednią emfazę i zaprzeczenie, by nie mieć wątpliwości, że mówi co myśli - To po prostu pomysł za pomysłem. Łatanie planów w miarę zmiany okoliczności. Najpierw pomyślałem, że sprawdzisz panią Bayushi. Przygotowałem nawet na to papiery podróżne, byś mogła spełnić swoją misję ORAZ podróżować po ziemiach Skorpiona. Ale w międzyczasie okazało się, że nie wszystkie pisma doszły, że nie wszystkie czytałem, a pewne kandydatki zostały... wycofane. Do tego, Bayushi Anko nie jest już na ziemiach zamaskowanych, ale przybyła tutaj. i tak, z osoby, która sprawdzi jedną kandydatkę, wyszłaś na osobę, która sprawdzi ich parę, a przede wszystkim teraz, tą, która przybywa do mnie sama, podejrzewam, że wbrew woli Klanu, że coś poszło nie tak. Nadal jednak, kiedy rozmawiałem z Tobą, głównie chodziło mi o... zresztą, to nieistotne.

Naturalność, z jaką się do niej odnosił była zupełnie nie na miejscu. To, że tak rozmawiał, było nie na miejscu. To, że ona tu była było nie na miejscu. To był Mirumoto Satsu, pierworodny i dziedzic daimyo wszystkich Mirumoto.

A tymczasem on mówił dalej, bezpośrednio, jakby nieświadom różnic między nimi, jakby nie dostrzegając olbrzymiego dystansu, burząc naturalność świata:
- Możesz złożyć moją wcześniejszą prośbę na karb paru rzeczy. Ale w rzeczywistości, zależy mi na tym, byś sprawdziła więcej niż jedną osobę. Część z nich to kobiety zaakceptowane przeze mnie, część przez Klan. Nie jest istotne która jest która. Ale jedna dotarła już najpewniej na miejsce, już pewnie jest w Kyuden Tonbo, co jest nieoczekiwaną nowiną, niedawno poznaną. Ja sam dowiedziałem się chwilę przed naszym spotkaniem.
- Czy dręczenie mnie sprawia ci przyjemność? - mała mniszka brnąc głębiej w zatracenie zrezygnowała z wszystkich, nawet tych najmniejszych form grzecznościowych - Nieistotne? Nieistotne?! - ostentacyjnie odwróciła się do niego plecami - Poczekam więc aż nabiorą istotności. - milczała dłuższą chwilę nim odezwała się ponownie, ciszej - Nie traktuj mnie jak rzeczy. Albo pozwalasz mi na poufałość i rozmawiasz jak z człowiekiem. Mówisz wszystko mające najmniejsze nawet znaczenie, lub nie mówisz nic bym nawet nie znała tematu. Albo pociągnij za sznurki, zmuś Togashi do wydania rozkazu. Wtedy rzeczy będą nieistotne jeśli taki będziesz miał kaprys. Bo będzie Pan i będzie rzecz.


- Kyoko - rzekł poważnie i smutno, wyraźnie zaambarasowany - Gomen, imouto, to nie tak. - Nieistotne, bo wybór Klanu jest dyktowany mądrością, bo powinienem go przyjąć i rozważyć. Bo jedynie głupi człowiek obraża swych doradców, kiedy Ci starają się służyć, na pewno to rozumiesz. Własne życzenia powinny zejść na dalszy plan. Odwróć się do mnie i się nie gniewaj. Nie dręczę Cię, po prostu się cieszę, że tu jesteś. Satsuko zawsze mówiła, że mogłabyś ją z powodzeniem zastąpić, zawsze wierzyła w Ciebie.

- Jeśli Pani Satsuko nie mówiła tego półżartem jest to kolejna niezasłużona pochwała. Za którą muszę być wdzięczna i tym mocniej wielbić jej szlachetność. Póki jednak noszę miecze nie deptaj proszę resztek mojego Honoru chwaląc za nieposiadane atuty. Nim postarasz się nie zgodzić. – odwróciła się w końcu by bezczelnością bezpośredniego patrzenia rozmówcy w oczy dodać swym słowom mocy, dostrzegając przy tym, że trafiła w sedno, wyraz twarzy i uprzejmie zaciskane usta mówiły, że miał się nie zgodzić – Siła samuraja płynie z rzesz jego szlachetnych przodków, którzy użyczają mu swego honoru i nazwiska. My, Togashi, ich nie mamy. Dobrowolnie. Świadomie. Stoimy sami przygarnięci przez Dom Najwyższego Oświecenia. - Pokręcił głową powoli, ale nie przerywał - Nie znajdziesz więc u mnie chwalebnego szeregu ludzi i czynów godnych twego towarzystwa. W Zaświatach sami i samotnie odpowiemy za swoje czyny. Marny samurai, więc może zdolny bushi? – zmieniła tempo i ton wypowiedzi - Czy pokonam Starszy Bracie kogoś godnego uznania Pana Kakita Toshimoko? Odpędzę ludzi niegodnych twego czasu? Przyznaję, i mam nadzieję, że nie przyniesie to niesławy Szkole Mirumoto, ale Pani Satsuko pozwoliła mi na oglądanie, ba! Nawet na uczestnictwo w kilku swoich treningach ale nie zgodzę się przez szacunek dla Niej na porównywanie mnie z jedną z zdolniejszych uczennic Węża Musashiego. Zapewne więc zachwycę cię swym obyciem na Dworach. Hai? - gniewnie wyrzucił w górę ręce, ale zgryzł słowa, znowu. Kilka następnych oddechów poświęcił, by uspokoić emocje, choć mógł narzucić sobie kontrolę szybciej, natychmiastowo, tak, by nie pokazać po sobie niczego. - Starszy Bracie? Potrzebujesz by rażącym kontrastem w otoczeniu podwyższyć swoją notę u oceniających Klan Smoka? Bo chyba gotując się do mariażu nie potrzebujesz po prostu kobiety na chwilę… Wybacz mi te słowa. – po raz kolejny zamilkła zbierając myśli i studząc głowę, przy asyście jego pełnego smutku i współczucia spojrzenia – Darzysz mnie sentymentem bowiem jakieś drobiazgi przypominają ci we mnie tą niepowetowaną dla Rodziny Mirumoto stratę. I jest to dla mnie zaszczyt i radość której nie zapomnę do końca swych dni. I nigdy się to nie zmieni. Zgodnie z obietnicą powiem co myślę o wszystkim dotyczącym Szlachetnych Kandydatek, jednak nie traktuj proszę tego na równi z słowami uczonych doradców. Choćby przez mój szacunek dla Nich. Jeśli będzie takie twoje życzenie w drodze powrotnej postaram się wypełnić twą wolę i odwiedzić miejsca w które mnie wyślesz pytając o brakujące wieści. Nie przeceniaj jednak pozycji i żywotności mnichów. To, że bezimienna mniszka siedzi z tobą w tej sali jest niezrozumiałym kaprysem Kami i wynikiem Twej Woli. Jednak nie oczekuj, że reszta Cesarstwa przywita mnicha, i to nie najlepszego, z taką zażyłością i dostępem. Mimo to obiecuję, że jeśli zechcesz, to spróbuję. W końcu bez jednego małego mnicha nasz Zakon poradzi sobie równie dobrze z swym dziełem. Tylko czy czas pozwoli ci czekać tak długo? Nim wypełnię, Fortuny dajcie, posłanie mego Mistrza miną długie miesiące. Może minąć i rok i dwa nim uda mi się wrócić z wieściami na które czekasz tu i teraz. Tylko niech Fukurokujinbroni przed obdarzeniem mnie wierzchowcem. Poznałam i kuce i potwory Klanu Jednorożca. Wszystkie to piękne stworzenia Pani Słońce. Ale nie nauczono mnie ani ich dosiadać, ani odwdzięczyć się opieką. Nie przyspieszy to wiec mej podróży a zwierzęciu przysporzy cierpienia. Prości ludzie mają swe sandały i drogę przed nimi. -

Poczekał dłuższą chwilę. Spoglądnął na nią:
- Czy już? - zapytał spokojnie.

- Hai. W końcu moi nauczyciele zawsze nakłaniali mnie do cichości i pokory. - odburknęła niemalże niezadowolona iż będąc tak blisko nie wyprowadziła swego rozmówcy z równowagi.

Rozbawione spojrzenie, jakie jej posłał, mówiło co o tym sądzi. Ale nie odrzekł słów, jakich można by się spodziewać. Że zawiedli. Miast tego spokojnie wyłożył:

- Pierwsze, nie jesteś bezimienna, czy bezwartościowa, a ja nie mam zamiaru posłać Cię na pożarcie czy nawet pośmiewisko. Drugie, osoba, której ufałem nawet własnym życiem wskazała Cię kiedyś, jako kogoś, kto mógłby ją zastąpić. Rzekła, że masz potencjał, a ja nie mam zamiaru się z tym spierać. Na pewno wiesz też, że nie każdego yojimbo wybiera się po czynach lub honorowych przodkach. Nie w takim wieku była pewna moja yojimbo, kiedy mój pan ojciec zwrócił na nią swą uwagę, by móc mówić o wielkich czynach. I nie jesteś sama, Togashi-san. Żadne z Was nie jest. Jeśli - zrobił znaczącą pauzę - miałabyś podjąć decyzję o tym, by faktycznie zająć miejsce, o którym wcześniej mówiłem, to wiedz, że nie byłabyś pierwszą osobą, która przeszedłszy parę kroków drogą Togashi stwierdziła, że to nie jej ścieżka. I nie, nie nakłaniam. To będzie Twoja decyzja, Unmei-san. Twoje przeznaczenie.

Zastrzeżenia do posłannictwa, jakie chcę Ci powierzyć rozumiem. Po kolei zatem. Potrzebuję osoby nieznanej. Mogącej swobodnie podróżować, nawet bez papierów podróżnych. Taką jest ise-zumi. Potrzebuję osoby, której ufam. To Ty. Potrzebuję osoby, która będzie w stanie sprawdzić, dlaczego część pism, od osób, od których bym pism oczekiwał, nie dotarła. To dobrze współgra z Twoją obecną misją, Kyoko-imouto, czyż nie? Zwłaszcza, że mnie zależy na dokładności bardziej, niż pośpiechu. Chcę podjąć decyzję w roku obecnym, a do jego końca wiele jeszcze miesięcy. Dobrym będzie, by taka decyzja została ogłoszona na Zimowym Dworze - daje to sporo czasu. A jeśli rozpatrzeć morską podróż tu i tam... - wzruszył ramionami - powinnaś zdążyć, nawet jeśli całe lato poświęcisz na medytację i oczyszczanie się.

- Już kroczę dwoma ścieżkami Starszy Bracie: drogą miecza w imieniu Togashi i mnisim żywotem jako Togashi i to między nimi będę wybierać. Każde inne rozwiązanie musiało by byc poleceniem mej Rodziny które z pokorą przyjmę, ale o które sama nigdy nie poproszę. Co nie wyklucza dołączenia do Twego dworu jeśli kiedyś będziesz chciałb mnie miec przy sobie. Czyż Cesarstwo nie przywitało by z ulgą uczonego, przynajmniej z miana, mnicha w twym najbliższym otoczeniu? - popatrzyła na niego z przekorą.

- Cesarstwo może nie być gotowe na tak ostry język - zakpił lekko uśmiechając się, by wkrótce spoważnieć - Natomiast. Pragnąłbym, abyś udała się na misję zleconą Ci przez wiekowego Otomusha-sensei, z jego unikatowym smakiem. Wiem, że ma ona zaprowadzić Cię w okolice Samotnego Miasta, Gór Środka Świata jak i Shinomen Mori. To okazja, by zwiedzić ziemie Skorpiona. Kitsuki-sama ma mapę. Na niej ujrzysz miejsca i imiona osób, które chciałbym, byś odwiedziła. A także miejsca, z których możesz przesłać Kitsuki-sama wieści. Każda tak przesłana wieść dotrze do mnie. Proszę, przesyłaj je często, bym nie musiał się niepokoić. Ktoś tak mały i o tak ciętym języku jest... - zaczął, ale potrząsnął jedynie głową i mówił dalej - Mam przygotowane dokumenty, które umożliwią Ci podróż. Pieczęć, której okazanie w paru portach może zapewnić szybki transport, do ziem Feniksa, Stonogi, lub Modliszki. Możliwe, że gdzie indziej też, zależy komu ją pokażesz.

Zamilkł na chwilę, wyraźnie ważąc słowa.

- Kyoko, jest jedna jeszcze rzecz.

Znów zamilkł, tym razem milczenie potrwało dłużej. Satsu wyraźnie układał coś w myślach, niezadowolony z rezultatu. W końcu powiedział, z kwaśnym uśmiechem:

- Są powody, dla których Twój zakon ostatnio interesuje się sprawami Kraba. Sprawami Shinomen. Domyślam się, że ich nie znasz, natomiast... uważaj. Jeśli któryś z Wytatuowanych napatoczy się Ci po drodze i o coś Cię poprosi, zważaj na tą rozmowę i poproś go, by powiedział Ci więcej. Nie wiem co kieruje ścieżki tak wielu z Was tam właśnie, ale nie jest to małe. Nie ocenię, jak wielkie, ale dostrzegam możliwość, że większe od tego, co może być Twoim celem teraz. Nie miej więc klapek na oczach i uszach i w pełni wykorzystaj czas dany Ci przez Twe papiery podróżne. Nie wykluczam, że przyjdzie Ci zmienić trasę - liczę, że jeśli tak będzie, po prostu dasz znać.
Zamyślił się na moment, jakby przypominając sobie coś, ważąc, wreszcie dokończył:
- Chcę dużo informacji, Kyoko. Na temat kandydatek już wybranych jak i tych skreślonych. Im więcej dla mnie zbierzesz, tym lepiej. Pan Kitsuki będzie w stanie powiedzieć Ci, czyje informacje powinnaś zebrać, lub dowiedzieć się, czemu nie dotarły. Pytania?

- Jeszcze niedawno mówiłeś mi, że moje zadanie było tylko fortelem Mistrza by na twą prośbę wysłać mnie z zamku byś mógł mnie spotkać. Taraz słyszę, że nie zamierzasz przedstawić mi pism odwołujących mą wyprawę, a jedynie skorzystać chcesz z mej drogi powrotnej napominając jednocześnie iż moja Rodzina skazując mnie na roczne odsunięcie od spraw Zakonu jednocześnie może chcieć uwikłać mnie w zdarzenia dziejące się po drugiej stronie Cesarstwa, w miejscach których nie znam i nigdy nie odwiedziłam. Nie rozumiem. Wyjaśnij. -

- Nie wiem, czy umiem, Siostrzyczko - odparł poważnie - Można rzec, że rozmowa z Tobą przypomniała mi pewne rzeczy. Rzeczy, którymi nie mogę się podzielić. Mogę natomiast rzec to: wielu Twych braci w krwi z różnych powodów jest teraz właśnie tam. W tamtej części Cesarstwa. Nie wiem, co się kroi. Ale nie mam zamiaru popełnić podstawowego błędu władcy, o jakim pisze Sun Tao. Znasz jego dzieło?

Kyoko potrząsnęła głową. Satsu zacytował:

- Na trzy sposoby może władca zaszkodzić armii:

Nie wiedząc czy generał może się posunąć na przód, kazać mu się posuwać lub nie wiedząc czy generał może się wycofać, kazać mu się wycofać - jest to krępowanie generała.

Nie znając się na sprawach wojskowych, wydawać rozkazy generałom - jest to wprowadzanie zamieszania w armii.

Nie znając możliwości wojska, wtrącać się do kierowania nim - jest to wprowadzanie niepewności w armii.

Kiedy wojsko jest zmieszane i brak mu pewności, władcy ziem ościennych korzystając z okazji zaatakują. To się nazywa zaprzepaszczeniem zwycięstwa poprzez wprowadzanie chaosu.

Przerwał, spojrzał na nią, by upewnić się, że usłyszała i rozwinął myśl:
- Jeszcze niedawno byłem pewien, że karma kierująca tu zbłąkane kocię wiele ma wspólnego z moją prośbą. Lecz w trakcie tej rozmowy przypomniałaś mi coś jeszcze i już nie jestem tego pewien. Wiem natomiast, że nie mając wiedzy, co zastaniesz na ziemiach Klanu Tajemnic i co kieruje na ziemie Kraba i w okolice Shinomen tak wielu z Togashi, nie wydam Ci rozkazów lub poruczeń, które miałyby Cię skrępować. Istotna jest dla mnie wiedza, co zrobiłaś i co się stało, mała Kyoko. Naucz się więc skąd możesz posłać wiadomość, która dotrze. Sprawdź co możesz. I wykonaj swe zadanie, o ile będzie to miało sens. Czy teraz jest to jaśniejsze?

Podeszła do papierowego przepierzenia komnaty, usiadła i zapukawszy odsunęła je nieco i skłoniła się nisko niczym służka.
- Kitsuki-sama. Przepraszam, że będąc niezapowiedzianym gościem jestem źródłem tylu nietaktów. Nie proszę o wybaczenie, bo na nie nie zasługuję i mogę jedynie liczyć, iż z czasem, wybaczysz mi z samej swej wyrozumiałości. Czy mogę prosić byś ponownie zaszczycił nas swą obecnością? I nie opuszczał z mego powodu traktując to jak dopust Kami za który musi czekać Niebiańska nagroda. Nie zamierzam unikać odpowiedzialności za swe czyny i słowa gdy przyjdzie na to czas. Ani zapominać o długu wobec Twej wyrozumiałości, jednak bez twej wiedzy i rady nie zdołam wypełnić życzenia Starszego Brata.
 
carn jest offline  
Stary 12-08-2011, 11:09   #357
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Nieopodal Jeziora Czerwonej Wody, łańcuch Gór Środka Świata. Rok 1084 wg kalendarza Isawa, 23 dzień miesiąca Bayushi, godzina Hida.



Plan był opracowany. Łowcy się znali. Dowódca był weteranem akcji takich, jak ta. Mieli przewagę zaskoczenia, byli doskonale przygotowani. Odpowiednia broń, kryształowe i jadeitowe wisiory, ofuda, ochronne farby, sproszkowany jadeit na nagłe przypadki, lata treningu.

Lata później jeszcze Kuni Ryota miał się zastanawiać, co właściwie, do diaska, poszło nie tak. Bo że poszło, nie miał wątpliwości, stojąc całkowicie sam, na zasłanej flakami i trupami podłodze. Otoczony śmiercią, jej zapachem, zbryzgany krwią i zamroczony, teraz wiedział tylko jedno.

Cokolwiek to było, że Piewcy Krwi bronili tego tak zażarcie, cokolwiek to było, że walczyli jak szaleńcy, nawet bez broni rzucając się na nich, przytłaczając ciężarem... musiało być tutaj i musiało zostać zniszczone.

Drzwi po przeciwnej od niego stronie wyleciały z impetem z framugi. Potężna sylwetka gunso Hida Shogu Taemona również była zbryzgana krwią oraz pokryta flakami - Kuni zrozumiał od razu, że po drodze tutaj olbrzym musiał siłować się z pennagolanami. Gdyby nie narzucona sobie zimna samokontrola, Ryota płakałby jak dziecko, wspominając jak głupio zginął jego kouhai, zaledwie kilka minut wcześniej. I jak on sam był świadkiem tego zdarzenia, nie mogąc nic zrobić. Ba - nie mogąc nawet do końca patrzeć. Ryota miał przewagę pozycji. Pozostali nie. Dlatego jak doszło do konfrontacji pozostali zginęli. A Ryota przeżył.

Jeszcze chwilę temu nawrzeszczałby na Hidę. "Gdzie byliście?!", krzyczałby, darłby się, że gunso nie jest Hida bo ci nie zawodzą, albo jadowicie zapytałby "Co to kurwa, było za wsparcie?". Ale teraz był Łowcą. Teraz był na tropie.

- Też jesteś ostatni, prawda? - rzekł Hida
Kuni jedynie skinął głową, rozglądając się metodycznie:
- Wytłukliśmy wszystkich w chacie. Jak na zewnątrz?
- Ostatnich siedemnaście wampirów poleciało za kimś, kto wybiegł z chaty coś niosąc. Dużego, sądząc po rozmiarach, może jakaś tarcza. Uprzedzając Twe pytanie, Kuni-san, tak, próbowaliśmy ścigać. Kiedy ich było siedemnaście a ja właściwie jeden, pościg się zakończył. Mogę natomiast rzec na pewno, że nie mają już mahotsukai. Zabiliśmy każdego, któregośmy znaleźli.

Siedemnaście pennagolanów. Albo raczej przynajmniej dwa lub trzy razy tyle, skoro Hida przeżył jako jedyny. Kolejnych kilkanaście było wewnątrz chaty. Do tego osiem zabitych przez łowców i towarzyszący im oddział, kiedy otaczali chatę. Tyle krwiopijców w jednym miejscu stanowiło bardzo dużą zagadkę. Ryota jednak zastanawiał się nad nią krótko - ponad dekada doświadczenia od gempukku, niezliczone przeczytane zwoje w temacie oraz rozległa wiedza na temat kultu Iuchibana zrobiły swoje.

- Kumiko - stwierdził płaskim głosem - to ona pociąga za sznurki.

Hida zesztywniał w swoim obchodzie pomieszczenia, przerywanym machinalnym dobijaniem tego, co wydawało się nie dość martwe, oraz odcinania głów temu, co martwe miało pozostać. Dla wielu zwyczaj był makabryczny, ale ktokolwiek był za Murem, nie kwestionował go, nawet tutaj, po drugiej stronie Gór Środka Świata, wiele setek ri po 'dobrej' stronie Muru.

- Stara Suka? - rzekł z niedowierzaniem - Jedna z PIĘCIU?

Kuni kiwnął głową w milczeniu.

- Musimy podjąć pościg - rzekł cicho. - To, co się tu stało daleko przekracza poza ramy misji, jest daleko ważniejsze.
- Nie owijaj w bawełnę, łowco - warknął Hida - Co to jest?
- Jedna z czterech Masek. Jedna z pieczęci.
- A niech to jasna cholera - zaczął powoli Hida, dopiero się rozkręcając, lecz Kuni nie miał na to czasu i wciął mu się w słowo:
- Dokładnie. A teraz ruszajmy.

Kiedy jednak ruszył ku drzwiom, gunso podniósł dłoń:
- Twoi towarzysze - rzekł, wskazując za łowcę. - Obetnij im głowy - dodał widząc brak zrozumienia na twarzy niedobitka.

Ryota wpierw chciał zaprotestować, gnany po trochu pośpiechem, po trochu tym, że nie chciał tam wracać, brać głów kompanów i ich obcinać, zwłaszcza jeśli oznaczało to, że miał spojrzeć w wytrzeszczone i nabrzmiałe bólem oczy Yuguru, które - był pewien - będą nań patrzeć z wyrzutem. Byli razem od ośmiu lat i Ryota obdarzył tamtego przyjaźnią, traktował go jak brata.

Otworzył więc usta, by powiedzieć temu Hidzie, gdzie ma jego pomysł, lecz zamilkł jedynie, widząc jaką tamten trzyma w dłoni broń. Nie ciężką, na stworzenia Nienazwanego, lecz ostrą - rodową katanę.

W głębi duszy też wiedział, że tak naprawdę to doskonały pomysł. Po wydarzeniach ostatniej pół godziny wcale nie czuł, że jest po tej 'dobrej' stronie Muru. Wcale.

Skinął więc głową, dobył własną katanę i odwrócił się na pięcie.

Wyruszyli kilka minut później, tropiąc. Dwu bushi, przeciw siedemnastu pennagolanom. Bez planu, bez przygotowań, niemal bez jadeitu, bez wsparcia czy przewagi zaskoczenia.

Tu nie mogło pójść źle, tylko gorzej.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 12-08-2011, 11:33   #358
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Kyuden Isawa, terytorium Klanu Feniksa. Rok 1086 wg kalendarza Isawa, 14 Shiby.



- Tak dalej być nie może - kończyła perorę Isawa Ijina, Tensai Wody. To jest po prostu niedopuszczalne. Strażnicy powinny zostać wychłostani, jeśli nie powieszeni. Jakim cudem ten pies dotarł tak daleko?
- Magią, Isawa-san - rzekł spokojnie Isawa Nobuaki - Krwi, lecz potężną dostatecznie, by nawet bushi Shiba nie byli w stanie się oprzeć. Chcesz chłostać strażników pani? Wpierw należałoby wykopać ciała.

- Albo raczej to, co z nich zostało - dorzucił cicho, lecz słyszalnie jeden z jego uczniów, stojących za nim. Ciężko było rzec który, bo obaj mieli pełne szacunku postawy i spuszczone głowy.

Tensai Wody uśmiechnęła się kwaśno szykując się do riposty, lecz ubiegł ją kto inny.

- Przepraszam, za nieuprzejmą zmianę niedokończonego tematu, lecz naszym celem nie powinno być dociekanie kto właściwie zaniedbał co TYM razem. Ważniejsze jest spojrzenie na sprawę z innej perspektywy - szpakowaty Asako, jeden z nielicznych na sali, posłużył za głos rozsądku - To trzeci zamach w ciągu tego roku. Owszem, wynaleźliśmy po ostatnim osoby powiązane z przeciekiem. Poniosły one zasłużoną karę. Wyłapaliśmy tych, którzy byli z nimi powiązani, likwidując całą komórkę Piewców Krwi. To doskonały wynik. Natomiast wszyscy tutaj chyba zgodzą się ze mną, że to nie wystarczyło. Pogromu dokonaliśmy szóstego Akodo. Jest czternasty Shiby, niech jego mądrość na nas spłynie i mamy zamachowca, który nie tylko wiedział czego szuka, ale gdzie to jest i co może spotkać na drodze ku temu. Piewcy Krwi wiedzą. Teraz zostaje kwestią czasu, jak któremu z nich się powiedzie. Fortuny wiedzą, że obecny nie był daleki od sukcesu...

Dalsze słowa Asako utonęły w lawinie protestów i krzyków. Przynajmniej ośmioro Isawa natychmiast rozpoczęło gwałtownie kontrować jego słowa, na różnorakie sposoby. I nawet kiedy bardziej opanowani lub uprzejmi z nich przestali mówić, by nie zagłuszać się nawzajem, to ci bardziej zacietrzewieni zrobili się tym głośniejsi.

- Rozpętało się - rzekł cicho Yutaka, stojąc za swym mistrzem.
- Niepotrzebnie mówił, że któremuś się w końcu powiedzie. To w końcu Kyuden Isawa, co on sobie wyobrażał! - rzekł w odpowiedzi stojący obok Keiro.
- Mówił prawdę. Nie bądźmy zbyt dziecinni, by jej nie sprostać - rzekł przez ramię do swoich uczniów Isawa Nobuaki.
- Hai, sensei, wiem, maho dotarł naprawdę imponująco daleko - rzekł niezmieszany Keiro - lecz mimo to, mówienie tego tutaj równie głośno, w obecności tylu sensei Isawa musiało wywołać taką reakcję. I tak wielu będzie potem Ci powtarzać, że szkoda, iż Twój ostry język nie usadził go na miejscu.

Yutaka cicho zaśmiał się słysząc bystrą odpowiedź przyjaciela. Nobuaki w przeciwieństwie do wielu innych sensei, nie zachęcał do niezdrowej rywalizacji, a wręcz przeciwnie, stawiał na współpracę. Nieraz ludzie, uczący się u niego, zawiązywali przyjaźnie, które wspierały ich potem przez lata. Złośliwi twierdzili, że w ten sposób uczniowie 'Miękkosercego', lub ochikobore-sensei, nadrabiali brak talentu. Mało kto jednak mówił tak w twarz Nobuakiemu, właśnie z racji obaw przed jego niezwykle ciętym językiem.

W sali spór trwał nadal, a Asako wykazywał się sporą cierpliwością, znosząc uzupełniające się tyrady trzech Isawa niekoniecznie równych mu rangą, lecz na pewno występujących w roli gospodarzy, próbujących w nienajlepiej zamaskowany sposób go pouczyć przy jednoczesnym nie udzieleniu odpowiedzi na istotę jego słów.

- Skoro obaj wiecie, że Asako ma rację, co zrobilibyście by rozwiązać problem?
- Och to oczywiste - rzekł Yutaka, patrząc na Keiro z uśmiechem. Ten kiwnął głową ze zrozumieniem i dokończył - Przedmiot należy przenieść.
- W sekrecie - ciągnął Yutaka
- Oficjalnie wygłosić, że nic się nie stało, w typowo dumny sposób - dodał Keiro
- Wtedy maho będą tu nadal ciągnąć.
- A my będziemy ich łapać, jednego za drugim.
- A nawet jak któremuś się uda, to co zrobi?
- Nic, nie będzie nawet wiedział, gdzie podjąć trop.
- Pieczęć będzie bezpieczna.
- Najgroźniejsi i najśmielsi maho będą planować jak się dostać do pułapki.
- A tymczasem rzecz będzie poza ziemiami Isawa.


Uczniowie uśmiechnęli się do siebie, zaś mistrz rzekł, pozornie jakby dopiero zaczynając zastanawiać się nad ich słowami:

- Na pewno nie ma w tym jakiejś luki?

Yutaka już miał udzielić beztroskiej odpowiedzi, kiedy Keiro pokręcił głową, a od drzwi doszedł wszystkich donośny okrzyk:

- Czempion Feniksa!!

Wejście Burisagiego otrzeźwiło wszystkie, nawet najbardziej zapalone głowy. W ciszy, Shiba podchodził do zgromadzonych, aż stanął pomiędzy nimi i rzekł spokojnie, do jednego z niedawnych krzykaczy:

- Przykro mi z racji śmierci Isawa Samue-san, Isawa Kuretori-san. Mistrz Pustki przysyła swojego ucznia, by ten dopomógł w uroczystościach pogrzebowych.

Isawa Samue był jednym z pierwszych, którzy napotkali maho, kiedy ten był już przy celu swej wyprawy. Ich pojedynek był krótki, cichy, lecz rezultaty wstrząsające. Ciało Samue było straszliwie splugawione, słudzy bali się podejść do tego miejsca. Stary Isawa był też częściowo zamknięty w obsydianie. Ten pojedynek był iskrą szczęścia. Fakt, że Samue chciał coś sprawdzić przy przedmiocie był taką iskrą. Starzec odciągnął uwagę maho ku sobie, pozwalając, by jego yojimbo go zabił. Niestety, yojimbo również nie przeżył, ale co najważniejsze - nie przeżył maho i skradziony przezeń przedmiot został odzyskany parę kroków od oryginalnego miejsca spoczynku.

Mistrz Pustki miał tylko jednego ucznia. Jeden ishiken miał odpowiedni potencjał, był nim Isawa Ujina, o którym niektórzy zaczynali szeptać, że mógłby nadać się na następnego Mistrza Pustki.

Fakt, że Ujina został tu przysłany potwierdzał, co miało się stać dalej. Jak miano uporać się z tym obecnie skażonym miejscem.

- Minna-san - rzekł tymczasem Burisagi do wszystkich. - Co postanowiliście w sprawie pieczęci?
- To - chłodno odezwała się Ijina - wewnętrza sprawa rodu Isawa, Shiba.

Zebrani poruszyli się niespokojnie. Burisagi przez moment jedynie spojrzał na Tensai Wody, nim wreszcie rzekł:
- To dalece wykracza poza jedno pokolenie, jeden ród, czy nawet jeden Klan. W tej sprawie nie ma miejsca na jakiekolwiek animozje czy dumę, nawet jeśli tysiąc lat historii rodu mówi, że duma jest jak najbardziej słuszna i zasłużona. Tu jest miejsce jedynie na mądrość.

Przeniósłszy wzrok na pozostałych, Czempion Feniksa rzekł:
- Isawa, moja obecność tutaj nie jest przypadkowa. Powierzono Wam jedną z pieczęci i ukryliście ją. Skrytka jednak nie jest już bezpieczna, nie jest tajna. Równie dobrze moglibyście wystawić pieczęć na widoku. Rada Pięciu jest bardzo zaniepokojona tym incydentem. Mija przynajmniej czwarta godzina Waszych obrad. Jeśli nic nie postanowiliście, ogłoszę decyzję Rady.

Sala zamarła, po czym tu i tam rozległy się pełne niepokoju szepty. Zebranie to miało na celu podjąć decyzję podczas nieobecności Rady, która razem z Czempionem prowadziła obecnie na ziemiach Feniksa uroczystości ku czci kami założyciela klanu. Shiba Burisagi nie przybywał tutaj jedynie dla wysłuchania decyzji, wiedział też sporo o sprawie. Jego słowa wyraźnie też wskazywały, że czas się kończy - byłoby sporą nieudolnością wszystkich zebranych, jeśliby nie mogli przedstawić odpowiedniej decyzji. Oznaczałoby to, że podczas nieobecności Rady, nie potrafili rządzić.

- Jeśli można - śmiało odezwał się Nobuaki - moi uczniowie przed chwilą jeszcze obradowali nad całkiem śmiałym pomysłem. Keiro, Yutaka, powiedzcie to głośno.

- Hai - odrzekli unisono mężczyźni, po czym Yutaka kontynuował - Shiba-denka, Maskę należy oczyścić, zabezpieczyć, najlepiej magią Pustki, by upewnić się, że kansen w nią nasączone usną. Mogę to uczynić już teraz.
Spojrzał na Keiro, który dodał:
- Jest też stara magia Isawa, z czasów założycieli. Jeśli ją zbadać, możemy poznać znaczenie linii jakie nałożono na przedmiot. Naszą propozycją jest, by ze szczególną ostrożnością skopiować plugawy malunek, dociec jego znaczenia, następnie opracować kontrę, by go unieszkodliwić. Mogę pokierować tą sprawą.
Ponownie wzrokiem przekazano piłeczkę. Yutaka z lekkim uśmiechem rzekł:
- Oczywiście, zostanie ogłoszone, że wszystko jest na miejscu. Dumnie powiemy, że pokonaliśmy zagrożenie. Wieść się rozniesie. Wszystko to jednak...
Gestem wskazał Keiro, który rzucił:
- Będzie tylko przynętą, by psy wciąż próbowały wejść do Kyuden Isawa, kiedy maska będzie daleko.

Czempion Feniksa z aprobatą pokiwał głową:
- To brzmi bardzo dobrze - rzekł jedynie, po czym powiódł wzrokiem po pozostałych Isawa - Czy ktoś z zebranych uważa pomysł Keiro-san i Yutaka-san za nieodpowiedni? Czy są okoliczności, którymi jeszcze należałoby się zająć?

Jeden po drugim, Isawa wstawali, niemo wyrażając zgodę. Decyzja została podjęta w chwilę później, zaś obaj uczniowie natychmiast ruszyli wykonać swoje części propozycji.

* * *

Wieczorem tego dnia, zadowoleni świętowali w domu mistrza, pijąc sake, czekając na jego przyjście. Keiro rzucił dumnie, przycinając Yutace:
- Wymienił mnie pierwszego!
- Ha! To proste, szedł alfabetycznie*. Zawsze tak robią.

Zapadła cisza, aż zdziwiony Yutaka spojrzał na nagle spochmurniałą twarz Keiro.

- Daj spokój - dodał, nie pojmując - Przecież wiesz, że żartowałem.
- Hai - odrzekł Keiro, weselejąc z powrotem. - Oczywiście, że wiem.

------------------------------------------------
* tak, alfabetycznie. Nawet kanji mają swój porządek.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 12-08-2011, 11:50   #359
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Kosaten Shiro; zima, rok 1113, 14 dzień miesiąca Togashi



Bankiet był zdecydowanie interesujący. Wiele ujawnił. Możliwości Kakity Kakeru, na ten przykład. Jego powiązanie z shireikanem, Daidoji Seijuro. Bliskie na tyle, by sybaryta Seijuro pojawił się na kolacji, choć prawdopodobnie Kakeru nie był bezczelny na tyle, by jemu też wręczać zaproszenia tak późno, jak wszystkim pozostałym. Wielu gości zastanawiało się nad tym, co też enigmatyczny kuge wykonał i jakie długi zaciągnął, żeby w tak krótkim czasie zrobić tak wiele.

Fajerwerki, na przykład. By je zdobyć, wielcy w Kosaten Shiro zamawiali je tygodnie przed planowaną uroczystością, nierzadko miesiące wcześniej. Prawa dotyczące czarnego proszku były bardzo surowe, wytwarzanie fajerwerków - niełatwe. Miałoby sens, gdyby Kakeru wykupił cokolwiek było na składzie, nie chwalił się i zachwycił gości niewielkim, skromnym i niezapowiadanym pokazem. A tymczasem Kakita zapowiedział, że będą fajerwerki, w sposób, który sugerował rozmach. To było niezwykle ciekawe, i wielu uważało, że wykorzystał swe koneksje z daimyo - bo jakieś musiał mieć, aby Seijuro się na uroczystości w ogóle pojawił. Chyba, że Kakeru był na tyle bezczelny, że wziął go na sposób z "gościem honorowym". Shireikan jednak mógł być sybarytą, ale błędem byłoby go oceniać po pozorach. Sam Daidoji Uji powierzył mu Kosaten Shiro i ufał mu w sprawach miasta. Seijuro na pewno nie był tylko przaśnym grubasem, choć lubił za takiego uchodzić.

Kiedy na przyjęciu rozpoczął się pojedynek Kakita dai-sensei oraz starego Yasuhiko, wyszedł. Na Kakitę patrzył z politowaniem. Marnować życie udoskonalając umiejętności malowania, opowiadania, poezji czy origami? Sama idea kazała myśleć o "wielkim nauczycielu" jak o wielkiej pomyłce. Yasuhiko zaś szczerze nie znosił, jego najczęstszy wyraz twarzy - pełen samozadowolenia uśmiech - wywoływał w nim jedynie chęć rozkwaszenia tamtemu gęby. Z czego ten pomylony starzec się cieszył? Cała jego rodzina zapłaciła krwią za jego błędy, Matsu dobitnie wskazali mu, gdzie jego miejsce. Nie miał nic, nie osiągnął niczego.

Jedyną rzeczą dobrą w Yasuhiko była jego córka, Ameiko. Obecnie zresztą, jak dowiedział się na przyjęciu - wdowa. I to była doskonała wiadomość. Yasuhiko był stary. Niedługo starzec uda się w ostatnią podróż, zaś młoda córka zostanie wtedy sama. Zanim jej dalsza rodzina się ruszy, zanim postanowi co dalej, zanim sama kobieta otrząśnie się po śmierci ojca, będzie to miejsce na drobną maskaradę. Nie byłby to pierwszy raz, nie takie rzeczy robili dla Klasztoru. Porwać kobietę, zostawić odpowiednio upozorowane ciało. Sprawa szybko zostanie zamknięta jako samobójstwo i nikt nie będzie szukał tej, która przecież sama odebrała sobie życie.

A tymczasem on będzie miał tygodnie, by ją złamać. Ameiko zawsze uderzała go jako kobieta pełna gracji. Wielokrotnie miał ochotę zmusić ją do rzeczy, które na pewno by odmówiła. I wygrać, złamać ją, uczynić sobie powolną. Wykonującą każde, najdrobniejsze nawet życzenie, wbrew sobie. Drżącą, miękką, uległą.

Wiedział, że to możliwe. Od dziecka, kiedy ujrzał tortury eta na pewnym Lwie, kiedy ujrzał, jak tamtego to łamie, jak z honorowego, godnego szacunku samuraja, potężny mężczyzna staje się bełkoczącym w strachu strzępkiem, ruiną człowieka... To była władza. To była potęga. Wspomnienie zawsze wywoływało w nim dreszcz ekscytacji.

Pomysł rozwijał się dalej, napędzany wspomnieniami o innych. Przyjść w nocy, ogłuszyć, podłożyć ciało. Samemu mógłby mieć z tym problem, ale jeśliby umieścić kogoś, kto z odrobiną pomocy mógłby być wzięty za młodą Ameiko, w jej otoczeniu, jakąś służkę, może podsunąć Yasuhiko gejszę...

Fascynującą też kwestią byłoby łamanie jej. Nie od razu, lecz powoli. Na pewno mógłby ją wziąć siłą. Zaspokoiłby się, co pozwoliłoby mu dłużej się zabawić, przeciągnąć łamanie jej. Słabe kobiety ulegały tylko groźbie gwałtu. Ale czasem groźba nie była dostatecznie realna, niektóre kobiety, które niewolił, nie wierzyły, że ją spełni. Niektóre też zbyt pragnął, by się powstrzymać. Inne wreszcie trzeba było wziąć, jako etap łamania. By potem można było swobodnie posługiwać się groźbą. Tego też nauczył się od eta. Łamie się palec, a potem grozi się łamaniem dalszych. Z drugiej strony, o wiele bardziej wolał, kiedy groźbą przymuszał kobietę, by mu uległa. Ale do tego celu musiałby mieć kogoś, na kim Ameiko zależało. Na przykład tego upartego starucha. Przez moment bawił się wizją, gdzie grozi staremu, zmusza Ameiko do całkowitej uległości i zabawia się nią na jego oczach. Wyobrażenie napełniło ogniem jego żyły, poruszyło lędźwia, czuł wręcz dreszcz rozkosznego oczekiwania.

Z chęcią poprowadziłby to dalej, lecz wtedy właśnie spojrzał nań ten Feniks. Było coś nieruchomego w jego spojrzeniu, co sprawiło, że obraz właśnie niechętnie i wbrew sobie rozbierającej się Ameiko prysł całkowicie, a mężczyzna jedynie siłą woli powstrzymał grymas twarzy, kiedy wypełniła go zgoła inna mieszanina uczuć. Niechęć wobec intruza, irytacja na przerwanie, lecz najbardziej strach. Strach, że został odkryty. Że tamten w jakiś sposób wie, o czym on myśli. Jak zwykle w takiej sytuacji zdał sobie dobitnie sprawę, że jest sam w tłumie. I że nie będzie litości, jeśli ktoś pozna jego myśli. A te przecież ma wypisane na twarzy...

Ale Naritoki jedynie na moment nań patrzył, nim przesunął spojrzenie gdzie indziej i lęk zgasł, jak nie podtrzymywany płomień.

"Kto to mówił, że Yasuhiko próbował wyswatać tego Feniksa z Ameiko? Jeżeli tak, nie zrealizuję mego planu. Potrzeba zatem umożliwić Feniksom szybki wyjazd..."

Przez moment rozważał córkę gospodarza w roli Ameiko, lecz odrzucił ten pomysł. Kakeru był niebezpieczny, ponieważ okazał się kimś zupełnie innym niżby się spodziewano. Oznaczało to, że dla własnego bezpieczeństwa należało trzymać się odeń z daleka. To była jedna z podstawowych zasad Klasztoru. Podobnym przypadkiem był starszy Feniks - sama jego obecność była niemiła i niepożądana. Tak, jak zwrócenie na siebie jego uwagi.

Dla pozbycia się nieprzyjemnego uczucia bycia obserwowanym, mężczyzna wszedł głębiej w zielony i teraz zalany światłem labirynt. Ogrody stanowiły wspaniały widok, bajecznie oświetlone kolorowymi lampionami przemierzane były przez nieliczne grupki gości pogrążonych w rozmowach. Większość jednak bawiących się pozostała na "pojedynku".

Większość, lecz nie wszyscy. Obaj akurat goście honorowi wyszli chwilę wcześniej, jeden z gospodarzem. Przez chwilę zastanawiał się, co takiego Kakita Kakeru, człowiek - jak widać było dzisiaj - mógł chcieć od Asahiny Si Xin, upodlonego, wyklętego i w dodatku mordercy. To była nie lada niespodzianka, widzieć go w honorowym miejscu dzisiaj.

- Po raz pewnie ostatni - mruknął do siebie z rozbawieniem wspominając zachowanie tego kretyna wobec Asahina-sama. - Doprawdy, głupców nie sieją, sami wschodzą. Zmarnować taką okazję. - Roześmiał się cicho. Tak, Asahina zmierzał ścieżką ku zatraceniu, a Kakita - wprost przeciwnie. Zatem jedyne, co mogło powodować gospodarzem w rozmowie, była uprzejmość oraz jasne nakreślenie, że dalszych kontaktów nie będzie. Każdy rozsądny by tak zrobił. Wróg w postaci rodu Kuotai był jeszcze do strawienia, lecz obrażenie Asahina dai-sensei przez asocjację z wypierdkiem pokroju Si Xin było samobójstwem.

Co z kolei sprowadziło jego myśli na temat drugiego z Feniksów. Tego rozkosznie nieporadnego, nawet miłego młodziana, cokolwiek zagubionego w prawdziwym świecie. "Niepewnie zakłopotany", jak określiła go Doji Inoue, był zgoła rozbrajający. Gdyby nie jego pozycja i stróżujący go gospodarze lub Yasuhiko, niejeden dziś zabawił by się jego kosztem.

Na moment stanął. Tak naprawdę, to obecnie gospodarze byli na przyjęciu, zaś Yasuhiko był w trakcie wymiany przemyśleń i ripost z kimś o równie zmarnowanym życiu jak on sam.

- Co znaczy, że młody Feniks jest gdzieś tutaj, a ja mogę go znaleźć i... zabawić. Rozmową.

Ruszył szybkim krokiem, z uśmiechem na twarzy, rozglądając się pilnie.

* * *

Znalazł ich niedaleko jakiejś altany i początkowe uczucie niezadowolenia wywołane faktem, że nie będzie mógł wyrównać rachunków z Feniksem szybko ustąpiło zaciekawieniu, kiedy dostrzegł nowo-powstałą komitywę między nimi. Dotąd oceniał Mojikhai jako żonę która będzie desperacko wierna, z jej brakiem jakiejkolwiek urody i płaską twarzą, która przywodziła na myśl, że kobieta musiała raz za dużo i za mocno zderzyć się ze ścianą. Kakita Kakeru musiał być albo bardzo pijany kiedy się godził na małżeństwo, albo wziąć ją z litości. Zwłaszcza, że podobno nie była nawet dobrej rodziny, była Moto. Żałosna progenitura, brak urody, właściwie nieistniejący posag, wszystko to predestynowało ją do roli żony idealnej. Ale może jednak hojność Kakita uderzyła jej do głowy? Może przyjąwszy ją za swoją bezczelnie upatrzyła sobie niewielki skok w bok?

Po zastanowieniu odrzucił tę myśl. Musiał być inny powód dla niewielkiej odległości, jaka ich dzieliła, pochylonych ku sobie głów, żywej rozmowy. Pobłogosławił lampiony. Doskonale widział w ich świetle, że kiedy wychodzili z bocznej ścieżki, Feniks zadrapał się. Zostawało mieć nadzieję, że do krwi.

Z przyspieszającym sercem ruszył w tamtą stronę. Przyklęknął i chwilę szukał, nim znalazł niewielki ślad wilgoci na jednym z kolców, cieniutką nitkę i kroplę, może nawet mniej, na liściu poniżej.

Skupił się i nasłuchiwał przez moment. Nie mógł pozwolić, by ktoś go na tym nakrył. Rozglądnął się. Dopiero mając absolutną pewność, że nie jest obserwowany, przykucnął i wyszeptał słowa, które dla wielu pozostawały czymś kompletnie niezrozumiałym, a jednak wywołującym dreszcze. Dla niego były perfekcyjnie wyraźne:
- O kansei! Oto moja krew! Zdradźcie mi sekret Shiba Hiroshi.

Serce waliło mu jak młotem, jak zawsze kiedy używał Zakazanej Mowy. Było coś w tym języku, co przeszywało człowieka na wylot. Ostrożnie zlizał z liścia i kolca krew tamtego, by potem jeszcze ostrożniej nakłuć dół swego języka. Wystarczyło małe ukłucie, by mnóstwo krwi wypełniło jego usta, a przecież nie chciał, by potem na przyjęciu nagle zaniemówić.

Teraz pozostawało tylko wierzyć, że krwi Feniksa było odpowiednio dużo.

Było.

* * *

Nim mógł zrobić cokolwiek został powstrzymany silnymi ramionami samuraja o złych oczach. Pachniał krwią, potem i dymem z ogniska. Z łatwością utrzymywał się wyrywającego się młodzieńca. Był łagodny. Nie sprawiał bólu. Po prostu pozwalał mu napatrzeć się do woli na hańbę siostry. Tylko patrzeć. Nic więcej. Tak najłatwiej złamać wolę.

- Przestań! Przestań! Przestać!!! – rozpaczliwe krzyki Hiroshi wyrywały się w takt ruchów mężczyzny. Zaprzestał wysiłków zmierzających do wyrwania się. Mógł tylko krzyczeć. Nie zwracał nawet uwagi na komentarze widzów upiornego przedstawienia. Nie widział też sadystycznego uśmiechu Kei, oznajmiającego światu, że wszystko idzie zgodnie z planem a ten czerpie z tego niemałą radość. Nie zmieniłoby niczego gdyby widział.


* * *

Z uczuciem narastającego desperackiego okrzyku w gardle, wciąż czując uchwyt trzymających go rąk i z echem krzyku tej... Iori? mężczyzna stał przez moment, rozkoszując się intensywnością przerażenia, strachu i rozpaczy odczuwanej przez Feniksa. Serce waliło mu niczym młotem, lecz teraz nie z grozy, lecz z podniecenia. Gardło miał zaschnięte, głos mu zamarł, zaś oczy płonęły mu, gdy patrzył w ślad za Feniksem.

To była zaledwie migawka, lecz skrywało to większy potencjał niż jakiekolwiek sekrety, które dotąd poznał u kogokolwiek.

MUSIAŁ wiedzieć. MUSIAŁ znać CAŁĄ historię. MUSIAŁ raz jeszcze poczuć to, co czuł wtedy ten młodziak. Nie, nie poczuć. Sprawić, by tamten to poczuł raz jeszcze i patrzeć nań wtedy.

Zaklął niemalże, uświadamiając sobie, że jeśli Feniksy wyjadą, straci okazję by dowiedzieć się coś więcej. Miał wybrać pomiędzy przyspieszeniem ich wyjazdu i odwleczeniem planu z Ameiko albo między poznaniem tego soczystego sekretu, jaki skrywał kompletnie niepozorny dzieciak? Przez moment był prawdziwie rozdarty, zupełnie nie umiejąc dokonać wyboru.

- Och nie mam co się martwić - rzekł rozleniwionym, rozbawionym półgłosem do samego siebie, uświadomiwszy sobie prostą prawdę - ten Feniks przyjdzie do mnie! W końcu ma u mnie przysługę...

W doskonałym humorze i ponaglony krokami zbliżającej się służki, ruszył z powrotem by zmieszać się z gośćmi wciąż bawiącymi się na przyjęciu.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 14-08-2011 o 14:32. Powód: fragment od Wellina dodany
Tammo jest offline  
Stary 14-08-2011, 22:54   #360
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Ogrody Kakita Kakeru



Wychodząc z Altany Kakita Mojikhai rzekła, przypomniawszy sobie:
- Shiba-dono, czy byłeś kiedyś osobiście odbierać swoje nowe kimono? Czy kiedykolwiek chciałeś sam decydować, jak będzie ono zdobione?

Minęła chwila nim Hiroshi, zaskoczony tematem, przegrzebał wspomnienia, by niemo potrząsnąć głową. Nie pomogło, że poczuł lekkie pieczenie, w miejscu, gdzie zadrapał sobie rękę o żywopłot. Na szczęście ranka była malutka.

Jeszcze bardziej nie pomogło, że wśród Isawa stojących za pierwszym Isawa, stał nie kto inny jak wujek Nobuaki. Że sama zacięta, wykuta niemal w stanowczości twarz pierwszego Isawa też budziła wspomnienia, te naprawdę dawne. Te z czasów, kiedy nazywał się Kioshi i nie miał w ogóle prawa by podgolić sobie włosy.

- Szkoda - rzekła Mojikhai uśmiechając się - Polecam. A jeszcze bardziej polecam, byś pozwolił by wytwórca kimon pokazał Ci rozmaite wzory. Nic tak nie nauczyło mnie, że pędzel może wyglądać zupełnie inaczej. I co można dzięki temu osiągnąć. Spójrz na mój rękaw proszę. Tu, przy łokciu. Na słonecznika. Czy podoba Ci się? I jeszcze spojrzyj przy samym mankiecie. Czy ładny wzór?

Upewniwszy się, że dostrzegł, że miał chwilę, by się przyglądnąć, zapytała ciekawie:

- Ciekawi mnie, panie, jak postrzegasz tych, których płótnem jest jedwab stroju.


* * *

Tuż przed wejściem na przyjęcie, już po tym, jak pożegnał się z panią Kakita, jeden ze sług w liberii Yasuhiko podszedł do młodego Feniksa i skłonił mu się:

- Doji Yasuhiko-sama wyraził życzenie panie, byś poświęcił mu chwilę i prosi o odpowiedź.

* * *

Doji Yasuhiko był przy ogrodzie zen, wraz z drobnej postury, nieśmiałym mężczyzną, którego przedstawienie Hiroshiemu umknęło, pamiętał jedynie, że tamten jest uczniem Kakita dai-sensei, z rodziny Doji.

- Drogi Doji Kazuhiro, oto człowiek, o którym Ci opowiadałem, którego pewnie nie muszę przedstawiać. Podejdź Hiroshi. Jak widzisz, wieści o nieobecności Doji-dono w Kosaten Shiro były nieprawdą.

Yasuhiko uśmiechnął się radośnie wyczekując reakcji Feniksa.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172