Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2011, 12:28   #209
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- A co...A co z innymi...? - padło wreszcie. - Opowiadaj...

Ogień płonął, czerwoną poświatą malując zarysy uczestników zgromadzenia. Do świtu było zbyt długo, by mrok zaczął rzednąć. Nikt prawie się nie poruszał. Kształt nocnego ptaka oderwał się od ciemności i niemal bezgłośnie poszybował ponad strzechami wiejskich domów.

Bajarz podniósł wzrok. Oko błysnęło złowieszczo, usta otworzyły się. Ale dopiero po długiej chwili, gdy pozostawały otwarte, dobył się z nich głos.




* * *


Spod ziemi, do zatęchłych korytarzy w których magazynowano czas. No, może niezupełnie czas, ale na spróchniałych półkach w podziemnych salach którymi się poruszali, spoczywały tomy różnego rodzaju papierzysk w których spoczywało świadectwo dni minionych. Czym są nieprzeliczone komnaty wypełnione rulonami, książkami i kuferkami z papierem tak szczelnie jak pajęczynami, okazało się jednak dopiero, gdy pośród tego labiryntu odnaleźli drogę do wyjścia na parter. Okazało się, bo na czymś co wyglądało na podziemną, opuszczoną w pośpiechu recepcję odnaleźli tabliczkę.

Archiwum miejskie Wolfenburga.

Byli więc w podziemiach Ratusza! Już gdy niziołek, wypuszczony na zwiad w korytarze parteru ogromnego gmaszyska, ostrożnie przeszukał okoliczne pomieszczenia, okazało się że sytuacja ta ma swoje duże plusy, ale i swoje duże minusy.

Tupik wrócił szybko. Powiedział, że część budynku którą eksplorował, wskazuje na to, że Ratusz ewakuowano. Wszędzie ślady pośpiesznej ucieczki urzędników, którzy brali ze sobą co popadnie. Budynek, relacjonował halfling, wygląda na praktycznie nienaruszony, poza powybijanymi szybami i popękanymi gdzieniegdzie ścianami. Nienaruszony, ale kompletnie opustoszały.
Grupa ruszyła więc dalej, podziwiając po drodze architekturę monumentalnego gmachu, porzucone tak jak niziołek relacjonował, stanowiska pracy i kunszt Tupika, który otwierał z łatwością wiele wewnętrznych drzwi wytrychem. Mimo to błądzili, Ratusz był jak labirynt. Niektóre przejścia były zawalone, zamiast iść ku wyjściu, musieli piąć się na wyższe piętra licząc że odnajdą schody w dół.

Tu zaczęły się minusy.

Byli gdzieś pośrodku budynku, ale zza murów słyszeli gdzieś jakby buczenie, krzyki i charczenie. Od czasu do czasu wybuchy. Na zewnątrz wciąż coś się działo. W mieście wciąż trwała wojna...
Im dalej się zapuszczali wgłąb labiryntu komnat, biurek, ławek i ponurych wielkich korytarzy z portretami Kaisera, tym bardziej okazywało się, że budynek nie jest do końca opustoszały. Pierwszego trupa znalazł Jasper, drugiego Marietta. Potem już nie musieli szukać. Im bardziej wychodzili z bocznych ukrytych alejek urzędniczego molocha na główne korytarze Ratusza, tym więcej ich było. Przy jednym z nich Jasper znalazł piękny instrument, egzotyczną bałałajkę. Przewiesił ją sobie przez ramię. Pewnie rabusie nie uznali tego za cokolwiek wartego uwagi. Kolejne zwłoki. I tu też. Następne.

Tupik wymienił spojrzenia z Jasperem, gdy oglądali kolejne zwłoki. Tak, to było jasne. Niektórzy z nich nie zdążyli z ucieczką. Dopadli ich ci, którzy plądrowali. Chaos wdarł się tutaj, co było coraz bardziej widoczne po wyczyszczonych z wszelkich dobytków pomieszczeń, po rodzajach obrażeń. Ci, którzy nie zdążyli ujść albo liczyli że uchowają się w Ratuszu, zostali wyrżnięci przez armię Surthalana, szalejącą po korytarzach jak wicher. Szalejącą, bardzo niedawno temu...

Wnioski były jasne.

Ratusz był teraz na terytorium, należącym już do wroga. I to był, cholera, największy z największych minusów. Wrogowie byli, w najlepszym razie, na zewnątrz. W najgorszym, można było ich się wciąż spodziewać w korytarzach.
To Tupik zaproponował by się rozdzielić. Trzeba było znaleźć nie tylko potencjalną drogę na zewnątrz, która zresztą mogła nie istnieć, ale w tej sytuacji też i miejsce, w którym mogliby się chować i przeżyć. Jeść. Archiwum byłoby niezłe, gdyby nie to że jak wiedzieli, można do niego dostać się z kanałów. Ustalono punkt zborny, pod rozbitą rzeźbą przedstawiającą nierozpoznawalnego z powodu zniszczenia głowy bohatera czy wysokiego urzędnika.

Marietta i Jasper poszli szukać w dalsze rejony urzędniczego labiryntu, na piętra, gdzie mogło być chociażby jedzenie. Tupik, jako najmniejszy i najcichszy, miał ruszyć na zwiady po trupach, w kierunku głównych hal i prawdopodobnie wejścia do Ratusza, gdzie mogło być najniebezpieczniej. Reszta grupy miała czekać w ukryciu i modlić się. Zgodzili się chętnie, i tak już nic innego od dłuższego czasu nie robili, zszarzali ze strachu.




* * *



Damulka w pawim kapeluszu zasłaniając twarz wachlarzem z przejęciem rozmawiała o czymś z inną damulką która co rusz zerkała na młodego ochroniarza, z halabardą. Jegomość w czarnym kapeluszu z długim wąsem wyraźnie coś kombinował obserwując wszystkich wkoło. Co rusz wśród szlachty ktoś się naradzał i spiskował, nieliczni wchodzili z dumą , dostojeństwem i bojaźnią Bożą do świątyni.
Podobnie jak i reszta tłumu, choć ten mimo, że w głowie miał chaos i wojnę, tu szukał pocieszenia i nadziei. Różnorakiej...
Tupik szukał też informacji... - kim jest ten z wąsiasty? A ten z dwiema damami przy boku?

Ten z dwiema damami przy boku pozornie tylko poświęcał czas niewiastom. Tak naprawdę wyławiał wzrokiem ze zgromadzonego w kościele tłumu twarze. Twarze tych, których historia rozgrywała się tu i teraz. Twarze tych, których on znał. Ale jego twarz, młoda i przystojna, przyzdobiona pewną siebie i napuszoną nieco, co tu dużo mówić, miną, była dla nich zupełnie obca. Tupik przelotnie musnął go spojrzeniem, mając pewnie za zwykłego możnego bawidamka. Jasper, przepychając się w ciżbie, nawet przez moment wymienił z nim spojrzenie. Napotkał lód, lód który miał swoje źródło w sercu młodziana i który ukłuł Jaspera niczym kolec. Ale już chwilę potem, wziąwszy to za zwykłe pełne jadu i oburzenia wejrzenie miejskiego fircyka, Jasper przepychał się dalej, by znaleźć sobie jak najlepsze miejsce do oglądania ceremonii...




* * *


Gdy skończył wymiotować, popatrzył jeszcze raz. Z balkonu na piętrze Tupik widział ogromny główny hall Ratusza. Pokrywały go trupy. Większość poczerniałych i poparzonych, większość pokrytych jakimś zielonym paskudztwem. Mieszczanie, żołnierze. Przyglądając się uważniej, widać było że niektórzy są rozsiakani albo rozszarpani. Niektórzy z poparzonych zielenią wciąż jeszcze pojękiwali, ale widać było, że jedyne co można z nimi zrobić, to skrócić cierpienia.

Ale trzebaby zejść niżej, a przed rozgromionymi wrotami Ratusza wciąż kręcili się wrogowie. Za wrotami, kłębił się chaos, zasłaniający widok tumult barbarzyńskich rąk i nóg, zmutowanych ciał i wstrętnych potworów. Tędy drogi nie było. Z jakiegoś powodu, większość armii zalegającej na rynku trzymała się na zewnątrz Ratusza. Ktoś wydał już rozkazy, pomyślał Tupik. Rabunek się skończył. Zostały zniszczenia i trupy. Może niedobitki, takie jak on. Kręciło mu się w głowie, z bezsilności i przerażenia, ze współczucia i obrzydzenia. Na balkonie też leżały pozieleniałe trupy, ktoś zadał sobie trud by część z nich wnieść aż tu. Niziołek zawrócił i wszedł cicho w korytarz którym tu dotarł, ale mijając jęczącego biednego człowieka, nagle coś go tknęło. Wrócił dwa kroki i przyjrzał się.

Nie do wiary. Przed nim, konał człowiek którego znał. Człowiek, któremu w mieście zlecił rozszyfrowanie zagadkowego pergaminu uniesionego przez Mariettę.
- Psstttt...- syknął - Cichaj...
Z trudem wziął rannego za nogi i kawałek po kawałku wciągnął do opuszczonej pustej komnaty, gdzie było przewrócone biurko i wybebeszone szafki. Ranny ledwo dychał, prosił chyba o wodę.

Dostał ją. Pił łapczywie, nagle zakaszlał. A raczej próbował, bo szybki halfling skoczył na niego i niemal przydusił rączkami do podłogi.
- Nie! - szepnął - Usłyszą nas na dole!
Ranny z trudem otwierał oczy, niemal uduszony. W końcu stęknął cicho.
- Możesz mówić?
Pokiwał głową, powoli.
- Skąd tutaj się wziąłeś? - niecierpliwie zapytał niziołek, popatrując co jakiś czas niespokojnie na dół.
Człowiek zaczął mówić. Szło mu ciężko, więc trochę to trwało. Chyba gorączkował, ale z jego słów powoli zaczęła wyłaniać się historia.

- ...byłem na rynku...Jak szli, wojsko wprowadziło nas do Ratusza. Niektórzy uciekli za rzekę, niektórzy posłuchali że Ratusz jest mocny, da się obronić i chaos go nie weźmie...Ja poszedłem do Ratusza. Znaczy, pchałem się w tłoku do wejścia i...
Zakaszlał przeraźliwie...
- Tylko że nikt go nie bronił...Ratusza. Bo spadł ten deszcz. Deszcz plugastwa, deszcz który palił i niszczył...To..ten ich rytuał...setki żywotów...Rynek zamienił się w plac śmierci. Większość została na zewnątrz...Ja...

Popalone ciało, w wielu miejscach wciąż pokryte ohydnym i zielonym zastygłym szlamem, przemawiało lepiej niż słowa.
- Nie zdążyłeś...
- Deszcz spadł. Nie pamiętam, część z nas ugasili, tych których zdążyli wciągnąć jeszcze pod dach. Potem wywlekli mnie dalej od wejścia, tu gdzie mnie znalazłeś. A potem...
- Potem przyszli.
- Tak. Część obrońców uciekła, po rozkazie znad rzeki. Przynajmniej tak twierdzili. Mówili że ratują co się da, mówili że wynoszą cenne relikwie z wystawy, ale ja widziałem...Widziałem jak było...To był rabunek...Niejeden zabijał innego, by po drodze wyrwać mu kosztowność. Niektórzy zostali - synowie Wolfenburga, nie znający strachu. Honor. Gdy barbarzyńcy i mutanci wpadli, wywlekali im ten honor przez gardła...Szczęśliwie straciłem przytomność.
Otworzył na chwilę obolałe oczy.
- Wiem, co myślisz. Dlaczego żyję, dlaczego nas nie dobili. Nie wiem. Nikogo z tych, co poparzył ich zielony ogień, nie ruszyli. Ni tych martwych, ni dychających jeszcze.
Zakaszlał znowu. Oczy wyszły mi z orbit.
- Posłuchaj mnie...Ten pergamin, coś mi go...
- Właśnie! - niecierpliwie skoczył Tupik - ...co z nim?! Gadaj.
- Przetłumaczyłem. Zdążyłem, choć częściowo. To nie, jakżem pierwej myślał, magiczny zwój. Raczej...Raczej zapis rytuału, albo coś takiego.
- Zielonego ognia?
- Nie. Na pewno nie.
- Co zatem?
- To dla mnie za trudne. Do tego miałem za mało czasu...Ale chodzi o ten czas. O czas, gdy księżyc zapłacze zielonymi łzami...O tę noc.
- Czyli zielony ogień! - nie wytrzymał Tupik.
- Nie! Chodzi o czas. O datę. Tej nocy miały zajść...nie wiem jak to powiedzieć...warunki. W mieście wilka, najpierw myślałem że w Middenheim. Ale chodziło o Wolfenburg. Źle..Źle ze mną, niziołku...
Długo milczeli. Tupik ledwo się wstrzymywał, ale stan chorego był poważny.
-Tutaj...- zaczął po długiej chwili -... tutaj miały się znaleźć w jednym czasie jakieś magiczne rzeczy. Tarcza. Coś o niebie? I kamień. Jakiś kamień. Symbole podają, jak je połączyć, żeby coś się stało. Nie wiem, co. Nie rozumiem części zapisów. Kamień miała nieść ludzka kobieta. Tarczę - khazad wojownik, z północnych krain. Nie znający się, ale noc ta miała ich poznać. To wszystko...

Tupik zaciskał zęby, coraz mocniej w miarę słuchania. Przy końcu, głowa zwisła mu na piersi. Opowiadający również mówił coraz wolniej...Ostatnie zdania prawie szeptał. Niziołek nie przerywał.
- Stracone. Wszystko stracone. - powiedział halfling, gdy zapadła cisza. Trwali nieruchomo.
- A co się stało z pergaminem?- poruszył się nagle Tupik.
Tamten nie odpowiadał.
- Słyszysz mnie? - niziołek nachylił się nad poparzonym - Gdzie to jest?! To bardzo ważne! Słyszysz, to...
Zamikł. Zrozumiał, że tamten już nie odpowie na to pytanie. Nie odpowie na żadne pytania. Nigdy więcej.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline