Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2011, 10:13   #121
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Luisa krążyła wśród gości, zarówno Rodziny jak i śmiertelnych. Wymieniała uprzejmości. Notowała w pamięci twarze. Uprawianie polityki to nie tylko twarde rozmowy, bezmyślna demonstracja siły.
I właśnie temu służyły takie bale jak ten. Uprawianiu polityki w ten subtelniejszy sposób.
Dona de Todos dostrzegła Armanda. Uśmiechnęła się lekko. I podeszła do niego. Odezwała się przy tym do niego na tyle głośno by zebrani to słyszeli.
- Armand, mój drogi. - Ostentacyjnie ujęła go pod ramię. - Dotrzymaj towarzystwa starej kobiecie. - Uśmiechnęła się do niego. Był to nawet dość szczery uśmiech. - Możesz też coś mi o sobie opowiedzieć. Poznać się musimy. Twój ojciec chce, byś ze mną popłynął do pani naszej, matki. - Wampirzyca czekała, ciekawa reakcji książęcego potomka.

Armand uśmiechnął się do niej z tak rozbrajającą wdzięcznością za okazane zainteresowanie i takim smutkiem, że Luisa - przez chwilę - poczuła wyrzuty sumienia. To było jak kopanie małego, puchatego szczeniaczka. Armand ujął delikatnie jej dłoń i ucałował koniuszki pomarszczonych i powykrzywianych starością palców, a w tym geście więcej było autentycznego szacunku niż w chociażby w primogenie Rzemieślników, który ślinił jej rękę przed chwilą, plotąc piętrowe, usiane sztucznymi komplementami farmazony.
- Nie wątpię, że rejs i wspólna podróż z tobą, szlachetna cioteczko, wyharatałaby mi się w pamięci śladem nie do zatarcia. Mam nadzieję, że kiedyś ruszymy razem w drogę. Ufam też, że nie z twojej woli miałbym opuścić Ferrol, a nawet jeśli, to że z właściwą sobie cnotą cierpliwości przełożysz to na czas późniejszy...

Był jak Damaso za młodu. A może nie. Może wzięty pod odpowiedniejsze skrzydła byłby użyteczniejszy niźli jego rodzic.
- Ojciec się o ciebie po prostu martwi. - Dodała z troską w głosie. Już nie tak wymuszoną troską.

~ Martwi??. Też coś. Z jakiegoś powodu chce się pozbyć potomka, ale zabić go własnoręcznie nie potrafi lub nie chce. Lub oba na raz.~

- Wszak dał ci życie wieczne.
Armand wytrzeszczył oczy, a potem wybuchnął gromkim śmiechem. Graziana Mendoza uniosła głowę znad pergaminu, który pokazywał jej Agustin. Jokanaan z wdziękiem i dyskrecją umieścił tacę z owocami pod różanym krzewem i podpłynął w zasięg słuchu.
- Droga cioteczko - Armand z trudem hamował wesołość. - Zaręczam ci, iż ojciec nie poświęca mi ani jednej myśli. A gdy już poświęci, nie są to myśli, które mogłoby znieść twe czułe niewieście serce...
Musiał dostrzec strzygącego uszami Nosferatu, bo zmarszczył twarz i podał jej z rewerencją ramię.
- Zapewne nie miałaś jeszcze okazji przyjrzeć się dokładnie swej posiadłości. Pokażę ci rzeźbę, o której hrabia Camillo powiedział mi w zaufaniu, iż jest warta niewiele mniej niż Ferrol z przyległościami.

Wizja hrabiego Vargasa przekazującego Armandowi cokolwiek w zaufaniu była wysoce nieprawdopodobna. Książęcy syn stał przed doiną de Todos, a jego twarz była tak niewinna jak oblicza świętych na obrazach zdobiących kościoły. Kostaki u progu schodów oparł rękę na stylisku topora. Zagryzał wargi do krwi, a w oczach miał zazdrość i mord.

Luisa dała się poprowadzić do rzeźby. Wiedziała dobrze o co chodzi jej rozmówcy.

~Zatem jasnym jest, że kochany Damaso wstydu przed matką uniknąć chce, wysyłając potomka ze mną.~
Wdowa po grancie de Todos rozmyślała.
~Ciekawam kiedy on pojął, że jego potomek niewart jest daru, który mu ofiarował??~
A głośniej już dodała.
- Namiętność zrodzona z chwilowej żądzy kochanków.

Armand skrzywił się lekko.
- Namiętności wygasły w mym ojcu, gdy popioły nad Niebla del Valle opadły i ostygły. Wszystkie prócz tej jednej: by dopaść tych, co unieśli głowy z pogromu, co się skryli wśród wiernych poddanych i nadal tę wierność noszą jak maskę. Tak, chciał mieć jeszcze jednego potomka, pomnik swych działań i ślad swej krwi, gdy jego już nie stanie. Tym razem kobiety. Zwierciadlanego odbicia swej matki, którą wielbił, i swej siostry, z którą się ścigał o zaszczyty, której zazdrościł wszystkiego, aż ta zazdrość zgryzła mu kości w proch. Dziwisz się, że ci o tym mówię wprost? - mocarna dłoń młodzika objęła mocno kruche palce pani de Todos. - Ja dobrze wiem, kim jestem w jego oczach. Nikim. Nie mając nic, niewiele ryzykuję. Prócz istnienia, powiesz... jestem żołnierzem, własny kres nigdy nie napawał mnie lękiem. Zbyt jest wszechobecny. O czym to ja... ach, o córce, mej niedoszłej siostrze. Gówno z tego będzie, kochana cioteczko. Lucinda Andrade uciekła, choć nikt ci tu tego nie przyzna. Prócz mnie... - otoczył ją lekko ramieniem i ściszył głos do szeptu. - Zapewne dlatego, żem z tego rad jak jasna cholera. Jakoś nie mogłem się przełamać, by skręcić dziewce kark. Takim szczęśliwy, aż żem jej osobiście pomógł opuścić twierdzę. Teraz możnaby rzec, żeśmy oboje wspólnikami tej miłosnej afery, pomocnikami Amora. Jak myślisz, ile zajmie memu ojcu odkrycie, żeśmy w tym umoczeni? Obstawiam, że twojego domyśli się jeszcze dzisiaj. Mój ma szanse odkryć dopiero jutro... Ale i tak jestem pod wrażeniem, nie traciłaś czasu, kochana cioteczko, nawet chwili...

W głosie Armanda nie było nawet krzty groźby.

Luisa uśmiechnęła się słysząc słowa młodego Ventrue.
- A teraz Niebla del Valle należą do mnie.
Tak tylko skomentował słowa fechmistrza.
- A któż jest owymi wilkami skrywającymi się wśród owieczek??
- Gdybym to wiedział - żachnął się Armand - pławiłbym się teraz w ojcowskich łaskach. Bardzo, bardzo chciałbym wiedzieć. Niebla del Valle to było piękne miejsce, w którym zalęgły się żmije. Nie masz pojęcia, co tam się działo... - Armand drgnął i Luisa nabrała złych podejrzeń. Armand nie był strachliwy, a teraz się bał. - Malafrena i Mehmed, oni byli najważniejsi, a przynajmniej tak to po wierzchu wyglądało. A także Rabia, córka Mehmeda. Ojciec trzymał ją przy życiu, bo liczył, że ta kapadocka suka wreszcie się złamie i wyśpiewa, co wie... nie muszę mówić, że od początku opierał się na fałszywych przesłankach i dawał się jej wodzić za nos? Rabia zawsze była twarda. Była jeszcze jakaś Zelotka, nazywała się Montego. Ta zbiegła, ojciec posłał za nią Synów Haqima. Ojciec podejrzewał też Sokoła, syna Cykady, ale nigdy nie miał pewności i nie chciał zadrażnień z Cykadą. Sokoła zatłukli Zeloci... trochę szkoda, lubiłem zimnego skurwysyna. Był też jakiś Assamita... Ostatnim, którego ojciec dopadł, był szaleniec Celestin Inigo. Ale tu, droga cioteczko, mam nachalne wrażenie, że on wystawił się sam. Dla jakich przyczyn - nie wiem i nie chcę wiedzieć. Wiem tylko, że winniśmy się spieszyć. Nie tylko ojciec. Ja i ty również, dona. Kiedy Cykada przywlokła tu trupa kapitana zaginionej Estrelli już wiedziałem. Wyryli mu na piersi słowa. Limpieza de sangre. Tym ojciec się podpierał, gdy wzniecał rewoltę. Cisnęli mu te słowa z powrotem w twarz. Ci, którzy przetrwali. Zapowiedzieli mu zemstę za Niebla del Valle. A także mi, i tobie... bośmy z nim jednakiej krwi. Sczyszczą Ferrol z naszej krwi, wypalą każdy nas ślad, by nie przetrwała nawet pamięć... Nie cieszysz się, pani, że żyjemy w tak ciekawych czasach? - wykrzywił się paskudnie. - Mogę ci mówić po imieniu, wspólniczko w miłosnych zapasach? W końcu jeden los nam pisany.
- Hrabio Delacroix. - Upomniała go wampirzyca. - Ty i ja wyjedziemy z Ferrolu. ale gdy ja będę chciała. Mój brat... hmmmm... On nie chce pomocy. Ja go siłą nie mogę zabrać ze sobą.
- Wyjechać? Zabrać ze sobą? - Armand pokręcił głową z niedowierzaniem. - Dona, jeśli nie zamkniemy sprawy tu i teraz, jeśli nie zetrzemy z powierzchni ziemi ostatniego z tych, którzy stali za Malafreną, żadne miejsce nie będzie dla nas bezpieczne. Będą nas ścigać, jak się ściga wyjętych spod prawa. I gdzieś, kiedyś, na obcej ziemi, dopadną nas i dopełnią zemsty... nawet jeśli... - urwał i dokończył z trudem - nawet jeśli ojciec złoży tu swój uparty łeb.

- Staję przed Tobą, mając nie jeden, a dwa powody by zrobić to bez zwłoki. Pierwszy, by obyczajowi nie uchybić i jako gość gospodyni pierwej niźli innym cześć należną oddać. Drugi, bo czas nadszedł i powinność do Ciebie to właśnie, szlachetna Pani, kieruje me kroki.

Postać w czerni schyliła się, by ucałować pierścień Damy.
- Nie dziw się mnie, Pani. - powiedziała, prostując się - Nihil semper suo statu manet.

Dona Luisa Ignacia de Todos ruchem ręki odprawiła hrabiego Delacroix.
- Wybacz Armand. - Podała swą dłoń fechmistrzowi na dworze Andradów. A on odszedł bez słowa.

- Graziana wspomniała mi o tobie. - Bacznie przyglądała się postaci stojącej przed nią.

~ Ach, bal maskowy??, Zaiste dziwne zwyczaje panują wśród Tremerów.~

- Czas nadszedł?? Na cóż to??
- Na nasze spotkanie. - odparł Tremere - Na to, co potem.
- Tak. - Odparła z namysłem. - Porozmawiać powinniśmy. Wiele pojawiło się znaków na niebie i ziemi wymagających objaśnienia. Czy zatem odpowiesz starej kobiecie na kilka nurtujących jej pytań??
- Przyjaciele Domu mego są moimi przyjaciółmi. - zbliżył się nieco - Przyjaciołom zaś nigdy nie skąpi się rady. Pytaj, Pani. Jestem na twe usługi.
- Spadająca gwiazda. - Dona rzuciła jakby od niechcenia.
- Pytasz o jej naturę, o Pani? - czarna szczelina przesunęła się nieco. Przez chwilę rozbłysło w niej jedno uważne oko - Czy też o konsekwencje?
- O związek. - Utkwiła swój zwrok w owej szczelinie. - Wczoraj, podobnie jak i w noc rzezi na Niebla del... - Tu zamilkła starając się sobie przypomnieć ową nazwę
- Niebla del Valle. - podpowiedział uprzejmym tonem Manuel - Związek istnieje.
- Cóż wróżyła tak gwiazda wtedy?? Cóż wróży teraz??
- Zajedno. - szczelina zwróciła się idealnie prosto na nią.
Zamilkł. Milczenie trwało na tyle długo, że nie było wątpliwości iż jest jednym z takich, które nazywa się znaczącymi...

- Miałam kiedyś przyjaciółkę. - Zaczęła, zupełnie zmieniając temat rozmowy. - Damę zacną i pobożną, a do tego majętną. Uderzało do niej trzech mężów. Równie dzielnych. Równie pięknych. Równie ją wielbiących. Wybrać nie potrafiła. Zasięgnąć więc rady wróżbity postanowiła. W mieście w owym czasie aż trzech równie sławnych bawiło. Przyjaciółka ma wielce uradowana. Aż trzech mędrców o radę spytać mogła. I spytała. Każdy innego jej kandydata wskazał. Czy domyślasz się dlaczego??
- Zagadka twoja, o Pani...- postać w czerni znów się skłoniła - …więcej niźli jedno ma rozwiązanie. Pierwsze: dwóch z nich się myliło, a jeden tylko uradził dobrze, stąd tylko on zasługiwał na miano mędrca. Drugie: żaden z nich nie zasługiwał na to miano, bowiem odradzić winni instytucyję całą: zawrzeć małżeństwo z rozsądku znaczy w większości przypadków zebrać wszystek swój rozum dla popełnienia najbardziej szalonego czynu, jakiego może dokonać człowiek.
Zatrzymał się na chwilę.
Na twarzy Luisy pojawił się wyraz dezaprobaty po usłyszeniu słów kostuchy. Niemniej jednak słuchała dalej go w milczeniu.
- Jest i trzecie rozwiązanie. - powiedział wolniej Gaudimedeus - ...każdy z wróżbitów miał rację. Człowiek jest przecie wypadkową wielu, najczęściej sprzecznych, dążeń i pragnień. Ludzie nie zawsze przychodzą do wieszcza po prawdę, częstokroć pragną usłyszeć tylko potwierdzenia dokonanych już przez siebie wyborów. Jeden z mędrców wskazał jej zatem tego, którego ona wybrała, sama jeszcze o tym nie wiedząc. Przyszłość zaczyna się dziś, nie zaś jutro, o Pani...
- Mylisz się po trzykroć. - Odezwała się w końcu. - Otóż każdy z kawalerów innego mędrca podkupił. A czy byli odpowiednimi kandydatami?? - Wzruszyła ramionami. - Cóż, tego nigdy się nie dowiemy, bo przyjaciółka ma otrzymawszy taką odpowiedź do klasztoru poszła.
- Nie powiedziałem, że trzecie rozwiązanie jest ostatnim. - odparł spokojnie - Możnaby je mnożyć, ale w poszanowaniu czasu twego, Pani, zwięzłym się być starałem. Zresztą ten koniec, o którym mówiłaś, wcale nie kłóci się z jednym z już wspomnianych przeze mnie rozwiązań. Otóż podkupiony, ofertę otrzymując, skwapliwie mógł przyjąć ją bowiem praca wymagać mogła tylko powiedzenia czegoś, co i tak sam by wywróżył. Ale tak czy owak, rozważania te nie mają sensu, bowiem oparte są na fałszywym założeniu. Teraz już wiem, że żaden z nich nie był mędrcem prawdziwym i to nie dlatego, że nie przewidział przyszłości. Prawdziwego mędrca nie można kupić.

~Miejmy nadzieję, żeś ty prawdziwy mędrzec.~

Luisa przeniosła na chwilę swój wzrok na niebo i gwiazdy na nim świecące.
- Wiec w nich jest wszystko zapisane?? - Powiodła dłonią swą po firmamencie. - Co było, co będzie?? Wystarczy odpowiednio pytanie sformułować??
- Ktoś napisał: “gdy ktoś kocha różę, której jedyny okaz znajduje się na jednej z milionów gwiazd... - Manuel podążył spojrzeniem za dłonią Dony - ... wystarczy mu na nie spojrzeć, aby być szczęśliwym. Mówi sobie: -Na którejś z nich jest moja róża...-
Milczał chwilę. Róże pachniały intensywnie...
- Jako astrolog, winienem rzec: oczywiście, zapisane po wsze czasy. Ale jako magus, odpowiedź nie jest już taka prosta. Nie przychodzę tu dziś jako astrolog, wbrew temu, co możnaby oczekiwać. Rzeczy często nie są tym, na co zdają się wyglądać. Ta prosta, banalna prawda dotyczy również spadających gwiazd. Zwłaszcza tych nad Ferrolem.



Tremere i Ventrue stali pogrążeni w rozmowie. Zupełnie nie zwracając uwagi na snujących się w około gości. Zupełnie jakby goście byli tylko duchami w ich własnym świecie przepowiedni, znaków i magii.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 29-07-2011 o 10:19.
Efcia jest offline