Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2011, 12:23   #13
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Teddevelien

...szczęście śmieje się z głupców, ale śmieje się razem z nimi! Czy jakoś podobnie, nie mógł sobie przypomnieć Teddevelien.

Pięknie, powtórzył szybko w myślach plan. Przypomniał sobie, co się stanie, jeżeli nie wyjdzie.
Pomyślał o buteleczce Esta dzień w dzień i spokojnym dożywaniu spokojnego wieku w Toussaint.
Zganił się w myślach za niespełnialny absurd. Trochę minie, zanim zapomną, n o chyba że nie wiedzą. Nie miał zamiaru ryzykować życia, by się przekonać.

Pozostawało, jak zwykle, uspokoić się działaniem...

Areastina & Teddevelien

- Ja nie do was! - odparł pojednawczym tonem do dwóch gwardzistów ćwierćkrwi elf i od razu zwrócił się do mijającej go kobiety. - Musimy porozmawiać. W zasadzie to mniej w moim interesie, niż w... pani, ale także. - wypowiedział szybko, prostując się i zakładając ramiona z fałszywie obojętnym wyrazem twarzy. Głos miał ulicznego cwaniaka.

Zatrzymała się nie do końca będąc pewną, czy to do niej zostały wypowiedziane te słowa. Kiedy jednak dostrzegła, że w pobliżu nie ma żadnej innej kobiety, odparła beznamiętnie:
- Doprawdy?
- W absolutnej zupełności. - potwierdził. - Słowa, których nie skieruję do gospodarza, ale będą interesujące dla pani... lub jakiegokolwiek przełożonego, który nie istnieje w pobliżu, wnioskując po jej rozmowie z Relinvenem? - zapytał, w zamyślonej pozie podpierając podbródek i unosząc brew. - Nie mogę udowodnić, że najwyższej wagi, ale mogę udowodnić, że... ważne.
- Doprawdy? - powtórzyła z powątpiewaniem w głosie. - Na co zatem czekasz, jak ci tam... - zawiesiła głos najwyraźniej nie kojarząc imienia mężczyzny. A może ono wcale nie padło wczorajszego wieczoru?
- Vel. - ukłonił się w niedbałej parodii dworskiego uśmiechu. - Jedyne o co proszę, to chwila, abym mógł przekazać informacje... Optymalnie wcale nie na korytarzu. Oczywiście, nie mam nic przeciwko obecności zaufanych strażników... czy kogoś podobnego. - szybko dodał, zerkając na dwóch wartowników.
- Tracisz mój cenny czas - mruknęła przestępując z nogi na nogę, najwyraźniej rozważała, czy zwyczajnie nie odejść. - Więc albo dasz mi coś, co mnie zainteresuje, albo zostawię cię na pastwę strażników. Wybieraj.
Przez chwilę mieszaniec wyglądał, jakby nie dowierzał w to, co usłyszał. Zbliżył się do kobiety i pochylił. Obejrzał się, dla pewności, czy nikt inny nie znajduje się w zasięgu słuchu - zwłaszcza ci przeklęci wartownicy, których w korytarzu tuż za nią było sporo - oraz, możnaby odnieść wrażenie, byle z czystej przekory każdym sposobem przeciągnąć czas całego przygotowania do przekazania ważnej informacji., po czym możliwie spokojnym tonem wyszeptał:
- Wasza Enid zoorganizowała na granicy Nilfgaardu przez pośredników grupę najemników do odbicia ważnego dowódcy, który miał być stracony tutaj, w Redanii. Grupa, której członkiem byłem, oswobodziła go i dwójkę innych elfów podstawionych, aby to utrudnić. Podczas ucieczki z miasta rozdzieliliśmy się. Zostałem w okolicach władztwa naszego gospodarza zatrzymany, podobnie jak oni, po ataku vodyanoi. Wszyscy trzej, w tym ten osobnik są tutaj... w lazarecie naszego gospodarza. Vernona Roche sama widziałaś, więc jeżeli kojarzenie faktów nie przychodzi Ci z takim trudem jak zbywanie sojuszników... - rzucił sugestię z pobłażliwym uśmiechem.
- Tak czy siak nie pytałem o imiona, bo gdyby w międzyczasie mnie schwytano, jak się domyślasz, zdradziłbym troszkę zbyt wiele. Obecnie nie są zagrożeni, tak jak ja. Pytanie, ile to potrwa. Chcesz poznać szczegóły wobec tej bardzo ogólnikowej i streszczonej opowiastki, moja pani?
- A mam ci uwierzyć, bo jesteś porządnym obywatelem i samym wyglądem wzbudzasz zaufanie - zakpiła.
- Ponieważ nie mam nic do zyskania, jeżeli nie mówię prawdy - uśmiech zastąpiony został grymasem lekkiej irytacji - a do stracenia życie, ponieważ ty, pani masz do zyskania sporo a do stracenia nic i wreszcie ponieważ wystarczy się do nich przejść. - wzruszył ramionami. - Zobaczyć ich na własne oczy. Są ranni, a nie chorzy.
- Załóżmy, że z tobą pójdę - mruknęła podchodząc do niego. - Czego ty ode mnie właściwie oczekujesz?
- Zależy, co możesz zrobić. Nie muszę towarzyszyć, mogę równie dobrze zostać wzięty pod straż, przy takiej paranoi. Natomiast sprawa jest jasna. Enid chce, aby przynajmniej jeden - jeden konkretny i niestety najbardziej... naruszony... przeżył. Tyle mogłem wiedzieć i ryzykowałem życie, by do tego doprowadzić. - oparł się o ścianę, uspokojony, że przekazał, co zamierzał. - Grunt, to wyciągnąć go z tej rezydencji-pułapki spod oczu Roche’a i zabrać do Doliny. A ty, w niezwykle twarzowym mundurze, jeżeli mogę zaznaczyć, pani, i z tyloma podwładnymi, wydajesz się najbliższym obrazem osoby zdolnej o to zadbać. Skoro moi towarzysze prawdopodobnie nie żyją, zapewne w najlepszym wypadku sama Enid będzie winna Ci przysługę. Jeżeli nie... cóż, przynajmniej tych trzech nigdy ci nie zapomni, że uratowałaś ich życia. Ale to by oznaczało, że umrę marnie. To... co o tym wszystkim sądzisz? - zapytał z nadzieją w głosie, przerywając szept i wracając do normalnego tonu. Nie podobało mu się, ile osób go obserwuje, ale zgadywał, że tak przekazywane wieści nie są tu rzadkością i mogli nadstawiać uszu do woli - będą co najwyżej podejrzliwi względem jego impertynenckiej osoby.
- Sądzę, że przeceniasz moje możliwości - szepnęła z uśmiechem - Ale zobaczymy, co da się zrobić - dodała enigmatycznie, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła pogwizdując cicho.

Teddevelien

Stał jeszcze przez chwilę pochylony, z - już gładko ogoloną, na całe szczęście - twarzą obróconą bokiem i spojrzeniem osoby w pełni zdumionej i zupełnie nie trzeźwej skierowanym na plecy elfki.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewał... ale czego innego się spodziewał?
Zasalutował korzystając z faktu, iż ona go nie widzi, w najlepszym wypadku rozdrażniając lub konsternując wartowników. Zaobserwowanym wojskowym krokiem wykonał zwrot, sztywno wycofał się z owalnego pomieszczenia.

Pozostawało kilka innych rzeczy. Pomyślał, że musi ją obserwować. Nie miał pojęcia, co teraz zrobi, i nie znał jej motywów. Oczywiście mógł zostać zignorowany, lub poleciała w te pędy poinformować wspomnianego przełożonego. Duża szansa, że zostanie porwany w nocy w celu przesłuchania. Osobiście z takiego porwania całkiem by się cieszył... bez przesłuchania powiedziałby co trzeba i wątpił, czy uznają dodatkowe środki przymusu za potrzebne.
Świadomie i rączo wchodzisz w gorsze trzęsawiska.

Z drugiej strony, dobrze by było mieć jakiś dowód, że pomoże tym biedakom, o ile się na to zdecyduje.
Byłby spokojniejszy... także dlatego, że podejrzewał, że obecność elfów kroi tutaj coś grubszego, ta rudowłosa oficer była wysoko postawiona w tym wszystkim i może mógłby się wykupić u Vernona, dając bogatą historię, własną wersję. W sumie nikogo nie zabił, tak...
Gdyby doszło do najgorszego, jakkolwiek szanse miał nikłe, miał opcje. Miał wybór. Miał kontrolę.

Wychylając się przez balustradę złożył usta w łuk będący istotnie paskudnym uśmiechem. Chwilę jednak cynicznemu mieszańcowi zajęła przemiana w zadowolonego z siebie, lekko zidiociałego cwaniaka.

Oddalił na razie myśli o rozpoczęciu owocnej współpracy z wiedźminami i ustaleniem, czy ktoś aktywniej realizuje zlecenie niż on i znowu zadowolony z faktu, że nie dokonał żywota ubiegłego dnia błogo i bezproduktywnie spędził dzień oczekując pełnego wrażeń wieczora.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline