Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-07-2011, 23:06   #11
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Lochy, w których znajdował się Lisander napawały elfa dziwnym lękiem. Nie, nie chodziło o lęk przed uwięzieniem, ani o to, ani o wspomnienia odsiadek. Więzienie nie było rajem, jednak nie taki diabeł straszny, jakim go malują. W kocu wszędzie, gdzie siedział, zawsze miał pewność, że kiedyś z tego wyjdzie.

Piwnice Relinvena napawały jedynie niepewnością. Lisander wcale nie był przewrażliwiony, w jego fachu trzeba było mieć stalowe nerwy, a czasami dodatkowo wyrzucać rozsądek do śmieci. Tutaj było inaczej, coś nie podobało się elfowi, niecodzienne okazje rzadko okazują się tym, czym zdawały się być na początku.

Kiedy służka zjawiła się w pomieszczeniu, zapraszając gości Relinvena na górę, LIsander prawie wystrzelił z krzesła, zapominając nie tylko o zasunięciu za sobą krzesła, ale także o pożegnaniu się i zachowaniu pozornego spokoju, który utrzymywał od pewnego czasu.
Tak, każdy złodziej musi uodpornić się na wstyd, jest to pewna podstawa, na której można zacząć swój rozwój. Takie były schematy, no właśnie, schematy. Lisander był zły na siebie, zły, że dał się złapać i upokorzyć. Nie wstydził się dlatego, że kradł, wstydził się przyłapania. Stara dobra zasada ludzi żyjących wbrew prawu.

Teraz ważny był sen i odpoczynek, jednak trudno było zasnąć borykając się z samym sobą. Elf przewracał się z boku na bok, co chwila poprawiał poduszkę, jednak nic nie mogło przynieść mu ukojenia. Oczywiście mógł wrócić się do holu, poprosić służkę o flaszkę gorzałki i zasnąć jak dziecko, ale ani mu się uśmiechało pić w samotności, ani wychylać się z cienia. W dodatku jutro będzie potrzebował wszystkich swoich sił, aby odnaleźć się w nastałej sytuacji.

Lisander przez moment wpatrywał się w gwiazdy nad Rajczewem. Jasne punkciki tak odległe, tak niedostępne, a zarazem zupełnie realne, tworzące ten świat równie pewnie, co ziemia i drzewa. Tak, gwiazdy były tym, czego potrzeba bezsennym, chwilą wytchnienia, odcięcia się od świata. Lisander nie był typem marzyciela, jednak nawet on dał się ponieść magii gwiazd. Zamknął oczy i pozwolił myślom swobodnie czerpać z podświadomości.

Chłodny poranek przywitał elfa razem z wiatrem wpadającym przez niedomknięte okno, oraz burczącym brzuchem domagającym się śniadania. Lisander zwlekł się z łóżka, domknął okiennice i nieśpiesznie przyodział ubranie. Wolał nie prosić o nic, co nie było konieczne, więc mycie, jedzenie, czy picie stały się sprawami zależnymi od tego, czy służący sami mu to zaproponują.

Tym, co należało zrobić zaraz po opuszczeniu pokoju, było skontaktowanie się z którymś z jego przyszłych kompanów. Trzeba było omówić wiele spraw, wybadać, czy istnieje sens, albo i możliwość wspólnego działania.
Dzień zapowiadał się pracowicie, już teraz przynosił ciężkie rozważania. Lisander otworzył drzwi i ruszył w kierunku wskazanym mu wczoraj przez służkę. Miał zamiar dowiedzieć się, gdzie może spotkać się swoimi kompanami, może na śniadaniu?

Po krótkim marszu elf napotkał strażnika posesji.

- Dzień dobry, chciałbym wiedzieć, gdzie mogę porozmawiać z moimi kompanami, może zjeść jakieś śniadanie? - Lisander z lekką niepewnością wspomniał o jedzeniu - Nie chcę sprawdzać, czy któryś z moich druhów pozostał jeszcze w swojej izbie, to byłoby niekulturalne, a mi na kulturze zależy, szczególnie na kulturze. Bo widzisz, drogi człowieku, jeżeli istota jest miła, wtedy wszystkie drzwi stają otworem, o, zupełnie jak tamto... okno, tak okno! - elf na chwilę zapominał o swoim żałosnym położeniu. Zboczenie zawodowe kazało mu rozpraszać uwagę rozmówcy, oczy błądziły w poszukiwaniu jakiegoś łupu.
- Yyy.... o czym to ja... - Lisander ocknął się z zamyślenia, szybko włożył ręce do kieszeni. - Zresztą to okno wcale nie jest istotne, patrz mi pan w oczy - dodał już nieco pewniej. - W zasadzie to chciałem jedynie wiedzieć, czy gospodarz przewidział dla nas jakieś śniadanie i czy któryś z moich towarzyszy opuścił swój pokój? Jeżeli tak, to może wiesz gdzie się udał? Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdybym zdobył taką informację - elf uśmiechnął się do rozmówcy.
Jeden ze strażników uśmiechnął się lekko.
-Masz nas za idiotów?! Chcesz nawpieprzać się za darmo?! Nie ma, swoją porcję już żesz zeżarł, a Marszałek uprzedzał. Uważać na ciebie-warknął.
-Pozostali już wyszli. Jeden z nich poszedł w kierunku szpitala-wskazał przeciwległy korytarz do tego, z którego Lisander przyszedł.
Dwóch z paskudnymi mordami wyszło poza Rajczew, ale możesz odpuścić sobie podążanie za nimi-wzruszył ramionami drugi z gwardzistów.
- Powściągnij język... - Lisander zmielił w ustach wyzwisko. - Gdyby któryś z nich pytał się o mnie, wspomnij, że znajdzie mnie przy śniadaniu, w jakiejś kuchni...? Gdzie tu dają jeść, oczywiście na mój koszt, bur... strażniku.
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 24-07-2011 o 23:09.
Minty jest offline  
Stary 25-07-2011, 12:44   #12
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Teddevelien:

Rozejrzeć się! Oto i pierwszy cel byłego szpiega, lekko przywodzący na myśl dawny zawód.
Rozeznać się w otoczeniu przed nadchodzącym ewentualnym starciem. Nie dać się zaskoczyć.

Zwiedzanie postanowił rozpocząć od sali balowej, całkowicie ignorując pusty korytarz wraz z holem, na którym zakończył przemarsz.
Nic ciekawego, pełno straży.

Stanął przed poważnym wyborem.
Schody na górę wygięte w łuk?
Sala balowa?
Korytarz z niedawną sypialnią?

Nie, żeby poranna kiełbasa była zła, ale w dużym pomieszczeniu pozostało jeszcze sporo jadła sprzątanego przez służki.
Szkoda by było, żeby się zmarnowało.

Pomieszczenie zbytnio nie różniło się od widzianych do tej pory.
Podłogę pokrywał marmur przywodzący na myśl drewno. Na białych ścianach wisiały emitujące światło talerze.

No i potężne stoły z mocno pobrudzonymi obrusami. Niektóre z plam po sosach jeszcze nie zaschły porządnie.

Po dokładnym rozejrzeniu się postanowił sprawdzić co kryje się na pierwszym piętrze posiadłości Rolanda.
Szybko wszedł po schodach, śmiało wchodząc do... owalnego pomieszczenia pełnego od straży pilnującej każdych drzwi.

Prócz nich, co ciekawsze, stało również dwóch elfów w mundurach identycznych do noszonego przez elfkę.

-Nieupoważnieni nie mogą wchodzić-powiedział jeden z gwardzistów, zaś w przejściu minęła go... rudowłosa mundurowa.


Areastina:

Niewiele zyskała.
Dowiedziała się jedynie o kupie ryboludów wyłażących spod wody i pojedynczych plotek. Te jednak nie wydawały się prawdziwe.

Wyminęła kilka domków, idąc wprost do ogrodów okalających posiadłość.
Gdzieniegdzie, w mniej widocznych zakątkach dalej trwało obłapianie, a raz minęła wysokiego, nieco zbyt chudego, wąsatego jegomościa.

Szybko dotarła do wejścia, gdzie minęła strażników, nie poświęcając im zbyt wiele uwagi.
Ot stali sobie i pilnowali. Najprawdopodobniej nie spodziewając się żadnego zagrożenia.

Natychmiast zaczęła piąć się schodami na górę z nadzieją, że Roibhilin jeszcze się nie obudził.
Co było wielce prawdopodobne. Zazwyczaj urzędnicy byli przyzwyczajeni do długiego spania.
Taka ich wielmożna mać.

Było jednak coś, co nie pasowało do otoczenia.
Tuż przy wejściu stał jeden z mężczyzn podejmujący się wyprawy w nieznane.

Wyminęła go, a kiedy jej podwładni tylko ją dostrzegli, równocześnie skinęli głowami.
Jeszcze się nie obudził.


Lisander:

-Bo co zrobisz?-zapytał nieco prowokacyjnie, strażnik.

-Nie dojdziesz do kuchni. Stolnik prędzej sczeźnie, a nawet jeśli go nie ma, to i tak cię nie wpuszczą.
Korytarzem
-drugi z gwardzistów wskazał kierunek, z którego elf przyszedł.

-Potem największe wejście na lewej ścianie. Łatwo trafić-dodał.

Zgodnie z instrukcjami, wrócił tam, skąd przyszedł. Podążając z biegiem przejścia, razem z nim skręcił w lewo.
Kilka kroków dalej znajdowało się średniej wielkości pomieszczenie. Wyglądem nie odbiegało od tego, co już widział: marmur imitujący drewno, świecące talerze na białych ścianach.

Niemniej różnica polegała w wystroju bogatym w kwiaty ustawione na stolikach pod źródłami blasku.

-Przepraszam, ale tu nie można wchodzić-powiedziała blondwłosa służka, wyślizgując się z objęć mężczyzny, przypierającego ją do ściany.
Szybko poprawiła suknię.
Sam obłapiający nie wyglądał imponująco. Czarny płaszcz ze złotymi guzikami, niegdyś biała koszula, kilkudniowy zarost, kozia bródka, blada cera.

Jak kobieta mogłaby tolerować kogoś takiego?
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 29-07-2011, 12:23   #13
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Teddevelien

...szczęście śmieje się z głupców, ale śmieje się razem z nimi! Czy jakoś podobnie, nie mógł sobie przypomnieć Teddevelien.

Pięknie, powtórzył szybko w myślach plan. Przypomniał sobie, co się stanie, jeżeli nie wyjdzie.
Pomyślał o buteleczce Esta dzień w dzień i spokojnym dożywaniu spokojnego wieku w Toussaint.
Zganił się w myślach za niespełnialny absurd. Trochę minie, zanim zapomną, n o chyba że nie wiedzą. Nie miał zamiaru ryzykować życia, by się przekonać.

Pozostawało, jak zwykle, uspokoić się działaniem...

Areastina & Teddevelien

- Ja nie do was! - odparł pojednawczym tonem do dwóch gwardzistów ćwierćkrwi elf i od razu zwrócił się do mijającej go kobiety. - Musimy porozmawiać. W zasadzie to mniej w moim interesie, niż w... pani, ale także. - wypowiedział szybko, prostując się i zakładając ramiona z fałszywie obojętnym wyrazem twarzy. Głos miał ulicznego cwaniaka.

Zatrzymała się nie do końca będąc pewną, czy to do niej zostały wypowiedziane te słowa. Kiedy jednak dostrzegła, że w pobliżu nie ma żadnej innej kobiety, odparła beznamiętnie:
- Doprawdy?
- W absolutnej zupełności. - potwierdził. - Słowa, których nie skieruję do gospodarza, ale będą interesujące dla pani... lub jakiegokolwiek przełożonego, który nie istnieje w pobliżu, wnioskując po jej rozmowie z Relinvenem? - zapytał, w zamyślonej pozie podpierając podbródek i unosząc brew. - Nie mogę udowodnić, że najwyższej wagi, ale mogę udowodnić, że... ważne.
- Doprawdy? - powtórzyła z powątpiewaniem w głosie. - Na co zatem czekasz, jak ci tam... - zawiesiła głos najwyraźniej nie kojarząc imienia mężczyzny. A może ono wcale nie padło wczorajszego wieczoru?
- Vel. - ukłonił się w niedbałej parodii dworskiego uśmiechu. - Jedyne o co proszę, to chwila, abym mógł przekazać informacje... Optymalnie wcale nie na korytarzu. Oczywiście, nie mam nic przeciwko obecności zaufanych strażników... czy kogoś podobnego. - szybko dodał, zerkając na dwóch wartowników.
- Tracisz mój cenny czas - mruknęła przestępując z nogi na nogę, najwyraźniej rozważała, czy zwyczajnie nie odejść. - Więc albo dasz mi coś, co mnie zainteresuje, albo zostawię cię na pastwę strażników. Wybieraj.
Przez chwilę mieszaniec wyglądał, jakby nie dowierzał w to, co usłyszał. Zbliżył się do kobiety i pochylił. Obejrzał się, dla pewności, czy nikt inny nie znajduje się w zasięgu słuchu - zwłaszcza ci przeklęci wartownicy, których w korytarzu tuż za nią było sporo - oraz, możnaby odnieść wrażenie, byle z czystej przekory każdym sposobem przeciągnąć czas całego przygotowania do przekazania ważnej informacji., po czym możliwie spokojnym tonem wyszeptał:
- Wasza Enid zoorganizowała na granicy Nilfgaardu przez pośredników grupę najemników do odbicia ważnego dowódcy, który miał być stracony tutaj, w Redanii. Grupa, której członkiem byłem, oswobodziła go i dwójkę innych elfów podstawionych, aby to utrudnić. Podczas ucieczki z miasta rozdzieliliśmy się. Zostałem w okolicach władztwa naszego gospodarza zatrzymany, podobnie jak oni, po ataku vodyanoi. Wszyscy trzej, w tym ten osobnik są tutaj... w lazarecie naszego gospodarza. Vernona Roche sama widziałaś, więc jeżeli kojarzenie faktów nie przychodzi Ci z takim trudem jak zbywanie sojuszników... - rzucił sugestię z pobłażliwym uśmiechem.
- Tak czy siak nie pytałem o imiona, bo gdyby w międzyczasie mnie schwytano, jak się domyślasz, zdradziłbym troszkę zbyt wiele. Obecnie nie są zagrożeni, tak jak ja. Pytanie, ile to potrwa. Chcesz poznać szczegóły wobec tej bardzo ogólnikowej i streszczonej opowiastki, moja pani?
- A mam ci uwierzyć, bo jesteś porządnym obywatelem i samym wyglądem wzbudzasz zaufanie - zakpiła.
- Ponieważ nie mam nic do zyskania, jeżeli nie mówię prawdy - uśmiech zastąpiony został grymasem lekkiej irytacji - a do stracenia życie, ponieważ ty, pani masz do zyskania sporo a do stracenia nic i wreszcie ponieważ wystarczy się do nich przejść. - wzruszył ramionami. - Zobaczyć ich na własne oczy. Są ranni, a nie chorzy.
- Załóżmy, że z tobą pójdę - mruknęła podchodząc do niego. - Czego ty ode mnie właściwie oczekujesz?
- Zależy, co możesz zrobić. Nie muszę towarzyszyć, mogę równie dobrze zostać wzięty pod straż, przy takiej paranoi. Natomiast sprawa jest jasna. Enid chce, aby przynajmniej jeden - jeden konkretny i niestety najbardziej... naruszony... przeżył. Tyle mogłem wiedzieć i ryzykowałem życie, by do tego doprowadzić. - oparł się o ścianę, uspokojony, że przekazał, co zamierzał. - Grunt, to wyciągnąć go z tej rezydencji-pułapki spod oczu Roche’a i zabrać do Doliny. A ty, w niezwykle twarzowym mundurze, jeżeli mogę zaznaczyć, pani, i z tyloma podwładnymi, wydajesz się najbliższym obrazem osoby zdolnej o to zadbać. Skoro moi towarzysze prawdopodobnie nie żyją, zapewne w najlepszym wypadku sama Enid będzie winna Ci przysługę. Jeżeli nie... cóż, przynajmniej tych trzech nigdy ci nie zapomni, że uratowałaś ich życia. Ale to by oznaczało, że umrę marnie. To... co o tym wszystkim sądzisz? - zapytał z nadzieją w głosie, przerywając szept i wracając do normalnego tonu. Nie podobało mu się, ile osób go obserwuje, ale zgadywał, że tak przekazywane wieści nie są tu rzadkością i mogli nadstawiać uszu do woli - będą co najwyżej podejrzliwi względem jego impertynenckiej osoby.
- Sądzę, że przeceniasz moje możliwości - szepnęła z uśmiechem - Ale zobaczymy, co da się zrobić - dodała enigmatycznie, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła pogwizdując cicho.

Teddevelien

Stał jeszcze przez chwilę pochylony, z - już gładko ogoloną, na całe szczęście - twarzą obróconą bokiem i spojrzeniem osoby w pełni zdumionej i zupełnie nie trzeźwej skierowanym na plecy elfki.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewał... ale czego innego się spodziewał?
Zasalutował korzystając z faktu, iż ona go nie widzi, w najlepszym wypadku rozdrażniając lub konsternując wartowników. Zaobserwowanym wojskowym krokiem wykonał zwrot, sztywno wycofał się z owalnego pomieszczenia.

Pozostawało kilka innych rzeczy. Pomyślał, że musi ją obserwować. Nie miał pojęcia, co teraz zrobi, i nie znał jej motywów. Oczywiście mógł zostać zignorowany, lub poleciała w te pędy poinformować wspomnianego przełożonego. Duża szansa, że zostanie porwany w nocy w celu przesłuchania. Osobiście z takiego porwania całkiem by się cieszył... bez przesłuchania powiedziałby co trzeba i wątpił, czy uznają dodatkowe środki przymusu za potrzebne.
Świadomie i rączo wchodzisz w gorsze trzęsawiska.

Z drugiej strony, dobrze by było mieć jakiś dowód, że pomoże tym biedakom, o ile się na to zdecyduje.
Byłby spokojniejszy... także dlatego, że podejrzewał, że obecność elfów kroi tutaj coś grubszego, ta rudowłosa oficer była wysoko postawiona w tym wszystkim i może mógłby się wykupić u Vernona, dając bogatą historię, własną wersję. W sumie nikogo nie zabił, tak...
Gdyby doszło do najgorszego, jakkolwiek szanse miał nikłe, miał opcje. Miał wybór. Miał kontrolę.

Wychylając się przez balustradę złożył usta w łuk będący istotnie paskudnym uśmiechem. Chwilę jednak cynicznemu mieszańcowi zajęła przemiana w zadowolonego z siebie, lekko zidiociałego cwaniaka.

Oddalił na razie myśli o rozpoczęciu owocnej współpracy z wiedźminami i ustaleniem, czy ktoś aktywniej realizuje zlecenie niż on i znowu zadowolony z faktu, że nie dokonał żywota ubiegłego dnia błogo i bezproduktywnie spędził dzień oczekując pełnego wrażeń wieczora.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 29-07-2011, 19:59   #14
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
„Miła odmiana…”
Wiedźmin od dawna nie jadł porządnego śniadania, dla tego widok zastawionego stołu ucieszył jego oczy i żołądek. Brego zajął się jedzeniem w ciszy. Jego myśli były daleko za jadalnią, krążąc wokół kilku bardziej i mniej ważnych spraw, którymi musiał się zająć. Jedną z nich był nowy oręż wiedźmina. Chciał choć trochę poznać jego właściwości, zanim wyruszy na kolejne zadanie.
Korzystając z wolnego czasu po śniadaniu, ja wszyscy nowi towarzysze, wiedźmin postanowił udać się w swoją stronę. Wstał od stołu i w milczeniu opuścił pomieszczenie, kierując się do swojego pokoju, aby zabrać z niego pieniądze oraz podarowany przez Galena miecz.

Idąc korytarzem, Brego wpadł na pomysł poznania nowego pracodawcy. Widząc nadchodzącego służącego, mężczyzna zatrzymał go.
-Tak?- zapytał służący- Czegoś panu trzeba?
-Mam pytanie. Zastanawia mnie jakim pracodawcą jest Roland. Ciekawi mnie kim jest osoba, dla której będę teraz pracował.
-Pan Roland- odrzekł chłopak- Jest bardzo Chojny. To naprawdę niesamowite szczęści pracować dla kogoś takiego. Może i nie jest to lekka praca, ale za to jak płatna!- powiedział z wyraźną ekscytacją- Pan wybaczy, śpieszę się do obowiązków.

Brego skinął głową i ruszył przed siebie, opuszczając budynek. Wyglądało na to, że ów Roland jest kimś naprawdę ważnym i bogatym. Rzadko kiedy służba nie narzekała na płacę, chyba, że była to służba na królewskich dworach… Pogrążony w myślach mężczyzna ruszył w kierunku wioski, gdzie znalazł stoiska handlarzy. Po chwili znalazł to czego szukał.
Starszy, brodaty mężczyzna sprzedający rośliny stwarzał wrażenie bardzo przyjaznego. Brego podszedł do niego, aby zakupić kilka składników do eliksirów. Jednak bardziej niż zakupy interesowały go informacje…

-Dobrze się wam powodzi, jak widzę.
-Ano nie najgorzej, nie najgorzej- odrzekł sprzedawca.- Co cię sprowadza w te strony chłopcze, bo na moje stare oko nie jesteś nawet z dalekiej okolicy.
-Prawda. Pracuję dla Rolanda. Na pewno wiesz kto to.
-Wiem… -powiedział trochę speszony- Dużo by można było o nim rozmawiać.
-Opowiedz coś zatem.
-Niestety… Ale… Nie mam czasu.- głos staruszka zadrżał- Musze ja … tego… Czekam na kogoś. Jeśli nie kupujesz nic więcej to żegnam.

Brego wiedział już, że nie dowie się niczego konkretnego o nowym pracodawcy w tym miejscu. To tak jakby prosić o ocenę króla na jego własnym dworze. Mając wszystko czego potrzebował, wiedźmin udał się kilka kilometrów za miasto.
Znalazł niedużą polankę, porośniętą karłowatymi krzewami, oraz znajdującą się niedaleko rzeczkę. Mężczyzna uznał, że będzie to najlepsze miejsce do zbadania nowego oręża. Pierwszą rzeczą jaką zrobił było rozpalenie małego ogniska niedaleko rzeczki. Wiedźmin nie miał dużego pojęcia o magii i magicznych przedmiotach, ale wiedział, że bierze się ona z żywiołów. To mógł być punkt wyjścia dla niego.

Wiedźmin wsadził miecz w ogień na kilka minut. Gdy go wyciągnął, na pierwszy rzut oka ostrze wyglądało tak samo. Dopiero gdy się mu przyjrzał zauważył, że klinga nabrała delikatnego czerwonawego odcieniu. Mężczyzna wsadził klingę jeszcze raz w ogień, trzymając ją trochę dłużej. Tym razem oprócz nabrania koloru, zmieniły się także runy, który zaczęły się widoczenie wyróżniać mocniejszą czerwienią. Brego postanowił uderzyć mieczem w pobliski krzak. Gdy ostrze przecięło gałęzie, wyschnięta roślina zaczęła się dymić.
To było to czego potrzebował. Wiedział, że miecz reaguje na ogień. Chciał sprawdzić pozostałe żywioły, więc kolejnym krokiem było wsadzenie miecza do zimnej rzeczki. Po kilku minutach wyciągnął klingę, która przybrała delikatny odcień błękitu. Tym razem jednak- ku rozczarowaniu mężczyzny- po uderzeniu w krzaki nic się nie stało.
Kolejną próbą miała być ziemia. Wiedźmin wbił miecz w miękką glebę na kilka minut. Gdy wyciągnął broń, oczyścił ją z ziemi, lecz pomimo tego na mieczu wciąż widniały brązowe smugi. Brego ponownie wymierzył cios w pobliski krzak, którego gałęzie zostały gładko odcięte. Okaleczona gałąź wygięła się w tył jakby odrzucona ciosem. Mężczyzna wiedział jednak, że gałąź wygięła się zdecydowanie za mocna, jak na tak lekkie uderzenie. Nie widząc wytłumaczenia Brego postanowił sprawdzić ostatni z żywiołów.
Gdy ostrze wróciło do pierwotnej barwy, wiedźmin chwycił rękojeść w mocny uchwyt i zaczął wymachiwać energicznie młyńce w powietrzu. Działanie nie przyniosło żadnych skutków, więc Brego postanowił uciec się do mocniejszych środków. Wbił miecz lekko w ziemię, złożył ręce w znak aard i uwolnił moc wywołując spory podmuch wiatru. Natychmiast dobył ostrza, którego barwa widocznie zbledła. Klinga była jaśniejsza niż pierwotnie, jednak nie wywołała żadnych efektów przy zetknięciu z krzewem.

Czując, że skończyły mu się pomysły i niczego więcej się nie dowie bez pomocy specjalisty, uznał, że czas wracać do miasteczka. Zagasił ognisko, pozbierał wszystkie swoje rzeczy i ruszył w kierunku swojej kwatery, rozmyślając o nowo zdobytych informacjach na temat oręża.
 
Zak jest offline  
Stary 30-07-2011, 11:07   #15
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Uwielbiał tę porę dnia. Gwiazdy świeciły na niebie, wiał lekki wiaterek. Wszędzie panowała cisza. Zupełnie coś innego niż cały ten codzienny zgiełk, chaos, którego tak nie lubił. Właśnie nocą można było zebrać swoje myśli. W spokoju można było porozmyślać nad różnymi rzeczami. Cały czas czuł się nieszczęśliwy, jakby czegoś brakowało. Nie wiedział do końca czego, może prawdziwej miłości, stabilizacji życiowej?

Stał tak na balkonie, jednej z wielu chat, jakie znajdowały się na tej ulicy. Miał na sobie tylko spodnie, było mu strasznie gorąco. Podrapał się po swoich krótkich, czarnych włosach i spojrzał jeszcze raz na niebo. Ten widok zawsze był w stanie go uspokoić. Brakowało mu tylko jeszcze kufelka czegoś mocniejszego.

Potrzebuje stabilizacji? To ciekawe dlaczego cały czas pakuje się w kłopoty, cały czas romansuje, cały czas zmienia miejsca zamieszkania. A już o nadużywaniu alkoholu nie wspominając. Coś takiego w sobie ma, że całą tą stabilizację, osiągnie dopiero po śmierci.

- No co tak długo tam robisz? – z zamyślenia wyrwał go damski głos.
- Już wracam najdroższa – wziął jeszcze jeden głęboki wdech chłodnego powietrza i wrócił do środka zamtuza.

W środku panował pół- mrok, tylko jedna świeca paliła się przy łóżku, na którym leżała naga kobieta.

- Ileż można na ciebie czekać? – zapytała lekko zdenerwowanym głosem.
- Ależ droga Izabel, byłem tak wyczerpany po długich godzinach z tobą, że musiałem wyjść na chwilę przewietrzyć się – powiedział, po czym zdjął spodnie i położył się obok niej.
- Tak często tutaj przyjeżdżasz... Czasami gdy robię to z innym mężczyzną, wyobrażam sobie ciebie. Kochasz mnie prawda? – zaczęła go powoli głaskać po zaroście.
- Jakże mógłbym nie kochać tak pięknej kobiety. Zostanę tutaj tak długo jak zechcesz... – odpowiedział i uśmiechnął się nonszalancko.
- Ach Remi, co myślisz o tym, abym rzuciła pracę w zamtuzie i zamieszkalibyśmy wtedy razem, gdzieś na obrzeżach miasta?
- Porozmawiamy o tym jutro, teraz chodź tu do mnie! – krzyknął i rzucił się na nią.
Można było powiedzieć, ze tej nocy był to jeden z głośniejszych pokoi w całym zamtuzie.

Na drugi dzień, gdy słońce dopiero co pojawiło się na niebie, Kolwen wyjeżdżał już na swoim koniu z miasta. Dziewczyna zrozumie, zawsze rozumieją... A przynajmniej miał taką nadzieję, ponieważ nigdy nie mógł się o tym osobiście przekonać.

***

Ach posiadłość Rolanda z Rajczewa! Uwielbiał ten widok, zawsze przyspieszał konia, gdy tylko zobaczył budynek na horyzoncie. W końcu czeka go radosne picie, jedzenie oraz troszkę chędożenia.

Gdy tylko wjechał na plac przed posiadłością, zwolnił nieco tempa i by nie rzucać się za bardzo w oczy, podjechał na swoim koniu powoli pod tylnie wyjście. Już tam na niego czekała. Marianna, jedna z wielu służek Rolanda.

Zdążył tylko zejść z konia, a ona już rzuciła mu się w ramiona.
- Tęskniłam. Gdzie byłeś tyle czasu? – zapytała z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Od dwóch dni byłem w drodze, aby jak najszybciej dojechać do Ciebie najdroższa – i znów ten nonszalancki uśmiech i pogładził ją po pięknych blond włosach. Gdy w końcu wypuściła go z objęć, Kolwen poprawił swój czarny płaszcz i razem z dziewczyną weszli do środka.

Marianna musiała pilnować, aby po jednej z sal nikt się nie kręcił. Z ochotą poszedł razem z nią, aby dotrzymać jej towarzystwa.

- Może skoro już jesteśmy sami, to może pobawimy się troszkę? – zapytał Kowlen i objął ją w pasie.
- Kolwen nie mogę, muszę pracować... – dziewczyna zaczerwieniła się lekko na twarzy.
- Nikt nas tutaj nie zauważy... Tylko chwilkę – złapał ją za pośladki i mocno przycisnął do ściany.

Nagle zza rogu wyszedł elf. Marianna szybko wyrwała się z objęć Kolwena, poprawiła suknię.
-Przepraszam, ale tu nie można wchodzić – powiedziała stanowczo blondynka.

Zawsze musi się ktoś taki pojawić... Zawsze w odpowiednim momencie – pomyślał ze złością Jaster.

- Kochanie pokręcę się trochę po posiadłości i później przyjdę do Ciebie – pocałował ją gorąco i namiętnie na pożegnanie. Niech elf patrzy i zazdrości. Po chwili, Kolwen odwrócił się na pięcie i poszedł przed siebie. Zostawiając Mariannę i elfa samym sobie.
 
Morfik jest offline  
Stary 30-07-2011, 15:28   #16
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Spotkanie z tym ćwierćelfem było… dziwne. Szła sobie najspokojniej w świecie, aż tu jakiś zupełnie obcy facet zaczepia ją i opowiada o sprawach wagi państwowej. Jego wygląd ani trochę nie wzbudzał zaufanie. Wyglądał jak miejscki cwaniaczek, który tylko szuka okazji do zysku. Ale z drugiej strony, miał rację. Cóż mógł zyskać na wprowadzaniu jej w błąd, poza ewentualnym wywołaniem zamętu. Nie potrafiła znaleść sensownego powodu, dla którego mógłby łgać. Właśnie dlatego postanowiła coś z tym zrobić.

Nie zamierzała, rzecz jasna, zajmować się tym sama. Próba „ratowania” tych mężczyzn w pojedynkę byłaby najczystszą głupotą. Zresztą, co ona mogła zrobić? Tutaj była nikim, nie znaczyła nic. Gdyby coś nawywijała, Relinven nie miałby skrupułów, by wsadzić ją do lochów, a Roibhilin – tego była pewna – nie kiwnąłby palcem, by ją z nich wyciągnąć. Dlatego wszelkie działania w tej materii musiały poczekać.

Pani kapral nie zamierzała budzić wysłannika Enid an Gleanna, to byłoby samobósjtwo. Wolała poczekać, aż mężczyzna sam wstanie. Nikt niestety nie mógł jej zagwarantować, że tego dnia jej „podopieczny” będzie miał dobry humor, ale może akurat żadna służka go nie wkurzy, a po dobrym śnie i obfitym śniadaniu będzie w odpowiednim nastroju do zawracania mu głowy. Ostatecznie przecież nawet takie wredne gnidy jak on muszą czasem wstawać prawą nogą.

Dość długo przyszło Areastinie czekać, aż Calthaniel Roibhilin wstanie z łóżka i zje śniadanie. Wiadomo, elf najedzony to elf szczęśliwy.

Słońce już dawno minęło zenit, gdy do komnaty starego elfa wjechał wózek pełen jedzenia prowadzony przez młodą, niską służkę. Minęła kolejna godzina, zanim posiłek dobiegł końca. Kobieta nie zamierzała przeszkadzać w śnidaniu, cierpliwie czekała na swoją kolej.

Wreszcie zdecydowała się wejść. Gdy zatrzasnęła za sobą drzwi, Roibhilin powoli podniósł głowę znad talerza z resztkami zieleniny.
- Moja nie do końca kompetentna pani kapral! Jak się spało? - zapytał, odstawiając naczynie na stolik.

No tak, tego się mogła spodziewać. Wypocząty, czy smęczony, głodny, czy nasycony - Roibhilin nie zamierzał sobie odpuścić okazji do uprzykrzania jej życia. Nie dała się jednak wyprowadzić z równowagi, nie miała zamiaru dać mu tej satysfakcji. Zamiast wypowiedzieć głośno przekleństwo, przełknęła je wraz ze śliną.

- Witam, panie Roibhilin. Ja spałam całkiem nieźle. Mam nadzieję, że pan również.
- Ci dh'oine mają niezgorsze łóżka, trzeba im to przyznać - pokiwał głową. – Maeleachlainn, znowu mam cię uczyć, co należy robić? Zbieraj ludzi. Niedługo wyruszamy.

Wielka Matko! Jak ona nienawidziła tego... elfa. Szczerze go nienawidziła, z każdym dniem coraz bardziej. Palce mierzwiły ją, by coś mu zrobić, skręcić kark na przykład i raz na zawsze uwolnić świat od tej gnidy. Nie zrobiła jedna nic, zacisnęła tylko pięści i odparła poważnie:

- Oddział jest już gotowy do drogi - skłamała gładko. No... może nawet nie skłamała, tylko lekko minęła się z prawdą. Chopcy i tak nie zagrzali tu miejsca, więc zebranie ich do drogi powrotnej było kwestią kilku chwilą. Z całą pewnością jej oddział będzie gotowy do wymardzu dużo wcześniej niż ten stary, pomarszczony osioł. – Ale ja nie w tej sprawie - dodała i nie czekając, aż Roibhilin jej przerwie, kontynuowała – Odbyłam przed chwilą ciekawą rozmowę z pewnym... ćwierćelfem. Twierdził on, że był w oddziale, jaki królowa wysłała by odbić jakiegoś ważnego oficera, który ma zostać stracony tu w Redanii - jej głos był chłodny i rzeczowy, bez cienia emocji. Wyłożyła najważniejsze informacje, jakie przekazał jej ten cały Vel, jeśli to w ogóle było jego prawdziwe imię, czy przydomek. Włącznie z tym, że ów tajemniczy ważny dowódca podobno znajdował się obecnie w lazarecie ich gospodarza i że z nim nie najlepiej. – Może to nic ważnego, może nawet ten mężczyzna kłamał. Tego nie wiem, ale pomyślałam, że jeśli to prawda, powinien pan o tym wiedzieć.

Roibhilin zamyślił się. Niemal widziała, jak poruszają się trybiki jego umysłu. Rozważał jak postąpić.
- Czasem nie jesteś taka głupia, na jaką wyglądasz. Czasami - podkreślił. – Porozmawiam o tym z tym całym Relinvenem i nakażę ich wypuścić - machnął ręką od niechcenia.

Elfka uśmiechnęła się w duchu. Może dlatego, że właśnie otrzymała od tej cholery pochwałę, co prawda nie do końca pozytywną, ale jak na niego to i tak było coś. Może również dlatego, że oczyma wyobraźni już widziała, jak Relinven pozwala sobie cokolwiek nakazać. Roibhilin był bardzo pewny siebie, jeśli sądził, że gospodarz będzie mu posłuszny. Jej zdaniem nieco zbyt pewny siebie, ale to akurat nie był już jej problem. Przynajmniej narazie.

- Z mojej strony to już wszystko - powiedziała szykując się do wyjścia z pokoju. – Jeśli pan pozwoli, wrócę do swoich obowiązków.
- Wracaj, wracaj - pomachał ręką, jakby odpędzał natrętną muchę.

Wyszła z komnaty. A potem udała się do swoich podwładnych, by im oznajmić, że mają się szykować do drogi. Staruch mógł zarządzić wymarsz w każdej chwili.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 02-08-2011, 09:11   #17
 
Koening's Avatar
 
Reputacja: 1 Koening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodze
Gdy wiedźmin wstał , postanowił zająć się od razu sprawą niezbędną do wykonania zlecenia . Galen chciał poznać wiedzę dotyczącą Vodyanoi . Oczywiste było to , że wiedzę tę można zdobyć w książkach . Z nauk w Siedliszczu łowca potworów znał tylko sposób eksterminacji rybo ludów , jednak nie miał pojęcia jak wybić całą populację z danego miejsca .Oczywiście miał swoją teorię dotyczącą podziemnych grot ale dodatkowa wiedza zawsze się przyda . Kolejną sprawą było poszukanie jakiś pułapek na wspomniane potwory. Ludzie z pewnością zdążyli już się zdrowo nacierpieć z powodu ekspansji stworów zatem możliwe jest , że zaczęli się bronić tworząc proste pułapki zabijające bądź unieruchamiające Vodyanoi . Trzecią i ostatnią sprawą zmuszającą mutanta do wyjścia było głębsze poznanie samego Rolanda . Galen nie ufał temu człowiekowi . Chciał poznać co sądzą o swoim „Panie” zwykli , prości ludzie .


Kierunek obrany przez łowcę potworów był zwykłym strzałem , przeczuciem , czy może po prostu mniej tam śmierdziało . Tak czy inaczej wiedźmin skierował się na północy zachód .

Słońce grzało niemiłosiernie . Zmusiło to mutanta do nałożenia swojego kaptura na głowę by zakryć się przed oślepiającymi go promieniami . Jakiś przeklęty owad uparcie próbował wlecieć do wnętrza kaptura gdzie ukryta była twarz wiedźmina . Przynajmniej do czasu aż ten stracił cierpliwość i przypiekł go małym płomyczkiem ze znaku ignii. Poza tym po drodze nie było nic wartego uwagi .


Nie minęło wiele czasu gdy w końcu Galen ujrzał pierwsze słupy dymu a zaraz potem dachy chałup . W miarę zbliżania się do miejscowości wiedźmin zrozumiał , że jest to osada rybacka . Świadczyły o tym porozwieszane niemal na każdym kroku sieci oraz przewlekły zapach ryby w różnej postaci. Od surowej , przez zanurzone w oleju , po smakowicie przysmażone na złoto . Dalej znajdowały się małe pola ze zbożem gdzie pracowało kilku wieśniaków.
Brak jakiego kol wiek rynku zmusił łowcę potworów do wykreślenia z listy zakup książek czy pułapek . Było oczywistym , że nie znajdzie tutaj nic co przybliży go do usunięcia problemu z rybo ludami . Jednak Galen wolał się upewnić .


Widząc sklepik w którym zasiadał łysiejący chudy mężczyzna , wiedźmin postanowił zapytać o potrzebne mu rzeczy. Jednak odpowiedź sklepikarza uświadomiła go tylko w przekonaniu , że nie znajdzie tutaj książek i pułapek . Na dalszą podróż Galen nie miał czasu . Po południu miał spotkanie z magiem w sprawie podwodnej penetracji zbiornika wodnego .


Skoro nie mogę zdobyć tutaj nic w sprawie zlecenia popytam o Rolanda . Strasznie jestem ciekaw opinii ludu o tym człowieku – pomyślał Galen .

Zwykli ludzie raczej nie mogli mieć do czynienia z Relivenem . Jednak musiał się z nim liczyć jakiś przywódca tej osady . Wykorzystując sytuację Galen kontynuował rozmowę ze sklepikarzem by dowiedzieć się gdzie przebywa wójt lub ktoś pełniący podobną funkcję .

-Jest tutaj ktoś kto rządzi w tej osadzie ? Nie pytam tutaj o pana Relivena – dodał szybko by rozmówca nie wymienił go w pierwszej kolejności .
-Jeżeli tak to gdzie go znajdę ? – zagadał ponownie .

-Je-pokiwał głową.
-Ja to je.

-Zatem -kontynuował wyraźnie zakłopotany tą wiadomością wiedźmin .
- Jak Ci się żyje pod władzą Pana Relivena ? Uczciwy to jegomość ?

-Lepiejsze być mogło. Sie tak zdaje.

- To znaczy ? , dokończ myśl - zachęcił mutant .

-Mie chycik doł - pokazał mały kozik o falowanym wzorze na ostrzu.

-Prostorzowi kose.

- To może inaczej - dodał wiedźmin lekko zirytowany mową sklepikarza -wójta .

- Zdarzało się , że ktoś był wieszany lub karany mimo , że nie udowodniono mu winy , tajemnicze zniknięcia ? , oszukane zeznania , nieprawdziwi świadkowie ? Ogólnie czy Pan Reliven nadużywa swojej władzy dla własnych celów nie zależnie jakie środki ma do tego użyć . I jeżeli tak czy korzysta wtedy z jakiś specjalnych usług - skończył swój wywód wiedźmin mając nadzieję , że wyraził się dostatecznie jasno .


-Tak i raz było-ściszył głos.
-Do Prostorza poszeł kiedy. Kose mu doł. Sie chopy doń cap! I doj, i doj, i doj!
To sie znerwował! Demun jaki wlaz! I nie przyjedzie powiedzioł! I nie wysługo powiedzioł! I nie pomuże powiedzioł! Cołe zasiewy i zbiory pora! Nie! Jak my take!

I tak zrobił-pokiwał głową z powagą.
-Po tym abarot wrócił. Do Prostorza poszeł najsampierw. Sie chopy doń cap! I doj, i doj, i doj!
To sie znerwował! Demun jaki wlaz! I nie przyjedzie powiedzioł! I nie wysługo powiedzioł! I nie pomuże powiedzioł! Cołe zasiewy i zbiory pora! Nie! Jak my take!

I tak zrobił- ponownie pokiwał głową z powagą.
-Nazad jak wrócił czeri raz i do Prostorza poszeł, to chopy myśleć zaczły... To i zaczeł chodzić.
I chycik mi doł-ponownie pokazał kozik.
-Oddawać mówi część, ale i dać potrofi.


- Widzisz ten mieszek brzęczących monet ? - wskazał Galen mały woreczek z kilkoma pozostałymi pieniędzmi waluty Redańskiej .

- Może być twoja pod warunkiem , że kiedy tu wrócę następnym razem powiesz mi czy nikt nie pytał o mnie czy innego wiedźmina . Chcę wiedzieć wszystko więc gdy taki się trafi masz mu się przyjrzeć . Nie lubię gdy ktoś patrzy mi na ręce gdy pracuje- dodał z przyjaznym uśmiechem .

Mężczyzna spojrzał na mieszek, po czym bardzo gorliwie pokiwał głową.

-Mie nie oszukajo! Przkilini... Przelkin... Nie oszukajo!

- To jak zgoda ? - zagadał potrząsając głośno mieszkiem.

Wójt bardzo szybko pokiwał głową na zgodę .

Galen rzucił mieszek w ręce rozmówcy po czym zapytał :

- Jest w tej mieścinie ktoś komu ludzie ufają i szanują oczywiście zaraz po Panu ?

-Same tu porzundne chopy so! Ino Prostorz najstarszy jest!

- A gdzie go znajdę ? - zapytał wiedźmin

-A tom-wskazał ręką na wschód.

- Dzięki , Bywaj ! - powiedział Galen po czym ruszył w wyznaczonym kierunku .

W drodze do celu łowca potworów rozglądał się po miejscowości . Wokół znajdowały się tylko drewniane niewielkie chałupy . Żaden z domów nie wyróżniał się na tle reszty . Rynek zastępowało wielkie ognisko wokół którego siedziało kilku rybaków przyrządzających dzisiejszy połów . Wszędzie dookoła grasowały wściekle atakujące komary . Wiedźmin zbliżał się do pól . Dopiero teraz zdołał zobaczyć kilka kolejnych chałup zasłoniętych poprzednio .
Koło jednej z nich siedział staruszek z krzywo obcietą brodą i włosami . Galen mając nadzieję , że to o nim wspominał wójt podszedł i zapytał .

- Witaj czy mam przyjemność rozmawiać z Prostorzem ?

-Taaa

Galen wyraźnie zadowolony , że trafił za pierwszym razem postanowił zadać te same pytania co z poprzedniej rozmowy mając nadzieję na bardziej zrozumiałe odpowiedzi .

Staruszek powoli podniósł się przy pomocy sękatej laski.
Podszedł do wiedźmina i ze złością dźgnął go w pierś.

-Poszeł mie stąd! Nie będzie tu nikt kłapał ozorem na pana Relinvena! - wywrzeszczał, plując co i raz.

-Z pana słów wynika wielki szacunek do Relivena , czy to może zwykły strach przed karą ? - nie dał za wygraną wiedźmin.

-Jeno jedno jeszcze słowo złe, a po kosę idę! Poszeł won! - machnął laską, po czym wycofał się na ławkę.

-Albo masz jakieś ogromne korzyści z bronienia tego człowieka , albo to ogromny strach przed nim . Szczerze nie obchodzą mnie aż tak powody dla których tak emocjonalnie podchodzisz do tego . Bardzie interesują mnie informacje o samym Rolandzie . Tak się składa , że mam od niego zlecenie , ale nie zwykłem pracować dla kogoś kogo nie znam . Jeżeli mi nie pomożesz wkrótce zaleje was morze Ryboludów , a ja nawet palcem nie kiwnę by was bronić . Tak zgaduję , że już wiesz kim jestem . Jestem wiedźminem -spojrzał najbardziej mrocznie jak się dało . Tak więc zadając grzecznie pytanie chciałbym poznać jej odpowiedź nie zależnie jaka jest. Byle prawdziwa . Proste tak lub nie wystarczy .

Staruszek ponownie wstał, wspomagając się laską. Bez słowa wszedł do chaty, zostawiając ją otwartą.
Kiedy tylko wyszedł, w rękach trzymał zadbaną kosę o błyszczącym, zakrzywionym ostrzu.

Powoli pochylił się i podniósł kamień spod nóg, którym... rzucił w przybysza!
Ten jednak zdołał się uchylić, lecz staruszek już sięgnął po kolejny pocisk!

-Nie chcesz rozmawiać trudno . Odchodzę zatem . Ale jeżeli tylko spróbujesz mnie zaatakować zginiesz zanim przemyślisz jak głupią rzecz zrobiłeś -odrzekł zimno wiedźmin .
Po czym odwrócił się i wyszedł ostrożnie oglądając się za plecy gotów do szybkiego zabicia staruszka .

Kolejny kamień przeleciał tuż koło głowy łowcy potworów. To jednak nie koniec. Staruszek z jękiem schylił się po jeszcze jeden.

Galen był pewny że jeżeli jeszcze jeden kamień świśnie mu koło głowy złapie go w locie i ciśnie w kierunku starucha .

Nie świsnął .

Był zły . Nie dowierzał własnym oczom . Nigdy mu się nie zdarzyło by ktoś z osadników nie uległ jego mrocznemu spojrzeniu i zimnemu głosowi .

Galen wrócił do wójta zaciekawiony postawą staruszka który wyraźnie pchał się pod wiedźmińską brzytwę .

- Witam ponownie -zagadał wiedźmin .
- Znacie może kogoś innego poza Prostorzem kto miałby sporą wiedzę o okolicy .
Z tamtym jegomościem wyraźnie się nie dogadałem . Broni Relivena nawet za cenę swojego życia .

-He! He! Toście Prostorzowską kose obaczyli! Mie chycik doł - zniknął z okna, po czym wrócił z tym samym kozikiem, któego wiedźmin już dwa razy widział.
-Łodny chycik, ale kosa! Prostorzowi doł kosę, a mie chycik - ponownie podniósł do góry małe ostrze.
-A wy gupi! A durny wy! Do Prostorza tako ze takim! - roześmiał się.
-Bo Prostorzowi to kose doł. A mie chycik - pokazał nożyk.
-Jak Prostorz nie polubio, to chopy i nie polubo mogo.
Tam so - wskazał zachód.
-Ze chopami - dodał.

-Jak szybko ploty u was idą - zapytał wiedźmin by sprawdzić czy warto się już kłopotać.

-A jake? - zapytał z zainteresowaniem.

-Dotyczące powiedzmy obcego który obraził Prostarza - zapytał z udawanym uśmiechem bo do śmiechu mu nie było .

-A to gupe wy! - roześmiał się ponownie.
-Take do Prostoza z takym! Ze kosą Prostorza, a mie chycik dał - ręka ponownie powędrowała w górę.

-Jak chopy sie dowiedzo! - zarżał podobnie do prosiaka.
-Nazad jak będo!

Mutant z wyraźnie niezadowoloną miną poszedł nad zatokę zagadać z ludźmi pracującymi tam. Nie był pewny czy dobrze robi kontynuując zbieranie informacji po ostatniej wpadce ale nie mógł się poddać . Nie po pierwszej porażce . Zbliżył się do najbliższej grupki i zagadał dość nieśmiało .

- Można do was przysiąść panowie ?

-A siadojcie, siadojcie - posunęli się, robiąc miejsce.

Część rybaków siedziała nad zatoką łowiąc ryby . Inni pływali łódkami . Kobiety zajmowały się praniem i zbieraniem ziół . Gdzieś z prawej słychać było odgłosy rąbania drewna . Wokół biegały małe brzdące bawiąc się w „złap elfa” .
Wiedźmin usiadł , chwilę popatrzył na wodę . Po chwili zagadał siedzących obok rybaków.

-Słyszałem , że macie tu problemy z ryboludami . Pan Roland wynajął mnie w tej sprawie - dodał .Co o tym sądzicie ? -zapytał będąc ciekawym reakcji.

-Chcę pozbyć się tych potworów a wszelka pomoc się przyda . Zwłaszcza informacje o tym kiedy i gdzie atakują najczęściej stwory . Jednak zanim to chciałbym wiedzieć co sądzicie o Relivenie . Dobrze was on traktuje ?

-Anoście dobrze słyszely. Corazto bardziej naterętne i gagresywne. Atakujo bez przerwy. Co noc - rzekł, zaś reszta pokiwała głowami.
-No i chyba wreszcie pora, żeby kto co porobił z tymy ścierwamy
- dodał drugi.

-My po prawdzie to i niewiele wiemy, ale zawsze wyłażo tam - wskazali plażę, na której właśnie bawiły się dzieci.
-Tam wyłażo i zawsze noco. Skoro się Sońce za horyzont schowie to ino czy godziny czebo odliczać. Koło tej pory wychodzić zaczynajo - rzekł trzeci.
-A pan Relinven to po prawdzie zły nie jest, ale i mógłby lepszy być. My musim płacić rybamy, mniej zbożem, a raz na rok to i przyjedzie do nas, popacza co nam poczebo i nazad przyjedzie dać.

I un sam wie najlepij czego poczebo. Mówić nie lza, bo gówno da. Zawsze skurwysyn trafia w poczebe. Jak to robi? Zachodzimy w głowe i nijak pomysłu nie mo.
Ino Prostorzowi najwięcej daje...

- A właśnie co do Prostarza . Spotkałem go niedawno . Wydawał się zapatrzony w Relivana jak kapłanka w Melitele . Mogło by się wydawać , że bez wątpienia oddał by życie za niego . Dlaczego tak bardzo go podziwia ? Czy jest to spowodowane tym , że jak powiedzieliście dostaje najwięcej gdy jest na coś potrzeba ?

-Pan Relinven go lubi chybo... Zawsze do niego pierwszego idzie. Mie garczki dał, jak się potłukły. Ale to Prostorzowi jakiegoś mięsa da.
Prostorz dobry człek i za dobre się odpłaca. Temu i Prostorz, bo wszystko dla niego prosto się zdaje.


- Osobiście się do niego udaje czy za pomocą pośredników ? I jeśli tak to tylko do niego czy z wami też się spotyka ?

-Pan Relinven wszędzie sam. Pacza jak nam się żyje i smykowi pisać jakie rzeczy ważniejsze każe.
Zły to un nie jest, ale dawać to daje mało, a takie wielkie pałacycho ma.
I bierze dużo, łoj dużo za dużo. Ale zboża przywiezie każdemu.


- A nie domyślacie się może dlaczego tak tego Prostarza sobie Reliven upodobał . Jestem tu obcy dlatego wydaje mi się dziwne , że jesteście gorzej traktowani od niego .Zwłaszcza , że nie ma jakiegoś wysokiego stanowiska w społeczeństwie .

Jeden z nich wzruszył ramionami, zaś reszta siedziała nieruchomo.
Wiedźmin zauważył dziwną sztywność wśród siedzących .

- Coście tak zesztywnieli panowie rybacy ? Czyżbym powiedział coś złego ? Jeżeli tak to wybaczcie zwykłą ciekawość .

-Nie wiedzieć czemu właśnie un. Najstarszy un i pisać i czytać potrafi... Może temu właśnie.

- Dobrze zatem pora na mnie . Jeżeli by się wam coś przypomniało na temat Prostarza to jeszcze się tu raz pojawię . Tym czasem idę przygotować się do walki z ryboludami . Mam nadzieję , że wyprawa będzie udana . A i jeszcze coś . Jeżeli znacie jakieś przynęty na te potwory lub pułapki .... to bardzo by pomogło - dodał już wstając .

-Może wnyki jake? Za nogę złapie czy co... A jakie macie przynęty na ludzi, elfy czy inne take? No może i złoto jake.
Ale to nie paszcze tępe, coby można je ochłapem jakim przyciungnońć.

-Cóż potwierdza to tylko przypuszczenia , że to inteligentne stwory .Zatem dzięki za rozmowę

Wiedźmin odwrócił się i poszedł kierując się na gościniec z którego przyszedł .

Pora wracać . Zdobyte informacje choć było ich niewiele mogły dać jakąś podstawę wiedźminowi do wyciągnięcia wniosków. Teraz głowę Galena zaprzątała myśl jak pozbyć się potworów . Musiał się spieszyć by zdążyć na umówione spotkanie z magiem . Tyle trzeba było jeszcze zrobić , a czas jakby uciekał coraz szybciej .
 
Koening jest offline  
Stary 02-08-2011, 19:06   #18
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Zaczepka strażnika, chociaż sprowokowana, wcale nie zachęciła Lisandera do podjęcia walki, słownej, czy fizycznej, nieważne.

Elf nawet nie zastanawiał się, czy miał szansę przeciwko uzbrojonemu wartownikowi, nie było warto, nie chciał żadnych starć, nie w tym domu. Zresztą świat wymagał od niego nie tylko heroizmu i nierozsądnej odwagi, wymagał sprytu.

Przeciągłe spojrzenie musiało wystarczyć, elf wysilił się jedynie na to, wolał nie ryzykować, raz zaznawszy gniewu pana tej posiadłości.

Na szczęście drugi ze strażników okazał więcej wyrozumiałości, czy może obycia, wskazując Lisanderowi drogę do kuchni.

Zmierzając we wskazanym kierunku elf rozmyślał nad tym, jak przebiegnie całe przedsięwzięcie, czy każdy członek grupy ruszy samopas przeciwko wodnym stworom, czy ktoś spróbuje wymknąć się spod zwierzchnictwa magnata i pojedzie w swoją stronę?

Ilekroć Lisander zastanawiał się nad swoją rolą w misji, jego twarz krzywiła się w grymasie niepewności pomieszanej z nutką ironii. Oczywiście, wszystko mogło się zdarzyć, ale czy ktokolwiek myślał, że elf złodziej, dla którego prawo to tylko jeszcze jedna regułka, o tyle gorsza od innych, że składająca się z wielu pomniejszych regułek, będzie ganiał dla ludzkiego magnata za obślizgłymi ryboludami, ten chyba pozamieniał się na głowy z własnym przyrodzeniem.

Mimo wszystko LIsander doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że należy korzystać zarówno z okazji do nawiązywania nowych znajomości, jaki i takich, które wróżyły szybki przypływ gotówki. Sytuacja wymagała więc głębszego zastanowienia.

Wszystko odbyłoby się szybciej i łatwiej, gdyby tylko elf mógł porozmawiać z którymkolwiek ze swoich towarzyszy, jednak jak na złość żądnego nie mógł dotychczas spotkać.

Kuchnia okazała się znajdować niedaleko, LIsander trafił do niej bez problemu. Niestety zastał tam jedynie służkę i obmacującego ją jegomościa. Kobieta wydawała się czerpać z faktu obmacywania niewspółmiernie mniejszą przyjemność, niż mężczyzna. Takie sytuacje często mogły oznaczać kłopoty, elf wiedział o tym doskonale i postanowił nie mieszać się do niczego, co spotka w tym domu.

- Czy widziałaś któregoś z moich towarzyszy? - Lisander zerknął na mężczyznę obok. - Domyślam się, że tutaj ich nie ma, racja?

Lisander spodziewał się usłyszeć niewinny, lekki głosik osóbki, która jest już wprawdzie kobietą, jednak dużą część jej osobowości pragnie pozostać jeszcze dziewczynką. Nie zawiódł się.

- A jak oni wyglądali? - zapytała lekko zmieszana.

- Chodzi mi o elfów i ludzi, podróżnych - odrzekł patrząc kobiecie w oczy.

- Niestety nic nie wiem o podróżnych - odparła. -Polecam zapytać strażników przy wejściu. Oni powinni coś wiedzieć - uśmiechnęła się lekko.

Lisander postanowił zachować dla siebie informację, że strażników wziął na pierwszy ogień na początku. Kobieta i tak miała na głowie dostatecznie wiele spraw.

- Tyle chciałem wiedzieć, dziękuję - elf ostatni raz spojrzał na mężczyznę stojącego przy dziewczynie i ruszył z powrotem w stronę wyjścia z budynku.

Nie widząc innego wyjścia LIsander zdecydował się opuścić posiadłość magnata i pospacerować po okolicy, zaczerpnąć informacji od tutejszych, może dowiedzieć się czegoś więcej o magnacie i jego motywacjach.

Elf postanowił zapytać się pierwszej napotkanej osoby o to, gdzie znajduje się najbliższa karczma i udać się tam niezwłocznie. Pijani ludzie byli najlepszymi informatorami, a gdzie indziej szukać pijaków, jak nie w karczmie, racja?
 
Minty jest offline  
Stary 03-08-2011, 03:00   #19
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Teddevelien:

Obserwacja to podstawa eliminacji elementu zaskoczenia. W tym wypadku miało służyć monitorowaniu działań skierowanych w kierunku oswobodzenia trzech elfów.

Te były niezwykle mierne.
Elfka, co prawda, weszła do pomieszczenia strzeżonego zarówno przez gwardzistów Rajczewa oraz dwóch Aen Seidhe w identycznych mundurach, lecz w kilka chwil później opuściła je.
Mrucząc coś do podwładnych wstąpiła do sąsiedniego pomieszczenia.

Nic więcej.
Żadnych działań, reakcji.

Z drugiej jednak strony próby oswobodzenia mogły uchodzić za nad wyraz nierozsądne, mając na względzie środek porę doby oraz ilość ludzi pozostawionych na straży porządku.

Tak więc pozostał przy tej samej balustradzie, czekając na jakikolwiek ruch.
Zarówno odziani w czerń, jak i elfie przedstawicielstwo łypało na niego spode łba, wyraźnie nie znając przyczyny tak długiego, wręcz niekończącego postoju Teda.

Od czasu do czasu któreś z pomieszczeń otwierało się, ukazując ludzi z różnych krajów.
Ambasador Koviru i Poviss, przedstawiciel Temerii czy Redanii.
Raz zobaczył krótko, acz schludnie ostrzyżoną kobietę w barwach Aedirn. Ani śladu barw Nilfgaardu czy Kaedwen.

Gdzieś w oddali przemknęła rudowłosa kobieta w niezwykle wystawnej sukni. Mogła to być nawet Triss Merigold.
Za jakiś czas równie szybko pojawiła się, jak i zniknęła, niska blondynka w bardzo wyzywającym stroju.
Czyżby zasiadająca niegdyś w Radzie Temerskiej Keira Metz?

Czas mijał. Słońce nie ustawało w wędrówce po niebie, zbliżając swą tarczę do linii horyzontu, ostatecznie znikając za nią.
Nikły blask. Ostatnie, co zostało po dogorywającym dniu.

Nagle z korytarza po przeciwnej stronie owalnego pomieszczenia wyszedł otyły, niski mężczyzna w mocno pobrudzonym, białym fartuchu z zalakowanym rulonem w dłoni.

Zdecydowanym krokiem podszedł do drzwi pokoju przełożonego elfki, gdy drogę zagrodziło mu dwóch podwładnych kobiety, z którą ćwierćelf rozmawiał.

-Spierdalaj, bo każę cię powiesić - odepchnął ich własnym ciężarem. Mężczyźni odskoczyli, kładąc dłonie na rękojeściach.
Postawny człowiek natychmiast zaniechał wejścia.

-Tylko spróbuj - warknął, zbliżając się do dwóch celów.

-Wyciągnijcie tylko kawałek, to przysięgam, że wypalę mój stolnikowski sygnet na waszych czołach - dodał, obrazując swoje słowa podniesioną lewą pięścią.
Na środkowym palcu widniał rzeczony skarb.

Natychmiast odwrócił się, po czym wszedł do pomieszczenia, zamykając je za sobą.
Pozostawił po sobie jedynie nieruchomych mężów Relinvena, najwyraźniej znających ową postać oraz dwóch zaskoczonych elfów.

-Nie warto się Stolnikowi stawiać - powiedział cicho jeden ze ludzi w czerni.

-Prędzej z Podkomorzym bym dyskutował - dodał drugi, kiwając głową.

-Ja się, raz jeden, postawiłem - burknął człowiek po przeciwległej części pomieszczenia.

-Takiej chłosty nigdy w życiu żem nie dostał. Do teraz całe plecy to jedna wielka blizna - dodał dużo bardziej ponuro.

Drzwi gwałtownie się otworzyły, zamykając się z trzaskiem.
Gruby jegomość nie zaszczycił nikogo ani jednym spojrzeniem, odchodząc bez słowa.
I bez zwoju.

Dopiero w godzinę później wysłannik Enid an Gileanna ukazał swe oblicze publicznie.
Jeden z elfów natychmiast doskoczył do sąsiedniego pokoju, z którego wypadła reszta straży z elfką na czele.

Mężczyzna zagwizdał, klepiąc się po nodze. Zupełni tak, jakby przywoływał do siebie psy.
Natychmiast ruszył korytarzem, gdzie jakiś czas temu, jak się zdawało Tedowi, przechodziły dwie czarodziejki.
Szybko zniknął za zakrętem, a wraz z nim jego obstawa.

To by było na tyle, jeśli chodzi o obserwację.
Reakcji, jak do tej pory, brak.

Stał jeszcze przez jakiś czas przy balustradzie, gdy podbiegła do niego służka, która poprzedniego dnia prowadziła ich do wyznaczonych pokojów.

-Przysyła mnie pan Ariusz Latocki jest gotów pana przyjąć. Poprowadzę - rzekła, prowadząc przez owalne pomieszczenie.


Areastina:

Czas mijał powoli. Roibhilin kazał się zbierać zespół do wymarszu. Wszyscy gotowi. Prócz urzędnika.

Ten nijak nie miał zamiaru wstać z łóżka. Dlatego też większość załogi porzuciła stan gotowości.

Jakby tego było mało Vel wystawał przy balustradzie. Czyżby na coś czekał?
Jak donosiły zmiany w warcie, pomimo jawnej obserwacji zarówno z jego, jak i ich strony, nic się nie zmieniało.

Drzwi otworzyły się dopiero po kilku godzinach, a ona natychmiast wyleciała z pomieszczenia przed podwładnymi.

Urzędnik stał, mierząc ich chłodnym wzrokiem, po czym zagwizdał i poklepał się po udzie.
Wołał ich jak zwykłe psy.

Prócz tego nie poświęcił im ani chwili uwagi, podążając wgłąb posiadłości. Chcąc nie chcąc, musieli iść z nim.

Wędrówka nie potrwała długo, ponieważ zdołali pokonać jedynie dwa rozwidlenia korytarzy na tyle szerokich, iż zaczynały pretendować do miana pomieszczenia, gdy zatrzymali ich umundurowani mężczyźni.

Areastina widziała już jednego z nich. W piwnicy. Wieczór temu.
Osobista gwardia gospodarza.

-Tylko pan, Mistrzu - rzekł jeden z nich.

-Wiesz, do kogo mówisz dh'oine?

-Mistrz Calthaniel Roibhilin. Marszałek Relinven zaprasza - odparł, zaś elf uśmiechnął się z wyższością.

Przeszedł obok gwardii, która nagle zastąpiła drogę Areastinie i jej drużynie!

-Nie zrozumieliśmy się. Macie ich wpuścić - warknął, gdy zorientował się, iż nikt za nim nie idzie.

-Mistrzu, rozkazy...

-Ja rozkazuję ich wpuścić - syknął podobnie do jadowitego węża, zaś mężczyzna widziany wcześniej odwrócił się.

-Nie masz tu żadnej władzy, Mistrzu. Czarne Słońca nie słuchają rozkazów królów, bez pozwolenia Marszałka. Feainnedhu - dodał chrapliwym głosem. Ponownie zwrócił się twarzą w kierunku ochrony Roibhilina, ścierając z twarzy resztki emocji.

Kobieta zdołała zobaczyć minę Roibhilina, który wyglądał tak, jakby jakiś żebrak dh'oine ośmielił się na niego nasikać.
Nic jednak nie powiedział.
Odwrócił się jedynie i oddalił.

***

-Proszę, mistrzu Roibhilinie-odezwał się głos gospodarza zza zdobionych drzwi, otwierających się zadziwiająco łatwo, zważając na ich solidny wygląd.

-Zapraszam-powtórzył magnat, będący jedyną osobą oświetloną chłodnym błękitem szklanego lampionu.

-Co to za ważna sprawa?-rzekł oschle elf, nie dając po sobie poznać zdziwienia oraz jego małego towarzysza - niepokoju.

Nie podobała mu się ciemność, której nie potrafił przeszyć wzrokiem. Nie podobało mu się to, że widział jedynie biurko z ciemnego drewna, za którym siedział jego rozmówca oraz krzesło ustawione naprzeciwko, a także fragment zielonego dywanu, który mógł dostrzec jedynie dzięki ciepłemu blaskowi świateł z korytarza.

-Mistrzu, ploty są jak karaluchy. Pojawiają się znikąd i rozprzestrzeniają jak zaraza-rzekł Roland, zaś urzędnik przez chwilę zawahał się.
Przejście zamknęło się z cichym kliknięciem pod wpływem dłoni gościa, starającego się za wszelką cenę odpędzić narastającą podejrzliwość.

-O co chodzi?-zapytał ponownie.

-Proszę usiąść.
Arystokrata kolejny raz zignorował pytanie.

-Postoję. Do rzeczy.

-Jakiś czas temu dostałem list od królowej Findabair – zaczął, zaś Roibhilin poczuł się tak, jakby właśnie dostał w twarz.

-Racz mi wybaczyć mistrzu, ciągle się mylę – powiedział z uśmiechem wychodzącym spod orzechowych wąsów.

-Od księżnej Findabair. Jej łaskawość poprosiła mnie o przysługę. Nie wiem czemu akurat na mnie spojrzało jej wspaniałe oko… – kontynuował, wzmagając irytację w słuchającym, poważnie zaskoczonym mężczyźnie.

To on, Calthaniel Roibhilin, nieoficjalnie zajmował się unieszkodliwianiem siatki wywiadowczej na terenie Dol Blathanna, ale wiedziała o tym jedynie Enid an Gileanna i jego zaufani współpracownicy.
Przez chwilę zastanawiał się czy była to celowa drwina z jego osoby, która nie znalazła członków wywiadu Rajczewa na jego terenie, którzy zasugerowali jego osobę samej Francesce, czy tylko przypadkowy dobór słów.
Szybko jednak otrząsnął się, przypominając sobie z kim rozmawia. Dh’oine. Czyli przypadek.

-…ale byłem cholernie zaszczycony jej kredytem zaufania w stosunku do mojej osoby. Pewnie wiesz, mistrzu, o co mnie prosiła?
To nie był zwykły dh’oine. Wiedział więcej niż powinien. Jego pytanie zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie oczywistego faktu.

-O ciche uwolnienie jej przyjaciela, pojmanego i skazanego na publiczne powieszenie za wyimaginowaną przez władze, zbrodnię – odparł elf.

-Nie mów, że to nie był też twój przyjaciel – zachichotał Roland, zaś Roibhilin poczuł, że zaczyna tracić grunt w tej rozmowie.
Skazany na śmierć „przyjaciel” był szpiclem działającym w Redanii. Podwładnym urzędnika.

Skoro Relinven o tym wiedział, to czemu go uwolnił?
Spisek z władczynią Dol Blathanna nie miał sensu. Królestwo było słabe, ledwie dźwigające własny ciężar. Poza tym szef wywiadu nic o tym nie wiedział, a wiedział prawie o wszystkim.
W takim razie czemu obecnie to zasugerował?
Wiele mógł stracić przez takie zagrywki, ale co mógł zyskać?

-W co ty grasz, magnacie? Najpierw twoja ochrona zatrzymuje moją i nakazuje iść samemu, potem to pomieszczenie, a teraz jakieś gierki?

-Mistrzu, nie wiem o co chodzi. Natomiast twoja ochrona nie musi wiedzieć tego, co ty. Ja jedynie chcę powiedzieć, że udało się odbić ów osóbkę wraz z dwójką żołnierzy Scoia’tael – odparł spokojnie Roland.

-Masz zamiar powiedzieć mi coś, czego jeszcze nie wiem? – zapytał.

-On i dwójka współbraci leżą tutaj, w Rajczewie – dodał, próbując odzyskać panowanie nad sytuacją.

-Najwyraźniej twoi ludzie nie próżnowali – roześmiał się cicho, po czym wygodniej rozparł się na krześle.
Przez kilka chwil siedział zamyślony, wpatrując się w twarz rozmówcy, jakby czegoś w niej usilnie szukał. W pewnym momencie oczy mu się zaświeciły, a pod wąsem zagościł szeroki uśmiech, od którego Roibhilina przeszedł dreszcz.

-Zorganizowałem wóz. Co prawda, nie jest to królewska karoca, ale lepszym na obecną chwilę nie dysponuję.

-Do jakiego stopnia…?

-Wóz na towar – gospodarz splótł palce, po raz kolejny dyskretnie szydząc z gościa. Zamierzał przewozić przedstawicieli najstarszej z ras chłopskim wozem!
I to kogo! Reprezentację samej Enid an Gileanna!

-Chyba sobie kpisz – warknął urzędnik, nabierając śmiałości wzmaganej przez gniew.

-Nie będziemy jechali tym, czym wywozisz gnojówkę.

-W takim razie proszę złożyć jeden podpis – wyjął dwie kartki z szuflady, odwracając je tekstem w kierunku rozmówcy.
W jednej chwili pochwycił powątpiewający wzrok elfa.

-Oświadczenie. Jest tam napisane, że wiesz o ich stanie zdrowia, przeciwwskazaniu do zmieniania pozycji oraz rezygnacja z zaoferowanej przeze mnie pomocy. Ostatnie zdanie to tylko przejęcie odpowiedzialności od chwili podpisania tych dwóch dokumentów.
Proszę sprawdzić czy się zgadzają i czy powiedziałem wszystko.


Szach i mat. Roibhilin przegrał, choć nie wiedział czemu miał wrażenie, iż stracił niejedną partię za jednym zamachem.
Przypatrzył się skośnym literom na żółtym papierze, oświetlonym przez błękitne światło. Szukał czegoś, co było w stanie mu pomóc.
Coś, co mógł wykorzystać przeciwko Relinvenowi, lecz wszystko zdawało się być w porządku. Powoli skinął głową na znak zgody.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 03-08-2011, 03:01   #20
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
-Wyruszamy natychmiast – ogłosił magnatowi, walcząc z narastającym poczuciem, iż musi jak najszybciej się stąd oddalić.

-Nie bądź głupi, Mistrzu. Łukomorze to jedno z niebezpieczniejszych miejsc na Kontynencie. Przynajmniej nocą.

-Daj mi ochronę.

-Mam osłabić linię obrony Rajczewa, w którym jeszcze są delegacje innych państw? Nie ma mocy, Mistrzu? – odmówił stanowczo.

-Jesteś w stanie podpisać oświadczenie o odmowie przydzielenia dodatkowej ochrony?

-Tu jest czysty papier. Pisz, Mistrzu – wyciągnął kałamarz, pióro oraz dwie, czyste kartki.
Tego Calthaniel się nie spodziewał. Odwrócił się szybko w kierunku drzwi z goryczą tańczącą na języku.
Przynajmniej tam, gdzie pamiętał, że były drzwi.

-Każ przygotować wóz – rzucił na odchodne.

-Jak sobie życzysz, Mistrzu.

[center]***[center]

Spotkanie Roibhilina z Relinvenem nie zachwycało długością. Trwało nie dłużej niż dziesięć minut, a urzędnik wyszedł jedynie powarkując coś o wyjeździe.

Wyminął zdecydowanym krokiem wyminął Czarne Słońca, przywołując podwładnych gestem.
Przechodząc, z wyższością popatrzył na kilku strażników w okrągłym pokoju, kończąc na tym zaszczyty, jakie miały ich spotkać.

Najwyraźniej nie miał zamiaru się zatrzymywać, czego niemym potwierdzeniem było szybkie zejście po schodach oraz bezpardonowe wymaszerowanie na zewnątrz.

Zatrzymał się dopiero przed bramą wyjazdową z Rajczewa.

-Teraz czekamy-rozkazał, sam siadając na jednej z kamiennych ławek.

Tak jak poprzedniego wieczora, nieopodal stała straż Relinvena.
Ślepi i głuchoniemi.
Przynajmniej do chwili, w której miało pojawić się zagrożenie. Takie było założenie, lecz praktyka często nijak miała się do teorii.

Niektórzy od czasu do czasu spoglądali zarówno na drużynę Areastiny, jak i na nią samą, acz najczęstszym obiektem obserwacyjnym okazał się sam Roibhilin.

Nie tylko wojsko Rolanda uważnie patrzyło, ponieważ członkowie załogi pani kapral również dyskretnie rzucali okiem na podopiecznego.
Powodem był zmieniający się z upływem czasu, wyraz twarzy.

Początkowo zdawał się być spokojny, natomiast z upływem czasu jakby wchłaniała całą irytację nagromadzoną w otoczeniu.

-Gdzie te imbecyle?! - wrzasnął, podrywając się po kilkunastu minutach oczekiwania.

-Pójdę do tego Dh'oine... - zaczął wymachiwać rękami, gdy usłyszeli stukot końskich kopyt.
Elf przystanął, gdy zza zakrętu wyjechała... furmanka zaprzęgnięta w dwa z ich wierzchowców!
Ładunkiem okazało się dwóch siedzących pasażerów oraz jeden leżący.
Za nimi leniwie podążała reszta koni.

Zdawało się to pogłębić wściekłość urzędnika. Na szczęście ograniczył się do pomstowania.

-Jedzie z nami trzech naszych braci. Jeden jest w szczególnie ciężkim stanie, więc obchodzić mi się z nim ostrożnie. Ty powozisz - warknął do głowy drużyny.

-Jazda!


Galen:

Po wielu owocnych rozmowach... oraz tych mniej owocnych, powoli powrócił do Rajczewa.
Choć dzień jeszcze młody, słońce zdecydowanie ześlizgiwało się w dół, mając za sobą najwyższy punkt na nieboskłonie.

Co zrobić z resztą czasu? Jak go spędzić w oczekiwaniu na spotkanie z nadwornym czarodziejem?

Cóż... Można było pobłądzić. Przykładowo.
Dlatego też na pierwszy cel wziął ogrody, gdzie poprzedniego dnia spali pomniejsi szlachcice, kapitulując na polu alkoholowej bitwy.
Obecnie jeśli jeszcze jakiś się zdarzył, to miał wyjątkowo słabą głowę i był głupi, że o tym nie wiedział lub wypił zbyt dużo i był głupi, że nie przestał albo nie żyje.

Swoją drogą, rzadko kto po wypiciu kilku głębszych okazywał się ostoją racjonalizmu.

Gdy tylko wyszedł z labiryntu krzaczków oraz żywopłotów, zobaczył domki jednorodzinne.
Zapewne stanowiły mieszkanie dla służby bądź gwardzistów. Lub jednych i drugich.

Pośród nich rzucała się w oczy karczma o szyldzie, będącym w istocie nieporadnie wyrytymi trzema kołami.
Co oznaczały? Można było się jedynie domyślać...
Albo nie... Nie można było, ponieważ żaden symbol nie może mieć tylu znaczeń co to logo.

***

Rajczew był zadziwiająco dużym miejscem, którego ponad połowę stanowiły domy.
Pozostała część skupiała w sobie posiadłość oraz ogromne ogrody z fontannami, oczkami wodnymi i małymi wodospadzikami.

Otaczającą rezydencję roślinność można było śmiało nazwać labiryntem. Wysokie, gęste żywopłoty ograniczały widoczność, acz miejsce z tego powodu nie traciło na uroku.
Przeciwnie. Zmuszało do zwiedzania.

Raz Galen trafił na mały, brzozowy zagajniczek, innym razem małe jeziorko.

Paradoksalnie, oglądanie nieco mniej niż ćwierci terenu pokrytego roślinnością, zajęło więcej czasu niż jego więcej niż połowa.

***

Pukanie do drzwi przerwało wypoczynek, jaki postanowił zrobić sobie po rozejrzeniu się.
Może to ostatnia z takich chwil w perspektywie całych miesięcy?

Do środka weszła służka, dzień wcześniej prowadząca ich do pokojów.

-Pan Ariusz Latocki zaprasza. Zaprowadzę.


Lisander:

Do czasu spotkania z rzeczonym czarodziejem, trzeba było sobie jakoś zorganizować czas.
Dowiedzieć się czegoś. Może się napić. Jeśli by się zachciało, naturalnie.

Śmiało wymaszerował z posiadłości, pytając pierwszą z napotkanych służek o karczmę.

-Po drugiej stronie ogrodu. Tam już łatwo znaleźć - oddaliła się tuż po wskazaniu drogi.
Miała rację. Gdy tylko przedarł się przez gęstwinę roślinności, jego oczom ukazał się budynek wciśnięty między inne domki.
Wyróżniał się wielkim napisem "U Harna" wymalowanym na ścianie.

Kiedy tylko Lisander zbliżył się, dostrzegł amatorski szyld. Trzy koła.
Ich znaczenie pozostało nieprzeniknione.

Kiedy już znalazł się w pomieszczeniu wypełnionym stolikami oraz krzesłami. Pustymi.
Tylko jeden z nich gościł dwóch ludzi, mających za sobą niejeden kufel...

***

Zrobiło się tłoczno. Ni dziwota, późna pora zawsze robiła swoje.
Początkowa nuda, zdominowana przysłuchiwaniem się teorii o końcu świata sprowadzonym przez ryboludy stopniowo zaczęła być urozmaicana wraz ze wzrostem ilości klientów.

Wyłapał coś o cholernie drogim piwie, zdarzył się fragment opowieści o wspaniałości Toussaint, plonach zbóż niszczonych przez vodyanoi.
Dwoma konkurencyjnymi tematami, zdecydowanie przeważającymi był bal odbywający się dzień wcześniej oraz plaga stworów wyłażących z Zatoki.

Złodziej słuchał niemalże naprzemiennie o podłości knujących czarodziejów, nikczemności przedstawicieli władz oraz samych królów i conocnych, narastających kłopotach z odparciem najazdów.

Niemniej nic przydatnego, ani konkretnego.

Tłum gęstniał. Coraz ciężej było cokolwiek wychwycić.
Nagle zorientował się, iż w jego kierunku zmierza ta sama służka, która odprowadzała go do jego pokoju.

-Przychodzę z wiadomością od pana Ariusza Latockiego! Prosi o przybycie! Pan pozwoli, że poprowadzę! - powiedziała, podnosząc głos, by przebić się przez harmider.


Brego, Galen, Lisander, Teddevelien:

-Dziękuję za tłumne przybycie - rozpoczął nieco ironicznie, stojąc nieopodal bramy wyjazdowej z Rajczewa.

Nie tylko miejsce było specyficzne, ale również postać w całej swej konwencjonalności.

Ariusz Latocki okazał się być nadwornym czarodziejem, wyglądającym... jak typowy mag z tandetnych bajeczek dla dzieci. Nieco większych dzieci.

Długa, czarna szata, pokryta wyszywanymi srebrną oraz złotą nicią, bliżej niezidentyfikowanymi znaczkami odkrywała jedynie buty od kostek w dół oraz dłonie.
Z barwą stroju komponowały się włosy oraz broda średniej długości.


Kolwen:

Długo chodził. Nie mógł znaleźć swojej "bardzo dobrej znajomej" po ów nieprzyjemnym incydencie.

Nic dziwnego. Obszar był bardzo duży, ale i tak do większości miejsc nie miał dostępu.
Jako obcy.

W jednym miejscu został na dłużej, z innego go przegonili, przez co nie był tam ani chwili.
Spotkał wiele służek, lecz żadna nie wiedziała gdzie znajduje się poszukiwana przez niego.

Raz zobaczył rozprawiających Podkomorzego i Stolnika. Wiedział co należy robić.
Znikać zanim go zauważą.
Przynajmniej tyle zdążył się nauczyć.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172