Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2011, 12:36   #122
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Przyjęcie biegło swoim torem, ale wokół nich istotnie jakby czas się zatrzymał. Otoczeni wonią róż. Obrazek, który na pierwszy rzut oka przypominał symboliczną rycinę. Śmierć i stara kobieta. Niejedne oczy obrazek ten mniej lub bardziej skrycie obserwowały.

- Jako kostucha przychodzić, zmyślne. - Dona de Todos kiwnęła głową w geście uznania. - Więc kostucho o zarazie mi praw. Wszak nie jest ona zwykła. - zmieniła temat rozmowy.
- W tej materii senora Graziana biegła, i ona to wkrótce sąd wyda, na którym wszyscy będziemy mogli się oprzeć. - powiedział.
- Wy Tremerzy macie irytujący zwyczaj mącenia wszystkiego. A zwłaszcza tego co już jasnym jest. - Weszła mu w słowo.
- Racz wybaczyć, Pani... Moje przebranie mogło faktycznie sugerować, jakobym związki z zarazą chciał podkreślić. Jednak postać, w jakiej się dziś objawiam, nie jest kostuchą śmiertelnych.
- Graziana co innego mi mówiła. - Znów wcieła mu się w słowo. Nie było w jej głosie gniewu. - Od Annasza do Kajfasza mam zatem chodzić??

Rozmówca wykazywał się cierpliwością, i w jego tonie próżno byłoby szukać irytacji czy choćby śladu jakiej pasji.
- Gdybyś miała ode mnie słyszeć to samo, co od mojej zwierzchniczki, jakiż byłby dla Ciebie pożytek z naszej rozmowy, o Pani. Zaraza jest tylko rozchodzącym się kręgiem na wodzie. Nie o niej przyszedłem Ci prawić. Wiedziałem, jakie będzie Twoje pytanie i przyniosłem ci odpowiedź. To wszystko.
- Opowiedz mi zatem na resztę mych, niezadanych jeszcze pytań. Twa zwierzchniczka bardzo cię wychwalała.
- Jest nie tylko moim zwierzchnikiem, ale też i przyjacielem i dlatego...jest po prostu uprzejma. Jestem tylko skromnym uczonym. - pochylił nieco głowę - Niezadanych twych pytań nie znam, musiałbym pierwej postawić Twój pełen horoskop, będę Cię zatem prosił byś je jednak wypowiedziała. Wiedziałem jeno to, że zapytasz o gwiazdę, która wcale gwiazdą nie jest. Od Graziany wiem, że, w opozycji do niektórych, gniewem się o Pani nie powodujesz jeno pomyślunkiem i rozwagą. Dlatego przepowiednię przynoszę, licząc że przyjmiesz ją z rozwagą właśnie i godnością, jako ta która prawdę woli niźli najpiękniejsze z kłamstw.

Gaudimedeus wyprostował się, podniósł pochylone do tej pory stylisko kosy.

- Jak mówią, jeden obraz wart jest tysiąca słów. - powiedział głośniej, mocniejszym i pewnym tonem - Nie dla krotochwili szatę tę dziś przywdziałem. Chciałem, by zanim jeszcze padnie pytanie o gwiazdę, padła odpowiedź. By padła ona jeszcze przed otwarciem ust moich. Chciałaś wiedzieć, Pani, więc teraz wiesz. Co będzie dalej? Nie to, co już wiemy, lecz to, co chcemy wiedzieć - świadczy o naszej mądrości.

- Mam się zatem lękać śmierci ostatecznej?? - Luisa uniosła prawą brew do góry. - Wszak skoro przepowiednia jest dla mnie i jest jaka jest. I w noc rzezi też taka gwiazda spadła. Czy wszyscy właściciele Niebla del Valle są przeklęci?? - Mówiła to tonem spokojnym, wypranym z emocji, tak jakby pytała się go o pogodę na jutro.

Czarna czeluść w szczelinie między brzegami kaptura przesunęła się w bok. Patrzył chyba na pogrążonych w rozmowach gości. Oboje wiedzieli, że większość z nich dyskretnie się im przygląda, a część najprawdopodobniej właśnie o nich rozprawia.

- Strach jaki kryje się za zmianą pochodzi tylko i wyłącznie z tego, że nigdy nie przychodzi ona łatwo. Każdy koniec wiedzie do nowego początku. - odpowiedział mag po dłuższej chwili - Śmierć ostateczna jest oczywiście dla naszego rodzaju najistotniejszą z twarzy jaką przybiera Mortis , ale symbolikę należy rozpatrywać w daleko szerszych kategoriach.
Przemawiał głosem dość niskim, nieco rozwlekle i jakby z namysłem, ale mimo to po raz pierwszy w tej rozmowie w jego tonie dało się posłyszeć coś w rodzaju emocji, może nawet pasji.
- Wielka tajemnica samej Natury. Radykalne zwroty i nieodwracalna przemiana. Kres pewnego etapu. Cyklu...

Gdy Gaudimedeus doszedł do tego słowa, zatrzymał się na moment, jakby coś sobie przypomniał. Zaraz jednak ciągnął dalej, z emfazą.
- Rzeczy i istoty przechodzą z jednego stanu do drugiego. Ważne, nieuchronne zmiany które okazują się niełatwe. Dusza oddziela się od ciała. Nadchodzi noc, która staje się wieczna. Kara i zło, medyk i żałoba, wielka klęska i wielkie przeistoczenie wirują w szalonym tańcu. Trzy wiedźmy pochylają się nad kotłem, w którym wrze poświęcenie i łaska, kara i zło, radość i królowanie. - zwolnił nagle, jakby raptownie ściągnął koniom cugle - Zbawienie... Przebudzenie...

Dona mogła odnieść wrażenie, że Gaudimedeus mówi teraz bardziej do siebie, niż do niej.

- Czyny i decyzje nieodwracalne. Najgłębsza z możliwych przemian. Totalna transformacja, definitywne zakończenie związku który trwa...

Drgął nagle silnie, jak dźgnięty kijem.

- Wybacz, Pani... Chciałem rzec to jedno, że destrukcja i odrodzenie to części tego samego procesu.

- Ale ja cenię sobie obecny stan rzeczy. - Odparła w końcu oglądając jednocześnie swoje starcze dłonie. - Niepozbawiony niewygód i słabostek tej powłoki oczywiście, ale ta powłoka należy do mnie, tak jak do mnie należą te ziemie. I o ile jestem skłonna uwierzyć w konieczność odrodzenia ziemi, powrót na nią ludzi, o tyle własna przemiana, związana z kresem powłoki, nie leży w moich planach. Bo nieszczególnie mnie interesuje, jako kto miałabym się odrodzić. - Ton jej wypowiedzi był zupełnym przeciwieństwem tego jakim mówił Gaudimedeus. To było takie przyziemne, takie kategoryczne. - Poprzednia przemiana uczyniła pogrążoną w żałobie wdowę doną de Todos z Ventrue i ten stan jest dobry, nie widzę potrzeby naprawy tego, co się nie zepsuło. Czy ta przemiana, którą wieszczyłeś mi, nie miałaby być zmianą na gorsze? - Tu nastała krótka cisza, ale nie dała mu dona de Todos dojść do głosu. - A co z mym ukochanym Damaso?? - Uśmiechnęła się do niego dwornie. - Jakąż przemianę jemu to wszystko wróży? Pół wieku temu wywróżyło mu przemianę w księcią, czyż nie?? - Ów dworny uśmiech nie schodził z jej twarzy. - A teraz?? Teraz me siostrzane serce drży z obawy, czy aby gwiazdy nie przyniosły mu przemiany w proch i pył. Czyż już się nie począł przemieniać?? - Uśmiech nagle znikł. - Proch i pył. Jak primogen Szaleńców skazany przez szlachetnego Damaso Hiero da Labrera na śmierć.

- “Nie widzę potrzeby...”, “nie leży w moich planach...” - zacytował Jej nie wybrzmiałe jeszcze słowa. Ton głosu dopasował się jakby do tonu Dony, brzmiał równie przyziemnie i kategorycznie, choć na powrót spokojnie - ...osobistości o wielkiej potędze i wpływach, jak Ty, szlachetna Pani, zwłaszcza zdają się ulegać iluzji iż wszystko podług ich planu dziać się będzie. Jeden z moich mistrzów mawiał: plan jest czymś, co potem wygląda zupełnie inaczej. Wiem ja, nie lubicie wy tego słyszeć. Ale jeśli radę przyjaciela chcesz Pani usłyszeć, nie zaś któregoś z dworskich pochlebców pieszczących Twe uszy, to powiem: świadomość tej natury planu miej, jak i świadomość tego, że wszystko kiedyś się kończy.

~Jako mój przyjaciel czy Grazieny??~ Ale nie wypowiedziała tego na głos.

- Zawsze uwzględniam, że coś może pójść nie tak. -
- Byłem pewien, że w pogłoskach o rozwadze twej i roztropności Pani, nie ma krzty przesady. Pewność ma teraz jeszcze trwalsze znalazła fundamenta. Spokojny jestem, że zanim ruch jaki wykonasz, zawsze po trzykroć upewnisz się czy więcej on korzyści czy też szkody przynieść może...- pokiwał głową Manuel.

Kaptur poruszał się, Tremere najwyraźniej wodził spojrzeniem po zamkowych murach.
- Cieszy mnie też, że taka to osoba właśnie obejmuje we władanie Zamek Słońca. Przyznać muszę, że wiążę z tym wielkie nadzieje.
- A czemuż to, jeśli wolno spytać. - Dona de Todos nie ukrywała swojej ciekawości. Wszak nie było sensu. Chciała się przecież dowiedzieć jak najwięcej o swojej nowej posiadłości.
- Liczę, że dopełni się obietnica zawarta w samej nazwie zamku. - odparł Gaudimedeus - Słońce jest jednym z symboli oświecenia. Czekam, aż jak niegdyś sfruną tu znów piękne ptaki by światłem poezji i nauki rozświetlić mroczny wiek, w którym żyjemy.
- Jest też wrogiem nas. - Odparła twardo. - Zabija nas. Jesteśmy przeklętymi dziećmi mroku. Ale przyznaję, poezję i naukę doceniam. Czyż hrabia Camillo Vargas zaprzestał sprowadzania do zamku poetów, malarzy i innych tchniętych przez muzy??
- Hrabia już od jakiegoś czasu najchętniej wsłuchiwał się tylko w poezję morza. - odrzekł ze spokojem, powoli układając słowa - Ale zwróciłaś Pani moją uwagę, mówiąc o słońcu jako wrogu, na inny aspekt nazwy tegoż zamczyska. Rzeczywiście, to ciekawe wytłumaczenie faktu, iż Zamek Słońca często zmieniał właścicieli.
- Często?? - Okazała jeszcze większe zainteresowanie. - Któż zatem był właścicielem pałacu przed Vargasem?? I jak hrabia wszedł w jego posiadanie?? Radabym dowiedzieć się czegoś więcej o swoich nowych posiadłościach. Zwłaszcza, że o jednej wszyscy mówią przyciszonym, wystraszonym tonem.

Manuel milczał. Dość długo.

- W moim głosie nie usłyszysz strachu. - odpowiedział wreszcie, rzeczywiście mocno i dźwięcznie - Rzecz do zastanowienia, że ton którym do Ciebie o tych rzeczach mówią, lękiem jest podszyty. Do zastanowienia również dla Ciebie, Pani. Ale przede wszystkim dla mnie. Rzeczy owe taki strach powodują? Czy też Ty sama, o Pani, a ściślej: jak posłańców zwykłaś traktować, którzy wieści trudne i niewygodne niosą. Racz śmiałość wybaczyć.
Dłoń astrologa zacisnęła się silnie na drewnianym stylisku kosy.
- Ja wierzę, że niosąc Ci prawdę nie okażę się głupcem, a Ty docenisz pomoc moją i pomoc naszego Domu. Znów będę tym, który wypowiada Ci to, czego inni nie chcą się odważyć.

Otchłań pomiędzy brzegami kaptura przybliżyła się nieco, i popłynęły z niej ciche słowa:
- Chciałaś wiedzieć, kto zamkiem władał przed Vargasem. Imię jego brzmiało: Malafrena. Był Księciem.

Luisa nie okazała zdziwienia. Wszak to pasowało do Damaso. Zamiast wybrać wystawą siedzibę wolał się tłoczyć w ciasnej kamienicy. Czyżby bał się tych co odeszli?? Czyżby obawiał się, że powrócą z zaświatów by skrócić go o głowę??

- Cennych rad usłyszałam sporo z twych ust. - Kiwnęła głową uprzejmie. - Zapewne i więcej bym mogła ich usłyszeć, ale obowiązki mnie wzywają. Wszak nie mogę poświęcić całego mego czasu jednemu gościowi.
- Oczywiście, Dona. - kostucha skłoniła się głęboko - Czyń, co każe obyczaj. Zaszczytem było cię dziś poznać, o Pani. A i moim przecie obowiązkiem po kolei każdego, prędzej czy później, nawiedzić.

Odszedł.


Pierwszy zaczepił śmierć służący. Woniejący ostro końmi człowiek zagaił, że panna, która się przedstawiła jako Angelita, czeka na niego obok stajni. Na wątpliwości, że nikogo takiego nie zna, sługa zapytał powtórnie o jego imię, a usłyszawszy je, oznajmił, że z pewnością szlachetny pan zna. Manuel zażądał opisu. Opis fizys rzeczonej panienki cokolwiek pasował do Mewy...

Astrolog kazał przekazać, coby czekała. Zejdzie.

Najpierw jednak popłynął tam, gdzie już czekała Graziana. Po chwili stali już w dyskretnym miejscu, gawędząc w przyciszonym i dostojnym tonie. Oboje mieli za sobą wiele lat na rozmaitych dworach, dla obojga było więc powszednim chlebem rozprawianie o najbardziej trwożących czy istotnych sprawach z wyrazami twarzy, które miewa się rozmawiając o tym, jak smakował obiad.

- Spotkałem go, Graziano. - usta Tremere ledwie otwierały się do szeptu, który przysiadał jak motyl na uchu niedawnej nauczycielki - Tej nocy, w mieście. Celestina.
A potem opowiedział jej o propozycji.

Tremere uniosła do ust dłoń spowitą w rękawiczkę.
- Eugenio zszedł do studni, w której spłonął Inigo. Trzymał w dłoni jego prochy. Nie okłamałby mnie w takiej kwestii.
W jej głosie dźwięczała stal niewzruszonej pewności, ale z oczu wyzierała niepewność i zagubienie. Nie dowierzała, nadal, tak jak nie wierzyła w poszukiwania Ekkeharda, które uparcie od lat nazywała mrzonkami. Pod roniącymi płatki różanymi krzewami w Zamku Słońca Manuel poznał - być może jedyną, ale jakże przykrą - przywarę swej mentorki. Graziana od lat trwała w tym samym miejscu i nigdy nie posunie się nawet o krok dalej. W swoich poszukiwaniach wiedzy doszła już do ściany, której nic nie może przebić. Graziana nie umiała stawić czoła nowemu, czemuś, co kłóciło się ze wszystkim, co do tej pory wiedziała. Więc postanowiła to zanegować, nawet pomimo oczywistych faktów. Pomimo zapewnień ghula Eugenia, że widział Celestina na morzu, pomimo ostrzeżeń samego Eugenia, który miał ujrzeć Szaleńca w noc buntu w porcie, i pomimo słów Manuela.

- Jesteś pewien, że to był on? - zmarszczyła brwi. - Wielu z nas zna sztuki, które potrafią oszukać oczy...
- Zdominowałem go, Graziano. Gdy miałem kontrolę nad jego umysłem, rozkazałem mu ukazać twarz prawdziwą...
- To również można... - zaczęła, po czym zacisnęła zęby. - Uważam, że jednak powinieneś skontaktować się z Ekkehardem... A tę hojną propozycję - odrzucić. Nie wiem, z czym mamy do czynienia. Co powstało z prochów Celestina. A musimy pamiętać, że w zapiskach, które zdobyłeś, był wymieniony Malkavianin. Na prominentnym miejscu. Właściwie jako przywódca.
- Może właśnie dlatego oferta nie jest dla nas tak jednoznacznie niedobra. - rzucił lekko astrolog - Ale zapewne masz rację. Ten z kim rozmawiałem był Celestinem, ale jednocześnie już nim nie był. Ta frakcja jest zbyt nieprzewidywalna, by opierać na niej strategię przetrwania.
- W tej propozycji zaszyta była groźba. Od tej pory nigdzie nie chodź sam. Dam ci ludzi, Jokastę jeśli uznasz, że to konieczne. Nie szukaj konfrontacji, Manuelu. Słyszysz? Zabraniam ci.

- Przyjmuję to jako rozkaz, i będę posłuszny. Nawet gdybyś była mi jedynie primogenem, a nie kimś więcej, też mogłabyś być tego pewna. Zresztą... Bezpośrednia konfrontacja nie leży w mojej naturze. - odpowiedział astrolog - ...a groźba była zaszyta niedbale, aż poprzez toporne ściegi widać było jej kolor. Masz rację, nie powinienem chodzić sam, zwłaszcza po tym jak Celestin pozna naszego Domu odmowę. A już na pewno w trakcie, gdy będę mu odmawiał. Daj mi ludzi, jeśli sama ich nie potrzebujesz w tych dniach.
- Dwóch osobistych strażników i dwóch, którzy będą strzec cię z cieni - zdecydowała. - Przyślę ich jeszcze dzisiaj. Jeszcze jedno, Manuelu... Myślałam o tym, co mi mówiłeś. O statku. Było mi to w jakiś sposób znajome. Otóż, gdy Rabia była jeszcze panią na Niebla del Valle, weszłam tam w posiadanie pewnej księgi, a właściwie zbioru oprawionych zapisków.

Owo “weszłam w posiadanie” było tak gładkie i tak łatwe do przejrzenia dla kogoś, kto ją dobrze znał. Manuel niemal widział, jak jego mentorka rozgląda się, uśmiecha do siebie i chowa w rękawie pozostawiony bez opieki wolumin.
- W jednym z fragmentów przewijał się upiorny okręt. Całość była poematem, mocno inspirowanym opisem Ragnaroku. Okręt zaś podejrzanie przypominał ten, którym w końcu znanych dziejów ma żeglować bóg Loki. Ma być najpotężniejszym statkiem, jaki kiedykowiek widziały morza. Miejscem kaźni i narzędziem zemsty. Aby zaś mógł powstać, konieczne jest coś więcej nad zwykłą sztukę szkutniczą. “Paznokieć za paznokciem na burcie, a każde dziesięć to zmarły na morzu. Z dymów stosów, pięć po sto, jak z łokci płótna żagle utkane...”. Manuelu. Pod miastem już płoną stosy.
- Trzeba magii. - odparł - Trzeba krwi. Trzeba świadomości. To się dzieje, Graziano. Sen się ziszcza. Sen, ale czyj sen...
Uniosła pytająco brwi:
- Szaleńca?

Gaudimedeus nie odpowiedział. Przecież to jemu samemu przyśnił się właśnie ten statek.

Zamiast tego zmienił temat.
- Zamek Słońca... Dawno mnie tu nie było...- Manuel powiódł wzrokiem po filarach i zbytkownych meblach - Różne nawiedzają mnie refleksje co do tego miejsca. W tym jedna, bardzo przyziemna. Albo obecnie nie przywiązują tu wielkiej wagi do bezpieczeństwa drogich gości, albo też nowi właściciele mają w swym kręgu takich przyjaciół, co do których my na pewno nie użylibyśmy takiego miana...
W czarnych jeziorach oczu Graziany było, rzecz jasna, pytanie.
- Na dziedzińcu spotkałem człowieka, z którym już raz skrzyżowały się moje drogi. - nachylił się wprost do Jej ucha - Być może, dzięki mojemu przebraniu, nie poznał mojej twarzy, ale ja jego doskonale. Co rzekniesz na to, że na zamku jak gdyby nigdy nic kręci się sługa Bajjaha?

Za ich plecami wybuchł gardłowy śmiech.
- Oczywiście masz rację, mój drogi - oznajmiła Graziana bez mrugnięcia okiem, z pozycji mentorki przemawiającej do ucznia. - Niemniej musisz wiedzieć, znając pisma Hypatii...
Wykład na użytek przetaczających się obok nich rozbawionych Zwierząt trwał dobre pół pacierza. Graziana patrzyła nad ramieniem Manuela na zgromadzonych. Jej wzrok zatrzymał się na doni de Todos. Okrągłe i niemal dosłowne cytaty z myśli uczonej z Aleksandrii opuszczały jej usta lekko i chyba bez udziału świadomości. Graziana Mendoza ważyła na szalach swego umysłu cudze zamiary, odwagę i bezczelność. Jej twarz ściągnęła się jak kamienna maska i Manuel po raz pierwszy zobaczył ją wściekłą. Za gładką powierzchnią aksamitnych oczu szalał sztorm.

- Rzekłabym... - oznajmiła wolno, gdy zostali sami, płynnie przechodząc z wykładu o arytmetyce do odpowiedzi - ...że ktoś zapisał księciu śmierć i zamiar począł wprowadzać w czyn. Rzekłabym, że Bajjah jest dość szalony, by to zrobić na oczach wszystkich, a potem paść w walce, śmiejąc się ze swej wiktorii, do końca zwycięski i niezłomny. Rzekłabym, że to możliwe, że nie działa sam, że trafił tu za wiedzą obecnych... właścicieli. To jednak by znaczyło, drogi Manuelu, że źle oceniłam panią do Todos. To by znaczyło, że ta, którą upatrzyłam sobie na narzędzie, miała już w sobie mocną wolę ku temu, do czego chciałam ją pchnąć.

- Nie mówisz mi wszystkiego, Graziano...- odezwał się po chwili milczenia tonem, w którym nie było jednak wyrzutu, smutku, ni zawodu.
W jej spojrzeniu pojawiło się coś niepokojacego i złego.
- Nie chcę, by zginął - wypluła z siebie z oporem. - Głupio i niepotrzebnie, w swoim mniemaniu zapewne bohatersko i honorowo. Niepotrzebna nam jego śmierć.
Milczała. Po chwili przeciągnęła dłonią po czole.
- Będę musiała teraz zostać... chyba powinnam go znaleźć.
- Nie. - odpowiedział z nieoczekiwanym zdecydowaniem. - Jeśli rzeczy mają się tak jak mówisz, nikt nie może dziś zobaczyć Cię w jego towarzystwie. A gdyby przyszło Ci jednak na myśl swoją osobą ryzykować, to pomyśl tedy o skutkach dla klanu.
- Pomyślę - oznajmiła wolno i z narastającym napięciem w głosie. - Wierzaj mi, bardzo ciepło o nich wszystkich pomyślę. A gdy to wszystko się skończy, gdy stanę przed starszymi Tremere, również bardzo ciepło ich zapytam. O jakich skutkach myślał klan, gdy pół wieku temu to wszystko się zaczynało. Ktoś musiał wiedzieć, zaczynając od Ekkeharda, poprzez wszystkich innych... to my jesteśmy strażnikami wiedzy, to z naszych bibliotek wyciekło to plugastwo. Zapytam, co sobie wtedy myśleli, posyłając mnie tu nieświadomą, jak owce na rzeź. Zapytam, jaki mieli cel posyłając tu ciebie. I gdzie do cholery był klan, gdy Eugenio tonął w duchowym świecie, a topielec rozdzierał mu ciało na strzępy.
Mówiła z coraz większą wrogością, a jej ręka zacisnęła się na dłoni Manuela jak szpony.
- A gdzie my byliśmy, Graziano? - szepnął Manuel.
- Tam, gdzie nas wszystkich posłano - odparła, głos jej złagodniał. - W miejscu, gdzie zniknęlibyśmy w morzu innych trupów, nieszczęśników, których los zagnał w złe miejsce o złym czasie. Obudziłam się dziś z myślą, że może nie przypadkiem tu jesteśmy. Że być może nas... wrobiono, nie mogąc usunąć w inny sposób. Eugenio miał wielu wrogów, także w klanie. Ja... wiesz, co zrobiłam. Gdy ważyły się moje losy, wielu było przeciwko. Zastanawiam się tylko, dlaczego ty...

- Ja byłem tylko zwierciadłem, w którym Książę miał ujrzeć i ujrzał przychylną, a przynajmniej użyteczną mu twarz naszego klanu. Jednak zapłaciłem za to dużą cenę. Tak, teraz również i ja mogę nazwać swój los zesłaniem.
Gaudimedeus popatrzył jej prosto w oczy.

- Ale popatrz na mą dzisiejszą manifestację. - powiedział mocniej. - Chcesz wiedzieć, jak objaśniłem ją Donie?
Opowiedział Grazianie przebieg rozmowy, której wcześniej dyskretnie się przyglądała.
- ...radykalne zwroty i nieodwracalna przemiana. Kres pewnego etapu. Cyklu. - powtórzył na koniec raz jeszcze - Ta śmierć, na którą patrzysz nie ma dotyczyć tylko niektórych. Ma dotyczyć wszystkich. Ma dotyczyć nas. Stoimy w bramie odrodzenia.

Ściągnęła rękawiczkę i przeciągnęła nagą dłonią po ostrzu kosy, którą trzymał na ramieniu.
- Manuelu, powiedz to matce, która straciła dziecko... Mówisz to matce, która straciła potomka... Jestem lekarzem i zapewniam cię, że odrodzenie to odległy cień, taniec światła na wodzie. Zaś śmierć, własna czy tych, których kochamy, jest namacalna i przerażająco ostateczna. Jeśli ma być ceną odrodzenia, wielu nie będzie chciało jej ponieść.

Założyła rękawiczkę i uśmiechnęła się delikatnie, samymi kącikami warg. Każde jej słowo, każdy gest zaświadczał, że ona należy do tych, dla których ta cena będzie zbyt wysoka i niemożliwa do zaakceptowania.

- Powtórzę raz jeszcze, com mówił i Donie. Gdy gwiazdy śpiewają swoim światłem, nie słyszą słów w których niesiemy im nasze chęci i pragnienia. - odpowiedział astrolog.

Rozeszli się w milczeniu, powoli i dostojnie jak dwa przepływające obok siebie statki. Niedługo później, do schodzącego na dolne tarasy Manuela dołączył na oko trzydziestoletni mężczyzna, wyglądający na szlachcica. Mag zapytał go o imię, wypatrując jednocześnie drugiego, którego obiecała Graziana. Nie dało się go nigdzie spostrzec. Cóż, to tylko dobrze o nim świadczyło, biorąc pod uwagę fach.

W asyście jednego widzialnego oraz jednego niewidzialnego kompana, Gaudimedeus, wymawiając się tym którzy nagabywali go o rozmowę obietnicą rychłego powrotu na bal, ruszył schodami w dół na spotkanie z tą, która kazała zwać się Angelitą.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 29-07-2011 o 12:41.
arm1tage jest offline