Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2011, 14:57   #123
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Giordano miotał się po kajucie niczym tygrys w klatce. Gdy wampirzyca opuściła jego okręt, jej wpływ na niego osłabł. Przynajmniej na tyle, by do głosu dobiegła wściekłość urażonej dumy.
Manipulowała nim. Zakazywała mu polowania na porywacza zabawki księcia Ferrolu.
Zmuszała do porzucenia łowów! Pies trącał Damaso i jego kaprysy! Ale to było jego polowanie! Jego!
I co teraz?
Zapewne, gdyby chodziło o coś poważniejszego, Giordano zignorował „życzenie” Cykady.
Ale Vargas porwał śmiertelniczkę. I raczej nie z zemsty. Lecz zapewne z miłości.
Bo cóż innego mogło sprawić, że Camillo cisnął swój los w otchłań morskiej kipieli, odrzucając pozycję oraz majątki w Ferrolu i stawiając na szali swój własny żywot?
Będąc Włochem, Giordano potrafił zrozumieć romantyczne porywy serca.
I uszanować je.
Dlatego mógł zrezygnować z trywialnych łowów na zbuntowanego rzemieślnika.
Ale nie mógł zrezygnować z samej idei łowów. Wszak wypłynął w morze z konkretnym zamiarem. I nie mógł tak po prostu zwinąć żagli i powrócić niczym pies z podkulonym ogonem.
Na razie Zelota nie wiedział co uczynić. Nie wiedział, gdzie ruszyć i po co.
Myśli te sprawiały, że furia tylko narastała w Brujahu.
Nie wydał rozkazu zawrócenia z kursu. Nie wyszedł z kajuty by zatrzymać pościg za Toreadorem.
Postanowił że Bóg, albo Szatan... Wszystko jedno, który z nich rozstrzygnie dalsze losy ściganego okrętu. Potrzebował znaku, by podjąć decyzję. Więc czekał... i nudził się.
Dzieło kartografa było... cóż, było niewielką rozrywką. Niemniej trzeba było jakoś zabić czas. Zabawnym było czytać o Adanie sprzed lat. Obecnie zasuszonym niemal staruszku. Żywej śliwce. Widać nie zasłużył na przemianę w oczach Cykady.
Wątpił bowiem by którykolwiek książę Ferrolu i ten obecny i poprzedni, mogli jej czegokolwiek zabronić.
Z rozmyślań wyrwał go głos Fernandeza i uderzenia pięścią w drzwi kajuty.
Siła wyższa dała znak Giordano.
Znaleziono bowiem coś ciekawego. Nie była to skrzynia ze skarbami. A zwłoki.
Sznurek tkwiący w ustach, świadczył o tym, że trupek nie był przypadkowy.
Ktoś liczył na to, że ghul zostanie wyłowiony. Ktoś uczynił z niego posłańca po śmierci.

-Zaraz zobaczymy.- Giordano kucnął i bezceremonialnie rozpruł gardło trupowi, by wydobyć ów przedmiot.
- O kurwa! O kurwa!!! - zdążył wrzasnąć zaskoczony Fernandez, a Zelota przygłuchł na jedno ucho. Z rany, rozwartej jak drugie usta, polała się różowawa woda przemieszana z żółcią i krwią, nad zgromadzonymi przebiegł chóralny jęk odrazy, marynarze poruszyli się, zaszeptali. Rozcięta skóra drgnęła spazmatycznie, wybrzuszyła się i z rany wyślizgnął się maleńki krab, odbiegł w zwoje lin, stukając odnóżami po deskach pokładu. Giordano wraził palce w rozprute gardło, wylewające się z trupa paskudztwo plamiło mu rękaw. Wreszcie pochwycił... koniec sznurka, nie, chyba rzemienia, i pociągnął. Rzemień wysnuwał się z rany, śliski i ohydny, co chwila stawiał lekki opór i w głowie Giordana budowała się wizja możliwych ostatnich chwil fircykowatego Fabrizia Giovanniego. Torturowano go, zapewne w celu przesłuchania, a potem zmuszono, by coś połknął.

"Po co, do cholery? Jaka była szansa, że ktoś znajdzie na morzu tego topielca?"

Nawet nie musiał pytać załogi, wściekłego Fernandeza czy pozieleniałego na twarzy felczera. Szanse były marne. Ten, kto to zrobił, zrobił to tylko dla zabawy. "Bo mógł, bo miał popieprzone poczucie humoru."

Z rany w ohydnej parodii porodu wyślizgnął się obwiązany rzemieniem woreczek z impregnowanej skóry. Giordano sapnął, odsunął się od trupa i usiadł na zwojach lin, delikatnie rozcinając rzemienne pęta czubkiem noża. W środku był tylko poplamiony krwią skrawek pergaminu.

- Co to jest? Co tam jest? - dopytywał się Fernandez. Kapitan był czerwony na twarzy jak suknia ladacznicy i niewiele mu brakowało do wybuchu.
- Co to jest, do kurwy nędzy?!!

Giordanowi piszczało w uszach i nie wiedział, czy to od tego, że Hugo drze mu się jak opętany nad samą głową, czy od tego, co przeczytał.

Cytat:

Ty, który zowiesz się księciem Ferrolu, twój ogar przegrał i spłonie. Twoje panowanie się kończy.
-Wyzwanie. Ot co.-odparł Zelota wstając i chowając kartkę. Po czym nakazał.- Trupa do wody. Karz wydać załodze podwójną porcję grogu. To będzie zimna noc.
Spojrzał z ironicznym uśmieszkiem na dumnego niegdyś człowieczka. Sługę puszącego się swym bogactwem i wpływami. Ostatecznie jednak, siła wypływa z miecza w dłoni, a nie protektorów i seniorów.
Giordano uspokoił się na widok trupa. Wszak otrzymał znak na który czekał.
Wiedział już co uczyni, a to wprawiło go w nader dobry humor.
-Zmiana kursu, popłyniemy poszukać „La voce della Luna”, ruszymy w kierunku ostatniej znanej pozycji tego statku.- zadecydował głośno.
Słowa te wywołały gwałtowną reakcję wśród załogi. Niechętnie i ociągając się ruszyli do pracy. Ci bardziej nabożni zaczęli się modlić. Inny szeptali, że Włoch jest szaleńcem...
I być może mieli rację. Di Strazza już nieraz rzucał się w objęcia śmierci, licząc na uśmiech Fortuny.
Fernandez jednak rzekł głośno.- Chyba cię popieprzyło ze szczętem.
Odpowiedzią Giordano na te słowa, był uśmiech. Uśmiechnął się szeroko mówiąc.- Jeszcze myśmy nie umarli, więc nas nie jeszcze grzeb. Póki życia póty nadziei. Zamierzam szukać okrętu, a nie śmierci w morskich odmętach.
Podszedł do Miecznika i rzekł do niego.- Trzeba przekazać okrętom rozkazy. Niech trzymają się blisko, i płyną za nami.
Po czym udał się na dziób okrętu, spoglądając w bezmiar oceanu, rozciągający się przed nim.
Wiedział że napotka na swej drodze zarówno okręt Mehmeda jak i Cykadę ze swoją flotą.
Nie zamierzał się wtrącać w bój Cykady z upiornym okrętem. Ale chciał go zobaczyć.
Nie zamierzał łamać jej rozkazu, ale nie widział powodu, by ich nie naginać.
Czas by Gangrelka zrozumiała, że młody Zelota nie jest małym dzieckiem, który grzecznie bawi się danymi mu zabawkami.
Czas by zrozumiała, że uczucie które do niej czuł, nie zmieni go w potulnego pieska podobnego jej gangrelskiej sforze.
Nie zamierzał wtrącać, acz... nie zamierzał dać ginąć Cykadzie. Nie po to wyrwał ją morzu, by ponownie stracić. Jego mała flota, będzie czuwała nad przebiegiem bitwy i wkroczy do boju, jeśli... potoczy się ona niefortunnie dla Aurany.
Tak by zrobił Krab.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline