Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2011, 10:00   #191
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
To nie tak miało być.
To nie tak, kurwa, miało być.
Czy to kara za to, że chciał żyć inaczej? Nie tak, jak jego ojciec i dziad? Nie więcej, ale inaczej? Cztery śmierci to mało? Teraz tkwił w jakimś zamku na końcu czasu i świata, wplątany w wojnę z którą nie chciał mieć nic wspólnego. Wściekłość na siebie, Panią, spadkobierców, Griefa i cały świat buzowała w nim jak wulkan przed wybuchem.

Snucie się za Myszą i zdawkowe rozmowy z tutejszymi łucznikami nie poprawiały sprawy.

A potem nadciągnęły orki i nie było czasu na myślenie.

Stuk. Stuk. Stuk. Echo siekier odbijających się od twardych pni szło po lesie, płosząc ptaki i płową zwierzynę. Męskie oddechy posapujące w rytm uderzeń. Szelest gałęzi ociosywanych przez czeladników. Wesoła pieśń kobiet niosących im strawę. Ale pot nie był nigdy tak lepki i śliski, nie rozlewał się pod stopami gęstą mazią, po której każdy krok groził upadkiem. Lecąca na ziemię kora nie miała ostrych, krwawych odłamków, nie lepiła się do skóry zielonkawą, łuskową tkanką. Drzewa nie padały charcząc i drgając w agonii. Piosnki przy robocie nigdy nie było gardłowym, wojennym zewem. Las nie oddawał ciosów. Las umierał w milczeniu. Las nie wabił stad padlinożernych kruków, które niecierpliwie czekały na ucztę.

I dostały swoją ucztę.

Ból palił, szarpał i rozdzierał całe jego ciało; nawet w miejscach których dziegieć nie dosięgnął. Unoszący się wokół lekki zapach brzozy jakby drwił sobie ze smrodu spalonego ciała i posoki. Robert słyszał dziwny, nieludzki wrzask, wycie jakby wilka złapanego w żelazne paści. Świat rozmywał się, dziwnie wykrzywiony i nieostry. Poczuł, jak coś szarpie się pod nim, jak wyrzucony na brzeg szczupak. Z trudem przewrócił się na bok, uwalniając otroka. Nic ci nie jest? - spróbował powiedzieć, ale ciało nie chciało go słuchać. Chłopiec wrzasnął z grozą, wpatrując się w poparzoną twarz i umknął na czworakach wołając mamy. Czy Pola też będzie tak krzyczeć gdy go zobaczy? Czy zginie tutaj i oszczędzi jej widoku okaleczonego, obcego ojca?

Kolejna fala bólu dotarła do mężczyzny, przebijając się do samej świadomości i Robert zawył ponownie, drapiąc rękami kamienie. Czuł, że ktoś odciąga go od kałuży zabójczej mazi, i zostawia pod murem. Z góry słyszał znajomy głos, wrzeszczący: Morgan! Morgan gdzie leziesz?! Morgan!! Kurwa, zdychaj wreszcie, głupi orku, Morgaaan!! Szlag, więcej was maciora nie miała?! Morgan do cholery!- Półelfka próbowała przebić się przez ostatnią falę przeciwników. Magiczne ostrza wirowały wśród ciężkich mieczy i toporów przeciwników, zadając śmierć tak samo nieuniknioną jak ciosy Alta. W końcu to mieczem Tiara zarabiała na życie.- Hej! Szlag! Wracaj, ty głupia dupo, wracaj!

Jego dłoń zacisnęła się na samotnej kępce trawy, wystającej spomiędzy kamieni. Z trudem pociągnął nieco mocy, w sam raz tyle by uśmierzyć ból. Ciała wcale nie interesowało, że dziegieć zasechł już na nim w mocną skorupę i nie parzy; rwało jak szalone. Z trudem otworzył zdrowe oko i powiódł nim po okolicy. Był teraz tak łatwym celem... Na dziedzińcu było jednak więcej ludzi niż orków. Zobaczył Marie i Alta jak biegną gdzieś razem, przerażenie i rozpacz wykrzywiały im twarze. Od dłuższego czasu dziewczyna z niezrozumiałych powodów zaczęła przypominać mu Annę; miała w sobie coś znanego czego nie umiał zidentyfikować, ale co sprawiało, że chciał ją chronić. Dobrze, że był przy niej Alto... Zamknął powiekę, gdy para dobiegła do ciała Brana. Gdy je otworzył ponownie, ciało leżało samotnie; tylko znajome plecy znikały w zamku. Steki przekleństw towarzyszyły sprintowi Tiary, która również się tam kierowała. On nie miał siły. Wydawało mu się, że minęły wieki nim znów uniósł spojrzenie. W oknie coś migotało; błękitno, magicznie; znajomo.

Zostawią go, cholera, zostawią!

Z trudem podniósł się do klęczek; zemdliło go z bólu gdy zaschnięta skorupa naciągnęła się i rozdarła. Nie zostanie tu, nie powita Poli w Elandone jako zgrzybiały dziad proszalny!
- Ej, a ty dokąd? Leż! Zaraz cię ktoś opatrzy! - dobiegł go obcy głos, ale on nie zwrócił uwagi. Zataczając się kuśtykał wzdłuż muru, w stronę blasku portalu. Nie pozwoli żeby go zostawili! Nie tu, nie teraz, nie tak! Gdy nienaturalne światło nagle zniknęło poczuł, jakby coś w nim umarło. Nogi ugięły się pod nim i bez czucia zwalił się na ziemię.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 30-07-2011 o 12:42. Powód: literowka
Sayane jest offline