Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2011, 14:18   #168
Endless
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Grupa Thornheada:


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zGHabsSnnGQ[/MEDIA]

Poranek nadszedł z nieprzyjemnym skutkiem. Noc spędzona pod kocami, na zimnej, kamiennej posadzce zrujnowanej wieży, nie była najprzyjemniejsza. Nieskończeni obudzili się z niechęcią, dla siebie zachowując swe protesty. Generał Zheng czym prędzej przygotował palenisko, i wkrótce, z pomocą Chichiro, w nozdrza jeszcze śpiących skrzydlatych, wdarł się kuszący zapach posiłku.

Gdy tylko Thornhead ujrzał Urizleja, wraz z jego nowym wyposażeniem, zaniemówił.
- Czy... Co się stało z twoim ostrzem? I skąd ta zbroja i tarcza? - zapytał ze zdziwieniem, które podzielała reszta Nieskończonych.

Wysłannicy Neverendaaru szybko uporali się z jedzeniem, nie tracąc cennego czasu na zbędne ceremoniały. Gdy wszyscy byli gotowi do dalszej wędrówki, Thornhead wraz z Urizjelem otworzyli masywne wrota, wychodząc na światło dzienne. Wszechobecna biel drażniła skrzydlatych w oczy. Był to najprawdopodobniej skutek zbyt długiego przebywania w zaciemnionym wnętrzu wiekowej budowli.

Na zewnątrz dzień zapowiadał się wyśmienicie. Ciężkie chmury zniknęły, pozwalając słońcu królować na nieboskłonie. Śnieg przestał padać najpewniej w nocy, i pomimo zasypanej drogi na trakt, którym poruszała się ekspedycja z Wiecznego Królestwa, skrzydlaci znaleźli ją z minimalnym wysiłkiem.

Podczas drogi nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Nieskończeni, przejęci chłodem, nie byli także zbyt rozmowni. Dopiero w południe, nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Skrzydlaci szli wydeptaną w śniegu drogą, kiedy na horyzoncie pojawili się konni jeźdźcy. Generał natychmiast kazał stanąć swym podwładnym, przy czym upewnił się, że każdy z nich ma zdematerializowane skrzydła. Jeźdźcy przybyli najprawdopodobniej z doliny, która rozpościerała się trochę dalej za równiną, na której obecnie przebywali Nieskończeni. Nie trwało to długo, gdy Generał, po obserwacji jeźdźców i ich tempa jazdy, nakazał swym podwładnym dyskretnie przygotować się do starcia.

Tętent kopyt był prawie ogłuszający, gdy dwudziestu konnych dotarło do skrzydlatych i zatrzymało się przed nimi. Z korowodu jeźdźców wyjechał naprzód mężczyzna, który w odróżnieniu do pozostałych ludzi, nie był zwykłym żołdakiem, co zdradzał srebrny pancerz płytowy, wypolerowany na błysk, na środku którego znajdowało się osobliwe godło - przedstawiające cztery, równej wielkości kule (czerwona, niebieska, fioletowa i zielona), otoczone okręgiem splecionych węży. Reszta ludzi odziana była w skórzane kaftany, a ich głowy chroniły hełmy, zasłaniające pół twarzy.
- Ao, tobie zostawiam rozmowę... - generał szepnął do stojącego przy nim wojownika.
Człowiek dosiadał czarnego rumaka, i podobnie jak reszta jego towarzyszy, był otulony futrzanym płaszczem. Mężczyzna ten nie miał na głowie żadnego hełmu, a jego brązowe włosy falowały na wietrze. Dowódca jeźdźców obdarzył skrzydlatych przenikliwym spojrzeniem, po czym gestem przywołał do siebie dwójkę podwładnych. Wystawił dłoń do jednego z nich i po chwile wylądowała na nim dosyć spora sakiewka, w środku której znajdował się okrągły przedmiot.
- Dokąd zmierzacie, wędrowcy? - człowiek przemówił szorstkim głosem wojownika.
Tylko Ao mógł zrozumieć jego słowa.


Revo Himer:


Długi, spokojny sen spłynął na wykończonego walką Revo. Kieszonkowy wymiar, którego właścicielem był Himer, miał jedną, nadzwyczajną właściwość, która do tej pory nie była znana marionetkarzowi. Podczas snu, wszystkie najcięższe obrażenia Nieskończonego samoistnie się zagoiły, pozostawiając jedynie swędzące blizny na jego ciele.
Po kilku godzinach odpoczynku, coś wyrwało Revo ze snu. Był to William, który zbudził się przed towarzyszem. Arlekin otworzył oczy i ujrzał nad sobą jego zmartwioną twarz.
- Ah, w końcu. Już myślałem, że nie obudzisz się... - powiedział z ulgą. Ale... możesz mi powiedzieć, gdzie jesteśmy? - pół-Nieskończony rozejrzał się po magicznym warsztacie Nieskończonego.
Revo powoli się podniósł i zobaczył na swoim ciele, jak i na ciele Williama, kilka opatrunków. Zapewne chłopak nie próżnował... Wtedy stało się coś, czego oboje się nie spodziewali. Wszystko się rozpłynęło, a dwójka mężczyzn znalazła się na środku zaśnieżonego placu, gdzie jakiś czas temu, walczyli z innym Nieskończonym. Niebo wciąż było takie samo, dopiero budzące się do życia, jak kiedy udali się na spoczynek do warsztatu Revo.
- Oh... - William był wyraźnie skołowany nagłą zmianą otoczenia. A więc co teraz? - spojrzał pytająco na swego towarzysza.

Szajel Gentz:


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Gj1yTwpU-2g[/MEDIA]

Ucieczka z lochów, pomimo iż Szajel doskonale znał drogę, była męcząca. Starzec jednak dotrzymywał mu kroku, jakby od chwili uwolnienia z płonącej celi, wstąwiła weń nowa energia. Dwójka uciekinierów co chwila pokonywała kolejne grupki strażników więziennych. Nie było to trudne zadanie, zwłaszcza przy pomocy zabójczej magii starca.
- Nawet nie wiemy, gdzie jest ta twoja przyjaciółka. Jeśli była więziona, to z pewnością tkwi w lochach. - starzec stwierdził w biegu.
- Słuchaj! - dopadł Szajela i zatrzymał go, kładąc dłonie na jego ramionach. Ci ludzie są naprawdę niebezpieczni. Powinniśmy być bardziej ostrożni...
Mężczyzna nie dokończył, gdy po kamiennych schodach naprzeciw nich, zbiegła grupka pięciu zbrojnych. Nie byli to strażnicy więzienni. Mieli na sobie srebrne, wytrzymałe napierśniki, z godłem, które Szajel widział na zbrojach ludzi, z którymi walczył na obrzeżach miasta. Ci jednak byli o wiele bardziej zawzięci, gdyż nie czekając na jakikolwiek ruch więźniów, rzucili się na nich z obnażonymi ostrzami swych długich mieczy.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline