Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2011, 19:18   #37
Mortarel
 
Mortarel's Avatar
 
Reputacja: 1 Mortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputację
Basillius

Nie było czasu do stracenia. Przygoda z dziewczyną i łotrami była nieprzyjemna, ale to, co zbliżało się do Ciebie teraz zdawało się być jeszcze gorsze. Szare sylwetki korpulentnych istot w niczym nie przypominały ludzi. Zdawały się do tego sunąć nad ziemią i co gorsza wyglądało na to, że zmierzają do twojego pokoju. W kilka chwil ubrałeś się i podjąłeś decyzję o ucieczce z budynku karczmy.

Najlepszą drogą ucieczki było okno w pokoju obok. Wybiegało ono na wschodnią stronę karczmy i można było z niego łatwo skoczyć na niewielki daszek. Z daszku do ziemi nie było już daleko, tak więc po chwili wyładowałeś bezpiecznie na rosnącej tu trawie. Podniosłeś głowę i zamarłeś. Dokładnie przed tobą, w odległości kilku metrów wyłoniła się szara postać. Jedna z tych, które widziałeś przez okno apartamentu. Istota ta była co najmniej o głowę wyższa od Ciebie i przynajmniej dwa razy szersza niż ty, poruszała się niezgrabnie, lekko się garbiąc. Jej ręce sięgały niemal do samej ziemi, a pazury, tak długie jak twoje przedramię, szurały o ziemię. Postać była owinięta czymś, co przypominało szmaty szarego koloru. Jej głowa dziwnego kształtu nie przypominała żadnego znanego tobie zwierzęcia. Oczy świeciły się żółtym blaskiem. Istota ruszyła w twoją stronę wyciągając swe łapska, aby Cię pochwycić. Nie zamierzałeś do tego dopuścić i ruszyłeś, czym prędzej do stajni. Postanowiłeś przy tym krzyczeć na alarm, jakoby wybuchł pożar. Jednak znikąd nie dotarł do Ciebie żaden odzew. Nie dostrzegłeś żadnych ludzi, a światła we wszystkich pomieszczeniach karczmy zostały zgaszone, tak jakby w środku nie było nikogo.

Musiałeś zdobyć konia.

Renald Swann

Drużyna, z którą przyszło Ci podróżować zdawała się być jednym wielkim chaosem. Nikt nie zważał na nic innego, jak na swoją sprawę. Ta grupa potrzebuje kogoś, kto nauczy ich dyscypliny. Basillius oddalił się w amorach wraz z rudowłosą pięknością, z kolei Heinrich zebrał pozostałych i nakazał im wyruszyć do lasu za nowo poznanym Markizem. Chyba ktoś odebrał tobie palmę pierwszeństwa w przewodzeniu wyprawą. Znałeś plotki na temat Heinricha i domyśliłeś się, że na pewno chce się ponownie wykazać i tym samym wrócić do łask hrabiego. Jednak wiedziałeś, że historia lubi się powtarzać. Znowu oddalił się w las, znowu z niewielkim oddziałem i znowu trudno wskazać jego motywy. Jeżeli coś im się stanie, to narażą i twoją misję na niepowodzenie. Hrabia nie będzie wtedy zadowolony z twoich poczynań.

Postanowiłeś jednak, że nie dołączysz do Heinricha, zamiast tego udałeś się do stajni, aby uporządkować ekwipunek. Dotarłszy na miejsce dostrzegłeś, że wóz jak i jego zawartość wygląda tak, jak w momencie, kiedy go tu zostawialiście. Niczego nie brakowało. Obejrzałeś także sam pojazd i nie znalazłeś żadnych śladów, jakoby ktoś przy nim majstrował. Uspokoiłeś się więc i postanowiłeś opisać przebieg wyprawy. Było to mądre posunięcie, zwłaszcza, że zdawałeś sobie sprawę z ryzyka, jakie niesie ze sobą wyprawa. Jeżeli i wy zaginiecie, to trzeba zostawić ślady dla innych.

Nagle usłyszałeś brzęk tłuczonego szkła. Po chwili ktoś zaczął krzyczeć, że się pali. „Pożar?”- Pomyślałeś zaskoczony. Już miałeś wybiec ze stajni, kiedy o mały włos nie wpadłeś w drzwiach na zdyszanego Basilliusa. Padło słowo o mutantach. Zapisałeś to szybko na papierze i przybiłeś kartkę do wozu. Nie tracąc ani jednej chwili chwyciłeś najpotrzebniejszy sprzęt i dosiadłeś konia.

Basillius i Renald

Usiedliście w siodłach szykując się do ucieczki. Byliście gotowi. Nie zajęło wam to nawet chwili. Chwyciliście mocno lejce zapierając się w siedzisku. Spojrzeliście na siebie, widocznie myśląc o tym samym. To wtedy ogarnęła was ta cisza. Zdaliście sobie sprawę, że już wcześniej ucichła muzyka, śpiewy. Nawet świerszcze grające w trawie zdały się nieobecne, to był znak. Kompletna cisza przerwana tylko waszym oddechem. I nagle powietrze rozdarł mrożący w żyłach dźwięk, brzmiący jak pisak i skrzek zarazem. Konie wierzgnęły nerwowo. Staraliście się je uspokoić.

Drzwi od stajni uchyliły się, na ich brzegu dostrzegliście długie pazury i wielka łapę, która starała się je rozewrzeć szerzej. Teraz! Wiedzeni tym samym impulsem krzyknęliście popędzając konie wprost do wyjścia. Akurat w momencie, kiedy ta sama istota, którą widział Basillius po skoku z okna, otworzyła drzwi. Pęd koni przewrócił „to coś” na ziemię. Pędząc przed siebie dostrzegliście inne postacie przyglądające się wam. Otoczyły one stajnię i teraz stały w miejscu. Patrzyły się jak popędzacie konie w szaleńczym biegu. Nie goniły was. Tylko stały. Tak długo aż straciliście je z oczu.

Nagle Renald jęknął chwytając się za udo. Nad kolanem miał wbity pazur. Widocznie, kiedy stratowaliście stworzenie, to musiało ono zawadzić o jeźdźca swoją łapą. Pazur był długi i cienki, patykowaty, niczym strzała.

Markiz de Novoix


Z nowo poznanymi ludźmi, którzy ewidentnie mogliby się przysłużyć twojej sprawie, ruszyłeś w stronę obozu. Nie miałeś wobec nich złych zamiarów, jednak, co niektórzy, wydali się być nerwowi. Na miejscu zasiedliście przy ognisku i rozpoczęliście rozmowy. Napięcie co niektórych minęło a ty mogłeś w spokoju wyjaśnić to, co zmusiło Cię do szukania pomocy wśród zaproszonych podróżnych.

Wyjaśniłeś wszystkim, że sam szukasz zaginionego kompana. Twoje słowa potwierdzili także towarzyszący tobie Kislevici. Przekazałeś także informacje, które udało Ci się zdobyć w trakcie pobytu w okolicy. Być może okażą się one przydatne. Poruszyłeś także kwestię zapłaty. Von Staden okazał się trochę nieufny. Wypytywał Cię jeszcze przez parę minut, widocznie, aby nabrać pewności. Chyba go przekonałeś, ponieważ zgodził się przyjąć twoją ofertę. Wyjaśniłeś jego wątpliwości, chociaż ton Von Stadena był lekko obraźliwy. Postawiłeś przed nim sprawę uczciwie, do tego poprosiłeś o symboliczną zapłatę dla swoich ludzi, a potraktowano twoje intencje jak podstęp.

Ostatecznie stanęło na tym, że Heinrich przystał na propozycję wręczając Ci kamień szlachetny o wartości, co najmniej dziesięciu złotych koron. Zadowolony z obrotu sprawy przygotowałeś dla wszystkich poczęstunek. Umowę przybiliście łykiem tradycyjnej kislevskiej wódki. Był to bardzo mocny trunek.

Heinrich von Staden

Kiedy dotarłeś do obozu pomyślałeś, że twoje przeczucie nie zawiodło Cię. Faktycznie Markiz chciał wspomóc wasze przedsięwzięcie. Z jego słów wynikało jednak, że sam oczekuje także pomocy z waszej strony. Wasze cele nie są wzajemnie sprzeczne, więc być może uda się osiągnąć oba jednocześnie. Po dalszych naradach wyszła na wierzch także kwestia zapłaty. Twoje dalsze pytania zdawały się urazić nieco rozmówcę. Jednak nie wyczułeś u niego kłamstwa. Zdawało się, że sprawa postawiona została jasno. Nie widziałeś powodów, dla których miałbyś się nie zgodzić. Zwłaszcza, że wsparcie zbrojnej grupy zdawało się niezbędne w tego typu wyprawie.
Przystałeś na propozycję wręczając sporej wielkości agat jako tygodniową zapłatę grupie najemników. Dzięki ich wsparciu zyskasz także przewagę, nad Swannem, w końcu to ty im płacisz, więc to twoich poleceń będą słuchać.

Markiz de Novoix i Heinrich von Staden

Kiedy doszliście do porozumienia postanowiliście, że należy wrócić do karczmy i ostrzec znajdujących się tam członków wyprawy. Potrzebowaliście planu. Na samym wstępie uzgodniliście, że dziewczyna zostaje w obozie. Najlepszą drogą, jaka mogliście udać się do karczmy, to ta, którą tu przybyliście. Wyjdziecie z lasu na zachód od karczmy. Droga ta jest najbardziej osłonięta ze wszystkich dróg prowadzących do zajazdu. Na jej poboczach rosną sporych rozmiarów kępy wrzosu oraz całkiem wysokie krzaki. Idąc od zachodu łatwo będzie także zajść do karczmy od tyłu, który znajdował się od północnej strony.

Martin

Zachowanie szlachetnych panów denerwowało Cię. Było zupełnie pozbawione racjonalnego sensu, który ustępował miejsce dobrym manierom i wychowaniu. Miałeś wrażenie, że ładne zaproszenie wystarczy żeby zwabić garść szlachetnie urodzonych mężów wprost do paszczy lwa. Bo przecież nie można odmówić ze względu na maniery. Postanowiłeś zachować czujność.

Kiedy znaleźliście się w obozie przysłuchiwałeś się rozmowom. Wynikało z nich, że Heinrich von Staden zaopatrzył się w grupę najemnych zbrojnych, co tylko potwierdziło twoje przypuszczenia o chęci przejęcia przez niego lauru pierwszeństwa w grupie. Po zakończonych rozmowach szlachetni panowie uznali, że mogą wrócić do karczmy. Denerwował Cię fakt, że tylko po to musieliście szwendać się po bezdrożach. No cóż, nic nie mogłeś na to poradzić. W drodze powrotnej mierzyłeś Kislevitów wzrokiem. Wyglądali na silnych. Twarz jednego z nich wydala Ci się znajoma. Czyżbyś już gdzieś go widział? Z reguły nie miałeś styczności z wieloma mieszkańcami Kislevu, a większość z nich widziałeś na listach gończych. Może tylko ci się wydaje znajomy.

Urlike

Postawa markiza wobec twojej osoby mile Cię zaskoczyła. Był dla Ciebie uprzejmy i nad wyraz grzeczny. Nie to, co twoi panowie. Próbował umilić Ci drogę do leśnego obozu rozmową. Byłaś trochę onieśmielona, więc nie wyrywałaś się zbytnio do rozmów. Miałaś nadzieje, że twoja nieśmiałość nie zostanie odebrana, jako zła maniera. Postanowiłaś uśmiechać się i potakiwać, co najwidoczniej zdało egzamin. Kiedy dotarłaś na miejsce usiadłaś na kocu i przysłuchiwałaś się rozmowie. Postanowiłaś nie odzywać się niepytana.

Po rozmowach okazało się, że teraz będziecie wracać. Nie widziałaś sensu w pokonywaniu takiego odcinka drogi tylko po to żeby odbyć rozmowę. No cóż, nie ty tu dowodzisz. Na szczęście już niedługo wyjdziesz z tego lasu, który przyprawiał cię o ciarki.

Niestety. Dziwnym trafem obaj panowie wpadli na genialny pomysł pozostawienia Ciebie samej w lesie. W głębi ducha przeraziła Cię ta myśl. Tylko ty, sama jedna w tej gęstwinie. A więc jadą teraz do karczmy, żeby później po Ciebie wrócić. To zbyt bezsensowne, żeby próbować to zrozumieć. Wyjdzie na to, że będą musieli pokonać ta samą drogę jeszcze trzeci, a może i czwarty raz kiedy będą z tobą wracać. Trudno.
Odprowadziłaś wzrokiem znikające wśród gęstwin lasu postacie. Zostałaś kompletnie sama.

Basillius i Renald

Pędziliście drogą nie bardzo wiedząc, w jakim kierunku udajecie się faktycznie. Sytuacja pod stajnią była trochę chaotyczna, tak, więc ruszyliście do przodu niemal na oślep. Nie widzieliście za sobą pogoni. W grę wchodziły tylko dwie drogi. Mogliście być albo na południowym, albo na zachodnim trakcie. Postanowiliście zatrzymać się na chwilę, aby przyjrzeć się ranie Swanna. Kiedy zatrzymaliście konie usłyszeliście w przydrożnych krzakach trzask i szmer. Chwyciliście odruchowo broń gotując się na atak dziwnych istot.

Heinrich, Martin i Markiz

Ponownie pokonaliście tą samą drogę, którą tu przybyliście. Ominęliście zgrabnie pułapkę, a Kislevici już nie zacierali śladów. Staraliście się zachować ciszę, aby nie zdradzać waszego położenia. Kiedy byliście niedaleko traktu, z oddali dobiegł was tętent kopyt. Martin dal znak, że ktoś nadjeżdża. Przycupnęliście w krzakach nieopodal drogi obserwując. W ciemności dostrzegliście dwóch jeźdźców nadciągających od strony karczmy. Zatrzymali się dokładnie naprzeciwko krzaków, w których siedzieliście. Nagle spostrzegliście, że znacie te osoby. To Renald i Basillius.

Basillius i Renald

Krew pulsowała wam w żyłach a adrenalina popychała was w tym momencie bardziej do walki niż ucieczki. Byliście gotowi cisnąc oszczepem w zarośla, kiedy nagle wyłoniła się z nich sylwetka ludzka. Jedna, druga, trzecia i jeszcze parę. Poznaliście w tych osobach waszych towarzyszy i odetchnęliście z ulgą. Byliście bezpieczni.

Tymczasem w obozie…

Urlike


Siedziałaś jak na szpilkach. Sama w mrocznym lesie. Minęły ze dwa kwadranse odkąd zostawiono Cię w obozie. Postanowiłaś pilnować ogniska, aby nie zgasło. Dorzucałaś do niego drewienka. Kiedy chrust się skończył musiałaś pozbierać trochę nieopodal. Wolałaś zaryzykować wejście do lasu na kilka metrów, niż żeby ogień miał zgasnąć. Nie chciałaś zostać otoczona całkowitą ciemnością.

Kiedy nazbierałaś wystarczająca ilość uznałaś, że czas wrócić. Podniosłaś głowę spoglądając w stronę ogniska i zamarłaś. Po drugiej stronie polanki, naprzeciw ciebie stała przerażająca istota. Miała chyba dwa metry wzrostu i była tak szeroka jak dwoje ludzi. Jej olbrzymie ręce zwisające niemal do samej ziemi. Były one zwieńczone pokaźnymi pazurami. Istota stała w miejscu, nieruchomo. Ognisko, które was oddzielało rzucało na nią nikły blask. Wpatrywała się w twoją stronę. Widziałaś jej blade ślepia. Nie byłaś pewna czy ona widzi Cię także.

GM info:

Przepraszam za ten poślizg.
 
Mortarel jest offline