Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2011, 21:59   #95
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

JAMES WALKER


Drzwi na zakrystię stanęły otworem. Drewno nie wytrzymało i pękło z cichym trzaskiem. James wszedł ostrożnie do środka spodziewając się...

Właśnie. Czego się spodziewał?

Bo ujrzał jedynie proste, surowe pomieszczenie. Zwyczajne zarówno w konstrukcji, jak i w wyposażeniu wnętrza. Z zakrystii wychodziły dwoje kolejnych drzwi. Jedna z nich prowadziły w dół, zapewne do piwnic, o których wspomniał ksiądz. Drugie, sądząc po szumie deszczu wyraźniej słyszalnej, wychodziły na zewnątrz kościoła. Tędy zapewne ksiądz wchodził do kościoła z plebani by odprawić nabożeństwo.

To, co zwróciło uwagę Jamesa, to ciemna płachta powieszona na drzwiach do piwnicy. Tchnięty niespodziewanym impulsem zerwał ją gwałtownie. Ujrzał pod nią znak, który przypominał odrobinę jeden z symboli znalezionych w notatkach u Mirandy.



Na zewnątrz deszcz zdawał się padać z większą, niż dotychczas siłą. Przez grubą kurtynę sztormowych chmur skrywających niebo, zdawało się robić prawie tak ciemno, jak nocą.

James poczuł dreszcz niepokoju przenikający jego zmarznięte ciało. Nagle wszystko wokół niego zawirowało – ściany, sufit, deski – wszystko zdawało się rozmywać w upiornym, szaleńczym tańcu.

Zdążył jeszcze zrobić jeden krok, nim jego bezwładne ciało upadło na wilgotne deski.



SOLOMON COLTHRUST


Kiedy tylko wyszedł na zewnątrz ściana wody i porywisty wiatr o mało nie zwaliły go z nóg. Działo się coś złego, coś wyjątkowo złego. Czuł to, jednak nie potrafił nic z tym zrobić. Buty grzęzły mu w błocie, ślizgały się po nim. Przy kolejnym kroku nie utrzymał równowagi. Pośliznął się i upadł prosto w kałużę.

Nie miał sił wstać. Wszystko wokół wirował w obłędnym tańcu. Powieki miał, jak z ołowiu.

Przypomniały mu się błotniste okopy.

Znów poczuł smród trupów, a kiedy pełna błota woda dostała mu się do ust, zwymiotował.

Potem, mocno osłabiony, przetoczył się na plecy, pozwalając by ulewa oblewała mu twarz ciężkimi kroplami.

Wiedział, co się stało. Domyślał się. Zioła w herbacie, wcale nie były tak niewinne, jak zapewniał duchowny. Zostali otruci.

Przetoczył się raz jeszcze, wpadając pomiędzy słoneczniki. Solomon walczył z ogarniającą go słabością. Jednak po chwili przegrał tą nierówną walkę.



JUDITH DONNOVAN


Widziałaś, jak Lucy uspokaja kuzynkę i spogląda w bok. Słyszałaś, jak mówi coś do kogoś, zapewne do księdza. Ale zarówno słowa, jak i obraz zaczynały się od ciebie oddalać. Twoje ciało stawało się dziwnie ospałe, dziwnie znużone. Głowa ciążyła ci, niczym po kilku nieprzespanych nocach.

Nim straciłaś przytomność ujrzałaś jeszcze, jak ksiądz doskakuje do kuzynki Lucy i uderza ją w głowę wyjętą nie wiadomo skąd pałką.

Straciłaś przytomność.



SAMANTHA HALLIWELL


Znów poczułaś napływ senności. Nawet widok księdza uderzającego w głowę Lucy nie zadziałał na ciebie pobudzająco. Siedziałaś otępiała na kanapie i wpatrywałaś się w rozgrywającą na twoich oczach scenę, jak na senny majak.

Po chwili faktycznie zasnęłaś.



SOLOMON COLTHRUST


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Aa34Q7mDHSg[/MEDIA]

Obudziłeś się po nie wiadomo, jak długim czasie. Nadal leżałeś wśród słoneczników, na pół utopiony w błocie. Deszcz lał tak jak w momencie, gdy odpłynąłeś.

Coś było nie tak. Cholernie nie tak. Usłyszałeś, mimo ulewy, jakiś hałas.

Dziwne szuranie i dźwięk rozcinanego błota.

Wyjrzałeś ostrożnie ze swojej kryjówki. Widziałeś jakiś niewyraźny kształt w mroku – chyba kogoś ubranego w sztormiak – kogoś, kto ciągnął za sobą jakiś kształt. Innego człowieka.

Tym człowiekiem była twoja kuzynka Samantha!

I wtedy zobaczyłeś, że z kościoła dochodzi blask kojarzący się z zapalonymi świecami i jakieś słyszalne nawet przez ulewę zawodzenia. Jakby grupa ludzi zebrała się, aby odprawić jakieś nabożeństwo.

Człowiek w sztormiaku ciągnął Samanthę prosto w stronę kościoła.



JUDITH DONNOVAN, JAMES WALKER


Obudziliście się mniej więcej w tej samej chwili. Pierwsze, co usłyszeliście, to był dźwięk deszczu wlewającego się do środka kościoła. Bo to był kościół.

James wisiał na wyciągniętych do bólu ramionach, zawieszony pod powałą linami na belce. Judith tuż obok niego.

Widzieli księdza Malcolma Storma, który stał przed ołtarzem wznosząc ręce do małego zgromadzenia ludzi. Naliczyli nie więcej, niż dziesięć osób.

Ale to, co przykuło położony na czerwonym suknie paskudny sztylet, wśród drobnych monet.



Duchowny odwrócił się w ich stronę. I ujrzeli jego oczy, a w nich zapowiedź tego, w jakim celu ma posłużyć ten nóż.

- Niech władca morskich głębin, nasz bóg, Dagon, przyjmie tych niewiernych w swoje ramiona i ochroni nas przed tym, co nadciąga z ciemności! – wykrzyknął ksiądz ujmując sztylet i znów odwracając się w stronę zgromadzonej garstki wiernych.

- Niech ich krew da nam spełnienie, a martwe ciała rafią w odmęty oceanu, by nakarmić jego dzieci.

-Ia ia Dagon fhtagn!- wrzasnął ksiądz przekrzykując szum ulewy i wznosząc dziwaczny sztylet w górę.

Światło kilku świec odbiło się w wypolerowanej i na pewno piekielnie ostrej klindze.


NORMAN DUFRIS


Uciekał przed tym czymś, co udawało Bruca. Przed czymś, co nie miało prawa istnieć na tej ziemi. W te kilka sekund zrozumiał strach miastowych, zrozumiał ich panikę, ich irracjonalne lęki przed mieszkańcami Bass. Zrozumiał, ale niewiele mu to teraz dawało.

Wpadł na kręte schody, przeskakując po kilka stopni na raz, o mało nie spadając tak, jak wcześniej nieszczęsny latarnik.



Czy właśnie to go spotkało? Czy uciekał przed tym ... demonem ... pośliznął się i zleciał?

W pół drogi zorientował się, że nikt go nie ścigał. Wpadł na górę, do maleńkiego pomieszczenia na szczycie latarni. Widział szalejący sztorm, wielkie fale z łoskotem roztrzaskujące się na klifach w dole, w rozbryzgach białej piany. Widział skłębione chmury na niebie, smagane wiatrem drzewa w lesie. Nigdzie jednak nie widział ... tego czegoś!
Serce biło mu coraz spokojniej. Wyciszał się. Po dłuższej chwili znów mógł myśleć rozsądniej.

Ponad drzewami widział domy w Bass. Tylko w kilku paliło się światło. Te maleńkie punkciki dające nadzieję.

Usiadł opierając się o ścianę, wpatrzony w drzwi. Zaciskał zęby z przerażenia. Czekał. W końcu jednak będzie zmuszony podjąć jakąś decyzję.


SAMANTHA HALLIWELL


Tym razem sen przyszedł jeszcze szybciej i był jeszcze bardziej pokręcony.
Widziałaś tego samego mężczyznę, co wcześniej. Tym razem dużo dokładniej. Siedział całkowicie nagi przy biurku. Na krześle widziałaś złożony strój, jak szaty duchownego.

Mężczyzna miał wąską, nieprzyjemną twarz i oczy szaleńca. W jednym ręku trzymał młotek, w drugim gwóźdź. Po chwili wbił sobie gwoźdź w udo. Blada skóra poddała się naciskowi, z rany pociekła krew, spływając strugą po ciele i skapując na podłogę.

- Stop ze, het kind – powiedział torturujący się sam mężczyzna. -Voorafgegaan door de duisternis! Je moet een ritueel uit te voeren! Uil zal je leiden! Zoeken waar de vlam de weg lat zien! Word wakker, ik sterf! Al!

Potem poczułaś, że twoje ciało jest mokre, i ktoś dość obcesowo ciągnie je po błocie. Czułaś zimno i deszcz zalewający ci ciało.
 
Armiel jest offline