Skryty w cieniu, starał się rozeznać w zamieszaniu na plaży, bezwiednie zbierając wargami ze swej dłoni niedobitki armii termitów, które rozpaczliwie próbowały pomścić królową, zapewniając Gambie całkiem przyzwoity deser...
Początkowo wyszukał sobie nawet odpowiednią łodygę i zajął strategiczny punkt na kłodzie, ale krótkie łowy tylko zaostrzyły apetyt. Podobnie jak kilka wyssanych wcześniej jaj i smętne popiskiwania pochwyconego żywcem gryzonia, którego postanowił zachować na później, więc cały czas trzymał w dłoni. Zniecierpliwiony, rozbił wreszcie gniazdo kilkoma uderzeniami swej notorycznie przygasającej pochodni, żeby dobrać się do serca kolonii i jego tłustej gospodyni.
A czas – jak się okazało – był ku temu najwyższy, bo zaraz potem zakotłowało się w przybrzeżnej wodzie.
Pokrzepiony co nieco – chociaż wciąż głodny – i zorientowany mniej więcej w sytuacji, Gamba czym prędzej porwał z ziemi swoją ledwie tlącą się gałąź i ruszył pędem na plażę. |