| Dante omiotła całą salę ponurym spojrzeniem. Z całej setki niezwykłych historii, jakie przeżyła, ten... kapłan musiał wybrać akurat tą najgłupszą! Na chwilę jeszcze zatrzymała wzrok na swoim przyjacielu, Crashu, który na wspomnienie o tym wydarzeniu omal nie spadł z krzesła. Obiecała sobie, że nigdy więcej nie wpuści go na swój pokład i Crash będzie już na wieki uwięziony na tej marnej planecinie. To znacznie poprawiło jej humor, odchrząknęła więc i zaczęła swoją opowieść:
- Zdarzyło się to jakieś trzy lata temu, mierząc według MGMC, kiedy jedna z największych dziś korporacji "Galactic Technical Engineering" wprowadzała na rynek swoje najnowsze zabawki dla bogatych próżniaków, którzy nie mają co robić z pieniędzmi. Jeśli myślicie, że pracowałam dla takiej sławy jak GTE zarabiając za to kupę kasy, to tylko lekko mijacie się z prawdą...
***
Dante wyszła z obskurnego i ledwo trzymającego się cało budynku, z wielką ulgą zaczerpując świeżego powietrza. Na zewnątrz od ponad godziny czekali na nią totalnie znudzony Crash i jak zwykle milczący Lamont.
- Mamy zlecenie. Ruszajcie tyłki, bo lecimy jeszcze dzisiaj.
- Dzisiaj?! Jesteśmy tu dopiero dwie godziny, ja mam jeszcze wiele spraw do załatwienia! - Crash jak zwykle nie był zadowolony z decyzji swojej pracodawczyni.
- Nie musisz z nami lecieć, już ci to tyle razy mówiłam. Kasę dostałeś, więc droga wolna. Lecimy dzisiaj, bo za cztery dni mamy być na GL B2050 - Dante od razu ruszyła w stronę doków nie czekając na reakcję towarzyszy.
Lamont schował nóż i ruszył za nią nie zadając zbędnych pytań. Na jego dłoni pojawiła się nowa rana, z której dość mocno sączyła się krew. Crash przez chwilę siedział na miejscu i dopiero kiedy otrząsnął się z szoku ruszył biegiem za nimi.
- Cztery dni?! Tym złomem?! Nawet pięciu byłoby mało!
Dante zatrzymała się gwałtownie i wbiła mordercze spojrzenie w chłopaka.
- Czy ja ci płacę za pieprzenie głupot czy za szybkie i sprawne pilotowanie, co?
Crash miał już coś na końcu języka, ale nie chciał wylecieć z załogi. Bardzo potrzebował kasy, jeszcze bardziej niż zwykle, więc nie chciał nadmiernie denerwować Dante. Kiedy nic nie odpowiedział kobieta ruszyła dalej przed siebie.
- A co będziemy przewozić? - dla zasady zapytał chłopak.
- Lepiej nie pytaj. Genetycznie modyfikowane zdrowe żarcie i skafandry które same pochłaniają twoje odchody. I jeszcze jakiś drobny pakunek, który podrzuci nam taki śmieszny staruszek. Dał mi z góry sto kredytów, więc się zgodziłam.
- Wow! Te skafandry to przecież nowość, którą produkuje GTE! Widziałem w katalogu jak to wygląda. Super sprawa - nagle odwrócił głowę w stronę budynku, z którego wcześniej wyszła Dante - Ale to mi nie wygląda jak siedziba GTE. Raczej jak śmierdzące slumsy.
- Bo to nie dokładnie są produkty GTE... Firma nazywa się "Galactical Technology Engine".
- Aaa... podróbki. Uwielbiam podróbki! Wyglądają tak samo, kosztują trzy razy mniej i po dwukrotnym użyciu się psują. Po prostu super - z jego twarzy zniknął zapał - A ile nam zapłacili?
- Sześć tysięcy. To na razie sześćdziesiąt procent, resztę dostaniemy na miejscu.
- SZEŚĆ TYSIĘCY?! Dante, do cholery, dlaczego nie mówiłaś od razu? Przecież będziemy galaktycznie bogaci po tym kursie!
- Sześć tysięcy w lokalnej walucie, Crash. No co masz taką minę jakbyś wdepnął bosą stopą w zutylizowane odchody?
***
Wszystko szło zgodnie z planem. Welimilariora sunęła do przodu, jak gdyby miała najnowszej generacji silnik. Według obliczeń Dante powinni zmieścić się w czasie, o ile oczywiście kapryśna Welimilariora nie zrobi im jakiegoś psikusa.
W trzecim dniu podróży zauważyli, że dokładnie ich śladem podąża jakiś większy statek bojowy. Pozostało im osiemnaście godzin do GL B2050.
- I co się tak marszczycie? - beztrosko pytał Crash - Tylko my lecimy tym kursem na GL? Przecież to duża planeta! Cywilizowana. Aż dziwne, że tak pusto na tym szlaku.
- Bo dwie godziny temu zjechaliśmy z normalnego szlaku i robimy objazd, jakbyś nie zauważył głupku. I ty siebie nazywasz pilotem?! - Dante nie była w nastroju na głupie gadki - I oni też zjechali ze szlaku dokładnie tak samo jak my. Nazwiesz to przypadkiem? I przypadkiem też zaczęli zwiększać swoją prędkość i doganiają nas, co? Jeśli się okaże, że to jacyś twoi wierzyciele, to bez wahania oddam cię w ich ręce!
- Wierzyciele? Ja nie mam żadnych wierzycieli... - zająknął się chłopak i wyraźnie pobladł.
- Dante oni próbują się z nami połączyć - spokojnie powiedział Lamont, który przejął pilotowanie statku - Nawalił nam ostatnio system wizyjny, ale możemy odbierać audio. Puszczać?
Dante i Crash podeszli do konsoli. Chłopak już się nie uśmiechał, bacznie obserwował wszystkie wskaźniki i ekrany. Lamont na polecenie Dante zezwolił na połączenie i już po chwili z głośników rozległ się charczący, nieprzyjemny męski głos, który mówił łamanym wspólnym:
- ...oddać skarb! Yiolifrohyi fakat wegwetua! My was śmierć! Skarb moja! Voako oddać skarb!
Wszyscy troje popatrzyli po sobie. Jak tylko rozległ się ten pokaleczony wspólny język wiedzieli już z kim mają do czynienia. Smellingianci niezbyt często zapuszczają się w tą część kosmosu, ale jeśli już tu są, znaczy że zapłonie kilka statków. Dante zbladła. Welimilariora nie wytrzyma takiego ataku, nie jest statkiem bojowym, tylko transporterskim!
- Jaki skarb do cholery? Te podróbki?! - krzyknęła i miała ochotę rzucić czymś w zbliżający się do nich punkcik - Przecież nas zmiotą z powierzchni ziemi!
- Może nas z kimś pomylili? Co nie zmienia faktu, że mamy przesrane... - ponuro rzucił Crash
- Dante, spróbuj pertraktacji. Może się dowiemy czego chcą - Lamont podał jej mały mikrofon.
Kobieta wzięła go i nim zdążyła cokolwiek powiedzieć rozległ się błysk i Welimilariorą mocno zatrzęsło.
- Co ci idioci robią z moim statkiem! - krzyczała Dante biorąc pod pachę małego Setha, którego beztroską zabawę przerwał wstrząs. Zaniosła go błyskawicznie do pomieszczenia, w którym wspólnie spali. Siedmiolatek był wyraźnie wystraszony, ale starał się zachowywać spokojnie i obiecał, że nie wyjdzie z pokoju na krok. Dante z prędkością światła była z powrotem przy pulpicie, gdy nagle znowu wstrząsnęło statkiem i wskaźniki na ekranach zaczęły szaleć.
- Straciliśmy tylni silnik! - krzyczał Crash - Tracimy prędkość!
Lamont wstał z miejsca i bez nadmiernych emocji usiadł za sterami laserowego działka.
- Co ty robisz? - zapytała zdziwiona Dante.
- Pokażę im jak się strzela.
W tym momencie z głośników znowu rozległ się już znany im głos:
- To być ostrzeganie voako! Oddać dla mnie skarb albo qyeo! Duże kabooom!
- Nie strzelajcie do mojego statku! - wydarła się Dante do mikrofoniku - Oddamy wam skarb!
Lamont i Crash popatrzeli na nią ze zdziwieniem.
- Jak mamy zginąć, to i tak zginiemy, a może uda nam się coś wypertraktować - wyjaśniła im - To kretyni, mają małe móżdżki.
- Ale za to dużą broń... - rzucił Crash.
Dante nie zwróciła na niego uwagi, kontynuowała rozmowę ze Smellingiantami:
- Otworzymy nasz portal, zejdźcie na nasz statek. Ale nie strzelajcie już! Dostaniecie skarb!
***
Smellingianci wyglądali jak wielkie, śmierdzące, prymitywne formy życia, przypominające człowieka tylko z racji stania na dwóch nogach i trzymania w dwóch rękach sporych rozmiarów broni. I właśnie dlatego załoga Welimilariory nie odważyła się na głos wypowiedzieć swoje wątpliwości co do człowieczeństwa piątki Smellingiantów.
- Gdzie skarb?! Jak voako kłamać to ja...
- Nie demonstruj nam tego, wiemy co nas czeka - Dante zareagowała od razu, jak tylko zobaczyła, że ponad dwumetrowy śmierdziel podnosi rękę do góry - No to... hmm... Może chodźmy do ładowni, co? Skarby czekają.
Smellingianci popatrzyli nieufnie i celując wciąż do załogi z groźnymi minami ruszyli za nimi do ładowni.
- I co zamierzasz zrobić? - szepnął do Dante Crash.
- Nie wiem... zobaczymy jak będziemy na miejscu. Czyli za jakieś kilka sekund...
Ładownia wypełniona była skrzyniami z logo GTE, prawie identycznym jak logo "Galactic Technical Engineering". Pięciu Smellingiantów i troje ludzi ledwo się tu mieścili. Przywódca bandytów, ten który najlepiej znał wspólną mowę, najwyraźniej się zdenerwował, bo jedną ręką zrobił wielką dziurę w skrzyni i rozwalił jej zawartość po podłodze. Lamont zaczynał się denerwować, Dante poznała to po nieprzyjemnym błysku w oczach w jego pobliźnionej twarzy. Choć dorównywał im wzrostem i muskulaturą, nie było wątpliwości jak zakończyłaby się ta walka.
- Gdzie skarb! Dawać skarb! - ryczał olbrzym, a z ust zionęło mu niemiłosiernym smrodem. Dante wyłączyła w swojej głowie logiczne myślenie. Postanowiła zaryzykować.
- To jest właśnie nasz skarb - uśmiechnęła się głupawo do pięciu bandytów i podniosła jeden skafander z ziemi - Czy mieliście kiedyś uczucie, że z jakiegoś powodu inni ludzie was unikają? Czy zdarzyła wam się sytuacja, że piękna kobieta, na którą mieliście akurat ochotę, powiedziała wam: "Spieprzaj śmierdzący capie, jak mnie dotkniesz to chyba zwymiotuję!"?
Smellingianci popatrzyli po sobie trochę zdziwieni, a Dante kontynuowała, niczym najlepsza reklamowa aktorka:
- To zdarza się każdemu, codziennie, w całej galaktyce, w całym kosmosie! Ale dziś jest wasz szczęśliwy dzień! Nasza firma specjalnie dla ludzi takich jak wy, niezwykle wrażliwych lecz mających problem z nieprzyjemnym zapachem, stworzyła te cudowne skafandry! Dopasowują się do wszystkich kształtów, mają niezwykle nowoczesny desing, a do tego funkcję zabijającą nieprzyjemne zapachy, samomyjącą ciało powłokę i super nowość! Niezwykły, unikatowy układ utylizujący odchody! Nie będziecie już musieli martwić o to, co zrobić kiedy zachce wam się do toalety! Tylko spróbujcie! Weźcie po jednym i przymierzcie, bo to ostatni krzyk mody!
Dante wcisnęła do ręki każdemu Smellingiantowi po jednym skafandrze i rzuciła wielce wymowne spojrzenie w stronę totalnie osłupiałych ze zdziwienia przyjaciół. Crash natychmiast otrząsnął się z szoku i również podszedł do zmieszanych kosmicznych bandytów, którzy nie bardzo wiedzieli co z tym zrobić.
- Ja pomogę, o proszę tu włożyć nogę, o tak właśnie! Tam drugą. Odłóż ten pistolecik, nie będzie ci potrzebny. Wy to samo zróbcie! O właśnie. Wygodne, prawda? Niesamowite, jak wy w tym bosko wyglądacie!
Smellingianci nie byli przekonani co do własnej boskości.
- To być skarb? To nie skarb, voako oszukać!
- Jak to to nie jest skarb!? - krzyknęła Dante - To najnowsza generacja, największy krzyk mody, nawet SpaceGirls nie oprą się temu wynalazkowi!
- SpaceGirls? - przywódca olbrzymów zrobił głupawą rozmarzoną minę - Trallla llla laaa Colours Of The World Space Up Your Life? To SpaceGirls? - próbował ruszać się i śpiewać jak najsławniejszy międzygalaktyczny dziewczęcy zespół.
- Tak! Tak! SpaceGirls! "Every Boy And Every Girl Space Up Your Life" tralalalalaaa - podchwyciła Dante, co wyraźnie spodobało się Smellingiantom. Od razu rozluźnili się i przyglądali się sobie z uznaniem, mówiąc coś w swoim języku, z czego zrozumiałe były tylko imiona spejsetek.
- Tak! W tym na pewno nie oprze wam sie żadna kobieta, nawet Dżindżer ze SpaceGirls! O, jak ty w tym świetnie wyglądasz. Jesteś naprawdę podobny do byłego chłopaka Bejbi Space, naprawdę!
***
Olbrzymy były zachwycone. Przekrzykiwali się, skakali, śpiewali, wypróbowywali nowe kombinezony i najwyraźniej zapomnieli o skarbie, przez który napadli na statek. W ciągu pół godziny ładownia opróżniła się do czysta. Pozostał w niej tylko śpiący i cuchnący alkoholem Wilhelm - mechanik.
- Jak im powiedziałem, że to cholerne zdrowe żarcie jest też przysmakiem SpaceGirls i że to specjalnie dla nich wieziemy je na GL, to zabrali wszystko i natychmiast obrali kurs na planetę. Myślą, że one tam są... - odezwał się Crash, kiedy zamykali portal.
- Na pożegnanie ten wielki śmierdziel tak mnie ścisnął, że mi chyba oczy wyszły i poszło kilka żeber - skrzywiła się Dante - Chyba mi się to będzie śniło po nocach, bleee...
W koncie ładowni stary Wilhelm właśnie obudził się, przeciągnął i głośno bekną.
- Dolecieliśmy już?
- Nie. Śpij sobie dalej.
- To czemu jest tak pusto?
Nikt jakoś nie kwapił się do odpowiedzi na to pytanie.
- Bez jednego silnika nie uda nam się dolecieć do GL w szesnaście godzin - powiedziała Dante kiedy już wszyscy siedzieli przy pulpicie.
- Ty się teraz nie martw o to w jakim czasie dolecimy na tą głupią planetę, ale co my powiemy tej podrabiarskiej firmie!
- Crash, powiemy im prawdę. W końcu muszą mieć ubezpieczenie na towar o tak wielkiej wartości. No dobra, nie patrzcie tak. Coś wymyślimy, jak już będziemy na miejscu.
Do rozmawiającej trójki chwiejnym krokiem podszedł Wilhelm. W jednej ręce trzymał w połowie opróżnioną butelkę Gawaniańskiego trunku, a w drugiej pakunek, który również mieli przewieźć na GL B2050.
- Zapomnieliście rozładować to - podał Dante skrzyneczkę - Niewygodnie się na tym śpi, nie próbujcie nawet.
Dante zamyśliła się patrząc na pakunek, a za chwilę z szaleńczą prędkością zaczęła go odpakowywać.
- Dante, to jest czyjaś własność. W umowie mamy podpisane, że nie grzebiemy w cudzych rzeczach - pouczył ją chłopak.
- Z tym staruchem nie zawierałam żadnej umowy! O w mordę! - krzyknęła, gdy zobaczyła co było w środku - Zabiję tego małego karła, normlanie wyrwę mu wnętrzności! Nie powiedział, że daje mi akurat coś takiego!
- Może to lepiej? - odezwał się nagle Lamont - Przynajmniej jego skarb jest u nas bezpieczny, a bandyci wzięli tylko skafandry... |