Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-08-2011, 23:20   #24
Kizuna
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Czuła poirytowanie. Ten sam nieprzyjemny zapach co wtedy, u Łowców Niewolników. Więcej. Ten zapach był częściowo podobny do ludzkiego. Nie znosiła go. Ludzie śmierdzieli. Musiała iść do miasta. Tam, w mieście, mieli cmentarz. Ludzie chowali zmarłych w czymś co nazywali "grobem". A potem stawiali jakiś ozdobny kamień z ich pismem. A wszystko było takie złudne. Jak ten ich bóg i "sprawiedliwość". Potrząsnęła głową. Musi iść do tego śmierdzącego miejsca. Nieprzyjemne to będzie. Najpierw musi się ukryć. Ale nie samą siebie, a wygląd. Duży, obszerny płaszcz. "Podróżniczy", cokolwiek to miało znaczyć, był odpowiedni. Zakrywał ją całą. Kaptura nie założyła. Jej głowa była ludzka. Z jednej strony nieprzyjemnie było patrzeć na ludzkie odbicie dzień w dzień, z drugiej strony to pomagało jak trzeba było iść do miasta. Barcelona. To chyba jakiś wielki bar, siedlisko Celona? Tylko kim był Celon? Znów potrząsnęła głową. Nie chciała zagłębiać się w to kim lub czym jest Celon. Jeszcze... łapy... łapki... łapówki? Parę woreczków z monetami. Stado miało te bezwartościowe błyskotki ludzi, którzy dla nich się zabijali. Głupota. Zabijać dla czegoś czego nie można zjeść, ogrzać się tym lub nie mogło być zabawką dla młodych.

Chwilę później szła traktem w stronę Barcelony. Prowadził on do Barcelony, Dzielnicy Bram. Czasami wpadała do zielarza, niezmiernie rzadko. Na chwilę obecną mogła jedynie węszyć. Zachowywała się jak człowiek czyli ignorowała wszystko i wszystkich, zajmowała się swoją sprawą i udawała, że wszystko rozumie, nawet jak nie rozumiała. Płaszcz okrywał jej całe ciało, a na rękach miała jakieś rękawice. Były trochę za duże, ale ważne, że zakrywały dłonie wystające z rękawów płaszcza. I wreszcie widziała tą bramę. Wejście do przeklętego miejsca. Tylko gdzie mogła zawędrować by znaleźć trop?

Miasto... Bardzo dużo zapachów, bardzo dużo smrodu ciągnącego z najgorszej dzielnicy, z dzielnicy portowej. Smród, ale nie smród zła, jaki do tej pory siedział w nosie Niny. Kobieta próbowała kilka razy złapać odpowiedni trop, ale tutaj było to próżne staranie. Musiała zagłębić się w to miejsce zgiełku, hałasu i bałaganu...

Ruszyła w stronę ryb. Ich zapachu. Dzielnica Portowa połączona z Dzielnicą Biedoty. Dziwaczne nadawanie nazw. Ludzie nazywali bo bali się tego, czego nie znali. Zachowywała się jak normalny człowiek i napawało ją to obrzydzeniem. To była jej ofiara dla stada. I miała nadzieję, że nie straci owego stada. Starała się wyczuć magię, tą moc, którą sama władała. Ona pachniała inaczej, wątpiła by wyczuła ją w tym smrodzie ludzkiego istnienia, ale nikła nadzieja zawsze zostaje.

Ludzie patrzyli się spode łba na zakapturzoną postać, "wilczyca" czuła się naprawdę nie swoja, ale musiała wytrzymać. Stanęła koło mosiężnego pomnika jakiegoś człowieka . Po prawej miała karczmę, ale z tego miejsca czuła tylko łagodny zapach wina oraz smród Żółci Węża, tutejszej wódki. No i słyszała dobywające się z stamtąd sprośne melodie.

Ale za to z Dzielnicy Biedoty, czuła drobny zapach czarności, podobny do tego samego z jamy wilków.

Nie miała wyboru. Sprawdziła swoje rzeczy, dla pewności. Mikstury, buława, malutki nożyk, pazurki. I powoli ruszyła. Starała się być "groźna". Takie uczucie, że po prostu ta osoba jest taką, którą po prostu lepiej ominąć i nie mieć nic wspólnego. Musiałą się tak zachować. Musiała tutaj przyjąć pozycję alfy, inaczej mogłaby zostać uznana za słabą. I te ludzkie menty by ją napadły.

W najbiedniejszej dzielnicy, "czarny" zapach wyczuć było można zza furty na cmentarz. Teraz stało pod nią kilka osób i marudziło nieznośnie:

- Ale jak to? Nie można wejść na cmentarz? W dzień odpustu św. Bartłomieja?

Rozdrażnionej kobiecie wtórowały inne głosy, lecz strażnicy miejscy i dwóch templariuszy w pełnych zbrojach płytowych pozostawała nieustępliwych.

Lekko się zbliżyła do bramy, ale unikała niepotrzebnego ruszania płaszczem. Nie chciała by było cokolwiek widać, nawet mikstury. Ale nie kryła swojej twarzy, jedynie miała kaptur tak, jakby miał chronić na wypadek burzy.

-Więc jak mam się pomodlić nad grobem rodziców skoro nie można wejść?-

Pytanie w stronę templariusza. Strażnik raczej był tu tylko psem na uwięzi. Psy, kolejna żałosna rasa. Wilki, które dały się udomowić.

- Droga Pani, odgórny zakaz Inkwizycji. Podejrzewa się, iż na cmentarzu panuje pomór i nie wolno nikomu wchodzić. Nikomu - wyrecytował rycerz.

-A jak ktoś się nie boi? Bóg Miłościwy chronił mnie zawsze, dlaczego miałby nie uchronić mnie i teraz?-

- Dobra Pani, wierzę iż Bóg Panią chronił, ale Inkwizycja, nich jej Bóg błogosławi też ma za zadanie chronić ludzi. A w jej interesie jej, aby chronić ludzi, po przez nie wpuszczanie ich na cmentarz.

-A jak ktoś chce iść na własne ryzyko?-

- Powtórzę drogiej Pani jeszcze raz, absolutny zakaz wstępu. Absolutny. A więc niech Pani w to miejsce pomodli się za rodziców w katedrze. Miłościwy Bóg usłyszy Pani modlitwę wszędzie.


Ta, prędzej futerko zsiwieje niż cokolwiek tam w "niebie" usłyszy, jeśli w ogóle ten ich dziwaczny i pokraczny Bóg istnieje. Ale kiwnęła głową. I ruszyła w drogę powrotną, ale do Dzielnicy Portowej. Po drodze rozglądała się uważnie. Szukała człowieka, który przejawiałby jakiekolwiek oznaki choćby śladowej formy inteligencji lub magii.

Chyba Bóg Cię "wysłuchał", bo kiedy przechodziłaś koło budynku, będącego warsztatem, przez szerokie otwarte drzwi zobaczyłaś siwego jegomościa grzebiącego w jakiejś maszynie, wynalazku, czy też innym cudzie. Wyglądał na pojętnego i uczonego.

Na początek dobre i to. Weszła do tego warsztatu i zaczęła się rozglądać. To było dosyć dziwne miejsce. Coś co dymiło, jakieś wielkie drewniane pudło na kawałkach drewna, książki, a dalej nawet figurka konia. Albo coś takiego. Ogólnie dziwne miejsce. Przyglądała się temu spokojnie, zwłaszcza temu co tak dymiło. Ale to nie był dym, nie miał tego zapachu. Właściwie był bez zapachu. Dziwny dym.

Mężczyzna był tak pochłonięty procesem tworzenia, że nie zauważył nawet stojącej za nim dziewczyny. Dopóki uwagi nie zwróciła mu... Klepsydra, stojąca na biurku, na którym pracował na czymś co wyglądało jak łuk, czy też kusza. A najbliżej jej było do obu.

-To magiczne?-

Chodziło jej o klepsydrę. Chyba było magiczne. Albo to była jakaś żywa istota? Dziwna jakaś. Bez ust. Bez oczu. Choć może to nieznana jej rasa? Nie znała wielu ras. Tylko te, co występowały przy Barcelonie.

Mężczyzna drygnął i obrócił się do dziewczyny. Twarz miał spokojną, wręcz budzącą zaufanie. Głos miał ciepły, przyjemny dla ucha. Biło z niego zaskoczenie:

- O... Nie zauważyłem gdy Pani weszła, a to... To tylko mały duch, który raczył zamieszkać w tym wynalazku. Magia jest przecież karana w Barcelonie, więc lepiej nich Pani uważa przy kim to wymawia.

Wzruszyła ramionami.

-A to dziwne coś co daje bezwonny dym? To też chyba jest magiczne.-

- To jest stara i wredna maszyna parowa, wie Pani co to jest?
- maszyna groźnie spała, wypuszczając obłok pary.

Pokręciła przecząco głową.

-Znam magię leczącą, ale nie jakąś "parową".-

- Drogie dziecko, maszyna to nie magia, to technika - mężczyzna rozłożył ręce.


Zamrugała.

-Ale te tutaj maszyny mają magię. Ta ma. Klepsydra ma. To drewno pachnie magią. Nawet "maszyna parowa" pachnie.-

- Tak, możesz to nazwać magią, lecz maszyna bez ducha magiczna nie jest. Rozumiesz?

-Te maszyny są magiczne.-

Tak, znów to powtórzyła.

-Widziałeś gdzieś tu duże stado wilków?-

- Co? - zatrwożył się mężczyzna - Wilki w Barcelonie?

-Wilki były tu zawsze. Kupcy dawali różne rzeczy, a one chroniły ich przed goblinami, dużymi osami i ludźmi.-

Zamrugała. Robili tak od lat. I dobrze żyli. A zwierząt nie brak w lasach. Więc nie musieli nawet jeść goblinów. Zresztą ludzie dawali dużo jedzenia.

-Ostatnio moje stado zniknęło. I czuć było w legowisku zapach śmierci. Wychodzący tutejszego cmentarza.-

- W takim razie twoje stado może być w kłopotach, bo cmentarz od dawna jest zamknięty od kilku tygodni. Nikt nie wie dlaczego i nikt nie wierzy w to co mówią strażnicy wejść

-Ludzie to zacofana rasa. Czasami trafią się normalni ludzie. A "strażnicy" i ci w metalowych ubraniach to jeszcze bardziej zacofani. Najbardziej jednak zacofani są "Inkwizycja".-

Tych to nawet w przebraniu omijała szerokim łukiem. Śmierdzieli najgorzej ze wszystkich ludzi.

-A widziałeś jakiś czarodziei gdzieś tu? Może oni mi pomogą znaleźć moje stado?-

- Czarodziei? W Barcelonie magia jest zakazana, nie wiem o co Ci chodzi kobieto.

Zmrużyła ślepia. Powoli, powolutku zbliżała się do staruszka. Można było zobaczyć, że energicznie pociąga nosem. Dużo powietrza zbierała. I wyczuwała to wszystko.

-Serce Ci szybciej bije. Pot. Szybciej krew płynie. Czarodzieje są w Barcelonie. Inaczej by Inkwizycja by nie stała na każdym rogu. Oni sądzą, że są tu czarodzieje. I czuć ślady magii. Nie trop, resztki. Wilka nie oszukasz, człowieku.-

Mężczyzna ominął Ninę i poszedł w kierunku wrót. Chwilę zastanawiał się czy nie wezwać straży, czy jeszcze lepiej, samą Inkwizycję, ale tylko szczelnie zamknął wrota.

- Możesz odrzucić ten płaszcz? Spokojnie, nikomu nie powiem o tym co zobaczę - mężczyzna zmrużył oczy.

Wciąż mrużyła ślepia, ale po chwili znów wróciła do normy. Na początku zdjęła rękawice, botem niewygodne buty. Rozpięła płaszcz i zrzuciła go na ziemię, pozostając jedynie w swojej dosyć egzotycznej, ale dobrze dopasowanej skórzanej zbroi. Rozprostowała palce u rąk i nóg.

-Dobrze czuć podłoże pod stopami.-

- Czego chcesz od Dzierżycieli dziecko?


-Pomocy?-

To było jakby... warknięcie? Proszenie ludzi o pomoc mimo wszystko było upokarzające. Ale usiadła na ziemi, koło tej "maszyny parowej", podciągając nogi do siebie.

-Chcę znaleźć moje stado.-

- Zostań tu do wieczora, jesteś głodna? Tam jest kosz z owocami, częstuj się. Potem zobaczę, czy jestem w stanie ci pomóc... -
rzekł, po czym wrócił do biurka.

Czekać do wieczora? Niestety. Poczeka, zje coś z tego kosza. Ale mimo wszystko wolała królika. Lub sarnę. Albo chleb. Ludzie mieli ważną zaletę. Robili chleb, który był dobry.
 
Kizuna jest offline