Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-07-2011, 18:38   #21
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Pedro zatrzymał się chwilę, po czym zaczął rozmyślać nad słowami zielarza. Wiedział że ten ma sporo racji, jednakże nie mógł myśleć o ogóle, skoro jego godność, jak i dobro zostało zagrożone. Szlachcic miał ogromne wątpliwości nad kwestią przyjęcia na służbę innowiercę. Mimo iż On nie cenił ludzi, po ich pochodzeniu, ale złodziej dla kupca, to najgorsza zmora. Nie chciał mieć z nimi do czynienia, chyba że mieli by pracować dla niego, na dogodnych mu warunkach. Ta osoba jednak nie dała się od tak przekonać. Musiał mieć nań jakiegoś haka, jakąś możliwość wymuszenia na nim. Jasnym było że Pedro nie miał zamiaru posyłać go na jakieś odludzie, chociaż z drugiej strony każdy z nas inaczej odbiera słowo "samotnia". Tak czy siak, zmuszony będzie coś wykombinować. Mężczyzna porozglądał się do okoła, widział obóz saladyna, mury miejskie, jak i mniej ważne budynki. Chwila mącenia i bezsensowej obserwacji, aż wrócił do rzeczywistości... Pora ruszyć z powrotem na spotkanie z złodziejem. Więc ruszył na ponów do obozu, kierując się w stronę
namiotu, gdzie doszło wcześniej do spotkania. Nie chciał być nachalny, ale bał się jak zareagują na ponowną wizytę, ale cóż... Nie miał innej możliwości
 
Cao Cao jest offline  
Stary 28-07-2011, 22:49   #22
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Brat Thane Blythe
Ruszyłeś zatłoczonymi ulicami Barcelony. Święto, jakie obchodzono w tym niewątpliwie bogatym i pięknym mieście, nie przeszkadzało Inkwizytorowi by głosić „słowo” tuż przed drzwiami do twojego sklepu. Mimo całego zaangażowania w to co mówił o św. Bartłomieju, przerwał szybko i skrócił do niezbędnego minimum.
Ludzie z pomrukami niezadowolenia, poczęli się rozchodzić, każdy w swoim kierunku. Zaś sam Inkwizytor poprawił swoją szatę i zaczekał, aż podejdziesz ku niemu. Poznałeś go, to ten sam który powiedział Ci o tej niecodziennej misji. Przywitał się tradycyjnym uniesieniem ręki:
- Niech będzie pochwalony, bracie Thane. Nie mam czasu, ale pragnął bym Ci przekazać, iż widziano osobę podobną do wybranki na trakcie. Zabiła jednego młokosa i uciekła w lasy, tam zaś przepłynęła rzekę i zapadła w borze. A przynajmniej tak twierdzi straż. Nic więcej nie wiem, prócz tego że miała futro. A teraz się oddalę, obowiązki wzywają. Muszę jakoś powiedzieć tym wszystkim ludziom, że nie wolno wchodzić na cmentarz… – na odchodne ukłonił się lekko.
Zaś same przygotowania do wyprawy, wprawnemu zielarzowi i alchemikowi nie zabrały dużo czasu.

Nina
Nie mogłaś wiedzieć, że szukać Cię ruszyło tylko kilku członków stada, lecz każde zwierzę, nawet wilk zostawia ślady. Nie zostawiają ich chyba tylko magowie, jeśli mają taką zachciankę. A to, że twoje stado było specjalne i naprawdę niespotykane, nawet ty wiedziałaś.
Postanowiłaś znaleźć jakiś trop, sygnał, coś co pozwoliło by Ci odszukać swoje małe stadko. I po gruntownym przeszukaniu pieczary, w końcu znalazłaś niewielki, naderwany fragment odzieży. Pochodził z jakiegoś rodzaju habitu, czy nawet sukna. Zapach, jaki w nim wyczułaś był to ten sam, który złapałaś koło wejścia do kazamatów niewolników. Ciemność, duszność, pierwotne zło jeżące włosy na karku, w twoim przypadku futro.
Ale nie to było najdziwniejsze, ponieważ na materiale czułaś zapach miasta oraz trupy. Bardzo stare zwłoki, jeśli idzie o dokładność.

Antonio Malvarez
Ludzi przydzielono, dziewczyna spoczęła w jednej z gościnnych sypialni właścicieli farmy, w końcu farma nie należała tylko dla najemników. I nie tylko oni na niej mieszkali. A wielki budynek jakim z pewnością była posiadłość Gildii, mieściła w sobie naprawdę wiele pokoi. W jednym z nich spała cicho, jak się przedstawiła, Monica. A przed jej drzwiami, na stołkach spało dwóch najemników.
Ty sam z pełnym brzuchem i ostrym toporzyskiem, podniosłeś się z murku. W tym samym momencie podszedł do Ciebie niewysoki chłopaczek, nowy nabytek Gildii.
- Lee chce żebyś przyszedł – zakomunikował.
Poszedłeś, w końcu z władzą się nie dyskutuje. Wiedziałeś to już dawno temu, kiedy byłeś Strażnikiem Miejskim. Teraz ta zasada, niedyskutowania z władzą przydawała się szczególnie. Kiedy wszedłeś do pokoju przywódcy, zobaczyłeś porozrzucane papiery i ogólnie pojęty bałagan. Na środku pokoju stał Lee z zmarszczonym czołem i gniewem wylewającym się z twarzy.
- Masz się dowiedzieć kto to i czego szukał! – padł rozkaz.

Alberto de Castro Neves
Pod kryjówką śladów była cała mas. Wilcze, drobne stópki jakiejś dziewczyny, wielkie buciory podbite żelastwem i… Obuwie Młodej, znałeś je. Ukradła je z nóg jakiejś zaszlachtowanej chwilę przed aktem kradzieży szlachcianki z Paryża, będącej w gościach w Barcelonie. Miały charakterystyczne podeszwy, w górnej części buta było słońce, w dolnej księżyc. Na środku podpis szewca, „Le Croc”.
Ku twojemu zdziwieniu, wielkie buciory szły krok w krok z śladami Młodej. I już na samym początku, mogłeś tylko przypuszczać dokąd one prowadzą.
Kiedy ślady zniknęły w obejściu jakiejś farmy, szybko obok Ciebie pojawiło się dwóch najemników z okolicznej gildii.
- Czego tu szukasz!? – zapytał jeden, nieprzyjemnym, nosowym głosem.
Drugi stał nieco dalej, trzymając miecz za rękojeść i czekając na twoje fałszywe ruchy. Jeszcze dalej stał jakiś niski okularnik z kuszą.

Habibi "Goblin" i Pedro A. A. la Fredle de Patrin
Spotkaliście się ponownie, w połowie drogi. Młodzian kierował się w kierunku bramy, kupiec w kierunku namiotu Abdula. Przywódcy tego obozu.
Pedro zbytnio nie zwlekał, od razu przedstawił złodziejowi całą prośbę. O kilku rycerzy, mogących towarzyszyć im w podróży do lasu.
Habibi wiedział że w Zakonie ma tak samo wrogów, jak i przyjaciół. Nie wszyscy patrzyli przychylnie na złodzieja, w dodatku opuszczającego zakon, ot tak. Dla uwygodnienia sobie życia, nie wiedząc jeszcze, że życie to wcale nie okaże się lepsze i usłane różami.
Ostatecznie, jak to miał w naturze zgodził się popytać, w końcu nie miał prawa rozkazywać i żądać, zwłaszcza że już nie był w zakonie. Spadł z rangi członka, do rangi przyjaciela Rycerzy Saladyna. I choć nazwa przyjaciel ładnie brzmi, na pewno nie wszyscy do przyjaciół takich są przyjacielsko nastawieni.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 01-08-2011, 22:21   #23
 
louis's Avatar
 
Reputacja: 1 louis nie jest za bardzo znanylouis nie jest za bardzo znany
Habibi chcąc, nie chcąc, wrócił do obozu. Przemyślił szybko sprawę i zdecydował, że musi chociaż spróbować. Wszedł do namiotu, w którym rezydował Abdul.
- Przepraszam, bracie, że przeszkadzam w twoim spoczynku, ale mam pytanie.
- Witaj ponownie Habibi, co Cię do mnie sprowadza ponownie? I tak szybko.
- Muszę cię o coś poprosić. Zdaję sobie sprawę, że to praktycznie niemożliwe, ale muszę chociaż spróbować. Mój nowy..pan - to słowo przeszło przez usta Araba ze słyszalnym zgrzytem - chciałby, żeby w naszej podróży asystowali nam słudzy Allaha. Nie chodzi tutaj o jego wygodę, ale zawsze przydadzą się dodatkowe miecze. Moglibyśmy pomagać sobie nawzajem, zdobyć niezbędne doświadczenie w obcowaniu z niewiernymi i powrócić do naszego kraju. - kontynuował.
Abdul zastanowił się chwilę:
- Weź Majjada i Nabila, są młodzi. O to co chcą nas poprosić Templariusze, chyba pochłonie wielu rycerzy.
- Dziękuję, bracie. Będę stawiał ich zdrowie ponad własne. - kiwnął lekko głową złodziej - Gdy zakończymy nasze..zadanie, mamy wrócić do Barcelony, czy udać się w podróż powrotną na Wschód?
- Przyślij ich tutaj, najszybciej jak będziesz mógł. Ich umiejętności, będą na wagę złota w czekającej nas i Templariuszy bitwie.

- Ja również mam powrócić, czy mam oddać się realizacji własnych celów?
- Ciebie Habibi, nie trzyma Zakonny Kodeks. Jesteś wolny, niczym wiatr który jest Ci tak bliski, ale zawsze będziesz mile widziany w naszych progach.
- Chciałbym jeszcze w czymś pomóc, zanim udam się tam, gdzie mało kto był. Gdybym skontaktował się z którymś z imamów, może mógłbym stać się jednym z krzewicieli wiary na Zachodzie?

- Oczywiście Habibi, krzewiciele wiary w tych trudnych czasach są naprawdę bardzo potrzebni, a teraz idź i ukończ swą misję.
Złodziej ukłonił się tylko, tym razem niżej. Wyszedł z namiotu i odetchnął świeżym powietrzem. Teraz pozostało mu tylko odnalezienie tych dwóch i nakłonienie ich do podróży. Szybko mu to poszło, chociaż trochę narzekali ale ostatecznie wzięli najpotrzebniejsze rzeczy i udali się za nim. On cieszył się w duszy, że nie będzie sam, skazany na towarzystwo tylko chrześcijan – chociaż nie przeszkadzali mu tak, jak innym muzułmanom. Szybko dotarli do bramy, i tam rozglądnęli się za przyszłymi towarzyszami.
 

Ostatnio edytowane przez louis : 02-08-2011 o 09:28.
louis jest offline  
Stary 02-08-2011, 23:20   #24
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Czuła poirytowanie. Ten sam nieprzyjemny zapach co wtedy, u Łowców Niewolników. Więcej. Ten zapach był częściowo podobny do ludzkiego. Nie znosiła go. Ludzie śmierdzieli. Musiała iść do miasta. Tam, w mieście, mieli cmentarz. Ludzie chowali zmarłych w czymś co nazywali "grobem". A potem stawiali jakiś ozdobny kamień z ich pismem. A wszystko było takie złudne. Jak ten ich bóg i "sprawiedliwość". Potrząsnęła głową. Musi iść do tego śmierdzącego miejsca. Nieprzyjemne to będzie. Najpierw musi się ukryć. Ale nie samą siebie, a wygląd. Duży, obszerny płaszcz. "Podróżniczy", cokolwiek to miało znaczyć, był odpowiedni. Zakrywał ją całą. Kaptura nie założyła. Jej głowa była ludzka. Z jednej strony nieprzyjemnie było patrzeć na ludzkie odbicie dzień w dzień, z drugiej strony to pomagało jak trzeba było iść do miasta. Barcelona. To chyba jakiś wielki bar, siedlisko Celona? Tylko kim był Celon? Znów potrząsnęła głową. Nie chciała zagłębiać się w to kim lub czym jest Celon. Jeszcze... łapy... łapki... łapówki? Parę woreczków z monetami. Stado miało te bezwartościowe błyskotki ludzi, którzy dla nich się zabijali. Głupota. Zabijać dla czegoś czego nie można zjeść, ogrzać się tym lub nie mogło być zabawką dla młodych.

Chwilę później szła traktem w stronę Barcelony. Prowadził on do Barcelony, Dzielnicy Bram. Czasami wpadała do zielarza, niezmiernie rzadko. Na chwilę obecną mogła jedynie węszyć. Zachowywała się jak człowiek czyli ignorowała wszystko i wszystkich, zajmowała się swoją sprawą i udawała, że wszystko rozumie, nawet jak nie rozumiała. Płaszcz okrywał jej całe ciało, a na rękach miała jakieś rękawice. Były trochę za duże, ale ważne, że zakrywały dłonie wystające z rękawów płaszcza. I wreszcie widziała tą bramę. Wejście do przeklętego miejsca. Tylko gdzie mogła zawędrować by znaleźć trop?

Miasto... Bardzo dużo zapachów, bardzo dużo smrodu ciągnącego z najgorszej dzielnicy, z dzielnicy portowej. Smród, ale nie smród zła, jaki do tej pory siedział w nosie Niny. Kobieta próbowała kilka razy złapać odpowiedni trop, ale tutaj było to próżne staranie. Musiała zagłębić się w to miejsce zgiełku, hałasu i bałaganu...

Ruszyła w stronę ryb. Ich zapachu. Dzielnica Portowa połączona z Dzielnicą Biedoty. Dziwaczne nadawanie nazw. Ludzie nazywali bo bali się tego, czego nie znali. Zachowywała się jak normalny człowiek i napawało ją to obrzydzeniem. To była jej ofiara dla stada. I miała nadzieję, że nie straci owego stada. Starała się wyczuć magię, tą moc, którą sama władała. Ona pachniała inaczej, wątpiła by wyczuła ją w tym smrodzie ludzkiego istnienia, ale nikła nadzieja zawsze zostaje.

Ludzie patrzyli się spode łba na zakapturzoną postać, "wilczyca" czuła się naprawdę nie swoja, ale musiała wytrzymać. Stanęła koło mosiężnego pomnika jakiegoś człowieka . Po prawej miała karczmę, ale z tego miejsca czuła tylko łagodny zapach wina oraz smród Żółci Węża, tutejszej wódki. No i słyszała dobywające się z stamtąd sprośne melodie.

Ale za to z Dzielnicy Biedoty, czuła drobny zapach czarności, podobny do tego samego z jamy wilków.

Nie miała wyboru. Sprawdziła swoje rzeczy, dla pewności. Mikstury, buława, malutki nożyk, pazurki. I powoli ruszyła. Starała się być "groźna". Takie uczucie, że po prostu ta osoba jest taką, którą po prostu lepiej ominąć i nie mieć nic wspólnego. Musiałą się tak zachować. Musiała tutaj przyjąć pozycję alfy, inaczej mogłaby zostać uznana za słabą. I te ludzkie menty by ją napadły.

W najbiedniejszej dzielnicy, "czarny" zapach wyczuć było można zza furty na cmentarz. Teraz stało pod nią kilka osób i marudziło nieznośnie:

- Ale jak to? Nie można wejść na cmentarz? W dzień odpustu św. Bartłomieja?

Rozdrażnionej kobiecie wtórowały inne głosy, lecz strażnicy miejscy i dwóch templariuszy w pełnych zbrojach płytowych pozostawała nieustępliwych.

Lekko się zbliżyła do bramy, ale unikała niepotrzebnego ruszania płaszczem. Nie chciała by było cokolwiek widać, nawet mikstury. Ale nie kryła swojej twarzy, jedynie miała kaptur tak, jakby miał chronić na wypadek burzy.

-Więc jak mam się pomodlić nad grobem rodziców skoro nie można wejść?-

Pytanie w stronę templariusza. Strażnik raczej był tu tylko psem na uwięzi. Psy, kolejna żałosna rasa. Wilki, które dały się udomowić.

- Droga Pani, odgórny zakaz Inkwizycji. Podejrzewa się, iż na cmentarzu panuje pomór i nie wolno nikomu wchodzić. Nikomu - wyrecytował rycerz.

-A jak ktoś się nie boi? Bóg Miłościwy chronił mnie zawsze, dlaczego miałby nie uchronić mnie i teraz?-

- Dobra Pani, wierzę iż Bóg Panią chronił, ale Inkwizycja, nich jej Bóg błogosławi też ma za zadanie chronić ludzi. A w jej interesie jej, aby chronić ludzi, po przez nie wpuszczanie ich na cmentarz.

-A jak ktoś chce iść na własne ryzyko?-

- Powtórzę drogiej Pani jeszcze raz, absolutny zakaz wstępu. Absolutny. A więc niech Pani w to miejsce pomodli się za rodziców w katedrze. Miłościwy Bóg usłyszy Pani modlitwę wszędzie.


Ta, prędzej futerko zsiwieje niż cokolwiek tam w "niebie" usłyszy, jeśli w ogóle ten ich dziwaczny i pokraczny Bóg istnieje. Ale kiwnęła głową. I ruszyła w drogę powrotną, ale do Dzielnicy Portowej. Po drodze rozglądała się uważnie. Szukała człowieka, który przejawiałby jakiekolwiek oznaki choćby śladowej formy inteligencji lub magii.

Chyba Bóg Cię "wysłuchał", bo kiedy przechodziłaś koło budynku, będącego warsztatem, przez szerokie otwarte drzwi zobaczyłaś siwego jegomościa grzebiącego w jakiejś maszynie, wynalazku, czy też innym cudzie. Wyglądał na pojętnego i uczonego.

Na początek dobre i to. Weszła do tego warsztatu i zaczęła się rozglądać. To było dosyć dziwne miejsce. Coś co dymiło, jakieś wielkie drewniane pudło na kawałkach drewna, książki, a dalej nawet figurka konia. Albo coś takiego. Ogólnie dziwne miejsce. Przyglądała się temu spokojnie, zwłaszcza temu co tak dymiło. Ale to nie był dym, nie miał tego zapachu. Właściwie był bez zapachu. Dziwny dym.

Mężczyzna był tak pochłonięty procesem tworzenia, że nie zauważył nawet stojącej za nim dziewczyny. Dopóki uwagi nie zwróciła mu... Klepsydra, stojąca na biurku, na którym pracował na czymś co wyglądało jak łuk, czy też kusza. A najbliżej jej było do obu.

-To magiczne?-

Chodziło jej o klepsydrę. Chyba było magiczne. Albo to była jakaś żywa istota? Dziwna jakaś. Bez ust. Bez oczu. Choć może to nieznana jej rasa? Nie znała wielu ras. Tylko te, co występowały przy Barcelonie.

Mężczyzna drygnął i obrócił się do dziewczyny. Twarz miał spokojną, wręcz budzącą zaufanie. Głos miał ciepły, przyjemny dla ucha. Biło z niego zaskoczenie:

- O... Nie zauważyłem gdy Pani weszła, a to... To tylko mały duch, który raczył zamieszkać w tym wynalazku. Magia jest przecież karana w Barcelonie, więc lepiej nich Pani uważa przy kim to wymawia.

Wzruszyła ramionami.

-A to dziwne coś co daje bezwonny dym? To też chyba jest magiczne.-

- To jest stara i wredna maszyna parowa, wie Pani co to jest?
- maszyna groźnie spała, wypuszczając obłok pary.

Pokręciła przecząco głową.

-Znam magię leczącą, ale nie jakąś "parową".-

- Drogie dziecko, maszyna to nie magia, to technika - mężczyzna rozłożył ręce.


Zamrugała.

-Ale te tutaj maszyny mają magię. Ta ma. Klepsydra ma. To drewno pachnie magią. Nawet "maszyna parowa" pachnie.-

- Tak, możesz to nazwać magią, lecz maszyna bez ducha magiczna nie jest. Rozumiesz?

-Te maszyny są magiczne.-

Tak, znów to powtórzyła.

-Widziałeś gdzieś tu duże stado wilków?-

- Co? - zatrwożył się mężczyzna - Wilki w Barcelonie?

-Wilki były tu zawsze. Kupcy dawali różne rzeczy, a one chroniły ich przed goblinami, dużymi osami i ludźmi.-

Zamrugała. Robili tak od lat. I dobrze żyli. A zwierząt nie brak w lasach. Więc nie musieli nawet jeść goblinów. Zresztą ludzie dawali dużo jedzenia.

-Ostatnio moje stado zniknęło. I czuć było w legowisku zapach śmierci. Wychodzący tutejszego cmentarza.-

- W takim razie twoje stado może być w kłopotach, bo cmentarz od dawna jest zamknięty od kilku tygodni. Nikt nie wie dlaczego i nikt nie wierzy w to co mówią strażnicy wejść

-Ludzie to zacofana rasa. Czasami trafią się normalni ludzie. A "strażnicy" i ci w metalowych ubraniach to jeszcze bardziej zacofani. Najbardziej jednak zacofani są "Inkwizycja".-

Tych to nawet w przebraniu omijała szerokim łukiem. Śmierdzieli najgorzej ze wszystkich ludzi.

-A widziałeś jakiś czarodziei gdzieś tu? Może oni mi pomogą znaleźć moje stado?-

- Czarodziei? W Barcelonie magia jest zakazana, nie wiem o co Ci chodzi kobieto.

Zmrużyła ślepia. Powoli, powolutku zbliżała się do staruszka. Można było zobaczyć, że energicznie pociąga nosem. Dużo powietrza zbierała. I wyczuwała to wszystko.

-Serce Ci szybciej bije. Pot. Szybciej krew płynie. Czarodzieje są w Barcelonie. Inaczej by Inkwizycja by nie stała na każdym rogu. Oni sądzą, że są tu czarodzieje. I czuć ślady magii. Nie trop, resztki. Wilka nie oszukasz, człowieku.-

Mężczyzna ominął Ninę i poszedł w kierunku wrót. Chwilę zastanawiał się czy nie wezwać straży, czy jeszcze lepiej, samą Inkwizycję, ale tylko szczelnie zamknął wrota.

- Możesz odrzucić ten płaszcz? Spokojnie, nikomu nie powiem o tym co zobaczę - mężczyzna zmrużył oczy.

Wciąż mrużyła ślepia, ale po chwili znów wróciła do normy. Na początku zdjęła rękawice, botem niewygodne buty. Rozpięła płaszcz i zrzuciła go na ziemię, pozostając jedynie w swojej dosyć egzotycznej, ale dobrze dopasowanej skórzanej zbroi. Rozprostowała palce u rąk i nóg.

-Dobrze czuć podłoże pod stopami.-

- Czego chcesz od Dzierżycieli dziecko?


-Pomocy?-

To było jakby... warknięcie? Proszenie ludzi o pomoc mimo wszystko było upokarzające. Ale usiadła na ziemi, koło tej "maszyny parowej", podciągając nogi do siebie.

-Chcę znaleźć moje stado.-

- Zostań tu do wieczora, jesteś głodna? Tam jest kosz z owocami, częstuj się. Potem zobaczę, czy jestem w stanie ci pomóc... -
rzekł, po czym wrócił do biurka.

Czekać do wieczora? Niestety. Poczeka, zje coś z tego kosza. Ale mimo wszystko wolała królika. Lub sarnę. Albo chleb. Ludzie mieli ważną zaletę. Robili chleb, który był dobry.
 
Kizuna jest offline  
Stary 04-08-2011, 21:06   #25
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
"Monica" - pomyślał - "Coś mi się wydawało, że jest zbyt cicha i zbyt miła jak na porządną dziewczynę, ale po co miała się włamywać do biura Lee?"
Dwóch ochroniarzy pokoju Monici smacznie sobie chrapali, później sobie z nimi pogada.
Monica, na odgłos Antonio wpadającego do pomieszczenia spojrzała na niego zaspana. Na policzku ma jeszcze odciśnięty dziwny wzorek poduszki.
- A ty śpisz jeszcze... Em, dobrze się spało? - był nieco rozśmieszony tą sytuacją.
- Tak, uśpił mnie ten odgłos chrapania zza drzwi. Dziękuję swoją droga za ochronę - skłoniła się lekko.
"Czyli te bezmózgi spały całą noc? I myślą, że dostaną premię? A guzik!"
- Proszę bardzo, a nie chciało Ci się pić w nocy? Czy coś? - sądził, że jest już na tropie.
- Byłam tylko w toalecie, ale Mark, jeden z Panów przed drzwiami jak go obudziłam, zaprowadził mnie do niej.
- Aha, czyli wszystko w porządku. Jakby coś to zajrzyj do kuchni jak jesteś głodna. Coś Ci tam dadzą. - i wyszedł, aby przesłuchać Marka.
Widać, że to niezbyt grzeczne wejście obudziło biedne śpioszki.
- O witam. Mark pozwól na chwilę... - podniósł najemnika i poprowadził z dala od drzwi sypialni Monici, do drugiego mruknął: - Jakby chciała wychodzić masz łazić za nią, ma nie opuszczać gildii.
Mark udał się za Antonio posłusznie, drugi za to skinął głową na znak potwierdzenia.
- Mark słyszałem, że Cię obudziła i poprosiła o zaprowadzenie do kibla. Czy wydało ci się coś niepokojącego w jej zachowaniu? Wiesz jakby chciała coś ukraść?
Mark zastanowił się przez chwilę:
- Nie, chyba nie vice-szefie. Normalne siku zrobiła, obróciłem się tak, że widziałem wszystko w lustrze - uśmiechnął się lubieżnie.
"Przynajmniej raz z niego mam pożytek" - pomyślał Antonio
- Dobra, a przebudzałeś się?
- No, ehhm... Oczywiście, strasznie niewygodne te krzesła
- Ale nie słyszałeś kroków, otwierania drzwi? Czy wychodziła z pokoju?
- Nie, nic takiego nie widziałem.
- Dobra, to tyle. - westchnął - Wracaj na stanowisko.
Czyli nic się nie dowiedział. Postanowił, że zapyta Lee czy wie w ogóle co zginęło. Oczywiście właśnie nadeszła pora jedzenia. Lecz Lee nie był otyły, wprost przeciwnie, mięśnie miał większe od tych Antonio.
- Lee, a tak w ogóle to co zginęło?
- A cholera wie, porozrzucali papiery, pieniądze Gildii są na miejscu, klucze do arsenału też. Nie wiem czego szukali.
- Może jakieś papiery? Nie wiem, miałeś jakieś umowy z innymi gildiami?
- Wszystko jest, nie mam pojęcia czego tu szukali.
- A brałeś jakieś upominki od kogoś?
- Chyba żartujesz.
- Rozważam każdą możliwość.
- To rozważaj w drodze na podwórze, przyślij mi tu kogoś żeby to posprzątał
- Dobra - zrozumiał, że już sporo czasu zabrał Lee, w końcu wpadł do niego kiedy zaczynała się jego pora przekąski.
Antonio znalazł tego młodego co przekazał mu wiadomość od dowódcy i wysłał do biura Lee.
Postanowił, że posunie się do radykalnej metody, a mianowicie kiedy Monica pójdzie jeść, wyśle za nią jakiegoś najemnika, aby nie dał jej wrócić do pokoju, w tym czasie Antonio przeszuka całe pomieszczenie, będzie szukać wszystkiego co podejrzane.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 07-08-2011, 01:54   #26
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Delta & Cao Cao & Louis

Spotkanie Inkwizytora, choć było zaskoczeniem, wprawiło go również w lepszy nastrój. Kolejna wskazówka nie była co prawda zbyt konkretna, nie gwarantowała sukcesu, ani nie wniosła nic nowego do jego domysłów i wiedzy, ale oznaczało to, że Święte Oficjum wciąż rozgląda się za pozostałymi. A to był dobry znak, bo może sami się zainteresują tym nagłym zainteresowaniem swoją osobą.
Gdy dotarł do Bram, uzbrojony w nowe rzeczy i naramienną torbę, w której je przechowywał, rozejrzał się za pozostałymi. Jego wzrok padł na trójkę Arabów stojących pod łukiem przejścia i wyraźnie na kogoś czekających.
Thane zbliżył się do nich bezzwłocznie, obrzucając całą trójkę długim spojrzeniem jednego oka.
- Czy któryś z panów to przyjaciel pana de Patrin? – zapytał na powitanie.
Habibi wyszedł nieco przed szereg i ukłonił się nieznacznie.
- Najprawdopodobniej to ja. I nie przyjaciel, ale.. - tutaj Arab urwał nagle i lekko się zaczerwienił. Nie kontynuował już, stał tylko ze spuszczoną głową.
Pedro niedługo później dołączył do mężczyzn. Nieco zakłopotany.
- Pan Thane, mój drogi Wasal, czy udało się Panom poznać ? - powiedział niezbyt chętnie, widać było w nim, pewną “niechęć” do innowiercy. Ale cóż, najwyraźniej obietnica którą dał mu Thane, przezwyciężyła nawet uprzedzenia.
- Właśnie zamierzaliśmy – odparł zakonnik. Obrócił się do Araba i skłonił nieznacznie głowę. – Jak już zauważył Pedro, nazywam się Thane i miło mi cię poznać, chociaż z pewnością okoliczności nie są ku temu najlepsze. – Przez jego usta przemknął cień uśmiechu, jakby zdawał sobie sprawę z położenia w jakim znalazł się Habibi. Sądząc po jego postawie, nie przejawiał nawet odrobiny niechęci w stosunku do wyznawcy Allacha. – Pedro wyjaśnił ci na czym polega nasza wyprawa?
Młody złodziej podniósł wzrok i przyjrzał mu się uważnie.
- Mniej więcej. Jestem Habibi, często zwany również “Goblinem”. I okoliczności nie mają nic do rzeczy, są tylko bezsensownym usprawiedliwieniem.. panie. - Arab odniósł wrażenie, że zakonnik jest, lub będzie, osobą najważniejszą. I zresztą, nie miał nic przeciwko odrobinie szacunku okazywanej nawet osobie niewiernej.
Thane kiwnął głową, obrzucając jego towarzyszy krótkim spojrzeniem i pokazując wszystkim w stronę bramy, żeby powoli już ruszali.
- Tak, myślę, że można tak powiedzieć – odpowiedział, gdy już znaleźli się po drugiej stronie murów. – Nosisz dziwne przezwisko, pozwolę sobie stwierdzić. Musimy mieć tylko nadzieję, że nie przyciągnie do nas jego naturalnych odpowiedników, gdy będziemy podróżować na farmy, bo okolice są niebezpieczne ostatnimi czasy. Właśnie dlatego nalegałem na towarzystwo twoich przyjaciół – dodał, wskazując delikatnie głową w stronę towarzyszących im Arabów.
- Muszę jednak z przykrością przyznać, że niewiele wiem o waszym Zakonie, ponad to, że próbują kontynuować dzieło Saladyna z czasów, gdy wszyscy stawali ramię w ramię przeciwko jednemu wrogowi.
- Gobliny mnie po prostu nienawidzą. I Zakon Saladyna kontynuuje realizację swoich celów, którymi są najpewniej obrona niewinnych przed tworami Rozdarcia. Mógłbym porównać nasz Zakon do waszych rycerzy.. chociaż wykazują oni większy stopień rozwiązłości niż Synowie Pustyń.
- Niewątpliwie. Między innymi dlatego poprosiłem o pomoc waszych wojowników, a nie Świętego Oficjum. – Zakonnik uśmiechnął się niewesoło, milknąc na chwilę. Zaraz jednak kontynuował: - Zakładam również, że wasze podejście do istoty magii jest bardziej liberalne, niż… moich rozwiązłych rycerzy. Zauważyłem, że wasz Zakon korzysta z pomocy duchów. Jak rozumiem więc, wiara w przepowiednie nie powinna przyjść ci z trudem?
- Przepowiednie to nieodłączna część ludzkości... chociaż większość z nich jest bzdurą. Jednak nie widzę nic złego w podążaniu za którąś, popełnianie błędów jest lepsze niż trwanie w bezruchu. - odpowiedział spokojnie Habibi.
- Niecały dzień temu Zakon Templariuszy i Inkwizycja znaleźli wieszczkę, która twierdzi, że istnieje możliwość odnalezienia potomka Ryszarda Lwie Serce. Zostawiła dość niejasne wskazówki na temat tego gdzie może się znajdować, ale jak sam zauważyłeś – popełnianie błędów jest lepsze niż trwanie w bezruchu.Thane przeniósł spojrzenie na kamienny trakt, którym szli, powoli zbliżając się do linii lasu. – Lwie Serce jest kimś więcej niż tylko chrześcijaninem, który jest dla nas ważny, czymś innym niż ten, który najechał wasze ziemie. Jest symbolem. Ideą o tym samym znaczeniu co wasz Saladyn, przedstawiającą wspólną walkę z efektami Rozdarcia i panujący porządek. Dlatego wasz Zakon pomaga naszemu w potyczkach na cmentarzu. Wieszczka wskazała kilkoro ludzi, którzy mają szansę odnaleźć ten symbol. Ty, Habibi, jesteś jednym z nich.
- Jak dotąd myślałem, że ludzi z przepowiedni są... specjalni. A nie wyjęci spod prawa - zdziwił się Arab – I czy tej wieszczce można ufać?
- W Barcelonie wygląda to nieco inaczej niż w waszych stronach. Niestety – przyznał zakonnik. – Templariusze jej ufają, więc nie widzę powodów by my nie powinniśmy. Poza tym… jesteśmy raczej pozbawieni innych możliwości.
- Szczególnie ja, zobowiązałem się do służby u pana... kupca.
- Tak słyszałem. Po prostu teraz przynajmniej już wiesz w co się wplątałeś.Thane uśmiechnął się zdawkowo i przyspieszył kroku, wysuwając się na przód pochodu.
- Ha, zobowiązanie które z pewnością opłaci Ci się drogi... chłopcze. – odezwał się Pedro. – Jak mniemam, sprawy w obozie już załatwione... Żeby nie było... Pamiętaj - mój sklep jest dla Ciebie świątynią zakazaną ! Mam nadzieje że się zrozumiemy ?
Habibi, może po raz pierwszy od przybycia do Barcelony, wyszczerzył się.
- Czy ja kiedykolwiek mówiłem, że okradnę Ciebie lub Twój sklep?
- Nie mówiłeś, ale ja uwielbiam dmuchać na zimne ! Dlatego jestem nad wyraz troskliwy o własne dobra. Nie wymagam zrozumienia, a jedynie uszanowania moich wyborów. Dlatego też zastrzegam sobie pewne prawa. - odpowiedział niemrawie szlachcic, widać było że cała sytuacja stanowczo mu się nie podoba.
- Mogę ci przysiąc na prawie co chcesz, że nie pojawię się blisko Twojego sklepu - wzruszył ramionami Arab – I tak nie masz tam pewnie nic, co by zaciekawiło takiego… człowieka niskiego stanu jak ja.
- Być może masz racje. Cieszę się że się tak rozumiemy, być może znajdziemy kiedyś wspólny język.Pedro wyszczerzył kły. - Jak widzę, będziemy musieli spędzić trochę czasu razem.
- Wskazane... i chyba to nam nie zaszkodzi, przyda się rozszerzenie horyzontów.. i wpływów - dodał zagadkowo Arab.
- Być może, może mnie czegoś nauczysz, a ja Ciebie czegoś. Wole przyjacielskie stosunki, aniżeli pan – wasal - odpowiedział krótko i szczerze szlachcic.
- Ja tutaj nie mam nic do powiedzenia. - stwierdził złodziej – Chociaż, coś takiego też mi odpowiada… rozszerzenie horyzontów zawsze się przydaje, szczególnie.. - tutaj Habibi znów urwał.
- Niechaj i tak będzie... - Mężczyzna wyciągnął dłoń w stronę Araba. - Cóż, może to niewiele od Europejczyka, ale sądzę że dobry początek
Habibi uścisnął po prostu rękę kupca, nic nie mówiąc.
Ten uśmiechnął się przyjaźnie.
-Tak więc teraz, masz oficjalne pozwolenie odwiedzić mnie w sklepie, może znajdę jakiś zniżki...
Młodzieniec tylko pokręcił głową przecząco, jednak uśmiech pojawił się na jego twarzy.
- Mam teraz wszystko, czego pragnę - a pieniądze zbieram na cel o wiele szlachetniejszy niż zaspokajanie własnych zachcianek.
Thane przysłuchiwał się wymianie zdań jednym uchem, samemu pogrążając się w myślach. Zostawili za sobą budynki Barcelony i zastanawiał się czy jeszcze kiedykolwiek do nich wrócą, czy wyprawa na farmy nie przerodzi się w dłuższą podróż. Brakowało im już połowy Wybranych, a wszystkie ich informacje sugerowały, że pozostali znajdują się w okolicznych lasach, bądź właśnie na farmach. Thane nie znał tych terenów, bo sam rzadko bywał poza murami (jeżeli nie liczyć wypraw, na których uzupełniał swoje zioła), ale liczył na to, że okoliczny wieśniacy ich pokierują we właściwą stronę. Musieli tylko wypytywać o te farmy, które są najczęściej źródłem ataków i odnaleźć tą, na którą bandyci napadli w przeciągu ostatniego dnia i zostali pokonani przez mężczyznę z toporem. Potem powinno być już łatwo uzyskać na niego namiar.
Mogli też od razu ruszyć w stronę gildii najemniczej, ale to z kolei wiązałoby się ze zdobyciem informacji o jej położeniu, co wychodziło na jedno. Thane ustalił więc, że w zależności od tego co będzie bliżej ich drogi, tam się udadzą.
Initia in potestate nostra sunt, de eventu fortuna iudicat.
Początki są w naszej mocy, o wyniku decyduje przeznaczenie.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline  
Stary 10-08-2011, 01:09   #27
 
K.I.T.A's Avatar
 
Reputacja: 1 K.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znany
Tak jak podejrzewał - znalazł mnóstwo śladów. Na szczęście te pozostawione przez Młodą były bardzo charakterystyczne, mało kto nosi buty ze wzorami słońca i księżyca na podeszwie. Ale pojawił się problem - obok były rowież ślady ciężkich, stalowych buciorów. Buciorów żołnierza. ~ Może znalazł ją i rozpoznał jakiś żołnierz? ~ Na samą myśl Alberto uśmiechnął się. Mimo to wiedział, że taki obrót sprawy byłby zbyt szczęśliwy. Poza tym sam chciał wykończyć Młodą. Poszedł więc za śladami.
Trafił na jakąś farmę. I najemników. Trzech. Nie byłby to problem, gdyby jeden z nich nie trzymał naciągniętej kuszy. Ewentualną walkę zapewne by wygrał, ale postanowił dać szansę najemnikom.
- Czego tu szukam? Dziewczyny. Jeśli widzieliście tu jakaś ostatnio to radziłbym to powiedzieć.
- Czy to groźba? - jeden z nich uśmiechnął się plugawo.
- Tak, była tutaj pewna dziewczyna. A teraz skoro już zaspokoiliśmy twoją ciekawość, uciekaj stąd wymoczku - powiedział okularnik, przytykając kuszę do ramienia.
- Tak, to była groźba. Ale nie mam ochoty was dzisiaj zabijać, więc powiedzcie mi tylko, gdzie poszła.
- Jesteś pewny siebie, ale od nas nic się nie dowiesz - najemnik w okularach szedł w zaparte.
- Posłuchaj, człeczyno... Chwila. Ja cię znam... Zdaje się, że służylismy kiedyś razem. Kiedyś, dawno temu. Jestem Alberto de Castro Neves. Pamiętasz mnie? - czasy bycia najemnikiem... Całe dwa lata zmarowane na ciągłym wydawaniu rozkazów i robieniu tak ciekawych rzeczy jak pilnowanie farm. Przynajmniej było się z kim bić.
Mężczyzna poprawił okulary na nosie i spojrzał na Alberta dokładniej:
- Fakt, pamiętam Cię. Bez skrupułów, zapatrzony tylko w siebie i nieskory do pomocy innym... Co chcesz od tej dziewczyny? Uciekła Ci spod miecza? Antonio Malvarez zaprowadził ją do Gildii.
- Tak, uciekła. Ale nie spod miecza. Zostawiła mnie i kilku innych w czasie walki. Jesteś najemnikiem, wiesz co to honor. Chcę się na niej zemścić, nie zostawia się towarzyszy. Szef Gildii chyba to rozumie?
- Lee, rozumie wiele rzeczy, ale Antonio i on są w dobrych stosunkach. Jeśli Antonio powie żeby jej nie tykać, Lee jest w stanie go usłuchać. Więc musiał być po prostu pogadać z Antoniem od razu... - Emanueal opuścił kuszę, każąc również rozluźnić się towarzyszom, którzy zaciskali dłonie na rękojeściach mieczy.
- Ah, te sentymenty i przyjaźnie. Czynią człowieka słabym... Dobra, niech będzie. Pogadam z tym Antonio. Mógłbyś mnie do niego zaprowadzić? Albo chociaż wskazać drogę? - Alberto rówież rozluźnił się, by nie dawać najemnikom pretekstu.
- Idziesz prosto tym traktem, potem powinieneś rozpoznać drogę i samą Gildię. - Emanuel wskazał dłonią kierunek.
- Dzięki. - powiedział Alberto, by nie słuchać narzekań na brak kultury.
- Jeszcze tylko jedno: reszta najemników mnie nie zaatakuje? Bo podejrzewam, że trochę tam was jest.
- Od kiedy ty tam byłeś, trochę nas przybyło. Ale nie mają w zwyczaju atakować pierwszego lepszego, w końcu kilku twoich starych "znajomych" chyba jeszcze żyje
- To dobrze. - Alberto bez zbędnych pożegnań ruszył w kierunku, który wskazał jego "znajomy".
 
K.I.T.A jest offline  
Stary 10-08-2011, 15:25   #28
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Habibi „Goblin”, Pedro A. A. la Fredle de Patrin oraz Brat Thane Blythe
Droga na farmę, cóż tu dużo mówić, minęła bez problem. Gobliny głównie trzymały się lasów i odnóg traktu głównego, choć Habibi był pewien, że jego ulubieńcy go obserwują. Zapewne przez to liczne towarzystwo, jeszcze Cię nie zaatakowały oraz przez posterunek Templariusza, Sir Estebana, który nie tak dawno temu uratował życie Pedrowi. Farma, znajdowała się zaraz przy szlaku w miejscu, gdzie las ręką człowieka był przekarczowany i ustępował miejsca polom.
Widziana z daleka farma, prezentowała się okazale, ale wystarczyło zbliżyć się na niecałe dwadzieścia kroków, by zobaczyć jak uboga jest w rzeczywistości. Mały, drewniany domek i szopa, w której spotkany przed bramą półbies, został tak źle potraktowany przez Najemnika.
Z miejsca w którym się zatrzymaliście, pod ścianą lasu widać było trzy usypane kopce. Dwa w bezpośrednim sąsiedztwie, jeden troszkę dalej. Wyglądało na to, że oprawca jednak zadbał o pochówek, chociaż tak jak umiał. Nie było krzyży wbitych w ziemię, ale sam fakt zagrzebania ciał w Ziemi dobrze o nim świadczył.
Stary farmer, wraz z małżonką stanęli na ganku. Wpatrywali się w was z niemałym przerażeniem, w końcu Arabów nie spotykało się tu dość często, a tym bardziej zakonników i szlachciców. Po chwili milczenia, mężczyzna przerwał ciszę:
- Witajcie w moich skromnych progach. Czym mogę służyć? – zapytał z drżącym głosem.
Był ubrany bardzo biednie, nawet jak na farmera. Aż cud, że było go stać na wynajem najemnika. Zresztą jego farma była ostatnią w tej części Hiszpanii, ponieważ dalej znowu ciągnęły się nieprzebyte lasy, a trakty były zapuszczone, na rzecz kryształów teleportacyjnych.

Nina
Syczenia maszyny i „bezwonny dym”, który starzec nazywał parę, wprawiły Cię w stan uspokojenia i chwilę później zasnęłaś, choć w życiu byś nawet nie pomyślała o śnie w obcym miejscu, w tym bardziej w domu człowieka, w mieście. Musiało to świadczyć o tym, że byłaś naprawdę zmęczona, lecz na szczęście twój sen nie stracił nic na czujności.
Kiedy tylko starzec zbliżył się do Ciebie, aby Cię obudzić, ty zerwałaś się na równe nogi gotowa do obrony. Senior Leo, aż odskoczył przerażony.
- Spokojnie, dziecko. Ściemniło się wystarczająco, możemy iść do twoich Dzierżycieli. Ale musisz być naprawdę cicho
Przytaknęłaś mu głową, zresztą mało kto widział hałasującego wilka. Sam mężczyzna zrobił kilka gestów ręką i wyszeptał jakąś sentencją czy słowo, brzmiące jak „całun ciemności”. Wokół Ciebie i Seniora Leo, zaczęły tańczyć straszne cienie, lecz nie było czasu na dziwowanie się. Kiedy tylko opuściliście warsztat i spadła na was ciemność nocy, zaklęcie okazało się strasznie przydatne. Strażnicy nie mogąc przebić się wzrokiem przez ciemność, uważali że nic tam nie ma.
Drogę, którą prowadził się staruszek, znałaś. Byłaś w tzw. Dzielnicy Bram. Chwilę potem trafiliście do niewielkiej odnogi, otoczonej murem. Stało tu kilka straganów, obecnie pustych. Obserwowałaś swojego towarzysza, który zdjął z szyi jakiś medalion i wcisnął go w zagłębienie w murze. Sama ściana jakby zafalowała i stała się przeźroczysta.
- Choć moje dziecko, chodź – ponaglił Cię mężczyzna.
Za falującą ścianę, przez którą przeszliście tak, jakby jej nie było, był kolejny mur, ale w tym były umieszczone drewniane drzwi.

Antoni Malvarez i Alberto de Castro Neves
Do Gildii trafiłeś szybko i bez problem, w końcu sam byłeś dawno temu jej członkiem. Dwie osoby, kiedy wchodziłeś na teren tego przybytku, patrzyły na Ciebie tak, jakby Cię pamiętały. Ktoś zakrzyknął za tobą:
- Najemnik marnotrawny powrócił! – i wybuchł śmiechem, przy czym zawtórowało mu kilka innych donośnych gardeł.
Nawet dwóch piorących się po pyskach mężczyzn, przestało na chwilę i popatrzyło na Ciebie badawczo.
- Przyślijcie mi tu jakiegoś Antonia Malvareza! – zwróciłeś się do jednego z mężczyzn, lecz ten wskazał Ci tylko stojącego naprzeciwko mężczyznę w zbroi i wielkim toporem, przewieszonym przez plecy. Patrzyliście na siebie badawczo i analizowaliście chłodno. Jeden, nie przypadł drugiemu zbytnio do gustu, lecz może rozmowa to zmieni?
Sam Antonio zwrócił się do jakiegoś młodego chłopaka:
- Lee chce Cię widzieć. – po czym zbliżył się do dziwnego jegomościa, z bliznami na twarzy – Czego ode mnie chcesz? – zapytał.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 12-08-2011, 15:43   #29
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Nina zastrzygła uszami. Najpierw przeszli przez ścianę, potem znów trafili na ścianę, ale ta miała drzwi. Obróciła się, patrząc nieufanie na przejście za nią. To chyba była magia. Bo normalnie nie przechodzi się przez ścianę, prawda? Jej umiejętności wydały się naprawdę mizerne w porównaniu do sprawienia, że można przejść przez ścianę.

Leonardo otworzył Ninie drzwi i wykonał zapraszający gest. Parę kroków dalej, bladym, jasno zielonym światłem majaczył portal, dla Niny po prostu wyglądający jak drzwi.

- Chodźmy szybciej, nikt nie może nas tu zobaczyć! - ponaglano Ninę.

Kiedy Senior Leo przekroczył próg portalu, coś jakby zaiskrzyło wokół niego i zniknął.

Stawiała krok za krokiem, samej zbliżając się do dziwnych drzwi. Staruszek wszedł i zniknął. I teraz nie wiedziała czy zginął czy gdzieś go przeniosło. Jak te dziwne kryształy. Tylko cudem uniknęła odrąbania głowy przez stado rządnych krwi goblinów gdy wylądowała na ich stosie ofiarnym, przewróciła pochodnie i spaliła pół wioski. I przypiekła sobie dłoń, ale to akurat dała radę wyleczyć. Obwąchała portal, nie wyczuła krwi. Nie wyczuła niczego. Nawet powietrze nie przechodziło przez portal. To było dziwne. Drzwi, przez które powietrze nie przechodzi. Głupie, w końcu drzwi są po to by wchodzić do domu i by powietrze mogło sobie wwiewać do środka, prawda? Ale skoro starzec wszedł to i ona zaryzykuje. Zrobiła to w dwóch szybkich krokach, można powiedzieć "przeskakując" przez portal.

Nina zobaczyła w okół siebie miliony iskierek, takich samych jak te z ognisk, tylko że to były przyjemnie ciepłe w dotyku i nie czyniły krzywdy. A kiedy iskierki znikły, wylądowała na jakimś dziwnym kamieniu. Nie było tu sufitu, wszystko wyglądało na zbudowane za sprawą magii.

- To jest strefa ezoteryczna, nie bój się - powiedział łagodnie Senior Leo.

Sufit był po prostu nocnym niebem, ale jakby do gwiazd było bliżej. I nie poznawałaś żadnej konstelacji. Za to Leonardo ruszył dalej, przez kamienne trapy i rozwieszone pomiędzy nimi linowymi mostami, w kierunku ubranego w jasną szatę człowieka.

Wpierw ją wmurowało i nie mogła się ruszyć. Znów zastrzygła uszami, nie czując żadnych zapachów. Żadnej trawy, żadnych ryb. Nawet zapach ludzi był nikły. Powoli ruszyła za starcem, ale nie była jakoś przekonana co do tego miejsca. Tutaj nie było trawy, jednie goła skała. Każdy normalny powinien woleć trawę od skały. Zieleń była ładniejsza od szarości. Droga przez most była dla niej męczarnią. Szła normalnym, spokojnym krokiem. Ale ręka nieustannie zaciskała się na linie obok. Pod mostem nie było ziemi, nie było trawy czy wody. Tylko pustka. Gdyby spadła, spadałaby pewnie przez wiele dni, nim by umarła. Albo może coś tam na dole jest? Szła o miesięczny zapas jedzenia dla całego stada, że to by było bolesne.

Mężczyzna w szacie, do którego się kierowaliście, rozłożył ręce w witającym geście.

- Witaj Leo, kogóż ty do mnie przyprowadziłeś? - i spojrzał przeszywającym na wskroś wzrokiem, na Ninę - Kim jesteś, urocza damo?

Zmrużyła oczy, pociągając nosem. Magia. Tak, czuć magię. Sporo, więcej niż w Barcelonie. To był czarodziej. Inkwizycja tępiła czarodziei. Czarodzieje byli wrogami Inkwizycji, Inkwizycja była wrogiem Nini. Czy to znaczyło, że Czarodzieje byli sojusznikami Niny?

-Nina-

- Ja jestem Felix, ale czego tu szukasz Nino?

-Stada.-

Zamrugała, jej twarz była teraz neutralna. Najwyraźniej doszła do wniosku, że to ani wrogowie, mimo bycia ludźmi, ani sojusznicy, mimo bycia wrogami Inkwizycji.

-Moje stado zniknęło. W leżu czułam zapach starych ciał, śmierci i czegoś... ciemnego. Zapach prowadzi na cmentarz, w Barcelonie.-

- A więc, pewnie tam jest twoje stado, a od nas poszukujesz pomocy, czy tak? A więc jak mamy Ci pomóc?

-Trop prowadzi na cmentarz, muszę się tam dostać. Ten smród starych ciał... umarli mogą powrócić do życia?-

- Tak, mogą. Są Dzierżyciele, którzy parają się to zabronioną magią. Z tego co wiemy, Templariusze, Inkwizycja i Zakon Saladyna przybyły z Persji, toczą tam nieustanny bój o każdy metr cmentarza.

Zamrugała.

-Skoro to zwłoki... to są naprawdę debilami. Przecież można spalać zwłoki magicznymi płomieniami. Bo widziałam, że są tacy co potrafią tworzyć ogień.-

- To też robią, rzucają na nie wszystkie swoje umiejętności walki, jak i umiejętności magiczne. Ale te zwłoki są o wiele wytrzymalsze i sprytniejsze, nie spopielają się od razu. Ale podejrzewamy że to jeden z mrocznych Dzierżycieli, niejaki Irgis...

Mag opuścił głowę w dół:

- Z starożytnych ksiąg, wyczytano kiedyś że Potomek Ryszarda Lwie Serca jest w stanie powstrzymywać Mrocznych Dzierżycieli, przez płynącą w nim krew. Ryszard Lwie Serce był najbliżej Rozdarcia i jego krew ma w sobie tak dużo pierwotnej energi... Niestety nikt nie wie gdzie znajduje się najczystszy z jego rodu, choć podobno Inkwizycja wysłała jakąś ekspedycję - ostatnie słowa prawie wymruczał - Jeśli chcesz naprawdę pomóc, najlepiej było by dla Ciebie dołączyć do nich. Albo iść na cmentarz przez kanały, ale i te są znacznie opanowane przez żywe trupy

Podrapała się po uchu, mrużąc oczy. Dołączyć do grupy od inkwizycji? To by było upokorzenie, olbrzymie.

-Nie ma jakiś amuletów? Żadnych błyskotek odganiających umarłych?-

- Weng Choi handluje w mieście amuletami, ale ja, osobiście nie znam żadnego nieumarłych odganiających. Nie tych.

Na te słowa można było dostrzec cień zawodu. Czarodzieje nie potrafili jej pomóc. Ale w końcu... to ludzie. Ludzie są zawodni i nie można oczekiwać od nich zbyt wielkiej pomocy. Ale kiwnęła głową.

-Gdzie go znajdę?-

- Prowadzi sklep na przeciwko głównej bramy, nie sposób nie zauważyć

Znów kiwnęła głową, teraz miała kolejne miejsce do odwiedzenia. I małą nadzieję, że może tam będzie w stanie zdobyć pomoc.

-Dziękuje.-

To słowo nie miało wielkiej wartości, ale tak ją uczyli rodzice. Za pomoc mniejszą czy większą, dziękować. Jeszcze raz kiwnęła głową i ruszyła w drogę powrotną. Teraz musi pójść do tego sklepu. W czasie drogi do portalu poprawiła płaszcz. Na czas drogi do tej dziwnej, znikającej ściany musiała założyć te rzeczy, teraz też. Nie chciała by strażnicy się jej czepiali. Ich zapach i tak był nieprzyjemny.


Weng Choi był dziwny. Śmierdziało u niego, ale inaczej niż na zewnątrz. Tutaj pachniało jak… brudne futro, siarka i odchody zmieszane z krwią. Dziwny zapach, nawet nie pytała się co tak śmierdzi. Może miał kłopoty z brzuchem i miał gazy? Trzy godziny. Tyle trwało proszenie, warczenie, wrzeszczenie, skamlenie i łaszenie się do tego skośnookiego by wreszcie dał jej ten zwój. Życzył sobie na początku za niego tysiąc sztuk złota. A Nina nie miała czasu biec do legowiska. Więc warczała, prosiła i robiła wszystko by jej dał ten papier. Stwierdził, że on pozwoli odstraszyć umarłych, ale tylko jeden raz i zdobycie takiego jest niezmiernie trudne więc jest drogi. Nie wiedziała czy jest drogi, ale nie miała przy sobie dość złota na niego. Trzy godziny i parę minut później, wchodziła już do kanałów. Miałą ten zwój, ale on zadziała tylko raz. Więc w dłoniach trzymała swoją broń, stąpała ostrożnie i cicho. W końcu była wilkiem. Skrytość była jej potrzebna by zaskoczyć sarnę i wbić kły w jej kark nim zauważy ją i ucieknie.
 
Kizuna jest offline  
Stary 18-08-2011, 16:03   #30
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Delta & Cao Cao & Louis

Thane pokazał gestem swoim towarzyszom, żeby chwilę poczekali, a sam podszedł do witającego ich mężczyzny i skłonił lekko głowę na powitanie.
- Informacją, dobry panie – przywitał się łagodnym głosem na jego pytanie. – Jestem brat Thane i razem z moimi towarzyszami poszukujemy pewnej osoby. Mieliście ostatnio jakieś problemy z bandytami? – zapytał, kiwając delikatnie głową w stronę świeżych grobów.
- Tak, dobry Panie. Na szczęście poszedłem po rozum do głowy i nająłem najemników z Gildii.
Zakonnik przytaknął ze zrozumieniem, jakby to zgadzało się z tym czego się dowiedział.
- I jeden z nich miał przy sobie dość charakterystyczny topór przypadkiem?
- Ja tam Panie się na broni nie znam, choć jeden rzeczywiście miał wielkie toporzysko na plecach. - Starzec zawahał się. -Takie dwuręczne, prawie że Nordyckie.
- Pamięta Pan może jego imię, jakieś cechy charakterystyczne? Cokolwiek co pomogłoby nam go zidentyfikować?
- Nie, nie przedstawili się. Chyba mówili mu Antonio, w sumie to tylko on przeżył. I w dodatku wypuścił złodzieja na wolność.
- Pobitego i z odciętym palcem… - odparł Thane cicho, chociaż bardziej do siebie niż do farmera. Zaraz się jednak otrząsnął z własnych myśli, uśmiechając się oszczędnie do mężczyzny. – Tak, to on. Jak rozumiem wasz… kontrakt - tak się nazywa wynajęcie najemników? - był jednorazowy? Czy Antonio wciąż jest gdzieś w pobliżu?
- Z tego co wiem dobry Panie, wrócił do Gildii. A oni mieli tylko sprawić, żeby mnie więcej nie napadano. Od tego czasu spokój i cisza.
- Czyli dobrze spełnili swój obowiązek. – Zakonnik spojrzał w stronę trzech mogił, milcząc przez kilka chwil i najwyraźniej się nad czymś zastanawiając. W końcu wrócił spojrzeniem do swojego rozmówcy. – Dziękuję, to bardzo nam pomogło. Ta siedziba Gildii… blisko ona się znajduje, gdybyśmy chcieli do niej trafić?
Farmer podszedł bliżej drogi i machnął ręką, wyznaczając kierunek:
- Tym szlakiem, na drugim rozwidleniu w prawo. Potem na pewno traficie.
- Rozumiem. W takim razie dziękuję za pomoc – odparł Thane, uśmiechając się na pożegnanie.
- Nasz następny przystanek nie jest daleko – poinformował towarzyszy, gdy wrócił z rozmowy z farmerem. Machnął ręką na pożegnanie do starszego mężczyzny, który właśnie wracał do swojej chaty. – Jeżeli ktoś ma coś przeciwko wizycie w siedzibie najemniczej gildii to to jest dobry moment, żeby to zgłosić.
- Mamy udać się do ludzi, którzy zabijając zarabiają pieniądze ? Nie sądzisz chyba że jest to najlepszy sposób prawda ? - powiedział Pedro, wyraźnie poirytowany całą sprawą. - Nie możemy udać się do tawerny i wypić trochę? To jest również ciekawe, co chadzanie po terenach, w którym warci jesteśmy tyle, ile mamy przy sobie...
- Nie zabawimy tam długo. Może nawet w drodze powrotnej wstąpimy do jakiejś tawerny, jeżeli masz taką potrzebę.Thane uniósł brwi, spoglądając w stronę Pedra. – Poza tym nie krzątamy się bez celu. Wśród najemników znajduje się człowiek, którego szukamy.
- Naprawdę trzeba tam iść całą hordą? Oni mogą to uznać za..żądanie, a nie prośbę. - odezwał się milczący dotąd Habibi, znudzony staniem cicho i obserwacją. - A oni są chyba dość czuli na punkcie czegoś, co nazywają “dumą” czy tam “honorem”..
- Lepiej się nie rozdzielać. Jednak… – Zakonnik zawahał się. – Może i masz rację. Zatrzymamy się kawałek od budynku, żeby mieć go w zasięgu wzroku. Potem pójdę sam. Myślę, że będę dla nich najbezpieczniejszym wyborem.
- Mimo wszystko sądzę że nasz arabski przyjaciel ma sporo racji. Może nasłać im jakąś wiadomość ? Coś bardziej... nowoczesnego, aniżeli dostać się tam całą grupą... Chociaż jedna osoba, to zbyt duże ryzyko... Chociaż puszczenie Ciebie samego, to też nie dobre wyjście. Może Habibi będzie osłaniał tyłów, a ja pójdę z tobą ?
- Niech i tak będzie. – Zakonnik zgodził się, kiwnąwszy lekko głową. Nie miał ochoty na dyskusję. Ich tyłom nie groziło nic tak blisko siedziby najemników, ale obecność arabów faktycznie mogła przysporzyć nim nieco kłopotów. Albo chociaż wywołać nieodpowiednie wrażenie, jeżeli wojownicy walczyli z nimi kiedyś w przeszłości. Co wcale nie było takie nieprawdopodobne.

Ruszyli we wskazanym przez farmera kierunku. Prędko okazało się, że mężczyzna się nie mylił i przed ich oczami pojawił się budynek, do którego zmierzali. Wtedy też Thane pokazał trójce swoich obcokrajowych towarzyszy, żeby tu na nich poczekali, a sam wraz z Pedrem udał się do środka.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."

Ostatnio edytowane przez Delta : 18-08-2011 o 16:04. Powód: autorstwo (chociaż post ambitny to nie jest...)
Delta jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172